Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

O grzybach, rybach, kobietach i sensie życia – czyli rozmówki z Alusiem Curunią - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 maja 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

O grzybach, rybach, kobietach i sensie życia – czyli rozmówki z Alusiem Curunią - ebook

Aluś Curunia to mężczyzna na „nie”: niebogaty, niekształcony, niepracujący na stałe, niestroniący od piwka i nieradzący sobie z tytoniowym nałogiem. Mówi o sprawach prostych, o zdarzeniach zwyczajnych i typowych, takich na co dzień. W jego opowieściach są ryby, grzyby, zimne nóżki i coś na apetyt… Jest zatoka z płycizną w sam raz na białą rybę, są kobiety, ptaki i las pełen dzikich konwalii. Na zwalonym pniu, w bejsbolówce z piórkiem, siedzi Aluś Curunia i mówi: „Szacuneczek dla przemiłych Państwa, zapowiada się piękny dzień”. Zapraszam…

Kategoria: Komiks i Humor
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7779-405-0
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Aluś Curunia o poufałości

Miejsce akcji – przychodnia lekarska. Bohaterowie – panienka z okienka i pan w stanie wskazującym na spożycie i na to, że ten stan jest permanentny.

– Do lekarza ostatniego kontaktu – mówi pan.

– Bez dowcipów, proszę – odpowiada panienka. – Nazwisko?

– Córunia – uśmiecha się pan. – Jakie dowcipy? – Mam pilną potrzebę zasięgnąć porady.

– Bez spoufalania się! Nazwisko?!

– Córunia. Kto się spoufala? O to chodzi, że chciałbym się spoufalić, a nie mogę. Po to przyszłem.

Na ratunek panience rusza koleżanka.

– Poda pan nazwisko czy nie? Ludzie są jednak okropni!

Pan staje na palcach, przekrzywia głowę, unosi brew i pyta lodowatym tonem:

– Pani do mnie cóś rozmawiała?

– Albo pan poda nazwisko, albo następny proszę…

– Przecież cały czas podaję! Aluś, znaczy się Aleksander Curunia, przez „u” otwarte, znaczy się zwykłe!

Kocham Alusia Curunię! Nie spoufaliłabym się z nim, ale go kocham!2. Aluś Curunia o zawrotach głowy

– Jak bym ja poszedł do biedronki i z ogólnie dostępnej półki wziął flaszkę, to ona, ta flaszka znaczy się, byłaby już moja? – pyta Aluś.

– Skąd? Musiałby pan najpierw zapłacić.

– Czyli niewypite znaczy nie moje?

– Niewypite i niezapłacone… tak, wtedy nie pana!

– A, jakbym idąc do kasy na przykład (zaznaczam, że zaraz odpukam, bo to straszna perspektywa), walnął tą flaszką w wózek na przykład i ją, to znaczy flaszkę, Boże broń, rozbił, a byłaby niezapłacona jeszcze, to co?

– Musiałby pan zapłacić…

– Ale byłaby moja czy nie?

– No, jeszcze nie, ale zapłacić by było trzeba.

– Ale, jakby była nie moja, to czemu?

– Panie Aluś, pan wziął z półki, pan wychlasnął, pan powinien uregulować. To jasne!

– Dla mnie wcale nie! Bo mogłem tylko zamiarować, że skonsumuję, a potem mi przeszło; mamusia mi się przypomniała, jak mówi: Aluś, odstaw, bo ci ręka uschnie…

– Ale pan wychlasnął!

– Co z tego, kiedy nie wypiłem?

– Panie Aluś, w głowie mi się kręci od tej pana logiki… już nic nie wiem na pewno!

– To ma pani jak ja z polityką – cieszy się. – Identycznie! Bez flaszki niczego nie pojmę, dlatego lecę do biedronki…

Odwraca się, mruży oko i woła:

– Niech się pani nie martwi! Będę uważał!3. Aluś Curunia o szacunku dla słowa

Dziś jest w granatach: dżinsy, kurtka z ortalionu i czapeczka pana nalewającego benzynę w CPN-ie. Tylko bandanę ma ostro pomarańczową, bije po oczach.

– Witam – mówi i dalej nic; żaden szacuneczek ani dzieńdoberek z przyjemnością, no, żadne takie… Witam i już!

Więc pytam, skąd ta powściągliwość, a on, że szanuje słowo!

– Poważnie, panie Aluś? Jest jakaś przyczyna?

– Najpoważniej – odpowiada. – A przyczyna taka, że ludzie, proszę panią, to piranie! Obgryzą do kości!

– Panu się zdarzyło? – drążę.

– A jakże! Kumpel ma pretensje o stratę majątkową. Że niby stracił przeze mnie!

– A to nieprawda?

– Skąd!? Ja mu tylko powiedziałem, żeby lepiej kupił flaszkę zamiast wysyłać totka… Skąd miałem wiedzieć, że on na tym kuponie ma piątkę? Duch Święty jestem?

– Faktycznie, nie jest pan – przyznaję. – A ten kumpel we wszystkim tak pana słucha?

– W życiu! Zawsze po swojemu, bo najmądrzejszy… jeden raz się ze mną zgodził i teraz mam. Dlatego będę szanował słowo i nie gadał bez potrzeby…

– Szkoda. Ja tam bardzo lubię pana gadanie – pocieszam go, ale nieskutecznie.

– Wie pani – mówi markotnie. – Tu człowiek coś chlapnie, tam dorzuci i nie wie, czy zasiał kwiatek, czy chwasta. Mamusia zawsze mówiła, że milczenie jest złotem, ale ja mam charakter głównie po tatusiu i z tego złota nie mam ani złotówki. Dlatego mówię teraz „żegnam” z nadzieją na powtórne spotkanie… Pomilczymy sobie, zgoda?…4. Nie da się milczeć, niestety… Taka historia

Rzeczka, właściwie rzeczułka… Kładka, właściwie kładeczka, deska zwyczajna, chybotliwa i bez trzymanki. Przejść na drugą stronę trzeba, a dzieci i starsi boją się, bo ślisko. Więc Aluś Curunia łapie gwoździe, młotek, przynosi z lasu cienką brzezinę i bierze się do roboty. Jak mu idzie? Noo, średnio… Aluś nie architekt, nie inżynier, a już na pewno nie budowniczy mostów. Ot, zwyczajny Aluś, który uznał, że jak coś upadło, to trzeba podnieść.

Aluś stuka, przybija, kombinuje… Przechodzi młody pan w drogim obuwiu.

– Panie – mówi. – Co pan tu śmiecisz? A tak w ogóle to pan masz pozwolenie z Urzędu Budowania Kładek? A wykształcenie odpowiednie jest? I jeszcze przeszłość polityczna musi być wyjaśniona, zanim pan zacznie coś naprawiać. No i najważniejsze… na kogo pan głosował, bo jeśli na tych, co się dorwali, to won… nie ma pan odpowiedniej legitymacji partyjnej do naprawiania mostków na rzeczułkach. Jest pan oszołom, idiota, ciemniak, zacofaniec i terrorysta! Zaraz tu skrzyknę innych w eleganckim obuwiu i pogonimy pana za rzeczkę… Tam, wie pan, kto mieszka w krzaczkach? W sam raz dla pana towarzystwo!

Aluś krzepko ujmuje swój młotek, ale nie po to, aby zdzielić nim elokwentnego pana, tylko po to, żeby przybić kolejny gwóźdź. Robi, co ma robić, potem mruży oko, patrzy na pana z wielkim lekceważeniem i po swojemu, jak już nie raz, dosadnie i krótko go charakteryzuje: szmondak!5. Aluś Curunia pije z gwinta!

– Za przeproszeniem szanownej pani, ale musiałem – tłumaczy. – Tak szczyl mi dopiekł, jak jeszcze nikt w życiu! Bez piwka bym nie zdzierżył!

Od razu widać, że tego piwka było o łyk za dużo, bo Alusiem zamiata od ściany do krawężnika. Wygląda jak dawny lud roboczy przed fajrantem: rozerwany rękaw kurtki, portki wytytłane na kolanach i trzydniowa szczecina.

– Warto tak zdrowie niszczyć? – pytam.

– Pani przestanie, bo dosyć wkurzony jestem – odpowiada. – Po grzyba mi zdrowie, kiedy z Dzidzią się popsuło i sam mieszkam… Pani rozumie?

– Ale czemu? Przez to picie?

– Kto pije? To znaczy się teraz akurat ja, ale wcześ­niej ani kropli! Do tych imienin u jej kuzyna. Pani szanowna, po co ja tam poszłem?

– No, dawaj pan, panie Aluś – mówię. – Będzie lżej…

Chwyta się kurczowo kraty w oknie zegarmistrza i zaczyna:

– Od razu żem wiedział, że to nie dla mnie… te krewetki, sretki, sałatki z takim zielonym, co mnie po nim mdli! Ale najgorsze było, jak ten smarkul zaczął się chałupą chwalić; że kibel na automaty, parkiety egzotyczne i diabli wiedzą, co jeszcze! Łażę jak ten głupi, oglądam, a moja Dzidzia aż się zanosi: Aluś, ty byś na to w życiu nie zarobił. Popatrz, jak ludzie pięknie mieszkają! Gulę mam w gardle od tego zielonego świństwa, to łapię kieliszek, żeby przepić, a ten młodziak do mnie, że to szlachetny koniak, więc trzeba po kropelce! Potem pochyla się do mojej Dzidzi i szepce jej do ucha: Ciocia musi zmienić partnera, bo z tym to ciocia do niczego nie dojdzie. Facet poniżej poziomu!

– Mam nadzieję, że pan nie narozrabiał?

– Tylko trochę – mówi. – Żarcie i tak było słabe, więc chyba nikt nie żałował, a reszty nie pamiętam… miał smarkacz rację, za szybko piłem… Później to już z gwinta!

– Sam teraz jestem – wzdycha. – Następnego dnia się wyniosła.

Zgniata pustą puszkę i dodaje:

– Taką mam teraz złość, że tylko myślę, jakby się zemścić, bo wszystko się stało przez ten bajerancki kibel. Pani szanowna rozumie?

– Owszem, panie Aluś. Powiem więcej… z tego, co pan przeżywa, rodzą się wielkie rewolucje! Ale może lepiej, żebyś pan o tym nie wiedział?!6. Aluś Curunia szuka swojej gwiazdy

Po trzeciej już szarówka, więc spacer tylko do zakola rzeki tak zasypanej rudymi liśćmi buków, że prawie nie widać wody.

Aluś stoi oparty o poręcz drewnianego mostu. Ręce w kieszeniach, głowa do góry, oczy wbite w szybko ciemniejące niebo…

– Gwiazdy swojej szukam – mówi bez wstępów. Nadal wygląda nieszczególnie: nieogolony, zmiętolony, jak nie Aluś!

– Na betlejemską za wcześnie – próbuję żartować. – I po co panu gwiazda?

– Życzenia się podobno spełniają, jak spada – oznajmia ponuro. – A ja mam parę spraw do załatwienia, to czekam… może poleci?

– Panie Aluś – tłumaczę – to nie ta pora. Raczej lato, sierpień jakiś, albo lipiec… Teraz jest za późno!

– W sierpniu nie miałem takiej potrzeby, a teraz mam! Kumpel twierdzi, że tam na górze wszystko wiedzą, to co za sprawa dla nich zrobić Alusiowi prezent? Pani wie, o co mi chodzi?

– No wiem, wiem… Jeszcze nie wróciła?

– Nawet gadać ze mną nie chce! Zresztą co ja bym miał jej do powiedzenia?

– Tęskni pan?

– Jak cholera! A najbardziej, żeby tak stanęła przy naszym kredensie i zaczęła nadawać, jaki ja jestem… Oczy jej wtedy błyszczą, cała jest w rumieńcach, bluzka odpięta na cztery guziki. Wyciera jakąś szmatką ten kredens, jakby chciała pozdzierać politurę, i udaje, że na mnie nie patrzy… ale patrzy; oczami myk, myk i broda jej się trzęsie… Piękna wtedy jest!

– No właśnie, to niech jej pan powie! Dokładnie to!

– Pani szanowna, pogoni mnie na drzewo! Jakbym z kasą przyszedł, albo z prezentem, to może jeszcze? Ale tak?

Odwraca się gwałtownie i tak przechyla przez poręcz, jakby chciał skoczyć w ten mokry dywan bukowych liści… Nie zna kobiet, nie ma o nich pojęcia, dlatego czarno widzę jego szanse na pogodzenie z Dzidzią.

Biedny Aluś!7. Aluś Curunia o tradycji…

Spotykamy się przy mogile z tabliczką: Obrońca Wału Pomorskiego. N.N.

– Pani też tutaj? – pyta. – Bo ja to co roku przychodzę. Jakoś mnie do niego ciągnie.

– Niech pan zostawi – mówię, bo chce odgarnąć złote i czerwone liście lecące z klonu. – Tak jest dobrze!

– Może i racja… – zastanawia się. – Faktycznie, leży sobie jak u mamy pod pierzyną, a pewnie młody był, bo, popatrz pani, dookoła same chłopaki… dziewiętnaście, dwadzieścia, najstarszy dwadzieścia dwa. Aż się serce ściska!

– Ciekawe, skąd tu przywędrował – mówię.

– Co za różnica, gdzie za nim płakali, szanowna pani. Czy on szedł ze wschodu na zachód, czy tego Zachodu miał bronić, to w sumie całkiem nieważne… Ja w młodości bardzo rozrabiałem, ale, jak żem pomyślał, że mamusia może łzy przeze mnie wylewać, to się umiałem pohamować. On widocznie nie mógł. Kazali, to poszedł… nie miał wyboru! Jakbym siebie widział, tak mi się serce ściska!

– Dlatego pan mu te znicze pali? – pytam. – Niektórzy by się dziwili, że dla obcego, nawet wroga! Panu to nie przeszkadza?

– Eeee, skąd? Taka tradycja, żeby powspominać i pomyśleć. Mamusia bardzo przestrzegała, a co od mamusi, to dobre!

– A u niej już pan był?

– Byłem. Ale jeszcze będę. Tu tradycja, a tam?

Zastanawia się chwilę i dodaje:

– Tam to żal i czysta miłość. Chwyta pani różnicę?8. Aluś Curunia o różnicach poziomów

Stoi nad płycizną z białym, piaszczystym brzegiem. Dalej mokre, jeszcze zielone olszyny, rudziejące brzózki i głóg, cały w koralach. Jeszcze dalej las wysokich sosen masztówek i potężne, srebrne buki, a pod nimi dywan brązowych, kolczastych nasion. Będą z nich nowe drzewa!

– Pani podejdzie i popatrzy – woła Aluś, pokazując mi szafirową kulkę z pomarańczowym brzuszkiem uwijającą się nad przeźroczystą wodą. – Powinno go już tu nie być, bo to październik, a on został. Może zima będzie lekka albo mu się spodobało? Skubany, łowi i łowi… chyba dla rodziny, albo co?

– Zimorodek? – dziwię się. – Faktycznie! Ale szkoda go… taka malizna może nie dać rady, jak przymrozi albo sypnie śniegiem.

– Eeee, pani szanowna pojęcia nie ma, jaki to kozak jest. Z pozoru delikates, a z natury wojownik, jak ten skośny taki, od sztuk walki znaczy się; na pierwszy rzut oka chuchro, a nikogo nie wpuści na swój łowny rewir! Pani patrzy, jaki drań szybki! Mig, mig, góra, dół, aż oczy łzawią od wysiłku i człowiek za nim nie nadąża!

– Lubi pan świat, panie Aluś? – pytam, bo minę ma rozanieloną jak rzadko.

– Pewnie! Jak na mnie ktoś nasobaczy albo mam dosyć jazgotu w telewizorze, albo Dzidzia akurat nie ma serca dla mnie, to przychodzę tutaj, żeby pooddychać czystym powietrzem. Pani wie, co mam na myśli? Nie, że czyste, bo tlen i te inne, co w nim są, tylko że czyste od ludzkiej złości, głupoty i zawiści.

Znowu się uśmiecha i dodaje:

– Widzi pani ten świerk? Ogromny, nie? A ja się przy nim nie czuję mały i nic niewart, a przy niejednym szmondaku, co mi ledwo sięga do ucha, tak się czuję i nic na to nie mogę poradzić. Jest różnica, nie?9. Aluś Curunia o niewdzięczności

Stoi na stałym miejscu przed marketem i zaciąga się papierosem.

– Miał pan nie palić, panie Aluś – mówię.

– Toteż nie palę – odpowiada. – Tylko czasem robię dwa cugi, kiedy mocno wnerwiony jestem. A dzisiaj jestem! Pani szanowna wejdzie do środka, tu cholerycznie wieje, a ja smarczę i kicham jak chory kot.

Stajemy przy warzywach, ale ciągle nas ktoś wali koszykiem, więc przesuwamy się w kierunku psiej karmy.

– Mów pan, panie Aluś, co się wydarzyło!

– Pani wie – zaczyna – że ja chodzę po lesie? Czasem bez żadnego powodu, tak jak teraz, bo grzybów już nie ma, za zimno… więc łażę i podziwiam, jak jest pięknie… szczególnie jesień lubię.

– I co? – przerywam, bo kiedy Aluś się rozpędzi, trudno go zatrzymać.

– I dochodzę do tego jeziora, co z jednej strony ma brzeg jak ścięty nożem… tak stromo.

– No wiem. Spadł pan?

– Z własnej woli zjechałem na tyłku! Niech pani zobaczy, jaki mam siniec! O mało się nie połamałem!

– To po co pan zjeżdżał?

– Bo z pięć, sześć metrów od tej stromizny leżał na wodzie przewrócony kajak, a obok niego widziałem dwie głowy, jedną blond… to się rzuciłem pomagać!

– Rany boskie! I co?

– Nic. Wziął facet panienkę na wędkowanie niby, ale pani, jaki tam z niego wędkarz! Na spinning chciał łowić! O tej porze! W tym miejscu! I z kajaka! Kompletna niemota! Trzepnął kijem i buch do wody. Wszystko potopił: komórkę, sprzęt i co tam jeszcze mieli… Dobrze, że akurat tamtędy szłem…

– Wyciągnął ich pan?

– Trochę dalej jest płycizna, ale trzeba znać jezioro… Zdjąłem ciuchy i do nich popłynąłem. Reszty się pani domyśla… Dlatego chory jestem, bo ziąb był niemożebny!

Znowu sięga po papierosa, ale że karcąco kręcę głową, podnosi pojednawczo obie ręce i mruży oko.

– No dobra, dobra… ale to nie koniec, bo dzisiaj musiałem iść do magistratu z jakimiś papierami, Dzidzia kazała… Wchodzę do pokoju numer sześć, a tam mój topielec! Wyelegantowany, wygolony, pod krawatem… kierownik!

– Poznał pana?

– Od razu! Ale udał, że obcy jestem! A jaki był dla mnie wredny! Jaki z góry! Aż pokrzykiwał! Nic nie załatwiłem i Dzidzia znowu powie, że jestem do niczego, pani sobie wyobraża?

– Czemu tak? Ma jakąś złość do pana?

– Jak każdy, komu się pomaga… wcześniej czy później ma się wroga od tego pomagania! Ludzie nie lubią być wdzięczni, a ten młodziak jeszcze się najadł wstydu przed dziewczyną!

– Wie pan, wypadki się zdarzają.

– Bezsprzecznie! Ale on bez telefonu, komputera i czego tam jeszcze dnia nie przeżyje, ognia w lesie nie rozpali, kobiety nie nakarmi i nie ogrzeje, życia jej nie uratuje… sam to wie i dlatego jest wściekły! Tylko dlaczego na mnie?10. Aluś Curunia o przyczynach i skutkach

Patrzymy oboje na trzęsącego się staruszka, który zaczepia odprowadzających wózki przed dyskontem.

– Może ta złotóweczka niepotrzebna? – pyta. – Mnie by akurat uratowała życie!

Aluś patrzy ponuro i mówi:

– Niech mu pani da ten pieniądz… Zejdzie, jak się nie napije.

– Panie Aluś – odpowiadam – pan wie, że na wódę nie daję!

– Wiem, wiem – odpowiada. – Ale akurat na niego to się wszystkie kobity powinny składać!

– A to czemu?

– Chwila – mówi. – Wracam i opowiadam…

Wyciąga z kieszeni kurtki jakieś drobniaki, podchodzi do dziadka i coś mu szepce do ucha. Potem wraca, opiera się wygodnie o barierkę do przypinania koszyków i zaczyna:

– Pani kochana, jaki to był kiedyś kozak! Najlepszy kuśnierz w województwie! Dwie garbarnie, sklepy z futrami, duży dom, samochody… no, majątek jak, nie przymierzając, Karingtony! I wszystko poszło na taką jedną… Piękna była jak zjawisko, to zwariował z miłości…

– I co?

– Oskubała go do ostatniego włoska w tych lisach, co nimi handlował. W jednych pepegach został, a że wtedy już mocno pił z rozpaczy, to taki goły spadł na samo dno. Nie odbił się, niestety… Pani wie, ile on ma lat?

– Pod siedemdziesiątkę chyba?

– No właśnie, wszyscy tak myślą, a jemu nawet pięćdziesiąt jeszcze nie stuknęło. Tak baby potrafią zniszczyć porządnego faceta!

– Sam się zniszczył, panie Aluś! I utopił w alkoholu!

Patrzy na mnie z wyrzutem, mruży oko i dodaje:

– Bez popędu nie ma pędu, proszę szanownej pani… Jest przyczyna, musi być skutek, a przyczyna w tym przypadku jest oczywista: wredna baba! Dlatego niech pani nie żałuje tej złotówki, należy mu się. Pani wprawdzie mocno starsza, ale też kobieta, więc jakiś obowiązek chyba jest? Nieprawdaż?11. Aluś Curunia o anatomii

– Witam, panie Aluś – mówię, ale ledwo mi odburkuje, taki jest nastroszony. Wygląda jak stary wróbel po spotkaniu z kotem. I nie musi mrużyć oka, bo go i tak prawie nie widać. Jedną stronę twarzy ma spuchniętą. Syczy…

– Doigrałem się! Teraz nawet wyrwać nie można, bo jest stan zapalny! I żadne proszki nie działają!

– To czemuś pan tak długo czekał? – pytam.

– Czemu, czemu? – sepleni. – Głupie pytanie! Bałem się. Ja od chłopaka jestem przewrażliwiony na dentystę. Zapach mnie zaleci i już ciemno w oczach. Na przytomnego nie pójdę!

Znowu syczy, unosi ramiona, tym razem oba, i kontynuuje:

– No więc chlapłem sobie na odwagę, bo mnie już niemiłosiernie dźgało, i biegiem do przychodni. Akurat pech, że było pusto w poczekalni, no nikogo, jakby się coś sprzysięgło! Pukam… Wychodzi taki młodziak i pyta: pan zarejestrowany czy z bólem? Jakby nie widział, że się skręcam… Jęczę, że z bólem, a on: to proszę na fotel. Siadam, łapię się poręczy, bo takiego mam cykora, rozdziawiam japę, a ten mnie wali jakimś narzędziem akurat w to najgorsze miejsce! Pan masz sumienie?!… wrzeszczę, a on, że nie ma, bo doktor musi być twardy. I jeszcze mnie poucza, że śmierdzę wódą i że on w zasadzie powinien mnie wyrzucić, bo stanowię zagrożenie, również dla siebie. I dalej nadaje, że jestem w takim stanie upojenia, że on nie może ryzykować na przykład krwotoku, więc muszę: a) wytrzeźwieć, b) się uspokoić, c) zlikwidować stan zapalny.

– I co?

– Nic. Dzidzia mi robi płukanie jakieś i każe łykać takie świństwo, co przy nim nie wolno ani kropli… Czekam, aż otęchnę, ale powiem pani, że zły jestem jak nigdy. Wszyscy mnie denerwują, za przeproszeniem wielkim, pani szanowna też. Dlatego się oddalę, żeby nie być niemiłym. Jeszcze tylko zapytam: po co człowiekowi zęby? Ręce, nogi, oczy, serce, wątroba, te sprawy rozumiem, ale zęby?! Chyba tylko, żeby bolały. No bez sensu…12. Polityczne przeczucie Alusia Curuni

Postanowiłam go zapytać, co sądzi o problemie imigrantów, tym bardziej że miał na głowie okrągłą, haftowaną tiubietiejkę (podobno z ciuchów) i najwyraźniej zapuszczał brodę.

– Na Araba się pan przerabia, panie Aluś? – trochę zażartowałam.

– W życiu! – oburzył się. – Mamusia by się w grobie przewróciła, mowy nie ma!

– Nie lubi pan obcych?

– Niech mnie pani zapyta, czy lubię żaby i ślimaki. Odpowiem, że lubię, ale w naturze, w środowisku, na liściach i w stawie… wtedy tak! Ale na talerzu to nie wiem, jak smakują, bo nie jadłem… Więc lubię czy nie lubię? Jak pani uważa?

– Wykrętna odpowiedź – mówię. – Ja nie o to pytam.

– Wiem, głupi nie jestem! Pani nie chodzi o to, czy ich lubię, tylko czy się ich boję. A to co innego, bo ja się niestety boję każdego, kto zaciska piąchy i wrzeszczy… Z takim nigdy nic nie wiadomo, przywali bez dania racji. I wcale nie musi być stamtąd.

Aluś przymyka oko, podnosi wysoko głowę i prawie w proroczym natchnieniu snuje taką wizję:

– Pani sobie pomyśli, że za pięć lat kibole Jagiellonii Białystok zakładają partię polityczną pod hasłem „obronimy Polskę przed islamem”. W ogólnym bajzlu, bo w Europie kryzys nie mija, wchodzą do sejmu. Inni kibole, na przykład ŁKS, też mocno prawicowi, idą w ich ślady i partie kibolskie mnożą się jak króliki. Za dziesięć lat jesteśmy rządzeni przez kiboli. Możliwe? Jak się pani szanownej zapytam, czego się bardziej boi albo co lubi, jak się pani ustosunkuje do problemu? Bo ja nie wiem… Dlatego na wszelki wypadek kupię sobie jeszcze klubowy szalik, może się kiedyś przyda…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: