Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Gorące zmysły - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Styczeń 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Gorące zmysły - ebook

Nowa seria powieści Kendall Ryan - autorki erotycznych romansów ("Jesteś wyzwaniem", "Jesteś zagadką"). Emma dostaje wymarzoną pracę w świecie mody.

Druga część serii erotycznych przygód w świecie modelingu. Ben Shaw, światowej klasy gwiazda modelingu, to obiekt westchnień wszystkich dziewcząt. Jego serce udaje się jednak zdobyć Emmie, nieśmiałej asystentce Fiony Stone. Niestety intrygi przełożonej krzyżują plany zakochanych. Namiętny związek staje pod znakiem zapytania, gdy okazuje się, że słynna Fiona nosi dziecko samego… Bena. Jak z tak trudnym doświadczeniem poradzi sobie para? Czy w tym pełnym spisku światku prawdziwe uczucie ma szanse na ocalenie?

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-004-5
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ben

To, że Emmy zno­wu bę­dzie spa­ła w moim łóż­ku, gra­ni­czy­ło z cu­dem. A jed­nak. Prze­tar­łem oczy, żeby upew­nić się, że na­praw­dę leży obok. Ostat­nia noc była jak sen, ale Emmy wciąż tu była. Spa­ła z gło­wą na mo­jej po­dusz­ce. Pa­trzy­łem na jej czar­ne po­wie­ki i opa­da­ją­ce fa­la­mi na twarz brą­zo­we wło­sy. Moje ser­ce za­bi­ło moc­niej. Była tu.

Spa­ła na brzu­chu. De­li­kat­nie prze­je­cha­łem pal­cem po jej bio­drach i po­ślad­kach. Uwiel­bia­łem jej cia­ło… Mia­ła taką mięk­ką, de­li­kat­ną skó­rę, któ­ra… sama pro­si­ła się o mój do­tyk.

Wczo­raj po­pro­si­ła, że­by­śmy się nie spie­szy­li. Ale i tak by­łem jej wdzięcz­ny, że ze­chcia­ła spę­dzić tę noc ze mną. Kie­dy by­łem z Emmy, czu­łem swo­bo­dę i spo­kój. Ak­cep­to­wa­ła mnie ta­kim, ja­kim je­stem – z nią mo­głem być po pro­stu sobą, a nie chło­pa­kiem z bil­l­bo­ar­dów i okła­dek ma­ga­zy­nów.

Mimo wszyst­kich mo­ich wad i błę­dów, któ­re po­peł­ni­łem, wciąż była przy mnie. Po tym, jak pra­wie ją stra­ci­łem, do­sta­łem dru­gą szan­sę i by­łem go­tów zro­bić wszyst­ko, co w mo­jej mocy, żeby to na­pra­wić.

– Ko­cha­nie, obudź się – po­wie­dzia­łem i da­łem jej lek­kie­go klap­sa w ty­łe­czek. Po­wi­nie­nem dać jej się wy­spać i od­po­cząć, ale by­łem zbyt­nim ego­istą. To, że wró­ci­ła do No­we­go Jor­ku i znów była czę­ścią mo­je­go ży­cia, spra­wia­ło, że chcia­łem w peł­ni wy­ko­rzy­stać każ­dą chwi­lę, któ­rą spę­dza­li­śmy ra­zem. Car­pe diem, jak ma­wia­ją. By­łem zbyt nie­na­sy­co­ny, żeby po­zwo­lić jej spać. Chcia­łem nad­ro­bić stra­co­ny czas. Sko­ro wró­ci­ła, nie mo­głem tra­cić ani chwi­li.

Na dźwięk mo­je­go gło­su Emmy jęk­nę­ła ci­cho, prze­cią­gnę­ła się i od­wró­ci­ła w moją stro­nę. Spoj­rza­ła na mnie za­spa­na.

– Dzień do­bry – po­wie­dzia­ła.

– Hej – od­par­łem, nie prze­sta­jąc jej gła­skać. Po­ży­czy­łem jej do spa­nia swój T-shirt. Przez noc pod­wi­nął się do góry, od­kry­wa­jąc skraw­ki cia­ła, któ­re de­li­kat­nie gła­dzi­łem pal­ca­mi. Draż­ni­łem się sam ze sobą. Wie­dzia­łem, że po­wi­nie­nem trzy­mać ręce przy so­bie, o ile nie chcia­łem do­pro­wa­dzić się do skraj­nej fru­stra­cji. – Co chcia­ła­byś dzi­siaj po­ro­bić? – za­py­ta­łem, snu­jąc wi­zję o wspól­nej ką­pie­li w mo­jej wiel­kiej wan­nie, brun­chu w mo­jej ulu­bio­nej knajp­ce, a po­tem tu­le­niu się przy ko­min­ku. Cho­ciaż wie­dzia­łem, że zgo­dzę się na wszyst­ko, co za­pro­po­nu­je. To ona mia­ła roz­dać dzi­siaj kar­ty.

– Mu­szę wró­cić do domu – po­wie­dzia­ła i od­kry­ła koc, żeby wstać z łóż­ka. – Zo­sta­wi­łam wczo­raj El­lie zu­peł­nie samą. Poza tym nie wi­dzia­łam domu już kil­ka mie­się­cy.

Po­czu­łem głę­bo­kie roz­cza­ro­wa­nie. Za­mie­rza­ła tak po pro­stu uciec?

– Czy za­nim pój­dziesz, dasz się cho­ciaż na­kar­mić? – za­py­ta­łem. Wsta­łem i przy­tu­li­łem ją moc­no. Moje ręce szyb­ko zsu­nę­ły się na jej bio­dra, nie mo­głem się po­wstrzy­mać.

– Kawa i ucie­kam – rzu­ci­ła.

– W po­rząd­ku – po­wie­dzia­łem. Po­ca­ło­wa­łem ją w szy­ję i po­wo­li uwol­ni­łem z ob­jęć.

Kie­dy Emmy prze­ko­py­wa­ła się przez wa­liz­kę, po­sze­dłem do kuch­ni w przed­niej czę­ści miesz­ka­nia. Nie było to po­miesz­cze­nie, w któ­rym czę­sto by­wa­łem. Lu­bi­łem pich­cić, ale go­to­wa­nie dla jed­nej oso­by wy­da­wa­ło mi się stra­tą cza­su, więc prze­waż­nie, za­miast przy­go­to­wy­wać smut­ne po­sił­ki w po­je­dyn­kę, za­ma­wia­łem je­dze­nie. Poza tym nie­na­wi­dzi­łem zmy­wać. Z tego po­wo­du za­trud­ni­łem Mag­dę, moją go­spo­się. To była zło­ta dziew­czy­na.

Wsta­wi­łem kawę i cze­ka­łem, aż się za­pa­rzy. Emmy do­łą­czy­ła do mnie kil­ka mi­nut póź­niej. Ucze­sa­ła wło­sy i zwią­za­ła je w ku­cyk, na so­bie mia­ła dżin­sy, tramp­ki i ba­weł­nia­ną bluz­kę z dłu­gim rę­ka­wem. Wy­glą­da­ła ślicz­nie. Czu­łem, że bę­dzie mi trud­no po­zwo­lić jej odejść. Szcze­gól­nie że do­pie­ro wró­ci­ła po dłu­gim po­by­cie w Ten­nes­see. Wpa­dłem na nią na lot­ni­sku. To był pierw­szy... łut szczę­ścia, od kie­dy mnie zo­sta­wi­ła.

Kie­dy po­wie­dzia­łem jej o tym, że jej sze­fo­wa, Fio­na, była w cią­ży – i to praw­do­po­dob­nie ze mną – Emmy z dnia na dzień ode­szła ze Sta­tus Mo­del Ma­na­ge­ment i ucie­kła do domu ro­dzin­ne­go. Nie mia­łem pra­wa mieć do niej o to pre­ten­sji. Ale kie­dy wczo­raj, wra­ca­jąc ze zdjęć w Mia­mi, wpa­dłem na nią przy­pad­kiem na lot­ni­sku i uda­ło mi się ją za­pro­sić do sie­bie, uwie­rzy­łem, że była go­to­wa dać mi jesz­cze jed­ną szan­sę. A moje cia­ło za­pra­gnę­ło nad­ro­bić stra­co­ny czas. Ser­ce pod­po­wia­da­ło mi jed­nak, żeby nie na­ci­skać. Nie mo­głem zno­wu jej stra­cić. Było tyle mi­łych rze­czy, za któ­ry­mi tę­sk­ni­łem. Jesz­cze ni­g­dy nie czu­łem do ni­ko­go cze­goś ta­kie­go. Za­ko­cha­łem się w niej do sza­leń­stwa. Mu­sia­łem od­zy­skać jej za­ufa­nie. Nie mo­głem zno­wu na­wa­lić.

Do­brze pa­mię­ta­łem, jaką kawę piła, więc do­la­łem do jej por­cji mle­ka i po­da­łem jej ku­bek.

– Na­wet nie wiem, gdzie miesz­kasz – przy­zna­łem się. Emmy wzię­ła łyk kawy i uśmiech­nę­ła się do mnie.

– Pysz­na – po­wie­dzia­ła.

– Za­mó­wi­łem ją z Włoch.

– Na­praw­dę? – po­wie­dzia­ła zdzi­wio­na i zno­wu się na­pi­ła. – A może po­je­dziesz ze mną? Zo­ba­czysz, gdzie miesz­kam i wresz­cie po­znasz El­lie.

– Do­sko­na­le – po­wie­dzia­łem i po­ca­ło­wa­łem ją w czo­ło. – Sko­czę tyl­ko pod prysz­nic i za­dzwo­nię po kie­row­cę. Daj mi pięt­na­ście mi­nut, do­brze?

– W po­rząd­ku.Emmy

Kie­dy by­li­śmy bli­sko mo­je­go miesz­ka­nia, za­czę­łam się stre­so­wać tym, że Ben je zo­ba­czy. Miesz­ka­łam w znisz­czo­nym bu­dyn­ku, w nie­zbyt uro­kli­wej dziel­ni­cy Qu­eens. Kie­dy by­łam w Ten­nes­see, El­lie po­sta­no­wi­ła po­szu­kać cze­goś tań­sze­go. W po­rów­na­niu z luk­su­so­wym miesz­ka­niem Bena, w oko­li­cach par­ku Gra­mer­cy w sa­mym ser­cu mia­sta, to miej­sce było zwy­kłą dziu­rą. Ale mnie i El­lie nie było stać na wię­cej. To wła­śnie był nasz dom. Przy­naj­mniej na ra­zie.

W ko­ry­ta­rzu przy­wi­ta­ły nas odra­pa­ne, po­żół­kłe ścia­ny i zu­ży­te wy­kła­dzi­ny. Z drzwi wej­ścio­wych scho­dzi­ła zie­lo­na far­ba, a kie­dy tyl­ko we­szło się do środ­ka, noz­drza ude­rzał za­pach trzy­dnio­we­go obia­du z kuch­ni in­dyj­skiej. Uro­czo, wiem.

Ben spró­bo­wał uśmiech­nąć się przy­jaź­nie, kie­dy si­ło­wa­łam się z klu­czem w zam­ku, ale wi­dać było po nim, że oce­nia każ­dy de­tal. Omal się nie udła­wił, kie­dy ka­za­łam kie­row­cy wje­chać na most Qu­eens­bo­ro. Cóż, nie każ­dy może so­bie po­zwo­lić na miesz­ka­nie w okrop­nie dro­giej czę­ści Man­hat­ta­nu, tak jak on. Nie wiem, cze­go się spo­dzie­wał.

Po krót­kich zma­ga­niach uda­ło mi się od­su­nąć obie za­su­wy i zde­cy­do­wa­nym pchnię­ciem otwo­rzy­łam drzwi. Li­czy­łam na to, że El­lie bę­dzie w swo­im po­ko­ju i będę mo­gła za­mie­nić z nią kil­ka słów sam na sam, za­nim ob­sy­pie Bena py­ta­nia­mi. Nie­ste­ty. Nic z tego. El­lie sta­ła na środ­ku sa­lo­nu w sa­mym ręcz­ni­ku, wło­sy mia­ła upię­te w dość cha­otycz­ny kok, a nad gór­ną war­gą błysz­czał krem do de­pi­la­cji wą­sów. Na dźwięk otwie­ra­nych drzwi od­wró­ci­ła się.

– Jezu ko­cha­ny! Dzię­ki za ostrze­że­nie, Em.

Za­ci­snę­ła moc­niej ręcz­nik na klat­ce pier­sio­wej i prze­mknę­ła ko­ry­ta­rzem do swo­je­go po­ko­ju.

Ups. Chy­ba po­win­nam była jej na­pi­sać, że przy­jeż­dżam ra­zem z Be­nem. Ostat­ni mie­siąc spę­dzi­łam u ro­dzi­ców, a wcze­śniej­szy prze­miesz­ka­łam zu­peł­nie sama w Pa­ry­żu i za­po­mnia­łam, jak to jest być do­brą współ­lo­ka­tor­ką.

– El­lie, prze­pra­szam! – za­wo­ła­łam za nią. Wie­dzia­łam, że nie bę­dzie za­chwy­co­na tym, że taki przy­stoj­niak jak Ben zo­ba­czył ją wy­sma­ro­wa­ną kre­mem do de­pi­la­cji.

– Za­kła­dam, że to two­ja współ­lo­ka­tor­ka? – za­py­tał Ben, uśmie­cha­jąc się sub­tel­nie.

– Tak, to wła­śnie El­lie. I wszyst­ko wska­zu­je na to, że je­ste­śmy po­kłó­co­ne.

Ben ro­zej­rzał się do­kład­nie po miesz­ka­niu, co nie za­ję­ło mu wię­cej niż trzy se­kun­dy. Sama mu­sia­łam na nowo oswo­ić się z tym wi­do­kiem. Za­gra­co­ny sa­lon z be­żo­wą ka­na­pą – wciąż na miej­scu. Nie­du­ża, ale ład­nie urzą­dzo­na kuch­nia – tak samo. Wą­ski ko­ry­tarz pro­wa­dzą­cy do na­szych sy­pial­ni i wspól­nej ła­zien­ki – przy­ję­to do wia­do­mo­ści.

Ben uśmiech­nął się uprzej­mie, ale wie­dzia­łam, że był przy­zwy­cza­jo­ny do zu­peł­nie in­nych stan­dar­dów. Za­sta­na­wia­łam się, czy kie­dy­kol­wiek zo­sta­nie u mnie na noc, czy ra­czej bę­dzie na­le­gał, że­by­śmy sy­pia­li u nie­go. Za­nim zdą­ży­łam to do­brze prze­myś­leć, El­lie wpa­ro­wa­ła na ko­ry­tarz.

Ciem­ne, fa­lo­wa­ne wło­sy spły­wa­ły po jej ra­mio­nach. Pa­trzy­ła na nas uważ­nie i z de­ter­mi­na­cją w oczach.

– Ty! – Dźgnę­ła Bena pal­cem w klat­kę pier­sio­wą. – Je­steś na mo­jej czar­nej li­ście.

– Ech… Co ta­kie­go? – za­py­tał za­sko­czo­ny Ben.

– Już ty do­brze wiesz co – po­wie­dzia­ła El­lie su­ro­wo i bez wa­ha­nia. – Nie po­do­basz mi się. A Emmy nie bę­dzie two­ją za­baw­ką, któ­rą moż­na rzu­cić w kąt, kie­dy się znu­dzi. To zło­ta dziew­czy­na. Ro­zu­miesz, co mó­wię, ko­leś?

Za­nim zdą­ży­łam zła­pać ją za rękę, jesz­cze raz dźgnę­ła go pal­cem w klat­kę pier­sio­wą, żeby wzmoc­nić wy­dźwięk swo­ich słów.

– Zga­dzam się w stu pro­cen­tach. Emmy jest naj­lep­sza – przy­znał jej ra­cję. El­lie wy­pro­sto­wa­ła się i spoj­rza­ła na nie­go z góry.

– To do­brze. Wy­glą­da na to, że gra­my w jed­nej dru­ży­nie. Ale będę mieć na cie­bie oko. I nie za­wa­ham się sko­pać ci tył­ka, je­śli zaj­dzie taka po­trze­ba.

– Ty mu­sisz być El­lie, praw­da? – za­py­tał Ben. Ski­nę­ła gło­wą zmie­sza­na. Mu­sia­ło do niej do­trzeć, że na­wet się nie przed­sta­wi­ła. Ben pod­szedł bli­żej i spoj­rzał jej głę­bo­ko w oczy. – Za­mie­rzam się za­opie­ko­wać tą dziew­czy­ną. Jest moja. I w żad­nym wy­pad­ku nie za­mie­rzam rzu­cać jej w kąt.

– W po­rząd­ku. – Ton jej gło­su zła­god­niał.

Od de­kla­ra­cji Bena zro­bi­ło mi się cie­plej na ser­cu. El­lie spoj­rza­ła na mnie, pró­bu­jąc wy­ba­dać, czy aby nie je­stem w ta­ra­pa­tach. Sta­ra­łam się nie oka­zy­wać spię­cia i de­li­kat­nie się uśmiech­nę­łam. Od­wza­jem­ni­ła mój uśmiech i po­szła do sa­lo­nu, zo­sta­wia­jąc mnie i Bena w ko­ry­ta­rzu.

Ben po­ca­ło­wał mnie w czo­ło.

– Prze­pra­szam za wszyst­ko. Ona nie mia­ła złych za­mia­rów – po­wie­dzia­łam.

– Wiem, ko­cha­nie. Nic się nie martw.

El­lie była praw­dzi­wą twar­dziel­ką z No­we­go Jor­ku. To nie ule­ga­ło wąt­pli­wo­ści. Za­wsze mó­wi­ła, co my­śla­ła i nie da­wa­ła so­bie w ka­szę dmu­chać. Jak wi­dać, była też wo­bec mnie na­do­pie­kuń­cza. Po­chle­bia­ło mi to i prze­ra­ża­ło jed­no­cze­śnie.

– Ko­cham cię – po­wie­dział Ben i za­czę­li­śmy się ca­ło­wać. – A te­raz zo­sta­wię was same, że­by­ście mo­gły so­bie na spo­koj­nie po­roz­ma­wiać. Co ty na to? – do­dał.

– Do­brze. Dzię­ku­ję, że pod­wio­złeś mnie do domu. Chy­ba się nie spo­dzie­wa­łeś, że bę­dziesz je­chał aż do Qu­eens, praw­da?

– Nie. Ale je­steś tego war­ta – po­wie­dział z uśmie­chem.

Je­śli nie za­dzwo­ni po swo­je­go kie­row­cę, bę­dzie go cze­ka­ła czter­dzie­sto­pię­cio­mi­nu­to­wa po­dróż me­trem. Cie­ka­we, czy ten czło­wiek cały czas był w po­go­to­wiu, cze­ka­jąc na te­le­fon od Bena? A z resz­tą, nie ma co się nad tym za­sta­na­wiać. Od­pro­wa­dzi­łam Bena do drzwi. Po­ma­chał El­lie i po­ca­ło­wał mnie w usta na po­że­gna­nie.

– Za­dzwoń do mnie póź­niej, ko­cha­nie.

– Za­dzwo­nię – od­po­wie­dzia­łam.

Mia­łam mę­tlik w gło­wie w związ­ku z na­szym spo­tka­niem. By­łam jed­no­cze­śnie szczę­śli­wa i peł­na obaw. Kie­dy za­mknę­łam drzwi, zo­ba­czy­łam El­lie nur­ku­ją­cą do lo­dów­ki po pusz­kę die­te­tycz­nej coli.

– To… – za­czę­łam i opar­łam się o blat – jak bar­dzo mam prze­chla­pa­ne?

El­lie za­mknę­ła lo­dów­kę, otwo­rzy­ła pusz­kę i wzię­ła spo­ry łyk. Po­tem spoj­rza­ła na mnie z za­du­mą.

– Za to, że twój chło­pak mo­del zo­ba­czył mnie wy­sma­ro­wa­ną kre­mem do de­pi­la­cji wą­sów czy za to, że się z nim ze­szłaś?

Uśmiech­nę­łam się nie­pew­nie.

– Nie pla­no­wa­łam tego. Wpa­dłam na nie­go wczo­raj na lot­ni­sku przez przy­pa­dek. Prze­ko­nał mnie, że­bym go wy­słu­cha­ła i cie­szę się, że to zro­bi­łam. Tę­sk­ni­łam za nim, El­lie. Tak… bar­dzo, bar­dzo! – po­wie­dzia­łam, cho­ciaż, praw­dę mó­wiąc, od na­sze­go wczo­raj­sze­go spo­tka­nia nie mia­łam jesz­cze cza­su na to, żeby na spo­koj­nie prze­my­śleć, co w związ­ku z tym czu­ję. Wie­dzia­łam, że to nie było roz­sąd­ne, ale w głę­bi ser­ca da­lej go pra­gnę­łam.

– A cała ta afe­ra z cią­żą nie była z jego winy. Po­wie­dział, że zro­bi so­bie te­sty na oj­co­stwo, tak szyb­ko, jak tyl­ko bę­dzie to moż­li­we. – A ty… nie masz nic prze­ciw­ko?

Po­czu­łam go­rycz w ser­cu. Czy­ta­łam w in­ter­ne­cie o te­stach na oj­co­stwo i do­wie­dzia­łam się, że więk­szość lu­dzi cze­ka z ich wy­ko­na­niem do mo­men­tu uro­dze­nia się dziec­ka. Wte­dy prze­pro­wa­dze­nie ba­da­nia jest ła­twiej­sze i mniej in­wa­zyj­ne. Nic dziw­ne­go, że Fio­na była w tej kwe­stii tak upar­ta. Cza­sa­mi za­sta­na­wia­łam się, czy nie uży­wa­ła tego jako wy­mów­ki. Żeby Ben, choć­by tyl­ko w jej gło­wie, był oj­cem dziec­ka tro­chę dłu­żej. Na samą myśl o ta­kiej moż­li­wo­ści ro­bi­ło mi się nie­do­brze.

Za­ci­snę­łam zęby i przy­tak­nę­łam w od­po­wie­dzi na py­ta­nie El­lie.

– Ze­rwał z nią kon­takt – do­da­łam, jak­by praw­da mia­ła dzię­ki temu za­brzmieć tro­chę le­piej. Wie­dzia­łam, że utrzy­mu­je kon­takt z Fio­ną i zda­wa­łem so­bie spra­wę z tego, że tro­chę cza­su bę­dzie mu­sia­ło mi­nąć, za­nim od­zy­skam do nie­go za­ufa­nie. Ale po­dej­rze­nia El­lie mi tego nie uła­twią. Sta­ra­łam się więc nie oka­zy­wać emo­cji. Mu­sia­łam za­po­mnieć o prze­szło­ści, je­śli chcia­łam da­lej z nim być.

– Ale da­lej bę­dzie pra­co­wał w jej agen­cji? – spy­ta­ła cie­kaw­sko El­lie.

– Na ra­zie tak. Nie może ze­rwać umo­wy. – Po­sta­no­wi­łam nie wspo­mi­nać o tym, że ten fakt do­pro­wa­dzał mnie do sza­leń­stwa. Wca­le mi się nie po­do­ba­ło, że ra­zem pra­cu­ją, ale nie chcia­łam da­wać El­lie ko­lej­ne­go po­wo­du do tego, żeby go nie­na­wi­dzi­ła, więc sta­ra­łam się przy­brać nie­wzru­szo­ny wy­raz twa­rzy i iść w za­par­te, że nie robi to na mnie naj­mniej­sze­go wra­że­nia. To były tyl­ko nie­szko­dli­we re­alia pra­cy. Cho­ciaż przy­znam, że ni­g­dy nie ufa­łam Fio­nie i ni­g­dy nie będę w sta­nie tego zmie­nić. Ben miał do niej sła­bość. Był wo­bec niej zbyt bez­kry­tycz­ny i za bar­dzo jej ule­gał.

El­lie wes­tchnę­ła cięż­ko.

– Nie wie­dzia­łam, co mam ro­bić, kie­dy po­je­cha­łaś do ro­dzi­ców. Czu­łam się zu­peł­nie bez­rad­na i nie chcia­ła­bym, że­byś jesz­cze raz przez coś ta­kie­go prze­cho­dzi­ła.

– To się wię­cej nie po­wtó­rzy. Zo­sta­ję tu na sta­łe. Za­mie­rzam jak naj­szyb­ciej zna­leźć pra­cę, żeby móc zwró­cić ci za czynsz.

El­lie zby­ła mnie mach­nię­ciem ręki.

– Daj spo­kój! Nie chcę żad­ne­go czyn­szu. Naj­waż­niej­sze, że wró­ci­łaś i że do­brze się czu­jesz – po­wie­dzia­ła i wy­cią­gnę­ła do mnie ręce. – Chodź do mnie. – El­lie przy­tu­li­ła mnie, co nie było w jej sty­lu.

– Do­brze jest znów być w domu – po­wie­dzia­łam.

– Ale pa­mię­taj, że utnę mu jaja, je­śli zno­wu prze­gnie – ostrze­gła mnie.

– Zro­zu­mia­no! – od­po­wie­dzia­łam z uśmie­chem. Wie­dzia­łam, że nie mia­ła złych in­ten­cji.

Na­sze nowe miesz­ka­nie nie­wie­le się róż­ni­ło od sta­re­go. Przy­jem­nie było zno­wu mieć wła­sny, przy­tul­ny kąt. Dla wszyst­kich na­szych rze­czy zna­la­zło się miej­sce. I na­wet mój nowy po­kój zo­stał po­dob­nie urzą­dzo­ny. Po roz­pa­ko­wa­niu wa­li­zek włą­czy­łam lap­to­pa, żeby po­szu­kać pra­cy. Mu­sia­łam od­dać El­lie za czynsz. Wie­dzia­łam, że nie cier­pia­ła z nad­mia­ru go­tów­ki, dla­te­go pla­no­wa­łam od­dać jej wszyst­ko, co do gro­sza. Nie wspo­mi­na­jąc już o tym, że bez pra­cy zwy­czaj­nie zwa­rio­wa­ła­bym. Na chwi­lę ogar­nę­ła mnie me­lan­cho­lia w związ­ku z odej­ściem ze Sta­tus Mo­del Ma­na­ge­ment. To zde­cy­do­wa­nie nie było miej­sce, w któ­rym mo­gła­bym pro­sić o re­ko­men­da­cje. Nie wspo­mi­na­jąc już o po­wo­dach, dla któ­rych ode­szłam. Gdy­by ktoś mnie o to za­py­tał… Tra­ge­dia go­to­wa! Moja sze­fo­wa za­szła w cią­żę z moim chło­pa­kiem mo­de­lem, więc mu­sia­łam odejść. Ja­sne! Świet­ny po­mysł. Plot­ki w świe­cie mody roz­no­szą się szyb­ciej niż wśród sta­rych bab w ko­ście­le.

Mu­sia­ła­bym tro­chę na­z­my­ślać… Mo­gła­bym po­wie­dzieć, że mu­sia­łam na­gle wy­je­chać z po­wo­dów ro­dzin­nych. Nikt nie mu­siał wie­dzieć, że tym po­wo­dem było moje za­ła­ma­nie ner­wo­we.

Po­wrót do No­we­go Jor­ku i, co wię­cej, do Bena spra­wiał, że czu­łam się przy­tło­czo­na. Mi­nie spo­ro cza­su, za­nim to prze­tra­wię. Nie spo­dzie­wa­łam się, że tak ła­two pad­nę mu w ra­mio­na. Z dru­giej stro­ny na­sza re­la­cja zde­cy­do­wa­nie nie na­le­ża­ła do prze­wi­dy­wal­nych. Wczo­raj po­wie­dzia­łam mu, że dam mu jesz­cze jed­ną szan­sę i mó­wi­łam to szcze­rze. Ale to wca­le nie ozna­cza­ło, że nie będę ostroż­niej­sza. Po­sta­no­wi­łam za­cho­wać czuj­ność i po­zwo­lić spra­wom to­czyć się swo­im tem­pem. Je­że­li chce od­zy­skać moje za­ufa­nie, musi po­sta­rać się o nie czy­na­mi, a nie sło­wa­mi.Ben

Je­cha­łem na se­sję zdję­cio­wą, któ­rą mie­li­śmy wy­ko­nać w sta­rym ma­ga­zy­nie na Bro­okly­nie. Mu­sia­łem wstać wcze­śnie, most Wil­liams­burg prze­kro­czy­łem jesz­cze przed ósmą. Było mi przy­kro, że Emmy nie chcia­ła u mnie wczo­raj zo­stać, ale z dru­giej stro­ny nie chcia­łem jej po­pę­dzać. Za pierw­szym ra­zem wszyst­ko ze­psu­łem, ale by­łem zde­ter­mi­no­wa­ny, żeby to na­pra­wić. Będę ro­bił to, cze­go ona pra­gnę­ła – za­spo­ka­jał jej po­trze­by i ko­chał ją... ją na tyle, na ile mi po­zwo­li. By­łem szczę­ścia­rzem, że mi wy­ba­czy­ła i nie za­mie­rza­łem zmar­no­wać tej szan­sy.

Nie­ste­ty zna­łem swo­je ogra­ni­cze­nia. Nie by­łem mi­strzem w nie­spie­sze­niu się i ba­łem się, że trud­no bę­dzie mi się po­wstrzy­mać, kie­dy bę­dzie­my le­żeć obok sie­bie w łóż­ku. Jej ko­bie­ce kształ­ty były nie­wia­ry­god­nie ku­szą­ce. Do­brze pa­mię­ta­łem, jaka świet­na była w łóż­ku. Pa­mię­ta­łem jej mięk­ką i je­dwa­bi­stą skó­rą i sek­sow­ne po­ję­ki­wa­nia, kie­dy osią­ga­ła or­gazm… Cho­le­ra, na samą myśl o niej do­sta­wa­łem erek­cji. Tym­cza­sem by­łem na se­sji ko­stiu­mów ką­pie­lo­wych i mia­łem na so­bie sli­py, któ­re bar­dzo pod­kre­śla­ły moje klej­no­ty… nie­do­brze. Nie na­le­ża­łem do eks­hi­bi­cjo­ni­stów.

Na ra­zie ża­ło­wa­łem, że nie mo­głem spę­dzić z Emmy wię­cej cza­su. Mar­twi­łem się o nią, choć­by przez to, w ja­kiej dziel­ni­cy miesz­ka­ła. Za­dzwo­ni­łem już na­wet do fir­my ochro­niar­skiej, żeby za­mon­to­wa­ła w jej miesz­ka­niu alarm.

Z jej współ­lo­ka­tor­ki była za to nie­zła apa­rat­ka. Mia­łem prze­czu­cie, że gdy­by za­szła po­trze­ba, ta wa­żą­ca nie wię­cej niż czter­dzie­ści dzie­więć ki­lo­gra­mów dziew­czy­na po­tra­fi­ła­by dać wiel­kie­go kopa w jaja. Ta myśl była po­krze­pia­ją­ca, ale nie wy­star­cza­ją­co.

Fio­na krę­ci­ła się po pla­nie, co kil­ka chwil ukrad­kiem na mnie zer­ka­jąc. Jej eg­zal­to­wa­nie do­pro­wa­dza­ło mnie do sza­łu i nie mo­głem uwie­rzyć, jak to się sta­ło, że nie za­uwa­ży­łem go wcze­śniej. Te­raz, kie­dy Emmy zwró­ci­ła mi na to uwa­gę, mia­łem wra­że­nie, że opi­nię Fio­ny na mój te­mat do­sko­na­le wi­dać w jej oczach. Trud­no było mi prze­by­wać w po­bli­żu. Dzia­ła­ła mi na ner­wy. Ale to prze­cież nic, z czym nie umiał­bym so­bie po­ra­dzić. Mu­sia­łem ogra­ni­czyć re­la­cję do biz­ne­so­wej. Pro­stej i bez pod­tek­stów.

Przy sta­no­wi­sku ma­keu­pist­ki le­żał mój ple­cak. Wy­ją­łem z nie­go te­le­fon, żeby na­pi­sać do Emmy, za­nim za­cznie­my zdję­cia. Chcia­łem się z nią jak naj­szyb­ciej zo­ba­czyć.

Ja: Hej, ko­cha­nie. Chciał­bym za­brać cię wie­czo­rem na ko­la­cję. Mam na­dzie­ję, że nie je­steś za­ję­ta?

Emmy: He­eej! By­ło­by świet­nie. Cały dzień spę­dzi­łam w domu na szu­ka­niu pra­cy.

Ja: Mój kie­row­ca od­bie­rze cię o dzie­więt­na­stej i za­wie­zie do re­stau­ra­cji w śród­mie­ściu. Ja przy­ja­dę me­trem.

Emmy: Nie chcę za­bie­rać ci sa­mo­cho­du. Poza tym lu­bię jeź­dzić me­trem…

Ja: Nie. Bę­dziesz bez­piecz­niej­sza z Hen­rym (moim kie­row­cą). Nie chcę się o cie­bie mar­twić. Do zo­ba­cze­nia wie­czo­rem, ko­cha­nie.

Emmy: OK, do zo­ba­cze­nia wie­czo­rem.

Kie­dy scho­wa­łem te­le­fon do ple­ca­ka, po­de­szła do mnie Fio­na.

– Wszy­scy na cie­bie cze­ka­ją, ko­cha­nie. Po­pro­si­łam o wię­cej świa­tła na pla­nie, że­byś nie mu­siał ich wszyst­kich oglą­dać.

– Dzię­ki – rzu­ci­łem.

– Wy­glą­dasz świet­nie – po­wie­dzia­ła de­li­kat­nie.

Moja klat­ka pier­sio­wa błysz­cza­ła od olej­ków i bron­ze­rów. Przez cały mie­siąc, kie­dy nie wie­dzia­łem, co się dzie­je z Emmy, nie oszczę­dza­łem się na si­łow­ni. By­łem do­brze przy­go­to­wa­ny na se­zon let­ni (któ­ry tak na­praw­dę fo­to­gra­fo­wa­no je­sie­nią i zimą), ale trud­no było mi znieść ocie­ka­ją­cą de­spe­ra­cją Fio­nę.

– Idzie­my? – Kiw­ną­łem gło­wą w stro­nę pla­nu, za­miast po­dzię­ko­wać jej za kom­ple­ment.

Ru­szy­ła, a ja za nią. Wie­dzia­łem, że mu­szę po­wie­dzieć jej o mnie i Emmy, i uzna­łem, że te­raz jest do­bry mo­ment. Nie będę mu­siał pa­trzeć, jak cier­pi. Nie chcia­łem jej ra­nić.

– Ja i Emmy wró­ci­li­śmy do sie­bie. – Po­sta­no­wi­łem nie owi­jać w ba­weł­nę. Spoj­rza­ła na mnie, nie kry­jąc zdzi­wie­nia.

– Na­praw­dę?

– Tak.

Wy­glą­da­ło na to, że nie dało się tego zro­bić bez zra­nie­nia jej. Oczy za­szły jej łza­mi, ale szyb­ko się uspo­ko­iła. Nie po­wie­dzia­ła nic wię­cej. We­szła na plan i usia­dła na skła­da­nym me­ta­lo­wym krze­śle. W tym cza­sie ja przy­ją­łem po­zy­cję, o któ­rą pro­sił fo­to­graf i sta­ra­łem się uda­wać, że nic się nie sta­ło.Emmy

Nie by­łam pew­na, do­kąd Ben mnie za­bie­rał, ale zna­jąc go, za­kła­da­łam, że bę­dzie to eks­klu­zyw­ne miej­sce. Nie za­ko­cha­li­śmy się w so­bie pod bud­ką z hot do­ga­mi. Był li­sto­pad, co w No­wym Jor­ku ozna­cza­ło mniej wię­cej tyle, że jest zim­niej niż na An­tark­ty­dzie, a w każ­dym ra­zie na pew­no zim­niej niż w Ten­nes­see, do któ­re­go mój or­ga­nizm był przy­zwy­cza­jo­ny.

Za­sta­na­wia­łam się, w co po­win­nam się ubrać i w koń­cu zde­cy­do­wa­łam się na leg­gin­sy i mię­ciut­ki kre­mo­wy swe­ter, któ­ry był na tyle dłu­gi, żeby za­kryć moją pupę i na­wet upo­lo­wa­ne na prze­ce­nie ofi­cer­ki od Au­drey Bo­one. Na swe­ter na­rzu­ci­łam trencz i po­de­szłam do okna w sa­lo­nie.

Po chwi­li zo­ba­czy­łam czar­ne­go se­da­na par­ku­ją­ce­go na chod­ni­ku przed moją ka­mie­ni­cą. Hen­ry. Nie wie­dzia­łem nic o tym męż­czyź­nie, ale sko­ro Ben mu ufał, chy­ba mo­głam czuć się bez­piecz­nie.

Kie­dy po­de­szłam do auta, wy­siadł i otwo­rzył mi drzwi od stro­ny pa­sa­że­ra. Za­sta­na­wia­łam się, czy po­win­nam usiąść z przo­du, sko­ro była nas tyl­ko dwój­ka, ale osta­tecz­nie usia­dłam z tyłu, nic nie mó­wiąc.

– Do­bry wie­czór, pan­no Clar­ke – po­wie­dział.

– Do­bry wie­czór. Hen­ry, praw­da?

– Tak, pro­szę pani. Ben po­pro­sił mnie, że­bym za­wiózł pa­nią do nie­go, do Pri­me Bi­stro. Sły­sza­łem, że mają tam wy­śmie­ni­te je­dze­nie.

– Dzię­ku­ję, Hen­ry – od­po­wie­dzia­łam. Przez resz­tę dro­gi je­cha­li­śmy w mil­cze­niu, przy ci­chych dźwię­kach do­cho­dzą­cej z ra­dia mu­zy­ki kla­sycz­nej. Pa­trzy­łam przez okno na zbli­ża­ją­cą się me­tro­po­lię i co­raz wyż­sze bu­dyn­ki – ten wi­dok za­wsze za­pie­rał mi dech w pier­siach. Świa­tło od­bi­ja­ło się od dra­pa­czy chmur, rzu­ca­jąc mi­lio­ny za­jącz­ków na rze­kę, a w od­da­li za­cho­dzi­ło słoń­ce. Sa­mo­chód pra­co­wał ci­cho i w po­łą­cze­niu ze spo­koj­ny­mi dźwię­ka­mi mu­zy­ki moż­na się było w nim zre­lak­so­wać.

Kie­dy do­je­cha­li­śmy do Pri­me Bi­stro, Hen­ry po­mógł mi wy­siąść i od razu zo­ba­czy­łam Bena, któ­ry cze­kał na mnie tuż przy wej­ściu do re­stau­ra­cji.

Był ubra­ny w sza­re spodnie od gar­ni­tu­ru i bia­łą ko­szu­lę z pod­wi­nię­ty­mi rę­ka­wa­mi. Przez ra­mię prze­wie­sił weł­nia­ną kurt­kę. Za­sta­na­wia­łam się, czy był dzi­siaj w pra­cy i czy wi­dział się z Fio­ną, ale szyb­ko roz­pro­szył moje my­śli po­ca­łun­kiem w usta.

– Cześć, ko­cha­nie – po­wie­dział. Kie­dy się do mnie uśmie­chał, wszyst­kie moje zmar­twie­nia zni­ka­ły.

– Hej – od­po­wie­dzia­łam, lek­ko odu­rzo­na jego na­mięt­nym i słod­kim po­ca­łun­kiem.

Ben wziął mnie za rękę i po­pro­wa­dził w głąb ma­łej i ka­me­ral­nej re­stau­ra­cji.

W jej cen­trum stał ko­mi­nek, a na pod­ło­dze ze skrzy­pią­cych drew­nia­nych de­sek usta­wio­no na­kry­te lnia­ny­mi ob­ru­sa­mi sto­li­ki. W po­wie­trzu uno­sił się za­pach świe­żo pie­czo­ne­go chle­ba i mię­sa. Są­dząc po mo­jej re­ak­cji, była to kom­bi­na­cja, od któ­rej cie­kła ślin­ka.

– Ład­nie tu­taj – po­wie­dzia­łam, kie­dy Ben pró­bo­wał po­móc mi wgra­mo­lić się do wiel­kiej skó­rza­nej ka­bi­ny na ty­łach knaj­py.

– Wiem. Za­wsze kie­dy od­wie­dza mnie mama, za­bie­ram ją tu­taj. Przy­cho­dzi­li­śmy tu ra­zem, kie­dy by­łem dziec­kiem. – Ben żywo ge­sty­ku­lo­wał i wy­glą­dał na bar­dzo pod­eks­cy­to­wa­ne­go tym, że po­ka­zy­wał mi ka­wa­łek swo­je­go dzie­ciń­stwa.

To miej­sce w ni­czym nie przy­po­mi­na­ło przy­ja­znych dzie­ciom re­stau­ra­cy­jek, do któ­rych ro­dzi­ce za­bie­ra­li mnie i mo­je­go bra­ta, Por­te­ra, kie­dy by­liś­my mali. Nie było tu miej­sca na łu­pin­ki po orzesz­kach na pod­ło­dze czy ba­wial­nię. To nie było jed­no z tych miejsc z ob­ru­sa­mi z pra­wie sztyw­nej ce­ra­ty i su­per­gru­by­mi pla­sti­ko­wy­mi kar­ta­mi dań, któ­rych dzie­ci nie by­ły­by w sta­nie znisz­czyć. I nie po raz pierw­szy uświa­da­mia­łam so­bie róż­ni­cę w spo­so­bie wy­cho­wa­nia mnie i Bena.

Kie­dy przy­szedł kel­ner, za­mó­wi­li­śmy na­po­je. Dla mnie lamp­kę czer­wo­ne­go wina, dla nie­go dżin z to­ni­kiem.

– Jak ci mi­nął dzień? By­łeś w pra­cy?

Wy­ci­snął li­mon­kę do drin­ka i upił łyk.

– Tak, mie­li­śmy se­sję stro­jów ką­pie­lo­wych. Po­szło OK, ale za­ję­ło o wie­le wię­cej cza­su, niż my­śla­łem i ko­nam z gło­du.

Po­da­no cie­płe pie­czy­wo, więc po­sma­ro­wa­łam jed­ną krom­kę ma­słem i pod­su­nę­łam Be­no­wi.

– Pro­szę. Jedz.

– Chcesz mnie utu­czyć – wy­mam­ro­tał pod no­sem nie­za­do­wo­lo­ny, ale ką­ci­ki jego ust zdra­dzi­ły, że żar­tu­je. Po­sma­ro­wa­łam też jed­ną dla sie­bie i wzię­łam gry­za. Pie­czy­wo było tak smacz­ne, że na­praw­dę mu­sia­łam po­wstrzy­mać jęk roz­ko­szy. Cie­płe i mięk­kie w środ­ku z chru­pią­cą skór­ką. Ostat­ni raz taki chleb ja­dłam w Pa­ry­żu. Ben pod­niósł wzrok i spoj­rzał mi w oczy. Za­sta­na­wia­łam się, czy my­ślał o tym sa­mym co ja. Prze­ży­li­śmy ra­zem tyle wspa­nia­łych chwil w Pa­ry­żu i nie chcia­łam, żeby pięk­no tych wspo­mnień przy­ćmi­ło za­koń­cze­nie tej hi­sto­rii, w któ­rym Fio­na każe mi się pa­ko­wać, bo chce mieć Bena tyl­ko dla sie­bie. – Co dzi­siaj ro­bi­łaś? – za­py­tał i wziął ko­lej­ne­go łyka.

– Pra­wie cały dzień spę­dzi­łam na szu­ka­niu pra­cy. Wy­sła­łam zgło­sze­nia do kil­ku firm na sta­no­wi­ska asy­stenc­kie.

Spa­ko­wa­łam też El­lie lunch do pra­cy, w ra­mach re­kom­pen­sa­ty za moje wcze­śniej­sze, na­gan­ne za­cho­wa­nie. Ale o tym już nie wspo­mnia­łam, bo wie­dzia­łam, że bę­dzie to dla nie­go ko­lej­ny do­wód na to, że wmu­szam w lu­dzi je­dze­nie.

– Do agen­cji mo­de­lek? – za­py­tał i ukro­ił so­bie ko­lej­ną krom­kę.

Sku­ba­łam chleb i za­sta­na­wia­łam się, czy ton, w ja­kim za­dał to py­ta­nie, wy­ni­kał z za­zdro­ści. Chy­ba nie są­dził, że inni mo­de­le sta­no­wi­li dla nie­go kon­ku­ren­cję.

– Nie – po­wie­dzia­łam. Moja ka­rie­ra w świe­cie mody do­bie­gła koń­ca. Roz­bu­cha­ne ego i zło­śli­wość jego człon­ków były dla mnie nie do znie­sie­nia. – Ban­ki in­we­sty­cyj­ne, agen­cje re­kla­mo­we i tym po­dob­ne.

Przy­tak­nął z ulgą.

Pod­szedł do nas kel­ner, żeby przy­jąć za­mó­wie­nie. Ben wziął gril­lo­wa­ne­go ło­so­sia, a ja sa­łat­kę ce­sar­ską z kur­cza­kiem.

W mo­jej gło­wie kłę­bi­ło się od py­tań. Chcia­łam iść do przo­du, ale wie­dzia­łam, że naj­pierw mu­szę usły­szeć na nie od­po­wie­dzi. Na­pi­łam się wina, żeby do­dać so­bie od­wa­gi.

– Ben…

– Tak?

– Czy oprócz tego jed­ne­go razu spę­dzi­łeś jesz­cze noc z Fio­ną w Pa­ry­żu?

Zła­pał mnie za rękę pod sto­łem i za­czął ma­so­wać kciu­kiem kost­ki dło­ni.

– Nie, ko­cha­nie. To się sta­ło tyl­ko raz. Była zdru­zgo­ta­na i pła­ka­ła, trud­no było mi ją od­trą­cić. Ale, Emmy, przy­się­gam Ci, że to nie był re­gu­lar­ny ro­mans.

Na­gle uświa­do­mi­łam so­bie, że wstrzy­mu­ję od­dech. Wy­pu­ści­łam po­wie­trze z płuc.

– OK. Py­tam się o to, bo by­li­ście sami w Pa­ry­żu przez trzy ty­go­dnie. Ła­two so­bie wy­obra­zić, co jesz­cze mo­gło się przez ten czas wy­da­rzyć.

Kiw­nął prze­czą­co gło­wą, po czym po­ca­ło­wał mnie w dru­gą dłoń.

– Nie. Nie rób tego. Nie chcę że­byś ba­wi­ła się w: „Co by było, gdy­by...?”, i pi­sa­ła w gło­wie czar­ne sce­na­riu­sze. By­łem ci wier­ny za­rów­no ser­cem, jak i umy­słem. Ale by­łem też zbyt pi­ja­ny, żeby świa­do­mie re­ago­wać i moje cia­ło zo­sta­ło wy­ko­rzy­sta­ne prze­ciw­ko mnie. Oczy­wi­ście to kiep­skie wy­tłu­ma­cze­nie i od tam­tej nocy nie było ani chwi­li, że­bym tego nie ża­ło­wał. Przez dłu­gi czas nie zda­wa­łem so­bie spra­wy, ale pa­trząc z per­spek­ty­wy cza­su, wiem, że Fio­na chcia­ła mnie uwieść. Nie po­wi­nie­nem był w ogó­le otwie­rać jej drzwi. Kie­dy obu­dzi­łem się w środ­ku nocy…

Za­bra­łam rękę.

– Ben. Pro­szę cię, oszczędź mi de­ta­li. Ból jest dla mnie zbyt świe­ży.

– Masz ra­cję, prze­pra­szam. My­śla­łem, że być może bę­dzie ci ła­twiej, je­śli do­wiesz się wię­cej o ca­łej sy­tu­acji.

– Masz ra­cję. Może kie­dyś tak bę­dzie. Ale jesz­cze nie te­raz – po­wie­dzia­łam drżą­cym gło­sem. – Chy­ba po­trze­bo­wa­ła­bym o wie­le wię­cej wina do ta­kiej roz­mo­wy. Poza tym nie lu­bię pła­kać na oczach in­nych. Le­piej ciesz­my się prze­pysz­nym je­dze­niem.

Fio­na była w na­szej do­syć krót­kiej re­la­cji sta­łym źró­dłem na­pięć. Nie ufa­łam jej. I de­ner­wo­wa­ło mnie, że Ben miał do niej taką sła­bość. Mó­wiąc wprost, do­pro­wa­dza­ło mnie to do sza­łu. Ale wy­ba­cza­jąc mu i pró­bu­jąc iść do przo­du, mu­sia­łam za­cząć ją to­le­ro­wać, cho­ciaż wca­le nie mia­łam pew­no­ści, że temu po­do­łam.

Kie­dy do­sta­li­śmy je­dze­nie, at­mos­fe­ra mię­dzy nami była nie­przy­jem­na. W po­wie­trzu wi­sia­ło na­pię­cie.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? – za­py­tał Ben.

Przy­tak­nę­łam.

– Bę­dzie do­brze.

Więk­szość po­sił­ku zje­dli­śmy w ci­szy, ale Ben czę­sto po­sy­łał mi ba­daw­cze spoj­rze­nia. Nie za­mie­rza­łam po­psuć at­mos­fe­ry, ale trud­no by­ło­by mi roz­ma­wiać z nim w tak bez­tro­ski i za­lot­ny spo­sób jak kie­dyś.

Za­sta­na­wia­łam się, czy kie­dy­kol­wiek bę­dzie­my jesz­cze w sta­nie stwo­rzyć zwią­zek. A może nie było to nic wię­cej niż prze­lot­ny ro­mans dwój­ki osób, któ­rym uda­ło się stwo­rzyć bli­ską i in­ten­syw­ną, cho­ciaż krót­ką re­la­cję?

Kie­dy Ben pła­cił ra­chu­nek, wy­szłam do to­a­le­ty. Spo­tka­li­śmy się w ko­ry­ta­rzu, skąd od­pro­wa­dził mnie do sa­mo­cho­du. Kie­dy zdą­żył za­dzwo­nić po Hen­ry’ego? Nie mia­łam po­ję­cia. Za­pew­ne wte­dy, kie­dy by­łam w to­a­le­cie. Ale kie­dy wy­szli­śmy, sa­mo­chód stał tuż przy wej­ściu do re­stau­ra­cji. Ten fa­cet był jak nin­ja, za­wsze cza­ją­cy się w po­go­to­wiu. Nie mo­głam się temu na­dzi­wić. Poza Be­nem nie zna­łam ni­ko­go, kto miał sa­mo­chód z kie­row­cą.

Ben od­wró­cił się do mnie i po­gła­skał mnie po po­licz­kach.

– Prze­pra­szam cię za wszyst­ko. Prze­pra­szam, że po­psu­łem nam ko­la­cję. Chcia­łem za­brać cię na praw­dzi­wą rand­kę, ale za­cho­wa­łem się bez­myśl­nie. Trze­ba było za­brać cię gdzieś, gdzie mo­gli­by­śmy w spo­ko­ju po­roz­ma­wiać.

Szcze­rość, któ­ra biła mu z oczu, uję­ła mnie. Bar­dzo chcia­łam pójść z nim na praw­dzi­wą rand­kę, ale nie po­tra­fi­łam po­ra­dzić so­bie z prze­szło­ścią, o któ­rej on tak bar­dzo chciał po­roz­ma­wiać i za­mknę­łam się w so­bie.

– Nic nie szko­dzi. Rand­ka była bar­dzo miła. Dzię­ku­ję, że po­ka­za­łeś mi miej­sce, gdzie cho­dzi­łeś ze swo­ją mamą. To dla mnie wie­le zna­czy.

Uśmiech­nął się i dał mi bu­zia­ka w usta.

– Nie ma za co. Chcę ci po­ka­zać Nowy Jork mo­je­go dzie­ciń­stwa. Chodź­my do sa­mo­cho­du, za­nim zmar­z­nie­my.

Ben otwo­rzył drzwi, a ja wśli­zgnę­łam się na tyl­ne sie­dze­nie i zro­bi­łam mu miej­sce obok sie­bie. Sie­dział tak bli­sko, że za­pach jego wody ko­loń­skiej za­czął mnie roz­pra­szać. Moje cia­ło bez­wied­nie re­ago­wa­ło na ten do­brze zna­ny za­pach – ser­ce trze­po­ta­ło, a dło­nie za­czy­na­ły się po­cić.Ben

Nie zdą­ży­łem na­wet po­wie­dzieć Hen­ry’emu, do­kąd je­dzie­my, a on włą­czył się do ru­chu, jak gdy­by czu­jąc, że po­trze­bu­ję chwi­li na roz­mo­wę z Emmy. Mę­ska in­tu­icja?

– Co się dzie­je w two­jej pięk­nej głów­ce, ko­cha­nie? – za­py­ta­łem i sple­tli­śmy dło­nie. Emmy prze­łknę­ła śli­nę i od­wró­ci­ła się do mnie.

– Cho­dzi o to, że… być może Nowy Jork nam zwy­czaj­nie nie słu­ży.

O rety! Skąd ona bra­ła ta­kie po­my­sły?

– Oczy­wi­ście, że tak nie jest. Prze­cież wiesz, że pa­su­je­my do sie­bie pod wzglę­dem fi­zycz­nym, emo­cjo­nal­nym i in­te­lek­tu­al­nym. Ja­kie zna­cze­nie mia­ło­by mieć to, gdzie miesz­ka­my? Je­że­li uwa­żasz, że le­piej nam bę­dzie w Pa­ry­żu, ku­pię nam tam dom.

Na jej twa­rzy po­ja­wił się de­li­kat­ny uśmiech. Przy­ło­ży­łem jej dłoń do ust i po­ca­ło­wa­łem ją. Nie mo­głem prze­stać jej do­ty­kać. Jed­ną rękę trzy­ma­łem na jej ubra­nych w czar­ne leg­gin­sy udach. Mia­łem ocho­tę uca­ło­wać tego, kto stwo­rzył ten otu­la­ją­cy cia­ło wy­na­la­zek. Mogę się za­ło­żyć, że jej ty­łe­czek wy­glą­dał w nich świet­nie. Mia­łem ocho­tę zszar­pać je z niej zę­ba­mi, od­kry­wa­jąc cen­ty­metr po cen­ty­me­trze jej kre­mo­wą skó­rę.

– Po­je­dziesz ze mną do domu?

Spoj­rza­ła na mnie i za­mru­ga­ła. Za­sta­na­wia­ła się.

– Tyl­ko żeby po­roz­ma­wiać?

Nie po­tra­fi­łem skła­mać. Szcze­gól­nie pa­trząc w jej sza­ro­nie­bie­skie oczy, któ­rych słod­ki i nie­win­ny wzrok czu­łem na so­bie.

– Mo­że­my po­roz­ma­wiać, je­śli chcesz. Ale chciał­bym, że­byś zo­sta­ła na noc.

Przy­gry­zła dol­ną war­gę. Jej bia­łe zęby zo­sta­wi­ły de­li­kat­ny ślad na jej wy­dat­nych ustach. Cho­le­ra. To było pod­nie­ca­ją­ce.

– Do­brze, mogę zo­stać na noc, ale kie­dy mó­wi­łam, że nie po­win­ni­śmy się spie­szyć, tyl­ko naj­pierw na spo­koj­nie po­rand­ko­wać, to na­praw­dę mia­łam to na my­śli.

Za­czą­łem gła­skać ją po udzie i na­chy­li­łem się, żeby wy­szep­tać jej do ucha:

– Je­śli nie mogę cię prze­le­cieć, dasz mi cho­ciaż spró­bo­wać swo­jej cip­ki?

Emmy jęk­nę­ła ci­cho i wzro­kiem wska­za­ła na Hen­ry’ego. Nie zwra­cał na nas uwa­gi. Pła­ci­łem mu wy­star­cza­ją­co dużo, żeby wy­rzu­cał z pa­mię­ci to, co zo­ba­czył lub za­sły­szał w sa­mo­cho­dzie przez te wszyst­kie lata.

– Nie sły­szy nas – wy­szep­ta­łem.

– Ben… – jęk­nę­ła, wi­jąc się na skó­rza­nym sie­dze­niu. Uwiel­bia­łem to, jak szyb­ko by­łem w sta­nie ją pod­nie­cić. Ko­cha­łem pa­trzeć, jak re­ago­wa­ła na moje ru­chy i sło­wa. To było o wie­le lep­sze niż na­sze pi­kant­ne SMS-y.

– Prze­cież ze sobą cho­dzi­my. Chy­ba wol­no nam się za­ba­wić?

Prze­je­cha­łem no­sem po łuku jej szyi. Mój cie­pły od­dech wy­wo­łał u niej gę­sią skór­kę. Wbi­ła pal­ce w opar­cie fo­te­la.

– Hen­ry, nie za­trzy­mu­je­my się po dro­dze. Je­dzie­my pro­sto do mnie – po­in­stru­owa­łem.Emmy

Ben miesz­kał w za­byt­ko­wej dziel­ni­cy mia­sta, w któ­rej pięk­ne, zdo­bio­ne domy z epo­ki wik­to­riań­skiej zo­sta­ły po­dzie­lo­ne na miesz­ka­nia. Jego apar­ta­ment mie­ścił się w uro­czym bu­dyn­ku z czer­wo­nej ce­gły. Mie­li wła­sne­go odźwier­ne­go, a do foy­er pro­wa­dził czer­wo­ny dy­wan. Było tu bar­dzo ele­ganc­ko i bez­piecz­nie. Ta część mia­sta cie­szy­ła się du­żym po­wo­dze­niem wśród ro­dzin i za­moż­nych ka­wa­le­rów. Pa­so­wał tu ide­al­nie.

Po­dzię­ko­wa­li­śmy Hen­ry’emu i odźwier­ne­mu, za­nim po­szli­śmy do win­dy.

Kie­dy we­szli­śmy do miesz­ka­nia, Ben pra­wie we­pchnął mnie do środ­ka, nie za­wra­ca­jąc so­bie na­wet gło­wy za­pa­la­niem świa­tła. Usta­wił mnie pod ścia­ną i na­chy­lił się, żeby mnie po­ca­ło­wać. Przez okna wi­do­ko­we do po­ko­ju wpa­da­ło świa­tło księ­ży­ca. Wi­dok wy­rzeź­bio­ne­go cia­ła Bena w tym świe­tle spra­wił, że zno­wu jęk­nę­łam. Od­po­wie­dział jesz­cze moc­niej­szym po­ca­łun­kiem. Czu­łam, jak jego ję­zyk ma­su­je mój. By­łam przy­par­ta do ścia­ny. Jego ręce wę­dro­wa­ły wzdłuż mo­jej ta­lii i bio­der.

– Cho­le­ra, ko­cha­nie, chcesz mnie za­bić tymi swo­imi leg­gin­sa­mi?

Nie spo­dzie­wa­łam się, że uzna moje leg­gin­sy za sek­sow­ne. Kie­dy je za­kła­da­łam, chcia­łam, żeby było mi cie­pło i wy­god­nie.

– Wi­dzisz, co mi zro­bi­łaś? – po­wie­dział Ben i na­pro­wa­dził moją dłoń na ukry­te­go w spodniach na­brzmia­łe­go pe­ni­sa.

O, cho­le­ra. Był tak wiel­ki, jak­by miał za­raz wy­buch­nąć. To mu­sia­ło bo­leć.

– Od­wróć się i po­każ mi ty­łe­czek.

Chwy­cił mnie w bio­drach i od­wró­cił ty­łem do sie­bie.

Czu­łam, jak pło­ną mi po­licz­ki. Już za­po­mnia­łam, jaki był bez­po­śred­ni. I jak to na mnie dzia­ła­ło. Po­tra­fił do­pro­wa­dzić mnie do sza­leń­stwa jed­nym sło­wem. Nie­spie­sze­nie się bę­dzie o wie­le trud­niej­sze, niż my­śla­łam.

Zła­pał mnie za po­ślad­ki i wy­dał z sie­bie zdu­szo­ny jęk.

– Ten ty­łe­czek na­le­ży do mnie – po­wie­dział, po czym pod­wi­nął mi swe­ter i za­czął zsu­wać ze mnie leg­gin­sy. Zło­żył po­ca­łu­nek na każ­dym z po­ślad­ków i od­wró­cił przo­dem do sie­bie.

Klę­cząc przede mną na zie­mi, Ben spoj­rzał na mnie wzro­kiem peł­nym po­żą­da­nia.

– Mogę cię spró­bo­wać?

Mil­cza­łam, ale przy­tak­nę­łam.

Za­czął od po­ca­łun­ków w uda. Jego cie­pły od­dech jed­no­cze­śnie ła­sko­tał i przy­pra­wiał mnie o drgaw­ki. Po­tem zła­pał mnie za uda moc­no, unie­moż­li­wia­jąc mi uciecz­kę i za­czął swo­je słod­kie tor­tu­ry. Za­sy­py­wał mnie mięk­ki­mi, de­li­kat­ny­mi po­ca­łun­ka­mi, ale z każ­dą chwi­lą był co­raz bli­żej środ­ka. Nie by­łam w sta­nie się temu oprzeć. Na­wet nie do­tknął jesz­cze mo­jej cip­ki, a już by­łam mo­kra. Zdjął ręce z mo­ich bio­der i za­czął zsu­wać moje maj­tecz­ki w dół, aż do po­ło­wy ły­dek. Bar­dziej się zresz­tą nie dało, bo wciąż mia­łam na so­bie ofi­cer­ki. Za­czął od po­ca­ło­wa­nia mnie we wzgó­rek ło­no­wy.

Ben na ko­la­nach, ce­le­bru­ją­cy moją ko­bie­cość, był jed­nym z pięk­niej­szych wi­do­ków na świe­cie.

Wplo­tłam pal­ce w jego wło­sy i wy­da­łam z sie­bie ci­chy okrzyk.

– Ben…

Za­nu­rzył się we mnie. Naj­pierw chci­wie pie­ścił moje war­gi, a po chwi­li od­na­lazł łech­tacz­kę i pra­co­wał nad nią ję­zy­kiem w szyb­kim i bru­tal­nym ryt­mie.

Ja­sna cho­le­ra!

Ko­la­na ugię­ły się pode mną tak, że pra­wie upa­dłam, na szczę­ście Ben zdą­żył mnie zła­pać. Ten zwrot ak­cji miał swo­je plu­sy – mu­sia­łam wy­glą­dać jak idiot­ka, sto­jąc w majt­kach i leg­gin­sach spusz­czo­nych do po­ło­wy ły­dek.

Wziął mnie na ręce i za­niósł do swo­je­go łóż­ka. De­li­kat­nie po­sa­dził mnie na kra­wę­dzi. Zdjął ze mnie buty, je­den po dru­gim. Zrzu­cił je na pod­ło­gę.

Sama pro­si­łam, że­by­śmy zwol­ni­li w kon­tak­tach fi­zycz­nych, ale wte­dy była to ostat­nia rzecz, ja­kiej chcia­łam. Po­sta­no­wi­łam mu po­móc i zrzu­ci­łam z sie­bie majt­ki w po­śpie­chu, jaki z pew­no­ścią nie przy­sta­wał da­mie. Ben za­chi­cho­tał ci­cho. Nie by­łam w sta­nie ukryć, jak bar­dzo tę­sk­nię za jego do­ty­kiem.

– Zdej­mij to, kot­ku.

Unio­słam ręce, a on zdjął mi swe­ter. Kie­dy by­łam już naga, znów za­czął ca­ło­wać moje uda, po­wo­li to­ru­jąc so­bie dro­gę do środ­ka, ale da­łam mu znak, żeby prze­stał.

– Ben… ty też zdej­mij… ubra­nie – po­pro­si­łam tro­chę nie­zręcz­nie.

– Ko­cha­nie, je­śli się roz­bio­rę, nie będę w sta­nie się po­wstrzy­mać, a nie chcę cię na nic na­ma­wiać.

Wte­dy nie za­le­ża­ło mi już na żad­nych ogra­ni­cze­niach. Na­wet myśl o nie­uży­wa­niu kon­do­mów prze­sta­ła mnie prze­ra­żać.

– Zdej­mij.

Ben sta­nął przy łóż­ku i szyb­ko zrzu­cił ubra­nie na pod­ło­gę. Wy­so­ki i umię­śnio­ny wy­glą­dał im­po­nu­ją­co. Jego cięż­ka, dłu­ga mę­skość cze­ka­ła na mnie w peł­nej go­to­wo­ści. Wy­cią­gnę­łam rękę, żeby go do­tknąć. Jego pe­nis był taki cie­pły. Za­czę­łam pieś­cić go od na­sa­dy aż po czu­bek, roz­ko­szu­jąc się jego jędr­no­ścią. Był tak duży, że nie by­łam w sta­nie ob­jąć go jed­ną ręką. Od­dy­chał cięż­ko.

– Cho­le­ra, ko­cha­nie, wi­dok two­jej ma­łej dło­ni pró­bu­ją­cej się mną za­jąć jest naj­go­ręt­szą rze­czą, jaką w ży­ciu wi­dzia­łem.

Włą­czy­łam do ak­cji dru­gą rękę i przy­spie­szy­łam ru­chy. Chcia­łam, żeby było mu do­brze, chcia­łam, żeby zże­ra­ło go pra­gnie­nie.

Jęk­nął, kie­dy moje dło­nie na­po­tka­ły jego de­li­kat­ną głów­kę.

– Cho­le­ra, kot­ku!

Jego cia­ło było na­prę­żo­ne, mię­śnie brzu­cha ide­al­nie współ­pra­co­wa­ły z resz­tą. Na­gle zła­pał mnie za rękę.

– Prze­stań. Prze­stań, bo za­raz doj­dę.

Spoj­rza­łam na nie­go zdzi­wio­na. Był taki pięk­ny.

– Nie chcesz?

– Chcę, ale nie dzi­siaj. Mie­li­śmy się nie spie­szyć, pa­mię­tasz?

Przy­tak­nę­łam jak grzecz­na dziew­czyn­ka. Ja i moje głu­pie za­sa­dy.

– Nie bę­dziesz się po­tem źle czuł?

– O mnie się nie martw, sobą zaj­mę się póź­niej. Dzi­siaj ma­rzę tyl­ko o tym, żeby dać to­bie or­gazm. Resz­ta mnie nie ob­cho­dzi – po­wie­dział i po­ca­ło­wał mnie w usta. – Żad­ne­go sek­su. Na­wet nie bę­dziesz mu­sia­ła mnie do­ty­kać.

– A co, je­śli tego chcę? – rzu­ci­łam na­dą­sa­na. Wy­cią­gnę­łam rękę w stro­nę jego mę­sko­ści, ale zła­pał mnie za nad­gar­stek.

– Nie. Dzi­siaj ty je­steś naj­waż­niej­sza – po­wie­dział i po­tem de­li­kat­nym ru­chem pchnął mnie z po­wro­tem na łóż­ko.

Wciąż by­łam wil­got­na od przy­jem­no­ści, któ­rą dał mi wcze­śniej, ale Ben nie tra­cił cza­su. Pal­cem wska­zu­ją­cym za­czął za­ta­czać krę­gi na mo­ich war­gach. Jęk­nę­łam, kie­dy w koń­cu na­po­tkał łech­tacz­kę.

– Przy­jem­nie ci, kot­ku? – po­wie­dział i po­ca­ło­wał mnie w we­wnętrz­ną stro­nę ud. – Po­wiedz mi, że jest ci do­brze. Po­wiedz mi, że wła­śnie tego pra­gniesz.

– O, tak, Ben, jest mi bar­dzo do­brze – wes­tchnę­łam i się­gnę­łam w stro­nę jego mę­sko­ści. – Ale ja pra­gnę cie­bie…

Wsu­nął pa­lec do środ­ka.

– Nie dzi­siaj. Nie spie­szy­my się, pa­mię­tasz? – uśmiech­nął się za­ro­zu­mia­le, co spra­wi­ło, że mia­łam ocho­tę za­prze­czyć.

Jęk­nę­łam z przy­jem­no­ści i fru­stra­cji, któ­re czu­łam jed­no­cze­śnie. Ben na­chy­lił się nad łóż­kiem i po­ca­ło­wał mnie w pę­pek, a po­tem za­czął scho­dzić co­raz ni­żej. Unio­słam bio­dra w na­dziei na wię­cej kon­tak­tu z jego mię­ciut­kim ję­zy­kiem, ale on od­su­nął się ode mnie. Po­wo­li i de­li­kat­nie ca­ło­wał i po­gry­zał mnie w brzuch. Wresz­cie do­tarł tam, gdzie naj­bar­dziej go pra­gnę­łam i ob­sy­pał mnie na­mięt­ny­mi, cie­pły­mi po­ca­łun­ka­mi. W cią­gu za­le­d­wie kil­ku mi­nut jego zwin­ny ję­zyk do­pro­wa­dził mnie na szczyt. Szczę­śli­wą i wy­cień­czo­ną. Eks­plo­do­wa­łam, krzy­cząc gło­śno jego imię.

Po wszyst­kim Ben przy­tu­lił się do mnie, za­mknął w ko­ko­nie swo­ich ra­mion i obej­mo­wał moc­no, kie­dy moje cia­ło pul­so­wa­ło jesz­cze od mi­nio­nej eks­ta­zy. Nie mo­głam nie wy­czuć, że wciąż jest twar­dy jak ka­mień, ale nie roz­ma­wia­li­śmy o tym. Wy­glą­da­ło na to, że do­stał to, cze­go pra­gnął: mnie w jego łóż­ku, wtu­lo­ną w jego ra­mio­na.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: