Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sześć na dziewięć, czyli choroba na świat - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 lipca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
16,91

Sześć na dziewięć, czyli choroba na świat - ebook


„Sześć na dziewięć, czyli choroba na świat” Stefana Szczygłowskiego to pozycja ignorująca tradycyjne podziały gatunkowe. Można ją odbierać zarówno jako prozę poetycką, jak i jako sprozaizowaną poezję, a to dzięki temu, że autor mistrzowsko obchodzi się z językiem, obnażając w nim to, nad czym na co dzień się nie pochylamy. Demaskuje zastane formuły leksykalne, wyzyskując tym samym nowe sensy. Słowa nie są tu użyte w sposób przypadkowy czy bezrefleksyjny – autor zastanawia się nad każdym wyrazem i każdym związkiem składniowym czy frazeologicznym, pozbawiając je często otoczenia leksykalnego, do jakiego przywykliśmy. Autor tworzy błyskotliwe neologizmy odświeżające znaczenia słów, zderza je z nieoczekiwanymi przyrostkami, wydobywającymi zaskakujące konotacje i ukryte znaczenia.

Tekst jest więc najeżony paradoksami i antytetycznymi formułami, które każą czytelnikowi zagłębić się w dzieło i skłaniają go do refleksji także na poziomie lingwistycznym, kierując jego uwagę na sam język, który przestaje być tylko narzędziem komunikacji.

Kategoria: Inne
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8119-055-8
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Invitatorium

Zgrzewka życia to tydzień i poniedziałek, razem osiem dni owiniętych w przeźroczystą i lekko zmatowiałą, napiętą nienaturalnie folię czasu. Naturalnie, wiadomo, nie wszystko przez nią widać, ale zawsze jest to widoczne trochę za późno, bo zazwyczaj już po opróżnieniu zgrzewki, lecz jeszcze przed wypiciem tych ściśniętych przez nagle zgęstniałe powietrze lub przestrzeń, tych zimnych dni życia. I tak w tej dalekiej, zielonej krainie zalanej lekkim słońcem na półcienistej, jeszcze bardziej zielonej niż sama zielona kraina jest zielona i wpada w seledyn wiosenny, to kraina, która nie ma nazwy. Jeszcze dalej, dalej niż daleko w niebieskiej krainie, w jej krysztale powietrza i przestrzeni bez końca, która ma nazwę, ale nikt jej nie potrafi wymówić ani nawet jej westchnąć, jej jednej zgłoski nie umie, a może tylko nie potrafi.

Obydwie krainy są zimne jak kolory, które w nich dominują, chętnie przyjmują jednak ciepło tych wszystkich, którzy do nich chcą dojść i ciągle dążą, ale nigdy tam nie dojdą, bo się nie da dojść nigdzie, lecz idą nieustannie, idą do nich, do tych krain, które są, ale ich nie ma. Jest to jednak zajęcie puste i czcze, gdyż do tych realnych, chociaż urojonych krain nikt nigdy nie dojdzie, nie doszedł, chociaż chciał i chociaż wszyscy idą, biegną, leżą, skaczą, pełzną, toczą się, turlikają, turlają, pędzą, stoją, patrzą lub tylko dochodzą do siebie. Są jeszcze inne krainy, na przykład lodowe, ale ich nie widać, gdyż nasze ciepło je rozpuszcza, a nie tylko, jak w przypadku krain powyższych, ogrzewa i nie można ich nawet zobaczyć, poza tym są tak daleko, że dojść się do nich jeszcze bardziej nie da, o czym zresztą dowiedzieliśmy się już powyżej.

W tym świecie, w świecie odciętym od świata, odciętym od całego świata, kiedy coraz bliższe jest szaleństwo, ale dopiero normalność jest prawdziwym szaleństwem, nie wszystko trzeba sobie od razu powiedzieć. W zasadzie nie ma żadnych zasad, ale w zasadzie ludzie i ich światy dzielą się na tych, co lubią popić, pojeść, pospać, oraz na tych, co wolą pojeść, popić, pospać, oraz na tych, którzy lubią pospać, pojeść i pojadzić.

A ja szedłem, nagle wszedłem nawet, wleciałem, i to na najwyższych obrotach, na najwyższej nucie nucąc, ale zapomniałem zupełnie, że zupełnie zapomniałem jakiejkolwiek piosenki. Wszyscy wyrazili mi uznanie, wymownym milczeniem okazali mi pogardę, wykopali mnie i grób dla mnie wykopali, niektórzy wyli ze mnie i lali. A ja stanąłem jak ten, co bezustannie biegnie i biegnie i nigdy nie dobiegnie, bo stoi jak wryty albo wyryty w powietrzu kamień i niemowa. Przypominając sobie nasze dziecięce zabawy, które przecież nigdy się nie skończyły, ale nadal trwają, zmieniły tylko formę na bardziej ciasną, niewygodną jakość i dziwnie dziwną; i zdumiewający jest ciężar bytu, który tkwi w nas, a zarazem nas osacza, zmuszając do tego, aby iść ciągle pod górę. Tak jakby nie można było żyć sobie ciągle lekko z górki i jeszcze najlepiej z wiatrem, ale nigdy tak nie było i nasze niedoczekanie, aby tak z górki i z wiatrem było. Już tak pokarani za swoje beznadziejne życie, a niekiedy tylko tycie, błądziliśmy, jakbyśmy nieustannie spali albo tkwili w jednym bezsennym sercu lub miejscu, bo i serce jest miejscem, i każde miejsce jest naszym bezbronnym i zagonionym sercem, które nie wie, kiedy (zawsze jest albo za wcześnie, albo za późno) przestać wreszcie bić się w piersi.

Przede mną leży przygotowana do wyjazdu w nieznane, walizka z otwartym jak trumna wiekiem (mała a pakowna), myślę o niej czule, o niej, czyli o podróży, która mnie nie czeka, i o niej, brązowej, tekturowej walizce z dzieciństwa, nie ma teraz takich walizek, a tę wygrałem na konkursie związanym z ruchem drogowym, będąc w ósmej klasie szkoły podstawowej, jeszcze przed reformą oświaty, nigdy jej nie upakowałem i nie wyjechałem, bo ani co upakować do niej nie miałem, a i wyjechać też gdzie nie miałem, miałem za to ogromną ilość czasu, który zabijałem na wszystkie możliwe i niemożliwe sposoby, zabijaniem czasu na wszystkie możliwe sposoby i rodzaje, jakie tylko pojawiły się w mojej głowie lub obok głowy, gdzieś w niekończących się nigdzie przestrzeniach pozagrobowych i pozagłowowych, zajmowałem się w wolnych chwilach, których nigdy nie miałem za dużo, i pora sobie powiedzieć, iż nigdy nie miałem wolnych chwil, a jeśli miałem jakiś wolny czas, to był on zniewolony i jakiś dziwnie, nieustannie zmieniający się, jak to z czasem czasem bywa, no przecież nie powiem, że jak kameleon, bo to obciach straszny powtarzać nic nieznaczące albo coś tam znaczące kalki słowne i zdaniowe. Bo szkoda zdań na to, aby zajmowały się tym, co już od dawna nic nie znaczy albo udaje, że coś znaczy.

Rozdział dodatkowy do Invitatorum

Z czasem może być różnie, a nawet różniaście, czasami możemy nie mieć czasu, czasami też czas może mieć nas powyżej godzin, ponadto z czasem do wszystkiego, chociażby tylko czasowo, ale się jakoś przystosowujemy, chociaż nadal nieprzystosowani i tak dalej. To wszystko jednak tylko od czasu zależy i od czasu do czasu się czasem zdarza, oczywiście jest i miejsce na brak czasu, na czas też, nie jest to oczywiście oczywiste, ale przejdźmy do tego, o co nam chodzi, co będziemy robić od czasu do czasu, aby czasami nie stracić wątku albo nie wyjść poza wyznaczone ramy czasowe, tej niby–powieści dziwnej treści, której się nie streści, ani która nie opowie o niczym, bo nic nie wie o niczym. Najgorsze było, jest i będzie wstawanie, ale jeszcze gorsze jest, było i będzie kładzenie się, a jeszcze gorsze będzie, jest i było zawsze chodzenie lub stanie, podobnie jest z leżeniem albo wypisywaniem niechcianych dedykacji na nieistniejących tomikach wierszy. To tak tylko z wierzchu i na początek tak winnie albo niewinnie wygląda, chociaż nic nie widać, coś jakby się wiedziało, że to, co chciane, jest niemożliwe, a to, co możliwe, jest niepożądane i niechciane ani ciut, ciut, albo jakoś tak w podobnie. Co by jednak nie robić, umierałem jednak codziennie i w nocy też, banalnie i oczywiście tępo i na czas, to też jasne jak jasność, bo co dzień ubywał mi dzień i nie odkrywałem żadnej najmniejszej nawet Ameryki tymi banałami. Ale jednak ubywał niepowtarzalny i jedyny, głupio, kretyńsko, beznadziejnie myka z życia bez najmniejszego zamiaru powrotu czy zwrotu ani powtórzenia czegokolwiek kiedykolwiek. Najmniejszej nadziei na zatrzymanie choć na sekundę tego staczania się z góry, pod górę na dół, z góry aż się ukrop puścił z rury. Takie spadanie, spadaj no, koleś, przewracanie się i niby z ziemi się podnoszenie, i zbieranie do kupy rozpadających się na wszystkie możliwe i niemożliwe strony godzin, chwil, minut, myków i akcji. A wszystkie one jedyne, niepowtarzalne, wylaszczone, piękne, wożące się, a jednak już nigdy niemające powrócić, nigdy i nigdzie, już nigdy, zapamiętaj to. Bo przychodzimy zazwyczaj w tych, którzy odchodzą i odchodzimy, albo ktoś odchodzi w tych albo z tymi, którzy przychodzą. Są ludzie, którzy odpychają, i ci, którzy przyciągają, antonomazje, które i tak nie zastąpią naszych prawdziwych, chociaż co tu kryć, ukrywanych imion, których nie mamy zresztą. Chociaż imię niejedno ma imię i tak tego sobie, jakoś się nazywamy, co nie ma znaczenia żadnego, to znaczy ma znaczenie, które nic nie znaczy. Ten niby wstęp, ale pisany na poważnie, gdyż zazwyczaj to, co na niby, jest na poważnie, a poważnie zazwyczaj to, co na niby, bo niby jak by miało być, i nie chodzi tu o słowolejstwo, tylko jest to raczej słowobycie.

Suplement do Invitatorum

– No i jak

– E tam

– Pójdziemy

– No nie

– No i

– E, che

– I już a może jeszcze

– Nie ma co a i po co

– No nie, tak a nie no

– Więc jednak e tam

– I tak i nie tak

– E w tę i we w tę, że nie jednak tak to znaczy nie

– Że hę

– Że co, że jak a tak, że nie bo jak co

– I tego, że tego może

– Bo jakby tego to tego tam

– Może, że tego i tam tego jakby

– No tak tego żeby nie tak

– Jak gdyby jednak trochę jego było i

– Ten tego tam, że nie tego i tego, że nie tam już inaczej

– Że tego no znowu tego no nie tak, tak

– Jeszcze nie że nie no tak nie

– Jak chory pies na ustach dnia

– Tak do duch ten tego

– I co, że niby nie tak i że niby ten tego

– I co gruby jak z tuby

– I tak dalej

– I tak podobne

– Że niby nie tego tak tego, że nie

– A nie jednak, że nie, że tak, tak, że nie

– Lecz sam, że nie jednak, albo może i

– Gdyby się tak tego i nie tego bardziej i żeby was niech tam

– Są, że jednak, ślę, sądzę, że nie ślę się na to nie piszę

– A nie jednak, tylko wszystko nie tak jak nie i nie i już tak

– Ale, ale nie, nie, nie tak tylko, że się wygina

– Kładzie się cień na słońcu nosi

– Nosi cię dzień po ciele, ciało po dniu

– Że

– I nie tego tam tego już tu

– Ten tego tam tego, że nie tego nie tego tak, i tego nie no ho

Matutinum

Najlepiej jest, jeśli powieść się w ogóle nie zaczyna, kiedy nie ma początku, tylko nagle i niespodziewanie wylewa się z książki, jak nagły deszcz lub niespodziewany wiatr albo coś tak niespodziewanego, że trudno coś o tym powiedzieć. Najlepiej jeżeli w ogóle powieści nie ma i nigdy nie będzie, najlepiej jeżeli nawet nie niepokoi autora nocami i dniami, nudząc i zanudzając, aby zostać napisaną, takich jednak nienapisanych książek jest właśnie najmniej. Na świecie nie ma ich w ogóle albo właśnie takich powieści jest najwięcej, gdyż nieustannie umierając, ciągle żyć musimy. Najlepiej więc byłoby, gdyby nigdy nic się nigdzie i nigdy nie zaczynało, wtedy można by uniknąć końca, a końce zawsze są straszne i starszą po nocach wszystkich, którzy cokolwiek zaczęli, bo w ogóle zakończenie czegokolwiek jest niemożliwe, do tego każdy czytelnik wie, jak trudne są końce i, co za tym idzie, rozstania raz na zawsze z kimś, z czymś, i w ogóle kończenie się. Nigdy nie mogłem znieść rozstań, dlatego zawsze unikałem spotkań, gdyż groziły zawsze rozstaniami. Podobnie się sprawy mają z dialogami, zarzuca mi ten i ów koleś, iż w moich powieściach jest za mało akcji i za mało dialogów, a to by je znacznie ożywiło i uatrakcyjniło w czytaniu i nie nudziłyby tak bardzo. Że prawie wszyscy czytelnicy dostają torsji przy ich czytaniu, a w najlepszym przypadku zasypiają, rzucają moimi powieściami o ziemię i potem komuś nielubianemu dają ją w podarunku. Lub wyrzucają na śmietnik albo do kosza, co na jedno wychodzi, ale nikomu na dobre na pewno nie wyjdzie. Oczywiście nie mają ci kolesie najmniejszej racji, no, może trochę racji mają, ale im jej nie przyznam. Gdyż niech pomyślą, jak może być zawiązana jakakolwiek akcja, skoro nic się nigdzie nie dzieje. A dialogów w powieściach moich jest aż za wiele, z tym, że są to monologi, czyli dialogi z tymi osobami, z których składa się autor, co nie znaczy, że nie są dialogami. Dialogi są jak nogi, rym jest tu celowym chwytem autora, aby podnieść wartość artystyczną powieści, o której autor nie wie nawet tego, czy ją skończy, bo nie wie nawet, czy ją zaczął już pisać, czy tylko myka sobie ze zdania na zdanie i ucieka przed ich większymi grupami. A że to wszystko razem nie ożywia akcji, na to już nic autor nie może poradzić, gdyż sam nie żyje od lat, i trudno wymagać od moich powieści, aby żyły albo by toczyła się w nich żywa akcja. Bo i akcji jak na lekarstwo, a i autor od dawna nie żyje, jak mówi i myśli o tym podobnie od dawien dawna, zawsze zresztą uwielbiał umierać, i tylko to naprawdę potrafił, a jego pisanie to tylko odpryski nieustannego umierania, w czym był i jest najlepszy, czyli jest najgorszym z możliwych autorów. Prawdę mówiąc, tak jakby można było mówić nieprawdę i byłaby to jeszcze mowa, czyli w prawie każdym zwrocie frazeologicznym jest kłamstwo, a w najlepszym wypadku niedomówienie lub niby–prawda. Ponadto autor nie może się zdecydować i raczej do końca się nie zdecyduje, czy pisać w pierwszej osobie, czy w drugiej, ciągle się waha i wahać będzie, podobnie sprawy się mają z czasem, czy w przeszłym, teraźniejszym czy przyszłym, i też się prawdopodobnie nie zdecyduje, jaki czas wybrać, aby było najlepiej.

Ale nagle, ale prawie zawsze byłem, i to nie tylko jako autor, rzeką, która chciałaby, ale jej się nie chce, być mną, albo byłem tylko jak rzeka, ciągle płynąłem, a jak nie płynąłem, to tonąłem, zawsze lubiłem tonąć i zawsze tonąłem, bo tylko to mi wychodziło w życiu, lub patrzyłem na jej rzeczne i bezrzeczne zarazem płynięcie, a ona płynęła we mnie, gdy patrzyłem na jej przeźroczyste i bezdenne krainy wodne, wiry prowadzące donikąd i znikąd wychodzące. Lejki odwróconych stożków, o zawirowanych powierzchniach i krawędziach nieustabilizowanych i płynnych, ruchliwych, wilgotnych i zimnych, oraz pochłaniających i wciągających jak picie wódki lub rozmowa. Zielonkawy odcień jej natury pochłaniał mnie całego i jej wilgoć przesiąkała mnie na wylot i jeszcze głębiej niekiedy, kiedy stałem nad nią pochylony jak do skoku, aby w nią wejść i nie wyjść już nigdy. Rzeki i potoki, ale szczególnie wszelkie strugi i niespodziewane i ukryte rzeczki, pochłaniały mnie i przepływały we mnie całymi latami, a wewnątrz ich wartkich albo leniwych nurtów wyciągały do mnie ręce zielone wodorosty, falując wewnętrznym zimnem i ciemną wilgotną zielenią. Stałem całymi latami nad rzeką, pochylając się coraz bardziej i coraz bliżej jej lustra pofałdowanego będąc, to zimno wodne przerastało mnie na wylot swoimi wielowątkowymi odnogami, które nic mi nie dawały, poza rozterkami i smutkiem zastanawiania się nad drogami wody od chmur do gór i powrotem.

Byłem rzeką, wepchnięty między dwa wilgotne i nieregularne brzegi, które nie mogły się ze sobą spotkać, gdyż ja byłem tą nieusuwalną przeszkodą, niekiedy podawały sobie ręce mostów i przekraczały mnie, łączyły się ze sobą nade mną w suchym uścisku. Nie lubiłam wilgoci, ale tylko ją miałam i rozdawałam wszystkim, którzy byli blisko mnie, chociaż nikt blisko mnie być nie chciał albo nie chciał być, płynęłam ciągle, ciągle płynęłam, nigdy nie stanęłam w miejscu, nawet podczas największych mrozów i ziąbów pod spodem, pod lodem płynęłam uparcie, zawsze byłem rzeką, rzeka zawsze była mną, nawet najmniejsza struga była mną w całości, wszystko we mnie i na zewnątrz mnie płynęło niestrudzenie i uparcie, ciągle i ciągle dalej i dalej, ale nigdzie się nie oddalałem, miałem swój nurt i swoje codzienne i conocne całodobowe zajęcie, które nie miało mieć nigdy końca, tak jak i nie miało żadnego początku. Do tego jeszcze tonąłem, jednak bez przerwy i nieustannie, co na jedno nie wychodzi, jakby się mogło wydawać, jak każda rzeka i jak wszelka wilgoć i woda wirowałem i zanurzałem się w sobie bezdennie i bez końca, i zawsze tak tonąłem, to było moje ulubione zajęcie, którego nienawidziłem. Przed wodą nie można było nigdzie i nigdy uciec, była wszędzie, wypełniała każdy oddech, każde spojrzenie, każdą chwilę i każde miejsce, była we mnie, była w każdym z nas, była w powietrzu i rzece, strudze, jeziorze, za stawem, w kałuży, w stawie, w kropli wiszącej na siatce drucianego zardzewiałego ogrodzenia od warzywnej zapuszczonej działki. Piękno wody było kształtem wilgoci, było kształtem miłości, wody do życia, każda nawet najmniejsza forma życia była wilgotna jej wszędobylską lepkością.

Opis form, jakie przybierała wilgoć, i postaci, pod jakimi woda występowała, zająłby wszystkie, jeżeli w ogóle takie gdzieś po niebem są, wolne miejsca na ziemi. I tak jak przy cudach i dokonaniach Jezusa z Nazaretu, tak też gdyby ktoś chciał spisać wszystkie jej dokonania i działania jej, czyli wilgoci i wody na świecie, to cały świat nie pomieściłby, jak sądzę, ksiąg, które by przy tym, aby to wszystko opisać, napisać trzeba, a i tak byłaby to tylko mała część Jego i jej dokonań na ziemi, które nieustannie trwają i przybywa ich z każdą chwilą ciągle i ciągle. I tak trwamy ciągle w nieustannej wilgoci i mżawce oraz deszczu lub, stojąc w kałuży, suszymy mokre skarpetki w mokrej i brudnej wodzie, która nie ma końca ani początku. Ciągle wypadając sobie z rąk, gubiąc swoje kroki, płynąłem ciągle gdyż byłem rzeką, a wszystkie rzeki, strugi, strumyki i stawy, potoczki, jeziorka, starorzecza, kałuże leśne i leśne polany były we mnie zawsze, chociaż ciągle dalekie, były mi coraz bliższe. Bo to Jezus stworzył wodę i obecnie prawie wszędzie była ona obecna, jak i On, nawet na Saharze, tej największej, siedem milionów kwadratowych powierzchni i jeszcze rośnie, i nawet podczas największej suszy. Ale na pustyni jest schowana pod spodem, na pustyni też suchej jak pieprz i gorącej jak rozgrzana na gazie patelnia, pościł Jezus, przez 40 dni i nocy, i nic nie jadł i nic nie pił, chociaż był stworzycielem wody, ziemi, powietrza i ognia, nieba i ziemi i rzeczy widzialnych i niewidzialnych. Dziwne to, ale prawdziwe i, chociaż wciąż powtarzane, wcale nie banalne i oczywiste.

Niektórzy znowuż, ale nie ma to nic wspólnego znowuż z tym, co napisałem powyżej, zamykają i ograniczają swoje życie do kilku gestów, kilkunastu zdań i jednej twarzy, w przeciwieństwie do tych, którzy znowuż gadają bez przerwy, ciągle wymachują rękami i mają nietyczące się niczego tysiące twarzy, mord, pysków, jadaczek i kuf, właściwie na każdą chwilę mają osobną twarz albo gębę, a ich liczba z dnia na dzień rośnie. Niewiele o nich wiemy, jak również niewiele wiemy o skowronkach, chociaż często je słyszymy, niedużo również wiemy o słowikach, chociaż o nich wiemy trochę więcej niż o skowronkach, które śpiewają, wspinając się w górę do nieba, czego zazwyczaj nie czynią inne ptaki. Właściwie to nic nie wiemy o prawie wszystkim, parę wzorów matematycznych we łbie, jakieś prawa fizyki, dlatego pytam się pani Moniki, czy mogę sobie grę weznąć. Gdyż nagle ustał oddech rozczarowanego deszczem czy mżawką wiatru, dlatego koniec tematu w temacie ryb i jeszcze jedno, po raz któryś, zawsze nie mów nigdy. I tak sobie myśli myślą, że myślą, a przecież wiadomo, że nie myślą, bo, wiadomo, nikt nie myśli z tych, którzy myślą, że myślą. I wszystko uciekało, gdzie oczy popatrzą, oraz wszystko odchodziło, gdzie nogi poniosą, i wszystko ginęło, co usta powiedzą, i wszystko wychodziło, gdzie się iść nie da. Wszystko nie wychodziło jak należy musiałem niekiedy pisać na czerwono, bo czarny długopis często mi gasł, bo siadała mi albo mu bardzo często kulka. To wszystko, o czym pisałem dotychczas, wisiało mi, a wisiało w ciemnym przedpokoju, w którym stały stale rowery na brudnym i zatłuszczonym od ciągłego i bez potrzeby oraz bezmyślnego dotykania sznurka.

Do tego nasze dusze były w jednym wieku, a jaki jest konkretny wiek naszych rówieśnych dusz, zapytać trzeba Pana Jezusa albo jego Ojca lub serca, które nieustannie bije, a nasze ciała nie miały żadnego znaczenia, i nie mają, i mieć nie będą, chociaż są w różnym wieku. Dlatego nie zawsze to, co wielkie, jest zaraz duże, a to, co znikome, nie jest zauważalne, zazwyczaj jest na odwrót, i tylko siebie mi brak było zawsze i jest nadal. Chociaż płynąłem nieustannie, parowałem, skraplałem się i znowu płynąłem, byłem wilgotny do szpiku kości i do potu na zewnątrz skóry. Woda była moją jedyną pasją, dlatego po pewnym czasie, jak już na dobre stała się mną, zacząłem ją lać, lałem wodę, gdzie się dało, a często też płacono mi za to słono, jak słony był mój morski pot. Woda, którą byłem, lała się strumieniami, niekiedy była ona doprawiona podobnym bardzo do wody, chociaż od niej lżejszym, spirytusem. Wtedy też z innymi wodniakami wlewaliśmy ją w siebie niekiedy w ilościach, które potem przyprawiały nas o bardzo silny ból i zawroty głowy, które bardzo trudno było ukoić w inny sposób niż jej ponownym wlewaniem, roztworu wody zakupionego w kolorowo oznakowanych półlitrowych butelkach.

Laudes

Pistolet metalowy Colt. Rękojeść obłożona plastikiem. Lufa niklowana. Za każdym pociągnięciem kurka spustowego pistolet wydaje głośny trzask przypominający wystrzał. Atrakcyjna zabawka dla chłopców, gwarantująca przyjemną zabawę. Samochód wojskowy z rakietą – zabawka mechaniczna, porusza się na zasadzie koła zamachowego. Wykonany z lakierowanej blachy. Koła ogumione, rakiety z polistyrenu. Wyrzutnia rakietowa ruchoma. Długość samochodziku – 22 cm. Samochód strażacki – wykonany z blachy pokrytej czerwonym lakierem. Porusza się na zasadzie koła zamachowego. W czasie jazdy wydaje odgłos podobny do syreny samochodu spieszącego do pożaru. Wyposażony jest w ruchomą drabinę strażacką oraz wąż nawinięty na szpule. Bardzo atrakcyjna zabawka mechaniczna, lubiana przez dzieci. Piłka spawana – z folii galanteryjnej. Składa się z barwnych klinów o przyjemnym zestawie kolorów. Niezastąpiona do zabawy w wodzie i na plaży. Średnica – 50 cm. Pas kowbojski Hos – ulubiona zabawka chłopięca. Wykonana z kolorowej dermy przybranej błyszczącymi ozdobami z cienkiej blachy. Po obu stronach posiada kabury oraz naboje. Pistolet Colt – niezwykle atrakcyjna zabawka lubiana przez chłopców. Wykonana z nietłukącego tworzywa sztucznego. Strzela ze zwykłego korka uwiązanego na cienkim sznureczku, dając całkowitą gwarancję bezpiecznej zabawy. Gitara dziecięca Baby – atrakcyjna zabawka muzyczna. Kształtem przypomina nowoczesną gitarę elektryczną. Otwór rezonansowy imituje plastikowa nakładka. Ma 6 strun. Peruka dziewczęca z warkoczami. Wykonana

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: