Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rio Bar - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
13 lipca 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Rio Bar - ebook

 

Monologi trzech kobiet, które, być może, spotykają się w barze w pewnej nadmorskiej miejscowości.

Trzy opowieści przeplatają się i uzupełniają. Jedna z bohaterek mówi o walkach Chorwatów w 1995 roku, pozostałe o trudnych warunkach powojennego życia. Ich wypowiedzi składają się na obraz wojny widzianej oczami kobiet. Wojny, która nie jest konfliktem idei, zderzeniem nacjonalizmów czy walką o wolność - miejsce ideologii zajmują tu konkrety. Wojna burzy bezpieczny porządek codzienności, pokój nie przywraca tego porządku. Kobiety czują się oszukane i zdradzone, odarte ze złudzeń i pozbawione nadziei. Są wściekłe i pełne bólu. Ivana Sajko pozwala im ten ból wykrzyczeć.

Monologi zostały opatrzone przypisami - cytatami z artykułów prasowych, urzędowych dokumentów i aktów oskarżenia, wskazujących prawdziwe osoby, daty i miejsca. W tej książce język fikcji przenika się z językiem faktów, czyniąc ją tym bardziej gorzką i oskarżycielską.

 

Pisanie jest dla mnie terytorium gniewu terytorium walki, w której nieustannie usiłuję wymknąć się modelom i przymusom, nie tylko poprzez to, co piszę, ale i jak piszę.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-301-6
Rozmiar pliku: 970 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ivana Sajko

(ur. 1975) — pisarka chorwacka, założycielka grup artystycznych, redaktorka magazynów „Frakcija” i „Tema”, producentka programu telewizyjnego „V-effekt”, gościnnie wykładowca Akademii Sztuk Dramatycznych w Zagrzebiu. Autorka kilkunastu dramatów ,_(m) nagradzanych w wielu krajach świata, m.in. Naranča u oblacima (1997), 4 suha stopala (1999), Uličari — city tour Orfeja i Euridike (2001) czy Kobieta-bomba (2003, wystawiana w Polsce). Rio Bar, debiut prozatorski Ivany Sajko, został nagrodzonyjako najlepsza chorwacka powieść 2006 roku.Dziękuję Vesnie, Ivanowi, Martinie…

i dziękuję G.P., zawsze, to dla niego.

Piję w Rio Barze.

I piszę powieść, w której piję w Rio Barze.

I piszę tekst „ Osiem monologów o wojnie dla ośmiu aktorek ubranych w suknie ślubne”.

I znowu piję.

Lepiej bym się poczuła, gdybym coś zjadła.

1

Każdy ma swoją opowieść, która kiedyś się zaczyna. Za pierwszym razem jest jak we śnie…

Ale my poradziliśmy sobie nie najlepiej. Kiedy pierwszy pocisk rozrywa noc, człowiek myśli, że wciąż jeszcze śpi: jest w piżamie, w głowie cisza, pod powiekami ciemność, w ustach smak pasty i wszystko wskazuje na błogi stan nieświadomości. Człowiek, jak mówiłam, myśli, że śni, w sen wkrada się niepokój, charczy mu do ucha, rzuca nim w pościeli, rozwiera otchłanie łóżka i człowiek wpada w przepaść, która otworzyła się w jego własnym materacu. A jednak śpiący wciąż jest przekonany, że się obudzi, bo gdy nocna zmora staje się najpotworniejsza — człowiek zawsze się budzi. Dlatego spryskuje się wodą, zrzuca piżamę, zdejmuje kapcie i proszę, oto jest, bezgłowa kura, naga i bosa potyka się na płonącym podwórku, a jednak się nie budzi ani też jej głowa nie wraca na swoje miejsce. Syreny alarmowe zawodzą niczym parzące się koty, gorzej nawet niż ta napalona kocica, którą musieli utopić wiosną, bo nie przestawała zawodzić nawet po trzeciej kopulacji.

Syreny miauczą pełnymi płucami, człowiek je słyszy i przypomina sobie i kocięta, i plastikową torbę, w którą je zawiązali, i kamienie, które włożyli do środka, i strumień, w którym wszystko się rozegrało, a jednak się nie budzi. Za pierwszym razem wszyscy poruszają się niczym lunatycy, nie mogą nawet krzyknąć, chcieliby, ale sen im nie pozwala, chcieliby pobiec, ale tego też nie mogą uczynić, biedni spacze, po omacku przedzierają się tylko przez ten swój spowolniony somnambuliczny bieg, sapią, tracą oddech, tracą też wiarę, że znajdą jakieś schronienie dla tej kupy mięsa pogrążonej we śnie. Po raz pierwszy każdy ma nadzieję, że w pewnej chwili zadzwoni jednak budzik, bo chyba nie… ¹

Pierwsza syrena alarmowa zagłusza muzykę do tańca. Walc. Kręcimy się w kole roześmianych druhen i pijanych drużbów. W nos łaskocze mnie rozmaryn z jego klapy. Melodia zmienia się raptownie. Syreny? Syreny!!! Szepczę do niego: to chyba nie… chyba nie… chyba nie…

Przy trzecim powtórzeniu znika z moich ramion.

Drużbowie leżą wokół w kawałkach.

I wciąż się śmieją.

Tak jak we śnie, niczego nie rozumiem.

Koty zawodzą.

Stoję w futrynie drzwi, bo tak mnie nauczyli w szkole.

Za pierwszym razem dygoczę więc w futrynie drzwi, próbując sobie przypomnieć instrukcje dotyczące ewakuacji: w przypadku trzęsienia ziemi albo spadających pocisków należy skryć się przy ścianie nośnej albo w futrynie. Uczyli mnie jeszcze wielu innych przydatnych rzeczy, ale ja nie uważałam, gdyż nie wierzyłam, że kiedykolwiek może mi być potrzebna ta samotna futryna, nad którą warczą samoloty, krusząc dźwięk w gromkie skorupy. Stój bez ruchu – mówiłam sobie — udawaj martwą — dawałam wskazówki własnej głowie, która odmawiała posłuszeństwa — czekaj na pomoc — ale głowa chciała być gdzieś indziej, daleko, zanurzona w poduszce z pościeli przyszykowanej na noc poślubną, a nie pod framugą w płonącym budynku. Trzęsła mną panika, pędziła przeze mnie od stóp do głów, odpalała mi petardy w kolanach i moje buty chciały biec same z siebie. Nawiasem mówiąc, alarm to idealna okazja do aerobiku: biegnij, skacz, padnij, wstań, biegnij, szybko, szybciej, wzmacniaj kondycję!, krzyczały mi do ucha moje buty, moje nogi z multifibrą roztańczonego wesela, krzyczały też moje jedwabne pończochy wraz z niebieską podwiązką: uciekaj, kurwa, póki cię nie zabili!!!

A l e g d z i e?

Tak było za pierwszym razem.

Ale gdzie? — pytam po nadejściu pomocy. — Gdzie ja idę? — powtarzam, zmierzając wąskimi schodami do piwnicy zapchanej cuchnącymi cywilami, ich bagażem ręcznym i rozhisteryzowanymi dziećmi. Skaczą nam po głowach, przemykają między nogami, domagają się swojego kakao, herbatnika i dobranocki, ale dziś nie będzie dobranocki ani telewizora, bo od dzisiaj nie istnieją tu już żadne nadajniki. Nie ma jednak sensu tłumaczyć dziecku szczegółów i udowadniać, że tak jest pewnie lepiej, bo ten gówniany świat zaczyna się właśnie od kreskówki, którą regularnie nadają przed głównym wydaniem wiadomości. Wszystko zaczyna się, kiedy Tom wsadza dynamit do mysiej dziurki Jerry’ego i skalpuje go kosiarką do trawy, a potem Jerry zmiażdży mu palce klapą pianina, zapali włosy w uszach i na koniec rozjedzie go walcem drogowym. Próżno mówić to dzieciom, ponieważ one też by najchętniej wyskubały Jerry’emu wąsy albo przyłożyły Tomowi gorącą patelnią po nosie, tym dzieciom, które od dawna olewają „chleb za kamień” i odpłacają tym samym, tak jak my odpłacilibyśmy pięknym za nadobne, gdyby nie embargo na import broni, dlatego nie bądźmy obłudni i pozwólmy dzieciom wrzeszczeć. Za pierwszym razem nikt nie próbuje okiełznać gromady dzieci, które opłakują kreskówkę, telewizor i nadajnik, czyli ze wszystkich sił obwieszczają wojna-na-na-na-wojna!

A więc za pierwszym razem wszystko rozgrywa się jak we śnie. Jesteśmy głęboko pod ziemią: kobiety, dzieci i starcy. Każda detonacja spycha nas z powierzchni jeszcze głębiej — schodzimy prosto do wnętrzności planety. Ryjemy niczym krety, oślepieni odrażającym koszmarem. Mogę to opisać, jedną ręką macam drżący półmrok wokół siebie: wilgotne ściany, chropawe powierzchnie, stalowa wełna, metalowe drzwi, czyjś tyłek, przepraszam, ale czyjeś półślepe ręce tak samo zagubione dotykają mnie, łapią za ubranie i proszą, bym poprowadziła je naprzód. W dół. Ja ślepa prowadzę ślepego i przytrzymuję skraj sukni, swojej białej absurdalnej sukni ślubnej, która plącze się jednak, rozrywa i pruje — kretyni, uważajcie, jak chodzicie! – przeklina moja przypominająca dzwon suknia, mój rozpieszczony jedwab i koronka, i welon, zdychające pod spanikowanymi podeszwami butów. Kurewsko męczący jest ten sen.

Pierwszy raz jestem tak głęboko, taka przytłoczona i taka martwa — jak worek z piaskiem wrzucony do studni, w którym ryją przestraszone krety. Jak oszalałe rozkopują mnie, dziurawią, wydrążają, tak zaaferowane własnym pogrzebem, że nawet nie rozumieją, jak bardzo jesteśmy już zabetonowani, aż po gardło i wyżej, więc nic nie może nam się stać. Nic! Nic to fantastyczne słowo i słysząc je, uspokajają się jak tresowany pies na komendę: siad! Nie mają już zupełnie nic, biedne zwierzątka. Cały ich dobytek naprędce wciśnięty został do plastikowej torby, którą ściskają między kolanami, a w niej mieści się kilka sentymentalnych dupereli. Nic więcej nie mają, oprócz tej ziemi, w której na ślepo się zakopali, nic, mamroczą ci myszopodobni górnicy i pokazują palcem rozczochrane resztki mojego ślubnego koka, bo tak właśnie rozpadł się ich dom. Bez żadnych przeszkód, powoli, tak jak wszystkie zakręcone pukle włosów, sztuczne perełki wplecione w upięte do góry kosmyki i płócienne kwiatki poprzyczepiane nad karkiem, przekrzywiły się i rozpadły, jakby trzymała je tylko jedna jedyna spinka.

Gdzie ja jestem? — pytam znowu.

W bezpiecznym miejscu — mówią poinformowani. – Znajdujemy się w schronie atomowym, przeznaczonym do osłony przed nowoczesną bronią – podkreślają z dumą. – Mamy kilometry ognioodpornych tuneli, kominy powietrzne, własne zasilanie energetyczne, magazyny na wodę i sanitariaty z plastiku wysokiej jakości, poza tym każdy ma prawo do swojej maski przeciwgazowej i miejsca na piętrowym łóżku.

A każde piętrowe łóżko ma zaledwie dwadzieścia centymetrów wysokości, dlatego trzeba dobrze wtulić policzki w metalową siatkę i oddychać płytko, powstrzymać się od kichania, kaszlenia i przeklinania, i jeśli to możliwe, ocalić jakie takie poczucie humoru i palnąć czasem, że sardynki w puszce niewątpliwie mają dużo gorzej, bo my żyjemy, a one są martwe. I nieważne, że nikt się nie śmieje, bo rzeczywiście mamy się lepiej niż sardynka w puszce albo rozjechany kocur Tom, lepiej niż nasi nieżyjący dziadowie, którzy zbudowali cały ten podziemny komfort i zostawili nam go w spadku.

Należy powiedzieć: dzięki.

Tak, dzięki, bo wykopali go własnymi rękami, nasi przodkowie przodownicy, ponieważ wiedzieli, że należy budować go nie wzwyż, tylko w głąb. Wiedzieli o tym nasi zacni starcy i dlatego zbudowali nam grobowce. To kwestia czasu, kiedy zawyje syrena ze swego wilczego gardła — myśleli — i kiedy będzie nam potrzebna każda piwnica, rów albo kamień, pod którym będziemy mogli ukryć szaleńców. My też tacy byliśmy — sentymentalnie przypominali sobie własną historię zamierzchli przodkowie. — Poszlibyśmy na bój z powodu Toma i Jerry’ego, z powodu dupereli, więc także im, naszym potomkom, wystarczy, że sąsiad ma większą pensję, że jego synowie zmieniają tenisówki jak skarpetki, a jego żona robi sobie fryzurę raz w tygodniu, podczas gdy ich żony farbują włosy nad umywalką henną, to wystarczy, żeby zacisnęli pięści. Ale z początku nie robią nic. Dalej gapią się w telewizor i zgrzytają zębami, siedząc w fotelu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: