Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zanim zrozumiem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 marca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Zanim zrozumiem - ebook

Czasami miłość stawia przed nami wielkie wyzwania…

Piotr i Joanna to młode małżeństwo, które połączył przypadek. On pochodzi z rodziny inteligenckiej, jest psychologiem i terapeutą. Ona wyjechała z małej miejscowości, żeby ukończyć studia w Warszawie. Z pozoru normalna relacja okazuje się jednak związkiem toksycznym, w której zazdrosna kobieta, skłócona z rodziną męża oraz własnymi bliskimi, pociąga za sznurki, sterując ich wspólnym życiem. Kadry z małżeńskiego życia przeplatają się z sesjami terapeutycznymi pacjentów Piotra, które ilustrują jego oddanie i zaangażowanie w pracę. Paradoksalnie, w myśl przysłowia, że szewc bez butów chodzi, w obliczu demonów własnej żony Piotr jest zupełnie bezbronny. Czy tlące się jeszcze wspomnienie dawnej miłości i namiętności wystarczy, by wspólnie wyjść na prostą i uleczyć zadane dotychczas rany?

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-376-4
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Noc była upalna, prawdziwie czerwcowa. Jechali główną ulicą miasta; witryny zamkniętych o tej porze sklepów patrzyły na nich oczami manekinów ubranych w najmodniejsze kreacje. Przez uchylone okno słyszeli muzykę graną w klubie, który właśnie mijali. Była sobota, ludzie bawili się, odreagowując ciężki tydzień pracy.

Jechali w milczeniu.

Piotr prowadził pewnie, ale spokojnie.

– Przez cały wieczór nic nie wypiłeś – powiedziała, wystawiając rękę za okno. – Nie szkoda ci było? Przecież mogliśmy wziąć taksówkę.

– Wypiliśmy z ojcem tylko pół lampki wina. Nie miałem ochoty na alkohol – odpowiedział, ruszając na światłach. – Przecież wiesz, że nie muszę pić, żeby dobrze się bawić.

– Wino, które twój ojciec przywiózł z Grecji, było naprawdę wyśmienite.

– Cieszę się, że ci smakowało.

– Musisz kupić nam takie samo. I koniecznie zapytaj ojca, czy nie przywiózł jeszcze jednej butelki.

– Dobrze, zapytam.

Bawiła się nocnym wiatrem, który przelatywał jej między palcami.

– Nie wszyscy mężczyźni potrafią odpowiednio dobrać rodzaj wina do kolacji – stwierdziła. – Ale twój ojciec ma pod tym względem u mnie ogromnego plusa. Jest doskonały w wybieraniu najlepszych gatunków.

Przyznał jej rację.

Skręcili w Belwederską, która łagodnym łukiem biegła wzdłuż południowej części Łazienek. Minęli majestatyczny pałac ambasady rosyjskiej. Jasno oświetlony, nocą wydawał się jeszcze większy niż za dnia.

– Chciałem ci podziękować, kochanie – powiedział, kładąc dłoń na jej udzie.

Pod palcami czuł satynową gładkość jej sukienki w kolorze butelkowej zieleni, którą kupili razem w zeszłym tygodniu specjalnie na tę okazję.

– Za co chcesz mi podziękować? – Dotknęła jego dłoni.

– Za cały wieczór.

– To raczej zasługa twojej mamy, to ona wszystko przygotowała, ja tylko pomogłam jej przenieść sałatkę do ogrodu.

– Cieszę się, że tak dobrze się dogadujecie, Joanno.

– Nie widzę w tym nic dziwnego. Mówisz tak, jakby twoja mama była jakimś potworem, a to przecież taka wspaniała, wykształcona kobieta.

– Wiesz jak to bywa między synowymi i teściowymi. – Uśmiechnął się pod nosem. – Cieszę się, że ty jesteś inna.

– Nie przesadzaj.

– Nie przesadzam.

Oparła się wygodnie i przymknęła powieki. W głowie słyszała słowa matki Piotra, która w pewnym momencie poprosiła Joannę do kuchni, by ta pomogła jej przelać poncz do dzbanka.

– Dzisiaj już nikt nie podaje ponczu... – zauważyła, otwierając przed Joanną drzwi. – Ale ja uwielbiam te nasze rodzinne tradycje. A poncz jest jedną z nich. Przypomina mi nasze najlepsze lata. Byliśmy wtedy młodzi i poncz piło się na każdym kulturalnym przyjęciu.

Joanna nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie miała pojęcia o trunkach, które podawano na spotkaniach w latach osiemdziesiątych, bo jej rodzice raczej na takowe nie chodzili. Jedyne wyjścia rodzinne, jakie pamiętała, ograniczały się do wizyt imieninowych u ciotek i dalekich wujków, na których piło się wyłącznie dobrze schłodzoną wódkę. Dzieciom podawano w tym czasie wiśniowy kompot w wysokich szklankach. Raz nawet Joanna niechcący jedną stłukła. Matka spojrzała na nią karcąco, ale ciotka powiedziała, że w takim dniu rozbite szkło może tylko przynieść szczęście.

– Nie masz pojęcia, ile dla mnie znaczy to, że jesteście z Piotrem tak dobrani – powiedziała teściowa Joanny, zapalając papierosa. – Dzisiaj tak trudno odnaleźć swoją drugą połówkę, a wy wyglądacie na takich szczęśliwych.

– Wciąż nie mogę uwierzyć, że jesteśmy małżeństwem.

– No tak, w końcu od waszego ślubu minęło zaledwie pół roku. – Strzepnęła popiół z papierosa do okrągłej szklanej popielniczki. – I jak się w tym wszystkim odnajdujesz, moja droga?

Joanna wyjęła z koszyka bochenek chleba i zaczęła go ostrożnie kroić na równe kromki.

– Dobrze – odpowiedziała z uśmiechem. – Właśnie tak to sobie wyobrażałam.

– Pamiętam, że kiedy ja brałam ślub z ojcem Piotra, nie mieliśmy nawet własnego samochodu, którym można by było pojechać do kościoła. Mieszkanie dostaliśmy dopiero po siedmiu latach małżeństwa. Nie mieliśmy nic, tylko, puste półki w sklepach i śpioszki po dzieciach znajomych. Straszne czasy, ale kochaliśmy się bardzo i dlatego przetrwaliśmy. Dzisiaj jest inaczej, ludzie mają wszystkiego w bród już na samym starcie, a mimo to rozwodzą się częściej niż kiedyś. Nic z tego nie rozumiem.

– To prawda, mamo. – Joanna odłożyła nóż, a równo pokrojone kromki zaczęła układać na talerzu wyłożonym lnianą serwetką. – Wszyscy wokół się rozwodzą.

– No, właśnie! To chyba jakaś moda.

– My z Piotrem też mamy lepsze i gorsze dni.

– Jak każde małżeństwo, moja droga!

– Wy jesteście dla nas absolutnym wzorem – wyznała Joanna, wycierając serwetką brzeg szklanego dzbanka. – Jesteście ze sobą od trzydziestu pięciu lat. Jeżeli chciałabym osiągnąć w życiu jakikolwiek rekord, to właśnie taki, mamo. Tylko to dałoby mi prawdziwe szczęście i satysfakcję.

Teściowa spojrzała na nią wzrokiem pełnym ciepła i akceptacji, której młodsza z kobiet tak bardzo potrzebowała.

– Jestem pewna, że wam się to uda – powiedziała, głaszcząc Joannę po ramieniu. – Trzeba sobie wybaczać. I słuchać siebie nawzajem.

– Wydaje się to takie proste. W teorii wszystko wygląda dobrze.

– Oczywiście, ale czy przezwyciężanie kryzysów nie daje najwięcej satysfakcji?

– To prawda… Nie ma nic piękniejszego niż godzenie się po kłótni.

Drzwi do kuchni, do tej pory uchylone, nagle się otworzyły. Stanęła w nich Agata, siostra Piotra.

– To wy się w ogóle kłócicie?! Ciekawe… – mruknęła.

Obok zlewu postawiła puste talerzyki po torcie urodzinowym, które przyniosła z ogrodu. Miała na sobie szary kostium z delikatnej bawełny, najmodniejszy w tym sezonie, o czym można było przeczytać w każdym babskim magazynie. Mimo to Joannie nie przypadł do gustu.

– Owszem, kłócimy się, jak każde małżeństwo – odpowiedziała spokojnie.

– A mnie się wydaje, że mój szanowny braciszek nie potrafi ci się postawić.

– Agata!

– Dobrze, mamo, już mnie nie ma. – Uniosła ręce w obronnym geście. – Wpadłam tylko odnieść talerzyki, nie przeszkadzam w pogawędce między synową a teściową.

– Nie przeszkadzasz – zaprzeczyła Joanna, bardziej z obowiązku, niż by zachęcić szwagierkę do pozostania. – Możesz się przecież przyłączyć.

– Wolę napić się wina w męskim towarzystwie.

– Agata, nie powinnaś pić alkoholu…

– A ty, mamo, nie powinnaś palić.

Wybiegła z kuchni, głośno zanosząc się od kaszlu, który był zbyt teatralny, by choć sprawiać wrażenie prawdziwego.

– Boże, ta dziewczyna chyba nigdy nie wydorośleje! – podsumowała dopiero po dłuższej chwili teściowa. – Zachowuje się jak nastolatka, a przecież w zeszłym roku przekroczyła trzydziestkę. Przepraszam cię za to wszystko. – Zdusiła resztkę papierosa na szklanym dnie popielniczki i uśmiechnęła się zakłopotana.

– W porządku, mamo. Zdążyłam się już przyzwyczaić do Agaty – skłamała Joanna. – I do jej specyficznego podejścia do życia.

Nie chciała szczegółowo omawiać tego tematu z teściową. W końcu nie należało zapominać, że była matką Agaty. Tak naprawdę obie kobiety nie umiały znaleźć wspólnego języka, Joanna czuła, że Agata nią gardzi, ale czy trzeba było od razu mówić o tym głośno? Zresztą, co by to zmieniło?

Matka Piotra przeszła przez kuchnię wolnym, ciężkim krokiem. Otworzyła szafkę pod zlewem i przechyliła popielniczkę nad śmietnikiem; popiół miękko opadł na dno świeżo opróżnionego kosza.

– Ta dziewczyna ma charakter, ale ma też rację. – Westchnęła. – Powinnam przestać palić.

Joanna nie skomentowała, tylko w milczeniu zaczęła ostrożnie układać brudne talerzyki na półkach zmywarki.

– Masz ochotę na sok?

– Nie, dziękuję.

– A ja sobie naleję. To wino było dla mnie trochę za ciężkie.

Matka Piotra otworzyła lodówkę i postawiła karton z sokiem na blacie dębowego stołu.

– Musisz jej wybaczyć, Joanno – powiedziała ze smutkiem. – Sama wiesz, przez co ona teraz przechodzi.

Joanna spojrzała w wąskie, szare oczy kobiety. Dopiero teraz dostrzegła zielonkawy cień, którym matka Piotra musnęła powieki. Pasował do jej cery, pięknie podkreślał oprawę oczu. Zastanawiała się, dlaczego teściowa tak rzadko się malowała, przecież nie była jeszcze na to za stara.

– Nadal nic? – zapytała Joanna prawie szeptem.

– Niestety. – Teściowa zdjęła kuchenny fartuszek, który założyła, by nie poplamić jedwabnej sukienki. – Ona tak bardzo pragnie tego dziecka. Niestety, zdaje się, że jej organizm ma w tej kwestii odmienne zdanie.

Spuściła wzrok na szklankę, ledwo udawało jej się opanować emocje, które nią targały. Było widać, że i ona tęskni za małą istotką, którą mogłaby bezkarnie rozpieszczać.

– To się zdarza – zauważyła łagodnie Joanna. – Moi znajomi starali się przez wiele lat i dopiero kiedy się poddali, bo lekarz powiedział im, że nie mają na to najmniejszych szans, dopiero wtedy udało im się zajść w ciążę.

– Też słyszałam o takich przypadkach. Ponoć wszystko przez nerwy.

– Los pisze własne scenariusze, wbrew temu, co mówią lekarze.

– A wiesz, że Henryk też tak mówi?

– Naprawdę?

– Uważa, że ludzie za bardzo słuchają lekarzy, a za mało wsłuchują się we własne ciało, które także daje nam różne sygnały.

– Mam nadzieję, że Agacie uda się zajść w ciążę jak najszybciej. – Joanna postanowiła uciąć ten niezbyt wesoły temat. – W każdym razie życzymy jej tego z Piotrem z całego serca.

Nie lubiła swojej szwagierki, nie rozumiała jej agresywnego podejścia do życia, ale w gruncie rzeczy nie życzyła jej źle. To, że bardzo się od siebie różniły, nie przekreślało możliwości przebywania w tym samym pokoju czy w tej samej rodzinie.

– A wy? – spytała matka niespodziewanie. – Nie myślałaś o dziecku, Joanno?

– Myślałam – odpowiedziała niemal bez zastanowienia. – I powiem mamie, że bardzo bym chciała, ale Piotr ma teraz tak strasznie dużo pracy, w końcu jego kariera jest najważniejsza, prawda?

– A w czym to przeszkadza?

– Chciałabym, żeby inicjatywa wyszła od niego. Nie chcę mu niczego narzucać, mamo.

– Oczywiście. Oczywiście, moje dziecko. To wasza sprawa, nie chciałam się wtrącać, tak tylko zapytałam… – Urwała nagle w połowie zdania. – No, chyba już czas najwyższy podać mój poncz. Weź tę sałatkę i wracajmy do naszych mężów.

W ogrodzie pachniało bzem, który rósł pod płotem, odkąd Piotr sięgał pamięcią. W dzieciństwie uwielbiał wspinać się po gałęziach, bo krzew nie był jakoś przerażająco wysoki. Za którymś razem konar bzu wygiął się jednak porządnie i Piotr spadł na ziemię. Potłukł sobie wtedy plecy, o czym nikogo nie poinformował. Choć bolały go przez następny tydzień, ani słowem nie pisnął o wypadku.

Teraz stał przy stole. W dłoni trzymał butelkę czerwonego wina, którą ojciec przywiózł z Grecji. Otworzył ją i nalał płynu do dwóch wysokich kieliszków. Jeden z nich podał ojcu, który siedział w fotelu ogrodowym.

– Twoje zdrowie, tato!

– Ależ twoje, synu! Zdrowie, najważniejsze zdrowie!

Piotr usiadł obok niego. Ojciec miał na sobie niebieską koszulę, nonszalancko rozpiętą pod szyją. Ciemne niegdyś włosy pokrywała teraz siwizna, połyskująca srebrnym blaskiem w świetle ogrodowej lampy. Miał opaloną skórę i wyglądał na wypoczętego.

Wieczór był gorący i spokojny.

– Widzę, że konferencja w Grecji się udała. Świetnie wyglądasz.

– O, zapewniam cię, że to zasługa wyłącznie tamtejszego klimatu.

– Było aż tak nudno?

Starszy z mężczyzn w zamyśleniu położył dłonie na oparciach fotela i zaczął gładzić ich powierzchnię.

– Nudno nie – odparł po chwili. – Ale trochę bez sensu. To nie był zjazd chirurgów, jak wiesz, ale praktyków państwowej służby zdrowia z kilku krajów Europy. Rozmawialiśmy o zdrowiu. Nie śmiej się, błagam.

Piotr w milczeniu podał mu talerz z sałatką z tuńczyka.

– My, lekarze, czasem musimy porozmawiać o podstawie naszego zawodu, żeby wrócić do korzeni – stwierdził ojciec, nakładając sobie sporą porcję na talerz. – Rozmawialiśmy o potrzebie uświadamiania ludzi, jak ważne jest dbanie o siebie, odpowiednie odżywianie, ruch, gimnastyka i takie tam.

– I to było takie nudne?

– Czułem się jak bohater Żeromskiego. Wierz mi lub nie, ale niewiele się od tamtego czasu zmieniło.

– Nie przesadzasz? – Piotr nie krył zdziwienia. – Z tego, co pamiętam, doktor Judym leczył suchotników, a przeciętny pacjent miał sporą niedowagę, żeby nie powiedzieć, że był chodzącym szkieletem…

– Masz rację. Suchoty wyleczyliśmy, a jeśli chodzi o niedożywienie, to mamy teraz odwrotny kłopot. Społeczeństwo Europy, bez względu na kraj, tyje w zastraszającym tempie. I to jest niemały problem. Wyobraź sobie, że jesteśmy zmuszeni operować wątroby i żołądki przypominające wielkością piłki do gry w kosza. A zanim się do nich dostaniemy skalpelem, musimy się jeszcze przedrzeć przez grubą jak kołdra warstwę tłuszczu, którą taki osobnik wyhodował sobie na własne życzenie.

Piotr sięgnął po krakersa.

– Wystarczyło sto lat, by głód, na który cierpiał cały świat, zmienić w obżarstwo.

Starszy mężczyzna zmarszczył czoło i pokręcił głową, jakby wciąż nie dowierzając.

– Wyobraź sobie, synu, że obecnie w Wielkiej Brytanii co drugi pacjent kierowany na jakikolwiek zabieg operacyjny musi zostać najpierw wysłany przez lekarza pierwszego kontaktu na dietę odchudzającą.

– Czytałem o tym…

– Rozumiesz, co to oznacza, prawda? Że zamiast operować pacjenta, poprawić mu jakość życia, najpierw należy go porządnie odchudzić, żeby po prostu nie zszedł podczas zabiegu! Świat się kończy i mówię ci to nie tylko jako ojciec, ale przede wszystkim jako lekarz praktykujący od prawie czterdziestu lat.

– Oj, tato. – Piotr się uśmiechnął. – Judym pewnie też tak mawiał i, jak widzisz, świat pędzi dalej i w nosie ma nasze obawy.

– Judymowi zapewne nie śniło się, że ludzie oszaleją i zamiast o siebie dbać, będą pędzić w stronę śmierci. Jak można doprowadzać się do takiej wagi?

– Nie wiem. Ale jestem pewny, że dodatkowych kilogramów nie jest łatwo się pozbyć.

Ojciec w duchu przyznał mu rację. Cieszył się, że jego dzieci zachowały w życiu zdrowy umiar.

– Miałem ostatnio pacjentkę, która płakała od samego wejścia do gabinetu – podjął po chwili, stawiając na stole pusty kieliszek.

– Dlaczego?

– Wbrew pozorom nie z powodu bólu ręki, z którym się do mnie zgłosiła. Była zrozpaczona faktem, że musi mi się pokazać, wejść do gabinetu i zdjąć bluzkę. – Ojciec posłał Piotrowi wymowne spojrzenie. – Ledwo zmieściła się w drzwiach. Chorobliwa otyłość. Zgłosiła się do mnie z pękniętym stawem łokciowym. Oprócz tego miała oczywiście cukrzycę typu drugiego, chorą wątrobę i nadciśnienie. Łokieć wydawał się w tym wszystkim najmniejszym problemem. „Ja kocham jeść, panie doktorze, i się tego wstydzę”, powiedziała. „Ale tylko kiedy jem, czuję się szczęśliwa”. Rozumiesz coś z tego?

– Nawet nie wiesz, jak wiele – odparł.

– Dlaczego ludzie szukają uczuć w batonikach?

– Bo nie mogą odnaleźć szczęścia w innych ludziach.

– To samo powiedziała tamta pacjentka. „Zawsze byłam gruba, od dzieciństwa, nikt mnie nie lubił, ani w szkole, ani potem. Jestem gruba. Tylko to się liczy, nieważne kim jestem, dopóki jestem gruba. Ludzie widzą tylko to”.

– Trzeba było przysłać ją do mnie.

– Myślisz, że tego nie zrobiłem? Była?

– Nie wiem, nie pamiętam.

– A więc nie było jej, bo zapewniam cię, że tak łatwo byś o niej nie zapomniał. Ludzie nie chcą sobie pomóc. Naprawiłem jej łokieć tylko po to, by mogła znowu sięgać do tego swojego pudełka z łakociami. Jej mąż chowa przed nią słodycze na najwyższej półce w kuchni, żeby utrudnić jej choć trochę sięganie po słodkie – wyjaśnił, widząc pytające spojrzenie syna. – Ale ona i tak znajduje swoje sposoby. Co prawda nieźle się przy tym ostatnio potłukła, ale jestem pewien, że w ogóle jej to nie zniechęciło.

– No cóż, jej wybór.

– Ech, skończmy już z tym narzekaniem. – Ojciec machnął ręką. – Co słychać? Jak żyjecie z Joanną?

Nim mężczyzna zdążył odpowiedzieć, zobaczył w drzwiach matkę, która, ubrana w odświętną sukienkę, wnosiła właśnie do ogrodu tacę z kurczakiem upieczonym na złocisty kolor.

– Dość już tych doktorskich dyskusji na dzisiaj, panowie – powiedziała, podchodząc do stołu. – Zapraszam na pyszności.

Ojciec wstał i pocałował ją w dłoń.

– Rzeczywiście, strasznie już zgłodnieliśmy na tym powietrzu.

– Pomogę ci!

Joanna otworzyła szerzej kuchenne drzwi, w których stała Agata. Kobieta w obu dłoniach trzymała kryształową paterę, na której znajdowała się reszta wysokiego czekoladowego tortu.

– Co mam z tym zrobić? – zapytała, nieporadnie rozglądając się wokół.

– Może schowamy go do lodówki? – zaproponowała niepewnie Joanna.

– Nie zmieści się. Mama zamówiła tort w cukierni u Wasowskich, a oni za punkt honoru obrali sobie nie szerokość, ale wysokość ciasta.

– Oryginalne podejście.

Agata postawiła paterę na stole. Tort był przekładany bordową masą, wierzchnią warstwę zdobiły kremowe róże. Z napisu została już tylko połowa, samotne Sto urywało się niespodziewanie na poszarpanym brzegu, z którego opadały ciężkie kakaowe okruchy.

– Piękny wiek – powiedziała Joanna. – Wasz ojciec nie wygląda na swoje siedemdziesiąt lat.

– A mnie się wydaje, że wygląda. Powinien więcej odpoczywać, ale dla niego liczy się tylko klinika. I pacjenci. No i mama, na szczęście.

– Może pokroimy ten tort na porcje i schowamy do pudełek?

– Genialna jesteś! – wykrzyknęła Agata, otwierając szafkę. – Wiedziałam, że wymyślisz coś sensownego.

Joanna wyjęła z szuflady długi nóż, którym zaczęła kroić resztkę ciasta na równe kawałki. Czuła na sobie wzrok szwagierki, która obserwowała ją dyskretnie. Kątem oka złapała, jak Agata upina długie, kręcone włosy w niedbały kok tuż nad karkiem. Kosmyki były rude, prawie czerwone. Idealnie pasowały do jasnozielonych oczu.

– Mogę cię o coś zapytać? – Jej głos był szorstki jak papier ścierny.

– Proszę – odpowiedziała Joanna niepewnie.

Na moment zapadła pełna napięcia cisza.

– Powiedz mi szczerze… Zawsze lubiłaś takich uległych pantoflarzy?

– Słucham…?

Joanna poczuła na plecach zimny, nieprzyjemny dreszcz. Szwagierka nigdy nie owijała w bawełnę i nie należała do najtaktowniejszych osób, ale to pytanie było…

– Nie udawaj, przecież wszyscy wiedzą, że Piotrek skacze wokół ciebie na paluszkach.

– Piotr nie jest pantoflarzem – odpowiedziała chłodno Joanna.

– Akurat w to uwierzę.

– Naprawdę!

Zaprzeczając, bratowa tylko wywołała uśmiech na twarzy Agaty.

– To w takim razie kto według ciebie jest pantoflarzem?

– Nie wiem, ale na pewno nie twój brat.

– Właściwie to cię podziwiam – ciągnęła Agata, oblizując palec wskazujący z resztek czekoladowej polewy. – Ja nigdy nie umiałam nikogo tak sprawnie owinąć sobie wokół palca.

– Jeszcze wszystko przed tobą.

W środku Joanna kipiała ze złości.

– Może powinnam brać u ciebie korepetycje?

– Zazdrościsz mi?

– Nie. Podziwiam. Już ci to mówiłam.

– Przecież masz Tomka.

– Mam?! – powtórzyła kpiąco. – Ciekawie to ujęłaś. Niestety, muszę cię rozczarować. Ani ja go nie mam, ani on nie ma mnie.

Z bliska Joanna widziała wyraźnie drobne piegi, którymi pokryte były nos i policzki Agaty. Upudrowała je, musnęła różem w odcieniu morelowym, ale i tak niewiele to dało.

– Dobrze, może źle się wyraziłam – wytłumaczyła się Joanna szybko. – Chodziło mi o to, że jesteście parą, kochacie się.

– Ale ja go nie mam. On nie należy do mnie. Jest wolny.

– Piotr też jest wolny.

– Piotr jest twój. Każdy o tym wie.

– Jesteśmy małżeństwem.

– To nie ma nic do rzeczy.

– Mylisz się. Małżeństwo daje poczucie bezpieczeństwa, zapewnia równowagę…

– Komu?

– Małżonkom.

– Bzdura! – parsknęła Agata. – My z Tomkiem nie jesteśmy małżeństwem, a czujemy się bezpiecznie.

– To dobrze.

– Nie widzę potrzeby załatwiania sobie w urzędzie papierka na potwierdzenie naszego związku…

– Masz takie prawo.

– Chociaż mama ma w tej kwestii zupełnie inne zdanie. Uważa, że powinniśmy wziąć ślub.

Joanna starała się tego nie komentować i w ogóle najchętniej wyszłaby już z kuchni. Z satysfakcją zacisnęła wieczko na ostatnim pojemniku.

– Dziwne to wszystko, nie sądzisz? – Agata nie odpuszczała.

– Co tym razem?

– Choćby to, że nagle, za jednym zamachem, dostajesz matkę i ojca. Obcy ludzie, którzy stają się twoją rodziną.

– Tak to już jest po ślubie. Taka tradycja.

– To zresztą działa w obie strony. Nagle muszę się dzielić moją matką i ojcem z kompletnie obcą osobą. – Agata spojrzała na nią z wyraźną wyższością.

– Nie ja to wymyśliłam.

– Ale świetnie się w tym odnalazłaś.

– Więc jednak jesteś zazdrosna – westchnęła Joanna i skrzywiła się lekko. – Nie martw się, nigdy nie zajmę twojego miejsca. Nigdy nie zostanę ich córką.

– Moi rodzice cię uwielbiają.

W kuchni zrobiło się dosyć duszno.

– Agata, nie uważasz, że powinnaś trochę odpocząć, nie wiem, może wyjedź gdzieś, odetchnij?

– A co? Staję się nieznośna dla otoczenia? – rzuciła ostro.

– Tego nie powiedziałam, ale…

– Ale co?

Joanna wzięła głęboki wdech i spojrzała kobiecie w oczy pełne migoczących ogników.

– Agata, przecież ja wiem, przez co ty teraz przechodzisz.

– Nic nie wiesz.

– Masz rację – poprawiła się szybko. – Nie mam pojęcia, co czujesz, ale jestem w stanie sobie to wyobrazić.

– Tak sądzisz?

Znów na moment zapadła krępująca cisza.

– Przepraszam – wydukała wreszcie zmieszana Joanna. – Żałuję, że w ogóle poruszyłam ten temat.

– Nie masz pojęcia, jak to jest, kiedy traci się dziecko. I to po raz kolejny z rzędu.

– Agata, ja nie chciałam…

– Spokojnie – ucięła tamta. – Nie zamierzam dzielić się z tobą intymnymi szczegółami.

– To akurat wiem. Ale gdybyś kiedykolwiek miała ochotę, to ja…

– Wracajmy do nich. Strasznie tu parno – zakończyła rozmowę Agata, wychodząc z kuchni.

Joanna oparła się o lodówkę i odetchnęła z ulgą. Czuła się tak, jakby rój os przeleciał jej nad głową i mimo że było to tylko wrażenie, ciągle słyszała w uszach ten dźwięk. Otworzyła szerzej okno nad zlewem; z ogrodu dochodził głośny śmiech ojca Piotra.

Ciąg dalszy w wersji pełnejŻycie pełne jest

niespodziewanych zbiegów okoliczności…

Anna wyjechała z Polski dwadzieścia lat temu. Mieszka w Londynie. Ma męża Anglika, przy boku którego prowadzi spokojne, ustatkowane życie. Pewnego dnia odbiera telefon od dawnej przyjaciółki z Krakowa szukającej wakacyjnej pracy dla swojego syna. Wojtek właśnie dostał się na uniwersytet i chce zarobić na studia. Anna postanawia zatrudnić chłopaka do pomocy w remoncie starego domu odziedziczonego przez jej męża. I choć Wojtek przylatuje do Anglii razem ze swoją dziewczyną, życie na­pisze dla całej trójki zupełnie inny, zaskakujący scenariusz.

Angielskie lato to przepiękna i wzruszająca opowieść o skrywanych tęsknotach i niespodziankach, które oferuje nam los.Gdy cichną weselne dzwony,

nadchodzi proza życia

Monika nie wierzy własnemu szczęściu. Wystawny ślub, którego zazdrości jej cała wieś, bogaty i przystojny mąż oraz wspaniałe życie w okazałej willi teściów na warszawskim Żoliborzu. Wielkie miasto otwiera przed dziewczyną nowe możliwości, ale kryje też wiele pokus. Coraz częściej ulega im Robert, który nawet w oczach żony przestaje być księciem z bajki. Młodych łączy jednak marzenie o dziecku. Gdy więc w wigilijny wieczór Monika ujawnia rodzinie wynik testu ciążowego, nic jeszcze nie zapowiada tragedii…

„Pozytywka” to słodko-gorzka opowieść o marzeniach, które potrafią się spełniać w zaskakujący sposób. O samotności pośród ludzi, którzy nie potrafią ze sobą rozmawiać. Wreszcie o stracie, która wyzwala najgorsze instynkty, ale też wielką siłę.Nikt nie może być gwarantem twojego szczęścia.

Szczęście jest w Tobie…

Natasza rozpoczyna kolejny rozdział w swoim życiu. Kobieta nie może mieć jednak pewności, że los pisze dla niej szczęśliwe zakończenie.

Po rozliczeniu z przeszłością bohaterka załamuje się. Jest samotna, nie ma siły, by zmobilizować się do działania. Kiedy jest o krok od powrotu do nałogu, otrząsa się z marazmu. Postanawia nie zostawiać przyszłości w rękach losu i zawalczyć o siebie. Rzuca się w wir pracy, zakłada fundację, która ma pomagać kobietom. Skleja połamane życie: odnajduje dawne znajome, nawiązuje nowe przyjaźnie. Jednocześnie będzie jednak musiała odpowiedzieć sobie na pytania: Czy związek z eksmężem może się udać? Czy warto dwa razy wchodzić do tej samej rzeki?

Książka Karoliny Wilczyńskiej to kontynuacja bestsellerowej powieści „Jeszcze raz, Nataszo”, którą pokochały polskie czytelniczki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: