Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Westerplatte w obronie prawdy - ebook

Data wydania:
Wrzesień 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Westerplatte w obronie prawdy - ebook

Książka ujawnia wiele nieznanych faktów z przebiegu walk, lecz przede wszystkim przedstawia kulisy dowodzenia obroną Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte w dniach 1-7 września 1939 roku. Rzetelnie opracowane dokumenty i relacje pokazują, że to nie major Henryk Sucharski lecz kapitan Franciszek Dąbrowski był rzeczywistym dowódcą obrony. Po latach przemilczeń i zafałszowań po raz pierwszy dowiadujemy się o prawdziwym przebiegu wydarzeń. Publikacja przedstawia opis polskiego piekła - jak to dyletanci oraz cwaniacy zawłaszczali sobie przeszłość, przemilczając niewygodną prawdę. Książka bogato ilustrowana, poprawiona i uzupełniona.

Mariusz Borowiak (ur. 1964), autor 16 książek o tematyce historycznej, współautor haseł do encyklopedii i m.in.: Plamy na banderze, Mała flota bez mitów t. 1-2, Admirał Unrug 1884-1973, ORP Gryf. Największy okręt bojowy Polskiej Marynarki Wojennej, Stalowe drapieżniki. Polskie okręty podwodne w wojnie, Zapomniana flota. Mokrany. Zajmuje się dziejami Polskiej Marynarki Wojennej w latach 1918-1947 oraz historią niemieckiej floty podwodnej podczas II wojny światowej. W przygotowaniu U-Booty typu II i Zabójcy U-Bootów. Bitwa o Atlantyk 1939-1945.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7020-519-5
Rozmiar pliku: 39 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

… Nie wolno ignorować historii tylko z powodu, że źródła nam się nie podobają.

prof. Istvan Deak
Uniwersytet Columbia w Nowym Jorku

Człowiek nie uczy się historii, by przyswoić sobie fakty, lecz by nabyć zdolność oceny historycznej.
Rzadko udaje się dotrzeć do prawdy historycznej Ale prawdomówność historyczna jest w zasięgu każdego.

prof. James Mattew Thompson
Magdalen College, Oxford

Elżbiecie Hojce, Annie Roszko, Jolancie i Tomaszowi Stecewiczom, Andrzejowi Wasilewskiemu oraz Jackowi Żebrowskiemu, których jestem dozgonnym dłużnikiem, książkę tę dedykuję.Mój pierwszy kontakt z Mariuszem Borowiakiem miał miejsce na jesieni 2004 roku. Wówczas ukończyłem swój debiutancki film fabularny „Takie życie” i po powrocie z USA zastanawiałem się, jaka będzie moja kolejna produkcja.

O nowym spojrzeniu na obronę Westerplatte, które popularyzuje w swej książce Mariusz, dowiedziałem się z prasy. Gdy udało mi się w końcu dotrzeć do autora i gdy poinformowałem go o swoich planach filmowych, w pierwszym momencie, jak pamiętam, potraktował mnie chyba niezbyt poważnie. A raczej, ponieważ nie podzielił w pierwszym momencie mojego ogromnego entuzjazmu, którym byłem przepełniony, uznałem, że nie jest zainteresowany współpracą. Dziś wiem, że Mariusz po prostu jest takim człowiekiem. Chłodnym okiem naukowca długo przygląda się z dystansu, ale w końcu zapala się do pomysłu, który uzna za sensowny. Poświeciłem wówczas zbyt mało czasu, by Mariusza przekonać do pomysłu.

Początkowo wymieniliśmy jedynie spostrzeżenia na temat książki, zadałem kilka ważnych dla mnie pytań, na które otrzymałem zadowalające odpowiedzi i nasz kontakt na lata się urwał. W międzyczasie autor „Westerplatte w obronie prawdy” zdążył zmienić adres zamieszkania, numer telefonu, a nawet adres mejlowy, co skutecznie utrudniło nam dalszą znajomość.

Gdy w 2008 roku ukończyłem scenariusz i przystąpiłem do realizacji filmu, byłem przekonany o słuszności swego postępowania i niejako niesiony autorytetem twórcy „Westerplatte w obronie prawdy” nie przeczuwałem niczego złego. Nie spodziewałem się, że w związku z moją pracą może wybuchnąć ogromna, ogólnonarodowa histeria. Niestety Mariusz zdążył zapomnieć o naszym kontakcie sprzed lat i o tym, że scenariusz oparty jest na jego książce. Przedstawienie kilku fabularyzowanych scen w krzywym zwierciadle przez media w trakcie agresji na „Tajemnicę Westerplatte” spowodowało, że Mariusz, nie znając scenariusza, w pierwszym momencie był bardzo przeciwny mojemu filmowi.

Na szczęście, zmuszony sytuacją, szybko do niego znów dotarłem i zaproponowałem, by zapoznał się materiałem źródłowym, czyli moim scenariuszem. To całkowicie zmieniło jego stosunek do mnie i do filmu.

Dziś, kiedy film „Tajemnica Westerplatte” jest na ukończeniu, chcę gorąco podziękować Mariuszowi za trud, jaki włożył i wkłada na co dzień w odkrywanie „białych plam” polskiej historii. Chcę również podziękować za wsparcie, jakiego mi udzielił w tych trudnych dla mnie i dla filmu chwilach.

Bez książki „Westerplatte w obronie prawdy” nie byłoby „Tajemnicy Westerplatte”. Czerpałem całymi garściami z tej publikacji. To prawdziwa kopalnia wiedzy na temat obrony półwyspu, a szczególnie na temat nowego na nią spojrzenia. Jest to do dziś jedyne opracowanie tematu, które wyczerpująco opowiada o obronie, jak i o tym co stało się po bitwie, już w Polsce Ludowej. Książkę „Westerplatte w obronie prawdy” bez wahania mogę polecić każdemu, kto choć trochę interesuje się historią Polski bez zakłamań i przeinaczeń.

Paweł Chochlew

Reżyser filmu „Tajemnica Westerplatte”

Osowiec, 28 lutego 2012 roku.Szczęście, że na Westerplatte był i Sucharski, i Dąbrowski. Gdyby był tylko Sucharski, Westerplatte weszłoby tylko do przedsionka chwały, a że był i Dąbrowski – Westerplatte – wtargnęło do salonów męstwa.

Jednodniówka „Ława” 1986–1987

Przedmowa do nowego wydania

W 2001 roku nastąpił koniec mitu Westerplatte. Po ukazaniu się książki Westerplatte. W obronie prawdy, w której autor ogłosił autentyczny zapis o legendarnej historii obrony Wojskowej Składnicy Tranzytowej, rozpętała się w prasie, radio (m.in. Radio Olsztyn, Radio TOK FM, Radio Kielce), na forum internetowym i w telewizji (TVP 1, TVP Polonia) wielka debata, w której wzięły udział osoby w różnym wieku i różnych profesji. Opisując bez pardonu kompromitującą postawę komendanta majora Henryka Sucharskiego, który załamał się nerwowo i dostał ataku epilepsji po ataku lotniczym niemieckich bombowców nurkujących na terenie bastionu, w następstwie czego podjął decyzję o zaprzestaniu walk na Westerplatte już 2 września 1939 roku, zostałem uznany za obrazoburcę.

Stanisława Górnikiewicz-Kurowska, popularyzatorka wiedzy o Wojskowej Składnicy Tranzytowej, o książce Westerplatte. W obronie prawdy powiada: „To są zarzuty z magla”. Po opublikowaniu przeze mnie informacji, że od polskich kul zginęło co najmniej sześciu obrońców placówki, takie wynurzenia skwitowane zostały stwierdzeniem „bujda” bądź „pogoń za sensacją”.

Panuje przekonanie, że dowódcą składnicy na Westerplatte przez siedem dni walk obronnych był niezłomny oraz znany z bohaterskiej postawy major Sucharski. Jest to jedno z wielu kłamstw wrześniowych. Stwierdzenie, że komendant okazał się tchórzem, potraktowane zostało przez znaczną część naszego społeczeństwa jako próba szargania narodowych świętości. Autor w książce podał różne wersje za i przeciw tej tezie. Moim zamiarem było napisanie książki szczerej. Nie dano także wiary, że na Westerplatte doszło do buntu oficerów i odsunięcia od dowodzenia komendanta, a jego samego związanego umieszczono w piwnicy, odizolowując od żołnierzy. W zadumanym majorze Henryku Sucharskim wspartym na szabli, który został uwieczniony na niemieckich fotografiach po ogłoszeniu kapitulacji, ludzie widzą nie pokonanego, ale dowódcę bohatera.

Różnie pisano o tajemnicach polskiego „Małego Verdun” lub polskich Termopilach, jak chcą nazywać gdańską składnicę niektórzy historycy i dziennikarze.

Symbolem bohaterstwa żołnierzy polskich, umiłowania ojczystej ziemi i nieustraszonej postawy wobec wroga stała się obrona Westerplatte, gdzie tylko jedna kompania – dowodzona przez majora Sucharskiego odparła ponad dziesięć natarć niemieckich i nie uzyskawszy żadnych posiłków, uległa dopiero 7 września.

Taką wersję obrony Westerplatte kierownictwo Oddziału Propagandy i Agitacji Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego uznało za obowiązującą i jedyną godną propagowania w 1967 roku. Na efekty długo nie trzeba było czekać. W Dziejach Polski z 1977 roku pod redakcją Jerzego Topolskiego nie tylko dowódcą obrony Westerplatte jest Sucharski, ale jeszcze „otrzymuje z powrotem swoją szablę po honorowej kapitulacji”. Według wydanej dziesięć lat później Historii Polski Józefa Szaflika „załoga Westerplatte dowodzona przez majora Sucharskiego dopiero po tygodniu walk złożyła broń – już bez amunicji”. Podobne relacje czy wzmianki znalazły się w podręcznikach, książkach dla dzieci, przewodnikach i encyklopediach. Tę „prawdę” znamy wszyscy.

Ale ta historia to nie są powtarzane z uporem kłamstwa lub plotki…

Od ukazania się pierwszego wydania do niniejszej, drugiej edycji tej książki upłynęło siedem lat. W okresie, który przeminął, udało się potwierdzić dotychczasowe fakty i uzyskać kolejne materiały archiwalne i relacje świadków na temat konfliktu Sucharski–Dąbrowski, jak i sprawy przejęcia dowodzenia nad obroną Wojskowej Składnicy Tranzytowej przez trzydziestopięcioletniego kapitana. Uzupełnienia i poprawki, wprowadzone teraz do książki potwierdzają fakt, że legendarna już historia obrony Westerplatte wymaga zasadniczego sprostowania. Moim zdaniem major nie był tak prawdomówną osobą, jak to przedstawiano w wielu publikacjach. Przez przeszło sześćdziesiąt lat Sucharski był legendą, kryształowym bohaterem dzieci i młodzieży; próby zmiany tego stanu wiedzy kończyły się zawsze bezpardonową napaścią i atakiem. A przecież niezależnie od takich poszukiwań jak moje prawda i tak dochodziła do głosu, choć usiłowano ją tuszować. Nie można pozostawać obojętnym wobec fałszowania historii. Okazuje się, że ta sensacyjna, a – jak się okazało – także skandaliczna historia zajmuje ważne miejsce w powojennych dziejach Polski.

Wbrew wcześniejszemu twierdzeniu nie udało się ustalić, na podstawie dotychczasowych studiów, dokładnej liczby osób wchodzących w skład Wojskowej Składnicy Tranzytowej 31 sierpnia 1939 roku. W dalszym ciągu występują wśród historyków dość spore w tej kwestii rozbieżności (182–218 obrońców). Z całą pewnością można stwierdzić, że stan obrońców przekroczył liczbę 200.

Zadaniem książki jest oddanie hołdu i należnej czci Franciszkowi Dąbrowskiemu. Obrona Westerplatte, choć nie miała tego w założeniu, spełniała faktycznie ważne operacyjnie zadania: wiązała przez siedem dni poważne siły morskie, lotnicze i lądowe Adolfa Hitlera. Nazwisko kapitana przez wiele lat było mało znane w społeczeństwie. Jedynie niewielka grupa ludzi, poza historykami i znajomymi, potrafiła powiedzieć, jaką rolę odegrał Dąbrowski na początku II wojny światowej. Należy pamiętać o sprawiedliwym rozdzielaniu zasług. Czas najwyższy przestać uparcie trzymać się wersji, wedle której major Sucharski pełnił kluczową rolę w czasie walki obronnej.

Fakt, że Sucharski stał się „żywą legendą” i przetrwał w pamięci narodu jako bohater – jak swego czasu napisała Aneta Szymańska – należy przypisać błędom, jakie popełnili dziennikarze pisząc o obronie Westerplatte.

W 2004 roku ukazał się pierwszy komiks o Westerplatte. Dzięki tej formie medium, które ponownie cieszy się w naszym kraju olbrzymią popularnością, kontrowersyjna i inna od oficjalnej wersja historii obrony WST – o czym pisałem kilka lat wcześniej – zagościła w wyobraźni czytelników.

Na zakończenie wypada mi powtórzyć z przedmowy odautorskiej do poprzedniego wydania, że żywię nadzieję, że po lekturze książki spotkam się z pomocą osób, które dopiszą kolejne karty ukrywanej tajemnicy Westerplatte. Jestem przekonany, że przywołując sylwetkę kapitana Franciszka Dąbrowskiego – faktycznego dowódcy Wojskowej Składnicy Tranzytowej od 2 września 1939 roku – poprzez edukację i uparte dążenie do ujawnienia prawdy, pamięć o kapitanie stanie się tożsama z pamięcią historyczną całego narodu.

Mariusz Borowiak
Cielimowo, wrzesień 2007Przedmowa do wydania pierwszego

Dramatyczne sześć nocy i siedem dni obrony prowadzonej przez przeszło dwustuosobową załogę – żołnierzy i pracowników cywilnych – Wojskowej Składnicy Tranzytowej (WST) na Westerplatte , broniących skrawka ziemi o niewielkim znaczeniu militarnym, doczekały się – jak chyba żadne inne wydarzenia historyczne polskiego września 1939 roku – wyjątkowo bogatej literatury przedmiotu. Począwszy od zachowanych relacji naocznych świadków, przez setki artykułów wspomnieniowych i okolicznościowych, pamiętników, książek popularnonaukowych, albumów fotograficznych, audycji radiowych, filmów dokumentalnych oraz fabularnych, na sztuce teatralnej skończywszy. Różnorodność form przekazu o tym legendarnym miejscu jest imponująca.

Wydawać by się mogło, że o tym symbolu męstwa – jednym z wielu epizodów pierwszych dni wojny obronnej – powiedziano i napisano wszystko. Nic bardziej błędnego. Gdy przed dwoma laty ukazało się pierwsze wydanie książki Mała flota bez mitów, jeden z jej rozdziałów poświęciłem majorowi Henrykowi Sucharskiemu, któremu – moim zdaniem (i nie tylko moim) – od lat niesłusznie przypisuje się dowodzenie obroną Westerplatte po 2 września 1939 roku. Z całą odpowiedzialnością napisałem wtedy, że od tej chwili dowodzenie WST przejął zastępca komendanta i dowódca oddziału wartowniczego kapitan Franciszek Dąbrowski. Na paru stronach książki, korzystając wyłącznie z kilku relacji naocznych świadków, opisałem załamanie psychiczne dowódcy, które było następstwem ciężkiego, blisko półgodzinnego nalotu niemieckich bombowców nurkujących Junkers Ju-87B na Wojskową Składnicę Tranzytową w drugim dniu walk.

O ataku przypominającym epilepsję wiedziało bardzo wąskie grono osób. Zaprezentowane przeze mnie opinie trzech z sześciu oficerów, pełniących odpowiedzialne funkcje wojskowe na terenie składnicy, wywołały falę oburzenia części Czytelników, którzy do dziś są przeświadczeni o nieskazitelnej postawie bohaterskiego majora z Westerplatte.

Wprawdzie w ubiegłych latach niektórzy (głównie dziennikarze) mieli odwagę przeciwstawić się wpajanej nam przez przeszło pół wieku „prawdzie” historycznej, ich opinie do tej pory nie zostały poddane rzetelnej ocenie historyków. Wyjątkiem pozostają badania komandora dr. Rafała Witkowskiego, uznanego historyka wojskowości, któremu mocno na sercu leży ujawnienie prawdy.

Chociaż nie zająłem się tym tematem jako pierwszy z tych, którzy chcieli rzetelnie ukazać postawy Sucharskiego i Dąbrowskiego podczas siedmiodniowej obrony garnizonu, na kartach swojej książki jednoznacznie scharakteryzowałem zachowanie komendanta. W ciągu tych kilku dramatycznych dni ujawniły się słabość psychiczna Sucharskiego i niezachwiana wiara Dąbrowskiego w potrzebę kontynuowania walki. Możemy na podstawie nieznanych wcześniej relacji świadków stwierdzić, że załamanie komendanta miało istotne konsekwencje dla przebiegu obrony Westerplatte. Osoby krytykujące publicystów i dziennikarzy, którzy rzekomo jedynie w pogoni za sensacją szargają świętości narodowe, próbują kwestionować wysuwane rzeczowe argumenty. Przy każdej nadarzającej się okazji przekonują swoich antagonistów, że nie dysponują żadnymi wiarygodnymi dokumentami archiwalnymi, które jednoznacznie zdyskredytowałyby nieustraszonego majora. Dlaczego tak myślą, próbuję wyjaśnić na dalszych stronach książki.

Czytelnik znajdzie tu również odpowiedź na pytanie, dlaczego tak długo ukrywano tajemnicę załamania psychicznego Henryka Sucharskiego. Jakże trafne są słowa wypowiedziane w latach sześćdziesiątych przez kaprala Franciszka Wolasa, w trakcie walk na Westerplatte broniącego wartowni nr 2:

jeśli tworzy się historię i legendę o żołnierzach z Westerplatte, to niech będzie ona oparta na prawdzie i rzeczywistości. Nie okłamujmy siebie i narodu…

Ostatni żyjący westerplatczycy oraz obrońcy pamięci majora Sucharskiego z oburzeniem zareagowali na informację, że już 2 września między godziną 19.00 a 19.30 komendant wydał rozkaz wywieszenia białej flagi na dachu budynku koszar. Możemy potwierdzić, że major rzeczywiście podjął taką decyzję, jednak ów znak (najprawdopodobniej był to kawałek prześcieradła lub obrus) tylko przez chwilę powiewał na dachu budynku. Niepodważalnym argumentem dla tych, którzy negują samą możliwość podobnego wydarzenia, jest brak odnotowania tego faktu w dzienniku działań bojowych pancernika szkolnego SCHLESWIG-HOLSTEIN:

Milczą na ten temat źródła niemieckie, a fakt taki nie zostałby przeoczony. Byłby niewątpliwie wykorzystany propagandowo – Polacy wywiesili sygnał kapitulacji, a dalej strzelali. biała flaga mogła być wywieszona 2 września, ale jest na to zbyt mało dowodów .

Okazuje się jednak, że dowody istnieją. Dzięki rozmowom z byłymi obrońcami składnicy znamy dziś imię i nazwisko żołnierza, który w dramatycznych okolicznościach otrzymał od majora rozkaz wywieszenia flagi. Akt kapitulacji stał się faktem. Prawdziwym dramatem jednak okazała się śmierć żołnierza, który wykonując polecenie Sucharskiego, zginął w dość tajemniczych okolicznościach.

W książce przedstawiam również unikalne wspomnienia żołnierzy polskich, które z różnych względów nie były dotychczas publikowane. Okazuje się, że niektóre zapamiętane przez nich wydarzenia nie przynoszą chwały obrońcom. Materiały te pochodzą z prywatnego archiwum Franciszka Dąbrowskiego, obecnie są w posiadaniu córki kapitana, p. Elżbiety Hojki.

Odsłaniam też kulisy nagonki, jaka rozpętała się w drugiej połowie lat pięćdziesiątych po opublikowaniu w formie książki wspomnień Franciszka Dąbrowskiego z obrony Westerplatte. Mimo że relacje zastępcy komendanta Wojskowej Składnicy Tranzytowej były niezwykle wyważone, a często unikał on bezpośredniej oceny postawy dowódcy placówki, publikacja została krytycznie przyjęta przez tzw. czynniki oficjalne. Wywołała również poruszenie wśród byłych podkomendnych kapitana.

Po ukazaniu się drukiem skromnej książeczki pióra Melchiora Wańkowicza, której tytułowe opowiadanie powstało na podstawie ustnej relacji komendanta WST (spisanej we Włoszech na kilka tygodni przed śmiercią majora), przez przeszło pięćdziesiąt lat bezkrytycznie przypisywano majorowi Henrykowi Sucharskiemu dowodzenie Westerplatte od 1 do 7 września 1939 roku. Ta niewielka publikacja mistrza reportażu, niepozbawiona licznych błędów faktograficznych, ukształtowała świadomość polskiego społeczeństwa. Opisy walk zrelacjonowane przez samego Sucharskiego były bardzo subiektywne. Jest to swego rodzaju spowiedź byłego komendanta, na którym ciążyła niedotrzymana obietnica wyjawienia po wojnie całej prawdy – prawdy, którą major zabrał ze sobą do grobu.

„Coś jednak musiało być na rzeczy – jak pisze dziennikarz Rafał Jabłoński – skoro w II Korpusie u Andersa, gdzie przebywał po oswobodzeniu z oflagu, major Sucharski nie cieszył się opinią wielkiego bohatera”.

W szczególności dla młodych odbiorców książki Wańkowicza informacja, że Sucharski przeżył załamanie psychiczne, pozostaje w sprzeczności z oficjalną biografią legendarnego majora. Na taki stan świadomości historycznej ma wpływ również film fabularny pt. Westerplatte, w reżyserii Stanisława Różewicza (powstały na podstawie scenariusza Jana Józefa Szczepańskiego), konsekwentnie przypominany od przeszło trzydziestu lat przez Telewizję Polską.

Należy pogodzić się z prawdą, nie ujmując odwagi ostatniemu komendantowi, że to Dąbrowski w czasie tych tragicznych wydarzeń wojennych wziął na siebie odpowiedzialność za obronę garnizonu.

Szczegółowe wypowiedzi oficerów – Dąbrowskiego, Kręgielskiego i Grodeckiego, jak również części podoficerów i żołnierzy (wcześniej niepublikowane) – pomagają w rozwiązaniu wielu tajemnic.

Od początku lat dziewięćdziesiątych, za sprawą kilku artykułów prasowych, ponownie zajęto się kwestią dowodzenia obroną Westerplatte. Największe emocje i kontrowersje wzbudził dopiero artykuł znanego eseisty i reportażysty Janusza Roszki, autora powieści Westerplatte broni się jeszcze, ogłoszony na łamach tygodnika „Polityka”. Publikacja ta wywołała duże poruszenie na Wybrzeżu. Redakcja „Dziennika Bałtyckiego” wydrukowała kilka dłuższych polemik, które zgodnie z intencją ich autorów miały ośmieszyć Roszkę, zarzucając mu brak rzeczowych argumentów. Pod adresem krakowskiego pisarza, absolwenta historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, padały zarzuty, że rozpowszechnia wyłącznie plotki i kłamstwa. Jeden zaś z antagonistów przyrównał pisarza do cmentarnej hieny! Gdy redakcja gdańskiego dziennika odmówiła wydrukowania listu-polemiki, o którą zabiegał literat, co było jego zdaniem nie tylko naruszeniem dobrych obyczajów dziennikarskich, ale i prawa prasowego, sprawa zakończyła się w Sądzie Wojewódzkim w Gdańsku. Sytuacja powtórzyła się po wydrukowaniu niewybrednej notatki na łamach „Polski Zbrojnej”. W tej publikacji po raz pierwszy przybliżam kulisy i finał tych sporów.

W książce historycznej Janusza Roszki, którą należy zaliczyć do literatury faktu, ujawniono wiele nowych, nieznanych wcześniej szczegółów z bohaterskiej obrony Westerplatte. Nie ma tam jednak ani słowa o załamaniu psychicznym Sucharskiego. Dlaczego pisarz o tym nie wspomina? Odpowiedzi na tak sformułowane pytanie udzieliła wdowa po literacie, p. Anna Roszko:

wyznawał pogląd, cytuję: Prawdy nie wolno ukrywać, choć niekiedy – jak w przypadku Westerplatte – trzeba ją odsłaniać etapami, gdyż legenda o dowództwie Sucharskiego ugruntowała się zbyt wcześnie i zbyt mocno, a przez ogół przyjęta jest za świętą prawdę.

Jest ważki powód, dla którego Roszko przez wiele lat nie miał odwagi burzyć pięknej legendy. Gdy w 1958 roku pisarz spotkał się z Dąbrowskim, ten przekazał mu wstrząsającą relację, która rozwiewała legendę o komendancie Westerplatte. Dąbrowski wymusił jednak na młodym wówczas reporterze „Dziennika Polskiego” obietnicę, że przez 25 lat nie opublikuje tych rewelacji. Roszko słowa dotrzymał. Ujawnił to, co usłyszał, dopiero w 1993 roku. Szczęśliwie zachowały się fragmenty nieznanego kilkunastostronicowego fragmentu maszynopisu powieści, które za zgodą pisarza zostały usunięte z książki, jeszcze na etapie prac redakcyjnych. Opisany tam został atak epilepsji Sucharskiego.

Niezwykle ważnym źródłem historycznym pozostają wspomnienia podporucznika Zdzisława Kręgielskiego, dowódcy placówki „Przystań” i najmłodszego oficera (we wrześniu 1939 roku) wśród obrońców Westerplatte. Jedna z dwóch części jego relacji złożona w 1958 roku w Biurze Historycznym Ministerstwa Obrony Narodowej w Warszawie została opublikowana na łamach „Wojskowego Przeglądu Historycznego” dopiero trzydzieści dwa lata później. Od zakończenia wojny Kręgielski nie mógł się pogodzić z niepełnym przedstawianiem obrazu walki na Westerplatte. Dlatego do końca swych dni głosił prawdę o tamtych dramatycznych wydarzeniach. Niemal przy każdej sposobności zwalczano ją i starano się nie pozwolić mu na wypowiadanie jej pełnym głosem.

Tematem wstydliwym i słabo zbadanym przez historyków pozostaje sprawa antagonizmów w środowisku oficerskim. Mowa tu o poruczniku Leonie Pająku, który miał inne poglądy niż Dąbrowski i Kręgielski. Chociaż porucznik po latach wiele mówił o obronie Westerplatte, należy pamiętać, że już pierwszego dnia walk, dowodząc placówką „Prom”, został poważnie ranny: miał porozrywane mięśnie obu ud, rozległą ranę krocza i podbrzusza. Przez większą część obrony, do dnia ogłoszenia kapitulacji składnicy, był nieprzytomny. Ponieważ nie był świadkiem sporów między komendantem a jego zastępcą na temat sensu kontynuowania obrony, trudno go uznać za wiarygodne źródło informacji. Z mieszanymi uczuciami czyta się wypowiedzi Pająka, który w wywiadach prasowych i radiowych niejednokrotnie wysuwał swoją osobę na pierwsze miejsce. Ten szczególny rodzaj bohaterstwa odbił się negatywnie na jego stosunkach koleżeńskich z westerplatczykami. Gdy w jednym z wywiadów dziennikarz tygodnika „Tu i Teraz” scharakteryzował Dąbrowskiego jako oficera o psychice „ułańskiej” stwierdzając, że nie liczył się on ze stratami, pragnąc walczyć do ostatka, byleby tylko obrońcy Westerplatte ocenieni zostali w przyszłości jako bohaterowie, Leon Pająk wypowiedział o kapitanie następujące słowa:

On nie chciał kapitulować, tak jak i cała załoga, bo bał się śmierci przez rozstrzelanie. To była kwestia wyboru – zginąć z bronią w ręku czy być rozstrzelanym przez Niemców. Dlatego nie chciał się poddać.

Trzeba wielkiej „odwagi”, by stwierdzić, że wymuszona przez Dąbrowskiego na żołnierzach wola kontynuowania walki to wynik strachu przed rozstrzelaniem!

Gdy tragicznego 1 września tysiące naszych żołnierzy przystąpiło do obrony II Rzeczypospolitej, chyba żaden z nich nie myślał o ewentualnych honorach czy odznaczeniach. Gdy jednak zamilkły działa, wielu z nich zapominając o zbiorowym wysiłku, zaczęło podkreślać swoje indywidualne zasługi. Nie inaczej stało się z żołnierzami z Westerplatte. Po wojnie jednych wyróżniono za męstwo i odwagę na polu chwały, o innych po prostu zapomniano. Wypada przypomnieć tych drugich, którzy przez długie lata czekali na godne uhonorowanie.

Dziś, gdy żyje już tylko garstka westerplatczyków, niektórzy próbują wykorzystać pamięć o tych bohaterskich obrońcach. Powołując się na swoje zasługi w dokumentowaniu historii obrońców Westerplatte, manipulują wypowiedziami kombatantów. Sobie przypisują monopol na prawdę.

Wbrew powszechnemu przekonaniu, uparcie powtarzanemu przez historyków, nie od Westerplatte rozpoczęła się niemiecka agresja na Polskę. W podręcznikach szkolnych czytamy, że kilka salw ogniowych wystrzelonych z pancernika SCHLESWIG-HOLSTEIN 1 września 1939 roku, o godzinie 4.45 (w rzeczywistości oddano je trzy minuty później) zapoczątkowało wybuch drugiej wojny światowej. Jednak to nie obrońcom Wojskowej Składnicy Tranzytowej przyszło jako pierwszym odpierać uderzenie wroga. Blisko półtorej godziny wcześniej nieopodal wsi Mokra nad Liswartą żołnierze kompanii Obrony Narodowej z Krzepiec, wchodzącej w skład Wołyńskiej Brygady Kawalerii, zostali zaatakowani przez pododdziały rozpoznawcze motocyklistów, wsparte czołgami, należące do niemieckiej 4. Dywizji Pancernej. Legenda Westerplatte sprawiła, że przez całe lata o tym fakcie nie wspomniano ani jednym słowem. Tymczasem, jak słusznie zauważa Tadeusz Cieślak:

W tym świetle trzeba by chyba innym okiem, nie umniejszając w niczym wysiłku walczących tam żołnierzy, spojrzeć na naszą historię lat ostatnich, a szczególnie na historię tej placówki. Nie po to, aby dyskredytować jej obrońców, ale po to, aby oddać hołd tym, którzy przyjęli na siebie faktycznie pierwsze uderzenie. Czy jednak będziemy mieli odwagę dokonać nagle takiego zasadniczego zwrotu?

Zdaję sobie sprawę, że przedstawione przeze mnie argumenty i dowody dotyczące walk na Westerplatte i zagadnień związanych z tym tematem będą dla niektórych kontrowersyjne. I chociaż obalam wiele mitów, to wiarygodność niektórych z nich była podważana już od dawna. Zapewne jednak nie zabraknie zarzutów, że szargam świętości narodowe.

Mimo że istniał konflikt między Sucharskim a Dąbrowskim co do sensu kontynuowania walki po 2 września, nie pozbawia to jednak w najmniejszym stopniu obrońców Westerplatte nimbu bohaterstwa. Pozwala jednak sprawiedliwiej rozdzielić zasługi. Nie jest dyshonorem dla żołnierza, że nie wytrzymał ataku wroga i się załamał, bo przecież każdemu się to może zdarzyć…

W miarę upływu lat od zakończenia drugiej wojny światowej coraz mniej tajemnic pozostaje niewyjaśnionych. Mam nadzieję, że na podstawie zebranych informacji udało się ostatecznie odpowiedzieć na pytanie, który z tych dwóch oficerów – Sucharski czy Dąbrowski – zasłużył na miano rzeczywistego dowódcy obrony polskiej placówki wojskowej.

Książka ta nie mogłaby powstać bez pomocy wielu życzliwych mi osób, które nie licząc swego cennego czasu, udzieliły mi licznych odpowiedzi na trudne pytania lub udostępniły nieznane materiały archiwalne. W tym miejscu pragnę wyrazić moją szczególną wdzięczność i złożyć podziękowanie pp. Elżbiecie Hojce z Gdyni, Annie Roszko z Bolechowic oraz Jackowi Żebrowskiemu z Łodzi. Jestem również bardzo zobowiązany tym Czytelnikom, którzy po lekturze Małej floty bez mitów nadesłali komentarze i kolejne dokumenty źródłowe na mój adres, a także tym, którzy nie uznając moich racji, bardzo emocjonalnie zareagowali na krytykę pod adresem majora Sucharskiego. Jak potrzebne będzie opublikowanie mojej książki, przekonałem się dzięki spotkaniom z Czytelnikami i lekturze licznych listów, które otrzymałem.

Podczas pracy nad książką skorzystałem ponadto z zasobów archiwalnych Centralnego Archiwum Wojskowego w Warszawie, Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie, Izby Pamięci Jerzego Pertka w Poznaniu, zbiorów rodzinnych Franciszka Dąbrowskiego i Janusza Roszki, nagrań archiwalnych pochodzących z regionalnych rozgłośni radiowych w Gdańsku i Poznaniu. Mogłem również zapoznać się z bogatą korespondencją (oryginały i kopie listów) Franciszka Dąbrowskiego, Zdzisława Kręgielskiego, Michała Gawlickiego i Leona Pająka, którą prowadzili oni z byłymi towarzyszami broni w latach 1954–1962. Swoją pomoc zaofiarował także p. Ryszard Leitner, dostarczając niezwykle interesujące dokumenty niemieckie i materiał zdjęciowy.

Bardzo wartościowymi źródłami okazały się: Dziennik działań bojowych pancernika SCHLESWIG-HOLSTEIN od 25.08. do 7.09.1939 r. (w opracowaniu i tłumaczeniu Janusza Roszki i Jacka Żebrowskiego), wspomnienia kapelmistrza orkiestry z pancernika SCHLESWIG-HOLSTEIN Willego Auricha (wydane w latach siedemdziesiątych staraniem Mariana Pelczara z Biblioteki Polskiej Akademii Nauk w Gdańsku), sprawozdanie starszego maszynisty z okrętu liniowego czy wreszcie znaleziony na początku lat osiemdziesiątych rękopis niestety niezidentyfikowanego członka załogi niemieckiego okrętu szkolnego.

Żywię nadzieję, że po lekturze książki spotkam się z pomocą osób, które dostrzegając jej ewentualne nieścisłości, uzupełnią publikację jeszcze nieznanymi relacjami i dokumentami archiwalnymi. Zdaję sobie sprawę, że nie poruszyłem całej problematyki i nie odpowiedziałem na wszystkie trudne pytania związane z siedmiodniową obroną Westerplatte. W pracy nad książką próbowałem opisać te wydarzenia historyczne związane z obroną reduty, które od dłuższego czasu budzą zrozumiałe kontrowersje.Nie byli posągami, ale ludźmi…

Słowa będące tytułem tego rozdziału, trafnie definiują życiową drogę dwójki doświadczonych oficerów: majora Henryka Sucharskiego, syna szewca – chłopa ze wsi Gręboszów pod Tarnowem, i kapitana Franciszka Dąbrowskiego, potomka znakomitego rodu o wiekowych tradycjach wojskowo-patriotycznych. To na ich barkach we wrześniu 1939 roku spoczęła odpowiedzialność za kierowanie – zgodnie z rozkazami – dwunastogodzinną obroną Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Podjęcie dłuższej obrony, przy braku wsparcia ogniowego ze strony własnych jednostek lądowych i morskich, równało się skazaniu przeszło dwustuosobowej załogi na nieuchronną śmierć. I chociaż podczas pełnych dramatyzmu siedmiodniowych walk, gdy z każdą godziną pogarszały się warunki obrony, dochodziło do burzliwych dyskusji między komendantem a jego zastępcą na temat celowości i sensu kontynuowania oporu, obaj niewątpliwie zasługują na szacunek potomnych.

Spróbujmy prześledzić przebieg ich służby wojskowej do 1 września 1939 roku, gdy pierwsze eksplozje pocisków pancernika SCHLESWIG-HOLSTEIN wyrwały ze snu jeszcze zgodnych Sucharskiego i Dąbrowskiego.

Gdy w ostatnim miesiącu 1938 roku major Henryk Sucharski został przeniesiony z 35. Pułku Piechoty w Brześciu nad Bugiem na stanowisko komendanta WST na Westerplatte, był już szóstym dowódcą polskiej składnicy amunicyjnej. Miał wówczas czterdzieści lat i był kawalerem Krzyża Orderu Virtuti Militari. Gdy wybuchła druga wojna światowa, tylko on z pięciu oficerów obsady składnicy miał doświadczenie wojenne. Reszta po raz pierwszy brała udział w działaniach zbrojnych, przeszli tylko szkolenie wojskowe.

Urodził się 12 listopada 1898 roku we wsi Gręboszów jako jeden z dziewięciorga dzieci miejscowego szewca Stanisława i Agnieszki z domu Bojko, pochodzącej z rodziny postępowego ludowca. Dziś nie został nawet ślad po wiejskiej chałupie krytej strzechą, w której Henryk spędził pierwszych kilkanaście lat swego życia. Miał zaledwie sześć lat, gdy rozpoczął dwuletnią naukę w miejscowej szkółce ludowej. W latach 1908–1909 uczęszczał do czteroklasowej szkoły w Otfinowie nad Dunajcem. O trudnej sytuacji materialnej Sucharskich świadczy fakt, że zanim jedenastoletni młodzieniec został uczniem gimnazjum, Jakub Bojko, wójt gręboszowski, wydał chłopcu świadectwo ubóstwa. Bardzo dobre wyniki w nauce zachęcały do podejmowania kolejnych wysiłków. Próbą znalezienia rozwiązania finansowych problemów było pismo Henryka Sucharskiego do Rady Szkolnej Krajowej z prośbą: „o łaskawe uwolnienie go od opłaty czesnego”. Pismo rozpatrzono pozytywnie i w 1909 roku został on uczniem II Cesarsko-Królewskiego Gimnazjum w Tarnowie. Nauka nie sprawiała mu kłopotów. W przedostatnim roku nauki otrzymywał stypendium, przyznane przez Wydział Powiatowy w Dąbrowie, a pochodzące z funduszu utworzonego z okazji 60. rocznicy panowania cesarza Franciszka Józefa.

Jako dziewiętnastolatek 13 lutego 1917 roku został z poboru powołany do wojska austriackiego. Swoją przygodę z mundurem zaczął od służby w Batalionie Zapasowym 32. Pułku Strzelców w Bochni (Landwehr Inf. Regiment Nr 32). Mimo ukończonej szkoły Henryk nie otrzymał zgody na przystąpienie do egzaminu dojrzałości. Sytuacja zmieniła się dopiero kilka miesięcy później, gdy w połowie listopada na mocy rozporządzenia Cesarsko-Królewskiej Rady Krajowej z 1914 roku jako wojskowy uzyskał tzw. maturę wojenną. Ów egzamin był przepustką do dalszej kariery zawodowej.

Między listopadem 1917 a lutym 1918 roku odbył w Opatowie przyspieszony kurs dla oficerów rezerwy. Po kolejnych trzech miesiącach służby, 21 maja jako kadet-aspirant wyruszył z 42. kompanią marszową na front włoski. Służył w 9. kompanii 32. Pułku Strzelców. Dowodził batalionem szturmowym podczas ciężkich walk nad rzeką Piavą. Tam też zachorował na malarię. Po blisko miesięcznym pobycie w szpitalu polowym nr 407 w San’stino oraz szpitalu garnizonowym w Cilli w Styrii w listopadzie 1918 roku wrócił do kraju. Przeszedł krótki okres rekonwalescencji. W tym czasie nadarzyła się sposobność do zrzucenia wrogiego munduru. Wkrótce jednak znów trafił do wojska.

7 lutego 1919 roku został powołany do Wojska Polskiego z przydziałem do 16. Pułku Piechoty w Tarnowie, który skierowany na Śląsk Cieszyński brał udział w walkach z Czechami o Zaolzie. Była to wówczas wojna dla Polski obronna, gdyż to Czesi zerwali pierwszą ugodę w sprawie pokojowego podziału Śląska Cieszyńskiego.

Od uzgodnienia porozumienia w sprawie zawieszenia broni Henryk Sucharski pełnił służbę na linii demarkacyjnej pomiędzy Cieszynem a Jabłonkowem. Wiemy, że w czerwcu 1919 roku służył w wojsku w stopniu kaprala. Gdy z końcem tego roku znalazł się na froncie litewsko-białoruskim, 3 listopada został awansowany do stopnia podchorążego. Nie czekał długo na kolejny awans. Już w styczniu 1920 roku uzyskał nominację na pierwszy stopień oficerski, a jako ochotnik został przydzielony na stanowisko dowódcy kompanii w Batalionie Szturmowym 6. Dywizji Piechoty. Uczestnicząc w walkach, wykazał się wielką odwagą w bitwie pod Połnicą-Bogdanówką 30 sierpnia 1920 roku, za co został odznaczony Krzyżem Orderu Virtuti Militari V klasy. Podczas starć na Ukrainie, dowodząc kompanią 20. Pułku Piechoty w Krakowie, brał udział w walkach z konnicą Budionnego pod Lwowem. Po tym, jak doszło do zawieszenia broni w wojnie polsko-sowieckiej, przebywał w rejonie Szepietówki.

Od 1920 roku Sucharski stacjonował w Krakowie. Ze względu na specyfikę służby wojskowej dość sporadycznie przyjeżdżał do rodzinnego Gręboszowa. Był bardzo skryty i małomówny. Z pewnością te cechy charakteru spowodowały, że miał trudności w nawiązywaniu bliższych stosunków koleżeńskich z podległymi mu oficerami. Wzorem wielu ówczesnych młodych oficerów Wojska Polskiego należał do osób ambitnych, pilnych i sumiennych. Niewątpliwie te cechy wyniósł z domu rodzinnego. Tak też go oceniali przełożeni. Potwierdzeniem tego jest opinia służbowa z dowództwa 20. Pułku Piechoty, pochodząca z 1921 roku:

Jako oficer liniowy bardzo energiczny, pilny, punktualny i sumienny, dobry dowódca plutonu, instruktor i wykładowca. Charakter w ustaleniu, lecz szczery i otwarty, posiada wysokie poczucie godności własnej i honoru oficerskiego, uczciwy i koleżeński, lubiany ogólnie.

W listopadzie 1921 roku Sucharski pisemnie wyraził chęć kontynuowania służby wojskowej jako oficer zawodowy. Tak też się stało. Przyszedł kolejny awans. Na mocy dekretu Naczelnika Państwa 3 maja 1922 roku, ze starszeństwem liczonym od 1 czerwca 1919 roku, awansował na stopień porucznika. Od tego momentu życie skromnego oficera potoczyło się wytyczonym torem. Pozostając do 1928 roku w krakowskim pułku piechoty, Sucharski ukończył kilka kursów specjalistycznych. Przeszedł kolejno przeszkolenia: w warszawskiej Wojskowej Szkole Gazowej i Szkole Podchorążych, w centralnej Szkole Strzelniczej w Toruniu, w Centrum Wyszkolenia Broni Pancernych w Biedrusku koło Poznania i Centrum Wyszkolenia Piechoty w Rembertowie. Dzięki odbytym kursom zdobył doświadczenie w zakresie służby liniowej, garnizonowej i prac mobilizacyjnych. Od 19 marca 1928 roku, gdy awansował na stopień kapitana, został przeniesiony do Kadry Oficerów Piechoty. W tym samym roku został oddelegowany w charakterze instruktora do Szkoły Podchorążych Piechoty w Ostrowi Mazowieckiej. Kolejne przeniesienie od 4 października 1930 roku otrzymał dzięki osobistym staraniom.

Służba w garnizonie 35. Pułku Piechoty w Brześciu nad Bugiem – mimo że o taki przydział zabiegał Sucharski – nie była z pewnością szczytem marzeń trzydziestodwuletniego kapitana. Pełnił tam obowiązki adiutanta taktycznego pułku. W Brześciu pozostał do grudnia 1938 roku. Dwa lat wcześniej ukończył następne kursy (techniczno-strzelecki, unifikacyjno-doskonalący i dla dowódców batalionów) w rembertowskim Centrum Wyszkolenia Piechoty. Awans na stopień majora otrzymał 19 marca 1938 roku.

Kłopoty z postępującą chorobą oczu u majora Stefana Fabiszewskiego, dotychczasowego komendanta gdańskiej reduty, przyspieszyły decyzję szefa biura personalnego Ministerstwa Spraw Wojskowych o wyznaczeniu na to stanowisko innego starszego stopniem oficera. Wybór padł na majora Henryka Sucharskiego. Do formalnego objęcia przez niego dowództwa polskiej placówki wojskowej doszło 3 grudnia 1938 roku.

Większość autorów piszących o losach ostatniego komendanta składnicy zadawała pytanie: czy przeniesienie Sucharskiego do Gdańska było dla niego awansem zawodowym? Odpowiedź, wbrew powszechnemu przekonaniu, nie jest prosta. Z przebiegu dotychczasowej służby wojskowej wynika, że raczej tak. Wcześniej nie było mu łatwo otrzymać kolejne awanse na wyższy stopień oficerski. Dość rzec, że nominację na stopień majora otrzymał dopiero po dziesięcioletnim okresie oczekiwania. Widać, że nie mógł liczyć na zdecydowane poparcie u przełożonych. Jego wyjazd z Brześcia nad Bugiem do Gdańska – zdaniem zwolenników Sucharskiego – okazał się możliwy dzięki wysokim kwalifikacjom majora. Prawda jest inna.

Inny ważny fakt wynikający z przebiegu dotychczasowej służby wojskowej majora zadecydował o jego awansie na stanowisko komendanta Wojskowej Składnicy Tranzytowej. Istotną informacją jest, że Henryk Sucharski przeszedł przeszkolenie i praktykę w Oddziale II Sztabu Głównego WP, a jego przełożonym był tam podpułkownik Sobociński, późniejszy szef Wydziału Wojskowego Komisariatu Generalnego w WM Gdańsku, który go na to stanowisko wyznaczył. Zadziałała więc tu najprawdopodobniej znajomość Sucharskiego z Sobocińskim i jego szkolenie w II Oddziale. Zdolności wojskowe nie miały decydującego znaczenia przy jego wyborze na stanowisko komendanta WST.

Okazuje się jednak, że odpowiedzialne zadania Wojskowa Składnica Tranzytowa otrzymywała wtedy, gdy garnizon zabezpieczał polski transport broni i amunicji przez port gdański, a więc kiedy jeszcze nie było portu gdyńskiego. Później jednak magazyny amunicyjne ustawione wzdłuż torów kolejowych stały puste. Należy pamiętać, że o wyjątkowej roli tej placówki w wojsku polskim świadczy fakt, że już od drugiej połowy lat dwudziestych była ona dość często kontrolowana (zgodnie z prawem przez prezydenta policji gdańskiej lub jednego z jego zastępców). Tuż przed wojną przez tereny Westerplatte nie prowadzono już żadnego tranzytu, obsada garnizonu zaś pozostawała na miejscu, broniąc praw II Rzeczypospolitej do Wolnego Miasta Gdańska.

Po przyjeździe Sucharskiego na Westerplatte, co miało miejsce w gorącym – wbrew grudniowym chłodom – okresie wzrastającego zagrożenia wybuchem wojny, nadrzędnym zadaniem komendanta było poprawienie zdolności do obrony placówki, powiększenie stanu osobowego jej załogi i rozbudowa dodatkowych umocnień polowych oraz przeszkód w terenie. Majorowi podporządkowani byli wszyscy żołnierze i pracownicy cywilni przebywający na terenie składnicy. Sucharski zaś podlegał szefowi Wydziału Wojskowego Komisariatu Generalnego Rzeczypospolitej.

W trzecim tygodniu marca 1939 roku załoga z Westerplatte została postawiona w stan ostrego pogotowia. Zaalarmowano wtedy również załogi okrętów floty wojennej. Od 18 marca cały dywizjon niszczycieli oraz dywizjon okrętów podwodnych pozostawał w stanie podwyższonej gotowości bojowej. Powodem były poczynania Hitlera, który szykował się do zbrojnej aneksji leżącej na Litwie Kłajpedy. Cztery dni później wyznaczone do tego celu okręty Kriegsmarine przeszły wzdłuż polskiego wybrzeża. Dodatkowym argumentem potwierdzającym słuszność podjęcia decyzji Kierownictwa Marynarki Wojennej (KMW) o wprowadzeniu stanu podwyższonej gotowości bojowej było prawdopodobne niebezpieczeństwo przyłączenia obszaru Wolnego Miasta Gdańska do III Rzeszy i zaatakowanie Westerplatte.

Kilka dni później – już po zajęciu Kłajpedy – jednostki niemieckie wracały trasą, którą przyszły. I ponownie w naszej flocie ogłoszono pełną gotowość. Były realne podstawy do obaw o składnicę. W kalendarzyku-notatniku majora Sucharskiego znaleziono luźną kartkę prawdopodobnie z tekstem depeszy, dotyczącej ewentualnej spodziewanej agresji Hitlera na Gdańsk. Pod datą 25 marca, godzina 10.25–10.30, czytamy:

Możliwość niezapowiedzianej wizyty okrętów wojennych niemieckich w Gdańsku. Wzmocnić obserwację, w razie zbliżania lub wchodzenia do portu meldować.

Pozorny spokój przyszedł dopiero wówczas, kiedy komendant został telegraficznie poinformowany o powrocie okrętów do baz w Niemczech.

Od wiosny na terenie WST zintensyfikowano prace nad opracowaniem planów obrony reduty. Podczas trwających przygotowań wojsk niemieckich do uderzenia na Polskę na terenie Wolnego Miasta prowadzone były akcje polityczne i militarne, których celem było doprowadzenie do wcielenia Gdańska do Rzeszy:

Rozpętano nieprzebierającą w środkach kampanię przeciwko miejscowym władzom polskim i mieszkającym w Gdańsku Polakom. Szczególnie szykanowano inspektorów celnych, polskich delegatów w Radzie Portu i Dróg Wodnych, polskich listonoszy. W połowie czerwca przybył do Gdańska hitlerowski minister propagandy Joseph Goebbels i wygłosił dwa przemówienia przepojone szowinizmem i nienawiścią do Polaków.

Niepokojący rozwój wydarzeń na terenie Wolnego Miasta Gdańska – jak pisze Rafał Witkowski – spowodował, że po raz kolejny zaczęto rozmyślać nad możliwościami obronnymi składnicy. Zdawano sobie sprawę z ograniczeń własnych sił i środków, które pozwalały jedynie na krótkotrwały opór przy zmasowanych atakach oddziałów gdańskich:

Dla zapewnienia skuteczności obrony do czasu nadejścia odsieczy polskich oddziałów wojskowych z Pomorza należało rozbudować system umocnień w terenie, zwiększyć ilość posiadanych środków walki oraz powiększyć liczebność załogi. Zgodnie z tymi ustaleniami opracowany został plan obrony, zatwierdzony następnie przez Sztab Główny w Warszawie.

Do końca sierpnia zakończono takie prace budowlane, jak: tworzenie przeszkód saperskich, przerzedzenia lasu, postawienie kilkurzędowych zasieków z drutu kolczastego, budowa stanowisk ogniowych czy placówek. Większość robót prowadzono wyłącznie w nocy, przy zachowaniu jak najdalej idących środków ostrożności. W dzień prace przerywano, a obiekty dokładnie maskowano.

Nadal nie rozwiązano jeszcze kwestii, jak zapewnić żołnierzom niezbędne uzbrojenie artyleryjskie i amunicję. Szczególnie palący był problem broni ciężkiej. Jeszcze na jesieni 1938 roku udało się przemycić na teren składnicy dwa działka przeciwpancerne kalibru 37 mm, a wiosną następnego roku dostarczyć w częściach armatę typu rosyjskiego wzór 02/26, kalibru 76 mm i cztery moździerze Brandta kalibru 81 mm ze sprzętem optycznym niemieckiej firmy „Zeiss”. I była to praktycznie cała cięższa broń, jaką mieli do dyspozycji polscy obrońcy reduty. W zamyśle przewidywano dozbrojenie Westerplatte w 4 przeciwlotnicze działa lub karabiny maszynowe. Plany te nie zostały zrealizowane. Oprócz wspomnianej broni ciężkiej dysponowano jeszcze następującym uzbrojeniem: 16 ckm, 17 rkm, 8 lkm (liczby sztuk broni maszynowej mogą odbiegać od liczb podawanych przez świadków wydarzeń), 160 karabinów, 40 pistoletów i około 1000 granatów ręcznych, zaczepnych i obronnych.

Na kilka dni przed wojną gdańskie oddziały SS przejęły i skonfiskowały na stacji Przeróbka w pobliżu Westerplatte transport hełmów, masek przeciwgazowych, około 2000 granatów ręcznych, kilkaset zapalników do amunicji artyleryjskiej i moździerzy, materiały wybuchowe o łącznej masie 2,5 tony, lekarstwa, środki opatrunkowe i komplet chirurgicznych narzędzi polowych.

- koniec darmowego fragmentu -
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: