Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Droga przez piekło - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 listopada 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Droga przez piekło - ebook

Opowieść Fayzy D. ukazuje najnowszą historię Syrii, dramatyczny los tłamszonego, poniżanego ludu, rebeliantów i uchodźców. 

Mam dziewiętnaście lat, a czuję się, jakbym przeżyła tysiąc żyć.

To zwyczajna syryjska rodzina – niezbyt zamożna, kochająca się. Ojciec, drobny urzędnik, dorabia jako kierowca, matka uczy angielskiego. Aż pewnego dnia ojciec trafia do assadowskiego więzienia. Jako jeden z niewielu wraca, ale całkiem odmieniony. A kiedy na Zabadani, miasteczko, w którym mieszkają, zaczynają spadać bomby, postanawia zabrać żonę i dzieci do swojej rodziny w Damaszku. 

Dla najstarszej córki, Fayzy, to dramat – rozłąka z ukochanym, którego w dodatku nie akceptują jej bardzo religijni i tradycyjni dziadkowie ze strony ojca. Dzieci zaczynają żyć więc w aurze głębokiego konfliktu i wrogości dwóch rodzin – postępowej i fanatycznej. Pod wpływem swojej matki i sióstr ojciec zaczyna katować żonę, od córek żąda bezwzględnego posłuszeństwa, noszenia czadoru, podporządkowania się woli jego rodziny, co dla Fayzy oznacza zerwanie z ukochanym. 

Jej narzeczony walczy w Zabadani z reżimem. W końcu, kiedy grozi mu śmierć, razem z rodzicami opuszcza kraj i wyjeżdża do Libanu. 

Życie w ciągłym strachu i biedzie, w terrorze politycznym i przemocy w domu staje się dla Fayzy nieznośne. Kiedy po ciężkiej chorobie umiera wspierająca ją zawsze matka, postanawia uciec. Odtąd jest nie tylko niepokorną dziewczyną, ale tą, która okryła rodzinę hańbą. Krewni ojca nigdy jej tego nie wybaczą. 

W Libanie, z trudem zdobywając grosze na przetrwanie, razem z mężem wychowuje najmłodszego brata, nie poddając się i wciąż marząc, że kiedyś będą mogli cieszyć się wolnością i normalnością. 

Fayza D. jest Syryjką. Urodziła się w Zabadani, niedaleko Damaszku. Jako dziecko uczyła się w szkole podstaw ideologii partii Baas. Była też świadkiem okrucieństw, jakich dopuszczał się reżim Assada wobec własnego narodu. Uciekła, kiedy miasto, bombardowane przez armię, praktycznie przestało istnieć. Podobnie jak dwa miliony rodaków, zmuszona była wybrać wygnanie. Obecnie mieszka w Libanie. Mówi, że kiedyś zostanie lekarką. O ile uda jej się przetrwać… 

Djénane Kareh Tager jest dziennikarką. Wydała wiele książek, między innymi „40 batów za spodnie” (2012), którą napisała wraz z Lubną Ahmad al-Hussein oraz „Sous mon niquab” (2010), która przyniosła jej wielki sukces we Francji.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-914-6
Rozmiar pliku: 391 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Mam dziewiętnaście lat i jestem stara. W lusterku zawieszonym nad umywalką widzę młodą kobietę, która na mnie patrzy. Lekka opalenizna, która zmieniła odcień jej mlecznej cery, nie zdołała ukryć bladości. Pałeczka kholu zbliża się do jej jasnych oczu, muska dolną powiekę u nasady rzęs. Skupiam się na ruchu pałeczki. W lustrze oczy kobiety się zaczerwieniły. Łza zawisła mi na płatku nosa, niepewna, czy toczyć się dalej. Kolejna łza ją zepchnęła, zamknęłam oczy, żeby nie patrzeć na swoje zapadnięte policzki, które pokrywały się właśnie czarnymi smugami. Khol się rozmazał.

Mam dziewiętnaście lat, ale czuję, że przeżyłam już tysiąc żyć. To obecne najprawdopodobniej zakończy się za kilka dni. Pójdę błądzić po równinie, która rozpościera się za oknem, a Mohamed znajdzie dla nas schronienie w jakimś namiocie. Dołączę do swoich, do setek tysięcy „uchodźców”, którzy uciekli z Syrii i tłoczą się w palącym słońcu, już tęskniąc za sztyletami jego promieni i przygotowując się na przetrwanie kolejnej śnieżnej zimy – kontynentalny klimat doliny Bekaa nie jest przychylny dla tych, którzy wszystko stracili. Na początku Hamuda będzie się bardzo bał i tulił do mnie, ale z czasem przywyknie do nowego życia. Człowiek przyzwyczaja się do wszystkiego, póki dane jest mu żyć. Walczyłam o przeżycie. A on wciśnie się w kąt namiotu, jak wciska się w kąt tego pokoju, i przyłoży czoło do płótna, tak jak opiera je o ścianę, i cichutko zapłacze. Hamuda to mój młodszy brat, ale zdarza mu się mówić do mnie „mamo”. Słyszałam też, jak mówił „tato” do Mohameda…1

ZABADANI

Urodziłam się w Zabadani, oddalonej o sześćdziesiąt kilometrów od Damaszku mieścinie u podnóża góry. Dorastałam w labiryncie uliczek wytyczających maleńkie kwartały, z których każdy ma swój sklepik, kawiarnię, zwyczaje. Widziałam, jak rosły nowe dzielnice pochłaniające pobliskie pola. Z dala od starego miasta, nad którym unosiła się słodka orientalna woń, pojawiło się kilka większych budynków. Nasze domy nie przekraczały dwóch pięter. Tuliły się do siebie, jakby chciały skuteczniej nas chronić. Wszyscy się znaliśmy.

Ale to było dawno, w czasach, kiedy nie istniały jeszcze fałszywe religie. Pochodziłam z muzułmańskiej rodziny, jednak to, czy było się sunnitą, szyitą, alawitą czy druzem, nie miało żadnego znaczenia. Wiedziałam, że niektóre moje koleżanki były chrześcijankami, ponieważ nie pościły podczas ramadanu, a w niedzielę chodziły na mszę. Ale to też nie było dla nas ważne – mówiłyśmy jednym językiem, słuchałyśmy tej samej muzyki, kształciłyśmy się w tych samych szkołach, byłyśmy tak samo pilnowane i karcone przez rodziców.

Nie byliśmy ani bogaci, ani biedni. Przynajmniej zgodnie z syryjskimi kryteriami. Nasz dom nie był zbyt duży: tata był urzędnikiem, wynajmował trzy pokoje na drugim ostatnim piętrze pobielanego wapnem domu. Mogliśmy jednak cieszyć się dużym tarasem, gdzie z nastaniem wiosny spędzaliśmy większą część dnia. Widać było z niego dach stojącego obok domu i mnóstwo świeżo upranej – ręcznie, w mydle z Aleppo – bielizny, którą rozwieszała tam sąsiadka. Z jej dachu zaś widać było taras następnego domu, ale nie wolno mi było przechodzić przez balustradę, która wyznaczała granicę naszego mieszkania. Po co zresztą miałabym to robić? W miasteczku wszystkie drzwi i okna były zawsze otwarte, sąsiedzi darzyli się zaufaniem i nikomu nie przychodziło do głowy, żeby wkraczać na czyjeś terytorium i myszkować po cudzych kątach – a już na pewno nie wszedłszy przez drzwi.

Byłam nierozłączna z Raghad, moją młodszą o rok siostrą. Hamuda był za mały, żebyśmy dopuszczały go do naszych tajemnic, ale włóczył się za nami, kiedy latem urządzałyśmy sobie z koleżankami wypady za miasto. Był mały, ale można mu było zaufać, więc zabierałyśmy go do chaty, którą przez całe wakacje budowałyśmy w zaroślach z gałęzi i szmat, a on pomagał nam w zbieraniu na ulicach starych skrzynek z drewna albo kartonów, z których robiłyśmy sobie krzesła czy choćby trony. Hamuda był dumny, że zna tajemnicę naszej kryjówki, i nigdy nie zdradziłby nas przed dorosłymi. Jednak każdego lata powtarzał się ten sam scenariusz: kiedy chata była wreszcie gotowa, zbliżał się początek roku szkolnego, a żadna z naszych konstrukcji nie zdołała przetrwać ostrej zimy w Zabadani. Następnego lata trzeba było zaczynać od nowa, odbudowywać chatkę z równym zapałem, wierząc, że tym razem wszystko się uda i że ten domek oprze się wiatrom, deszczom, a nawet śniegowi. I zawsze czas rozwiewał nasze złudzenia…

Byłam grzecznym dzieckiem i wszyscy zawsze mówili, że jestem bardzo, może nawet za bardzo dojrzała jak na swój wiek. Mama uważała, że taki już jest los najstarszych, i kiedy musiała wyjść, powierzała mi opiekę nad „dziećmi”. Pomagałam jej w pracach domowych, a ona uczyła mnie (trochę) gotować – to miał być mój obowiązek. Kiedy tylko zaczęłam chodzić, wiedziałam, że muszę wypełniać swoje „obowiązki” do końca i jak najlepiej. Takie wychowanie okazało się bardzo przydatne, zwłaszcza w szkole.

Och, ta szkoła! Nie mieliśmy za dużo pieniędzy, toteż tata mógł zrobić tylko jedno – zapisał całą naszą trójkę do szkoły publicznej, chociaż wiedział, że szkolnictwo w naszym kraju jest na beznadziejnym poziomie. Nie podołałby kosztom żadnej z prywatnych szkół, prowadzonych na ogół przez zakonnice i kształcących dzieci syryjskich elit. Nie lubiłam lekcji – trudno mi było wytrwać cały dzień w zamkniętej klasie, tłocząc się z gromadą uczniów, którzy na pewno byliby gdzie indziej, gdyby nauka nie była obowiązkowa; nie znosiłam besztania przez nauczycieli, którzy wrzeszczeli na nas i nie wahali się podnieść na nas ręki, nawet bez powodu. Mieli swoich pupili – wcale nie tych najmądrzejszych czy najgrzeczniejszych uczniów, ale dzieciaki, które miały najładniejsze długopisy i nigdy nie nosiły sfatygowanych ubrań. Potrzebowałam trochę czasu, żeby przeniknąć tę tajemnicę, kiedy jednak doszłam do piątej klasy, wszystko zrozumiałam. I wtedy stało się dla mnie jasne, że życie jest potwornie niesprawiedliwe.

Mama przerwała naukę po liceum, żeby wyjść za mąż. Z żalem myślała o dyplomach, których nigdy nie zdobyła. Tata również nie poszedł na studia, ponieważ pochodził z biednej rodziny, miał siedmioro rodzeństwa, był najstarszy i bardzo wcześnie zaczął pracować, żeby ulżyć rodzicom – ubyła im jedna gęba do wykarmienia, a w dodatku co miesiąc syn przysyłał im trochę pieniędzy, pomagając przeżyć. Mając takie doświadczenia, moi rodzice uważali za naturalne, że całą trójkę swoich dzieci poślą na uniwersytet, toteż studia były dla mnie „obowiązkiem”, który musiałam wypełnić. Zmuszałam się do chodzenia do szkoły, za to w domu trudno było oderwać mnie od nauki. Zamykałam się w pokoju i czytałam podręczniki, dopóki nie nauczyłam się zadanego materiału na pamięć, bo chciałam być najlepsza w klasie. I byłam. Raghad i Hamuda nie ważyli się przeszkadzać mi w nauce, nawet jeżeli było już późno i chcieli położyć się spać w naszym wspólnym pokoju. Mama czasami się o mnie martwiła, ale na ogół to tata, już naprawdę rozgniewany, przychodził po mnie i zmuszał, żebym dołączyła do rodziny i odetchnęła przed snem świeżym powietrzem. Byli ze mnie bardzo dumni, kiedy z wyróżnieniem ukończyłam gimnazjum – uzyskałam czwartą lokatę wśród wszystkich absolwentów syryjskich gimnazjów, także tych prywatnych, do których chodziły dzieci bogaczy.

Choć tak się przykładałam do nauki, a mama nie szczędziła wysiłków, nie udało jej się rozbudzić we mnie intelektualnych zamiłowań, do których zaliczała oczywiście literaturę, szczególnie poezję. Uciekała się nawet do podstępu, żeby zaszczepić we mnie potrzebę obcowania z literaturą, i kiedy nauczyłam się czytać, a w szkole miałam dobre stopnie, nagradzała mnie książkami, mówiąc, że to prezenty od mojej nauczycielki. Zachwycona tym wyróżnieniem czytałam lekturę od deski do deski, na ogół po kilka razy. Kiedy jednak rozszyfrowałam podstęp mamy, porzuciłam czytanie dla przyjemności, bo nie potrafiłam jej w nim znaleźć. Potrzebowałam ruchu, wyładowania energii, biegania. Czy można było uznać za przyjemność i rozrywkę przesiadywanie z książką w ręku?

Tato ciężko pracował, zdarzało się, że nie widywaliśmy go całymi tygodniami. Czasami, kiedy wracał późnym wieczorem, my już smacznie spaliśmy, a tylko mama czekała, żeby podać mu kolację. Prawda była banalna. Jak większość syryjskich urzędników otrzymywał głodową pensję i tuż po wypłacie pieniądze się kończyły, bo wystarczało ich zaledwie na bieżące rachunki: komorne, wodę, elektryczność. W Syrii urzędy pracują do czternastej. Żeby nas utrzymać, tata codziennie dorabiał jako kierowca ciężarówki i dostawca towarów albo zastępując za dniówkę chorego robotnika. Czasem zatrudniał się na budowach, coraz liczniejszych w górnym Zabadani, gdzie bogaci mieszkańcy Damaszku kupowali działki pod domy, by od czasu do czasu odpocząć od zaduchu stolicy.

Wiedziałam, ile poniżeń musi znosić tata, żeby zaspokoić nasze skromne potrzeby, ale uważałam to za zupełnie normalne – przecież tak samo żyła większość ojców moich koleżanek i kolegów. Widziałam, że lękliwie spuszczał głowę, kiedy na uliczkach naszego miasta pojawił się drogi samochód. Kazał nam wtedy schodzić mu z drogi, zmuszał, żebyśmy przyspieszyli kroku, gdy auto zdawało się zatrzymywać. Byłam przekonana, że tak jest na całym świecie – przecież w szkole wpajano nam, że żyjemy dzięki BAAS*, jedynej partii istniejącej w Syrii, i dzięki sprawującej władzę dynastii Al-Asadów w kraju i w warunkach, których zazdrościła nam cała planeta. Zresztą wszyscy byliśmy członkami BAAS. W szkole podstawowej, kiedy tylko nauczyliśmy się jako tako czytać i pisać, dawano nam druczek, który starannie wypełnialiśmy – była to deklaracja członkowska młodzieżówki BAAS. Potem przez całą szkołę „zasady BAAS” – przerażające podręczniki pełne bezwstydnej propagandy – służyły nam do nauki odrębnego przedmiotu, który traktowano jak matematykę czy gramatykę. Jako dzieci wierzyliśmy w tę wiedzę tak jak w tabliczkę mnożenia – braliśmy ją za dobrą monetę. Wkuwaliśmy na pamięć całe strony pompatycznej i butnej prozy – fragmenty przemówień prezydenta Hafiza al-Asada. Tresowano nas w oddawaniu boskiej czci jedynemu przywódcy, a „rewolucja”, która wyniosła go do władzy w roku 1970, jawiła się nam jako epopeja na miarę greckiej mitologii i nikt nie miał cienia wątpliwości, że bez niego Syria już dawno zniknęłaby z mapy świata za sprawą „izraelskiego wroga”. Naszym obowiązkiem było kochać Al-Asadów, którym zawdzięczaliśmy życie, chwałę i godność. Później, w roku 2000, Baszar al-Asad zajął miejsce ojca u sterów państwa, a do szkolnych podręczników szybko dopisano kilka rozdziałów, choć w gruncie rzeczy nic się nie zmieniło.

* Partia Socjalistycznego Odrodzenia Arabskiego. Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza.

Byłam bardzo sumienna. Kiedy kończyłam odrabianie lekcji, prosiłam rodziców, żeby mnie przepytali. Robili to chętnie, a kiedy tata był w domu, widziałam, że moje prośby sprawiają mu przyjemność. Poezja, historia, geografia – niczego nie pomijał. Wysłuchiwał nawet zasad BAAS, chociaż czasem dostrzegałam, że kiedy je recytuję, dziwnie się krzywi. Zrzucał to na skurcze żołądka. Tylko raz, prawdopodobnie bardzo zmęczony, nie wytrzymał i z wściekłością cisnął książką o ścianę. Natychmiast jednak pobiegł ją podnieść i przeprosił mnie, do łagodnego gestu dołączając prośbę, żebym nie wspominała o tym nikomu, nawet najlepszej przyjaciółce. Ponieważ tata nigdy za nic nie przepraszał, tamten incydent mną wstrząsnął. Pewnie samo rzucenie książką uznałabym za błahostkę, gdyby nie fakt, że ojciec tak bardzo się tym zdenerwował.

Ta rzucona książka sprawiła, że spadły mi klapki z oczu. Miałam jedenaście lat i zaczęłam inaczej patrzeć na ojca. Od tamtej pory coraz wyraźniej dostrzegałam, że jeśli był w domu, kiedy nadawano dziennik telewizyjny, to – myśląc, że wszyscy jesteśmy zajęci swoimi sprawami – klął pod nosem, słuchając oficjalnych przemówień, które stanowiły główną jego treść. Nie prosiłam go już, żeby ściszył telewizor, który rozkręcał na cały regulator, bo uznałam, że robił to celowo, by dźwięk płynął zza naszych okien i żeby słyszeli go sąsiedzi, postępujący zresztą tak samo. W tym biurokratycznym ryku cichł uliczny zgiełk. Ojciec robił to, żeby wszyscy wiedzieli, że słucha oficjalnych wiadomości. Oczywiście nigdy go o to nie pytałam ani nie prosiłam o wyjaśnienia, ponieważ jak wszystkie syryjskie dzieci równocześnie uczono mnie mówić i trzymać język za zębami. Powiedziano mi: „Należysz do BAAS”, i rozumiało się samo przez się, że powinnam czuć się z tego dumna. Polityka była dla nas wszystkich tematem tabu, a słowa takie jak „wolność” czy „demokracja” wymazaliśmy z naszego języka. Od najmłodszych lat wiedzieliśmy, że nie należy ich publicznie wypowiadać.

Tata nie był opozycjonistą w takim znaczeniu, jakie to słowo ma poza Syrią. Był na to zbyt strachliwy. Najzwyczajniej pod słońcem miał już dość, ale w naszym kraju to zupełnie wystarczało, żeby zasłużyć na miano wroga wewnętrznego. W Zabadani, jak w każdym zakątku Syrii, roiło się od muchabaratów, współpracowników państwowych służb wywiadowczych**. Trudno było ich rozpoznać, bo wtapiali się w zwykłą ludność – właściciel straganu z owocami, stróż na budowie, a nawet bezdomny mógł okazać się szpiclem. Myślę, że połowa społeczeństwa trawiła czas na szpiegowaniu drugiej połowy z tym większym zapałem, że ci, którzy donosili o jakichkolwiek „podejrzanych faktach” – prawdziwych czy fałszywych – mogli liczyć na drobną gratyfikację. Właśnie w Syrii wyrażenie „ściany mają uszy” nabierało najpełniejszego sensu: brat potrafił donieść na brata, żona na męża, dziecko na ojca. U nas mówiło się o tym: „Oni wiedzą, ile masz ogórków w lodówce”, i nikt nie zastanawiał się nad tożsamością ludzi określanych jako „oni”. Nie sprzeciwialiśmy się, kiedy „proszono” ludność, żeby wyległa na ulice, którymi przejeżdżał jakiś polityk goszczący w naszym kraju, i głośno wyrażaliśmy radość przed kamerami telewizji publicznej.

** Od Al-Muchabarat. Pełna nazwa to Dżihaz al-Muchabarat al-A’ma, Główna Dyrekcja Wywiadu – iracka służba bezpieczeństwa.

Oficjalnie Syria była socjalistycznym rajem, ale jako czternastolatka dobrze wiedziałam, że urodziłam się w istnym piekle. Mama musiała poddać się banalnemu zabiegowi, a tata drżał o jej życie. Choć nie mógł znieść widoku krwi, obmyślał najrozmaitsze wybiegi, żeby być przy tej operacji. Zasięgał informacji o dokładnych rozmiarach blizny i jej usytuowaniu, zdobył fachową wiedzę o włókniakach macicy i przypuszczam nawet, że w końcu prześcignął w tym samego chirurga. Jego zaangażowanie wydawało mi się tak dziwne, że obleciał mnie strach. Doszło do tego, że zalewałam się łzami i pytałam tatę, czy mama umrze. Może nie mógł już znieść tego napięcia, bo pewnego razu, kiedy byliśmy w domu tylko we dwoje, ujął mnie za ramiona i spojrzał mi prosto w oczy, a potem bardzo cichym i drżącym głosem wyznał: „To nie ten włókniak wprawia mnie w przerażenie. To sala operacyjna”. I jednym tchem opowiedział mi o handlu narządami, o swoim bracie, który trafił do szpitala z powodu zwykłego zapalenia wyrostka robaczkowego, a wyszedł bez nerki, o przyjacielu, który nie przeżył, bo zabrakło defibrylatora. Jak się okazało, te, w które wyposażony był oddział intensywnej terapii, rozkradł personel, chwytający się każdej szansy podratowania budżetu domowego, a nowych jeszcze nie kupiono. Powiedział mi o głodowych pensjach urzędników, lekarzy, pielęgniarzy, o pobłażliwości czy może litości przeplatającej się z odrazą wobec ludzi dopuszczających się tego rodzaju działań. Wszyscy wiedzieli, że do złodziejstwa nie pcha ich zła wola, ale swoista konieczność. Mówił o wszystkim, jakby nie mógł powstrzymać tej lawiny słów. Z szyderczym uśmiechem zapytał, dlaczego nie dziwię się, że w szkole mam przeciętne stopnie – chociaż trochę wyższe od innych uczniów – skoro obudzona w środku nocy odpowiedziałabym na każde pytanie nauczyciela. „Gdybyś nie była naprawdę bardzo dobra, powtarzałabyś klasę po klasie. Nauczyciele oceniają ucznia za to, co znajdą w kopercie wręczonej przez rodziców. Nie zauważyłaś, że medale dla wyróżnionych i nagrody na zakończenie roku nie trafiają ani do najlepszych, ani do najinteligentniejszych? Dostają je ci twoi koledzy, którzy biorą tak zwane korepetycje. Bo tak się uzasadnia koperty”. Myślałam, że tak się dzieje na całym świecie. Niesprawiedliwość nie mogła być tylko syryjska, musiała wynikać z charakteru człowieka.

Po rewolucji krążyły przerażające historie, bo w końcu przemówili ci, którzy poznali ludzi reżimu. To, co do tej pory tylko podejrzewaliśmy, okazało się prawdą, którą potwierdzały dowody i nazwiska. Z ulic porywano dziewczęta, które wpadały w oko temu czy innemu człowiekowi dynastii Al-Asadów, celowo skazywano naród na życie w nędzy, na pracę za marne grosze, bo kiedy ludzie są głodni, skupiają się na walce o przetrwanie i nie mają czasu ani energii, żeby myśleć o polityce. Powszechnym zjawiskiem były denuncjacje, a oskarżenia nie musiały być poparte dowodami. Do więzienia trafiał każdy, kto miał nieszczęście okazać brak zadowolenia. Jak wszyscy świadomi dorośli tata milczał. Mówiąc, wydałby na siebie wyrok śmierci.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: