Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Maria Panna Nilu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Maria Panna Nilu - ebook

Powieść uhonorowana Nagrodą Renaudot, jedną z najważniejszych francuskich nagród literackich.

Rwanda, lata 70. XX wieku. W katolickim liceum im. Marii Panny Nilu, kształcącym żeńską elitę kraju, rozpoczyna się nowy rok szkolny. Większość uczennic należy do będącego u władzy plemienia Hutu. Veronica i Virginia, pochodzące z plemienia Tutsi, muszą zmierzyć się z niechęcią i prześladowaniami ze strony swoich koleżanek, które nie dają im zapomnieć, że dyplom Tutsi, to nie to samo co dyplom Hutu.

Pozorny spokój szkolnego życia mąci coraz bardziej nasilająca się atmosfera wzajemnej wrogości, walki politycznej i spisków. Veronica i Virginia poznają strażnika legendy Tutsi, który twierdzi, że Tutsi pochodzą od egipskich faraonów i wplątuje dziewczęta w tajemnicze obrzędy w cieniu królowej z zamierzchłych czasów. Jej kości zakopane pod czerwonym kwiatem koralokrzewu strzegą pytony. Kiedy dojdzie do tragedii jedyna droga ucieczki będzie prowadziła w góry, gdzie mieszkają goryle, które kiedyś były ludźmi.

 

Jesteś strasznie wścibska, napytasz sobie biedy, odwiedzając czarownice, jestem pewna, że tańczyłaś przed wiedźmą, tylko Tutsi są zdolni tańczyć przed diabłem.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-487-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nie ma lepszego liceum niż Liceum imienia Marii Panny Nilu. Nie ma też wyżej położonego. „2500 metrów” – informują z dumą biali nauczyciele. „2493” – poprawia siostra Ludwina ucząca geografii. „Jesteśmy tak blisko nieba” – szepcze, składając dłonie matka przełożona.

Ponieważ rok szkolny pokrywa się z porą deszczową, liceum często ginie w chmurach. Czasami, chociaż rzadko, niebo się przejaśnia. Wtedy na samym dole widać wielkie jezioro, które wygląda jak świetlista, niebieskawa kałuża.

Jest to żeńskie liceum. Chłopcy zostają na dole, w stolicy. To dla dziewcząt zbudowano tę szkołę, bardzo wysoko, bardzo daleko, żeby je odgrodzić, chronić przed złem, pokusami wielkiego miasta. Albowiem panienki z liceum mają dobrze wyjść za mąż. Powinny do ślubu pozostać dziewicami albo przynajmniej nie zajść wcześniej w ciążę. Dziewice są lepsze. Ślub to poważna sprawa. W liceum uczą się córki ministrów, wysokiej rangi wojskowych, biznesmenów, bogatych kupców. Wydawanie córek za mąż to czysta polityka. Panienki są z tego dumne – znają swoją wartość. Dawno minęły czasy, kiedy liczyła się tylko uroda. Ich rodziny dostaną w wianie nie tylko krowy i tradycyjne dzbany piwa, będą też walizki pełne banknotów, konto w banku Belgolaise, w Nairobi, w Brukseli. Dzięki nim rodzina się wzbogaci, klan umocni swoją władzę, poszerzy swoje wpływy. Panienki z Liceum imienia Marii Panny Nilu wiedzą, ile są warte.

Szkoła jest położona w pobliżu Nilu. Jego źródła, rzecz jasna. Żeby do niego dotrzeć, trzeba iść kamienistym szlakiem biegnącym wzdłuż grani. Na jego końcu znajduje się polana, a na niej nieliczne land rovery turystów, którzy zapuścili się aż tutaj. Tablica informuje: „Źródło Nilu – 200 m”. Ścieżka pnie się stromo w kierunku skalnego rumowiska, gdzie spomiędzy dwóch głazów wytryska cienki strumyk. Źródlana woda zbiera się najpierw w cementowym zbiorniku, po czym przelewa maleńką kaskadą do ledwo widocznego rowka, który szybko ginie wśród traw stromego zbocza i dalej pod drzewiastymi paprociami doliny. Na prawo od źródła wzniesiono piramidę z napisem: „Źródło Nilu. Misja Cocka, 1924”. Nie jest zbyt wysoka – dziewczęta z liceum bez trudu sięgają do wyszczerbionego wierzchołka; mówią, że to przyniesie im szczęście. Ale nie po to przychodzą do źródła. Nie na wycieczkę, tylko z pielgrzymką. Posąg Marii Panny Nilu umieszczono między wielkimi głazami, tuż nad źródłem, które tworzą coś na kształt groty. Posążek stoi jak gdyby pod blaszaną budką. Na cokole wykuto napis: „Maria Panna Nilu, 1953”. To jego ekscelencja wikariusz apostolski postanowił umieścić tutaj tę statuę. Król otrzymał zgodę papieża na poświęcenie kraju Chrystusowi Królowi. Biskup zadecydował, że poświęci Nil Matce Boskiej.

*

Ludzie do dziś wspominają tę uroczystość. Siostra Kizito, stara, zniedołężniała kucharka, brała w niej udział. Co roku opowiada o tym nowym uczennicom. Tak, to była piękna ceremonia, jak w kościele w stolicy, jak na Boże Narodzenie czy na stadionie w dzień święta narodowego.

Belgijski rezydent przysłał kogoś w zastępstwie, za to administrator pojawił się w eskorcie dziesięciu żołnierzy. Jeden miał trąbkę, inny niósł belgijską flagę. Byli lokalni wodzowie i ich zastępcy oraz wodzowie z sąsiednich wiosek. Towarzyszyły im żony i córki z wysoko upiętymi włosami, które zdobiły perły, byli też tancerze potrząsający sizalowymi grzywami jak nieustraszone lwy, a przede wszystkim stada krów inyambo o długich rogach przyozdobionych girlandami kwiatów. Tłumy chłopów zajęły całe zbocze. Biali ze stolicy nie chcieli narażać się na niebezpieczeństwo na wyboistym szlaku prowadzącym do źródła. Ludzie zauważyli tylko pana de Fontenaille, znanego w okolicy plantatora kawy, który siedział obok administratora. Działo się to w porze suchej. Niebo było czyste. Na szczycie nie unosił się kurz.

Czekaliśmy długo. Wreszcie na ścieżce u szczytu wzniesienia zobaczyliśmy czarną linię, sponad której dobiegał odgłos modlitw i religijnych pieśni. W końcu po infule i pastorale rozpoznaliśmy jego ekscelencję wikariusza apostolskiego. Wyglądał jak jeden z Trzech Króli znanych nam z obrazków z lekcji religii. Za nim szli misjonarze – jak wszyscy biali w tamtych czasach nosili tropikalne hełmy, z tą różnicą, że mieli też brody i długie białe habity z dużymi różańcami przy bokach. Grupka dzieci z Legionu Maryi szła, sypiąc żółte płatki kwiatów. Za nimi Najświętsza Panienka. Niosło ją, na łożu z plecionych bambusowych tyczek, na jakim zanosi się pannę młodą do nowej rodziny lub zmarłych na miejsce wiecznego spoczynku, czterech seminarzystów w szortach i białych koszulach. Samej Madonny nie było widać. Osłaniał ją niebiesko-biały woal. Za nią tłoczyli się „miejscowi duchowni”, wreszcie za chorągwią i żółto-białą flagą papieską szła grupa uczniów ze szkoły misyjnej, którzy – mimo lęku przed kijami opiekunów – zbaczali ze ścieżki i rozbiegali się na wszystkie strony.

Procesja dotarła do źródła. Przy strumyku ustawiono lektykę z nadal przykrytą woalem Madonną. Administrator wyszedł wikariuszowi apostolskiemu naprzeciw i zasalutował. Zamienili kilka słów, podczas gdy uczestnicy pochodu ustawiali się wokół źródła i posągu umieszczonego na niewielkim podeście. Jego ekscelencja i dwaj misjonarze wspięli się na podwyższenie, pokonawszy pięć stopni. Biskup pobłogosławił tłum i następnie, zwróciwszy się w stronę posągu, wygłosił modlitwę po łacinie, na którą odpowiedzieli obaj księża. Na jego znak jeden z kapłanów gwałtownym ruchem odsłonił posąg. Rozległ się dźwięk trąbki, pochylono flagę. Przez tłum przebiegł przeciągły szmer. Następnie radosne, przeszywające krzyki kobiet wypełniły dolinę, odezwały się dzwonki na kostkach tancerzy. Matka Boska, która wyłoniła się spod woalu, przypominała wprawdzie Matkę Boską z Lourdes, podobnie jak ta w misyjnym kościele – taka sama niebieska chusta, taki sam lazurowy pasek, jasnożółta suknia – z tym że Maria Panna Nilu była czarna, miała czarną twarz, czarne dłonie, czarne stopy; Maria Panna Nilu była czarną kobietą, Afrykanką, Rwandyjką, czemu nie? „To Izyda!” – wykrzyknął pan de Fontenaille. – „Wróciła!”

Jego ekscelencja energicznie machnął kropidłem i poświęcił posąg, źródło i poświęcił tłum. Wygłosił kazanie. Nie wszystko zrozumieliśmy. Mówił o Matce Bożej, którą tutaj będziemy nazywali Marią Panną Nilu. Powiedział: „Krople tej wody święconej mieszają się z nowo narodzonymi wodami Nilu, później zmieszają się z nurtami innych rzek, staną się Wielką Rzeką, przepłyną przez jeziora, przepłyną przez bagna, opadną wodospadami, stawią czoło piaskom pustyni, wypełnią cele dawnych mnichów, dotrą do stóp zdziwionego Sfinksa, tak jakby dzięki łasce Marii Panny Nilu udzielały chrztu całej Afryce i to właśnie ona, chrześcijańska Afryka, zbawi ten świat zmierzający ku zatraceniu. I widzę, tak, widzę te tłumy ludzi wszystkich narodowości, które przybędą z pielgrzymką, przybędą z pielgrzymką do naszych gór, żeby podziękować Marii Pannie Nilu”.

Potem do podestu zbliżył się wódz Kayitare i przywołał swoją krowę Rutamu, by ofiarować ją nowej królowej Rwandy. Złożył jej hołd tak jak Najświętszej Panience, mówiąc, że dzięki nim w kraju nie zabraknie mleka ani miodu. Radosne okrzyki kobiet i dźwięki dzwonków powitały ten dar, uznawszy go za dobrą wróżbę.

Kilka dni później robotnicy z misji przyszli zbudować platformę między dwoma głazami powyżej źródła. Umieszczono na niej posąg, nad którym powstał osłaniający go blaszany daszek. Dopiero po dłuższym czasie, dwa kilometry od źródła Nilu, zbudowano liceum. Było to zaraz po uzyskaniu niepodległości.

Jego ekscelencja miał być może nadzieję, że poświęcona woda ze źródła okaże się cudowna, tak jak woda z Lourdes. Niestety tak się nie stało. Tylko Kagabo, uzdrowiciel czy – jak kto woli – truciciel, napełnia nią czarne dzbanki w kształcie tykwy. Moczy w niej korzenie o pokracznych formach, starte na proch skóry zrzucone przez węże, pukle włosów dzieci zmarłych podczas porodu, wysuszoną krew z pierwszych menstruacji. Może wyleczy, może zabije. Może.

Przez wiele lat fotografie z uroczystości odsłonięcia posągu zdobiły długi korytarz, który służył za poczekalnię przyjezdnym czy rodzicom uczennic umówionym na audiencję u matki przełożonej. Teraz wisiało tu tylko jedno zdjęcie, to, na którym widzimy jego ekscelencję wikariusza apostolskiego święcącego posąg. Po reszcie pozostały jedynie prostokątne, trochę bledsze ślady na ścianie nad drewnianą ławą, twardą, bez poduszek, na której nieszczęsne uczennice, wezwane przez srogą matkę przełożoną, nie ośmielały się nawet usiąść. Zdjęcia jednak nie zostały zniszczone. Gloriosa, Modesta i Weronika znalazły je w dniu, w którym miały odkurzyć pomieszczenie na końcu biblioteki, gdzie przechowywano archiwa. Odkryły je tam pod stertą starych gazet i czasopism (Kinyamateka, Kurerera Imana, L’Ami, Grands Lacs i tak dalej), trochę pożółkłe, powyginane, niektóre wciąż umieszone w ramkach pod rozbitymi szybkami. Było tam zdjęcie administratora, który salutuje przed posągiem, a za nim, w tym samym momencie, żołnierz pochyla belgijską flagę. Były zdjęcia tancerzy intore, trochę niewyraźne, bo niewprawny fotograf tak bardzo chciał uchwycić ich niezwykły skok, że sizalowe grzywy i lamparcie skóry otoczyła widmowa poświata. I w końcu było zdjęcie wodzów z żonami w uroczystych strojach. Większość z tych dostojnych osobistości została przekreślona czerwonym atramentem, na kilku zaś ktoś postawił czarne znaki zapytania.

– Zdjęcia wodzów przeszły rewolucję społeczną – powiedziała ze śmiechem Gloriosa. – Jedno pociągnięcie piórem, machnięcie maczetą i… już po Tutsich.

– A ci ze znakiem zapytania? – zapytała Modesta.

– To pewnie ci, którym udało się uciec, niestety! Ale teraz są w Bużumburze lub Kampali, stracili swoje krowy, spokornieli, piją wodę jak pariasi. Zabieram zdjęcia. Mój ojciec będzie wiedział, kim są ci wielcy panowie z biczami.

Weronika zastanawiała się, kiedy na zdjęciu klasowym, które robiono zawsze na rozpoczęcie roku szkolnego, ją też przekreślą czerwoną kreską.

*

Wielka pielgrzymka uczennic z Liceum Marii Panny Nilu do źródła odbywa się w maju, miesiącu maryjnym. To był długi i piękny dzień. Przygotowania do niej zaczynały się dużo wcześniej. Na początek dziewczęta modlą się o przychylność nieba. Matka przełożona i duszpasterz, ojciec Hermenegild, zarządzają nowennę. Wszystkie klasy mają udać się do kaplicy, żeby prosić Najświętszą Panienkę o przepędzenie chmur! Zresztą w maju to możliwe, bo zwykle trochę rzadziej pada, zbliża się pora sucha. Brat Auxile (to on, kiedy trzeba, pochyla się nad oleistymi trzewiami agregatu i silnikami dwóch dostawczych ciężarówek, pomstuje w gandawskim dialekcie na młodych mechaników czy kierowców, to on gra na fisharmonii i prowadzi chór) od miesiąca powtarza z chórem pieśni, które skomponował na cześć Marii Panny Nilu. Matka przełożona nalega, aby belgijscy nauczyciele i dwaj młodzi francuscy wolontariusze, którzy przyjechali uczyć w liceum tylko przez kilka miesięcy, wzięli udział w ceremonii. Daje tym ostatnim dyskretnie do zrozumienia, że garnitur i krawat wyglądają godniej i bardziej pasują do tego uroczystego dnia niż parciane spodnie, które nazywają dżinsami, i że liczy na ich stosowne zachowanie, stanowiące dobry przykład dla uczennic. Siostra intendentka, dzwoniąc pękiem kluczy przypiętym do skórzanego pasa, poszła do spiżarni wybrać konserwy na piknik: corned beef, sardynki w oleju, konfitury, ser marki Kraft. Zabrało jej to sporą część nocy. Co do jednej policzyła skrzynki pomarańczowej fanty dla uczennic i kilka butelek piwa primus zarezerwowanych dla duszpasterza, brata Auxile’a, i zaproszonego z sąsiedniej misji ojca Angelo. Dla rwandyjskich sióstr, nauczycieli i wychowawczyń przeznaczyła gąsior wina ananasowego, specjalność siostry Kizito, która zazdrośnie strzegła jego sekretnej receptury.

Tego dnia msza trwa oczywiście bez końca, pieśni, modlitwy, dziesiątki różańca, a zwłaszcza śmiechy, napady głupawki dziewcząt, szalone biegi, galopady, zjeżdżanie z trawy na zboczu. Wychowawczynie, siostra Angelika i siostra Rita, zdzierają sobie płuca, na przemian używają gwizdków i krzyczą: „Uwaga! Urwisko!”.

Rozkłada się maty piknikowe. Posiłek wygląda inaczej niż w refektarzu – panuje bałagan, każdy siada, jak chce, dziewczęta kucają, kładą się, brudzą konfiturami. Wychowawczynie z bezsilności wznoszą ręce do nieba. Matka przełożona, jej rwandyjska zastępczyni siostra Gertruda, siostra intendentka, ojciec Hermenegild i ojciec Angelo siedzą na składanych krzesełkach. Nauczyciele też mają prawo do miejsc siedzących, ale Francuzi wolą usiąść na trawie. Siostra Rita podaje panom piwo – to jedyna Rwandyjka, która ma maniery. Matka przełożona oczywiście odmawia proponowanego primusa, siostra intendentka niechętnie postępuje tak samo. Będzie musiała zadowolić się winem ananasowym siostry Kizito.

Niewielu pielgrzymów dołącza do licealistek. Matka przełożona woli pozbywać się nieproszonych gości, którzy – udając pobożnych – przychodzą skuszeni obecnością tylu młodych dziewcząt. Na jej prośbę burmistrz gminy Nyaminombe, w której znajduje się liceum, zamyka na czas pielgrzymki dostęp do źródła. Nawet szanowna małżonka ministra, która zaprosiła do swojego mercedesa kilka przyjaciółek, by mogły podziwiać pobożność dziewcząt, z trudem przekonała policjanta, żeby podniósł szlaban. Jest jednak gość, którego matka przełożona nie może odesłać – to plantator kawy, pan de Fontenaille. Dziewczęta trochę się go boją. Mówią, że mieszka sam w swojej wielkiej, zrujnowanej willi. Większość jego plantacji niszczeje. Nie wiadomo, czy to szaleniec, czy biały czarownik. Każe rozkopywać ziemię w poszukiwaniu kości i czaszek. Jego stary jeep nie trzyma się dróg, podskakuje i trzeszczy na górskich wzniesieniach. Plantator zjawia się zawsze w połowie pikniku. Pozdrawia matkę przełożoną, zdejmując teatralnym gestem kapelusz myśliwski zakrywający jego ogoloną głowę:

– Składam do stóp wyrazy czci, moja wielebna matko.

Z trudem udaje jej się ukryć zdenerwowanie:

– Dzień dobry, panie de Fontenaille, nie oczekiwaliśmy pana, proszę nie zakłócać naszej pielgrzymki.

– Przybywam, jak i wy, uczcić Marię Pannę Nilu – odpowiada, odwracając się plecami.

Przechadza się wolnym krokiem wokół mat, na których dziewczęta jedzą obiad; zatrzymuje się czasem przed jedną z licealistek, poprawia odruchowo okulary, przygląda się, kiwając głową w wyrazie zadowolenia, rysuje jej profil w małym notesie. Dobrze wychowana dziewczyna spuszcza wzrok przed natarczywym spojrzeniem, ale niektóre nie mogą się opanować, by nie odpowiedzieć ukradkowym, pełnym wdzięku uśmiechem. Matka przełożona nie chce wywoływać jeszcze większego skandalu, nie ma odwagi reagować, śledzi jednak z obawą poczynania plantatora. W końcu Fontenaille kieruje się w stronę małego cementowego zbiornika, wrzuca do źródlanej wody Nilu kilka płatków w żywym czerwonym kolorze, które wyjmuje z kieszeni kurtki, następnie rozkłada ręce, wznosząc trzykrotnie dłonie ku niebu, i wypowiada kilka niezrozumiałych słów. Gdy tylko zejdzie na parking i silnik jego jeepa zacznie czkać, matka przełożona wstanie i rozkaże: „Dziewczęta, zaśpiewajmy pieśń”. Licealistki zaintonują chórem, podczas gdy kilka spojrzy z żalem za znikającym w chmurze kurzu jeepem.

Po powrocie z pielgrzymki Weronika otworzyła książkę do geografii. Niełatwo jest śledzić bieg Nilu. Najpierw nie ma nazwy, a następne nosi ich zbyt wiele. Można by powiedzieć, że wypływa zewsząd. Kryje się w jeziorze, wychodzi z niego, jest biały, błądzi w bagnach; z drugiej strony sunie jego brat, który jest niebieski, na koniec jest już łatwiej, płynie prosto, po obu stronach pustynia, obmywa podnóża piramid – ale ogromne! – potem rozprasza się, miesza, tworzy gęstą sieć delty i kończy w morzu, podobno znacznie większym niż jezioro.

Weronika poczuła, że ktoś stoi za jej plecami i razem z nią pochyla się nad mapą z podręcznika.

– I co, Weroniko, szukasz drogi, żeby wrócić do siebie, tam, skąd przyszli twoi? Nie przejmuj się, pomodlę się do Marii Panny Nilu, żeby krokodyle przeniosły cię na swoich grzbietach albo raczej w brzuchach.

Śmiech Gloriosy nigdy nie ustanie, Weronika będzie go słyszeć nawet w koszmarach.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: