Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Małżeństwo (nie) mile widziane - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Czerwiec 2012
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Małżeństwo (nie) mile widziane - ebook

Intrygująca, zabawna komedia o perypetiach kobiety szukającej męża na portalach randkowych i matrymonialnych.

Bohaterka, szukając swego ideału, poznaje cały przekrój męskich typów. Czy jednak uda jej się znaleźć tego jedynego? Tym bardziej, że poprzeczkę zawiesiła wysoko: szuka praktykującego katolika w katolickim kraju...

Katarzyna T. Nowak

Krakowianka, autorka trzech powieści:
"Moja mama czarownica. Opowieść o Dorocie Terakowskiej" (Wydawnictwo Literackie 2005)
"Kobieta w wynajętych pokojach" (WL 2007)
"Kasika Mowka" (WL 2010)

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-007-1
Rozmiar pliku: 794 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

25 listopada

Miesiąc temu obchodziłam urodziny. „Okrągłe”. Nawet tu, w moim dzienniku, trudno mi napisać, które. Ledwie się świeczki pomieściły na torcie! Takie chwile skłaniają do refleksji i bilansowania swojego życia. Ja nie mam żadnego dorobku, ale chyba nie jestem całkowitym nieudacznikiem. Nie mam szczęścia do mężczyzn, dlatego nie udało mi się założyć rodziny, ale przynajmniej nie jestem rozwódką, jak niektóre z moich koleżanek. Już od kilku lat szukam partnera przez internet, dzięki temu poszerzyłam znacznie swoje kontakty i znajomości. Nie znalazłam jednak takiego osobnika, z którym chciałabym spędzić resztę życia.

Z facetami to jest tak, że najczęściej trafiają się całkowicie porąbani, albo ciapy, albo dupki, pijacy, nieudacznicy bez grosza, cwaniacy bez skrupułów, młode kurwiszonki lub starzy erotomani, przeintelektualizowani jajogłowi z wymaganiami z sufitu, tak zwani normalni inaczej, albo nawiedzone gnojki, lub zwyczajni z przeszłością. A ci, którzy mi imponują są po prostu zajęci. A ja wiem jedno: między małżeństwo i drzwi nie należy się wcinać.

Nie trzeba niczego też przyspieszać, w tych sprawach cierpliwość jest wskazana, bo co nagle, to po diable. Cóż warta jest chwila uniesienia wobec całej Wieczności?26 listopada

Odzywają się różni z rozmaitych miejsc na ziemi. Mnie interesują realne spotkania, a nie wyłącznie mailowanie, więc urywam większość kontaktów przy pierwszej odpowiedzi. Poza tym miałam już dość głupich propozycji i niekończących się dyskusji, więc skróciłam info o sobie i zmieniłam wymagania wobec partnera, a mimo to nadal zgłaszają się różni pajace. Jednak Anioł Stróż nade mną czuwa. Po krótkiej wymianie zdań łatwo się zorientować, z kim mogę mieć do czynienia. Ostatnio się wkurzyłam i postawiłam wysoko poprzeczkę, co jakiś czas zmieniam swój opis i oczekiwania, żeby wyeliminować potencjalnych dupków, ale i tak zdarzają się czasem kretyńskie komentarze. Niekiedy ręce mi już opadają i zaczynam wątpić, czy to odpowiednia droga do zawierania znajomości.

Wydawało mi się, że faceci myślą prosto: jak chcą spotkać jakąś laskę, to nie będą szukać gdzie indziej. Ale w większości przypadków są na takich portalach same dupki i głupie baby. Ostatnio odebrałam wiadomość od gostka z Wrocławia, który pytał, czy mój anons to nie żart, bo jeśli nie jest żartem, to chce mnie poznać (pewnie spełnia warunki). Na fotce wygląda atrakcyjnie (lubi żeglować). Zobaczymy, co jeszcze mi napisze. W gruncie rzeczy wszystkie laski doją facetów, ale oni się wycwanili i sami chcą być utrzymankami, a ja przecież nie szukam żigolaka. O siebie potrafię zadbać, lecz nie zamierzam niańczyć jakiegoś nieudacznika. Wolałabym, żeby to On opiekował się mną, a nie tylko wybrzydzał. Nie mam wymagań co do wieku, może być młodszy ode mnie, może być też starszy, byleby mi przypasował. Bywają na świecie „śwarni chłopcy”. Chyba zasługuję na Kogoś wyjątkowego. Kiedyś napisałam (za wzorem pewnej Żydówki z powieści Singera albo Segala, już nie pamiętam), że szukam Mężczyzny, który by był silny jak Samson, mądry jak Salomon, ufny jak Abraham, czuły jak Dawid, opiekuńczy jak Józef etc. I o dziwo sporo gostków się odezwało, ale tak naprawdę żaden nie dorównywał w niczym wspomnianym mężom.

Najczęściej w miarę porządni faceci są z małych mieścin, na spotkanie w realu w krótkim czasie nie ma co liczyć. Ja zaś nie mam ochoty zmieniać miejsca zamieszkania do jakiejś przysłowiowej Koziej Wólki, ani nie wyjadę na stałe za granicę. Dlatego zawęziłam poszukiwania do gostka z Małopolski. Z hanysami i warszawiakami ciężko się rozmawia. Często zdarzały mi się propozycje od tzw. żigolaków, wielu szuka kobiet niezależnych, z własnym lokum, które by jeszcze sponsorowały to i owo, były też propozycje nawijek, żeby zrobić ze mnie klientkę lub dystrybutorkę w jakimś handlu sieciowym, sporo propozycji tylko wspólnego seksu itp. Wielokrotnie od lat chyba pięciu spotykam się w realu (po kilku mailach wiem, z kim mogę mieć do czynienia), ale zazwyczaj kończyło się na pierwszej randce (wspaniała komunikacja w sieci, ale zderzenie z rzeczywistością najwięcej wyjaśnia). Z paroma gostkami spotykałam się dość długo, z niektórymi obiecywaliśmy sobie następne spotkania, ale już do nich nie dochodziło z różnych przyczyn. Kretyńskie teksty dostawałam od dwudziestoparolatków. Pisali też do mnie starsi panowie z różnych stron Polski i części świata. Mnie zawsze interesowały kontakty bezpośrednie (parę razy tylko pojechałam do Warszawy na randki). Trochę się rozleniwiłam; najgorsze jest to, że faceci nie mają żadnej inicjatywy co do spotkań, nie potrafią wybierać miejsc itp. Ja już jestem nieco wyczerpana, więc ostatnio spotykam się w centrach handlowych (łatwo podjechać, miejsce publiczne, czyli w miarę bezpieczne, nie trudno się znaleźć, a jak mi się gostek nie spodoba lub nie przyjdzie, przynajmniej nie marnuję czasu, bo robię przy okazji zakupy). Niedawno ganiał z moim koszykiem po M1 taki sympatyczny pan, potem wypiliśmy kawę w Wiedeńskiej i wytłumaczyłam mu, że żadna z nas para, niech lepiej stara się odzyskać względy żony.

Aktualnie umawiam się na nowe spotkania z nowymi zainteresowanymi.27 listopada

Tadeusz się nie odezwał do tej pory, za to Jurek przysyła mi po kilka maili dziennie. Wczoraj się spotkaliśmy i zabrałam go na spotkanie, na które otrzymałam zaproszenie od firmy Biona. Wydzwaniała za mną jedna panienka i namawiała tak uprzejmie, że zgodziłam się na odczepnego, potwierdzając swój udział, po tym jak mnie nagabywała po wysłaniu już zaproszenia. Kusili tym, że każda para małżeńska dostanie komplet trzech patelni ze stali węglowej (na zdjęciu wyglądały nawet atrakcyjnie). Zapytałam, co będzie jak pójdę nie z małżonkiem tylko z partnerem np. „konkubentem”, odpowiedziała, że to ich nie interesuje, byleby była para damsko-męska. Sprawdziłam ich stronę (www.biona.pl) i zaproponowałam wyjście J. Od razu przystał na to z radością. Okazało się, że w niedzielę spacerował obok tego miejsca, gdzie go oczekiwałam przez kwadrans (ponoć aż 45 minut mnie wypatrywał)! i jakoś się minęliśmy. Przybył wczoraj na wskazane miejsce i nie krył radości ze spotkania. Ofiarował mi również prezent niby „od Mikołaja” – wspaniałe pudło śliwek w czekoladzie (znakomita dawka magnezu, mojej mamie bardzo smakowała, taka śliwka wystarczy na cały dzień).

Już przy wejściu na prelekcję firmy Biona nie miałam wątpliwości, o co chodzi: komplety pościeli wełnianych, garnków i masażerów. Nienagannie przygotowany gostek wraz z asystentką dwoili się i troili, by zainteresować, zachęcić zastraszyć etc., czyli zmusić do kupna przedstawianych towarów, ale choć sala była pełna (głównie emerytów, chyba byłam najmłodsza, oprócz asystentki, w tym gronie), to jednak nikt nie wykazywał chęci kupna czegokolwiek. Zdaje mi się, że wszyscy przyszli tylko po prezenty. Trzeba jednak było dotrwać do końca, by nie wyjść z pustymi rękami. Faktycznie, każda para dostała ów obiecany komplet patelni (produkt reklamowy nie przeznaczony do sprzedaży made in Taiwan), ci zaś, co nie stanowili pary, otrzymali po długopisie. Obiecuję sobie, że już nigdy więcej nie dam się wrobić w żadne takie prelekcje. Byłam już chyba na spotkaniach wszystkich spośród firm, które zajmują się sprzedażą pościeli wełnianej. Za każdym razem było tak samo. Kiedyś dałam się namówić na pokaz garnków. Po nim przynajmniej każdy uczestnik zjadł obiad w hotelu Chopin. Odkąd więcej czasu, zwłaszcza przed południem, spędzam w domu, to odbieram sporo telefonów od rozmaitych telemarketerów. Zastanawiam się poważnie nad zrezygnowaniem z telefonu stacjonarnego. Płacę tylko rachunki, a wcale go nie używam (dzwonię i odbieram prawie wyłącznie z komórki). Tak jest już od lat. Czasem tylko ktoś z rodziny zadzwoni do mojej mamy. Chyba nie ma sensu utrzymywać tego numeru, bo z książek telefonicznych korzystają jedynie telemarketerzy.

W sprawach damsko-męskich chcę dodać jeszcze to, że wciąż dostaję głupie propozycje, albo ostrzeżenia przed erotomanami. Odezwało się też do mnie dwóch takich gostków, co to już jakieś półtora roku temu mailowaliśmy ze sobą, z jednym to się nawet raz spotkałam w Cracovii, ale potem jakoś nigdy mi nie pasowało, choć wielokrotnie za mną wydzwaniał i pisał smsy. Taki zabawny, inteligentny, ale porąbany Piotrek. Widać, że nie chce być sam i usilnie szuka odpowiedniej dziewczyny. Taki trochę z niego filozof, świetnie bawi się słowem, zna języki obce, studiował nawet ponoć z zainteresowaniem m.in. religioznawstwo. Teraz od czasu do czasu robi sobie głodówki oczyszczające. Jest bardzo szczupły, ma wygląd ascety.1 grudnia

Wczoraj byłam u Mikołaja, choć się wzbraniał przed wizytą, gdy rozmawialiśmy na gg. Przyjął mnie gorącą herbatą z cytryną (ciasto ja przyniosłam i batonika takiego, który oboje lubimy – Ikara z Wawelu). Miło jest się tak przez chwilę zrelaksować i odprężyć, gdy kładę się obok niego (ma szerokie wygodne łóżko), wtulam się w jego ramię i delikatnie głaszczę go to po ręce, to po brodzie, to znów po skroniach i czole. Często oglądamy przy tym coś w telewizji i nieraz zdarza mi się zdrzemnąć tak przy nim, a i jemu przy mnie też. Taka błoga relaksacja.

Z Jurkiem zaś wybieram się dziś wieczór na koncert „Mroźna zima” do klubu (może postawi mi ciepłe piwo?). Ascetycznemu Piotrowi napisałam, że razi mnie jego brak wyrozumiałości i tolerancji dla myślących i wierzących nie według jego koncepcji świata i wulgarny język. Ornitolog się do tej pory nie odezwał. Dwóch innych gostków z tlenu usilnie zabiega o randkę ze mną. Z jednym może spotkam się w sobotę. Zdzisek natomiast proponuje zabrać mnie na tańce, ponoć bardzo lubi tańczyć i twierdzi, że to dobry rodzaj gimnastyki. Inny napisał mi, że mam fajne fotki (bo rzeczywiście niczego sobie), ale jak zerknęłam na jego galerię ze zdjęciami, to całkiem mi ręce opadły.

Oj, nie jest lekko, ale trzeba zachować optymizm.3 grudnia

Jurek ciągle mailuje i ponawia zaproszenia na spotkanie, na kawę. A ja go chcę zabrać we wtorek na koncert. Chciałam złapać oddech od niego, więc powiedziałam, że będę zajęta w weekend. Bo rzeczywiście, wczoraj cały dzień byłam u siebie na wsi i próbowałam wszystko zabezpieczyć przed zimą i mrozami. Wróciłam późno bardzo zmęczona, a dziś do południa musiałam odespać po roratach. Ornitolog się nie odezwał. Mikołaj napisał mi, że jest zajęty i nie da się nigdzie wyciągnąć. Piotrek zaś bardzo by chciał iść ze mną np. na dzisiejszy koncert, ale żebym po niego przyjechała. Jest bardzo rozkojarzony i niedospany, bo boi się zasnąć głębokim snem, żeby nie umrzeć np. łapiąc bezdech.

Chyba muszę złapać oddech.6 grudnia

Facetów nigdy nie oszukuję, choć staram się kontrolować, co któremu mówię lub piszę. Nie muszę się więc obawiać jakiejkolwiek „wpadki”. Pilnuję się też, żeby nie pomylić imion, gdy zwracam się do któregoś bezpośrednio. (To wcale nie jest łatwe wśród tylu rozmaitych kontaktów służbowych i prywatnych).

Wczoraj Jurek czekał na mnie w umówionym miejscu (niedaleko mojego domu) i pojechaliśmy na ten koncert. Byliśmy tam trochę wcześniej, więc przejrzeliśmy menu i ja postanowiłam spróbować lokalnego piwa Smocza Jama. Takie sobie, dawno nic nie piłam, więc wydało mi się całkiem przyzwoite. Podczas rozmowy poruszyliśmy temat pomysłu, nad którym mieli obradować politycy, dotyczącego nowych dowodów osobistych i tak jakoś się stało, że Jurek wyciągnął swój i mi pokazał. Na zdjęciu sprzed kilku lat miał bujną ciemną czuprynę i ciemne wąsy. Teraz zaś ma znacznie przerzedzone całkiem siwe włosy, podobnie jak i wąsy. Trochę się przeraziłam, zobaczywszy, że on jest z rocznika 1947, czyli tylko siedem lat młodszy od mojej mamy, ale najwyraźniej nie ma względem mnie nic do ukrycia. Zamówił dla mnie kolejne piwo, dla odmiany dark, bo amber już wypiłam i przeszliśmy do sali koncertowej, która zdążyła się już zapełnić słuchaczami. Z trudem udało nam się znaleźć i zająć fajne miejsca przy kominku. Koncert bardzo mi się podobał; oni robią coś w rodzaju spektakli. Ja lubię takie jazzowo-folkowo-rozrywkowe poetyckie imprezy przeplatane śmiesznymi monologami. Kiedyś już byłam na podobnym wieczorze z Mikołajem, ale to było dawno temu. Ponieważ spożycie litra piwa zmusiło mnie do skorzystania z wc, na chwilę musiałam opuścić swoje miejsce i całe szczęście, bo był to naturalny sposób uwolnienia się z uścisku pana Jurka. Jak tylko bowiem zgasło światło i rozpoczął się koncert, on złapał moją lewą rękę i mocno ją ściskał… Próbowałam się wyrwać, no, bo jak tu bić brawo mając dwie ręce zajęte? W jednej szklanka z piwem, a druga unieruchomiona. Chyba mu też nie było zbyt wygodnie, bo potem próbował otoczyć mnie całym ramieniem. Gostek cały wieczór kleił się do mnie, a ja nie należę do tych, co rzucają się na szyję, wtulają i „dziubkują”.

Podanie komuś dłoni w geście powitania czy pożegnania uważam za okazanie wielkiej poufałości. Zwykle zachowuję dystans w przestrzeni cielesnej. Z Mikołajem znaliśmy się już bardzo długo zanim przełamaliśmy bariery i postanowiliśmy się potrzymać za ręce. Przytulenie się do niego uważam za coś całkowicie normalnego, z nim mam taki kontakt osobowy, jak z nikim wcześniej. Nawet kiedyś myślałam, że może on jest właśnie dla mnie. Z nowo poznanymi facetami nigdy się nie spoufalam nawet przy trzecim spotkaniu, choć oni pewnie zwykle wyobrażają sobie, że to jest już moment na coś więcej. Ja nie jestem kolekcjonerem doznań zmysłowych i nie szukam tzw. rozkoszy cielesnych. Uważam, że bliskość ciał może jedynie wynikać z bliskości osobowej, w przeciwnym bowiem przypadku nie będzie w niej nic z prawdziwej przyjemności, a jedynie jakieś co najwyżej złudzenie lub niesmak.

Jakoś nie bardzo odpowiadało mi to przytulanie się Jurka. Co innego na ulicy, mogę iść z facetem pod rękę, szczególnie wtedy gdy jest ślisko i mroźno. A już całkiem się zdumiałam, gdy po odwiezieniu mnie chciał się ze mną całować na dobranoc jak chciałam wysiąść z jego auta. Śmierdząca piwem, czująca w ustach smak goryczki, rozradowana koncertem i mile spędzonym wieczorem, nie miałam ochoty na nic, poza jak najszybszym znalezieniem się w domu, a w szczególności w łazience. Natomiast on pewnie myślał, że jestem pod wpływem procentów i łatwiej mnie rozbroi, albo, że tylko czekam, aby się przypiął w moje usta. Uważam, że przyjacielski całus w policzek to i tak wiele, co ode mnie zyskał.

A teraz najważniejsze!

Jak już znalazłam się w swoim pokoju i wyciągałam telefon z torebki, jakoś nie mogłam znaleźć w niej okularów. Przejrzałam ją bardzo dokładnie kilka razy, sprawdzając wszystkie kieszonki i zakamarki, a nawet wyciągając każdą rzecz z osobna. Okularów nie było. Doskonale zaś pamiętam, jak je tam chowałam po tym jak już skończyłam czytać menu. Raczej mi z niej nie wypadły, ale zachodziłam w głowę, czy mogłam je zgubić w knajpie, albo w jego samochodzie. Bardzo posmutniałam, że taki fajny wieczór przypłaciłam taką poważną stratą. I jak ja teraz będę czytać? Nie minęło pięć minut mojego zamartwiania się, gdy zadzwonił mój telefon stacjonarny. (Dobrze, że go nie zlikwidowałam!). To Jurek dzwonił z informacją, że ma moje okulary i żebym się nie martwiła, bo odda mi jak się spotkamy. Pomyślałam, że jeśli nie wypadły mi, gdy wychodziłam z jego samochodu (raczej wątpliwe), to skurczybyk musiał mi je zaiwanić z torebki, gdy byłam w wc. Zabezpieczył sobie pretekst do kolejnego szybkiego spotkania. A to, że trzymał mnie za rękę poskutkowało tym, że rozregulował mi zegarek i po wyjściu z koncertu nawet nie wiedziałam, jaka jest godzina. Teraz już wiem, że nawet zegarka trzeba pilnować.8 grudnia

Na gg z Piotrem.

Byliśmy przecież umówieni na pogawędkę.

Z początku nalegał, żebym mu podała swój numer telefonu, że niby nie musiałby klikać, a ma darmowe połączenia. Ja jednak jestem ostrożna z podawaniem numeru. Wystarczy, że do mnie wydzwaniają różni przedstawiciele (nawet dziś pewna panienka chciała mi się wprosić na jutro do domu, by przeprowadzić jakąś rewelacyjną prezentację).

Okazało się, że tak naprawdę to Piotrek ma teraz już 50 lat, nie pije ani nie pali, jest wolny, ale po rozwodzie. Określił się, że ma średnią budowę ciała, bez brzucha, 170 cm wzrostu i krótkie włosy. Ma dwóch synów, którym nie musi płacić alimentów, bo pracują i mają więcej kasy niż on.

Grzecznie wytłumaczyłam mu, że szukam partnera na resztę życia, sama nie mam tzw. „przeszłości”, żadnych byłych mężów czy dzieci i że zależy mi na mężczyźnie, który by był praktykującym katolikiem.

Nie odpuszczał, stwierdził, że nie szuka romansu, tylko stałego związku i że zna kawalerów, ale nie spotkał uczciwego, że w większości to pijacy i nieudacznicy (w tym wieku).

Dodał, że jest wierzący i że nie powinnam go przekreślać, gdy próbowałam mu uzmysłowić, że zależy mi na trwałym związku i dlatego dążę do oparcia się na mocnych fundamentach, czyli do sakramentu.

Zwierzył się, że na portalach randkowych trudno o uczciwego człowieka i sam też wielokrotnie się zawiódł, że liczył na to, żeby mnie poznać i przestrzegał, że na takich portalach nie znajdę miłości.

To bardzo dziwne, bo właśnie na tlenie parę lat temu, dzięki temu, że nie używałam swojego gg i mój numer dostał się komuś innemu (teraz mam nowy) poznałam Mikołaja – oryginała do entej potęgi, na którego punkcie po pewnym czasie moje serce i mózg całkowicie sfiksowały.

Piotrek poprosił mnie, żebym jego numer gg przekazała swojej samotnej koleżance szukającej bliskiej osoby.

Takich gostków jak on są tysiące, jeśli nie miliony.

Czy istnieje w ogóle ten mój Oblubieniec, prócz tego Boskiego?

Czy mężczyźni z krwi i kości w pewnym rozrachunku – wszyscy – muszą okazać się skurwielami?

Dlaczego tak trudno wytrwać jest razem w dobrym i złym przebaczając i zapominając; obdarowując się wzajemnie uprzejmościami, a nie tylko złośliwościami?

Może jutro uda mi się spotkać z Jurkiem i odzyskać okulary.9 grudnia

Chciałam odzyskać swoje okulary i przy okazji zrobić drobne zakupy, więc umówiłam się z Jurkiem, wymieniając rano krótkie, szybkie maile. Gdy już rozplanowałam sobie dzień i byłam gotowa do startu, to okazało się, że moje auto najwyraźniej nie miało ochoty zaskoczyć i odpalić. Niemalże z „wywieszonym językiem” szybkim truchtem udałam się do wybranej kawiarni, a tu zdziwienie, bo Jurka nie ma. Rozglądam się dookoła i gostka nie widzę. Rozebrałam się, usiadłam i sięgnęłam po telefon. Szybko odszukałam jego numer w pamięci, wszak niedawno do mnie dzwonił z informacją o okularach. Usłyszałam w słuchawce jego niepewne: „Halo” i zapytałam gdzie jest, bo ja na niego czekam w ustalonym miejscu. Okazało się, że był (już co najmniej od pół godziny wypatrywał mnie), ale całkiem gdzie indziej, przy jednym z głównych wejść do centrum handlowego. To już drugi raz jak pomylił miejsca spotkania, a przecież wyraźnie w mailu porannym określiłam czas i to gdzie mamy się zobaczyć, a on odpisał, że bardzo mu to pasuje. Czyżby nieprecyzyjnie odbierał ode mnie informacje? A może kręci mu się w głowie na samą myśl o spotkaniu...?

Po chwili mojego oczekiwania pojawił się i rzucił czułe powitanie, ale go przystopowałam. Zaproponował, żeby nie rozsiadać się teraz, lecz żebym najpierw zrobiła zakupy, on chętnie mi przy nich pomoże, a potem się czegoś napijemy i porozmawiamy. Naturalnie okulary przekazał mi od razu, jakby drażniły jego kieszeń. Powiedział, że znalazł je między fotelami jego auta i że pewnie wypadły mi, gdy częstowałam go cukierkiem.

Może i tak było... Ważne, że udało mi się je odzyskać. Teraz przynajmniej nie miałam problemu podczas zakupów przy czytaniu etykiet i paragonu.

Po oddaleniu się od kasy, Jurek zaproponował, że nie powinniśmy przysiadać się w kafejce, bo on zaprasza mnie do siebie. Mieszka niedaleko i chce mi pokazać jak żyje. W innych okolicznościach pewnie wydałoby mi się to niestosowne, by odwiedzać prawie obcego (poznanego dopiero co w necie) mężczyznę w jego mieszkaniu, ale przyjrzałam mu się już nieco (chyba potrafię „wyczuć’ i „ocenić” ludzi), więc bez żadnych oporów i obaw przystałam na to. Może też i dlatego, że nie przepadam za siedzeniem w knajpkach, wolę atmosferę domową i domowe jedzenie. Nie chcę też gostka naciągać na wydatki, sama jestem oszczędna.

Za cenę jednej filiżanki kawy w knajpie, można sobie kupić całą paczkę tejże i parzyć w domu do woli według własnych upodobań.

Tym razem Jurek nie był zmotoryzowany, więc przysiadł się do mojego autka, które na szczęście odpaliło od pierwszego kopa. Wskazał mi drogę i rzeczywiście po chwili stanęliśmy pod jego blokiem.

Mieszkanko słoneczne, jasne, pełne kwiatów, nie ciasne, ale też wcale nie duże. Bardzo przeciętne.

Pokazał mi wszystkie zakamarki, nie kryjąc niczego, ani na balkonie, ani w łazience, ani w żadnym z pokoi.

Ma wszystko wysprzątane, pochowane, poukładane; czyściusieńko i puściusieńko. Czegoś mi tam brakowało. Widziałam tyle różnych domów i mieszkań w rozmaitych stylach. U niego jest poprawnie, ale nie ma tam odpowiedniego klimatu, przynajmniej dla mnie.

Wypiliśmy kawę i długo rozmawialiśmy na różne tematy zachowując dystans. Z początku próbował „kleić” się do mnie, ale wytłumaczyłam mu jak pojmuję pewne gesty i że pocałunek ma dla mnie szczególne znaczenie, obszernie wyjaśniając, jakie i dlaczego. Zrozumiał i zaakceptował (chyba), bo nie był nachalny i wygląda na to, że spodobało mu się moje myślenie.

Są takie chwile, kiedy człowiek chce pobyć trochę sam ze sobą i pomyśleć spokojnie o tym, co go najbardziej frapuje.

Po wizycie u Jurka pojechałam prosto do Mikołaja, ale nasze spotkanie nie było zbyt miłe. Spodziewałam się jak zwykle zrozumienia i wytchnienia przy jego boku, a dotarły do mnie chłodne wyrzuty. Po krótkiej rozmowie postanowiłam jak najszybciej znaleźć się u siebie i przynajmniej wieczorem nie myśleć o żadnych facetach.

Nie było to łatwe, bo jak tylko włączyłam kompa, dotarła do mnie korespondencja od różnych absztyfikantów.

Jurek, jeszcze trochę rozanielony goszczeniem mnie, życzył mi pięknych snów i dobrej nocy, Zdzisek zaś rozpisywał się na temat swoich upodobań do uprawiania sportu, ale spotkać się ze mną będzie mógł dopiero w przyszłym miesiącu. Przekazał mi swój numer telefonu, licząc, że rychło oddzwonię i w ten sposób będziemy w stałym kontakcie.

Zadziwiające, że faceci z taką łatwością przekazują mi numery swoich komórek. Wielokrotnie zdarzało mi się, że już przy pierwszej odpowiedzi na mój anons gostek podaje mi telefon, żeby się konkretnie umówić czy porozmawiać. Rozumiem, że mężczyźni jakoś nie przepadają ani za pisaniem, ani za czytaniem, są raczej oszczędni w słowach. Bywają też i tacy, którzy wolą nie rozmawiać.

Ja jednak cenię sobie prywatność, dlatego swoje namiary przekazuję tylko wybranym, poza tym nie przepadam za rozmowami telefonicznymi. Kiedyś w ramach obowiązków służbowych akwizytorki musiałam „wisieć” przy telefonie po kilka godzin dziennie i do tej pory mam przesyt tłumaczenia i umawiania się przez telefon. Poza tym nie chcę wciąż podejmować inicjatywy, a cierpliwe oczekiwanie, aż ktoś łaskawie zadzwoni nie leży w mojej naturze. Zwykle później bywa tak, że telefon dzwoni w najmniej pożądanym dla mnie momencie i najczęściej nie mogę go odebrać. Pozostaje jeszcze pytanie, jak wyglądałaby moja książka telefoniczna, gdybym do niej wszystkich tych gostków chciała wklepywać?

Raz próbowałam sobie stworzyć taką grupę z przypisanymi osobnymi dzwonkami, ale kłopotliwe było przyporządkowanie nazwy każdemu, żeby wiedzieć, o kogo chodzi i się nie pomylić. Imiona bowiem się powtarzają, a nie każdy podaje nazwisko, albo chociaż oryginalną ksywkę. Teraz wolę nie „zaśmiecać” sobie mojej komóry niepotrzebnymi kontaktami, ponieważ czasem już po pierwszym spotkaniu nie kontynuuję więcej znajomości. Aktualnie jest tylko jeden numer telefonu, na którego odezwanie się oczekuję (już od dwóch tygodni), ale zdążyłam się już przyzwyczaić, że Tadeusz już tak ma: albo dzwoni lub esemesuje po kilka razy na dzień, albo milczy przez kilka miesięcy. Nie wiem jak on to odbiera, ale mnie sie zdaje, że „nadajemy” na podobnych falach i podczas każdego spotkania mamy sobie wiele do powiedzenia i zawsze brakowało nam czasu i musieliśmy się żegnać w pośpiechu, obiecując sobie kolejną randkę, do której jednak nigdy szybko nie dochodziło. Może i tym razem musi sporo wody upłynąć w Wiśle...

Musiałam trochę odtajać, zająć się czymś np. rąbaniem drewna do kominka. Pobyt na świeżym powietrzu dobrze mi zrobił.

Odpoczęłam od facetów i teraz znowu mogę o nich pomyśleć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: