Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Erato: podziemna rozkosz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Kwiecień 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Erato: podziemna rozkosz - ebook


„Niektóre rzeczy muszą pozostać w sferze wyobraźni, nie dobrze gdy się demony na świat wydostają. W świecie wyobraźni rzeczy i ludzie, fantazje to wszystko, są bezpieczne. Tam są bezpieczne. Społeczeństwo jest bezpieczne. Ogólnie jest bezpiecznie i nudno. Przewidywalnie jak w amerykańskiej produkcji. Powtarzanie schematów jest dozwolone. Chodzenie utartymi szlakami. Można się puszczać, ale tylko monogamicznie. Zwłaszcza, gdy się jest kobietą. Dlatego dewiacje są tak pociągające, dzikie, pierwotne, ale dla dobra twojego i mojego muszą pozostać tam, gdzie ich miejsce, w mrocznych głębiach psychiki.”

Autorzy prezentują oniryczny psychopornograficzny trip, gdzie zacierają się granicę między światami, gdzie urojenia łączą się z rzeczywistości, w pełnym bólu i rozkoszy splocie.



POWIEŚĆ TYLKO DLA DOROSŁYCH!!

Rakso Hardik

mieszkaniec Utopii. Zwolennik transgresyjnych praktyk społecznych i prywatnych (w tym seksualnych). Bywalec podziemnych klubów rozpusty i jałowych, białych sal szpitalnych. W swym chaotycznym życiu, pomiędzy udami namiętnych kobiet, pisuje teksty nasączone transgresyjną erotyką. Niekiedy można go spotkać na blogu (http://raksohardik.blogspot.com/). Kiedy nie jest „sobą”, uchodzi za porządnego obywatela o ustabilizowanym życiu i małym dorobku literackim i naukowym.

Ewa Bordeline

Głęboko zapadająca w pamięć ekscentryczna, artystyczna dusza. Goszcząca na salonach wielu szpitali psychiatrycznych. Jest ziarnem fantazji, które podsycane sokami rozkoszy potrafi bujnie zakwitnąć w niejednej mądrej głowie. Na co dzień wciela się w rolę kobiety pracującej nad ludzką psychiką. Umysły stają przed nią otworem stając się dla niej bezcenną inspiracją.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7859-164-1
Rozmiar pliku: 661 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autorów

Niniejszy tekst powstał w Utopii roku bezpańskiego 2013 podczas transgresyjnych orgii uprawianych bez żadnych zasad bezpieczeństwa. Kilka osób w efekcie pożegnało krainę wiecznego znoju. Przed śmiercią przeżyli najszęśliwsze chwile swego życia. Taką mamy nadzieję. A wy z szacunkiem stąpajcie, gdy idziecie przez las.

On przecież nic tym kobietom nie robił. Musi mieć pani dziwną definicję niczego, bo jak dla mnie, dziesięć trupów, to jednak coś. Nie ma jednak dowodów, że je zamordował, czy się mylę? Znaleźliśmy wszystkie zakopane w jego piwnicy. On też przyznał się, że je tam zakopał. Ale nie, że zamordował. To nie w jego stylu. Widzę, że pani dobrze zna „ten styl”. Niech pan posłucha… Nie, to pani niech posłucha. Dopóki sąd nie postanowi, co dalej w jego sprawie, pozostaje pod moją specjalną opieką. Nie wie pan, do czego to może doprowadzić. To jest ktoś, kto potrzebuje pomocy, a nie kary. Taką gadkę, to może pani wciskać studentom na zajęciach, albo może pani to powiedzieć rodzinom tych dziewczyn. Na pewną pani przyklasną. Pan nie rozumie… Mam to w dupie. Wybaczy pani, muszę poszukać jeszcze kilku pacjentów. Jak nam się pucha zapełni, to pójdą pierdzieć do pani zakładu. Nie o to chodzi… On po prostu jest niewinny… On… on je kochał.Część pierwsza

Zabawa w chowanego

I.

Pierwszy papieros wczesnym porankiem, jeszcze przed śniadaniem, jeszcze przed kawą – powolne, metodyczne samobójstwo. Pierwszy papieros przy oknie, za którym rozpościera się typowy obraz w szarych, brudnych tonacjach. Widok codzienny, widok powszechny – marna odbitka odbitki urzędowego oryginału produkowanego masowo w dusznych biurach.

Powtarzalny rytuał. Wdech – wydech. Dzień – noc. Dzień… powtarzający się mdły dzień… rozpisany, przeżyty wielokrotnie. Taki czas bez czasu, bez wydarzeń. Czas, który tylko zabija i który można tylko zabić. Czas bez niej.

Odkąd odeszła… czy raczej, odkąd jej nie ma, czas stał się bezwydarzeniowy. Cykliczna rutyna. Monotonne w tykanie zegara… odmierzany spożyciem, wypalonymi papierosami… czas popiołu… bezpłodnego oczekiwania. Wypatrywania jakiegokolwiek znaku, czegokolwiek, co dałoby, chociaż iskrę nadziei, że przyjdzie, że się jeszcze spotkamy. Że coś się wydarzy…

Tak długo jej nie było, zbyt długo… Jakby to wszystko… jakby to był jedynie sen. Intensywny, ale jednak, tylko sen. Nie mogę, nie chcę, myśleć, że to koniec, że już nigdy jej nie zobaczę. Nie, ona przyjdzie, pomimo wszystko przyjdzie. To tylko… to taka zabawa… w chowanego. Z pewnością, jest gdzieś tam, na zamglonej, wilgotnej ulicy… stoi za rogiem, chichocząc cicho, że dobrze się schowała.

Chcesz? Możemy się pobawić. W podchody.

Dworzec główny tonie we mgle. Siąpi drobny, przenikliwy deszcz. Odór zgniłej wilgoci, pleśni pokrywającej ściany miesza się z nieprzetrawionymi resztkami. Pogoda raczej jesienna niż zimowa, z całym depresyjnym bagażem przygniatającym co roku na mieszkańców, gdy tylko spadną pierwsze liście.

Dla zabicia czasu ćmię kolejnego papierosa. Pomaga na mdłości. Powinni je sprzedawać na recepty, za darmo, dla wszystkich czekających na koniec. Czekających na… Pociąg osobowy ze Szczecina Głównego do Szczecinka podstawia się na tor szósty przy peronie trzecim. Trzeszczący, szczekający głos rozrywający zastygłą w półśnie przestrzeń. Wielki zegar leniwie odmierza minuty. Obserwuję wskazówki starając się zająć czymś myśli. Czymkolwiek. Byle o niej nie myśleć… Stukot małych kółek pękatej walizki, szybkie kroki w szpilkach… odnoszę wrażenie, że mnie goni, stuk, stuk, coraz bliżej, za chwilę się odwrócę, a ona rzuci się w ramiona. Wrócimy do domu. To tam się wszystko zaczyna i kończy. W domowym zaciszu, w szczelnie zamkniętych czterech ścianach, tylko tam ja i ona. Jak w piosence, co kiedyś puszczali w radio.

Odwracam się zniecierpliwiony. Nie, to nie ona. To znowu nie ona. Mija mnie kobieta typowa, powielona jak tysiące innych klonów. Płaska i nudna. Przy takich nigdy mi nie stawał, chociażby się pociły, wysilały. Przyziemność namiętności tętniła w ich ciałach. Mechanicznych, zdyscyplinowanych, wyćwiczonych. Nawet w ich wyuzdaniu było coś urzędowego i kupieckiego, najgorsza krzyżówka.

Wtulam się w płaszcz, zapadając się w siebie. Odpalam kolejnego papierosa, chcąc zatrzymać złudzenie ciepła. Nie rozumiem, dlaczego jeszcze jej nie ma. To jej pociąg, zawsze nim o tej porze jeździła, z pracy albo do pracy, nie pamiętam dokładnie, kiedy jeszcze pracowała, nim ją zabrałem, do siebie, do domu.

Powinna już być. Dłonie się pocą. Nerwowe dłonie. Zaraz, zaraz odjeżdża. Nerwowe myśli. Spóźni się.

Zła myśl: chyba, że ktoś inny ją zabrał.

Zły obraz: ona pod innym mężczyzn. Wilgotne, rozchylone usta…

Mgnienie. Dłonie zaciśnięte w pięść. Mgnienie.

Cień. Ułamek sekundy – znajomy kształt.

Tak jakby…

Rozglądam się uważnie w poszukiwaniu dalszych epifanii mojej muzy. Nawet gdy otacza mnie tłum, czuję, że bez niej jestem nikim, szklanką do połowy pustą, wypranymi emocjami. Otępienie, to teraz czuję, nic mnie nie wzrusza, nic nie podnieca. Całkowity brak odczuwania, radość pamiętam tylko z nazwy.

Peron ponownie pustoszeje. Fala za falą, napływają – odpływają. Fale wypranych twarzy. Prymitywne gęby przyklejone do szyb w wyczekiwaniu na odjazd. Toporne, obce i nudne do obrzydzenia. Poza tym nikogo. Poza tym? Po prostu, nikogo. A już na pewno jej tu nie ma. Przemknęła, nieuchwytna, zwiewna, nierealna, jak zawsze.

Powoli idę w stronę wyjścia. Dłużej nie dam rady czekać. Wilgoć przeniknęła do szpiku. Telepie mnie. Popękanymi chodnikami, przez mleczną mgłę, podążam do domu. Pustego, pogrążonego w głębokiej ciszy, w milczeniu. Dom jest pełen jedynie wspomnień. Każdy kąt tęskni za jej obecnością.

Widać dobrze się schowała. Zawsze miała do tego talent. Po tym jak ją zabrałem często się ukrywała. W szafie, pod łóżkiem, w skrzyni, w lodówce… Po jakimś czasie się oswoiła. Czasami tylko, by przypomnieć, rozgrzać namiętność pulsującą, wściekłą chowała się i z uśmiechem czekała. Byśmy odegrali raz jeszcze, ten pierwszy, bolesny do rozkoszny raz. Ten raz, po którym blizny zdobią moje plecy i pośladki. Ślad drobnych ząbków na dłoni. Oznaczyłam cię, powiedziała wtedy. Wiedziałem, że będziemy szczęśliwi.

Wyrywa mnie ze wspomnień jakiś głos. Znajomy, czyżby jej…

Przytłumiony szept, jakby nie z tego świata. Tak jakby wydobywał się zza grubej zasłony rzeczywistości. Z innego, cudownego wymiaru. Jej głos zawsze zapowiadał nierealną rozkosz.

– Ciiii… maleńki… zimno, zimno i wilgotno. Szukaj dalej, głębiej… jesteś tak blisko… wejdź, wejdź głębiej… – głos dobiega zza wielkich masywnych drzwi bunkra.

Naciskam klamkę. Nic. Ani drgną. Kolejna próba kończy się również niepowodzeniem. Musiały się zaciąć. Szarpię z całej siły. Szamoczę się, jakby od ich otwarcia zależało moje życie. W pewnym sensie zależy. Te jednak niewzruszone, obojętne opierały się moim staraniom.

– Co jest?! – głos zza pleców. Emeryt w stroju ochroniarza wyłania się z pobliskiej budki.

– Nie mogę otworzyć – mamroczę.

– Bo zamknięte. Czytać nie nauczyli?

Nauczyli, nauczyli, pomyślałem rozglądając się w poszukiwaniu informacji o zamknięciu. Rzeczywiście, obok drzwi mała karteczka:

Szczecińskie podziemne trasy turystyczne – daj się ponieść historii. W okresie miedzy świątecznym tj. 27-31.12.2012 zwiedzanie tylko dla grup zorganizowanych, min 15 osób.

Poniżej numer telefonu.

– Który dzisiaj mamy? – pytam ochroniarza, który przygląda się bacznie ćmiąc papierosa.

– Piątek – odburkuje.

Milusi, myślę. Kwiat narodu.

– Ale dzień, dzień miesiąca, jaki numer, data, rozumie pan? Który dzisiaj?

– Dwudziesty ósmy – kręci głową. Miażdży niedopałek wojskowym butem. – Nici ze zwiedzania. Idź pan lepiej do domu.

Ignoruję go. Ona tam była, może nawet jest. Wiem dobrze, w końcu ją słyszałem. Nie mogę teraz odpuścić, nie teraz, gdy zabawa się rozpoczęła na dobre, gdy bliska jest rozkosznego zakończenia.

Zadzwonię. Może akurat zrobią wyjątek. W końcu każdemu przyda się przed sylwestrem zastrzyk gotówki.

W słuchawce zaspany, kobiecy głos.

– Dzień dobry… chciałbym zarezerwować, znaczy się zamówić zwiedzanie. Na teraz.

– Co? A… tak. Dzień dobry. Wie pan… jest szósta rano, a ja wstaję o dziesiątej. Proszę… proszę zadzwonić później, dobrze? Miłej nocy – zachrypnięty, ciężki głos.

– Jak szósta?! – wymamrotałem. – Proszę zaczekać! – Dodaje szybko, chyba trochę zbyt błagalnie. – Niech pani zaczeka! Nie mogę zwlekać, żadne później nie wchodzi w grę. Rozumie pani? Naprawdę, bardzo, ale to bardzo mi zależy. Zapłacę ekstra – rzucam na koniec, zbyt desperacko. Czuję, że być może będę tego żałował. Teraz to jednak się nie liczy. Dla mojej małej poświęciłbym wszystko.

– Jezussss… – chwila milczenia. – Dobra. Chce pan kupić mój czas na sen, który i tak pan przerwał?

– Tak, chyba tak – mamroczę bez sensu.

– W takim razie musi pan wiedzieć, że jest on niemalże bezcenny, nie wiem, czy pana stać. Na ile osób to zwiedzanie?

– Tylko ja – mówię cicho.

– Słucham!?

– Tylko ja – dodaje głośniej.

– Nie jestem głucha. Po prostu… – westchnienie. Chwila ciszy. – Nie chciałabym wątpić w pańską umiejętność czytania ze zrozumieniem – ton oficjalny, silący się na ironię – ale musi pan wiedzieć, że w okresie miedzy świątecznym zwiedzać mogą jedynie grupy minimum piętnastoosobowe. Czy pańskie ja sklonowało się w takiej liczbie, bo jeżeli nie, to nawet nie opłaca mi się z panem dłużej rozmawiać?

– Zapłacę za grupę, to żaden problem. Muszę… bardzo chciałbym zwiedzić bunkry, a nie wiem czy potem będzie ku temu okazja.

– A co zagłada się szykuje? Jeśli to ma być koniec świata to ubiór dostosuję do okoliczności. Dobra. Będę za trzydzieści minut. Proszę uzbroić się w cierpliwość i gotówkę, bo za bilet, przepraszam, bilety wstępu kasuję z góry. To będzie około pięćset złoty. Zgadza się pan?

– Pięćset? – zaschło mi w gardle.

– Za dużo? W takim razie…

– Dobrze, już dobrze. Może być. Zgadzam się.

– To do zobaczenia.

Dłonie mam mokre. To była męcząca rozmowa. Rozmowy mnie męczą, zawsze męczyły, a ta kobieta zdaje się być straszną suką. Widać te, które nie mogą pracować na powierzchni ziemi właśnie takie są. Znam ten ton głosu, kojarzący się z sadystycznymi pielęgniarkami w lateksowych rękawiczkach, które celowo potęgują ból pacjenta. Sycą się władzą. Ta najwidoczniej jest taka sama. Trudno, jakoś to zniosę, nie będzie mnie przecież dotykać. Byle tylko przyszła. Wtedy będę mógł kontynuować poszukiwania. Bez mojej małej nic nie ma sensu.

Kolejny niedopałek gaśnie w kałuży. Odmierza czas. W pół do siódmego papierosa, a kobiety ani widu, ani słychu. Nawet słownictwo sięga już dna. Źle ze mną, ale jak wróci moja muza wszystko się odmieni. Wszystko…

Szybki krok, rytmiczny, ale nie na kobiecy sposób. Raczej męski. To pewnie ta suka.

– To pan? Gotów na przygodę? Po wyjściu z tego schronu nie będzie pan już tym samym człowiekiem.

Średniego wzrostu i dość drobnej budowy dziewczyna. Czarne bojówki, wojskowa kurtka i buty. Włosy zaplecione w długi czarno-czerwony warkocz. Twarz niczego sobie, chociaż trochę zbyt wulgarna. I dziewczęca. Ma w sobie coś z przejrzałej nimfetki.

Przytakuję. Krótko prosi o pieniądze.

– Widzę, że się skarbonkę rozbiło – marudzi przedzierając się przez gąszcz dziesiątek i dwudziestek.

– Pieniądz jak pieniądz – odpowiadam oschle. Irytuje mnie to stanie. Chciałbym już wejść. – Możemy zacząć? Czy będzie pani to sprawdzać po raz enty?

– Trzeba się upewnić, a pretensje to można mieć do siebie. Jakby stówki były, to by tyle liczyć nie trzeba było, tak? Dobra – mówi nie czekając na odpowiedź. – Czas do pracy – wzdycha, po czym oficjalnym tonem zaczyna wygłaszać oklepany, niby zabawny, niby straszny komunikat. – Proszę wyłączyć telefon komórkowy i tak się na nic tu nie zda, poza tym nie wolno robić zdjęć. Kiedyś nawet odzywanie się było zakazane, ponieważ mogło wzbudzić panikę. Mam nadzieję, że ubrał się pan stosownie do miejsca, w środku jest zimno, zimno i wilgotno…

– Tak, wiem. Już to słyszałem.

II.

Nie lubię być budzona zbyt wcześnie. W ogóle nie lubię być budzona. Od kiedy Krzysiek leży w szpitalu musiałam wziąć i jego zmianę, więc koniec ze spaniem do południa. Niemniej, telefon o szóstej czy siódmej, to lekka przesada, nawet do znajomych się nie wydzwania o takich godzinach. A ten jeszcze gada jak potłuczony, że przez sen trudno go zrozumieć. Wysilanie się na uprzejmość, to raczej niewiele daje. Pięćset to dobra cena za mój sen. Trzeba znać swoją wartość. Będzie miał, co wspominać.

Poranny papieros przy kawie. Wczorajszej. Zimna, o metalicznym smaku, ale podnosi ciśnienie. Na tyle by się doczłapać pod prysznic. Woda zmywa resztki snu. Spływają do rynsztoku.

Mam tylko nadzieję, że to nie żaden głupi żart. Źle by się to dla niego skończyło. Na wszelki wypadek, bo jak myśl ludowa głosi, przezorny zawsze ubezpieczony, zabieram paralizator, miotacz gazu i teleskopówkę. Nie wiadomo, co to za psychol. Ktoś, kto wydzwania do ludzi o szóstej rano musi być nieźle porąbany.

Z mgły wyłaniają się kontury męskiej sylwetki. Nie wydaje się niebezpieczny. Raczej dziwny. Po trzydziestce, średniego wzrostu, w płaszczu Colombo, choć usposobieniem przypomina bardziej Monka, jakaś nerwica natręctw, czy coś. Trochę się jąka, jakby gubił słowa. Niespokojny wzrok, unikający spotkania. Lubię takich facetów, nieodgadnionych.

Mijając go… ogarnia mnie dziwne uczucie, jakbym zareagowała na jakiś komunikat. Wbrew zimnej pogodzie czuję rozleniwiające ciepło. Spoglądam na niego, w jego oczy, na chwilę…

Szybko odwracam głowę.

Prowadzę znanym szlakiem, recytując wyuczone formułki.

– Niemcy po zakończeniu I wojny światowej i podpisaniu Pokoju Wersalskiego miały stać się państwem zdemilitaryzowanym, ale po dojściu Adolfa Hitlera do władzy podjęły rozbudowę przemysłu zbrojeniowego i umocnień. Powołano w Szczecinie tajną akademię sztabu generalnego, koszary zaczęły zapełniać się nowymi pułkami Wehrmachtu, tu również umieszczono dowództwo 1 floty powietrznej Luftwaffe.

On wydaje się nie słuchać. Rozgląda się, jakby czegoś szukał. Trochę to niepokojące. Jednak nie przerywam. Dalej recytuję.

– Miasta niemieckie, w tym Szczecin zaczęto przygotowywać do obrony przed nalotami. Organizowano obronę przeciwlotniczą, budowano schrony na terenie parków, na placach, w alejach i na cmentarzach. Zaadaptowano siedemnaście tysięcy piwnic w budynkach mieszkalnych, których zewnętrzne ściany wzmocniono ścianami betonowymi. Największy z blisko sześćdziesiąt publicznych schronów zbudowano w pobliżu tego właśnie dworca kolejowego – mogło w nim znaleźć schronienie około pięć tysięcy osób.

– Nie musi mi pani tego opowiadać. Nie po to tutaj przyszedłem – przerywa.

Sięgam do kieszeni, w której znajduje się miotacz gazu. Ten koleś jest jednak dziwny. Coś jest w nim niepokojącego.

– To po co ściągnął mnie pan tutaj? – staram się, by głos brzmiał naturalnie. Z trudem powstrzymuję drżenie.

– Chcę się rozejrzeć – odpowiada od niechcenia.

– Za czymś konkretnym?

– Tak… nie. Sam nie wiem – mamrocze.

Przynajmniej nie powiedział, że chce mnie zamordować, bo głosy nakazują, albo po prostu nikogo jeszcze nie zabił w bunkrze, a bardzo by chciał zobaczyć jak to jest. Więc na razie nie jest źle… Zresztą, nie wygląda na silnego. Poradziłabym sobie bez sprzętu z takim wypłochem.

III.

Dziewczyna recytuje idąc przede mną. Głos nie najgorszej barwy, ale trochę irytuje ten bezbarwny potok encyklopedycznej wiedzy, wykutej i zwracanej bez żadnych emocji. Widać, że nie jest pasjonatką, tylko wykonuje swoją pracę. Mogłaby robić równie dobrze coś innego. Z równym brakiem zaangażowania. Równie wyprana, wyjałowiona. Odwalić swoje i do domu.

Mówi, słowa płyną obok mnie, niemal ich nie rejestruje, wypatrując ukochanej, musiała się gdzieś schować. Wiem przecież, że tu jest. Dobrze słyszałem. Tym razem na pewno, nie jak czasami, gdy budzi mnie jej głos albo odzywa się tuż tuż za mną, nad uchem – echo w mojej głowie, echo ścian…

Ona nie wytrzyma, zawsze się zdradzi. Bo chce się zdradzić. Bo chce, abym ją odnalazł. Pragnie tego tak samo jak ja. Niezależnie od tego, co mówiła. To, to nie było ważne. Liczyły się czynny, wilgoć, w którą się zanurzałem, zawsze otwarta, oczekująca, pochłaniająca… Krzyk rozkoszy, paznokcie rozcinające skórę, zamglone spojrzenie, nabrzmiałe piersi…

– Trasa – odzywam się lekko zachrypniętym głosem. – Trasa zwiedzania nie obejmuje całości?

Krótki, sztuczny śmiech. Aktoreczka. Z takim talentem mogłaby występować co najwyżej w spelunie dla emerytowanych onanistów. Może zdobyłaby wiotki aplauz dla swego upudrowanego… talentu.

– Wie pan, całkowita powierzchnia to około trzech tysięcy kilometrów kwadratowych. Nie organizujemy biwaków w bunkrach, tylko mały spacerek.

Sporo miejsca, żeby się ukryć. Znając ją, to główna trasa odpada. Zbyt banalna. Zbyt mały wysiłek. Za krótka gra wstępna.

– Wolałbym zboczyć z trasy – mówię niepewnie.

– A czego pan tu szuka? Może tak będzie łatwiej.

Nie jestem pewien czy powiedzieć prawdę. To mogłoby zostać źle zrozumiane. Nigdy też nie byłem dobrym kłamcą. Milczeć też nie wypada.

– To… to skomplikowane. Powiedzmy, że inspiracji.

– Inspiracji? Do czego?

Czuję, jak traci pewność siebie. W głosie wyczuwam nutkę lęku. To podnieca. Prowokuje. Muszę się opanować. Nie mogę pozwolić na marnotrawienie energii. Cel. Skoncentrować się na celu.

– Jestem pisarzem. A raczej staram się być – uśmiecham się usiłując być uroczym. – Na razie niewiele opublikowałem.

Przytakuje. Trochę się rozluźnia. Dobrze. Niech nie prowokuje.

– Co za gatunek?

– Trans, coś w rodzaju, chyba najbliżej realizmu magicznego… po prostu lubię mieszać konwencje, style, gatunki. Wszystko się przenika, rozlewa i pulsuje. Wibrujące fragmenty… to taki realizm. Najbliższy temu, co jest.

Zapala papierosa. Wydaje się, że myśli o czymś intensywnie.

– Za małą dopłatą mogę coś pokazać. Coś, co może zainspirować.

– Dopłatą?

– No, dopłata. Wie pan, dla kogoś takiego jak pan, to rzecz bezcenna. Niewiele osób to widziało, a wielu dałoby się posiekać – robi pauzę. – Powiedzmy – dmucha mi w twarz dymem. – Trzy stówki.

Jest zbyt blisko. Zbyt pewna. Instynktownie cofam się. Przytakuję mechanicznie. Byle tylko się odsunęła. Za blisko. Zdecydowanie za blisko. Czuję zapach jej skóry, jest w nim coś, coś pociągającego. Tajemniczego. Coś, co domaga się wydarcia, wydobycia.

– Płatne z góry. Takie zasady – wyciąga drobną dłoń.

– Nie… nie wiem, czy mam przy sobie – gorączkowo przeszukuję portfel. – Mam… sto, sto trzydzieści, sto czterdzieści, i kilka miedziaków.

– Mało – kręci przecząco głową. – I tak proponuję ze zniżką. Sorry, przykro mi. Może następnym razem. Wracamy. Koniec zwiedzania. Już wystarczająco się nałaziliśmy.

– Czekaj. To ważne – mówię z naciskiem. Chwytam ją za ramię. Spoglądam w oczy. – To ważne.

Irracjonalne przeczucie, że tam ją znajdę.

Przygląda się niepewnie.

– Dobra, dobra – wyswobadza ramie z uścisku. – Na razie może być sto czterdzieści, reszta na powierzchni. I to dzisiaj. Rozumiemy się? I niech mnie pan więcej nie dotyka. Nie przepadam za tym.

Zgrywa twardszą niż jest w rzeczywistości. Nie zamierzam się jednak targować. Nie przy takiej stawce. Przytakuję. Przepraszam.

– Dziwak z pana, naprawdę – mówi cicho. Jakby do siebie. – Zboczymy… zejdziemy na chwilę z głównego szlaku, ale potem kończymy. Już się napracowałam, a jak to pana nie zainspiruje, to nie wiem, co może. Szkoda wycierać podeszwy bez sensu.

– Tak, tak – odpowiadam machinalnie. Odczuwam ulgę. Dobrze, że się zgodziła. Jestem coraz bliżej. Czuję to. Czuję pod skórą. Znane wibrowanie. Nigdy… prawie nigdy mnie nie zmyliło.

– Mam nadzieję, że nie ma pan klaustrofobii, miejscami bywa dość ciasno.

– Bo ja wiem. Chyba nie.

– Tak jak mówiłam, niejeden gryzipiórek dałby spalić się na stosie, by to zobaczyć. Pójdziemy teraz wąskim korytarzem, elektryka tu padła, a może nigdy jej po wojnie nie naprawili, nie wiem dokładnie, nie odrobiłam tej lekcji. W każdym razie, chcąc nie chcąc, musimy zdać się na światło latarki, a ta jest, taki pech, tylko jedna. Proszę starać się nie zgubić, bo za darmo pana nie będę szukać.

Naprawdę potrafi być irytująca. Zastanawiam się czy ma jakiegoś faceta. Jeżeli tak, to musi doprowadzać go do szaleństwa. Albo koleś jest totalnym trepem. Dobrze dla niej. Może grać intelektualistkę wykształconą na programach rozrywkowych i pisemkach dla ambitnych kobiet. Dwadzieścia sposobów, aby być boginią w łóżku. Nawet reżyser taniego porno by się zeszczał ze śmiechu.

Podążam za nią, wpatrując się w jędrny tyłeczek. Ma nie najgorszą figurę, wysportowaną, trochę chłopięcą. Zupełnie inaczej niż moja ukochana, miękka, puszysta, o ciężkich piersiach. W porównaniu do niej, to przewodniczka była płaska.

– Uwaga na nietoperze, są niegroźne, ale łatwo je przestraszyć – suchy ton wyrywa mnie z zamyślenia. Dobrze, bardzo dobrze. Muszę się kontrolować. – Sama nie wiem, ile ich tu mieszka, ale pewnie z kilka tysięcy. Proszę sobie wyobrazić taką chmarę lecącą przez wąskie korytarze… Teraz uwaga, będzie rozwidlenie, my pójdziemy w prawo, droga w lewo prowadzi do pustego pomieszczenia, nie ma tam nic ciekawego, ślepy zaułek. Może kiedyś było, ale dziś…

Idziemy powoli. Cienie tańczą wokół na wilgotnych ścianach.

…przez chwilę, mgnienie, na skraju, sylwetka, cień, przemykający…

– Dobrze – znany szept.

– Słyszała, słyszała pani? – mówię mimowolnie. Z trudem panuję nad emocjami.

– Co?

– Jakby jakiś głos.

– Nie – odpowiada niepewnie. Znowu lęk. To pobudza. Jej lęk jest niczym otwarcie bramy, nieśmiałe zaproszenie, abym wszedł, się rozgościł, uczynił sobie poddaną. – Proszę się przygotować – głos trochę drży. – Zaraz będziemy na miejscu. Pokażę panu coś, czego nie widział żaden turysta, żadna z masowych, oficjalnych wycieczek. Rozumiemy się, że to ma pozostać między nami. Nasz mały sekret – mówi pewnie, przejmuje kontrolę, wycofuję się.

– Nasza tajemnica, do grobu. Rozumie pan? – pyta z naciskiem. – Nie chciałabym mieć pana na sumieniu. – Przechodzą mnie deszcze. Twarz skryta w cieniu. Jej oczy błyszczą dziwnym blaskiem. Cofam się. – Proszę obiecać, bo wie pan, tutaj o wypadek nie trudno – zachichotała. Trochę teatralnie. Jednak w tej nieudolnej grze dostrzegam krwisty pierwiastek. Przez chwilę widzę w niej siostrę. Odczuwam podziemne więzy, pierwotne sploty, tych, którzy wymknęli się podmiotowości, którzy potrafią zanurzyć się w rwącym potoku czystych emocji. W mrocznej rzece.

– Obiecuję – głos mam znowu zachrypnięty, z trudem wydobywający się przez wysuszone, zaciśnięte gardło.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: