Dzień dobry, kochanie - ebook
Dzień dobry, kochanie - ebook
Dwie dusze, które spotykają się, rozstają, odnajdują i…
Prawdziwa miłość pokonuje czas i odległość. Ciepła zabawna, wyjątkowa powieść. Romantyczna jak „Jeden dzień”.
Rzym i Mediolan leżą daleko od siebie, a mimo to uczucie między Agnese i Lorenzem jest niczym ogień, który tli się niewielkim płomieniem, lecz się nie wypala.
Poznali się, będąc jeszcze dziećmi, pewnego upalnego lata w Emilii-Romanii. Od tamtego czasu upłynęło już wiele lat, a beztroskie zabawy ustąpiły miejsca przenikliwym spojrzeniom pełnym pożądania.
Zielonooka Agnese o rudych włosach dużo czasu poświęca nauce, jest uparta i marzy o tym, by zostać lekarzem. Bogaty i czarujący Lorenzo, wychowany pośród luksusów i wygód, pasjonuje się fotografią i kinem. Spędza czas na wystawnych, suto zakrapianych imprezach, uwodząc coraz to inne aktorki i modelki. Mimo to jedynym głosem, jaki chciałby słyszeć podczas samotnych nocy, jest głos Agnese. Ona potrafi słuchać, zna go jak nikt inny i umie czasem porządnie go zganić, ale też obdarzyć ciepłym słowem, nawet wtedy, gdy już świta, a w szpitalu czekają na nią pacjenci. Zostając kardiologiem, poszła za głosem swojego powołania i spełniła marzenie, które towarzyszyło jej od dziecka. Agnese i Lorenzo przemierzają wszystkie etapy życia, wciąż spotykając się i rozstając, kochając się i oddalając się od siebie, aż do momentu, w którym przeznaczenie w końcu postanawia im pomóc...
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-410-8 |
Rozmiar pliku: | 574 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Straciłaby oddech. Wokół zapanowałaby cisza. Głucha, głęboka cisza i złowieszcza ciemność. Jej dłonie przybrałyby jeszcze bledszy kolor, włosy unosiłyby się delikatniena falach, lekkie, oświetlane tym jedynym promieniem słońca, który padał wtedy na lagunę, dzieląc ją idealnie na pół.
Jej ciało wynurzyłoby się po kilku godzinach, dryfowałoby pod cieniutką powłoką aksamitnej tafli: pobladła twarz, okolona łagodnymi lokami, i zielone oczy, tego samego koloru co woda.
Była szósta czterdzieści osiem i przypomniała sobie,że słyszała gdzieś o tym, że do większości samobójstwpopełnianych w północnej Europie dochodzi właśnie między czwartą a siódmą rano.
Przynajmniej umarłaby młodo, w eleganckiej sukience od Armaniego.
• • •
Agnese spojrzała w dół na gęstą, spokojną wodę i zrozumiała, że nigdy nie zdecydowałaby się na skok.
Z drugiej strony wyspy Lido, za mętnym kanałem,rozciągał się widok na całą Wenecję, na horyzont przerywany jedynie dziobami gondoli i na delikatną mgłę rozpościerającą się na tle różowawej łuny wschodzącego słońca. W oddali białe motorówki, niczym baletnice, przeskakiwały z gracją z jednej fali na drugą, urozmaicająckrajobraz. Wpatrywała się w zgniłe drewno pomostu zanurzonego od wieków w tych samych, statycznych wodach. Właśnie tak się czuła – zgniła wewnątrz i nieruchoma na zewnątrz.
Odwróciła się i spojrzała na majestatyczny budynekExcelsiora: okna z zaostrzonymi łukami nawiązującedo stylu arabskiego, mauretański dziedziniec z orientalną fontanną i rzucająca się w oczy kopuła, która sprawiała, że przypominał raczej budzącą podziw katedrę niż luksusowy hotel.
Nadal nie mogła uwierzyć, że spędziła tutaj noc.
Poddanie się w tym konkretnym momencie byłobyjak pogodzenie się z porażką, z nieuchronnością kolei losu, z figlami płatanymi przez tragiczne i okrutne przeznaczenie. Nie pierwszy raz zdarzało jej się cierpieć z powodu mężczyzny. Choć w gruncie rzeczy przez całe życie cierpiała wyłącznie z powodu jednego mężczyzny.
Niczego nie pragnęła bardziej niż ukarać go, wzbudzić w nim poczucie winy, sprawić by za nią tęsknił. Samobójstwo? Nie, niestety, to nie było dla niej.
Poza tym, jeśli utopiłaby się w prywatnym basenie portowym hotelu Excelsior w czasie trwania Festiwalu Filmowego, tylko nadałaby mu rozgłosu.
Już wyobrażała sobie nagłówki gazet: Z miłości rzuciła się do wody. Kronika szalonej miłości debiutującego reżyserai pani kardiochirurg.
W żadnym wypadku nie mogła ryzykować przyczynienia się do jego sukcesu – to było poza dyskusją. Kto wie, może nawet uroniłby kilka łez, udzielając wywiadu jakiejś stacji telewizyjnej.
Poza tym, co powiedziałyby na to jej ciotki? Całytydzień zajęły im przygotowania mające przemienićją z brzydkiego kaczątka, jakim od zawsze się czuła,w pięknego łabędzia o dumnym spojrzeniu i rozpostartych skrzydłach.
• • •
— Przepraszam. Czy pani zamawiała kawę?
Agnese odwróciła się gwałtownie, wcześniej nie zauważyła obecności kelnera. Dotarła do kawiarni półprzytomna, pogrążona w plątaninie myśli. Ograniczyła się do przytaknięcia głową i automatycznie wsypała cztery łyżeczkicukru do filiżanki. Chłopak odłożył tacę na blat i zaczął się jej przyglądać.
Agnese podniosła wzrok nieco poirytowana.
— Przepraszam, czy pani jest…?
Odwróciła się, śledząc jego wzrok. Od razu rozpoznała plakat znajdujący się za jej plecami, widoczny przez szybę drzwi wejściowych hotelu.
Był to plakat reklamujący film, jego film.
Szkoda tylko, że to nie ona na nim widniała, a ta druga.
— Nie — odpowiedziała zdecydowanym tonem.
Chłopak wyglądał na rozczarowanego.
— W każdym razie jest pani do niej bardzo podobna.
Niewiarygodne. W tak próżny sposób, opierający się jedynie na pozorach – wystarczył kok à la Hepburn i stylowe okulary – można było upodobnić się do tej drugiej. To fryzjer ją na to namówił, jak tylko ciotkaAurora powiedziała mu, że Agnese wybiera się do Wenecji na Festiwal Filmowy. Kok miał uczynić ją wyjątkową i nadzwyczajną, jak sławną aktorkę ze Śniadaniau Tiffany’ego.
Była tak roztrzęsiona, że papieros wysunął jej się z dłoni i musiała spuścić wzrok. Zauważyła, że obcas lewego buta pękł i głęboka rysa dzieliła na pół wąską szpilkę polakierowaną na turkusowo. Były to drogie sandałki, kupionena posezonowych wyprzedażach.
Obcas mógł złamać się w każdej chwili – przy odrobinie szczęścia stałoby się to dokładnie w momencie, w którym on zmaterializowałby się w holu.
Ciotki wypchały jej walizkę eleganckimi sukienkami, jedwabnymi apaszkami, słomkowymi kapeluszami i przede wszystkim butami na wysokich obcasach, których wystarczyłoby co najmniej na dwie zmiany dziennie.
— Kobieta nie może istnieć bez swojego piedestału— lubiła powtarzać ciotka Aurora, która właśnie uzyskała dyplom kosmetyczki i chwaliła się kompetencjami.
Teraz, gdy kelner zwrócił jej uwagę na podobieństwo między nią i aktorką z plakatu, zaczynała rozumieć,dlaczego dzień wcześniej po wyjściu z motorówki zrobiono jej tyle zdjęć.
• • •
Kiedy ją zobaczył, podszedł zaskoczony i zapytał:
— Nina, to ty?
Na twarzy Agnese zagościł wymuszony uśmiechi po chwili przy nim pojawiła się ona. Dziewczyna o nogach tak długich, że musiała być albo modelką albo aktorką. Miała na sobie czarną obcisłą sukienkę z jedwabiu, którą nosiła, jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie, chociaż zbliżało się dopiero południe. Obydwie były wysokie, smukłe i miały taką samą fryzurę. Oczy tej drugiej były jaśniejsze od oczu Agnese i miały nieco podłużny kształt, ale rzeczywiście można było doszukać się podobieństwa.
Była jeszcze piękniejsza, niż sobie wyobrażała.
— Miło mi, Louise.
Agnese przedstawiła się, po czym jak zwykle zamilkła.
Zawsze tak było. Tylko on potrafił do niej dotrzeć, wywołać uczucia, które nią wstrząsały. Był też jedyną osobą, która potrafiła ją zranić, może nawet wcale nie mając takiego zamiaru.
W tamtym momencie, siedząc nad filiżanką kawy, Agnese zrozumiała, że pozostało jej już tylko jedno do zrobienia – żyć dalej.Lorenzo
Stał długo pod strumieniem ciepłej wody. Powracał ymu w pamięci szczegóły z minionej nocy, jej biała szyja w mroku panującym w pokoju, ciepły głos, nieco ochrypły od nadmiaru alkoholu. To pożądanie, które zdawało się ich pochłaniać bez końca.
Kiedy się obudził, ona już nie spała. Patrzyła na niego,w ciszy, tymi swoimi wielkimi oczami, tak bliskimi.
Trwali tak przez kilka długich chwil, potem on podniósł się nagle z łóżka, przypominając sobie o Louise. Jej szminka od Diora leżała na półce pod lustrem razemze srebrną bransoletką, którą dostała od niego – pewnie spakowała walizki w pośpiechu i złości albo specjalnieje tam położyła, aby zostawić po sobie jakiś ślad w pokoju, w którym jeszcze dzień wcześniej byli razem.
Widział ją dokładnie oczami wyobraźni, jak szła hotelowym korytarzem i płakała, zasłaniając oczy ciemnymi okularami – w głębi duszy chyba miał na to nadzieję. Nie należała do osób, które z łatwością publicznie okazują swoje emocje.
Podobnie Nina, która, jak daleko sięgał pamięcią, rzadko potrafiła mówić głośno o tym wszystkim, co czuła i myślała.
Nagle przypomniał sobie ich pierwsze wakacje.Jak bardzo się rozzłościła, gdy wyjechał bez pożegnania. Byli tylko dziećmi. A jednak wytrwała w swoim postanowieniu. Czasem nienawidził jej uporu.
• • •
Tamtego ranka Lorenzo nie powiedział ani słowa.
Jednak wszystko było wyraźne i oczywiste. Kiedy podniosła się i bez słowa przybliżyła się do niego, patrząc mu prosto w oczy, zrozumiał. Ona wiedziała już o wszystkim, jak zawsze.
— Masz wyrzuty sumienia.
Lorenzo trwał w milczeniu, słowa uwięzły mu w gardle, nie mogąc się uwolnić.
— O czym ty mówisz? Wcale tak nie jest.
Odsunął się i podszedł do okna.
— Właśnie, że tak! Masz wyrzuty sumienia! Wyrzuty sumienia... Poważnie!
Stał wciąż odwrócony plecami, nie był w staniesię poruszyć. Słyszał, jak zbierała ubrania i stukała obcasami po parkiecie. Gdy się odwrócił, Nina była jużw drzwiach.
— Jesteś w niej zakochany?
Louise była chyba pierwszą kobietą, której pozwolił przedrzeć się przez mur, który wybudował między sobąi resztą świata.
— Nie wiem — odpowiedział.
Nina przygryzła wargi i nie spuszczała z niego wzroku– chciała jeszcze przez chwilę przyglądać się mu, nimzdecyduje, czy wierzyć jego słowom.
Ale on nie starał się niczego wyprzeć, więc wyszeptała tylko:
— Jeśli zechcesz, spotkamy się później... w kawiarni. Będę na ciebie czekać.
Łzy napłynęły jej do oczu, kiedy wychodziła.Kaczątka
Jedynymi przyjaciółmi, jakich zdołała sobie zjednaćtamtego lata w Romanii, były kaczątka.
W tamte wakacje jej stosunki z kuzynką Gildą znacznie się zmieniły.
Pewnego ranka, podczas gdy babcia przygotowywała piadinę¹ na obiad i odgrzewała kawę z mlekiem na śniadanie, ciotka Aurora pojawiła się w kuchni z kolorową reklamówką, którą zaczęła wymachiwać przed oczami swojej, dwunastoletniej wówczas, córki – Gildy.
— Mam coś dla ciebie! — wykrzyknęła podekscytowana, wyciągając z reklamówki wiśniowy kostium w białe kropki.
Gilda spojrzała na malutki kostium z lekkim przerażeniem w oczach i spróbowała się przeciwstawić:
— Ale mamo… jest za mały, a poza tym tego typu kostiumy są już teraz niemodne, ten krój jest trochę przestarzały…
— Jesteś już panienką, a tylko małe dziewczynki noszą jednoczęściowe kostiumy — odpowiedziała ciotka Aurora tonem nieznoszącym sprzeciwu.
— Ja też chcę dwuczęściowy kostium — wtrąciła Agnese, która miała wówczas dziewięć lat i ani śladu czegokolwiek, co należałoby zasłaniać. Babcia od razu ją uciszyła:
— Ty się nie spiesz. Na wszystko przyjdzie czas.
— Będzie pasował idealnie. Przymierz go od razu— powiedziała stanowczo Aurora, a wtedy Gilda spojrzała na ciotkę Claudię błagającym o pomoc wzrokiem.
— Nie patrz tak na mnie, nie jestem twoją matką. Gdyby to ode mnie zależało, w ogóle nie istniałyby dwuczęściowe kostiumy.
Ciotka Claudia jako jedyna z całej rodziny nie wyszła za mąż i nie miała dzieci, co nierzadko uznawałaza powód do dumy, sądząc, że podjęła jedyną słuszną decyzję w życiu. Miała krótko ścięte włosy i wciąż nosiładzwony, mimo iż kończyły się już lata dziewięćdziesiąte. Chodziła z wiertarką w kieszeni, kochała ogrodnictwoi zajmowała się tymi wszystkimi pracami, które zazwyczaj wykonują mężczyźni. Między innymi dlatego,że w domu nie było mężczyzn.
Agnese lubiła ciotkę, ponieważ była inna i potrafiłają rozśmieszyć. Gilda też uwielbiała ciotkę, choćby dlatego, że stanowiła całkowite przeciwieństwo jej matki Aurory, która z kolei była wybuchową mieszanką kobiecości i zmysłowości. Za każdym razem, gdy dostawała reprymendę, Gilda wiedziała, że mogła liczyć na ciotkę Claudię, która choćby z przekory, zawsze sprzeciwiała się zdaniu siostry.
Dla Agnese jedyną osobą, która miała rzeczywiście coś do gadania, była babcia. To ona dokonywaławyborów, co Agnese, wciąż małej dziewczynce, wtedy jeszcze odpowiadało.
To były czwarte wakacje, które spędzała w Romanii.Jej pradziadek wybudował tam dość duży dom, otoczony niewielkim kawałkiem ziemi, i szopę przystosowanąna kurnik. Agnese uwielbiała świeże jajka, zapach spalenizny wydobywający się ze starej kuchenki elektrycznej, marmurowe stopnie, które ochładzały jej stopy wczesnym popołudniem, i piadinę domowej roboty. W Riccione były karuzele, a w Rimini lody w rożku, które zależnie od wielkości mogły kosztować do pięciu tysięcy lirów. A przede wszystkim była tam jej kuzynka Gilda, której obecność sprawiała, że lato było wyjątkowym okresem.
Starsza od niej o kilka lat Gilda, rudowłosa dziewczynka z dużymi, intensywnie brązowymi oczami i konstelacją piegów na policzkach, miała silny i zdecydowany charakter. Agnese podziwiała ją i chciała spędzać z nią cały swój wolny czas.
W czasie zimy Gilda tylko czasami przyjeżdżałają odwiedzić i spędzały wtedy całe popołudnia, grającw klasy, skacząc po kolorowych płytkach na podwórzuu babci, w starej kamienicy z lat sześćdziesiątych w dzielnicy Centocelle, w Rzymie.
Budynek został wybudowany przez Angela, pradziadka Gildy, budowniczego, amatora alkoholu i niezmordowanego gracza karcianego, oraz jej dziadka Alberta, elektryka. Podwórze zostało wykończone jako ostatnie, więc wyłożono je różnymi płytkami, jakie zostały z innych pomieszczeń. Dlatego posadzka pełna była rozmaitych kolorów. Godzinami można było skakać z jednej płytki na drugą. Gdyby miała siostrę taką jak Gilda, jej życiena pewno byłoby o wiele lepsze. Niestety, kuzynka mieszkała w dzielnicy Salario, po drugiej stronie miasta. Jedyną okazję do spotkania stanowiły wakacje.
Tamtego lata jednak Gilda nie była już taka jak dawniej.Nie pływała już razem z nią, nie śpiewała na całe gardło piosenek z Candy Candy², nie biegała za nią po plaży,bawiąc się w berka, nie chciała nawet budować zamkówz piasku. Całymi dniami przesiadywała pod parasolem, obserwowała, jak ciotki grały z babcią w karty i chowała się przed spojrzeniami mężczyzn nieświadoma swego rozbrajającego piękna.
Jakby tego było mało, wydawało się, że nad morzemw ogóle nie było dzieci w wieku Agnese. Wszyscy byli albo zbyt duzi, albo zbyt mali. A ona była bardzo wymagająca.
Na podwórzach w pobliżu ich domu można było spotkać jedynie staruszków grających w karty i popijających czerwone wino oraz kilku starszych od niej chłopców, bawicych się w niezrozumiałe dla niej gry, do których i tak nie była dopuszczona.
Na szczęście nie brakowało zwierząt.
Były i kury w kurniku, i Yoghi, najbardziej leniwypies na świecie, i gromadka małych kaczątek o ciemnozielonym puchu i żółtych dzióbkach. Agnese znalazła jew małym lasku w pobliżu domu i natychmiast poczuła,że jej potrzebowały.
Złapała ptaszki do wiklinowego koszyka, kusząc kawałkami suchego chleba namoczonego w mleku, i zabrała ze sobą. Babcia nie pozwoliła wnieść ich do domu, więc Agnese zbudowała coś w rodzaju gniazda: trochę siankai mały daszek oparty na dwóch drewnianych patykachwbitych w ziemię. Przynajmniej mogły się tam schronić przed słońcem. Było ich siedem.
Wieczorem, przed pójściem spać, Agnese liczyła je od nowa, by upewnić się, że żadnego z nich nie brakuje. Wszystkim nadała imiona i założyła kolorowe opaski na łapki, aby móc łatwo je rozróżnić. Opiekowała się nimi z taką uwagą, jakiej dotąd nie poświęciła niczemu innemu.
Kiedy ciotki zapytały, gdzie jest kacza mama, Agnese odpowiedziała, że porzuciła małe i odpłynęła w kierunku drugiego brzegu rzeki.
Kłamała, ale uważała, że było to w sumie niewinne kłamstwo, które usprawiedliwiało jej zachowanie,a jednocześnie sprawiało, że nie musiała czuć się jak złodziejka kaczątek.
• • •
Pewnego ranka obudziła się krótko przed świtem, ogarnięta dziwnym przeczuciem.
Przygotowała śniadanie dla swoich podopiecznych, podeszła do gniazda, zaczęła rozkładać kawałki chlebai zorientowała się, że jednego z kaczątek brakowało. Tegoz czerwoną opaską.
Przeliczyła je. Rzeczywiście: brakowało Cesare.
Zaczęła głośno nawoływać, przeszukując okolicę.
Nagle usłyszała pisk, a zaraz po nim rozdzierający, przyduszony, jednoznaczny odgłos.
Dobiegał zza kurnika.
Pobiegła tam szybko i zobaczyła niewiele starszegood siebie chłopca rzucającego kamieniami w kaczątko.
Cesare biegał rozpaczliwie po ścieżce, próbując uniknąć ciosów, ale deszcz kamieni spadał na niego bezlitośnie.
Niemy krzyk uwiązł jej w gardle na chwilę przed tym, jak otrzymało śmiertelny cios.
Kaczątko upadło na trawę.
— Nie żyje? — zapytał chłopiec.
Agnese aż podskoczyła, słysząc te słowa.
Podeszła do kaczątka i pogłaskała je tak delikatnie,jak powinno się postępować z rzadkim i bezbronnym stworzeniem. Pisklę było jeszcze ciepłe. Ale już nie oddychało.
— Ja nie chciałem… — wyszeptał nagle wystraszony.
Agnese uciekła w stronę domu.
Chłopiec obserwował ją, aż zniknęła mu z oczu,po czym podniósł kamień, którym uderzył kaczątko,i zauważył na nim plamkę krwi.
Oczy tego chłopca - wielkie, ciemne, o podłużnym kształcie - miała zapamiętać na długo.
• • •
Agnese wbiegła roztrzęsiona do swojego pokoju, zawinęła Cesare w prześcieradło i wyszła. Gdy już miała zamknąć za sobą drzwi do domu, zobaczyła prababcię Lisę, drobną i chudziutką dziewięćdziesięcioletnią kobietę siedzącą na kuchennym krześle. Jej białe rozpuszczone włosy i równie biała koszula nocna były niczym chmura światław półmroku pokoju.
Spojrzała na zmartwioną twarz dziewczynki i na zawiniątko, które trzymała w ręku:
— Co się dzieje, kochanie?
Agnese nie zatrzymała się, by odpowiedzieć, zamknęła drzwi i wybiegła.
Gdy znalazła się przy drodze, na drogowskazie przeczytała nazwę miasta Rimini i ruszyła w tę stronę.
Chodnik był wąski, a po szerokiej, dwupasmowej drodze samochody pędziły jak szalone.
Agnese popatrzyła prosto przed siebie, wstęga asfaltu zdawała się nie mieć końca. Nie mogła uwierzyć, że to wydarzyło się naprawdę. Przypomniała sobie spojrzenie chłopca w momencie, gdy uderzył kaczątko.
Te jego wielkie, ciemne oczy, pełne przerażenia.
Gdyby kamień nie trafił w łebek, Cesare jeszcze by żył.
Gdyby wiedziała więcej o życiu i śmierci zwierząt, może potrafiłaby przywrócić mu oddech. Widziała to w jakimś programie telewizyjnym: kobieta wydawała się już nieżywa, ale mąż uderzył ją kilka razy w klatkę piersiową i znów zaczęła oddychać.
Teraz było już jednak za późno.
Słońce wznosiło się coraz wyżej na niebie i letni skwar przyklejał się do niej z każdej strony.
Panie przechodzące chodnikiem spojrzały na niąze zdziwieniem.
Nie było to z pewnością odpowiednie miejsce na spacery dla samotnej dziewczynki. W ogóle dziewczynka w jej wieku nie powinna przechadzać się sama.
Ale Agnese była zbyt uparta, aby zrezygnować z zamierzonego przedsięwzięcia.
Ręce jej się pociły, a serce biło mocno, z przerażeniai z pośpiechu.
Nagle ogarnęło ją dziwne uczucie, które przeszywało całe jej ciało, ból, jakiego nigdy wcześniej nie czuła,w samym środku mostka, tak jakby ktoś położył tam coś bardzo ciężkiego. Oddech stał się krótszy i towarzyszył mu dziwny świst roznoszący się w powietrzu przy każdym kroku. Agnese poczuła, że nogi uginają się pod nią, a wzrok niebezpiecznie zaczyna się rozmywać.
Droga zdawała się przybierać dziwne kształty. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyła, zanim upadła na ziemię nieprzytomna, był niebieski znak drogowy wskazujący drogędo centrum miasta.
• • •
Kiedy otworzyła oczy, zaczęła od razu szukać białego zawiniątka, ale nigdzie go nie widziała. Leżała na niewielkiej kanapie miejscu, w którym nigdy wcześniejnie była. Wystraszona poderwała się gwałtownie i zobaczyła zbliżającego się do niej obcego mężczyznęw mundurze.
— Gdzie on jest, co z nim zrobiliście?
— Spokojnie, wszystko jest w porządku… Komisarzu, obudziła się!
Inny mężczyzna, bez munduru, wyszedł z pokoju naprzeciwko.
— Ale gdzie jest Cesare?
— Cesare?
Komisarz spojrzał na drugiego mężczyznę, który właśnie niósł zawiniątko z sąsiedniego pokoju, wciąż jeszcze owinięte białym prześcieradłem.
Zapytał, dokąd się wybierała, a Agnese bez wahania oznajmiła:
— Tutaj. Aby donieść o przestępstwie.
Dwaj mężczyźni wymienili spojrzenia, a ich miny spoważniały.
— Zabójstwo — dodała od razu dziewczynka.
Widziała to w Forum, jednym z ulubionych programów babci, w którym rozstrzygano spory pomiędzy tym, kto popełnił przestępstwo, i tym, kto o nim doniósł.To właśnie z niego Agnese nauczyła się pewnych wyrażeń, a z pomocą babci zaczęła też wyrabiać sobie swoje zdanie na temat sprawiedliwości.
Komisarz spojrzał na nią uważnie w oczekiwaniuna dalszy ciąg jej wyjaśnień.
— Zabójstwo mojego kaczątka.
Mężczyzna posłał znaczące spojrzenie młodemu funkcjonariuszowi, który ledwo powstrzymywał się od śmiechu.
— A kogo chciałabyś pozwać za zabójstwo Cesare?
Agnese nie odpowiadała, właśnie zdała sobie sprawę,że nie wiedziała nic o tamtym chłopcu, nigdy wcześniej nie widziała go w okolicy domu i, przede wszystkim, nie znała jego imienia. Nie zdążyła dokończyć swojej myśli,gdy w drzwiach zobaczyła zdyszaną ciotkę Claudię, a zaraz za nią zmartwione miny ciotki Aurory i kuzynki Gildy.
Zrozumiała, że już nic nie można było zrobić.
• • •
Ciotka Claudia prowadziła samochód, a Agnesespoglądała za szybę w milczeniu, trzymając zawiniątkona kolanach.
Od kiedy jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym na moście autostrady prowadzącej z Rzymu do miasta L’Aquila, Agnese uwielbiała spędzać czas z siostrami swojej matki, ale w tamtej chwili nienawidziła ich, bo uniemożliwiły jej wymierzenie sprawiedliwości.
— Wiesz, że szukałyśmy cię wszędzie? Mało brakowało, a babcia dostałaby zawału.
Był koniec lat osiemdziesiątych i babcia, uwielbiająca śledzić najnowsze wydarzenia kryminalne, znała w najdrobniejszych szczegółach całą historię porwania Casella, osiemnastoletniego chłopca uprowadzonego przez mafię kalabryjską i przetrzymywanego w jakiejś grocie masywu Aspromonte. Jego matka, Angela, przykuła się łańcuchami do krat w oknie posterunku policji na znak protestu przeciwko władzom, które nie robiły wystarczająco dużo, aby odnaleźć jej dziecko. Babcia Adriana tak wczuła się w rolę odważnej matki, że wysłała ciotki na poszukiwania dziewczynki do wszystkich komend policji w okolicy, grożąc,że ona sama przykuje się łańcuchami, jeśli jej nie odnajdą.
Gdy dojechały do domu, Agnese poszła do ogrodu położonego przy samym lesie i wykopała dołek. Położyła w nim kaczątko owinięte białym prześcieradłem, przykryła starannie ziemią i ułożyła malutki krzyż z dwóch drewnianych patyczków. U góry krzyża położyła czerwoną opaskę.
Następnego ranka Agnese zdecydowała zwrócić wolność braciszkom Cesare.
Ciotka Claudia przekonała ją, że ich dom znajdował się w lesie, u źródeł strumyka, który potem przemieniał sięw rzekę. Ich mama pewnie wróci i będzie ich szukać.To właśnie ten ostatni argument pomógł jej podjąć decyzję – w gruncie rzeczy ona też była przekonana, że każda matka, prędzej czy później, wróci, by zabrać ze sobąswe dzieci.
• • •
W międzyczasie przy willi położonej naprzeciw ich domu pojawił się nowy samochód. Piękny, długi,w kolorze metalicznego granatu, ze srebrnym znaczkiem z przodu. Agnese słyszała, jak ciotka nazywała go mercedesem, „luksusowym samochodem, jakiego one nigdynie będą mieć”.
— Skoro mają taki dom, mają również taki samochód — spuentowała ciotka Claudia, zawsze gotowa popisać się logicznymi konkluzjami dotyczącymi czyichś dóbr materialnych.
Willa miała trzy piętra, werandę i ogród z angielskim trawnikiem, ale przez cały rok mieszkał w niej tylkostarszy pan, którego ciotka Claudia nie znosiła, bo lubił polowania w okolicy i o wschodzie słońca budził ją wystrzałami ze strzelby.
Nowi sąsiedzi wzbudzali ciekawość Agnese. Kobieta, która wysiadła z mercedesa, zawsze miała na sobie biały, elegancki płaszcz i kolorowe apaszki, a pan, który siedział za kierownicą, był prawdziwym mężczyzną, nie takimjak wuj Enzo.
Wuj Enzo, jedyny przedstawiciel płci męskiej, jaki pałętał się w ich rodzinie przez jakiś czas, był ojcem Gildy, ale Agnese miała go za dziwnego typa. Widziała go tylkoraz, miał długie włosy i łysy czubek głowy, i ogólnie, rzecz biorąc, przypominał jej jajko na twardo z brodą.
Pewnego dnia wuj niespodziewanie wyjechałdo Indii i od tamtej pory nie było od niego żadnych wieści. „Złamał serce” ciotce Aurorze, jak mawiała babcia,i potwierdził tezę ciotki Claudii, jakoby mężczyzna nie byłrodzinie do niczego potrzebny.
Aurora była bez wątpienia najpiękniejszą kobietą nie tylko w ich klanie, ale też w całej dzielnicy Centocelle,w Rzymie, i z pewnością również w tym nieokreślonym bliżej miejscu, które Agnese nazywała Romanią.
Miała gładką, różową cerę, zawsze lekko zaczerwienione policzki, które, gdy się śmiała, jeszcze bardziej nabierały koloru, jasne, intensywnie błękitne oczy,rozmieszczone idealnie nad zgrabnym, delikatnym nosem, pełne wewnętrznego blasku, przyciągające niczym magnes. Długie blond włosy były często zaplecione w warkocze.
Nowy sąsiad przyglądał się jej uważnie, gdy tylko znalazła się w pobliżu. W odróżnieniu od Enza miał zawsze przystrzyżone włosy, ogoloną brodę oraz wyprasowanei wyperfumowane koszule.
Ciotki godzinami zastanawiały się, czy smuga zapachu, jaką za sobą zostawiał, miała coś z bergamotki, wanilii, czy może lawendy. W domu nie mówiło się o niczym innym. Po chłopcu-zabójcy nie było ani śladu.
Aż do pewnego niedzielnego popołudnia, które Agnese spędzała z babcią, oglądając serial Capitol.
Były to wakacyjne powtórki, babcia widziała je już wszystkie zimą, ale tak przywiązała się do postaci, że mogła oglądać je w nieskończoność. Scena, którą właśnie oglądały, pokazywała dwie wymalowane i elegancko ubrane kobiety, które udawały przyjaciółki i mówiły sobie straszne rzeczy.
Ktoś zapukał do drzwi. Dom był już tak stary i zrujnowany, że nikomu nie przyszło do głowy, żeby zainstalować w nim dzwonek.
Babcia poszła otworzyć i z początku nie mogła pojąć, czego chciał chłopiec, który stał w drzwiach i coś mówił.
Wychylał się i spoglądał w głąb domu tak, jakby czegoś szukał, a w rękach trzymał małe drewniane pudełko przykryte jedwabną chusteczką.
Adriana usłyszała, że dochodziły z niego jakieś dziwne odgłosy.
— Co to? Co tam masz w środku?
Chłopiec odkrył stworzonko ukrywane pod chusteczką: była to jaskółka, która już na pierwszy rzut oka nie wyglądała dobrze.
Agnese pozostawała w cieniu i obserwowała całą scenę z pewnej odległości. W końcu chłopiec odezwał się:
— To dla niej. — Wskazał na Agnese, która siedziała nieruchomo za plecami babci.
Zbliżyła się na kilka kroków, zaciekawiona zawartością pudełka. Gdy zobaczyła małą, wynędzniałą jaskółkę, nie wytrzymała. Wzięła ją od razu do rąk i postawiła na ziemi, by móc zobaczyć, na czym polegał problem.Ptaszek chodził dość sprawnie, ale mógł poruszać tylko jednym skrzydełkiem.
— Wydaje mi się, że ma złamane skrzydło — powiedział chłopiec. Agnese zmroziła go wzrokiem:
— To ty mu je złamałeś?
— Agnese — skarciła ją babcia.
— Nie, już ją taką znalazłem, przy brzegu basenu— odpowiedział chłopiec, potrząsając głową.
Zarówno Agnese, jak i babcia były dość zaskoczone informacją o tym, że nowi sąsiedzi mają również basen— nie znały nikogo, kto byłby tak bogaty. Ciotka Claudia, która w międzyczasie pojawiła się na progu, skomentowała:
— Skoro mają taki samochód, mają też basen.
— Nie wiem, co mam z nią zrobić, a ty możesz ją wyleczyć — ciągnął dalej chłopiec, patrząc na Agnese.
Te oczy, tak wielkie i tak ciemne, onieśmielały ją.
— Dobrze, wezmę ją.
— Jestem Lorenzo. A ty?
Agnese poczuła dziwne ukłucie w żołądku, tak jakby był pusty, albo jakby ktoś trzymał go w garści i ciągnął w dół.
Przełknęła ślinę, wzięła głęboki oddech i odpowiedziała:
— Agnese.Sekrety
Nadeszły chłodniejsze dni i nie zawsze można było iść nad morze.
Gilda znalazła dziewczynki w swoim wieku, z którymi mogła się bawić, a Agnese została wykluczona z ich grona jako małolata i „beksa”. Nazywały ją tak, bo potrafiłani z tego, ni z owego wybuchnąć płaczem, z najdziwniejszych powodów. Z ważnych przyczyn, takich dla których rzeczywiście można by było płakać, Agnese nie płakała.
W tamtych dniach jednak, mimo iż została wykluczona przez kuzynkę i jej nowe przyjaciółki, nie czuła się osamotniona. Jej nowa istotka pochłaniała ją całkowicie.
Po szoku związanym z Cesare postanowiła nie nadawać jej żadnego imienia, mówiła na nią po prostu jaskółka albo jaskółeczka. Karmiła ją chlebem i okruchami maczanymiw mleku, a czasem w odrobinie kogla-mogla.
Nie wychodziła z nią na dwór, bo jaskółka była jeszcze zbyt słaba. Mogłaby spróbować odlecieć i zginęłaby na miejscu. Po tragicznym wypadku z kaczątkiembabcia pozwoliła jej trzymać w domu tę istotkę,która od czasu do czasu próbowała niezdarnie wdrapać się po schodach.
Pewnego dnia ktoś zapukał do drzwi. To znowu był on.
— Czego chcesz?
— Muszę ci coś pokazać.
— Nie mogę wyjść, opiekuję się nią — wskazałana jaskółkę, która podskakiwała w półmroku. Agnese przymierzała się już do wejścia z powrotem do domu, gdyon dodał szeptem:
— W lesie. — Tak jakby wiedział, że tamte tereny bardzo ją interesowały.
Szli długo, przekroczyli granicę, za którą dziewczynka nigdy się nie zapuszczała. Uzgodniła z ciotką Claudią, że nigdy nie pójdzie dalej niż do drzewa czereśniowego. W tamtym miejscu roślinność stawała się gęstsza i liście układające się ponad głowami tworzyły ciemnozielony, jednolity sufit, przez który przedzierało się niewiele światła.
Lorenzo szedł przodem, a ona podążała za nimw milczeniu.
— Tędy, tam są pokrzywy. Uważaj, tu jest dół.
To on mówił jej, gdzie ma iść, a ona szła posłuszna.Raz po raz podnosiła głowę i wpatrywała się w sufit liści i rzadkie prześwity nieba. Chłopak powiedział, że mają dojść do środka lasu, i zaczynała myśleć, że las chyba nie ma końca.
Po jakimś czasie jednak zatrzymali się.
— To tutaj.
Agnese, skupiona na pokonywaniu krzewu jeżyny, podniosła głowę dopiero wtedy, gdy usłyszała jego głos.
Lorenzo przesunął się i w końcu mogła dojrzeć to,co do tej pory przed nią ukrywał: drewniany barak owinięty płaszczem bluszczu, z pochyłym dachem, malutkim oknem i metalowymi drzwiami, gdzieniegdzie pokrytymi rdzą.
Agnese trwała przez chwilę w milczeniu, po czym zrobiła kilka kroków do przodu. Lorenzo stał w miejscu,za jej plecami, z zadowoloną miną. Opłacało się dojśćaż tam. Dziewczynka chwyciła za klamkę zardzewiałych drzwi i spojrzała na niego.
Chłopiec nic nie mówił, jedynie przytaknął głowąi po chwili w powietrzu rozległ się odgłos żelaza trącegoo drewno, skrzypiący i niepokojący huk.
W środku było dość ciemno. Po chwili dostrzegła,że stał tam drewniany stolik, jednoosobowe łóżko polowe i coś na kształt małej komódki.
— Podoba ci się?
— Może być — skłamała.
W rzeczywistości było to najbardziej tajemnicze i fascynujące miejsce, jakie kiedykolwiek widziała.
— Jest nasz — powiedział, podchodząc do okna, po czym lekko je uchylił. Agnese popatrzyła na niego zdumiona.
— Nasz?
Nigdy nie posiadała niczego na własność, oprócz naklejek do albumu Candy Candy i maskotki Hello Kitty, które otrzymała w prezencie od mamy przed wyjazdem.
— Skąd wiesz, że nie należy do nikogo?
— Bo już tutaj byłem. A poza tym jest tu brudno.
Agnese rozejrzała się dookoła. Smuga jasnego światła, przedostającego się przez jedyne okienko, rozświetlała pomieszczenie. W powietrzu unosiły się tumany kurzu. Jego wytłumaczenie było dość przekonujące.
— Możemy tu przychodzić, kiedy chcemy.
— Trzeba tylko trochę posprzątać.
• • •
Na łóżku rozłożyli prześcieradło, które Lorenzo wykradł z kosza na bieliznę. Agnese nigdy nie udałoby się zabrać czegoś z domu tak, by babcia się nie zorientowała.
Chłopak wyniósł z domu po kryjomu talerzyki i filiżanki do herbaty – Marie-Helène, jego matka, była zbyt zajęta, by to zauważyć. Agnese robiła w nich kogel-mogel, uderzając mocno łyżeczką, naśladując w tym babcię. Spędzali większość dni w domku i w jego okolicy. Lorenzo miał już jedenaście lat i uwielbiał czytać komiksy. Przyniósł cały stos Myszki Miki i Dylana Doga, a nawet kilka starych numerów Texa znalezionych w pokoju dziadka. Czytali je w nieskończoność, wymyślając za każdym razem coraz to nowsze zakończenia. Choć Agnese odnosiła czasem wrażenie,że prawdziwymi bohaterami w życiu Lorenza byli jego rodzice, o których opowiadał nieprawdopodobne historie.
— Wczoraj dopłynęliśmy z ojcem aż do trzeciej boi. Jak tak dalej pójdzie, tej zimy pokonam go nawet na baseniew pływaniu. Umiesz pływać?
Agnese zadumała się, przypominając sobie chwilę,gdy matka uczyła ją zwyciężać strach przed wodą, kilka lat wcześniej.
— Jasne, że tak.
— Mam na myśli dobrze pływać, nawet na otwartym morzu.
— Jasne… — skłamała Agnese.
— Twój tata cię nauczył?
— Nie. Moja mama.
— Ale twoich rodziców tu nie ma, jest tylko babcia.
Agnese milczała przez dłuższą chwilę, nim zdecydowała, co odpowiedzieć.
— Wyjechali w bardzo długą podróż. W Apeniny. Babcia mówi, że wrócą, prędzej czy później.
Lorenzo nie do końca zrozumiał.
— Fajnie… Są alpinistami?
Przed oczami Agnese pojawił się obraz matki zawieszonej nad przepaścią przy skałach, jak przeczesuje sobie włosy, podczas gdy ojciec wysila się niezmiernie, podciągając ją na linie aż na sam szczyt góry.
— Nie do końca — podsumowała chłodno i wróciłado zaczętego przez niego wątku. — Ale za trzecią boją nie jest niebezpiecznie?
Trzecia boja znajdowała się za skałami, dużo dalej niż miejsce, w którym dotykało się dna, i Agnese miała całkowity zakaz odpływania aż tak daleko sama.
— No co ty. Mój ojciec świetnie pływa i nawet jakby miało mi się coś stać, na pewno by mnie uratował. Ma kartę ratownika.
— A co to znaczy?
— Że przeszedł specjalny kurs, w którym nauczył się, jak ratować ludzi w niebezpiecznych sytuacjach.
Agnese zastanowiła się głęboko nad jego słowami. Nigdy wcześniej nie zdawała sobie sprawy, że istniały osoby potrafiące ratować innych. Może ojciec Lorenza mógłby pomóc jej rodzicom, gdyby był tamz nimi. Agnese wyobraziła go sobie jako kogoś w rodzaju Supermena, w niebieskim kostiumie z czerwoną peleryną, jak przylatuje na autostradę i podnosi samochód jej rodziców na chwilę przed śmiercionośnym zderzeniem z barierką.
— Jak urosnę, będę taki jak on. Będę ratować innych ludzi i ożenię się z kobietą tak piękną i mądrą, jakmoja mama.
— Rodzice mojej kuzynki zawsze się kłócą. Na szczęście teraz wuj pojechał na drugi koniec świata. Babcia powtarza zawsze „miejmy nadzieję, że nie wróci”.
— Moi nigdy się nie kłócą. Tylko raz się posprzeczali. Kiedy tu przyjechaliśmy. To dlatego chcę stąd wyjechać,to miejsce źle na nich działa.
Agnese zauważyła, że się zachmurzył.
— To wydarzyło się tamtego dnia… tego dnia z kaczątkiem — mówił dalej chłopiec.
Agnese podniosła z ziemi drewniany patyk i wrzuciłago do rzeki. Myśl o Cesare była wciąż jeszcze żywa. Lorenzo patrzył, jak gałązka zanurzyła się w wodziei po chwili wypłynęła na powierzchnię. Potem spojrzałna dziewczynkę i zapytał:
— Dlaczego masz na imię Agnese?
— Tak nazywała się mama mojej prababci.
— No właśnie, tak myślałem.
— Dlaczego no właśnie?
— Bo to imię dla staruszki. Nie pasuje do ciebie.
Dziewczynka milczała. Imię Agnese nie było pierwszym, jakie przychodziło jej na myśl, gdy spoglądaław lustro.
— A jakie imię do mnie pasuje?
Lorenzo przyjrzał jej się dokładnie, przechylił jej głowę kilka razy, po czym powiedział z pewnością w głosie:
— Nina. Od dzisiaj będę mówił na ciebie Nina.
Agnese uśmiechnęła się – to było krótkie imię, które dobrze brzmiało.
— Ale nie możesz o tym nikomu mówić. Tylko ja mogę cię tak nazywać.
Agnese odwróciła głowę i ujrzała leżący na ziemi obok nich kamyk w kształcie serca: gładki i płaski, o zaokrąglonych brzegach. Na jego powierzchni widniała linia przechodząca dokładnie przez sam środek – idealna rysa.To było serce, nie miała co do tego żadnej wątpliwości. Podniosła go i schowała do kieszeni. Potem słuchała dalej, jak Lorenzo czytał na głos Dylana Doga.
W gruncie rzeczy Lorenzo nie był taki zły. Czasem robił dziwne rzeczy, których Agnese nie potrafiła pojąć. Przybiegał i, nawet na nią nie patrząc, wskakiwał do lodowatej rzeki, ryzykując, że zrobi sobie krzywdę podczas lądowania na ostrych skałach. Wyłaniał sięz wody dopiero po jakimś czasie, gdy była już pewna,że nigdy więcej go nie zobaczy. Patrzył na nią wtedy, uśmiechał się i krzyczał:
— Idziesz?
Nie zdążyła odpowiedzieć, gdy pojawiał się obok nieji ciągnął ją za sobą wprost do lodowatej wody.
Agnese zanurzała się i otwierała oczy, woda w rzece była przejrzysta i nie szczypała tak jak ta morska. Pływała pod wodą z otwartymi oczami tak długo, aż jej ciało przyzwyczaiło się do temperatury. Przychodziło jej to bez najmniejszego trudu. Lorenzo zazdrościł Agnese tej wytrzymałości. On po kilku chwilach musiał się wynurzyć, by nabrać powietrza i, oczywiście, zawsze przegrywał w zawodachwe wstrzymaniu oddechu pod wodą.
• • •
Od dnia, w którym Lorenzo nazwał ją Niną, coś się w niej zmieniło. Tak jakby miała dwie osobowości albo wymyśloną przyjaciółkę, Ninę, która nie odstępowała jejna krok. Schowała kamyk w kształcie serca pod łóżkiem, na pamiątkę dnia, w którym narodziła się Nina.
Od tamtej pory wszystko zdawało się mieć kształt serc: liście, kamienie, chmury, fałdki na prześcieradle, zaplecione włosy ciotki Aurory. Postanowiła nikomu o tym nie mówić, zachować to dla siebie, tak jakby była to jej magiczna umiejętność, jakby ona też była jakąś superbohaterką, posiadającą moc odnajdywania wszystkich serc świata. Jeszcze nie do końca wiedziała, do czego mogła służyć ta szczególna moc, ale kto wie, czy kiedyś nie będzie jej potrzebna.
Tamte wakacje minęły niezwykle szybko. Lorenzo przychodził pod jej okno i wołał: Nina! Rzucała wszystko, czym się zajmowała, i wybiegała na ścieżkę prowadzącą do lasu. Wydawało się, że nikt nie zwracał na nich uwagi.
Jedynie prababcia Lisa pewnego dnia zapytała ze swoim charakterystycznym miejscowym akcentem (prababcia była jedyną osobą, która mówiła jeszcze w dialekcie):
— Kimże jest Nina, którą ten chłopczyk tak nawołuje?
Agnese zachowywała się, jakby nigdy nic, a babcia,która zdawała się wszystko rozumieć, odrzekła z kamienną twarzą:
— To na pewno jakaś dziewczynka, która mieszkaw okolicy.
Tymczasem ciotki były coraz bardziej zainteresowane rodziną z naprzeciwka i pewnego razu, gdy ojciec Lorenza, „adwokat” — jak o nim mawiały, przywitał się z ciotką Aurorą, babcia skomentowała:
— Im bardziej mężczyźni nas ranią, tym bardziej jesteśmy do nich przywiązane…
Ciotka Aurora oblała się rumieńcem i weszła do domu, nic nie mówiąc. Przez jakiś czas pozostawały w milczeniu.
— A żona… Jakby połknęła kij od szczotki! — dodała babcia.
Agnese wyrażenie „połknąć kij” słyszała już nie raz, choć nie wiedziała do końca, co ono oznaczało.
— Na pewno jest lepszy od tamtego… W Indiachz gitarą… Ten przynajmniej jest bogaty.
Nie wiadomo kiedy, sama Agnese zaczęła dzielić ludzkość na „tych bogatych” i całą resztę. Bogaci mieli mnóstwo czasu na wakacje i nigdy nie byli zadowoleni z posiadanych rzeczy, bo mieli je od zawsze. Jakby żyli na jakiejś innej planecie, gdzie nie trzeba było pracować ani się wysilać, a cierpienie zdawało się jakimś odległym pojęciem.Lorenzo należał do tej grupy, bo jego rodzice byli bogaci,a jednak nie sprawiał wrażenia niezadowolonego.
Uwielbiał przecież ich domek w lesie. Sprzątał go, naprawiał zepsute okna i łatał dziury w dachu, aby deszcz nie dostawał się do środka.
Któregoś popołudnia zaskoczyła ich letnia burza.
Deszcz padał tak intensywnie, tak gęstymi strugami, że fragment dachu zawalił się i nie byli już w stanie zapobiec zniszczeniom. Lorenzo próbował na różne sposoby zakryć dziurę kawałkami drewna, gałęziami, prześcieradłami, ale była już zbyt duża. W końcu i tak przemoklido suchej nitki. Wziął ją za rękę i pobiegli aż na samkoniec lasu.
Wbiegli do ogrodu przy willi i Agnese ogarnęło wrażenie, że znalazła się w raju. Na zielonym trawniku, gdziekolwiek spojrzała, rosły krzewy pełne kolorowych kwiatów, każdy inny. Ciotka Claudia chyba by zwariowała.
W samym środku ogrodu, na tyłach willi basen, który spokojnie poddawał się ulewie, wciąż niezmiennie błękitny. Lorenzo spojrzał na pełną zachwytu twarz Agnese, a ona bez słowa rzuciła się do biegu i wskoczyła do wody.
Po kilku chwilach usłyszała plusk. Lorenzo znalazł sięw basenie zaraz po niej.
Siedząc w tej ciepłej, lekkiej wodzie, Agnese pomyślała, że gdyby tylko miała taki basen, spędziłaby w nim całe życie. Spomiędzy ciemnych chmur rozpościerających się ponad ich głowami wyjrzay nieśmiałe promienie słońca, które oświetlały taflę wody.
Na dnie basenu coś zabłysnęło w świetle. Agnese zanurzyła się głębiej i, gdy znalazła się metr od dna, wyciągnęła rękę. Udało się.
Wynurzyła głowę z wody, a krople deszczu padały na jej twarz. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na Lorenza.
— Patrz, co znalazłam!
Agnese obracała przedmiot w palcach. Był to srebrny pierścionek, bardzo prosty, z białym brylantem. Spróbowała wsunąć go na któryś z palców, ale był za duży.
— Jesteś za mała. Daj mi go, będę go trzymał, dopóki nie urośniesz.
Agnese potrząsnęła głową i w tym samym momencie ujrzała coś dziwnego.
Przy krzewie dzikiej róży, rosnącym przy ścianie domu, stali mężczyzna i kobieta. Byli złączeniu w objęciu, usta mieli mocno przyciśnięte do siebie. On w jednej dłoni trzymał jej jasne, rozpuszczone włosy, drugą głaskał jej twarz. Tamten obraz przywiódł jej na myśl pewną scenę z serialu Capitol, w której Julie i Tyler całowali się na oczach Myrny. Matka Julie strasznie się wściekła. Tylko że teraz na miejscu Julie i Tylera ujrzała ciotkę Auroręi ojca Lorenza.
Agnese przypomniała sobie wszystko, co Lorenzo opowiadał o swoich rodzicach, o tym, jak bardzo się kochali, jaką byli idealną parą. Szybko zrozumiała, że chłopaknie może ich zobaczyć. Wzięła go za ręce i pociągnęłapod wodę.
W przytłumionej ciszy odgłos grzmotu zmieszał sięz pluskiem wody. Agnese trzymała Lorenza mocno za ręcei patrzyła na bąbelki powietrza wydobywające się z jego usti z nosa.
Nie był dobry we wstrzymywaniu powietrza.
• • •
Chłopiec uwolnił się z jej rąk, wypłynął na powierzchnię, wziął głęboki oddech i zaczął kaszleć.
Agnese spojrzała znów w stronę krzewu róż i odetchnęła z ulgą – pary już tam nie było.
— Oszalałaś, chciałaś mnie zabić?
— To była tylko zabawa!
— Świetna — burknął. — Jak się nazywa? Może: kto pierwszy się utopi?
— Byliśmy pod wodą ponad dwadzieścia sekund.
— Skąd wiesz?
— Liczyłam.
Lorenzo uspokoił się, wziął głęboki oddech, ucieszył się z nowego rekordu i od razu poczuł się lepiej.
— Gdzie jest pierścionek?
Agnese trzymała go mocno w garści przez cały czas, gdy byli pod wodą.
Podała mu go.
— Obiecaj, że mi go oddasz.
— Obiecuję.
Następnego dnia Agnese czekała na niego kilka godzin przed ich drewnianą chatką, która wyglądała,jakby przeszedł przez nią huragan. Dla zabicia czasuwzięła się za naprawianie szkód, ale nie było to łatwe. Pozbierała drewniane deski, które spadły z dachu, i ułożyła je w rogu, jedna na drugiej, myśląc, że on się tym zajmie, jak tylko przyjdzie.
Spoglądając na światło przedzierające się przez gałęzie wielkich brzóz, które przypominały długie, białe ramiona, na chwilę przymknęła oczy i zasnęła. Ciepły wiatr i promienie słońca dawały przyjemne uczucie. W pewnej chwili usłyszała dziwny hałas. Tak jakby coś rozbijało sięo ziemię, może szkło. Podniosła się i pobiegła zaniepokojona do chatki.
W środku był Lorenzo, który z niewiarygodną złością rzucał filiżankami do herbaty, tłukąc jedną po drugiej. Spróbowała go powstrzymać, ale odepchnął ją.