Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie omijaj szczęścia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 czerwca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Nie omijaj szczęścia - ebook

Jeśli już znasz Błękitne Dziewczyny, to w tej książce spotkasz je ponownie. Jeśli ich nie znasz, to najwyższa pora je poznać!

Życie Kai Redo wreszcie zaczyna się układać. Znalazła pracę i miłość, a prowadzony przez nią facebookowy profil "Szczęśliwe Polki" cieszy się rosnącą popularnością. Jednak Kaja nie osiada na laurach – wymyśla kolejną akcję i zachęca kobiety do prowadzenia pamiętnika pozytywów, dzięki któremu mogą docenić to, co osiągnęły i dostały od życia. Nawiązuje również współpracę z dużym czasopismem, gdzie pojawiają się zdjęcia Błękitnych Dziewczyn – szczęśliwych kobiet, pozujących z kartkami, na których piszą o rzeczach, które napawają je dumą. Kaja wciąż może liczyć na wsparcie Mini i Madzi, choć w życiu serdecznych przyjaciółek głównej bohaterki nie brakuje emocji, jedną z nich prześladuje stalker, a drugą czeka nie lada rewolucja związana z pojawieniem się na świecie nowego członka rodziny…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7758-898-7
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

To miało być trzecie piętro, drzwi naprzeciwko windy. Mieszkanie numer dwadzieścia pięć. Chyba. Sprawa dotyczyła Mini, a wtedy z precyzją bywało różnie.

– Jesteś pewna, że to tutaj? – spytała Madzia.

Mini splotła ręce na piersiach i wzruszyła ramionami.

– Cholera wie – rzuciła. – Chyba tak.

– Chyba? To nie wiesz, gdzie miałaś przyjść?

– Jezu, no, nie zapisałam sobie – jęknęła Mini i spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem, wyraźnie żebrząc o wstawiennictwo. – Kaja, a ty nie pamiętasz, jaki to miał być numer mieszkania?

Cała Mini. I pewien deficyt intelektu, który przytrafiał się jej od czasu do czasu. Przecież czekała na ten dzień od tygodnia. Nawet ja zakreśliłam sobie tę datę w kalendarzu. Na czerwono. Grubym markerem. Jak datę ślubu, czy coś takiego. Nie miałam innego wyjścia, skoro Mini przeżywała to jak mrówka okupację. („Kaja, musisz iść ze mną, obie z Madzią musicie, sama tam nie pójdę, o nie, nigdy w życiu, to nie potrwa długo, musisz się zgodzić, no chyba mnie nie wystawisz, wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć”).

– Przecież nie podawałaś mi adresu – zauważyłam przytomnie. – Po prostu zadzwoń i się przekonamy.

Mini odetchnęła głęboko, przewróciła oczami i po krótkiej chwili wahania wcisnęła dzwonek palcem zakończonym turkusowym paznokciem.

– Que sera, sera – szepnęła pod nosem.

Madzia zrobiła minę, jakby właśnie usłyszała ją biegle mówiącą w suahili.

W zasadzie nie wiem, czego się spodziewałyśmy. Czarownicy z Krainy Oz? Błyszczących szat, palców pełnych złotych pierścionków, nadgarstków otulonych ciężkimi bransoletami? Pałętającego się między nogami kota? Dobre sobie. Kobieta, która otworzyła drzwi, była zwyczajną czterdziestoparolatką z krótko przyciętymi włosami, malującą się raczej skromnie i noszącą tak przeciętne ciuchy, że po zamknięciu oczu nie byłabym sobie w stanie jej przypomnieć. Jak to mówią: z twarzy była podobna zupełnie do nikogo.

– Ee, dzień dobry, byłam umówiona z panią Danutą – wydukała Mini; sprawiała wrażenie zdenerwowanej.

Kobieta skinęła głową.

– To ja, zapraszam do środka – powiedziała i zrobiła nam miejsce w przejściu.

Pewnych rzeczy lepiej sobie nie wyobrażać. Bo można się ośmieszyć. Na przykład kadzidełek, świec czy osobliwych bibelotów rozstawionych po kątach – to wszystko jeszcze dzisiaj rano widziałam w swojej głowie (co ja sobie myślałam?!). Nie było tutaj takich rzeczy. A skąd. Były natomiast schludny przedpokój ze ścianami oklejonymi kawową tapetą, kształtne kinkiety i miękkie krzesła, przywodzące na myśl niewielką kafeterię, na których przycupnęłyśmy z Madzią. Zwróciłam uwagę, że drzwi do wszystkich pomieszczeń były zamknięte. Za jednymi z nich zniknęła Mini. Gdy tam wchodziła, miała minę, jakby chciała się stąd teleportować. To cud, że się w ostatniej chwili nie wycofała.

I bardzo dobrze, że się nie wycofała. Czułam, że Mini tego potrzebuje. Co prawda pogodziła się z Arkiem – po kryzysie znowu mieszkali razem i nadal tworzyli zgodne małżeństwo – mimo to między nimi było jakoś inaczej. Musiałam oddać Arkowi sprawiedliwość, że bardzo się zmienił. Teraz biegał za żoną jak kot z pęcherzem, podawał jej śniadanie do łóżka, tulił ją, pieścił, całował i przestał na każdym kroku zwracać jej uwagę. A do mnie i do Madzi wreszcie odnosił się z szacunkiem. (Mini nigdy się nie dowiedziała, że spotkałam się z nim w ubiegłym roku po tym, jak wyrzuciła go z domu. Powiedział mi wtedy, że ją kocha i nie może bez niej żyć. Miał łzy w oczach. Zupełnie jak nie on. Prosił, żebym się za nim wstawiła. Zrozumiał, że nawarzył sobie piwa, i był gotów ponieść wszelkie tego konsekwencje). Lecz dla Mini ich małżeństwo to nie był cud, miód i orzeszki, choć Arek dwoił się i troił, żeby tak właśnie myślała. Doceniała wszystko, co dla niej robił („Wczoraj nawet kupił kwiaty mojej matce, czujesz?” – wyznała parę dni temu). A jednak była ostrożna. Zachowywała się jak zranione zwierzę, które staje się nieufne, wycofuje się. Nie chciała się rozwodzić, ale nie zamierzała też poślizgnąć się na skórce od banana.

– Ja po prostu wiem, że wizyta u wróżki to najlepsze, co mogę teraz zrobić. Boże, Kaja. Po prostu muszę mieć pewność, że powinniśmy dalej być razem. Ja i Arek znaczy. Nie pozwolę sobie zrobić krzywdy. Ty przecież wiesz, że Arek dał ciała, co ja ci będę gadać. Zranił mnie cholernie, a ludzie się tak szybko nie zmieniają. Pójdę do tej wróżki, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię, i niech się dzieje, co chce.

Usłyszałam to od niej w ubiegłą sobotę, parę minut przed tym, jak zadzwoniła do radomskiej jasnowidzki polecanej na internetowym forum dyskusyjnym. Słowa wyskakiwały z niej jedno po drugim – wyraźny sygnał, że była rozemocjonowana, poruszona, zdenerwowana (gdy Mini wpadała w słowotok, można było w niej czytać jak w otwartej księdze).

– W porządku. Umów się z nią, a my z tobą pójdziemy – odpowiedziałam pewnym głosem, a wtedy Mini odetchnęła z ulgą i odparła, że mnie kocha.

Zerkałam na zegarek co parę minut. To, że tutaj przyszłam, jeszcze nie oznaczało – o nie! – że zamierzałam tu tkwić niczym kołek do Bóg-jeden-wie-której-godziny. Była czwarta dwadzieścia dziewięć, a ja o siódmej miałam znajdować się w zupełnie innym miejscu. Cudownym miejscu. Wspaniałym miejscu.

Spotkanie z wróżką zakończyło się kwadrans później. Kiedy Mini i pani Danuta pojawiły się w drzwiach, zerwałyśmy się z Madzią na równe nogi. Serce, nie wiedzieć czemu, biło mi szybko.

– Naprawdę bardzo pani dziękuję – powiedziała Mini; jej twarz i szyja były oblane czerwienią.

Zatrzymały się obok nas. Wróżka chwyciła ją za ręce.

– Zawsze chętnie pomogę – odparła miękko.

No jasne. A kto nie byłby chętny, żeby zarobić parę złotych za wciskanie ludziom kitu?

Skrzyżowałam z Mini spojrzenie i od razu wyczułam, że była na adrenalinie. Ale przynajmniej nie wyglądała na kogoś, kto właśnie poznał datę swojej śmierci. Napięcie powoli z niej schodziło.

Kiedy spotkałyśmy się pod blokiem jasnowidzki, Mini – chyba po raz dziesiąty albo i dwudziesty – zapytała nas, czy jesteśmy pewne, że nie chcemy sobie powróżyć. Stanowczo odpowiedziałyśmy z Madzią, że owszem, jesteśmy, i poprosiłyśmy, żeby więcej o to nie pytała. Gdy jednak teraz na nią patrzyłam, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że bardzo chciała wrócić do tematu. Zarzuciłam więc prędko torebkę i lekko pchnęłam Madzię w stronę wyjścia. Lecz zanim zrobiłam choćby krok, poczułam na swoim ramieniu ciepłą rękę. Pani Danuty. A to, co za chwilę od niej usłyszałam, wprawiło mnie w osłupienie.

– Od pani bije dużo pozytywnej energii. Ale musi się pani trochę wyciszyć, ma pani w sobie mnóstwo niepotrzebnych emocji.

Riposta, o którą wróżka sama się prosiła, ugrzęzła mi w gardle.

– A pani… – jasnowidzka rozluźniła uścisk i dla odmiany dotknęła ramienia Madzi – pani niech na siebie bardzo uważa.

Świetnie. Coś jeszcze? Może jakaś klątwa, wróżenie z fusów, ryżu albo z kształtu pośladków? A może po prostu się stąd ulotnimy?

– Dziękujemy, do widzenia – rzuciłam w pośpiechu, chwyciłam Madzię pod rękę i prędko opuściłyśmy mieszkanie pod dwudziestym piątym.

– Ale żeś prysnęła jak jakaś dzika, rany, no, trochę głupio tak – wymamrotała Mini parę minut później, gdy wydostałyśmy się z dusznego budynku na cudownie świeże powietrze i maszerowałyśmy w stronę dworca. Popołudnie było przyjemnie ciepłe, choć w mieszkaniu wróżki zdążyłam o tym zapomnieć.

– Głupio to oglądać Klan – skwitowała Madzia, stając w mojej obronie. Dobrze wiedziałam, że o tym całym wróżeniu myślała dokładnie to samo co ja. – I co to w ogóle miało być: „pani niech na siebie bardzo uważa”?

Zaśmiałam się pod nosem.

– No właśnie. Albo to: „musi się pani trochę wyciszyć, ma pani w sobie mnóstwo niepotrzebnych emocji”. I pomyśleć, że pierwsze wrażenie zrobiła na mnie całkiem niezłe.

Kątem oka zauważyłam, że nozdrza Mini zadrżały. Szła szybko, nerwowo, stawiając krok za krokiem w błękitnych sandałach na niebotycznych obcasach. Pomyślałam, że każda inna kobieta zabiłaby się w nich już ze sto razy.

– Dobra, nieważne – dodałam szybko. Może faktycznie zachowywałam się trochę nie fair. – Powiedz lepiej, co ci wywróżyła. Czy miała szklaną… Okej, już nic nie mówię – rzuciłam szybko, bo Mini posłała mi ostre spojrzenie.

(Coś wam wyjaśnię – ja naprawdę nie negowałam potrzeby Mini spotkania się z wróżką, ale do branży, którą reprezentowała pani Danuta, podchodziłam z rezerwą. Zwłaszcza po tym, jak gdzieś wyczytałam, że ludzie za pieniądze są w stanie odczytać – czy raczej wymyślić – przyszłość praktycznie ze wszystkiego. Z mąki pszennej na przykład. Albo soli. Z piorunów, pępka, gałązek laurowych wrzucanych w ogień. A za kilka tysięcy zorganizują seans spirytystyczny dla całej rodziny, że aż miło. Ciekawe, czy w pakiecie są pączki z różą i herbata podawana w szklankach).

– Dla twojej informacji to ona pracuje na komputerze, analizuje układ planet, datę urodzin i takie tam – wytłumaczyła Mini, nawet nie zaszczycając mnie spojrzeniem. – Nie myśl sobie, że to jakaś wsiowa guślarka. Bierze dwie stówy za seans.

O. Matko. Boska. Częstochowska. O. Mini! W ostatniej chwili ugryzłam się w język.

– No i co ci powiedziała? – chciała wiedzieć Madzia; musiał ją porządnie boleć kark od ciągłego zerkania to na mnie, to na Mini, szczególnie że szła w środku i była z nas najniższa.

– W sumie to nic konkretnego.

Och, ja też za dwieście złotych mogłam jej powiedzieć „nic konkretnego”. Albo po prostu nic – na jedno by wyszło.

– Powiedziała – zdradziła Mini – że jestem teraz na trudnym etapie życia, skomplikowanym, że muszę uważać i nie podejmować nieprzemyślanych decyzji. Mówiła trochę tak, żeby za dużo nie powiedzieć. – Nagle się roześmiała. – Stwierdziła, że jestem jak pizza.

– Jak co? – rzuciłyśmy jednocześnie z Madzią.

– No, jak pizza, pełna różnych emocji. Na pizzę możesz wrzucić, co chcesz: pieczarki, ser, salami, pomidory, kukurydzę, ananasy, to, śmo, składniki od Sasa do lasa, po prostu ładujesz to wszystko na ciasto, siup!, i do pieca. Ja faktycznie czuję się jak pizza… Dużo się we mnie dzieje.

– Mini, litości… – nie wytrzymałam.

Wprost nie wierzyłam własnym uszom. Moja matka – doskonale to pamiętałam – porównywała kobiety do cebuli, ale o tym, żeby zestawiać ludzkie emocje z pizzą, nawet mi się nie śniło.

– No dobra, a powiedziała coś o Arku? – spytała Madzia. (Chwała jej za to, bo pewnie za chwilę Mini by się na mnie śmiertelnie obraziła).

– Nic szczególnego. Generalnie mam na siebie uważać i nie działać zbyt pochopnie. Nie dała nam ani czerwonego, ani zielonego światła.

– Kochana, uważać na siebie to mam ja – przypomniała Madzia swoim słodkim głosikiem; zabrzmiało to tak zabawnie, że wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.

Nie mogłam winić Mini za to, że poszła do wróżki – kobiety otulają się dobrymi radami jak miękkim kocem. A ja byłam od tego, żeby wspierać przyjaciółkę. Zresztą może ta cała pani Danuta, jasnowidzka bez kota, miała rację? Może rzeczywiście przypominałam gar pełen sprzecznych emocji?

Na odchodne mocno wyściskałam dziewczyny. Madzia bardzo się śpieszyła – mieli jechać z Konradem po farby. W zasadzie już razem mieszkali, tyle że postanowili jeszcze odmalować pokój, który ze sobą dzielili. Madzia przy Konradzie była bardzo uległa; gdy jej zaproponował, żeby ściany pokryć grafitem, nawet nie negocjowała.

A ja… A ja za chwilę miałam być spóźniona. Wiedziałam, że jeśli się nie pośpieszę, nie zdążę zrobić tych wszystkich rzeczy, których szanująca się kobieta nigdy by sobie nie odpuściła przed TAKIM wydarzeniem. Naprawdę byłam w niedoczasie.

Rozstając się z dziewczynami – zachłyśnięta własną wyobraźnią, która przed tym, co mnie dzisiaj czekało, dosłownie wrzała – zaczynałam ekscytującą podróż.

Powód mojej ekscytacji nazywał się Michał Miciak i czekał na mnie w swoim mieszkaniu.Rozdział 3

Pod moimi powiekami pojawiło się ciepłe pomarańczowe światło. Nie od razu zdałam sobie sprawę, co się dzieje. Coś rytmicznie pulsowało mi w głowie. Zasnęłam? Na to wyglądało. Tylko która była godzina? I gdzie był Michał?

Powoli otworzyłam oczy. Bez cienia wątpliwości był dzień. Wciąż miałam na sobie ubrania, w których tutaj przyszłam. Michał spał tuż obok, w białej koszulce, odwrócony do mnie plecami. Przykrył nas miękkim granatowym kocem. Cicho pochrapywał.

Sapnęłam i zerknęłam na zegar: ósma dwanaście. Powoli docierało do mnie, co się wydarzyło. Po smacznej kolacji przenieśliśmy się na kanapę, rozmawialiśmy, piliśmy wino. Dużo wina. Za dużo! Chrystepanieświęcipańscy. Z każdą sekundą coraz więcej sobie przypominałam i coraz bardziej chciałam się ze wstydu zapaść pod ziemię. Czy ja nawijałam o miłości? Czy porównałam miłość do picia i jedzenia? Dałam Michałowi do zrozumienia, że każda kobieta chce ślubu? Gadałam, że mężczyźni nie potrafią podrywać? Plotłam androny o torcie Sachera? Porównałam czekoladę do Moniki Bellucci?!

O. Mój. Boże. Wszystko jasne. Może i chciałam pić z umiarem, ale umiar nie chciał pić ze mną. Teraz to dopiero czułam się jak pizza! Gdybym tylko mogła cofnąć czas… Policzki dosłownie paliły mnie ze wstydu. I pomyśleć, że Michał zadbał o to, żeby w nocy było mi wygodnie. Jak mogłam zasnąć? Przecież było tak przyjemnie, Michał tak bardzo się starał. A ja odpłynęłam, zanim zdążyliśmy nawet zacząć grę wstępną.

No dobrze. Było, minęło, mówi się trudno. Trzeba się pozbierać, choć czułam się jak rozgotowany makaron. Makijaż! Spałam w makijażu! Aż strach pomyśleć, jak teraz wyglądała moja twarz. Zęby też wypadałoby umyć… (Głowa ciągle mnie bolała, ale nie tak bardzo, żebym przestała być kokieteryjna i zalotna). W zasadzie co się odwlecze, to nie uciecze, pomyślałam. Gdybym po cichu wymknęła się do łazienki, zrobiła ze sobą porządek i wsunęła się pod koc, zanim Michał się obudzi, moglibyśmy powitać dzień w bardzo miły sposób…

Nie ma się nad czym zastanawiać. Do dzieła. Upewniłam się, że Michał ciągle śpi, i gdy usłyszałam jego chrapnięcie, pomalutku wstałam z łóżka. Gdzie posiałam torebkę? Ojej, czyżby kac? Tylko tego mi teraz brakowało. Zlokalizowałam torebkę, chwyciłam ją i pomknęłam na paluszkach do łazienki. Już prawie byłam w środku, gdy spod ziemi wyrosła Flora. Pruła w moim kierunku jak błyskawica.

– Nie teraz, idź spać – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

Patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi oczami i pewnie nie miała o mnie najlepszego zdania. Trudno się jej dziwić. Powinnam ją nakarmić, ale to musiało poczekać. Zignorowałam jej rozczulające spojrzenie i nie bez wyrzutów sumienia wślizgnęłam się do łazienki.

Kiedy spojrzałam w lustro, o mało nie dostałam zawału. Powiedzieć, że wyglądałam koszmarnie, to za mało. Włosy miałam w totalnym nieładzie, pod oczami zrobiły mi się czarne podkówki, nos był czerwony, a oczy przekrwione. Spanie w ubraniu też nie wyszło mi na dobre – czułam się jak po treningu z Ewą Chodakowską. Co za obciach.

Zmyłam makijaż, zebrałam włosy w ciasnego koka i nie wahając się dłużej, rozebrałam się do rosołu (szkoda, że dopiero dzisiaj) i wskoczyłam pod prysznic.

Doprowadzenie się do porządku zajęło mi jakiś kwadrans. Wyszorowałam zęby, umyłam się (z pominięciem włosów, bo trudno byłoby je wysuszyć i ułożyć w tych warunkach), i gdy uznałam, że czuję się lepiej, zakręciłam wodę. Zastanawiałam się, czy Michał już się obudził. Naprawdę był świetnym facetem – wczoraj zachował się więcej niż przyzwoicie. Ciekawe, o której zwykle wstawał w niedzielę? Co robił sobie na śniadanie? Czym karmił Florę? Myślenie o nim było niczym balsam kojący moją duszę.

Wychyliłam się z kabiny i chwyciłam duży ręcznik kąpielowy leżący na pralce. Wytarłam się do sucha, szczelnie nim owinęłam, dałam krok do przodu i… poczułam, że tracę grunt pod nogami. Runęłam na posadzkę – i to z takim impetem, że zobaczyłam gwiazdy.

Jezusie! Cała się potłukłam. Podłoga w łazience była mokra; a to plus mój stan po wczorajszym pijaństwie i moment nieuwagi wystarczyły, żebym wywinęła orła. Dźwignęłam się na łokcie i kiedy chciałam się podnieść, zdałam sobie sprawę, że prawa noga odmawia mi posłuszeństwa. O, ja pier…

– Wszystko w porządku, kotku? – Za drzwiami rozległ się głos Michała. Czyli już nie spał. I był bardzo, bardzo blisko.

– Tak – rzuciłam krótko, ale chyba nie zabrzmiało to przekonująco.

– Przewróciłaś się?

W głowie miałam totalny mętlik. Z jednej strony, potrzebowałam wsparcia Michała. Z drugiej, nie chciałam pokazywać mu się w takim stanie – kompletnie sauté, w jego ręczniku, nieporadna jak żółw leżący na grzbiecie.

Michał nie dawał za wygraną. Energicznie zapukał do drzwi, chwycił za klamkę, a ponieważ się zamknęłam, powiedział stanowczo:

– Wpuść mnie.

– Chwila – stęknęłam w odpowiedzi.

Bardzo wolno dźwignęłam się z podłogi. Gdy jednak przeniosłam ciężar ciała na prawą nogę, o mało się nie popłakałam. Bolała jak diabli. Na dodatek kostka zaczęła puchnąć i zrobiła się sina. Pięknie, po prostu świetnie! Cisnęły mi się na usta wszelkie przekleństwa tego świata. Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało.

Doprowadzenie się do pionu okazało się ogromnym wyzwaniem. Strasznie się zmęczyłam, w głowie mnie kłuło, o nodze nie wspominając. Nie było co łgać i zapewniać Michała, że nic się nie stało, że wszystko w porządku. Nic nie było w porządku! Musiałam wpuścić go do środka. Nieważne, że miał po raz pierwszy zobaczyć mnie bez makijażu.

Otworzyłam drzwi. Michał miał na sobie biały T-shirt i bokserki w kratkę. Patrzył na mnie z czułością i jednocześnie z niepokojem.

– Co się stało?

– Wskoczyłam pod prysznic, a gdy wychodziłam z kabiny, poślizgnęłam się i… aua – pisnęłam, bo znowu spróbowałam stanąć na prawej nodze, co okazało się niezwykle bolesne.

Michał ukucnął i delikatnie ujął moją stopę.

– Nie wygląda najlepiej – stwierdził. – Możesz chodzić?

– Pewnie – odparłam.

Miałam nadzieję, że ból jest chwilowy, że za moment wrócimy do łóżka i będziemy się z tego śmiali. Ale gdy ponownie wyprostowałam nogę i postanowiłam zrobić krok w przód, poczułam się, jakby mnie sparaliżowało.

– Aua, aua, aua – stęknęłam, a moją twarz wykrzywił grymas bólu. – Niech to szlag.

– Nie ma się nad czym zastanawiać. Jedziemy na pogotowie.

– Co? Na pogotowie? Teraz?!

Chyba nie mówił poważnie. Przecież mieliśmy uprawiać seks, a nie ślęczeć w szpitalu!

– Nie, jutro. Oczywiście, że teraz. – To był ton nieznoszący sprzeciwu. – Pomogę ci się ubrać, zaniosę cię do samochodu i pojedziemy. – Zerknął w bok, na kosz z brudną bielizną, na którym leżały moje rzeczy. – Jeśli chcesz, zamknę oczy – zażartował i posłał mi najbardziej rozbrajający uśmiech, jaki można sobie wyobrazić. – Moja rybka lubi pływać.

A ja… A ja, zdając sobie sprawę, jak bardzo los zagrał mi w ostatnich godzinach na nosie, po prostu głośno się roześmiałam.

***

– Dzwoni pączek do pączka. „Cześć, wiesz, zdawałem wczoraj na uniwersytet”. „I co, przyjęli cię?” „No co ty! Pączka?”

Znowu się zaśmiałam. Wracaliśmy ze szpitala. Do mnie, na Mickiewicza. Michał okazał się aniołem – pomógł mi się ubrać (był przy tym bardzo delikatny i dyskretny; chyba widział, że czułam się skrępowana, więc tak jak obiecał, co chwila zamykał oczy), wziął mnie na ręce i zniósł na dół, a następnie ostrożnie umieścił w fotelu pasażera swojego niebieskiego forda ka. W szpitalu kupił dla nas po kawie i drożdżówce, a gdy lekarz postawił diagnozę, robił wszystko, żebym nie straciła humoru. Wiecie, co wykazało prześwietlenie? Skręcenie stawu skokowego. Na szczęście lekkie, ale zalecenia były takie, że przez tydzień mam odpoczywać. O chodzeniu do pracy nie było mowy (o igraszkach tym bardziej). Lekarz zrobił mi zastrzyk przeciwbólowy, założył opaskę uciskową, przepisał lekarstwa. A na odchodne rzucił, że gdyby kózka nie skakała… Co za bezczelny typ! Tak, wiedziałam, że wciąż było ode mnie czuć alkohol, ale nie miał prawa tak do mnie mówić.

Byłam na siebie okropnie zła. Cieszyłam się – bardziej niż bardzo – że Michał był obok, ale wprost nie mogłam uwierzyć, że to wszystko naprawdę się wydarzyło. Chociaż jak to mówią, jeżeli coś może się nie udać, nie uda się na pewno. Prawo Murphy’ego. Kiedy jechaliśmy do mnie, ani trochę nie przypominałam Błękitnej Dziewczyny. Cała poszarzałam.

– To się mogło przytrafić każdemu – powiedział Michał łagodnym głosem, próbując podnieść mnie na duchu. – Po prostu miałaś pecha. Posiedzisz sobie w domu przez parę dni, odpoczniesz. Potraktuj to jak niespodziewany urlop.

– A co z Migawką?

– Oczywiście będzie mi ciebie brakowało – odparł dyplomatycznie – ale nie zawracaj sobie tym głowy. Dam sobie radę.

– Michał, ja cię naprawdę za to wszystko przepraszam… Wiem, że gadałam wczoraj straszne głupoty i jeszcze skręciłam kostkę w twojej łazience, narobiłam sobie obciachu…

– Odkąd wyszliśmy z domu, tylko mnie w kółko przepraszasz – zauważył, ale jego głos nie zabrzmiał ostro czy złośliwie; był ciepły i miękki, przepełniony uczuciem. – Kotku, naprawdę nic się nie stało. Spróbuj się wyluzować.

Podobno każdy z nas przynajmniej raz w życiu przeżywa własny błąd w Matriksie. Sytuację tak dziwną, że wręcz nieprawdopodobną. Obym wyczerpała swój limit takich błędów – na więcej nie miałam ochoty.

Michał znowu wziął mnie na ręce (który to już raz tego dnia mogłam się poczuć jak panna młoda?) i zaniósł na górę. Drzwi otworzyła nam mama Krysia. W szlafroku i papilotach. Na nasz widok w ułamku sekundy zbladła; wyglądała, jakby w przełyku utkwiło jej coś ostrego.

– Mój Boże, Krzysztof! – zawołała ojca, który przybiegł w popłochu, coś przeżuwając.

Też był opatulony szlafrokiem. Co tu się oszukiwać – moi rodzice wyglądali nie najlepiej i chyba się tego wstydzili, zwłaszcza że było to ich pierwsze spotkanie z Michałem.

– Jak Boga mego, co się stało?! – Moja matka prawie krzyczała.

– Skręciłam kostkę. Będę żyła – rzuciłam i posłałam jej piorunujące spojrzenie; chciałam dać jej do zrozumienia, że powinna się uspokoić. Natychmiast. – Tu jest mój pokój. – Wskazałam Michałowi pierwsze drzwi na prawo.

Chciałam się zapaść pod ziemię, kiedy uchwyciłam jego spojrzenie, wbite w graty składowane przez matkę w moim pokoju: rozklekotany fotel, staroświecką lampę, beczkę udającą donicę, kołowrotek (na cholerę jej był kołowrotek?!). Na szczęście Michał nie zająknął się na ten temat ani słowem. Pomógł mi zająć wygodną pozycję na łóżku.

Moja matka, choć uwijała się wokół nas jak fryga, lamentując bez ustanku, znalazła chwilę, żeby zmierzyć Michała spojrzeniem od stóp do głów. Wyglądała jak krawcowa zdejmująca miarę z klienta. Gdyby nie mój podły nastrój, zwróciłabym jej głośno uwagę.

– Mamo, tato – przemówiłam w końcu, bo nie było sensu z tym zwlekać – to jest Michał.

Ręka mojej matki powędrowała do włosów – wyglądało na to, że zamierzała kokieteryjnie poprawić sobie fryzurę, szybko zdała sobie jednak sprawę, że ma na głowie wałki.

– Michał? TEN Michał? – wypaliła bez zastanowienia. – Och, bardzo mi miło, Kaja dużo o panu mówiła. Krystyna Redo – przedstawiła się i podała Michałowi dłoń, którą ten (o rany!) ucałował.

Kłamstwo. Wcale nie mówiłam rodzicom dużo o Michale, jedynie trochę, ociupinę. Najwidoczniej jednak za dużo.

– Proszę mówić mi po imieniu – zwrócił się do niej Michał. Milczeniem pominął uwagę o rzekomych opowieściach na jego temat.

– A ja jestem tatą Kai, Krzysztof Redo – odezwał się mój ojciec i panowie uścisnęli sobie dłonie.

– Może zrobię coś do picia? – zaproponowała mama.

A może przebierzesz się w coś bardziej odpowiedniego? Patrzenie na jej różowy szlafrok przyprawiało mnie o mdłości. Bóg jeden wie, co miała pod spodem.

Liczyłam, że Michał odmówi, i wreszcie zostaniemy sami, ale on poprosił o herbatę. Kiedy mama Krysia, kołysząc biodrami (tak – kołysząc biodrami!), pobiegła do kuchni, został z nami tata Krzyś, który przysunął sobie krzesło i zażądał, żeby opowiedzieć mu szczegółowo, w jakich okolicznościach doszło do nieszczęśliwego wypadku. Potem wróciła moja matka – nie z jedną, tylko z czterema filiżankami i talerzem pełnym ciasteczek owsianych – po czym przyłączyła się do rozmowy. Czy powinnam dodać, że moi rodzice wciąż byli w szlafrokach?

Siedzieliśmy tak przez dobrych trzydzieści minut.

– Jutro rano pojadę po kule – oznajmił ojciec.

– Naprawdę masz kota, Michale? Och, to fantastycznie, ja, niestety, mam uczulenie na sierść, choć zawsze chciałam mieć zwierzaka w domu – przyznała matka.

– Wy, młodzi, tak szybko sobie wszystko łamiecie i skręcacie. Gdy byłem w waszym wieku…

– Sam mieszkasz, Michale? Przyznaj się, kto ci gotuje. Sam sobie gotujesz? Coś podobnego!

– Nie jestem pewien, czy opaska uciskowa to dobry pomysł na to skręcenie, mogli cię zapakować w gips, zrosłoby się raz-dwa i byłoby po sprawie. Ci współcześni lekarze…

– Jak ci się podoba, Michale, pokój Kai? Pieszczotliwie nazywam go buduarem.

Jezu. Kochany. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że mama Krysia użyła słowa „buduar”. W zasadzie jej nie słuchałam. Za dużo emocji się we mnie kłębiło – już nie byłam jak pizza, tylko jak świąteczny bigos: kaloryczny, ciężkostrawny, tłusty bigos, ugotowany w wielkim garze. Było mi gorąco, chciało mi się równocześnie jeść i spać, bolała mnie głowa, brakowało mi Michała, choć był tak blisko. Patrzyłam na niego z podziwem, gdy rozmawiał z moimi rodzicami. Radził sobie naprawdę świetnie.

„Musi się pani trochę wyciszyć, ma pani w sobie mnóstwo niepotrzebnych emocji” – raptem przypomniały mi się słowa wróżki. Odkryłam – ze zdumieniem – że coś było na rzeczy. Michał od razu spostrzegł, że zasypiam, więc pożegnał się ze mną pocałunkiem w czoło (uroczo, przyznajcie) i obiecał, że zadzwoni wieczorem. Potem ostatkiem sił się rozebrałam i wczołgałam pod koc.

To była jedna z najbardziej pokręconych, najdziwaczniejszych niedziel, jakie mi się przytrafiły. Zamiast obudzić się po naszym pierwszym wspólnym razie – nawet się do siebie nie zbliżyliśmy. Zamiast w mieszkaniu Michała – byliśmy w szpitalu. Zamiast czuć motyle w brzuchu ze szczęścia – ja czułam, że się ośmieszyłam swoim monologiem o miłości. Zamiast przygotować sobie smaczne śniadanie – zjedliśmy po czerstwej drożdżówce. Zamiast spijać sobie z ust słodkie słowa – wypiliśmy wodnistą kawę z automatu. Zamiast mówić o tym, jak nam było dobrze – miałam mamę Krysię gadającą o buduarze. Wszystko zamiast.

Ale, z drugiej strony, były też pozytywy. Michał sprawdził się w trudnej sytuacji. Zrobił dobre wrażenie na moich rodzicach, choć na mamie Krysi chyba aż za dobre. Okazało się, że świetnie gotuje, jest porządnicki, pierwszorzędnie opiekuje się domowym zwierzakiem.

I jeszcze jedno. Michał miał coś, na co zwróciłaby uwagę każda dziewczyna – czystą, schludną łazienkę. Test białej rękawiczki nie był w tym przypadku konieczny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: