Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poszukiwani, poszukiwany - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Poszukiwani, poszukiwany - ebook

Do czego zdolna jest kobieta, aby zajść w ciążę? W zasadzie dwie kobiety… Po przygodach Berki i jej noworocznym postanowieniu ("Mąż potrzebny na już") oraz magicznej odmianie egocentrycznej Zosi z "Gorzej być (nie) może" nadszedł czas na nie… Jola i Monika postanawiają założyć rodzinę. A czym byłaby rodzina bez dziecka, dokładniej dzieci? Partnerki za namową przyjaciółek wpadają na coraz dziwniejsze pomysły, prowadzące do zajścia w ciążę, które – jak na nie przystało – kończą się absolutnym fi askiem. Jednak ciąża to nie wszystko, kiedy ciągle pojawiają się nowe problemy, z którymi trzeba się zmierzyć. Jak sobie poradzą przyjaciółki w trudnych dla nich chwilach? Czy ich starania będą wystarczające, aby spełnić marzenie o szczęśliwej rodzinie?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-632-5
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prześwietlenie

Jola (Jol­ka) – może je­stem tro­chę za­ro­zu­mia­ła, ale taka moja na­tu­ra, nie lu­bię, kie­dy coś jest nie po mo­jej my­śli. Za­wsze dążę do wy­zna­czo­ne­go celu i chy­ba to naj­bar­dziej ceni we mnie Mo­ni­ka, któ­ra jako je­dy­na jest w sta­nie wy­zwo­lić we mnie głę­bo­ko skry­wa­ną de­li­kat­ność.

Mo­ni­ka (Mo­nia) – za­an­ga­żo­wa­na w po­moc in­nym, za­po­mi­nam czę­sto o sa­mej so­bie. Od­waż­na w ży­ciu za­wo­do­wym, stra­chli­wa w ży­ciu co­dzien­nym (prze­ra­ża mnie na­wet pa­jąk, a co do­pie­ro po­waż­niej­sze stwo­ry typu… lu­dzie).

Baś­ka – przede wszyst­kim mat­ka, do­pie­ro po­tem ko­bie­ta, za­ko­cha­na po uszy w bo­ga­tym ojcu Zoś­ki. Po ostat­nich wy­da­rze­niach w wy­daw­nic­twie co­raz czę­ściej my­śli o zmia­nie za­wo­du. Uwa­ża, że nie po­tra­fi już wstrze­lić się w czy­tel­ni­cze tren­dy Po­la­ków.

Zo­sia – szczę­śli­wa mło­da mał­żon­ka z mi­lio­nem po­my­słów na ży­cie, nie­po­tra­fią­ca wy­brać tego jed­ne­go, któ­ry jest moż­li­wy do zre­ali­zo­wa­nia. Uwa­ża, że lu­dzie pięk­ni i bo­ga­ci mogą wszyst­ko i chęt­nie de­mon­stru­je to na każ­dym kro­ku.

Ma­riet­ta (Mari) – uło­żo­na dy­rek­tor pro­jek­to­wy w fir­mie swo­je­go part­ne­ra, któ­re­go jesz­cze nie­daw­no chcia­ła za­bić. Wiel­bi­ciel­ka po­rząd­ku, nie­zno­szą­ca sprze­ci­wu. Jej ży­cie jest za­pla­no­wa­ne na co naj­mniej dzie­sięć lat do przo­du, a może na­wet da­lej.

Ber­na­det­ta (Ber­ka) – szczę­śli­wa żona, mło­da mat­ka bliź­nia­ków, któ­rych się nie spo­dzie­wa­ła. Po­zy­tyw­nie roz­trze­pa­na, po­sta­no­wi­ła jed­nak nadać swe­mu ży­ciu po­wa­gi, aby po­ka­zać świa­tu, a przede wszyst­kim swo­jej mat­ce, że po­tra­fi być do­brą mamą dla swo­ich dzie­ci.2/3 lipca 2016 roku

Jol­ka

– Wy­glą­da­ło to za­je­bi­ście, ale boję się za­py­tać, ile sia­na po­szło z dy­mem – burk­nę­łam pod no­sem po po­ka­zie fa­jer­wer­ków.

– Mo­gła­byś za to ku­pić so­bie sa­mo­chód, i to z sa­lo­nu. – Baś­ka spoj­rza­ła na mnie wy­mow­nie.

Pró­bo­wa­łam przy­po­mnieć so­bie, ile kosz­tu­ją cac­ka re­kla­mo­wa­ne w te­le­wi­zji, ale nie by­łam w sta­nie. Na pew­no wię­cej niż moja pół­rocz­na pen­sja, i to z do­dat­ka­mi, plus to, co do­sta­ję za in­dy­wi­du­al­ne tre­nin­gi na si­łow­ni. Spo­koj­nie wy­cho­dzi po­nad dwa­dzie­ścia ty­się­cy.

– Dwa­dzie­ścia tysi?

– Trzy­dzie­ści trzy pięć­set – rzu­ci­ła Baś­ka w moją stro­nę. – Lu­dzie za tyle zro­bią całe we­se­le, a ona to na dur­ne świa­teł­ka wy­da­ła.

– W su­mie nie ona. – Ma­riet­ta usły­sza­ła na­szą roz­mo­wę. – Bar­dziej chy­ba twój Maks, choć dziś to ra­czej jej, a nie twój.

Na twa­rzy Baś­ki wy­pi­sa­ne było nie­za­do­wo­le­nie. Zda­wa­ła so­bie spra­wę, że to we­se­le Zosi, ale la­ta­nie wo­kół niej, jak nad roz­wy­drzo­ną księż­nicz­ką było sta­now­czą prze­sa­dą ze stro­ny jej ojca.

– Chwa­ła, że po ślu­bie za­miesz­ka­ją w domu obok. – Na twa­rzy Baś­ki po­ja­wi­ła się wy­raź­na ulga. – Prze­cze­kam tę noc i po pro­ble­mie.

– Nie wie­rzę! Zoś­ka po­sta­no­wi­ła się wy­pro­wa­dzić? – Nie do­wie­rza­łam.

Baś­ka spu­ści­ła wzrok. Wpa­try­wa­ła się w swo­je be­żo­we szpil­ki, jak­by mia­ły po­móc jej w udzie­le­niu od­po­wie­dzi.

– Wła­ści­wie…tak wła­ści­wie…to… – za­czę­ła się lek­ko ją­kać.

– No, mów­że w koń­cu! – Da­łam jej kuk­sań­ca.

Baś­ka prze­chy­li­ła trzy­ma­ny w dło­ni kie­li­szek z wi­nem i opróż­ni­ła go do dna.

– Wła­ści­wie… tak wy­lo­so­wa­li­śmy.

– My? Czy­li kto? – do­cie­ka­ła Mo­ni­ka.

– No, ja, Maks, Tori i Arti.

Spoj­rza­ły­śmy na nią bacz­nie. Wie­dzia­ły­śmy, że jest jesz­cze coś, o czym nie chce nam po­wie­dzieć.

– No co? – pod­nio­sła głos. – Tak chciał los. Wy­cią­gnę­li krót­szą za­pał­kę.

– Baś­ka… czy aby na pew­no tak było? – drą­ży­ła te­mat Mo­nia.

Tym ra­zem się­gnę­ła po kie­li­szek Ma­riet­ty. Nie py­ta­jąc o zgo­dę, wy­pi­ła jego za­war­tość.

– Whi­sky? – Wy­plu­ła tru­nek.

– Ja ją lu­bię, ty nie mu­sisz – rzu­ci­ła wciąż zde­ner­wo­wa­na za­cho­wa­niem Baś­ki Mari. – Le­piej mów o tym lo­so­wa­niu, bo już czu­ję, że to hi­sto­ria gru­by­mi nić­mi szy­ta.

– No do­brze, ale to ta­jem­ni­ca. Zo­cha nie może się o tym do­wie­dzieć, bo… już ona coś wy­my­śli, żeby się ze­mścić za pla­no­wa­nie jej ży­cia. Wczo­raj, zna­czy już nie wczo­raj, a przed­wczo­raj, jak Zoś­ka pil­no­wa­ła tu­taj tych przy­go­to­wań, uda­li­śmy się z Mak­sem na chwi­lę do są­sia­dów, aby po­roz­ma­wiać o przy­szło­ści pań­stwa mło­dych. Wie­cie, mar­twi­my się o nich i chce­my dla nich jak naj­le­piej.

– Nie wąt­pię – za­kpi­łam.

Baś­ka rzu­ci­ła mi wro­gie spoj­rze­nie. „No tak, praw­da boli” – stwier­dzi­łam w my­ślach, nie chcąc jej jesz­cze bar­dziej draż­nić. „Na wszyst­ko przyj­dzie czas” – po­sta­no­wi­łam.

– Jak tak sie­dzie­li­śmy w czwór­kę, to stwier­dzi­li­śmy, że po ślu­bie po­win­no się miesz­kać ra­zem. Wie­cie, mąż i żona w jed­nym domu, a że na ra­zie nie mamy nic no­we­go dla nich, a Zoś­ka nie pój­dzie spać do pierw­sze­go lep­sze­go domu, na­wet ta­kie­go za mi­lion, to mu­sie­li­śmy zro­bić lo­so­wa­nie. Zła­ma­łam jed­ną za­pał­kę i usta­li­li­śmy, że ten, kto ją wy­cią­gnie, przyj­mie Zoś­kę i Sebę do sie­bie. Pro­ste.

Mo­ni­ka przez chwi­lę wpa­try­wa­ła się w Baś­kę, cze­ka­jąc na ciąg dal­szy opo­wie­ści, jed­nak nie na­stą­pił.

– Zła­ma­łaś dwie za­pał­ki! – rzu­ci­ła Mo­ni­ka. – Je­steś pod­ła! Nie da­łaś im szan­sy…

– …na wy­zwo­le­nie – do­koń­czy­łam za Mo­nię, ale naj­wy­raź­niej nie o to jej cho­dzi­ło.

Baś­ka po­now­nie utkwi­ła wzrok w swo­ich szpil­kach, jak­by szu­ka­jąc u nich po­mo­cy.

– Zro­zum­cie, oni prak­tycz­nie cią­gle są poza do­mem, na­gry­wa­ją te swo­je pro­gra­my, a my… my je­ste­śmy tu­taj, na miej­scu, i na­le­ży nam się tro­chę spo­ko­ju – tłu­ma­czy­ła.

– Nie zmie­nia to fak­tu, że je­steś pod­ła – stwier­dzi­ła Mo­ni­ka, na­tych­miast do­da­jąc: – i in­te­li­gent­na. Sama też bym pew­nie tak zro­bi­ła.

Baś­ka spoj­rza­ła na nią z nie­do­wie­rza­niem. Moja po­rząd­na, spo­koj­na i do­bra Mo­ni­ka po­chwa­la­ła po­mysł oszu­stwa! Tego się nie spo­dzie­wa­łam. Tego nikt się nie spo­dzie­wał. Nikt prócz uśmie­cha­ją­cej się szel­mow­sko Moni.

Mo­ni­ka

Baś­ka mnie za­sko­czy­ła. Z na­szej szóst­ki to my dwie by­ły­śmy bra­ne za kró­lo­we po­rząd­ku (nie my­lić z tym pa­nu­ją­cym w domu). Za­wsze uczci­we, nie­da­ją­ce zro­bić krzyw­dy choć­by mrów­ce, a co do­pie­ro czło­wie­ko­wi… to zna­czy Zosi.

– Go­to­we? – Pod­bie­gła do nas Zo­sia.

Spoj­rza­ły­śmy na nią, zdzi­wio­ne, nie wie­dząc, co ma na my­śli.

– Na na­szą we­sel­ną na­ra­dę. – Za­śmia­ła się lek­ko. – Prze­cież to tra­dy­cja od ślu­bu Ber­ki i Ka­ro­la.

Cała Zoś­ka! Jed­na na­ra­da za nami, a ona już trak­to­wa­ła to jak ja­kąś na­szą tra­dy­cję. Oso­bi­ście nie wspo­mi­na­łam tego z uśmie­chem na ustach. Z jed­nej stro­ny zro­bi­ło się lżej, kie­dy po­wie­dzia­ły­śmy z Jolą in­nym, że je­ste­śmy ra­zem, z dru­giej stro­ny mu­sia­ły­śmy przy­jąć na sie­bie ta­jem­ni­ce każ­dej z nich. Aż dziw, że uda­ło nam się to wszyst­ko ukryć. My jak my, ale Baś­ka i trzy­let­nie dziec­ko to był już sta­tus hard­co­re.

– Ale nie ma Ber­ki – słusz­nie za­uwa­ży­ła Ma­riet­ta.

– Tu jej nie ma, ale zro­bi­my wi­de­okon­fe­ren­cję. Prze­cież chcia­ły­ście nam coś po­wie­dzieć. – Zo­sia spoj­rza­ła na mnie i Jol­kę.

Ski­nę­ły­śmy rów­no­cze­śnie gło­wa­mi, wie­dząc, że nie bę­dzie od­wro­tu. Prze­cież to wła­śnie pod­czas nocy wy­znań na we­se­lu Ber­ki obie­ca­ły­śmy so­bie nie mieć już przed sobą wię­cej ta­jem­nic.

Wszyst­kie pięć uda­ły­śmy się do po­ko­ju Zoś­ki. Jesz­cze jej, bo póź­niej za­pew­ne przej­mie go Zu­zia, zda­jąc so­bie spra­wę, że jest znacz­nie więk­szy niż ten, któ­ry ona zaj­mu­je.

Włą­czo­ny lap­top naj­wy­raź­niej cze­kał na na­sze przyj­ście. Zoś­ka spe­cjal­nie pod­łą­czy­ła go pod ła­do­war­kę, aby się nie wy­łą­czył. „Ależ się wy­ro­bi­ła. Wszyst­ko przy­go­to­wa­ła” – po­chwa­li­łam ją w my­ślach, przy­po­mi­na­jąc so­bie, że do­bre po­my­sły nie były do­tąd ko­ja­rzo­ne z pan­ną mło­dą.

– Hej, pięk­na, mo­żesz ga­dać? – za­py­ta­ła Zoś­ka, kie­dy uj­rza­ła na ekra­nie Ber­kę w szpi­tal­nej pi­ża­mie.

– Mogę, tyl­ko wyj­dę na ko­ry­tarz, aby nie obu­dzić dzie­cia­ków. – Wsta­ła z łóż­ka i ru­szy­ła ku drzwiom.

– Nie­złe wdzian­ko – za­śmia­ła się Jola. – Ka­rol nie mógł ci przy­wieźć do­mo­wej ko­szu­li?

– Przy­wiózł, na­wet dwie, ale one cią­gle je­dzą i ko­szu­le są całe w mle­ku – wy­ja­śni­ła.

Po­cze­ka­ły­śmy, aż Ber­ka zaj­mie miej­sce na jed­nym z krze­seł w ko­ry­ta­rzu, aby kon­ty­nu­ować nasz sa­bat.

– Be­recz­ko, ty za­pew­ne nie wiesz, ale dziew­czy­ny, zna­czy się Jola i Mo­nia, chcą nam coś po­wie­dzieć – Baś­ka wy­ja­śni­ła cel wi­de­okon­fe­ren­cji.

Ber­ka nie sko­men­to­wa­ła, wy­raź­nie cze­ka­jąc na roz­wój wy­pad­ków. Po cię­ża­rze ga­tun­ko­wym do­tych­czas wy­zna­wa­nych przez na­sze przy­ja­ciół­ki ta­jem­nic trud­no jej się było dzi­wić, że nie po­ku­si­ła się o spe­ku­lo­wa­nie, o cóż może cho­dzić tym ra­zem.

– Pew­nie się haj­ta­ją – stwier­dzi­ła Zoś­ka. – Tyl­ko że u nas, w Pol­sce, to chy­ba nie moż­na brać ślu­bów ten tego, no, wie­cie…

Za­śmia­ły­śmy się wszyst­kie, bę­dąc jed­no­cze­śnie dum­ne z Zoś­ki, że choć tro­chę zna się na po­li­ty­ce kra­ju, w któ­rym żyje, ale też zdzi­wio­ne, że boi się na­zwać rze­czy po imie­niu. Po kim jak po kim, ale po niej nie spo­dzie­wa­łam się de­li­kat­no­ści.

– Tak, w Pol­sce nie udzie­la­ją ślu­bów pa­rom ho­mo­sek­su­al­nym – przy­zna­łam jej ra­cję.

– A po­win­ni. – Zła­pa­ła mnie za rękę na znak po­par­cia dla na­sze­go związ­ku.

I po­my­śleć, że tak się ba­ły­śmy ich re­ak­cji. Ukry­wa­ły­śmy się, wy­my­śla­jąc co rusz to nowe kłam­stwa, a one oka­za­ły się na­szy­mi naj­lep­szy­mi kom­pa­na­mi w tej cięż­kiej dro­dze co­ming outu.

– Na to nie licz – rze­kła wście­kle Jol­ka. – Nie z taką par­tią rzą­dzą­cą. Oni to ewen­tu­al­nie spa­lą nas na sto­sie, byle tyl­ko nas nie do­ty­kać, by rąk so­bie nie po­bru­dzić.

Mia­ła ra­cję. Wszyst­kie się z nią zga­dza­my.

– To co chcia­ły­ście nam po­wie­dzieć, sko­ro się nie haj­ta­cie? – do­py­ty­wa­ła Baś­ka.

Spoj­rza­ły­śmy z Jolą na sie­bie, wie­dząc, że to ta chwi­la. „Te­raz albo ni­g­dy” – po­my­śla­łam, ści­ska­jąc dłoń Jol­ki jesz­cze moc­niej.

Jol­ka

– Sta­ra­my się o dziec­ko – po­wie­dzia­ła szyb­ko Mo­nia, chcąc mieć to wszyst­ko już za sobą.

Za­pa­dła ci­sza. Spo­dzie­wa­ły­śmy się tego. Prze­cież przez mie­siąc przy­go­to­wy­wa­ły­śmy się do tej roz­mo­wy, pi­sząc jej moż­li­we sce­na­riu­sze. Mimo tego wie­dzia­ły­śmy, że one nas za­sko­czą. Na osiem­dzie­siąt trzy roz­pi­sa­ne moż­li­wo­ści mu­sia­ły­śmy za­po­mnieć o tej jed­nej. Tej, któ­rą za­raz usły­szy­my od nich.

– Zno­wu będę cio­cią! Będę cio­cią! – Zoś­ka za­czę­ła tań­czyć.

– Skąd ta ra­dość? – zdzi­wi­ła się Ber­ka.

– Lu­bię nowe role.

– Ja­koś w roli sio­stry się nie spi­sa­łaś – syk­nę­ła Baś­ka.

Fakt, Zoś­kę i Zuzę łą­czy­ła dość spe­cy­ficz­na re­la­cja. Przy­naj­mniej na po­cząt­ku, póź­niej było ciut le­piej, ale to tyl­ko odro­bi­nę.

– Bo to była trud­na rola, a ja mia­łam mało cza­su na na­ukę. Ryk-cyk i już. Na­wet An­ge­li­na Jo­lie nie jest tak pla­stycz­na – tłu­ma­czy­ła.

– Ela­stycz­na – po­pra­wi­ła ją Mari. – Pla­stycz­na to ona aku­rat jest. Na­wet za bar­dzo.

Zo­sia od­rzu­ci­ła wło­sy z ra­mion i po­now­nie za­czę­ła wy­ko­ny­wać swój ra­do­sny ta­niec.

– To w su­mie do­brze, że chce­cie dziec­ko. – Sta­nę­ła na chwi­lę. – Ber­ka do­sta­ła jed­no w gra­ti­sie, więc to ża­den pro­blem, może wam jed­no od­stą­pić.

Cie­szy­łam się, że Ber­ka jest w szpi­ta­lu. Lu­bi­łam do­ku­czać Zo­ś­ce, ale spoj­rze­nie Ber­ki mó­wi­ło o czymś znacz­nie wię­cej niż nie­win­ne zgryź­li­wo­ści. Jej wzrok strze­lał pio­ru­na­mi, ce­lu­jąc w pan­nę mło­dą.

– No co? Nie spo­dzie­wa­łaś się dwój­ki. – Wzru­szy­ła bez­na­mięt­nie ra­mio­na­mi, nie ro­zu­mie­jąc zło­ści świe­żo upie­czo­nej mamy.

– Do­bra, skończ­my z bliź­nia­ka­mi. – Ma­riet­ta po­sta­no­wi­ła opa­no­wać sy­tu­ację. – Ma­cie ja­kiś po­mysł na re­ali­za­cję swo­je­go pla­nu?

Po­now­nie za­pa­dło mil­cze­nie. Dziew­czy­ny cze­ka­ły, aż za­cznie­my sy­pać po­my­sła­mi z rę­ka­wa, ale my ich nie mia­ły­śmy.

– Szko­da, że już nie ro­bi­my kon­kur­su na re­ali­za­cję po­sta­no­wień – wy­zna­ła Mari. – Was dwie moż­na by już skre­ślić na star­cie.

– Ale my ich nie skre­śli­my. – Ber­ka wy­raź­nie wzię­ła na­szą stro­nę. – One po­trze­bu­ją na­szych rad, a nie dur­nych prze­ko­ma­rzań.

Nie spo­dzie­wa­łam się tego po niej. Wi­dać ma­cie­rzyń­stwo do­brze na nią wpły­wa­ło.

– Tyl­ko jest jesz­cze je­den pro­blem… – Wie­dzia­łam, że mu­szę im to po­wie­dzieć, bo Mo­nia nie da rady. – My chce­my mieć dwo­je dzie­ci… zna­czy się każ­da swo­je.

– Pa­zer­ne – burk­nę­ła Zoś­ka. – Na jed­no mia­łam po­mysł, ale dwóch Ber­ka wam na pew­no nie odda.

Zi­gno­ro­wa­ły­śmy jej sło­wa, na­wet Ber­ka, któ­ra zda­wa­ła się ro­zu­mieć, że tyl­ko spo­kój może nas ura­to­wać.

– Ale dla­cze­go? – za­py­ta­ła na­gle Baś­ka.

No tak, sce­na­riusz nu­mer osiem­dzie­siąt czte­ry wła­śnie za­czy­nał się pi­sać. Tego py­ta­nia się nie spo­dzie­wa­ły­śmy. Dla nas to było lo­gicz­ne, dla in­nych wi­docz­nie nie.

– Że­by­śmy oby­dwie mo­gły iść na urlop ma­cie­rzyń­ski, mo­gły uro­dzić… – wy­li­cza­ła Mo­ni­ka.

– Z tym ro­dze­niem to nie wie­cie, co mó­wi­cie – prze­rwa­ła jej Ber­ka. – To zde­cy­do­wa­nie nie jest nic przy­jem­ne­go.

– Ale zo­bacz, jaka na­gro­da cię po­tem cze­ka – uśmiech­nę­ła się Baś­ka. – A w two­im wy­pad­ku na­wet dwie.

Twarz Ber­ki roz­pro­mie­ni­ła się na myśl o bliź­nia­kach śpią­cych za drzwia­mi.

– Skup­my się na kon­kre­tach, pier­do­ły zdą­ży­my jesz­cze omó­wić. – Ma­riet­ta po­sta­no­wi­ła wpro­wa­dzić po­rzą­dek. – Za­tem ad­op­cja od­pa­da – po­wie­dzia­ła, jed­no­cze­śnie szu­ka­jąc cze­goś w to­reb­ce.

Mała ko­per­tów­ka wy­da­wa­ła się nie mieć dna. Do­pie­ro po dłuż­szej chwi­li Mari uda­ło się zlo­ka­li­zo­wać dłu­go­pis i mały no­te­sik, w któ­rym za­czę­ła za­pi­sy­wać wska­zów­ki.

– Ad­op­cja od­pa­da, su­ro­gat­ki też.

– Wi­dzia­łam je w zoo, jak by­ły­śmy z Julą i Zuz­ką – prze­rwa­ła Zo­sia. – Zu­peł­nie jak Ti­mon w Kró­lu Lwie i ta z Epo­ki lo­dow­co­wej.

– Cho­dzi o mat­kę za­stęp­czą, nie o zwie­rzę – po­sta­no­wi­łam ją uświa­do­mić.

– Aaa…

Mari za­czę­ła stu­kać dłu­go­pi­sem w no­tes, cze­ka­jąc na na­sze po­my­sły.

– Może bank sper­my? – za­pro­po­no­wa­ła Ber­ka.

– Wła­śnie, po­życz­cie od Ka­ro­la, on prze­cież strze­lił dwa gole za jed­nym ra­zem. To taki dwu-trick – Zo­sia nie od­pusz­cza­ła.

– Co to jest dwu-trick? – za­py­ta­ła Baś­ka.

– No sko­ro jest hat-trick przy trzech go­lach jed­ne­go pił­ka­rza, to musi być i dwu-trick przy dwóch – wy­ja­śni­ła.

– Nie oglą­daj już wię­cej Euro – po­pro­si­łam ją.

Po­mysł ban­ku sper­my wy­da­wał się cał­kiem do­bry, jed­nak dla mnie był osta­tecz­no­ścią. Niby jak mia­ła­bym z Mo­nią się za­płod­nić. Wstrzy­ki­wać so­bie sper­mę strzy­kaw­ką czy może wkła­dać drew­nia­nym pa­tycz­kiem?

– A może in vi­tro? – za­pro­po­no­wa­ła Baś­ka.

– To chy­ba zbyt dro­gie – wy­zna­łam smut­no.

My­śla­ły­śmy o tym, ale zda­ły­śmy so­bie spra­wę, że pierw­szeń­stwo w ta­kich za­bie­gach mają za­pew­ne mał­żeń­stwa, o ile w ogó­le by­śmy były bra­ne pod uwa­gę. Pie­nią­dze też były waż­ne, ale znacz­nie bar­dziej ba­ły­śmy się od­rzu­ce­nia.

– To cze­mu nie spró­bo­wać na­tu­ral­nie? – zdzi­wi­ła się Ma­riet­ta. – To prze­cież pro­ste. Spójrz­cie na Baś­kę i Ber­kę. A one się na­wet nie sta­ra­ły.

Ła­two po­wie­dzieć. Na­tu­ral­nie… zna­czy jak? Że my z fa­ce­tem? O nie… tego to my na­wet nie bra­ły­śmy pod uwa­gę.

– W su­mie cze­mu nie – pod­chwy­ci­ła po­mysł Mo­nia. – Po­myśl­my o tym na spo­koj­nie i za kil­ka dni się spo­tka­my, aby prze­ga­dać to po­now­nie.

– Za kil­ka dni nie da rady – za­uwa­ży­ła Zoś­ka. – W śro­dę le­ci­my z Se­ba­stia­nem w po­dróż po­ślub­ną.

– Za­tem jaki masz po­mysł?

– Spo­tkaj­my się ju­tro. Zna­czy się w po­nie­dzia­łek – spre­cy­zo­wa­ła. – Wte­dy każ­da z nas po­wie, jaki ma plan i wy­bie­rze­my ten naj­lep­szy, choć wiem, że i tak wy­gra mój.

Ski­nę­ły­śmy gło­wa­mi, go­dząc się na po­nie­dział­ko­we spo­tka­nie. Te­ma­to­wi ge­nial­nych po­my­słów Zosi po­zwo­li­ły­śmy zgi­nąć śmier­cią na­tu­ral­ną, mil­cząc upar­cie.

Po­zo­sta­ło nam nie­speł­na czter­dzie­ści go­dzin, aby wy­my­ślić coś na­praw­dę moc­ne­go. Tyl­ko był je­den pro­blem – kom­plet­nie nie zna­łam się na fa­ce­tach… i Mo­nia naj­wy­raź­niej też.4 lipca 2016 roku

Mo­ni­ka

Taj­ne na­ra­dy na­szej szóst­ki na­le­żą do mo­ich ulu­bio­nych. To­wa­rzy­szy im bu­rza, i to nie mó­zgów, lecz hor­mo­nów, ja­kie nami wte­dy wła­da­ją, aby tyl­ko udo­wod­nić, że ma się ra­cję. Swo­ją dro­gą, aż dziw, że z sobą tyle wy­trzy­ma­ły­śmy. Sześć in­dy­wi­du­ali­stek, któ­re po­łą­czy­ła przy­jaźń. Do­bre…

Czwar­ty lip­ca Zo­ś­ce ko­ja­rzy się z „pod­pa­le­niem nie­ba” przez Ame­ry­ka­nów, lecz dla mnie i Jol­ki ma być cza­sem de­cy­zji, zna­le­zie­niem roz­wią­za­nia na­sze­go pro­ble­mu.

Po­nie­dział­ko­we po­po­łu­dnie wy­da­je się wprost ide­al­ne na „po­sie­dze­nie cza­row­nic”, jak ma w zwy­cza­ju na­zy­wać je cór­ka Baś­ki, Zu­zia. W su­mie po czę­ści ma ra­cję, każ­da z nas wy­wo­dzi się z in­nej ma­gicz­nej kra­iny, z któ­rej dro­gi pro­wa­dzą do War­sza­wy, wprost do domu Baś­ki i Mak­sy­mi­lia­na, gdzie zwo­ła­no dzi­siej­szy sa­bat.

Jesz­cze lek­ko ska­co­wa­ne, sta­wi­ły­śmy się z Jol­ką punk­tu­al­nie o pięt­na­stej. Ra­do­sna Baś­ka za­pro­wa­dzi­ła nas do sa­lo­nu, gdzie już cze­ka­ły Zo­sia i Ma­riet­ta. Ber­ka za­pew­ne znów zmu­szo­na bę­dzie to­wa­rzy­szyć nam wir­tu­al­nie, ze szpi­tal­nej sali. Sto­ją­ce na sto­le w sa­lo­nie prze­ką­ski przy­po­mi­na­ły mi o mi­nio­nym we­se­lu. Suto za­sta­wio­ne sto­ły wprost ugi­na­ły się od nad­mia­ru je­dze­nia, przy­po­mi­na­ją­ce­go w grun­cie rze­czy bar­dziej wiej­skie we­se­la ani­że­li dys­tyn­go­wa­ną, ary­sto­kra­tycz­ną im­pre­zę, ja­kiej chcia­ła Zo­sia.

– Go­to­we? – za­py­ta­ła we­so­ło Zoś­ka, prze­cze­su­jąc wło­sy pal­ca­mi.

Wi­dząc to, od­ru­cho­wo spoj­rza­łam na Jol­kę, któ­ra tak jak ja uwa­ża­ła, że są rze­czy, któ­rych na­wet za­mąż­pój­ście nie jest w sta­nie zmie­nić.

– Aż się boję two­ich ge­nial­nych po­my­słów – prych­nę­ła Jol­ka, lecz ta zda­wa­ła się jej nie sły­szeć.

Za­sia­dły­śmy na wy­god­nej so­fie, cze­ka­jąc na uro­czy­ste roz­po­czę­cie na­szej na­ra­dy. Wie­dzia­ły­śmy, że Ma­riet­ta musi jesz­cze wy­jąć no­tat­nik oraz nowe pió­ro, aby móc za­pi­sy­wać wszyst­kie po­my­sły. „Po­rzą­dek po­nad wszyst­ko” – w gło­wie brzmia­ła mi ży­cio­wa mą­drość przy­ja­ciół­ki, któ­rą zda­wa­ła się po­wta­rzać nam ni­czym man­trę.

Mari się­gnę­ła do to­reb­ki, wyj­mu­jąc z niej po­trzeb­ne przy­bo­ry.

– Mo­że­my za­czy­nać – po­wie­dzia­ła, za­kła­da­jąc na nos swo­je nowe oku­la­ry, któ­re mia­ły do­dać jej po­wa­gi. – Jako je­dy­na z upo­rząd­ko­wa­nych po­sta­no­wi­łam, że w tej waż­nej spra­wie to ja będę pro­wa­dzi­ła za­pi­ski. Tak więc pro­to­ko­lan­ta już mamy, gło­so­wa­nie nie jest po­trzeb­ne.

Słu­cha­ły­śmy jej w mil­cze­niu, nie chcąc po­wie­dzieć cze­goś nie­od­po­wied­nie­go, nie­upo­rząd­ko­wa­ne­go.

– Cały wczo­raj­szy wie­czór my­śla­łam o wa­szym po­my­śle i uwa­żam, że istot­ne w wa­szym… hm… związ­ku by­ło­by wspól­ne za­miesz­ka­nie, za­nim zde­cy­du­je­cie się na dziec­ko, a w za­sa­dzie dzie­ci. – Ma­riet­ta bacz­nie ob­ser­wo­wa­ła re­ak­cję moją i Joli spod swo­ich mod­nych i na pew­no dro­gich oku­la­rów.

– My­śla­ły­śmy o tym… – za­czę­łam.

– My­śleć a ro­bić to dwie róż­ne rze­czy – prze­rwa­ła mi Mari. – Nie mo­że­cie być tro­chę tu, tro­chę tam, bo dziec­ko to nie prze­lew­ki.

– A skąd ty to niby mo­żesz wie­dzieć? – zdzi­wi­ła się Baś­ka.

– Do­bra, już do­bra. Po­wiem wam, ale naj­pierw po­łącz­my się z Ber­ką, że­bym nie mu­sia­ła dwa razy mó­wić.

„O, bę­dzie się dzia­ło” – po­my­śla­łam, cze­ka­jąc, aż usły­szy­my głos mło­dej mamy.

– Hej, bej­be, jak dzie­cia­ki? – szcze­bio­ta­ła Zo­sia.

Ber­ka opo­wie­dzia­ła o cią­głym pła­czu, bo­lą­cych sut­kach oraz nie­prze­spa­nych no­cach, jed­nak mnie to nie prze­ra­ża­ło. Chcia­łam być mat­ką, chcia­łam mieć ko­goś tyl­ko swo­je­go, zna­czy się… mo­je­go i Joli.

– To bę­dzie ist­ny sa­bat, bo Ma­riet­ta chce nam o czymś po­wie­dzieć, za­nim za­cznie­my szu­kać po­my­słów – po­spiesz­nie wy­ja­śni­ła Baś­ka. – Czu­ję, że to bę­dzie lep­sze niż ko­me­dia, na któ­rą Maks chciał za­brać mnie do kina. – Prze­gry­zła su­char­ka z ło­so­siem i oliw­ką.

– Na pew­no je­dze­nie masz lep­sze. – Zoś­ka zmie­rzy­ła ją wzro­kiem. – Tam mu­siał­by ci wy­star­czyć po­pcorn z colą lub na­cho­sy z se­rem.

Baś­ka, chcąc po­ka­zać Zo­ś­ce, że za nic ma jej sło­wa, wzię­ła do ust ko­lej­ne­go su­char­ka, mru­cząc przy tym roz­kosz­nie.

– Może w koń­cu po­wie­cie te new­sy, bo jak dzie­cia­ki się obu­dzą, to znów znik­nę na parę go­dzin.

– Mari, mów, co chcia­łaś po­wie­dzieć – po­spie­szy­łam ją.

– Za­raz tam chcia­łam! – Za­czę­ła wo­dzić ocza­mi po su­fi­cie. – Nie chcia­łam, lecz chy­ba mu­szę.

Cze­ka­ły­śmy na dal­szy ciąg jej wy­po­wie­dzi, lecz nie na­stę­po­wał. Mari wbi­ła wzrok w su­fit, jak­by chcia­ła go przej­rzeć na wy­lot.

– Mów­że! – Jol­ka nie wy­trzy­ma­ła i pod­nio­sła głos.

Ma­riet­ta spoj­rza­ła na nas znad swo­ich oku­la­rów.

– Teo­dor… on…

– Boże, za­bi­łaś go! Tym ra­zem na­praw­dę ci się uda­ło. – Zo­sia wsta­ła z sofy i po­trzą­snę­ła Mari. – Mu­si­my dać ci ja­kieś ali­bi. Kie­dy to było? Tyl­ko nie zwa­laj winy na moje we­se­le, tam wszyst­ko było naj­wyż­szej ja­ko­ści, bez tru­tek i in­nych pa­skudztw.

– Teo­dor ma dziec­ko – wy­zna­ła w koń­cu. – I chce mieć ko­lej­ne.

– Jak to „ma dziec­ko”? Jak to „chce ko­lej­ne”? – do­py­ty­wa­łam.

Przy­po­mi­na­łam so­bie w my­ślach hi­sto­rię Teo­do­ra, któ­ry wiecz­nie był sam, i za­sta­na­wia­łam się, gdzie tu miej­sce na dziec­ko. Z opo­wie­ści Mari wy­ni­ka­ło ra­czej, że nie był ko­bie­cia­rzem, a i moje ob­ser­wa­cje su­ge­ro­wa­ły, że da­le­ko mu do fil­mo­we­go aman­ta.

– Kry­spin za mie­siąc skoń­czy osiem­na­ście lat – wy­zna­ła Ma­riet­ta. – Teo­dor mówi, że to błę­dy mło­do­ści, o któ­rych na­wet nie wie­dział, ale sko­ro omi­nę­ło go wy­cho­wa­nie jego dziec­ka, to musi to nad­ro­bić i po­win­ni­śmy po­my­śleć o po­więk­sze­niu ro­dzi­ny.

– Kry­spin! Też mi imię! – prych­nę­ła Zoś­ka.

– Nie lep­sze niż Teo­dor – przy­po­mnia­ła jej Jol­ka.

– I co w tym złe­go? – do­py­ty­wa­ła Ber­ka. – Prze­cież dzie­ci to sama ra­dość – do­da­ła czu­le.

– Mó­wisz tak, a je­steś mat­ką rap­tem dwa dni – za­uwa­ży­ła Baś­ka, któ­ra naj­wię­cej z nas wie­dzia­ła o wy­cho­wa­niu dzie­ci, bę­dąc mamą in­te­li­gent­nej trzy­lat­ki.

Ma­riet­ta za­nio­sła się pła­czem. Ni stąd, ni zo­wąd po jej po­licz­kach za­czę­ły pły­nąć łzy, któ­rych wcze­śniej ni­g­dy u niej nie wi­dzia­ły­śmy. Na­sza wiecz­nie upo­rząd­ko­wa­na przy­ja­ciół­ka nie była emo­cjo­nal­na, chy­ba że mowa tu o emo­cjo­nal­nym chło­dzie.

– Co się dzie­je? Nie chcesz dziec­ka? – Jol­ka jako je­dy­na wpa­dła na po­mysł, że Mari mo­gła­by nie chcieć być mat­ką. – Prze­cież są ko­bie­ty, w któ­rych nie bu­dzi się in­stynkt ma­cie­rzyń­ski i nie moż­na się tego wsty­dzić. Jed­ni ma­rzą o wspi­na­niu się po szcze­blach ka­rie­ry, inni znów chcą zmie­niać brud­ne pie­lu­chy i go­to­wać wstręt­ne pap­ki, na­zy­wa­ne je­dze­niem.

– Oczy­wi­ście, że chcę – szlo­cha­ła.

– To w czym pro­blem? – nie ro­zu­mia­łam.

– Ona jest jesz­cze trud­niej sko­rum­po­wa­na niż ja – za­uwa­ży­ła Zoś­ka.

– Skom­pli­ko­wa­na – po­pra­wi­ła ją Ber­ka. – I bar­dziej, a nie trud­niej.

Po­zwo­li­ły­śmy się jej wy­pła­kać i sie­dzia­ły­śmy chwi­lę w mil­cze­niu. Na­ci­ska­nie na nią mo­gło­by tyl­ko po­gor­szyć spra­wę, a nie o to cho­dzi­ło. W koń­cu Ma­riet­ta prze­tar­ła nos na­wil­żo­ną chu­s­tecz­ką i po­pra­wi­ła oku­la­ry.

– Chcę dziec­ko, ale to ta­kie nie­ste­ryl­ne, brud­ne i nie­upo­rząd­ko­wa­ne – wy­zna­ła w koń­cu. – Wy­obra­ża­cie so­bie moje bia­łe dy­wa­ny, na któ­rych by­ły­by okrusz­ki je­dze­nia lub wa­la­ją­ce się wszę­dzie za­baw­ki? Dziec­ka nie na­uczy się se­gre­ga­cji, jak jest ta­kie małe. To przyj­dzie z cza­sem, a ja nie wiem, czy wy­trzy­mam ten czas ocze­ki­wa­nia, do­pó­ki nie sta­nie się ide­al­ną ko­pią mnie.

– O ile w ogó­le to przyj­dzie – za­uwa­ży­ła Baś­ka. – Cór­ka Mak­sa do dziś się nie na­uczy­ła od­kła­dać rze­czy na swo­je miej­sce, a ma już pra­wie trzy­dzie­ści lat.

– Sama masz trzy­dzie­ści – obu­rzy­ła się Zoś­ka. – Po pro­stu lu­bię ar­ty­stycz­ny nie­ład, co w tym złe­go?

Nie mo­gły­śmy się nie za­śmiać. Zoś­ka fak­tycz­nie na­le­ża­ła do du­żych dzie­ci, któ­rym trud­no co­kol­wiek po­se­gre­go­wać, chy­ba że mowa o ubra­niach se­gre­go­wa­nych we­dług daty uka­za­nia się ko­lek­cji.

– Czy­li we trzy bę­dzie­my sta­rać się o dziec­ko – prze­rwa­łam kło­po­tli­we mil­cze­nie. – Tyl­ko Zo­cha zo­sta­nie bez­dziet­na.

– I może to le­piej – za­uwa­ży­ła sama Zo­sia.

Wy­bu­chły­śmy śmie­chem, przy­po­mi­na­jąc so­bie wo­lon­ta­riat Zosi w domu dziec­ka, gdzie mimo wszyst­ko za­ska­ku­ją­co do­brze so­bie ra­dzi­ła z dzie­cia­ka­mi.

– OK, za­tem Mari za­cznie sta­rać się o dziec­ko z Teo­do­rem, a z wami mu­si­my coś wy­my­ślić – za­uwa­ży­ła Baś­ka.

– Tyl­ko żeby po­ściel była ste­ryl­na – burk­nę­ła do Mari Jol­ka. – I niech Teo umy­je się przed sek­sem.

– Za­wsze to robi! – burk­nę­ła Mari. – Co w tym złe­go?

– O fuck! I bądź tu spon­ta­nicz­ny – nie do­wie­rza­ła Zo­sia.

Ma­riet­ta po­sta­no­wi­ła nie ko­men­to­wać jej słów. Sama wie­dzia­ła, co jest naj­lep­sze dla niej i in­nych. Je­stem pew­na, że w tym mo­men­cie w du­szy prze­kli­na­ła Jol­kę i Zoś­kę, do­da­jąc: „A po­tem się dzi­wią, że tyle cho­rób na świe­cie”.

– Mam po­mysł! – krzyk­nę­ła Zoś­ka.

Spoj­rza­ły­śmy na nią, bo­jąc się do­py­ty­wać, o co cho­dzi. Wie­dzia­ły­śmy, że jej po­my­sły są dość… na­zwij­my to de­li­kat­nie – eks­tra­wa­ganc­kie.

– Sko­ro Teo­dor bę­dzie strze­lał do Ma­riet­ty, to niech przy oka­zji strze­li i dziew­czy­nom. – Było wi­dać, że jest dum­na ze swe­go po­my­słu. – Tym bar­dziej że już ustrze­lił tego tam… Krem­pli­na.

– Kry­spi­na – po­pra­wi­ła ją Ma­riet­ta, zu­peł­nie nie za­uwa­ża­jąc jej wcze­śniej­szych słów.

– Ale że jak? Jak ty to so­bie wy­obra­żasz? – za­py­ta­ła Jol­ka.

– Jezu, ale wy sta­ro­mod­ne je­ste­ście. – Mach­nę­ła ręką. – Prze­cież wia­do­mo, że jak się z wami prze­śpi, to nie bę­dzie zdra­da, bo wy i tak wo­li­cie sie­bie, zna­czy się ko­bie­ty. Więc taki trój­kąt w czwo­ro nie był­by ni­czym złym.

Za­mil­kły­śmy. Zoś­ka mó­wi­ła o swo­im po­my­śle tak swo­bod­nie, jak­by każ­dy tak ro­bił, jed­nak dla nas nie było to nor­mal­ne. Było to bar­dziej zdzi­wa­cza­łe niż jej naj­dziw­niej­sze po­my­sły.

– Je­śli mowa o czte­rech oso­bach, to już nie trój­kąt, a kwa­drat. – Ber­ka nie była pew­na, czy do­brze na­zwa­ła opi­sa­ną przez Zo­się sy­tu­ację.

– Ra­czej czwo­ro­kąt – za­uwa­ży­ła Baś­ka.

– Zwał, jak zwał. Tyl­ko o sper­mę cho­dzi – ucię­ła dys­ku­sję Zoś­ka.

Pa­trzy­ły­śmy na sie­bie chwi­lę z Jol­ką, nie wie­dząc, co po­win­ny­śmy po­wie­dzieć. Teo­dor? Nic do nie­go nie mia­ły­śmy, ale myśl o sek­sie z nim przy­pra­wia­ła mnie o mdło­ści. W ogó­le myśl o sek­sie z fa­ce­tem, a co do­pie­ro z ta­kim sztyw­nia­kiem, ja­kim był Teo­dor…

– Nie, to ra­czej nie wy­pa­li. – Pró­bo­wa­łam być de­li­kat­na. – Teo­dor jest, jak by to po­wie­dzieć, dość…

– Sztyw­ny – prze­rwa­ła mi Jol­ka.

Ma­riet­ta nie była za­do­wo­lo­na ze słów Jol­ki, jed­nak na­zwa­nie go sztyw­nym rów­nież było jej na rękę w za­ist­nia­łej sy­tu­acji. Chy­ba sama nie wy­obra­ża­ła so­bie nas we wspól­nym łożu z bia­łą, wy­kroch­ma­lo­ną jak u bab­ci po­ście­lą. Swo­ją dro­gą po­łą­cze­nie dwóch „sztyw­nych” ciał w sy­pial­ni mu­sia­ło być nie lada wy­zwa­niem, któ­re­mu, o dzi­wo, uda­wa­ło im się spro­stać.

– No do­bra, Teo­dor skre­ślo­ny. – Mari do­pie­ro po cza­sie za­no­to­wa­ła w no­te­sie imię swo­je­go part­ne­ra, po czym je prze­kre­śli­ła.

Zo­sia po­krę­ci­ła nie­chęt­nie gło­wą, nie ro­zu­mie­jąc, cze­mu nie po­chwa­la­my jej ge­nial­ne­go po­my­słu.

– Za­tem Ka­rol – za­pro­po­no­wa­ła w ak­cie de­spe­ra­cji.

– Ka­ro­la już oma­wia­ły­śmy – przy­po­mnia­łam jej. – Może się oka­zać, że za­miast dwój­ki wyj­dzie czwór­ka, a może i wię­cej.

– Cho­ciaż pięć­set plus do­sta­nie­cie – za­śmia­ła się Baś­ka.

Ma­riet­ta za­pi­sa­ła w no­te­sie imię męża Ber­ki, po czym skre­śli­ła je, tak jak wcze­śniej imię Teo­do­ra.

– Tata? – Zoś­ka nie da­wa­ła za wy­gra­ną. – Cho­ciaż nie, jego plem­ni­ki są już za sta­re. Wy­star­czy spoj­rzeć na Zuz­kę i wi­dać od razu, że jest z gor­szej tran­sek­cji.

– Trans­ak­cji chy­ba – za­uwa­ży­ła Ber­ka. – Ale nie ro­zu­miem, o jaką trans­ak­cję ci cho­dzi.

Zoś­ka zer­k­nę­ła na ekran te­le­fo­nu, za­sta­na­wia­jąc się naj­wy­raź­niej, czy Ber­ka żar­tu­je. Z miną pod ty­tu­łem „Jak moż­na nie ro­zu­mieć?” wy­ja­śni­ła:

– Trans­ak­cja mię­dzy plem­ni­kiem a ko­mór­ką ja­jo­wą. Ber­ka, zli­tuj się, prze­cież je­steś mat­ką, i to po­dwo­jo­ną.

Za­śmia­ły­śmy się. Po­dwo­jo­na mat­ka? Zu­peł­nie jak­by o ja­kąś na­gro­dę w lo­te­rii cho­dzi­ło, a nie o ma­cie­rzyń­stwo.

Ma­riet­ta wpi­sa­ła w no­te­sie imię Mak­sa, po czym zro­bi­ła z nim to, co z po­przed­ni­mi dwo­ma.

– Zo­stał nam za­tem Se­ba­stian – za­uwa­ży­ła Mari, ścią­ga­jąc przy tym oku­la­ry.

Se­ba­stian… samo jego imię wy­wo­ły­wa­ło u nas dresz­cze. Na­wet Mari wo­la­ła o nim mó­wić bez oku­la­rów, a co do­pie­ro my­śleć o nim jako o ojcu na­szych dzie­ci. Nie, to nie jego wina, że się za­ko­chał w Zosi, czym po­ka­zał nam swo­je sa­mo­bój­cze za­pę­dy. „Ry­zy­kant ja­kich mało” – po­my­śla­łam o nim z po­dzi­wem, bo ujarz­mie­nie Zosi mu­sia­ło być trud­ną i cza­so­chłon­ną sztu­ką.

Mari po­sta­no­wi­ła nie cze­kać na ar­gu­men­ty prze­ciw Se­ba­stia­no­wi i za­pi­sa­ła jego imię w no­te­sie, po czym, ku mo­jej ra­do­ści, skre­śli­ła jed­nym, pew­nym po­cią­gnię­ciem pió­ra.

– Za­tem wi­ta­my w punk­cie wej­ścia. – Zo­sia była wy­raź­nie nie­za­do­wo­lo­na. – Znów mu­si­my za­cząć od po­cząt­ku, a nie ukry­wam, że pa­dło kil­ka do­brych po­my­słów.

„Nie mogę się do­cze­kać, aż ona zo­sta­nie mat­ką” – po­my­śla­łam, za­sta­na­wia­jąc się jed­no­cze­śnie, czy ma­cie­rzyń­stwo mo­gło­by wy­bić z gło­wy Zosi wszyst­kie albo choć część „zna­ko­mi­tych” po­my­słów, ja­ki­mi nas ra­czy­ła każ­de­go dnia.

– Sko­ro wró­ci­ły­śmy do punk­tu wyj­ścia – pod­kre­śli­ła Baś­ka, uważ­nie pa­trząc na Zo­się – to może zrób­my bu­rzę mó­zgów i każ­da coś po­wie.

– Wej­ścia – Zo­sia nie da­wa­ła za wy­gra­ną. – Gdy­by­śmy wy­cho­dzi­ły, to by zna­czy­ło, że koń­czy­my na­sze ob­ra­dy, a my mu­si­my je po­now­nie za­cząć.

Pro­ces de­duk­cji my­ślo­wej Zosi od za­wsze był dla mnie za­gad­ką, jed­nak­że w tym wy­pad­ku mia­ło to sens. Wyj­ście ozna­cza­ło opusz­cze­nie te­re­nu, a wej­ście jego od­wrot­ność, jaką mia­ły­śmy te­raz przed sobą.

– Bu­rza mó­zgów? – za­śmia­ła się Jol­ka. – Zoś­ka, ty je­steś zwol­nio­na, nie masz czym bu­rzy ro­bić.

– Ale wiem, jak wy­two­rzyć pio­ru­ny – od­burk­nę­ła Zo­sia, za­pew­ne go­dzi­na­mi ćwi­cząc ten tekst przed lu­strem.

Uszczy­pli­wo­ści Joli w sto­sun­ku do Zosi mo­gły wy­da­wać się in­nym czymś nie­wska­za­nym, wręcz nie­mi­łym, jed­nak za­rów­no Zo­sia, jak i Jola nie wi­dzia­ły w tym pro­ble­mu. Ich po­tycz­ki słow­ne (z błę­da­mi lo­gicz­ny­mi ze stro­ny Zosi) i dla nas sta­ły się na­tu­ral­ną ko­le­ją rze­czy pod­czas spo­tkań ta­kich jak to. Za­pew­ne gdy­by na­gle zro­bi­ły się dla sie­bie miłe, by­ło­by to po­dej­rza­ne.

– Wiem, prze­cież to pro­ste! – wy­krzy­cza­ła Ber­ka. – Pa­mię­ta­cie, jak szu­ka­łam męża?

„Trud­no by­ło­by o tym za­po­mnieć” – po­my­śla­łam, przy­po­mi­na­jąc so­bie, ja­kie to sza­lo­ne miej­sca mu­sia­ła od­wie­dzić, aby spo­tkać męża we wła­snym miesz­ka­niu, w do­dat­ku zna­jąc go od lat.

– Prze­cież mo­że­cie iść na dys­ko­te­kę lub w inne po­dob­ne miej­sca – eks­cy­to­wa­ła się Ber­ka. – Mało to ta­kich, co chcą tyl­ko za­li­czyć pa­nien­ki bez żad­nych zo­bo­wią­zań?

– A pre­zer­wa­ty­wy? – słusz­nie po­ru­szy­ła ten te­mat Jol­ka. – Prze­cież na ta­kich im­pre­zach fa­ce­ci uży­wa­ją gu­mek, aby po dzie­wię­ciu mie­sią­cach nie do­stać po­zwu o ali­men­ty.

– Niby tak, ale mo­że­cie po­wie­dzieć, że bie­rze­cie ta­blet­ki, bo z gum­ką są gor­sze od­czu­cia. – Zoś­ka przy­zna­ła ra­cję Ber­ce. – A fa­ce­ci się na­wet ucie­szą, dla nich to też lep­sze do­zna­nia. Tyl­ko nie za­da­waj­cie za dużo py­tań, wie­cie, żeby nie było po­dej­rza­ne.

Ma­riet­ta za­pi­sa­ła w no­te­sie sło­wo DYS­KO­TE­KA, za któ­rym po­sta­wi­ła trzy wy­krzyk­ni­ki.

– A prócz dys­ko­te­ki? – za­py­ta­łam.

– Bła­gam cię, Mo­niś, jest tyle klu­bów w Wa­wie, że jak nie w jed­nym, to w in­nym. – Zoś­ka prze­cze­sa­ła dum­nie wło­sy pal­ca­mi. – Swo­ją dro­gą nie po­win­no to być trud­ne, fa­ce­ci to ty­po­we sam­ce alfa, któ­re mają być zdo­byw­ca­mi. A wy je­ste­ście wprost ide­al­ne, aby wpaść w ich sieć.

– Dla­cze­go? – za­py­ta­łam, zdzi­wio­na.

– Bo nie ma­cie wy­bo­ru. – Za­śmia­ła się.

Zoś­ka mia­ła ra­cję. Aż głu­pio było to przy­znać. Nie mia­ły­śmy in­ne­go wy­bo­ru. Na­tu­ral­ne za­płod­nie­nie wy­da­wa­ło się je­dy­nym słusz­nym roz­wią­za­niem, by­śmy mo­gły speł­nić na­sze ma­rze­nia o ro­dzi­nie.5 lipca 2016 roku

Jol­ka

Nowy etap w ży­ciu uwa­żam za roz­po­czę­ty. Po­miesz­ki­wa­nie u Moni mu­sia­ło się kie­dyś za­koń­czyć. Trze­ba zna­leźć na­sze wspól­ne gniazd­ko, w któ­rym bę­dzie­my żyć dłu­go i szczę­śli­wie z na­szy­mi dzieć­mi.

Prze­glą­da­nie ogło­szeń za­czy­na­ło mnie mę­czyć. Ceny nie­ru­cho­mo­ści w War­sza­wie były zu­peł­nie nie na na­szą kie­szeń, na­wet zli­cza­jąc na­sze dość spo­re (o dzi­wo) oszczęd­no­ści. Nie mo­gły­śmy so­bie po­zwo­lić na za­kup miesz­ka­nia, mu­sia­ły­śmy my­śleć o kre­dy­cie lub, co gor­sza, pła­cić in­nym za wy­na­jem cze­goś, co ni­g­dy nie bę­dzie na­le­ża­ło do nas. Z dwoj­ga złe­go wy­bra­ły­śmy kre­dyt. Spo­śród ofert wy­bra­ły­śmy nie­du­że, dwu­po­ko­jo­we miesz­ka­nie na Woli w ce­nie zde­cy­do­wa­nie prze­wyż­sza­ją­cej na­sze za­skór­nia­ki. Po­sta­no­wi­ły­śmy udać się do ban­ku w celu spraw­dze­nia na­szej zdol­no­ści kre­dy­to­wej.

Miła pani na wieść o kre­dy­cie uśmiech­nę­ła się jesz­cze sze­rzej, za­pew­ne kal­ku­lu­jąc w gło­wie pro­wi­zję, jaką jej zo­sta­wi­my.

– Czy zna­la­zły już pa­nie miesz­ka­nie? – za­py­ta­ła, sta­wia­jąc przed nami szklan­ki z wodą, o któ­rą nie pro­si­ły­śmy.

– Tak, zna­la­zły­śmy je na jed­nym z por­ta­li – od­po­wie­dzia­ła Mo­ni­ka.

– A czy oglą­da­ły je już pa­nie? – do­py­ty­wa­ła.

– Jesz­cze nie, ale zdję­cia atrak­cyj­ne, a i cena nie za­bi­ja, jak w in­nych ogło­sze­niach – wy­zna­łam.

Ko­bie­ta wzię­ła łyk sto­ją­cej przed nią wody.

– Sko­ro cena była atrak­cyj­na, a i wy­gląd był za­do­wa­la­ją­cy…

– To wy­gląd był atrak­cyj­ny, a cena nie za­bi­ja­ła, kto mó­wił o za­do­wo­le­niu? – po­pra­wi­łam ją.

– Chcę po­wie­dzieć, że może się oka­zać, że ktoś już ku­pił to miesz­ka­nie – do­koń­czy­ła ko­bie­ta.

– Jak to ku­pił? – zdzi­wi­łam się. – My­śli pani, że w War­sza­wie ktoś tak po pro­stu ku­pu­je miesz­ka­nia? Jest znacz­nie wię­cej miesz­kań niż ku­pu­ją­cych.

Ko­bie­ta wsta­ła na chwi­lę i po­de­szła do biur­ka, z któ­re­go wzię­ła plik pa­pie­rów.

– Moż­li­we, ale te oka­zyj­ne szyb­ko scho­dzą – wy­zna­ła. – To wnio­ski o kre­dyt tyl­ko z tego kwar­ta­łu, a pro­szę pa­mię­tać, ile ban­ków dziś ofe­ru­je swo­ją po­moc.

Nie wie­rzy­łam. Ko­bie­ta po­ma­cha­ła nam przed ocza­mi dzie­siąt­ka­mi wy­peł­nio­nych wnio­sków. Na­sza wi­zy­ta w ban­ku była nie­po­trzeb­na, na­le­ża­ło naj­pierw od­wie­dzić miesz­ka­nie i do­ga­dać się z jego wła­ści­cie­lem. „Za­czę­ły­śmy od dupy stro­ny” – skar­ci­łam samą sie­bie w my­ślach, kie­dy wy­szły­śmy z ban­ku.

– To co ro­bi­my? – za­py­ta­ła Mo­ni­ka.

– Dzwo­ni­my i je­dzie­my na Wolę – zde­cy­do­wa­łam, po czym za­czę­łam wer­to­wać ogło­sze­nia w ko­mór­ce.

– Gdy­bym wie­dzia­ła, że bę­dzie mi ono po­trzeb­ne, za­zna­czy­ła­bym gwiazd­ką.

De­ner­wo­wa­łam się, prze­rzu­ca­jąc ko­lej­ną stro­nę. W koń­cu zna­la­złam. Trzy­na­sta stro­na nie oka­za­ła się tym ra­zem pe­cho­wa. Zna­la­złam nu­mer i klik­nę­łam zie­lo­ny przy­cisk.

– Abo­nent cza­so­wo nie­do­stęp­ny, pro­si­my spró­bo­wać po­now­nie… – au­to­ma­tycz­na se­kre­tar­ka w kół­ko po­wta­rza­ła to samo.

Mo­ni­ka, wi­dząc moją znie­sma­czo­ną minę, przy­tu­li­ła mnie moc­no. Mo­głam po­czuć za­pach jej my­tych rano wło­sów, w któ­rych mo­gła­bym za­ta­piać się go­dzi­na­mi. Słod­ka woń szam­po­nu przy­jem­nie współ­gra­ła z jej de­li­kat­no­ścią. Uwiel­bia­łam ten za­pach. Uwiel­bia­łam ją całą.

– Co my­ślisz o po­my­śle dziew­czyn, tym z dys­ko­te­ka­mi? – za­py­ta­ła, kie­dy szły­śmy w stro­nę jej wy­naj­mo­wa­ne­go miesz­ka­nia.

Nie wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć. Uwa­ża­no mnie za twar­dą sztu­kę, a tym ra­zem mia­łam oba­wy. Ba­łam się, choć zda­wa­łam so­bie spra­wę, że nie mamy in­ne­go wyj­ścia.

– Sama nie wiem, co my­śleć – za­czę­łam spo­koj­nie, nie chcąc dać po so­bie po­znać, że się stre­su­ję.

– Ja też się boję. – Mo­ni­ka uśmiech­nę­ła się lek­ko. – W su­mie ni­g­dy nie by­łam z fa­ce­tem… – Za­ru­mie­ni­ła się słod­ko. – Prócz ukrad­ko­wych ca­łu­sów pod­czas gry w bu­tel­kę na ko­lo­niach nie mam za du­że­go do­świad­cze­nia.

„A niby ja mam?” – za­śmia­łam się pod no­sem. Ja na­wet ukrad­ko­wy­mi bu­zia­ka­mi na ko­lo­niach nie mo­głam się po­chwa­lić, a co do­pie­ro bliż­szym po­zna­niem.

– I po­my­śleć, że gdy­by­śmy te­raz były na­sto­lat­ka­mi, nie mia­ły­by­śmy ta­kich pro­ble­mów w przy­szło­ści – wy­zna­łam.

Mo­nia spoj­rza­ła na mnie nie­pew­nie, naj­wy­raź­niej nie ro­zu­mie­jąc, co mam na my­śli.

– W do­bie tych wszyst­kich sło­ne­czek, ka­na­pek, ka­mien­nych twa­rzy i in­nych idio­tycz­nych po­my­słów na­wet my stra­ci­ły­by­śmy dzie­wic­two, za­nim by­śmy zdą­ży­ły za­uwa­żyć, że jed­nak to nie fa­ce­ci nas po­cią­ga­ją.

– Je­śli w gim­na­zjum w ogó­le moż­na mó­wić o fa­ce­tach – za­uwa­ży­ła traf­nie Mo­nia.

Trud­no się było z nią nie zgo­dzić. My, bę­dąc na­sto­lat­ka­mi, wsty­dzi­ły­śmy się przy­znać do mie­siącz­ki, cho­wa­ły­śmy pod­pa­ski głę­bo­ko w ple­ca­kach, bo­jąc się szy­dze­nia ró­wie­śni­ków, a dla nich na­tu­ral­ne jest współ­ży­cie dla za­ba­wy. Za­po­mi­na­jąc przy tym o kon­se­kwen­cjach i sza­cun­ku do sa­me­go sie­bie.

– Może ju­tro zro­bi­my li­stę dys­ko­tek i me­to­dycz­nie bę­dzie­my ją re­ali­zo­wać? – za­pro­po­no­wa­łam.

– Dla­cze­go ju­tro, a nie dziś?

– Bo ju­tro jest dal­sze, a wolę od­wlec ten mo­ment. – Za­śmia­łam się.

– Nie zro­bię tego w ki­blu – rzu­ci­ła Mo­ni­ka.

– Już le­piej w ki­blu niż na ka­na­pie przy wszyst­kich. – Po­gła­ska­łam ją po gło­wie.

Wie­dzia­łam, że się boi oraz że jest zde­ter­mi­no­wa­na i bę­dzie dą­ży­ła do re­ali­za­cji wy­zna­czo­ne­go celu. Ba­łam się, że to ja ska­pi­tu­lu­ję w kul­mi­na­cyj­nym mo­men­cie, cze­go Mo­ni­ka mo­gła­by mi nie wy­ba­czyć. Na szczę­ście do ju­tra było dużo cza­su.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: