Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Przełom dwoistości w pedagogice polskiej. Historia, teoria i krytyka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 marca 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Przełom dwoistości w pedagogice polskiej. Historia, teoria i krytyka - ebook

 

Z opinii wydawniczej prof. zw. dr. hab. Zbigniewa Kwiecińskiego:

[...] to najważniejsza i najlepsza polska książka z pedagogiki ogólnej od czasu ukazania się ostatnich monografii późnego K. Sośnickiego ponad czterdzieści lat temu. [...]

Teraz pedagogika polska otrzymuje niezwykły prezent w postaci głębokiego i szerokiego zarazem współczesnego odczytania dzieła aż siedmiu mistrzów pedagogiki polskiej, których najważniejsze prace powstały w okresie międzywojnia, a uczyniono wiele starań o to, by pozostali zapomniani i byli traktowani zdawkowo jako postacie muzealne i książki tylko archiwalne. Tymczasem wykonali oni ogromną pracę analityczną i twórczą. Autor wykazuje, że pragnęli oni, aby wymarzona i wyczekiwana polska państwowość miała najlepszą w świecie oświatę, aby wychowanie i kształcenie w Polsce miało najlepszą w świecie podbudowę naukową, studiowali dogłębnie najnowsze dzieła światowe, sięgali do najlepszych tradycji, poszukiwali twórczo istoty wychowania sprzyjającego pełni rozwoju każdej jednostki. Doprowadzili pedagogikę polską na szczyty i na próg jej własnej teoretyczności.

Autor wykonał ogromną pracę za całe pokolenia pedagogów polskich, którym słusznie wytyka, że nie chcieli się uczyć od swoich wielkich poprzedników i nie podjęli obowiązku kontynuacji ich dzieła. Trzeba było tak wybitnego umysłu, tak dojrzałego i utalentowanego filozofa, takiego giganta pracowitości, jakim jest profesor Lech Witkowski, żeby podjąć się zadania odczytania rozległego dzieła wielkich pedagogów polskich pierwszej połowy XX wieku i dokonać tego po mistrzowsku. Doskonała jest obudowa teoretyczna tej monografii (część wstępna, część I i część II). Świetne są analizy krytyczne pedagogiki „socjalistycznej”, przerywającej i przekreślającej dokonania swoich wielkich poprzedników. Wielce kształcąca jest każda cząstka książki poświęcona dziełu kolejnych mistrzów pedagogiki polskiej. Z satysfakcją i radością można powitać tę świetną książkę, Autorowi zaś pogratulować, podziękować i pozazdrościć.


Z opinii wydawniczej prof. zw. dr. hab. Bogusława Śliwerskiego:

Rozprawy tego typu powstają latami, wykluwając się z podejmowanych w różnym okresie wątków, które nigdy nie mogły znaleźć pełnego ukojenia dla myślicielskiej duszy, gdyż zawsze rodziły poczucie jakiegoś niedomknięcia, niedopełnienia, mimo że ich powstawanie tworzyło nowe, być może nawet przedwczesne otwarcie dla innych badaczy tych samych problemów. [...] Takie książki czyta się z tym większą uwagą i uznaniem dla autora, że stanowią one swoistego rodzaju pedagogiczne credo. Witkowski już w pierwszym akapicie wstępu uprzedza nas o konieczności liczenia się ze studiowaniem czterech, a nie jednej monografii problemowej. Nareszcie pojawia się odważna rozprawa z dziedzictwem socjalizmu i jego pozostałością, zarówno w jego nieustannej a bezkrytycznej afirmacji, jak i totalnej negacji, by – jak słusznie pisze Witkowski – wiedzieć, co można jeszcze przenieść na serio w XXI wiek.

[...] Książka L. Witkowskiego ma – jak każda z poprzednich – ogromne walory warsztatowe, metodologiczne. [...] jest niezaprzeczalnie nowatorska, nieporównywalna z innymi analizami dzieł klasyków pedagogiki częściowo już nieobecnej czy odchodzącej w „smugę cienia”. [...] Nie ulega dla mnie wątpliwości, że jest to dzieło naukowe o wyjątkowych, niepowtarzalnych walorach, którym Lech Witkowski wpisuje się już w historię polskiej pedagogiki humanistycznej jako genialny twórca i afirmator kategorii dwoistości w różnych wymiarach jednostkowego, społecznego i instytucjonalnego przebiegu procesu wychowania i kształcenia. Jeśli można mówić o wielkich ideach polskiej pedagogiki w porównaniu z tymi, jakie zostały wykreowane przez liderów polskiej psychologii, to idea dwoistości wpisuje się właśnie w taką w naukach o wychowaniu. W jednym z wywiadów znany aktor Jan Nowicki powiedział: Najpiękniejszą rzeczą na świecie jest wyobraźnia. Przy lekturze człowiek wrażliwy staje się twórcą. Gdzieś odlatuje autor, czytelnik jest autorem, bo wyobraża sobie to, co mu się podoba. Tak jest też z książkami Lecha Witkowskiego, którego wyobraźnia, ogromna erudycja, humanistyczna wrażliwość pozwalają na odlot, z którego rodzi się zupełnie nowy obraz świata pedagogicznej myśli.

Spis treści

 

Książkę dedykuję w poczuciu długu wdzięczności duchowej pamięci największego dokonania
Wielkiej Pokoleniowej Czwórki polskiej pedagogiki:

Bogdana Nawroczyńskiego (1882–1974),

Kazimierza Sośnickiego (1883–1976),

Stefana Szumana (1889–1972),

Zygmunta Mysłakowskiego (1890–1971),


oraz jej pokoleniowych rówieśników:

Sergiusza Hessena (1887–1950) i Józefa Mirskiego (1882–1943),

a także młodszego od niej o niemal dwie dekady:

Bogdana Suchodolskiego (1903–1992),

na zrębach wielkiej tradycji

Bronisława Ferdynanda Trentowskiego (1808–1869)

i jej podjęcia przez Henryka Rowida (1877–1944).

 

Kluczowa teza książki – zapoznany przełom

Wstęp


Ten fragment książki powstał, a nawet zapewne mógł powstać dopiero po napisaniu przeze mnie większości pracy, bo ponad 3/4 całości, gdy – między innymi pod wpływem ważnej dla mnie wymiany uwag ze Z. Kwiecińskim, w tym naszej cennej dla mnie refleksji w kwestii celowości posługiwania się terminem „paradygmat” wobec tak nieparadygmatycznej dyscypliny, jaką jest pedagogika – uświadomiłem sobie radykalne zderzenie efektów moich lektur i ich strategii z tym obrazem, który uchodzi za oczywisty w dominującej percepcji sytuacji poznawczej i dokonań, oraz najbardziej cenionych autorów w polskiej pedagogice okresu międzywojennego oraz jej dorobku po II wojnie światowej. Pewne elementy mojej zmiany perspektywy wskazałem już w Przedmowie, ale okazało się, że o wiele za słabo i bez wystarczającego odniesienia do słusznie podniesionej przez Z. Kwiecińskiego problematyczności budowania przeze mnie konstrukcji wskazującej tu na dojrzewającą zmianę paradygmatyczną jako gotową i wpisaną w kondycję dyscypliny. Spróbuję tu jednak obronić główną intuicję, jaką się kieruję, w sensie przełomu metodologicznego, pod wieloma względami zmarnowanego, zlekceważonego, niedoczytanego, sygnalizując dokładniej, co wraz z tą próbą zmiany na wielu kolejnych stronach rekonstrukcji i refleksji udało się jednak, ku mojemu zaskoczeniu, pokazać. Kluczowy sens tej prezentacji to nie tyle roszczenie do pełni prawdy, gdyż jestem świadomy ograniczonego charakteru lektury, ile otwarcie drogi do nowej recepcji dorobku wielkich pedagogów, która, o czym jestem przekonany, może przynieść wiele innych pożytków intelektualnych poza wskazanymi przeze mnie. Traktowane tu jako główne dokonanie rekonstruowanych autorów przeważającej większości czytelników umknęło z pola widzenia, co nie pozostało bez wpływu na poziom moich analiz już niezwiązanych z tymi koncepcjami.

Co więcej, twierdzę nawet, że chodzi tu nie tyle ani nie tylko o pojawienie się pewnego wzorca czy kanonu lektur środowiskowo uznanych, stanowiących kryterium wyróżniania miękko czy słabo pojmowanego paradygmatu, jako jednego z wielu, ale wręcz chodzi o niedostrzeżony u nas przełom intelektualny, polegający na tym, iż dla pedagogiki został zaprojektowany taki sposób teoretycznego obejmowania jej problemów, który da się określić mocnym sensie jako przekroczenie „progu teoretyczności”, zrywającej ze świadomością potoczną i skłonnościami do absolutyzacji którejś ze stron redukujących złożoność sytuacji i działań pedagogicznych. Oznacza to, co jest rzecz jasna najsilniejszą postacią wyobrażenia o pojawieniu się paradygmatu od czasów sporów z T. Kuhnem i jego Strukturą rewolucji naukowych, że została zaprojektowana możliwość zerwania ze stanem przedparadygmatycznym dyskursu pedagogicznego oraz że po części została ona zrealizowana. Twierdzę zatem dodatkowo, że pedagogika dzięki odsłonięciu nienazwanego zwykle wymiaru dwoistego czy dwoistości jako podstawowej cechy wszystkich jej odniesień i przedmiotów analiz (w tym pojęć) osiągnęła możliwość bycia dyscypliną dojrzałą do tego, by o jej możliwości dyskursu i badań można było mówić, pokazując typ złożoności, któremu wreszcie potrafi sprostać.

Książka w swoim najdalej idącym ustaleniu wymusiła na mnie w którymś momencie intensywnej pracy nad nią zrozumienie w końcu tego, jaki obraz się tu wyłania. Nie przewidziałem tego ani nie założyłem we wiodącej hipotezie pełnej radykalności tego ustalenia. Sądziłem najpierw, że to tylko jedna z możliwości badań, bardziej reprezentowana w historii polskiej myśli pedagogicznej, niż to się większości wydaje. Tymczasem najprawdopodobniej doszło do zapoczątkowania możliwości przełomu, zablokowanego po wojnie z rozmaitych pobudek i powodów, w tym ideologicznych, ale także z winy niektórych wiodących uczestników życia akademickiego, w tym przedstawicieli kolejnych pokoleń obejmujących uczniów i następców na katedrach, tych, którzy do owego przełomu najbardziej się przyczynili. Na ślady tego przełomu, jak się okazuje, można trafić i tym bardziej dostrzec jego sens antycypujący rozwój poznania, tylko dzięki dysponowaniu wariantów, jakie zaistniały później i od tych tropów niezależnie, a ich wagę tym samym wzmacniając jako nowatorskich przed swoim czasem.

Pora więc teraz to ustalenie dobitniej ukazać, a potem podjąć próbę jego ilustracji, krok po kroku, czytając prace tych, którzy są odpowiedzialni za związane z tym ustaleniem dokonanie. Trudność uzasadnienia tej tezy polega też na tym, że chodzi o stan faktyczny, którego uczestnicy i protagoniści nie byli w pełni świadomi, a nawet swoją postawą wobec siebie wzajemnie utrudnili jego pełne zaistnienie. Na taką okoliczność mam do powiedzenia tyle, że historia nauki nie da się sprowadzić do historii świadomości samych uczonych jako uczestników tej pierwszej. W filozofii nauki przedarło się zalecenie: jeśli chcesz wiedzieć, co robi nauka, to nie pytaj o to samych naukowców, ale patrz na to, co się w niej dzieje, i poszukuj zrozumienia procesów i zdarzeń, a nie samych wyobrażeń. Nie wystarcza tu świadomość, zwłaszcza potoczna, uwikłana nawet u wielkich postaci – nie sądzę, aby pedagogika była tu wyjątkiem – w wyjściowe ograniczenia, mimo czasem znakomitego wykształcenia, w sukcesywne strategie instytucjonalizacji własnej pozycji i wpływów, w praktykę jawnego bądź ukrytego dystansowania się wobec dokonań innych, zamiast wpisywania się w ich przestrzeń, a tym bardziej w tradycję, aż po dekretowanie rzeczywistości w sposób, w którym przesądzenia albo milczące marginalizacje (już nawet nie jawne wrogości) zamykają drogę do uznania innych, których sami nie uznajemy, których dokonania nie były przedmiotem intensywnego śledzenia ani studiowania. Świadomość potoczna nie rekonstruuje zwykle horyzontu teoretycznego dojrzewającego przełomu, w którym uczestniczący nie zawsze działają na jego rzecz w pełni intencjonalnie i z rozumieniem przebijającego się kształtu końcowego myśli. Widać też, że nawet retrospekcje niezbyt oddalone od opisywanego procesu (jak w przypadku oglądów stanu pedagogiki u Leona Chmaja czy B. Nawroczyńskiego), a pisane z pozycji jego uczestników czy bezpośrednich świadków mogą nie dysponować niezbędnymi narzędziami czy „rusztowaniem kategorialnym”, jak mawiał G. Bachelard, aby obejrzeć z bliska kluczowe zjawiska.

Moja sytuacja jest o tyle różna od takich przesądzeń i zadekretowań, że obraz, który tu przedstawiam, nie był elementem żadnej uprzedniej interesownej strategii (bo nadal zaskakuje swoim ryzykownym radykalizmem), a dotyczy wielkości dokonań, którą usiłuję „asymilacyjnie przezwyciężyć”, czyli wskazać na jej pozytywną siłę, chcąc ją zatem obronić i wydobyć z zapomnienia i z przytłoczenia dotychczasowymi strategiami autopromocji głównych bohaterów analizowanej tu dalej przestrzeni z jednej strony i jej własnymi ograniczeniami z drugiej.

Chcąc dokonać takiej prezentacji, muszę zadać dwa kluczowe pytania i spróbować odpowiedzieć na nie w sposób stanowiący przedmiot wnikliwej i krytycznej weryfikacji w całym tomie, zapraszając zresztą zainteresowanych do jej przedłużenia i samemu widząc konieczność jej uzupełnienia o odniesienie do postaci tu niewłączonych w rozważania, a niezbędnych dla pełni obrazu. Sprawa bowiem wydaje mi się pod wieloma względami fascynująca do dalszych badań.

Co się stało naj(po)ważniejszego w polskiej pedagogice międzywojennej?

Odpowiedź nasuwa się zupełnie inna niż większość formuł spotykanych w obiegowych czy podręcznikowych opisach. Twierdzę w szczególności, że nie można rekonstruowanych tu autorów wpisać w popularny obraz, spolaryzowany przez dominujące skrajności, jako daleko niewystarczającą przesłankę interpretacyjną. Krzywdę naj(po)ważniejszym dokonaniom robi chociażby takie stwierdzenie, mające podsumować zasadnicze opozycje i kierunki dążeń:

W okresie dwudziestolecia międzywojennego w polskiej myśli pedagogicznej wyraźnie wykrystalizowały się dwa nurty opowiadające się za modelem wychowania narodowego i wychowania obywatelskiego (Wyszczelski 2009, s. 7).

Oto bowiem punktem wyjścia do niej jest zauważenie, że po odzyskaniu przez Polskę niepodległości jednym z najżywszych nurtów działań odrodzeniowych i stanowiących o żywotności polskiej przestrzeni duchowej, w tym elit kultury i życia społecznego, było wszystko to, co służyło zbudowaniu systemu oświaty z jednej strony, a co z drugiej strony wiązało się z próbą ogarnięcia historii pedagogicznej tradycji rodzimej oraz z wysiłkiem otwarcia się teoretycznego na najnowsze trendy w światowej pedagogice i ją obudowujących przemian w refleksji społecznej, filozoficznej i wielu innych dyscyplin (psychologii, socjologii, psychoanalizy...). A działo się wtedy na świecie wiele. Nasi pedagodzy, których rzutujący na przyszłość trzon stanowiły roczniki urodzone w latach 80., byli świadomi naszej historii myśli pedagogicznej (Komisja Edukacji Narodowej, B.F. Trentowski, J. Hoene-Wroński...) oraz najnowszych trendów światowych i najgłośniejszych dokonań indywidualnych (Z. Freud, A. Adler, C.G. Jung, Stern, J. Dewey, Spranger, G. Kerschensteiner), a niektórych obecności byli świadomi stopniowo (jak W. Diltheya czy młodego J. Piageta). Niektórzy wyjechali wcześniej na studia zagraniczne i studiowali u najlepszych postaci europejskiej humanistyki (H. Bergsona, E. Husserla...). Jednym słowem, intelektualna elita pokoleniowa odradzającej się polskiej pedagogiki i oświaty miała dostęp do największych dokonań humanistyki i nauk społecznych pierwszych dekad XX wieku, śmiało uczestniczyła w ich studiowaniu, w publikowaniu ich przekładów, w próbach ich ogarnięcia i zastosowania do projektów całościowej pedagogiki dla oświaty w Polsce, dla zrozumienia w niej niezbędnego stosunku do nauki, do sztuki, do kultury, do jednostki, do państwa, do potrzeb życia społecznego. Jak pisał B. Nawroczyński w swoim przeglądzie Polskiej myśli pedagogicznej w 1938 roku: „Takiej dążności do objęcia zagadnień pedagogicznych w ich pełni nie było w Polsce od czasów Bronisława Trentowskiego” (Nawroczyński 1938, s. 258).

I co z tego wszystkiego wyniknęło dla głównego dla nas, choć wcale nie dominującego rzecz jasna kierunku dociekań pedagogicznych tamtego czasu? Po pierwsze, były tu obecne rozmaicie i skrajnie przeciwnie zorientowane koncepcje, aż po nacjonalistyczne z nurtu konserwatywnego i prawicowego oraz demokratyczne w duchu afirmacji „nowego wychowania” czy „szkół pracy”, a także rozmaitych innych projektów i eksperymentów (Jena, Dalton w USA), i nurtów, traktowanych jako indywidualne i same w sobie wystarczające (J.H. Pestalozzi, M. Montessori...). Nieprzypadkowo przebiło się w potocznych i powierzchownych wyobrażeniach o tym czasie, że postawy pedagogiczne były w nim spolaryzowane na dwa skrajnie przeciwne nurty: indywidualistyczny i „socjalny” czy narodowy i demokratyczny. Nazw tych podziałów zawsze rozłącznych, a nawet polaryzujących i silnie zantagonizowanych było sporo. Przez to też w rozmaitych dokonaniach, próbujących ogarniać ten czas retrospektywnie, w opisie dominuje wskazanie na dwa rozbieżne kierunki czy na dualizm w postaci przeciwnych szkół, kierunków czy nurtów, czego zwieńczeniem była charakterystyka dokonana przez K. Sośnickiego, w której zarazem przenikliwie pokazywał słabości zantagonizowanych biegunów (Sośnicki 1967). Część jednak z pierwszych prób ogarnięcia całości stanu rozwoju pedagogiki na świecie już zaczęła sygnalizować coś innego, zaangażowanego w syntezę uniwersalizującą całość i pełnię, jak chociażby u B. Nawroczyńskiego, Z. Mysłakowskiego czy J. Mirskiego.
Tymczasem w obszarze refleksji metapedagogicznej działo się też coś o wiele ważniejszego i nowocześniejszego, co nie przebiło się do świadomości historiograficznej tego czasu. Mianowicie, jak to dokumentuję w moich lekturach postaci tego czasu, najwybitniejsze z nich, widząc te pęknięcia i przeciwstawienia jako zjawisko wręcz światowe – a którego odmienności w Polsce były jedynie odpryskiem, dodatkowo uwarunkowanym zniewoleniem i odrodzeniem demokracji i państwa z jednej strony, a narastającymi tendencjami faszystowskimi w Europie z drugiej – doszły do wniosku, że oto wszystkie te przeciwstawne orientacje biją się o prawo do własnej... jednostronności, redukującej, jak byśmy dziś powiedzieli, własną tożsamość i złożoność świata.

Jednocześnie z tym krytycznie widzianym zjawiskiem ukazywani tu wielcy pedagodzy argumentowali, że polska oświata i pedagogika nie mogą pozwolić sobie w dobie odrodzenia państwowości na jedynie wybieranie którejś z wielu takich jednostronnych perspektyw, koncepcji i postaw jako podstaw dla rodzącego się systemu i wolności. Musimy bowiem dopiero sobie wypracować taką perspektywę, korzystając z tradycji, korzystając z najnowszego dorobku i unikając tu wszelkich możliwych, a przede wszystkim typowych kardynalnych błędów. Kluczowym z nich miała być jednostronność redukująca świadomość niezbędnego respektowania złożoności wpisanej w dwie strony medalu w przypadku każdego przedsięwzięcia wychowawczego. Odmowa zgody na jednostronność stała się podstawowym zrębem postulowanym w ukazywanych tu rozważaniach, przy czym jednostronność dotyczyła zarówno całościowych koncepcji, jak i pojedynczych zjawisk, procesów, praktyk, pojęć i sytuacji ważnych dla działań pedagogicznych. Nie chodziło o wybór którejś z jednostronności, ale o znalezienie sposobu na to, żeby je znosić, przezwyciężać jako antynomie, antagonizmy czy dualizmy, wymagające wejścia na poziom syntezy, harmonii, jedności, zachowując zarazem bogactwo uczestniczących w nich składowych. Słowo dwoistość tu zwykle nie pada albo jest kojarzone jedynie redukcyjnie, czyli jedynie z dualizmem, w odczytaniach psychoanalizy nie jest jeszcze znana wystarczająco kategoria ambiwalencji w jej odniesieniach poza stanami schizofrenii (bo to jeszcze wtedy daleka przyszłość dyskursu humanistycznego). Rzecz jednak w tym, że niezbędne, ale i najtrudniejsze było śledzenie i rekonstruowanie rozważań dotyczących strategii przezwyciężania jednostronności dyskursu pedagogicznego, grożącego każdemu, kto opowie się za jakimś z dominujących stanowisk czy stron w sporach światopoglądowych, ideologicznych bądź obyczajowych, mimo że rozmaite idiosynkrazje musiały tu dawać znać o sobie, na tę jednostronność gdzieś skazując. Metodologicznie można by nawet sformułować paradoks, że część sposobów walki z jednostronnością dyskursu pedagogicznego sama miała kłopot z jednostronnym traktowaniem owej jednostronności bądź jej niedostrzeganiem w sposobach ogłaszania jej przekroczenia. Zresztą trzeba sprawiedliwie podkreślić, że w literaturze polskiej mamy do czynienia z analizami krytycznymi, które uczulają na to, iż poszczególne rozwiązania uchodzące za ostatni krzyk nowości i sukcesu na świecie (np. afirmacja pragmatyzmu amerykańskiego reformy J. Deweya), same w poszczególnych pomysłach czy rozwiązaniach nie dają gotowej recepty znoszącej wadę jednostronności jako cechy stanowiska. Trzeba było więc recepcję tych pomysłów przepuścić przez krytyczną analizę i budowanie na ich kanwie rozwiązań przezwyciężających ich słabości, a czerpiących z siły. Na dodatek uzasadnieniem dla takiej strategii było wskazanie, że i historycznie rzec biorąc czy patrząc na makroprocesy, zjawiska i wymiary działań pedagogicznych prowadzą także do przezwyciężania przeciwieństw, mimo że te ciążą w epoce antagonizmów między państwami, grupami społecznymi i jednostkami.

Twierdzę teraz, że widać doskonale, jak się czyta prace tego okresu, iż najlepsi byli tu z jednej strony najlepszymi w sensie nawiązywania do aktualnego dorobku światowego i jego historii, a z drugiej potrafili projektować myślenie pedagogiczne zorientowane na strategię syntezy czy przezwyciężania jednostronności, dominujących na świecie. Polski rodzącej się po latach niebytu miało być nie stać na redukcyjne, szkodliwe jednostronności, niezgodne zarazem z naszym dziedzictwem, dla którego oparciem z jednej strony była zwłaszcza Chowanna B.F. Trentowskiego, a z drugiej strony najnowsze głośne dokonania, jak te związane z hasłem upowszechnionym przez Williama Sterna, postulującym widzenie w strukturach kulturowych zasady unitas multiplex, współbrzmiącej z ideą „różnojedni” u wielkiego polskiego pedagoga. W książce pokazuję, jak ten trop walki z jednostronnością przejawiał się w poszczególnych koncepcjach, jakie miał słabości i ograniczenia, jak wpisuje się w niewyartykułowany wówczas paradygmat, jak w nim zastępuje się nieobecną kategorię dwoistości. Z punktu widzenia pedagogiki przez pryzmat późniejszych dokonań w naukach społecznych, którymi także się posługuję jako soczewką powiększającą i tworzącą możliwość retrospektywnego odniesienia, omawiani tu autorzy stworzyli perspektywę o poziomie światowym, byli też długo po wojnie w zakresie w większości wypracowanym jeszcze w latach 30. autorami tekstów godnych najwyższej uwagi, studiowania i włączenia się w ich przesłanie, rozwijającego i aktualizującego ich dorobek z wykorzystaniem najnowszych dokonań humanistyki i badań w naukach społecznych. Czy tak się stało? A jeśli nie, to co stanęło na przeszkodzie? I czym ten brak twórczej kontynuacji został zastąpiony? Uważam, że najwyższa pora zacząć zadawać takie niewygodne pytania, bo to dopiero pozwoli oddać sprawiedliwość największym postaciom i odwrócić tendencje dyktowane przez zbyt często niegodnych ich następców. Afirmowanie autentycznych dokonań i ich autorów, marginalizowanych przez dominującą przeciętność, może – jak miał nadzieję Wincenty Okoń w przedmowie do jego Wizerunków sławnych pedagogów polskich – „osłabić dewastującą nasze życie społeczne tendencję do równania w dół, do lekceważenia wartości”, a także „dostarczyć wzorów dla młodych w poszukiwaniu wizji własnej przyszłości naukowej” (Okoń 1993, s. 8). Nieprzypadkowo też wielki dydaktyk wyznawał, że pobyt w Seminarium Nauczycielskim dał mu „więcej niż studia wyższe” (Bogaj, Kwiatkowski 2003, s. 141), co może być nie tylko pochwałą niższego szczebla nauki i pracujących tam osobowości, ale także dyskwalifikacją wyższego, już epokę wstecz, i jego wcześniejszych koryfeuszy, niegodnych tradycji.

W szczególności twierdzę także, że nowa generacja pedagogów musi na nowo przestudiować historię własnej dyscypliny i własnych problematyk, daleko poza to, co o niej mogliby się dowiedzieć z drugiej czy trzeciej ręki we własnym otoczeniu naukowym. Mam nadzieję, że niniejsza książka wyjdzie temu zadaniu naprzeciw, uzasadniając jego konieczność i wskazując na jeden z wielu zapewne możliwych kierunków poszukiwań. Pole badań jest bogate i różnorodne i stanowi okazję do wielu inicjatyw, nie daje się zamknąć w jednym sposobie czytania.[...] z fragmentu wstępu

Kategoria: Pedagogika
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7850-291-3
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Zamiarem poniższych rozważań i rekonstrukcji jest wskazanie na płaszczyzny ustaleń Norberta Eliasa, który – jak mi się wydaje po rozlicznych lekturach – najdalej i najbardziej konsekwentnie rozwinął idee paradygmatu dwoistości, najpierw dla samej socjologii i to jeszcze w latach 30., choć z opóźnieniem odkrywane, a następnie dla perspektywy historycznego badania społeczeństw zarówno w obrębie „socjologii historycznej”, jak i „socjologii rozwoju”, postulując zresztą dążenie do jednej nauki o człowieku. Zarazem uzasadnia tę perspektywę jako niezbędne minimum dla humanistyki (nauk społecznych), określa ją terminem „procesualne podejście socjologiczne”, widząc tu konieczność konsekwentnego zastosowania ujęć już wcześniej dających o sobie znać i wolnych od presji podejścia opatrzonego mianem naturalizmu metodologicznego, zdominowanego wzorcem naukowości nauk przyrodniczych (Elias 2008, s. 204).

Przyjmuję tu perspektywę czytania N. Eliasa odbiegającą nieco od znakomitych ujęć, jak chociażby Jerzego Szackiego, słusznie skądinąd podkreślających, że socjolog ten był „uczonym wybitnie oryginalnym i niezależnym”, który jeśli chodzi o miejsce w socjologii „rozmijał się z tendencjami panującymi w tej dyscyplinie przez znaczną część życia”, a zarazem był to „myśliciel na wskroś nowoczesny”, mimo że „wielki outsider XX wieku”, mający „pozycję osobną i wybitną” (Szacki 2003, s. 739, 740), odkrywany w sposób spóźniony dla niego1. Interesuje mnie natomiast przede wszystkim to, o jaką metodologię upominał się dla humanistyki i nauk społecznych i jak ją projektował, współtworzył oraz wykorzystywał we własnych analizach, oraz czego możemy się od niego nauczyć, np. w pedagogice, a także co jesteśmy w stanie mu zawdzięczać oraz czy da się posłużyć nim jako wielkim przejawem ważnej tendencji dochodzącej do głosu we współczesnych naukach społecznych i humanistycznych, i na czym ona polega. Co więcej, ważne okazuje się to, jak bardzo wpisywał się N. Elias w dojrzewający, pokutujący w rozmaitych prześwitach i przebłyskach, narastający trend rozumienia złożoności świata społecznego, ludzkiego, kulturowego, poza jednostronnościami dyscyplinarnymi. To jest inny sposób widzenia jego znaczenia, poza uwypuklaniem niezwykłości. Chodzi bowiem o coś dokładnie przeciwnego, pokazanie, jak znakomicie wpisuje się w kierunek dążeń, obecny także gdzie indziej, a z trudem torujący sobie drogę po dziś dzień. Staje się więc emanacją pewnego typu świadomości metodologicznej o znaczeniu daleko przekraczającym osobiste upodobania czy skłonności. Choć z pewnością ma rysy oryginalne, to istotne jest dostrzeżenie raczej tego, w czym wpisuje się w dążenia szersze i bardziej uniwersalne, a co, moim zdaniem, wagi tej myśli nie umniejsza, jako upominającej się o coś ważnego szerzej.

Wszystko to, rzecz jasna, wymaga samodzielnej lektury prac N. Eliasa na własne ryzyko interpretacyjne oraz dalszych dociekań w konfrontacji z innymi. Warto jednak je podjąć, jak spróbuję pokazać poniżej, nie oglądając się na to, jak i kiedy dojrzeją do jego pełniejszego zrozumienia, głębszego czytania i szerszego uznania sami socjologowie2. Zmarły w 1990 roku badacz wydaje się uczonym zbyt wielkim i zbyt głęboko zaangażowanym w sprawy dotyczące jakości uprawiania całej humanistyki i wielu nauk społecznych, aby pozostawiać jego znajomość podręcznikowym opracowaniom jedynie socjologów czy badaczy zachwyconych zgłębianiem historii w jej nowych wymiarach dla badań socjologicznych3. Byłoby zarazem poważnym błędem usiłowanie robienia z N. Eliasa jakiegoś wyjątku czy swoistego odrębnego przypadku i zjawiska. Wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej rośnie, moim zdaniem, waga perspektywy N. Eliasa, jeśli potrafimy widzieć tu dojrzałe przejawy narastania tego, co nazywam „paradygmatem dwoistości” w naukach społecznych, a czego elementy można dostrzec i rekonstruować, mimo rozmaitych niekonsekwencji czy ograniczeń, także w ich recepcji u Maxa Webera, Roberta Mertona czy u Zygmunta Baumana4. Osobnym, kapitalnym zadaniem, którego nie mogę tu podjąć, jako zbyt odbiegającego od celu, byłoby pełniejsze zrekonstruowanie kierunków i skali recepcji prac N. Eliasa dla potrzeb rozwijania paradygmatu dwoistości5.

* * *

Dla dyscyplin społecznych niezbędna jest w ujęciu autora Procesów cywilizacyjnych perspektywa analiz, w obrębie których kluczowe staje się widzenie procesów równoważenia sił, struktur polaryzujących i prowadzących do dwubiegunowych konfliktów i napięć strukturalnych o różnych przebiegach oraz złożoności o charakterze splotów, dla których tradycyjne środki analizy są za słabe i wprowadzają w błąd. Przykładem takiego ograniczenia, podkreśla N. Elias, jest podejście w odmianach funkcjonalizmu, nie wyłączając R. Mertona, w którym „różnice, napięcia i sprzeczności w kontekście istniejącego »systemu społecznego«” postrzegane są jako „»dysfunkcjonalne«, czyli stanowiące wyraz »złego funkcjonowania« owego systemu, natomiast w kontekście przemian – jako »instrumentalne«” (Elias 2011, s. 35–36). Zarazem chodzi o unikanie „jednostronności” podejść tam, gdzie niezbędne jest widzenie zderzania się rozmaitych płaszczyzn generujących tendencje do działania i jego postrzegania pozostające między sobą w związku zależności i poprzez ten związek jedynie zrozumiałych i dających wyjaśnienia dla szerszych zjawisk społecznych i faktów. Odniesienie tu do tego wariantu socjologii, który N. Elias nazywa „socjologią procesu” i postuluje ją w latach 50., nie ma mieć charakteru redukcyjnego socjologizmu, zresztą nie tylko dlatego, że badacz zarazem postulował pracę nad „przezwyciężaniem bezwładu socjologii redukcyjnej” (Elias 2003, s. 44). Chodzi bowiem jedynie o fakt, że socjolog ten rozwija i postuluje świadomość metodologiczną na poziomie, który długo jeszcze (wręcz do dziś) pozostaje niedościgły dla wielu badaczy nauk społecznych i humanistyki, i co więcej, nie ma w szczególności znaczenia, jak zostanie zakwalifikowana, jako dyscyplina, pedagogika i jej tradycja6. Chcę bowiem pokazać, czego możemy się nauczyć od N. Eliasa, wykonującego pracę refleksji dla badaczy uwikłanych zwykle w sfragmentaryzowane poletka specjalizacji, niewymagające pełnej znajomości szerokiego tła, pozbawiające ich szerszej refleksji nad tym, w czym sami uczestniczą, i jakie błędy krótkiej i wąskiej perspektywy na różne sposoby popełniają, a tym bardziej w jaką historię poznania sami się wpisują lub mogliby się wpisać, gdyby stać ich było na jej rozumienie. N. Elias ma tu być przykładem zaawansowania czy wręcz dojrzałości, jaka pozwala krytycznie spojrzeć, by dostrzec przejawy jej niesprostania wynikłe z zapóźnienia badawczego czy zbytniego zaangażowanego przywiązania do jakiegoś zakresu i sposobu widzenia bez niezbędnego dystansu czy wręcz gry zdystansowaniem.

W poniższym tekście dokonuję zestawienia tropów z siedmiu książek N. Eliasa, dostępnych jako źródło zarysowania płaszczyzn już okrzepłego i nabierającego przez – po części spóźnioną – recepcję znamion kanonicznego podejścia w socjologii, zwłaszcza że zderzającego się z klasycznymi tendencjami w zakresie analizy socjologicznej, w pełni świadomie i bez kompleksu, a zarazem śmiało dotykając wręcz imponderabiliów akademickich w kontekście zwyczajowych podziałów dyscyplinarnych. Mamy tu ukierunkowanie socjologii na dwoistość strukturalną widzianą w skali makro – społecznej, w tym procesów historycznych; w skali mikro – interakcji między jednostkami; w skali medium – praktyk społecznych i ich organizacji oraz funkcjonowania instytucjonalnego. Chodzi tu także o wizję dyskursu otwartego na impulsy zarówno z tradycji własnej dyscypliny, jak i zwróconego w inne strony tradycji humanistycznej, ze świadomością pułapek aplikacyjnych. Naukowość badań nad historycznymi losami jednostek i nad złożonością ich realiów społecznych widziana jest przez pryzmat tezy, że „wielkie przemiany historyczne cechuje ścisła prawidłowość” (Elias 1980, s. 355), choć już jej opis wykracza poza typowe skojarzenia z historyzmem czy naturalizmem metodologicznym, uzasadniając tezę w badanej ewolucji, iż „ponad oscylacjami mód występuje również określony »trend rozwojowy«” (Elias 1980, s. 86). Kluczowe okazuje się odniesienie do tego, co N. Elias opisuje wnikliwie jako „proces »cywilizacji«” (por. Elias 1980, s. 360), którego nie da się uchwycić w żaden zawężony do jakiejś jednej dyscypliny sposób.

Choć główny trzon materiałów analizowanych przez socjologa nosi znamię historyczne, ukazując przemiany np. obyczajów między średniowieczem i odrodzeniem, a następnie śledząc narodziny oświecenia, to kategorie, jakimi się posługuje dla ich interpretacji, dają się znakomicie wykorzystać do rozumienia współczesności nam najnowszej. Taką kategorią jest „dwoistość”, znamionująca złożoność będącą zaprzeczeniem zwykłego dualizmu czy antagonizmu; chodzi o dostrzeżenie sprzeczności stanowiącej organiczną cechę jakiejś całości. N. Elias zauważa, że „pojawienie się nowego wyrazu w języku prawie zawsze wiąże się z przemianami w życiu ludzi” (Elias 1980, s. 65).

„Dwoiste oblicze” widzi N. Elias w rozważaniach Erazma z Rotterdamu, gdy do głosu dochodzą „zalążki czegoś nowego” w stosunku do tradycji dominujących obyczajów i zachowań, czyli daje o sobie znać „piętno tej przejściowości” w sferze także świadomości i porad wychowawczych (Elias 1980, s. 90–91). Badając ludzi XVI wieku i wskazując na sprzeczności w ich postawach i przekonaniach, socjolog ten powie także, że „udzie owej epoki mają dwoiste oblicze. Stoją niejako na moście”, a zadanie badawcze ma na celu, w obliczu przeobrażeń i przejścia od jednej epoki do drugiej, „dynamikę tego procesu”, w tym „kolejne fazy procesu”, który m.in. „wśród przeróżnych odchyleń i wahań, zakreślając mniejsze i większe krzywizny”, manifestuje „ewolucję zachowań i postaw emocjonalnych, przesuwanie się progu uczuć wstydu i zakłopotania” (Elias 1980, s. 109, 110). N. Elias wskazuje także na

dwoistość, jaka cechuje sposoby zachowania i instrumenty cywilizacji, przynajmniej w fazie ich pojawienia się; instrumenty te i sposoby zachowania wyrażają pewien przymus i wymagają pewnych wyrzeczeń, ale jednocześnie też nabierają one od razu znaczenia oręża społecznego, skierowanego przeciw socjalnie niższym, znaczenia środka dystynktywnego (Elias 1980, s. 212).

Dwoistość jest tu widziana jako cecha nasycania sytuacji społecznych znamionami złożoności powstającej z przenikania się odmiennych wpływów, ze zderzania tego, co mija i odchodzi, z tym co, zapowiada swoje nadejście, co wręcz znamionuje nową epokę, mimo jeszcze braku gotowego dla niej kształtu i dojrzałości przejawów. Nie ma tu żadnego widzimisię ani racjonalności w sensie stanowienia czegoś mocą przemyślanych decyzji. Na kilka sposobów wraca u N. Eliasa akcentowanie „dwoistości sytuacji” w rozmaitych kontekstach historycznych, przede wszystkim w kontekście „dwoistości sytuacji warstw wyższych” jako uwikłanych w proces z jednej strony troski o swoją odrębność, przewagę, wyższość, a z drugiej strony w dążenia asymilacyjne warstw niższych społecznie, wstępujących historycznie pod względem ich znaczenia i skłonnych do „przejmowania sposobu zachowania” uznanego za wyższy i wraz z tym do zacierania się różnic, także dla przykładu w obszarze relacji „między kolonizatorami a kolonizowanymi” (Elias 1980, s. 400, 401, 403, 404). Wspomniane uwikłanie wyraża się w postaci „wzajemnego przenikania” czy „uwikłania w sieć” zależności czy w „splot funkcyj”, także wywierając presję na upowszechnianie pewnych wzorów w trybie wpływającym na regulację „popędów i napięć emocjonalnych” (Elias 1980, s. 400–401). Wszystko to są koszty cywilizowania świata, gdyż „roces rozprzestrzeniania się cywilizacji zachodniej ukazuje dość wyraźnie ową dwoistość” (Elias 1980, s. 401).

W analizach znakomitego socjologa mamy także odwołania do obrazów literackich epok historycznych i świadectw w postaci ich dokumentów obyczajowych dla podkreślenia, że zjawiska „ambiwalencji, cechującej życie uczuciowe” całych warstw społecznych odzwierciedlają złożoność sytuacyjną relacji, jakie wytwarzają się historycznie (Elias 1980, s. 36), nie wystarczyłoby zatem ich kojarzenie w trybie psychologii jednostek. Można pokazać, jak się okazuje, na przykładzie XVIII-wiecznych zmian w Europie, że „ambiwalentna postawa i pewna nieufność wobec tych, którzy legitymują się głównie swoim sposobem bycia i manierami, ogładą i niewymuszonością zachowania się, ma tu za sobą długą tradycję” (Elias 1980, s. 98), aktualizowaną przez procesy zmian społecznych, jakie niosła „fala wielkiego pobudzenia umysłowego” tego czasu (Elias 1980, s. 21).

Cechą wspólną analizowanych tu rozważań jest wyczulenie na złożoność, której nie da się ujmować w kategoriach „antytetycznych” czy „antagonizmu” (Elias 1980, s. 44–45); raczej chodzi o wydobywanie antynomii, które nie są zwykłą antytezą czy dualizmem znamionującym rozdarcie czy rozszczepienie, a właśnie dającą o sobie znać w obrębie całości dwoistością niosącą napięcie, uwikłanie, wzajemne oddziaływanie, strukturalną naprzemienność, także obejmującą zmianę funkcji w nowym kontekście historycznym. Nie ma tu miejsca na sztywne i statyczne opozycje i rozdzielenia, pozbawione dalszych związków poza zaprzeczeniem.

W istocie rzeczy, w tym co przeciwstawiamy jako „cywilizowane” i „niecywilizowane”, nie chodzi o przeciwieństwo w rodzaju przeciwieństw między „dobrym” i „złym”, lecz o szczeble ciągu rozwojowego, który bynajmniej się nie zakończył. Może się zdarzyć, że nasz szczebel cywilizacji, nasze zachowanie przyprawiać będzie naszych potomków o podobne uczucia zakłopotania, jakiego chwilami my doznajemy wobec zachowań tych, których jesteśmy potomkami. Cywilizacja, którą zazwyczaj traktujemy jako coś, co jest nam po prostu dane w owej gotowej postaci, w jakiej się nam jawi, nie zadając sobie pytania, w jaki sposób doszliśmy do niej, jest procesem lub fazą procesu, w którym sami się znajdujemy (Elias 1980, s. 72).

Obszar tych rozważań z pewnością staje się laboratorium myślowym dla badacza poszukującego dyskursu dla współczesności, w tym dla jej złożoności. Aż dziw, że tak wielu koryfeuszy tak wielu dyscyplin potrafiło go zlekceważyć. Jeśli nie byli świadomi jego wagi czy tylko obecności... tym gorzej dla nich, bo to obnaża jeszcze bardziej uzurpacje, jakie są wpisane w roszczenie do reprezentowania całości mądrości przez poszczególnych depozytariuszy czy wręcz władców jakiejś sfery myślenia czy działania społecznego.

1 Wszystkie sformułowania z rozdziału „Figuracyjna socjologia Eliasa” w tomie Historia myśli socjologicznej J. Szackiego (2003, s. 738–750).

2 Gwoli ilustracji wielkich tu opóźnień i ograniczeń wykładni wystarczy zajrzeć do książki Nowe perspektywy teorii socjologicznej pod redakcją Aleksandra Manterysa i Janusza Muchy (2009). Obecność w niej śladów choćby N. Eliasa jest mniej niż nikła. Znamienne jest natomiast sformułowanie o tekście będącym przyczynkiem do „socjologii klasyków”: „Trudno nie zauważyć, że podręczniki jeszcze nie przyznają statusu klasyka Norbertowi Eliasowi. Zapewne wiąże się to z okolicznością, że jego prace przełożono na francuski dopiero w ostatnich latach. Można przypuścić, że autor ten pojawi się w podręcznikach po 2010 roku” (Manterys, Mucha 2009, s. 19). Nie ma powodu, byśmy byli zakładnikami tego, co się przebije do świadomości socjologów poprzez wykładnie podręcznikowe. Sprawa jest zbyt poważna i daleko przekracza gestię tłumaczy, wydawców, autorów opracowań czy dysponentów katedr akademickich w obszarze socjologii.

3 W tomie Socjologia Z. Baumana we wprowadzeniu N. Elias pojawia się w ślad za odwołaniem do hipotezy Z. Freuda o funkcji superego w rozwoju i organizacji życia społecznego grup w jedynym sformułowaniu: „Norbert Elias, brytyjski socjolog niemieckiego pochodzenia, który hipotezę Freuda poparł rozległymi badaniami historycznymi, twierdzi, że nasze doświadczenie samych siebie wyrasta właśnie z owego dwoistego naporu, któremu jesteśmy poddani. Wspomniana już dwoista postawa wobec samych siebie odzwierciedla dwuznaczną sytuację, w jakiej sytuują nas dwie siły działające w przeciwnych kierunkach. Żyjąc w grupie, muszę kontrolować siebie, co znaczy, że moja osoba podlega nadzorowi, a doglądającym mam być właśnie ja sam” (Bauman 1996, s. 37). Odnotujmy ponadto, że kierunek odczytań Z. Baumana, omawiającego wcześniej „osobliwie dwoistą postawę” rozwijaną u dziecka (Bauman 1996, s. 36), wpisuje się w nasze staranie odczytania N. Eliasa dla paradygmatu dwoistości. W wersji rozszerzonej książki spotykamy dwa nawiązania do tego socjologa. Powyższy kontekst nawiązujący do kategorii superego uzyskuje brzmienie: „socjolodzy poszli śladem sugestii Freuda. Norbert Elias, który wzbogacił je o gruntowne badania historyczne, utrzymuje, że doświadczamy samych siebie pod presją nieustannie się utrzymującego antynomicznego nacisku. Wspomniana wyżej dwoista postawa wobec samych siebie byłaby właśnie efektem oddziaływania dwóch przeciwstawnych sił” (Bauman, May 2004, s. 43). Drugi trop związany z przywołaniem N. Eliasa dotyczy sytuacji przekształceń społecznych ze względu na stosunek do status quo, między ortodoksją i herezją. Czytamy: „Norbert Elias sytuacje te opisał, używając określeń »miejscowi« i »przybysze«. Napływ przybyszów zawsze stanowi zagrożenie dla miejscowych, niezależnie od obiektywnych różnic między nimi pojawiają się napięcia, z których wyrastają wrogie uczucia, ale zadomowieni mieszkańcy mają bogatsze zasoby przesądów” (Bauman, May 2004, s. 55).

4 W przywołanej już książce o socjologii Z. Bauman formułuje w tym duchu odniesienie do „dwoistości wzorców moralnych”, stawia też tezę, że „wszelkie dychotomie – klasyfikacje dwudzielne – kiepsko nadają się do opisania złożoności ludzkich sytuacji”, a ponadto iż „ontrowersje rodzące się wokół socjologii są odzwierciedleniem janusowego oblicza racjonalności” (za i przeciw władzy), przez co złożoność ta jest wystawiona na „dwustronne ataki”, wobec których „musi walczyć naraz na dwóch frontach” (por. Bauman 1996, s. 54, 189, 234).

5 Nie da się tym bardziej oddać sprawiedliwości rozmaitym nawiązaniom do N. Eliasa w literaturze socjologicznej, których jest o wiele więcej i nie podejmują wprost kwestii dwoistości, a szereg innych, nie mniej znaczących problemów (por. Bauman 1995, s. 38, 52–53, 68–69; czy tekst Norbert Elias i socjologia figuratywna w: Sztompka 2010, s. 196–197). Nie darmo Z. Bauman podkreśla obecność „wielu genialnych spostrzeżeń zawartych w studium Eliasa” Procesy cywilizacyjne. Jak czytamy, praca ta „otworzyła nowe horyzonty w badaniach z zakresu socjologii historycznej” (Bauman 1998, s. 148).

6 Na marginesie zauważę, że najlepsze wydaje się widzenie statusu pedagogiki jako usytuowanej pogranicznie, w obszarze nakładania się oddziaływań humanistyki i nauk społecznych czy w poprzek podziałów dyscyplinarnych z troską o racjonalność zwaną często za Wolfgangiem Welschem „transwersalną”, czyli poprzeczną. Sam dodaję, że pedagogika jest jednocześnie dyscypliną ośrodkową w humanistyce i metahumanistyczną, prowadzącą namysł nad swoimi intencjami, środkami i metodami działania obecnymi w praktyce wychowawczej, a zatem jest szczególnie wrażliwa na metodologię działania i badania, wykorzystując i konfrontując doświadczenia z nauk społecznych, zwłaszcza socjologii, psychologii i psychoanalizy. Traktując ideę dwoistości jako ważną zasadę metodologiczną, nie sposób nie wyrazić niepokoju, że typowe podręczniki z metodologii w pedagogice nic o tej idei nie wiedzą. Miejmy nadzieję, że wraz z niniejszą książką taka luka i opóźnienie odejdą do lamusa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: