Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Franciszek - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
15 maja 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Franciszek - ebook

Świat pokochał go za skromność, bezpośredniość i osobowość reformatora. Nie zabiegał o to, po prostu pozostał sobą. Kochając papieża Franciszka, świat jednak nie zna dokonań księdza, biskupa i kardynała Bergoglio. Historii ludzi ocalonych przez niego w czasach politycznej zawieruchy w Argentynie. Sukcesów mediatora między władzą a społeczeństwem. Bezgranicznego oddania przyjaciołom z najgorszych slumsów Buenos Aires. Bezinteresownej dobroci, która unikała rozgłosu. Znakomita biografia argentyńskiej dziennikarki, prywatnie córki bliskiego przyjaciela Ojca Świętego, wypełnia tę lukę. Do naszych rąk trafia poruszająca opowieść o człowieku „przesiąkniętym zapachem owiec” i drodze, która miała prowadzić na misję w Japonii a powiodła do Rzymu.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-05628-8
Rozmiar pliku: 4,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ II

Nikt nie rodzi się papieżem

Dzielnica Flores leży w geograficznym środku miasta Buenos Aires. Mieszkańcy nie mogą otrząsnąć się z emocji. W końcu nie co dzień ludzie dowiadują się, że to właśnie w ich społeczności przyszedł na świat papież.

Przy ulicy Membrillar 531, między Francisco Bilbao a Espartaco, zachował się dom, w którym Jorge Mario Bergoglio – człowiek, który dzisiaj zasiada na tronie Piotrowym – mieszkał do dwudziestego pierwszego roku życia. Z dawnego wystroju domu do dziś pozostały tylko dwie kraty okienne i altana na patio. Aby do nich dotrzeć, trzeba pokonać długi korytarz. Wprawdzie fasada została przerobiona, ale konstrukcja domu przetrwała niewzruszona przez te siedemdziesiąt sześć lat. „Ma mocne fundamenty” – zauważa Arturo Blanco, obecny właściciel nieruchomości, dawny seminarzysta, który mieszka tu ze swą żoną Martą. W ciągu kilku dni, które nastąpiły po wyborze Franciszka na papieża, dom w dzielnicy Flores przemienił się w cel pielgrzymek okolicznych mieszkańców.

Bergoglio urodził się w czwartek 17 grudnia 1936 roku w rodzinie włoskich imigrantów. Jego ojciec, Mario José Francisco Bergoglio, był księgowym, a matka, Regina María z domu Sívori, gospodynią domową. Jorge był najstarszym z pięciorga dzieci. Po nim przyszli na świat Oscar Adrián, Marta Regina, Alberto Horacio i María Elena, jedyna, która żyje do dziś. Babka, Rosa Margarita Vasallo, mieszkała tuż obok. Kiedy rodzice Jorge zajmowali się jego młodszym rodzeństwem, chłopiec zwykle spędzał dzień u dziadków, gdzie nauczył się posługiwać językiem piemonckim. To Rosa nauczyła go odmawiać modlitwy i od małego zaszczepiła w nim wiarę chrześcijańską.

Historia emigracji rodziny Bergoglio z Włoch do Argentyny jest niezwykle długa.

Pradziadek papieża, Francesco, kupił w 1864 roku wiejski dom w Bricco Marmorito, podalpejskiej miejscowości w Piemoncie, północno-zachodnim regionie Włoch, słynącym z produkcji wina. Bergoglio osiedli więc w prowincji Asti razem z innymi członkami rodziny. Po pewnym czasie przeprowadzili się do Portacomaro, w sercu Lombardii, gdzie urodził się i dorastał Angelo, dziadek Jorge. Zarówno w Bricco Marmorito, jak i w tym małym włoskim villaggio, liczącym zaledwie tysiąc dziewięciuset sześćdziesięciu mieszkańców, świętowano wypowiedziane ostatnio słowa Habemus Papam, rozdzwoniły się dzwony, a na placu ludzie ucztowali przez dwa dni z rzędu. W Buenos Aires, w dzielnicy Flores, w Bricco Marmorito i w Portacomaro wszyscy widzieli w papieżu prawowitego syna swej ziemi. „To wnuk Angela Bergoglia” – tłumaczył każdemu z przechodniów ojciec Andrea, kapłan z kościoła San Bartolomeo.

W 1920 roku Angelo przeniósł się z szóstką swych dzieci do Turynu. Dwa lata po nim trójka jego braci wyemigrowała do Argentyny, aby osiąść w Paranie, stolicy prowincji Entre Ríos, i założyć firmę brukarską. W 1929 roku Angelo postanowił do nich dołączyć. Nie z powodów ekonomicznych, po prostu za nimi tęsknił i chciał utrzymać jedność rodziny. Sprzedał więc cukiernię, której był właścicielem, i kupił dla swoich bliskich bilety do Argentyny. Mieli podróżować na pokładzie statku Principessa Mafalda, lecz kiedy uległ on uszkodzeniu i zatonął u północnych wybrzeży Brazylii, popłynęli dalej statkiem Giulio Cesare. Mario José, ojciec Jorge, miał wtedy dwadzieścia jeden lat, był kawalerem i znał się na prowadzeniu rachunków.

Kiedy zeszli na ląd w porcie Buenos Aires, było upalne popołudnie, ale babka Jorge, Rosa, nie zdejmowała z ramion etoli z lisów. Pod podszewką zaszyła bowiem wszystkie oszczędności i nie mogła spuścić z oka dobytku swojego życia.

Świeżo przybyli nie udali się do usytuowanego w strefie portowej hotelu dla imigrantów, który przyjmował masowo napływających do Argentyny przybyszów, głównie z Europy, i udzielał im wsparcia. Wyruszyli w dalszą drogę do Parany.

Tam czekała na nich imponująca siedziba, którą wznieśli dziadkowie stryjeczni Jorge, nadając jej nazwę Palazzo Bergoglio. Miała cztery kondygnacje, a każdy z braci wraz z rodziną zamieszkiwał osobne piętro. Z nadejściem kryzysu, w 1931 roku firma Bergoglia jednak zbankrutowała i w ciągu kilku miesięcy rodzeństwo wszystko straciło. Musiało nawet sprzedać rodzinny grobowiec na cmentarzu.

Najstarszy z braci Bergoglio zmarł na raka, najmłodszy przeniósł się do Brazylii, a średni postanowił zacząć interesy od nowa wraz z Angelem.

Dziadek papieża dostał pożyczkę i kupił sklep w Buenos Aires. Nie był to interes tak elegancki jak cukiernia, którą prowadził we Włoszech, ale można było z tego żyć.

Jego syn, Mario José, zaczął szukać pracy jako księgowy w innych firmach, a tymczasem rozwoził na rowerze towary z ojcowskiego sklepu.

Rodzice papieża poznali się w 1934 roku w Almagro, jednej z dzielnic Buenos Aires, podczas mszy w kościele San Antonio należącym do salezjanów. Pobrali się następnego roku, a w kolejnym przyszedł na świat Jorge Mario.

Chłopiec spędził znaczną część dzieciństwa w domu swej babki ze strony ojca. To babcia wywarła szczególny wpływ na jego życie – powiedział podczas ostatniego wywiadu, jakiego udzielił przed wyborem na papieża, w radiostacji Radio Caacupé parafii Nuestra Señora de los Milagros, w Villa de Emergencia nr 21, nadającej w dzielnicy Barracas w Buenos Aires. O tę rozmowę poprosił go jeden z przyjaciół, ojciec Juan Isasmendi. Bergoglio nie lubi wywiadów i unika wystąpień publicznych, kiedy tylko się da. Tym razem zgodził się, pod warunkiem że wcześniej dostanie do wglądu pytania. Zdarzało się, że już po udzieleniu wywiadu kardynał był pełen wątpliwości. „Sądzi pan, że to, co powiedziałem, do czegoś się nadaje?” – pytał dziennikarzy. Trudno powiedzieć, czy jest to dziecięca naiwność, czy skromność. Ale z pytaniem o najważniejszą osobę w jego życiu nie miał żadnego problemu. „Ważna osoba? Moja babcia – stwierdził i od razu uzasadnił: – To ona mnie nauczyła, jak się modlić. Naznaczyła moje życie wiarą. Opowiadała mi historie o świętych. Trzynaście miesięcy po mnie urodził się mój brat. Mama nie dawała sobie rady z opieką nad nami i moja babcia, która mieszkała obok, zabierała mnie do siebie rano i odprowadzała do domu po południu. Moje najlepsze wspomnienia z dzieciństwa wiążą się z czasem, który dzieliłem między dom rodziców a dom dziadków. Ale modlitwy nauczyła mnie babcia”.

Jorge Bergoglio i jego brat Oscar.

Bergoglio dużo o niej opowiada. Był z nią silnie związany i z nią kojarzy swoje powołanie do stanu duchownego. Tak uważa Francesca Ambrogetti, współautorka opracowanego z Sergio Rubinem wywiadu rzeki z ojcem Bergoglio zatytułowanego Jezuita (El jesuita). Babcia przekazała mu też tradycje piemonckie, na przykład to, jak ważny jest wspólny posiłek. Zwłaszcza w niedziele, kiedy kolacje nieraz ciągnęły się aż po świt.

Od Rosy nauczył się także wyrozumiałości dla ludzi podejmujących wyzwania, których wynik nie zawsze jest pewny. Tak uczyniła ona, kiedy oznajmił jej, że zamierza wstąpić do seminarium. „No cóż, jeśli Bóg cię woła, niech będzie błogosławiony. Ale, proszę, pamiętaj, że drzwi domu stoją przed tobą otworem i nikt nie będzie ci niczego wyrzucał, jeśli zdecydujesz się wrócić”^() – usłyszał.

Jorge bardzo kochał Rosę i okazywał tę miłość aż do jej śmierci. W latach sześćdziesiątych odwiedzał babcię przy każdej nadarzającej się okazji w domu starców zakonu San Camilo, gdzie zamieszkała. Był jedyną osobą, która się dla niej liczyła. W dniu, w którym jej życie gasło, Bergoglio przez cały czas był przy niej, a kiedy umarła, padł na ziemię i powiedział: „Przyszła chwila decydująca w całym istnieniu mojej babci. Bóg ją sądzi. To jest tajemnica śmierci”. Po paru minutach podniósł się i odszedł, pogodny jak zwykle. Tak właśnie zapamiętała ten dzień pracująca tam siostra Catalina.

Siostra papieża, María Elena, opowiada, że ich ojciec, Mario José, był człowiekiem stanowczym, ale nigdy nie podniósł ręki na swoje dzieci, w przeciwieństwie do matki. „Tata tylko na nas patrzył i człowiek wolałby dostać dziesięć klapsów, niż znosić te pełne wyrzutu spojrzenia. Za to od mamy można było dostać po buzi! Co biedaczka miała robić, było nas przecież pięcioro” – mówiła.

„Z mamą słuchaliśmy w każdą sobotę o drugiej po południu oper, które transmitowało Radio del Estado. Sadzała nas wokół radioodbiornika i przed rozpoczęciem opery wyjaśniała, o co w niej chodzi. Gdy zbliżała się słynna aria, mówiła: «Słuchajcie uważnie, teraz będzie piękna pieśń». Tak, ten czas, jaki trójka najstarszych z rodzeństwa spędzała z mamą w soboty o drugiej po południu, obcując ze sztuką, to było coś pięknego”^() – wspominał Bergoglio w Jezuicie.

Jorge pasjonował się w dzieciństwie zbieraniem znaczków, czytaniem i grą w piłkę nożną. Właśnie w takiej kolejności. I oczywiście – wędrówkami ulicami miasta.

Dzielnica Flores stanowiła w owych czasach płuca miasta, ponieważ prawie każdy dom miał patio lub malutki park. Centrum życia społecznego był plac Herminia Brumana, nieopodal domu Bergoglia. Wszyscy się znali i ludzie, którzy mieszkają tu do dzisiaj, opowiadają liczne anegdoty z dzieciństwa następcy Benedykta XVI.

„Ja go znam od pięćdziesięciu lat. Spotykaliśmy się, żeby kopać piłkę, ale on prawie zawsze miał przy sobie książki” – mówi Rafael Musolino, kolega od najmłodszych lat. Najpierw zbierali się, żeby pograć w piłkę, a potem Jorge pomagał kolegom w odrabianiu zadań domowych. Był wówczas w szkole podstawowej, powołanie kapłańskie miało ujawnić się znacznie później.

Sąsiedzi mieszkający przy placu między ulicami Membrillar a Bilbao widzieli, jak wybiegał ze szkoły podstawowej nr 8 imienia Coronel Pedro Cerviño na ulicę Varela 300, i jeszcze w biegu zrzucał biały fartuch^(). Zawsze po południu, kiedy kończyły się lekcje, Bergoglio i jego kuzyn dołączali do grupy chłopców, którzy tylko czekali, aby rozpocząć mecz piłki nożnej. Jorge był przywódcą rówieśników. Może nie tym, który z piłką pod pachą organizuje grę i przydziela piłkarzy do poszczególnych drużyn. Przywództwo Bergoglia było znacznie bardziej subtelne, ciche. Drużyna liczyła się z nim, choć nie był ani najlepszym rozgrywającym, ani wybornym strzelcem. Zwoływał, organizował, rozdzielał. Był liderem dyskretnym, takim, jakiego dziś widzi w nim świat.

W szkole podstawowej, do której uczęszczał, zachowały się jego dokumenty. Te grube księgi ocen, mocno już pożółkłe, oparły się niszczycielskiej sile czasu. Pochodzą sprzed około sześćdziesięciu lat. Tam, pośród suchych, szorstkich stronic o postrzępionych rogach, zostały zapisane nazwiska i odnotowane oceny wszystkich, którzy przewinęli się przez jej mury. „Jorge Mario Bergoglio, wiek: 6 lat, ocena: dostateczna”.

„W naszych czasach nie stawiano innych ocen niż dostateczna lub niedostateczna – wyjaśnia siedemdziesięciosiedmioletni Ernesto Lach, wybitny pianista i szkolny kolega Jorge. – Jemu szło dobrze, ale nie zapamiętałem go jako prymusa, tylko jako kolegę z ławki”.

Nauczycielką Bergoglia była Estela Quiroga. Do dnia jej śmierci w 2006 roku łączyła ich epistolarna przyjaźń. W listach, pisanych zawsze na maszynie, Jorge opowiadał o każdym kolejnym kroku na swej drodze wiary. Przesłał jej nawet specjalne zaproszenie na swoje święcenia kapłańskie. Później miał zwyczaj opowiadać Esteli o wszystkich zdarzeniach, które go poruszały, o każdej z osób, której udało się pomóc.

Jorge z rodzicami, Reginą i Mario.

Pięć lat przed tym, zanim poczuł powołanie, aby poświęcić swe życie Bogu, Bergoglio zakochał się w dziewczynce z sąsiedztwa. Marzył, że się pobiorą, będą mieli własny dom i założą rodzinę. Zakochał się do szaleństwa w wieku zaledwie dwunastu lat. Miała na imię Amalia i była jego rówieśnicą. To było uczucie bardzo młodzieńcze, platoniczne, mówiła María Elena. Dziecięca prostota i żar tej miłości zachowały się w liście, jaki Jorge wysłał do Amalii Damonte: „Jeśli się z tobą nie ożenię, to zostanę księdzem”. Ojciec dziewczyny przechwycił liścik i wpadł w szał. Za to miłosne wyznanie Amalia dostała od niego burę i lanie. Zabronił jej widywać się z Jorge, dlatego dziewczyna go odrzuciła, choć bardzo jej się podobał. „Być może byliśmy bliźniaczymi duszami. Obydwoje kochaliśmy biedaków” – wyznała Amalia w wywiadzie udzielonym nazajutrz po ogłoszeniu wiadomości, że jej młodzieńcza miłość została wybrańcem na tron Piotrowy. „Chodziliśmy się razem bawić. On był cudownym chłopcem, dobrze ułożonym, przyjacielskim. A jego mama była jak Najświętsza Panienka – wspominała Amalia. – Jedyny list, jaki do mnie napisał, kosztował mnie lanie od mojego ojca. Narysował tam biały domek z czerwonym dachem, a na górze był napis: «To jest domek, który ci kupię, kiedy się pobierzemy. Jeśli się z tobą nie ożenię, zostanę księdzem» – i spełnił, co napisał. To był romantyk. Jestem szczęśliwa, kiedy pomyślę, że byłam pierwszą kobietą, dla której zamarzył o rodzinie”.

Amalia wyszła za mąż, urodziła dzieci, cieszyła się wnukami. Przez te wszystkie lata żyło w niej przekonanie, że Jorge realizuje swe powołanie do służby Bogu w tej miłości, której ona nie mogła odwzajemnić.

Rodzina Bergoglio. Z tyłu: María Elena, Regina, Alberto, Jorge Mario, Oscar, Marta i jej mąż. Siedzą od lewej: dziadek Juan, babcia María oraz Mario.

W tym samym roku, kiedy Bergoglio zakochał się w Amalii, jego ojciec podjął pewną decyzję. Poza tym, że zapisał syna do technikum, zamierzał go przyuczyć do pracy w swoim biurze księgowym. „Czas się sposobić do pracy” – oświadczył. W domu się nie przelewało, lecz nie było niedostatku. Wprawdzie nie mieli samochodu, nie jeździli na wakacje, ale nie brakowało im na jedzenie. Jorge nie musiał więc szukać płatnego zajęcia z konieczności. Don Mario, jako Włoch i imigrant, wiedział jednak, że największy skarb, jaki może ofiarować swoim dzieciom, to wykształcenie i zamiłowanie do pracy – dwie wartości, na których można budować dalsze życie.

Jorge pracował więc w fabryce pończoch obsługiwanej przez biuro rachunkowe, z którym w charakterze księgowego współpracował jego ojciec. Chłopak najpierw zajmował się sprzątaniem. Był pilny i rzetelny, dlatego po dwóch latach zaczęto mu powierzać różne prace administracyjne. W kolejnym roku zaszła w jego życiu poważna zmiana – dostał posadę w laboratorium przemysłowym specjalizującym się w chemii spożywczej.

Jorge uczęszczał już wtedy do technikum przemysłowego nr 12 (obecnie Szkoła Techniczna nr 27 imienia Hipolita Yrigoyena), mieszczącego się w budynku przy ulicy Goya 351 w dzielnicy Floresta. W jednej z klas, wraz z dwunastoma innymi uczniami, rozpoczął naukę pierwszych pojęć z dziedziny chemii i fizyki. Z tuzina jego kolegów tylko trzech żyje do dziś. Jednym z nich jest Nestor Carabajo, z którym Bergoglia połączyła serdeczna przyjaźń. „Uczyliśmy się chemii, ale on był dobry z literatury, psychologii i religii. W tamtym okresie, jako czternasto-, piętnastolatek, już był wojującym katolikiem” – wspominał Carabajo w wywiadzie dla największego argentyńskiego dziennika „Clarín”. Nikt nie potrafi wyjaśnić, dlaczego poświęcił się właśnie chemii. Być może dlatego, że jego ojciec pragnął, aby dzieci miały konkretny zawód, a szkoła techniczna dawała gwarancję zatrudnienia.

Jorge był dobry we wszystkich przedmiotach, choć – jak zapewnia Carabajo – nie należał do takich, co myślą wyłącznie o nauce. „W poniedziałki po lekcjach spotykaliśmy się, żeby pogadać o piłce, a czasami chodziliśmy pograć na zaplecze kościoła Medalla Milagrosa. Parę szyb wytłukł, co tu kryć – kontynuuje. – Po meczu wszystkim nam pomagał w nauce, nawet tym z niższych klas. Poza tym grał w kosza i bardzo lubił oglądać boks”.

Ani chemia, ani piłka nożna, ani nawet koszykówka, w którą grał podobnie jak kiedyś jego ojciec, nie były dyscyplinami, którym w latach młodzieńczych poświęcał najwięcej czasu. Jego prawdziwą pasją była literatura. Wiedza i oczytanie już wówczas czyniły z niego specjalistę w tej dziedzinie. „Znakomicie znał Borgesa. Kiedy przychodził, opowiadał nam o tym, co przeczytał. A poza tym znał na pamięć Martína Fierro^() José Hernándeza – potwierdza ojciec Gabriel Maronetti, proboszcz kościoła San José z Flores, gdzie Bergoglio został skierowany do posługi kapłańskiej. – Zachowały się też jego kazania, które są prawdziwymi perełkami literackimi”.

Odkrywał miłość do literatury poprzez Narzeczonych Alessandra Manzoniego czy Boską komedię Dantego. Rozkoszował się również tekstami wielkiego poety niemieckiego romantyzmu Friedricha Hölderlina. Powracał do nich aż po ostatnie dni spędzone w Buenos Aires. W bibliotece, w mieszkaniu na trzecim piętrze budynku naprzeciw katedry metropolitalnej, które zajmował do czasu wyboru na papieża, mieści się dział wielkich klasyków, do którego Bergoglio sięgał w nielicznych wolnych chwilach. Jego biblioteczne zbiory zawierają dzieła Jorge Luisa Borgesa i Leopolda Marechala, dwóch autorów, których darzy szczególnym podziwem.

Papież Franciszek ma także ciekawą kolekcję płyt z tangiem. Jest koneserem dwóch wielkich epok tego tańca: pierwszej, pod znakiem Carlosa Gardela i Azuceny Maizani – tej ostatniej osobiście udzielił sakramentu namaszczenia – oraz drugiej, z Astorem Piazzolą i Amelią Baltar. Niedawno poprosił przyjaciela, żeby nagrał mu kasetę – nie używa płyt CD – z najlepszymi piosenkami Edith Piaf. Przed snem i przy pracy słucha jednak muzyki klasycznej.

W laboratorium Hickethier-Bachmann, na rogu Arenales i Azcuénaga, Bergoglio pracował od siódmej rano do pierwszej po południu. Wykonywano w nim analizy tłuszczów, wody i produktów spożywczych. On zajmował się badaniami próbek żywności dostarczanych do kontroli przez producentów.

Tam poznał kobietę, która odegrała istotną rolę w jego dalszym życiu – Esther Ballestrino de Careaga. Pochodziła z Paragwaju i była jego przełożoną. Uzmysłowiła mu, czym jest walka polityczna, wprowadziła go w świat lektur komunistycznych, nauczyła go kilku słów w języku guarani. Podczas dyktatury Esther przeżyła porwanie córki, a pod koniec lat siedemdziesiątych sama została uprowadzona wraz z dwiema francuskimi zakonnicami, Léonie Duquet i Alice Domon. Wszelki ślad po nich zaginął.

„Pamiętam, jak kiedyś wręczyłem jej wynik analizy, a ona powiedziała: «Co...? Szybki jesteś!». Zaraz potem zapytała: «Ale tamten test zrobiłeś?». Wtedy ja odpowiedziałem, że po co mam go przeprowadzać, skoro sądząc po wcześniejszych testach, ten powinien dawać mniej więcej taki a taki wynik. «Nie, wszystko trzeba robić porządnie» – zganiła mnie. Krótko mówiąc, uczyła mnie poważnego podejścia do pracy. Naprawdę wiele zawdzięczam tej niezwykłej kobiecie”^() – powiedział Francesce Ambrogetti i Sergio Rubinowi, którzy przeprowadzali z nim wywiad.

W czasie kiedy zdobywał dyplom technika chemika, Bergoglio zaczął się interesować polityką. Chciał znaleźć odpowiedzi na różne pytania. Przeżył wówczas krótki okres zainteresowania ideologią lewicową. Sympatyzował z peronizmem^(). Znajomi pamiętają, jak kiedyś został ukarany za to, że przypiął do ubrania plakietkę peronistów.

To były czasy Juana Dominga Peróna i jego żony, Evity, lata konfrontacji, podpalania kościołów i aktów przemocy podczas procesji w święto Bożego Ciała. A także bombardowania Plaza de Mayo przez siły powietrzne, zamachu stanu i rewolucji wyzwoleńczej^(), egzekucji bojowników peronistów na wysypisku śmieci w miejscowości José León Suárez w obrębie Gran Buenos Aires^(), nazywania zdjętego z urzędu Juana Peróna zbiegłym tyranem. Lata wzajemnej nieufności i nietolerancji, których nigdy nie zdoła wymazać z pamięci.

Kiedy jednak zdawało się, że życie Bergoglia skłania się ku wybranemu celowi, jego serce się sprzeciwiło. Miał siedemnaście lat, gdy 21 września, w dzień obchodzony w Argentynie jako Dzień Ucznia, wyszedł mu na spotkanie Bóg. Jorge zamierzał właśnie świętować razem ze swoją dziewczyną i grupą przyjaciół nadejście wiosny, pory miłości. Kiedy jednak przechodzili obok kościoła parafialnego San José w dzielnicy Flores, poczuł, że chce się wyspowiadać, i odłączył się od towarzystwa. Kilka lat temu na pytanie, co skłoniło go do wyboru stanu duchownego, odpowiedział bez wahania: „Taka jedna...”. Nie miał na myśli Amalii, tylko tę chwilę, tę potrzebę, którą poczuł, przechodząc przez próg kościoła. I już nie dotarł tamtej wiosny na zabawę z kolegami. Bóg urządził mu „otrzęsiny” – jak to ujął sam Bergoglio.

„Uczyłem się w szkole średniej o profilu chemicznym, aż tu nagle 21 września – tej daty nie zapomnę nigdy, bo miałem iść na spacer z grupą kolegów – znalazłem się przy kościele Flores. To był kościół, do którego zawsze chodziłem na nabożeństwa. No i po prostu wszedłem. Poczułem, że muszę wejść. Taki przymus, płynący gdzieś ze środka. Człowiek sam nie wie, skąd się to bierze. – Wyznał. – Tego wrześniowego poranka było dość ciemno. Zobaczyłem, że idzie jakiś ksiądz. Nie znałem go. Nie był z tego kościoła. Usiadł w ostatnim konfesjonale po lewej, wpatrzony w ołtarz. I nie wiem, co się tam ze mną stało. Poczułem się, jakby ktoś mnie złapał od środka i ciągnął do konfesjonału. Nie pamiętam, co się tam zdarzyło. Pewnie opowiedziałem mu o sobie, wyspowiadałem się. A kiedy skończyłem spowiedź, spytałem tego księdza, skąd pochodzi, bo go nie znam. Powiedział, że z Corrientes i mieszka tu blisko, w domu kapłańskim, i że czasami przyjeżdża do parafii, żeby odprawić mszę. Chorował na raka, na białaczkę. Rok później zmarł. Tam poczułem, że muszę zostać księdzem. Nie miałem wątpliwości, żadnych wątpliwości”.

Właśnie tam, w konfesjonale stojącym w pobliżu figury Madonny z Luján i wizerunku św. Józefa, odkrył w sobie powołanie kapłańskie. Bóg go oczekiwał i sam wyszedł mu na spotkanie. Jorge wrócił do domu, aby w cieniu altany samotnie rozmyślać nad decyzją, jaką miał podjąć.

Przyjęcie Bożego wezwania nie było wcale proste. Nic nikomu na razie nie powiedział. W skrytości ducha toczył zażartą walkę. Wspominał, że spędził te lata w biernej samotności, jak sam to nazywa, takiej, podczas której cierpi się z pozoru bez powodu, na skutek jakiegoś kryzysu czy porażki. Zupełnie inaczej przeżywa się bowiem samotność aktywną, jaką się odczuwa wobec konieczności podjęcia przełomowych decyzji.

Dopiero po kilku latach od tamtego zdarzenia ujawnił rodzinie swoje zamiary. Chciał wstąpić do seminarium i przyjąć święcenia kapłańskie.

Ukończył szkołę średnią w wieku dziewiętnastu lat, ponieważ nauka w technikum obejmowała sześcioletni okres kształcenia. Wówczas oświadczył swej matce, że postanowił studiować medycynę. Była uszczęśliwiona. Postanowiła mu pomóc i wygospodarowała dla niego osobny pokój, a właściwie rupieciarnię na tarasie, aby tam mógł spokojnie się uczyć.

Pewnego dnia Regina weszła do pokoju, żeby zrobić porządek, i zobaczyła sterty książek teologicznych i filozoficznych. María Elena doskonale pamięta rozmowę, do jakiej doszło między matką i synem.

– Chodź tu, Jorge. Mówiłeś, że masz zamiar studiować medycynę.

– Tak, mamo.

– Czemu mnie okłamałeś?

– Nie kłamałem. Chcę studiować medycynę duszy.

Tego dnia matka płakała. W tamtych czasach dla rodziny imigrantów, takich jak oni, syn lekarz oznaczał awans społeczny. Powód do dumy dla rodziców, którzy po latach wysiłku mieli ujrzeć owoc swych poświęceń. Ojciec zareagował natomiast ze spokojem i zrozumieniem. „Pojął, że Jorge się od nas oddala, i stąd bierze się złość mamy” – mówiła María Elena.

Kiedy syn wstąpił do seminarium, Regina długo nie potrafiła się z tym pogodzić. Nie odwiedzała go, to Jorge przychodził do domu, aby się z nimi spotkać, kiedy miał wolne. Nie gniewała się na niego ani tym bardziej na Boga, po prostu nie mogła tego pojąć. „Zastanów się dobrze, bo ja nie widzę cię w sutannie” – powtarzała synowi.

Pewnego popołudnia 1957 roku życie Jorge Bergoglia zmieniło się na zawsze. W starym domostwie w dzielnicy Flores, na rogu Carabobo i Alberdi, powiedział swoim przyjaciołom o tym, że postanowił zostać księdzem. Przyjęli nowinę z mieszaniną radości i smutku, ponieważ oznaczało to koniec codziennych spotkań. Koleżanki uroniły nawet parę łez. I tak Jorge uczynił pierwszy krok w długiej wędrówce ku Stolicy Piotrowej.

Przyjaciółka Alba Colonna dobrze pamięta tamten dzień. Wspomina, że Jorge interesował się kwestiami społecznymi, odwiedzał dzielnice biedy. Był towarzyski, ale też bardzo subtelny. Nie zwracał na siebie uwagi. Robił wrażenie skromnego, serdecznego i prowadził normalne życie, takie jak wszyscy jego rówieśnicy w tamtych czasach. Uczestniczył w słynnych „najazdach”, czyli spotkaniach organizowanych w domach różnych kolegów, podczas których bawili się i tańczyli. Bergoglio, wystrojony w garnitur, podchodził do jednej z koleżanek, wyciągał do niej dłoń i tym gestem zapraszał ją do tańca. To mogło być coś z klasyki, na przykład Tirando manteca al techo lub La mecedora del abuelo Davida Carrolla, Jorge bardzo lubił tango i był doskonałym tancerzem.

W sobotnie wieczory dziewczęta przychodziły z jedzeniem, a chłopcy przynosili napoje. Jeśli wypadały w tym dniu czyjeś urodziny, chłopcy zakładali eleganckie białe marynarki. Tańce przeciągały się nawet do piątej rano, kiedy kawalerowie odprowadzali dziewczęta do domu. Ale już o ósmej wszyscy spotykali się na mszy w kościele.

Jako gracz w koszykówkę i kibic San Lorenzo młody Bergoglio był częstym bywalcem starego stadionu piłkarskiego Gasómetro, na którym grała wówczas jego drużyna. Kiedy był dzieckiem, bywał na meczach razem z rodzicami i czwórką rodzeństwa. Gdy podrósł, chodził tam z kolegami. Czy przeklinał podczas meczu? Najcięższe obelgi, jakie wyszły z jego ust, to „wałkoń” lub „sprzedawczyk” pod adresem sędziego, ale na tym koniec. Stadion zburzono w 1983 roku, aby postawić na jego miejscu supermarket sieci Carrefour. Wprawdzie niedaleko zbudowano nowy stadion, trochę mniejszy, ale nie ma w nim specyficznego klimatu starego Gasómetro. Jak twierdzi dziennikarz Ezequiel Fernandez Moores, Bergoglio popiera wniosek kibiców San Lorenzo, w którym domagają się odzyskania tego wyjątkowego miejsca w dzielnicy Boedo.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: