Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Zdobywcy - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
21 grudnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Zdobywcy - ebook

Jak Portugalczycy zdobyli Ocean Indyjski i stworzyli pierwsze globalne imperium.

W swej najnowszej książce Roger Crowley, autor m.in. Morskich imperiów czy 1453. Upadek Konstantynopola, przedstawia splot wydarzeń, które na początku XVI w. uczyniły z maleńkiej Portugalii mocarstwo morskie. Z właściwą sobie pasją i talentem narracyjnym opowiada tę fascynującą historię, w której opisy wielkich podróży, wojen handlowych, osiągnięć technicznych, religijnej żarliwości, politycznej dyplomacji, działań szpiegowskich czy bitew morskich przeplatają się z przykładami ludzkiej odwagi, lekkomyślności oraz krwawej przemocy. Czerpiąc z relacji uczestników wydarzeń, Crowley przywołuje niezwykłe czyny grupki portugalskich konkwistadorów, takich jak Alfonso de Albuquerque — pierwszy od czasów Aleksandra Wielkiego europejski twórca imperium azjatyckiego — który rozpoczął trwającą pięćset lat ekspansję Zachodu i uruchomił trwające do dziś procesy globalizacyjne.

Crowley ma zadziwiający dar snucia opowieści, jego książkę czyta się z fascynacją niczym zajmujący thriller. - „Wall Street Journal”

Crowley pisze z niedoścignioną pasją i werwą, tak że bohaterowie zdają się wręcz opuszczać karty książki, a morskie bitwy rozgrywać dosłownie na naszych oczach. - „New York Times”

Żywa, wciągająca narracja, przedstawiająca m.in. podróże Vasco da Gamy czy podboje Almeidy i Albuquerque’a, jest szczegółową rekonstrukcją wydarzeń, opartą na wnikliwych badaniach pamiętników i źródeł z epoki. Podobnie jak one utrzymana w duchu kronik rycerskich, stanowi doskonałe kompendium wiedzy. - „History Today”

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8062-768-0
Rozmiar pliku: 6,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG: Kraniec Europy

Dwudziestego września 1414 roku do pałacu cesarskiego w Pekinie poprowadzono wcześniej niewidzianą w Chinach żyrafę. Zebrani tłumnie gapie wyciągali szyje, żeby dojrzeć to osobliwe zwierzę „z ciałem jelenia, ogonem wołu, miękkimi rogami i błyszczącymi czerwonymi plamami na skórze przypominającymi pąsowe chmury lub purpurową mgłę”, jak się wyraził oczarowany nim nadworny poeta Shen Du¹. Zwierzę wyglądało niegroźnie: „nie tratowało żywych stworzeń (…) bez ustanku błądziło wzrokiem. Wszystkim bardzo się podobało”². Żyrafa, którą prowadził jej opiekun, Bengalczyk, była darem od szejka Malindi, dalekiego kraju na wschodnim brzegu Afryki.

Pełne gracji zwierzę stanowiło egzotyczne trofeum przywiezione z najbardziej niezwykłej i spektakularnej morskiej wyprawy w dziejach. Od początku XV w. przez ponad dwadzieścia lat cesarz Yongle z nowej dynastii Ming wysyłał na zachód potężne armady, które miały pokazać potęgę Chin.

Floty były ogromne. Pierwsza, wysłana w 1405 roku, składała się z 250 okrętów, na których pokładach znajdowało się dwadzieścia osiem tysięcy ludzi. W środku szyku płynęły okręty skarbowe – wielopokładowe, dziewięciomasztowe dżonki mające 147 metrów długości, nowatorskie wodoszczelne komory wypornościowe i olbrzymie stery o powierzchni 45 metrów kwadratowych. Okrętom skarbowym towarzyszyła zwyczajowa świta statków wsparcia w rodzaju barek do transportu koni i żołnierzy, jednostek zaopatrzenia i tankowców z wodą, które porozumiewały się ze sobą za pomocą flag, latarni i bębnów. Oprócz nawigatorów, marynarzy, żołnierzy i całej rzeszy pomocników, na ich pokładach znajdowali się tłumacze, którzy znali języki barbarzyńskich ludów Zachodu, oraz kronikarze mający spisywać dzieje wyprawy. Flota wiozła zapasy żywności na rok – Chińczycy nie chcieli się znaleźć na niczyjej łasce – i przemierzała Ocean Indyjski od Malakki po Cejlon, posługując się kompasami i wyskalowanymi tablicami astronomicznymi wyrytymi w hebanie. Okręty skarbowe zwano gwiezdnymi tratwami, gdyż miały być wystarczająco potężne, by dopłynąć nawet do Drogi Mlecznej. „Nasze dumnie rozpostarte żagle dzień i noc niczym chmury szły swoim kursem, chyżo niczym gwiazdy, tnąc szalejące fale”, możemy przeczytać w kronice³. Flotą dowodził muzułmanin, Zheng He, noszący zaszczytny tytuł Eunucha z Trzema Klejnotami, którego pradziadek odbył pielgrzymkę do Mekki.

Chińskie wyprawy morskie – sześć za życia cesarza Yonglego i siódma z lat 1431–1433 – były majstersztykami nawigacji. Trwały od dwóch do trzech lat i obejmowały swym zasięgiem cały Ocean Indyjski od Borneo po Zanzibar. Choć dysponowały dostateczną siłą, by odstraszać piratów i detronizować monarchów, oraz wiozły towary na handel, nie przyświecały im ani wojskowe, ani ekonomiczne cele. Stanowiły przede wszystkim starannie zaaranżowany pokaz miękkiej siły. Wynikiem podróży gwiezdnych tratw miało być narzucenie potęgi Chin nadbrzeżnym państwom subkontynentu indyjskiego i Afryki bez uciekania się do przemocy. Okupacja czy naruszanie lokalnych systemów wolnego handlu nie wchodziły w grę. Kierując się nieco przewrotną logiką, Chińczycy wychodzili z założenia, że lepiej pokazać, iż chcą dawać, a nie brać: „iść do tych krajów”, jak głosi inskrypcja z tamtych czasów, „i wręczać podarki, by przeobrazić je pokazem naszej potęgi”⁴. Onieśmieleni posłowie peryferyjnych państw znad Oceanu Indyjskiego płynęli z flotą złożyć hołd cesarzowi Yonglemu i uznać Chiny za środek świata. Klejnoty, perły, złoto, kość słoniową i egzotyczne zwierzęta, jakie składali w darze cesarzowi, stanowiły zaledwie symboliczne uznanie zwierzchnictwa Chin. „Kraje za horyzontem i leżące na krańcu Ziemi stały się poddanymi”⁵, zapisano. Chińczycy mieli wprawdzie na myśli Ocean Indyjski, ale dobrze wiedzieli, co się znajduje za nim. Gdy w Europie zastanawiano się nad tym, co leży za Morzem Śródziemnym, jak łączą się ze sobą oceany, jaki kształt ma Afryka, Chińczycy zdawali się to wszystko wiedzieć. W XIV w. powstała w Chinach mapa przedstawiająca Afrykę jako trójkąt z wielkim jeziorem pośrodku i rzekami płynącymi na północ.

Rok po przywiezieniu żyrafy do Pekinu, dwadzieścia dwa tysiące mil od stolicy, inna potęga wdarła się na afrykański brzeg. W 1415 roku flota portugalska przepłynęła Cieśninę Gibraltarską i zaatakowała muzułmański strategiczny port Ceutę w Maroku, jedną z najsilniej ufortyfikowanych twierdz na całym Morzu Śródziemnym. Portugalski rajd zadziwił Europę. Na początku XV w. kraj liczył niespełna milion mieszkańców, a jego królowie byli zbyt biedni, by bić własną złotą monetę. Podstawę gospodarki stanowiło rybołówstwo i produkcja rolna na własne potrzeby. Ale równie wielkie jak bieda były aspiracje małego kraju. W 1385 roku król Jan I, Jan Bastard, założyciel dynastii Aviz, wyrwał dla siebie koronę Portugalii i obronił niepodległość kraju przed sąsiednią Kastylią. Najazd na Ceutę miał spożytkować energię rozpierającą szlachtę i obmyślony został jako połączenie średniowiecznej rycerskości z żarliwą krucjatą. Portugalczycy przybyli skąpać miecze we krwi niewiernych. Zadanie wykonali na medal. Przez trzy dni plądrowali i mordowali mieszkańców miasta zwanego niegdyś „najpiękniejszym kwiatem wśród wszystkich miast Afryki (…) wrotami i kluczem do niej”⁶. Ten zadziwiający wyczyn zwrócił uwagę europejskich rywali na małe królestwo, pewne siebie, rozpierane energią i gotowe do działania.

Trzej synowie Jana – Edward, Piotr i Henryk – przeszli w zaciekłej walce stoczonej w Ceucie swój chrzest bojowy i 24 sierpnia w miejskim meczecie, rytualnie oczyszczonym solą i przemianowanym na kościół Najświętszej Marii Panny Afrykańskiej, zostali przez ojca pasowani na rycerzy. Dla młodych książąt nadeszła chwila przeznaczenia. W Ceucie Portugalczycy mieli możność po raz pierwszy ujrzeć skrawek bogactw Afryki i Orientu. Miasto leżało na końcu szlaku przemierzanego przez karawany wiozące złoto przez Saharę znad rzeki Senegal i było najbardziej wysuniętym na zachód muzułmańskim portem przeładunkowym indyjskich przypraw. To tutaj, napisał portugalski kronikarz, zjeżdżają się kupcy ze wszystkich stron świata, „z Etiopii, Aleksandrii, Syrii, Berberii, Asyrii (…) i innych krajów Orientu leżących po drugiej stronie Eufratu, jak również z Indii (…) oraz jeszcze innych ziem za widnokręgiem i poza zasięgiem naszego wzroku”⁷. Chrześcijańscy zdobywcy na własne oczy zobaczyli składy pełne pieprzu, goździków i cynamonu, a potem bezsensownie je zniszczyli, szukając ukrytych skarbów. Splądrowali ponoć stragany dwudziestu czterech tysięcy sprzedawców i wdarli się, niszcząc wszystko po drodze, do pełnych przepychu domów bogatych kupców i podziemnych, wyłożonych płytkami cystern na wodę o pięknych sklepieniach. „W porównaniu do Ceuty nasze biedne domostwa wyglądają jak chlewy”⁸, napisał jeden z naocznych świadków wydarzeń. To tutaj Henryk po raz pierwszy ujrzał bogactwa, które można znaleźć „za widnokręgiem”⁹, pod warunkiem że ominie się, płynąc wzdłuż wybrzeża Afryki, islamską barierę. Zdobycie Ceuty stanowiło początek portugalskiej ekspansji, pierwszy krok do nowego świata.

Wykluczenie ze śródziemnomorskiej areny okazało się dla Portugalczyków zarówno przekleństwem, jak i szansą. Z peryferyjnego krańca Europy, dalekiego od wpływów renesansu, mieszkańcy tego kraju mogli tylko z zazdrością patrzeć na bogactwa Wenecji i Genui, które zmonopolizowały handel orientalnymi dobrami luksusowymi – przyprawami, jedwabiem i perłami – odbywający się za pośrednictwem muzułmańskich miast w rodzaju Aleksandrii i Damaszku dyktujących monopolistyczne ceny. W takiej sytuacji Portugalczycy zwrócili się ku morzu.

Dwadzieścia mil na zachód od portu Lagos wybrzeże Portugalii zwieńcza wrzynający się w Atlantyk skalisty Przylądek św. Wincentego. To kraniec Europy, najbardziej na południowy zachód wysunięta część kontynentu. To tutaj w średniowieczu znajdował się koniec znanego świata. Stojąc na klifie, czując na twarzy powiew wiatru, widzi się bezkresny ocean. Na zachodzie linia horyzontu w miejscu, gdzie znika słońce, ginie w obcym mroku nocy. Przez tysiące lat mieszkańcy tego krańca Półwyspu Iberyjskiego patrzyli w nicość. Podczas niepogody fale uderzały o klif z przerażającą wściekłością, a ich grzbiety wznosiły się i opadały w rytmie bezkresnego morza. Arabowie, których rozległa wiedza o świecie kończyła się na Cieśninie Gibraltarskiej, nazywali rozciągający się za nią ocean Zielonym Morzem Ciemności: tajemniczym, przerażającym i zapewne nieskończonym. Już w starożytności stanowiło ono przedmiot licznych spekulacji. Rzymianie wiedzieli o skalistych Wyspach Kanaryjskich leżących kilkaset mil na południowy zachód, które nazywali Wyspami Szczęśliwymi i od których liczyli południki – położenie miejsc na wschód. Im dalej na południe, tym bardziej Afryka ginęła w legendach – nikt nie wiedział, jaka jest szeroka i gdzie się kończy. Starożytne i średniowieczne mapy, sporządzane na papirusie i welinie, zwykle przedstawiały świat w formie dysku otoczonego oceanem, bez Ameryki, z krańcami Ziemi odgrodzonymi nieprzebytą barierą tajemniczej wody. Starożytny geograf Ptolemeusz, który wywarł wielki wpływ na średniowiecze, uważał, że Ocean Indyjski ze wszystkich stron otacza ląd, dlatego nie sposób dopłynąć do niego statkiem. Jednak widok, jaki rozciągał się z Przylądka św. Wincentego, dawał Portugalczykom pewną szansę. Długa tradycja połowu ryb i podróżowania wzdłuż wybrzeża pozwoliła im opanować sztukę żeglowania na otwartym morzu i poznać tajemnice atlantyckich wiatrów, w czym stali się niedościgłymi mistrzami. W następstwie najazdu na Ceutę zaczęli korzystać z tej wiedzy i wyprawiali się na południe wzdłuż wybrzeża Afryki, co ostatecznie doprowadziło do podjęcia próby dotarcia morzem do Indii.

Krucjaty przeciwko muzułmanom w Afryce Północnej ściśle wiązały się z portugalskimi odkryciami morskimi oraz wzlotem i upadkiem dynastii Aviz, która urosła w siłę wraz ze zdobyciem Ceuty w 1415 roku, ale sto sześćdziesiąt trzy lata później straciła władzę. W tym czasie Portugalczycy zapuszczali się coraz dalej, znacznie dalej i śmielej niż jakikolwiek inny naród w dziejach. Jak tylko zaczęli, od razu ruszyli na południe wzdłuż wybrzeży Afryki, po czym opłynęli Przylądek Dobrej Nadziei, w 1498 roku dotarli do Indii, w 1500 wylądowali w Brazylii, w 1514 roku w Chinach, a w 1543 roku – w Japonii. To portugalski żeglarz Fernão de Magalhães (Magellan) stanął na czele hiszpańskiej wyprawy, która okrążyła kulę ziemską w 1522 roku. Zdobycie Ceuty stanowiło początek tych wszystkich dokonań. Królowie znajdowali w nich ujście dla religijnego, handlowego i narodowego zapału szlachty podsycanego nienawiścią do świata islamu. To w tych północnoafrykańskich „krucjatach” kilka pokoleń portugalskich konkwistadorów po raz pierwszy zakosztowało krwi. To tu nabrali apetytu na morskie wyprawy i nauczyli się reagować przemocą, która pozwalała im zastraszyć ludy żyjące nad Oceanem Indyjskim i dawała niewielkiej w sumie grupie najeźdźców niesamowitą przewagę. W XV w. w całej Portugalii mieszkało mniej ludzi niż w Nankinie, jednym chińskim mieście, ale jej statki siały większy postrach niż armady Zhenga He.

Budząca przerażenie cesarska flota jak na tamte czasy była równie zaawansowana technicznie i kosztowna jak program kosmiczny – wystawienie każdej pochłaniało połowę rocznych dochodów państwa z podatków – ale pozostało z niej niewiele więcej niż z odcisków stóp na Księżycu. W 1433 roku podczas siódmej wyprawy Zheng He zmarł, przypuszczalnie w Kalikacie, a jego ciało zapewne oddano morzu. Po śmierci admirała gwiezdne tratwy więcej nie wypłynęły w morze. Wiatr polityczny w Chinach zmienił kierunek: cesarzy bardziej interesowało wzmocnienie Wielkiego Muru i zamknięcie się na obce wpływy niż wyprawianie się w świat. Zakazali morskich ekspedycji i polecili zniszczyć wszystkie zapiski na ten temat. W 1500 roku wprowadzono karę śmierci za budowę statków posiadających więcej niż dwa maszty; pięćdziesiąt lat później zbrodnią było nawet wypływanie w morze na jednomasztowej dżonce. Gdy wody Oceanu Indyjskiego pochłonęły ciało Zhenga He, sztuka budowy gwiezdnych tratw zanikła. W powstałą próżnię musiała wskoczyć inna potęga. Kiedy w 1498 roku Vasco da Gama dotarł do Indii, tubylcy opowiadali jedynie wypaczone historie o tajemniczych gościach z dziwnymi brodami i niezwykłych statkach, które kiedyś zawitały na ich wybrzeże. Zheng He zostawił po sobie tylko jeden pomnik: pamiątkową kamienną tablicę z napisami po chińsku, tamilsku i arabsku wyrażającymi podziękowania dla Buddy, Sziwy i Allacha. „Ostatnie wyprawy, które wysłaliśmy, aby ogłosić zamorskim krajom nasz mandat do panowania, podczas swych podróży przez oceany cieszyły się Waszą łaską i opieką. Ominęły je katastrofy i nieszczęścia i bezpiecznie odbyły swą podróż tam i z powrotem”¹⁰. Ten jawny gest tolerancji religijnej został wmurowany w Galle w południowo-zachodniej części Cejlonu (dzisiejszej Sri Lanki), gdzie chińskie floty obierały kurs na Morze Arabskie.

Portugalczycy przybyli z mniejszym splendorem, nie ciesząc się takim błogosławieństwem bogów. Nieduże statki Vasco da Gamy w całości zmieściłyby się w dżonkach Zhenga He. Przywieźli indyjskim władcom tak nędzne prezenty, że obdarowani nawet nie chcieli ich oglądać. Swe zamiary głosili za pomocą czerwonych krzyży wymalowanych na żaglach i armat z brązu. W przeciwieństwie do Chińczyków strzelali pierwsi i nie mieli zamiaru odpłynąć. Podbój miał status narodowego przedsięwzięcia, w którym Portugalczycy co roku coraz bardziej umacniali swoją pozycję, aż nie dało się ich przegnać.

Pamiątkowa tablica w Galle zachowała się do dziś. Zwieńczają ją dwa chińskie smoki rzucające wyzwanie światu, ale to portugalscy marynarze z prymitywnej Europy pierwsi połączyli ze sobą oceany i położyli fundamenty pod globalną gospodarkę. Często nie pamięta się o ich dokonaniach. O epickich podróżach, zdolnościach handlowych, osiągnięciach technicznych, pieniądzach i krucjatach, dyplomacji politycznej i szpiegostwie, morskich bitwach i wrakach okrętów, o ich wytrwałości, odwadze i… niebywałym okrucieństwie. Te zdumiewające trzydzieści lat, kiedy niezbyt liczni Portugalczycy pod dowództwem garstki wybitnych budowniczych imperium postanowili zniszczyć islam i przejąć kontrolę nad całym Oceanem Indyjskim i światowym handlem, stanowi temat tej książki. Przy okazji położyli oni podwaliny pod morskie imperium o globalnym zasięgu, które rozpoczęło epokę wielkich europejskich odkryć geograficznych. Od Vasco da Gamy rozpoczyna się trwająca pięćset lat zachodnia ekspansja i globalizacja, której rezultatem jest dzisiejszy świat.

1

Indyjski plan

1483–1486

13° 25' 7'' S, 12° 32' 0'' E

W sierpniu 1483 roku na afrykańskim przylądku, który dziś leży w granicach Angoli, grupa ogorzałych marynarzy biedziła się nad postawieniem w pionie blisko trzymetrowego kamiennego słupa zwieńczonego żelaznym krzyżem. Osadzony w otworze wypełnionym zastygłym ołowiem, cylindryczny trzon krzyża sklepano w prostopadłościan, na którego ścianach wyryto herb i napis po portugalsku:

W roku 6681 po stworzeniu świata i 1482 po narodzinach Naszego Pana Jezusa Chrystusa najświetniejszy i najwspanialszy król Portugalii, Jan II, wysłał Dioga Cão, rycerza swego dworu, by odkrył ten ląd i wzniósł na nim te słupy¹¹.

Monument, drobny punkcik na olbrzymim kontynencie, wyznaczał najdalej na południe wysunięte miejsce, do którego dotarli Europejczycy w swej eksploracji Afryki. Stanowił on zarówno nieskromny akt objęcia tej ziemi w posiadanie, jak również pałeczkę przekazywaną ze statku na statek w ich sztafecie do odkrycia drogi morskiej do Indii, przylądek za przylądkiem, wzdłuż zachodniego brzegu Afryki. Za pomocą takich kamiennych słupów, które Cão z rozkazu króla wznosił po drodze na kontynencie afrykańskim, Portugalczycy głosili swoje mity dotyczące czasu, tożsamości i religijnej misji. Wykute prawdopodobnie rok wcześniej – stąd niezgodność dat – na zielonych wzgórzach Sintry koło Lizbony i wiezione cztery tysiące mil morzem na kołyszącej się karaweli, świadczyły o intencjach przybyszów, tak samo jak amerykańska flaga schowana na pokładzie rakiety, czekająca na lądowanie na Księżycu. Stojąc przy słupie i spoglądając na południe, Cão zauważył, że ląd zdaje się skręcać na wschód. Zapewne pomyślał wtedy, że znajduje się blisko końca Afryki. Drogę do Indii miał w zasięgu wzroku.

Słup stawiany na miejscu kolejnych etapów wyprawy Cão wzdłuż wybrzeża Afryki. Ten został ustawiony na Przylądku Krzyża w Namibii w styczniu 1486 roku, a później przeniesiony do Berlina w 1893 roku.

Podobnie jak lądowanie na Księżycu misji Apollo, moment ten stanowił zwieńczenie wielu lat wysiłków. Po zdobyciu Ceuty książę Henryk, który zapisał się w historii jako Henryk Żeglarz, zaczął finansować wyprawy na południe wzdłuż wybrzeża Afryki w celu zdobycia niewolników, złota i wonnych korzeni. Rok za rokiem, przylądek za przylądkiem portugalskie statki przedzierały się na południe wzdłuż wybrzuszenia Afryki Zachodniej, starannie sondując głębokość wody, by nie wpaść na mielizny czy podwodne rafy, na których rozbijały się fale. Po drodze żeglarze szkicowali zarysy kontynentu: pustynne wybrzeże Mauretanii, bogate w roślinność tropikalne brzegi Gwinei, Lądu Czarnych Ludzi, jak nazwali ten kraj, i wielkie rzeki równikowej Afryki – Senegal, Gambię i Rio Grande de Buba. Z rozkazu Henryka eksploracja nie ograniczała się tylko do szukania drogi do Indii i przybrzeżnego handlu, ale obejmowała także badania etnograficzne i rysowanie map. Zaznaczano każdy kolejny przylądek i zatokę i opatrywano je nazwami pochodzącymi albo od imienia chrześcijańskiego świętego, albo wynikającymi z ich charakterystycznej cechy, albo też upamiętniającymi jakieś wydarzenie.

Ekspedycje organizowano na raczej skromną skalę – dwa lub trzy okręty pod dowództwem rycerzy z dworu Henryka, choć nawigację i kierowanie statkiem powierzano doświadczonym, zwykle anonimowym pilotom. Na każdym okręcie znajdowało się kilku żołnierzy, którzy napinali kusze, gdy zbliżano się do nieznanego brzegu. Ich statki, karawele, wynalazek portugalski oparty prawdopodobnie na wzorcach arabskich, miały trójkątne żagle łacińskie, które pozwalały płynąć ostro na wiatr, co okazało się nieocenione podczas przedzierania się wzdłuż wybrzeży Gwinei, a małe zanurzenie tych jednostek umożliwiało wpływanie w ujścia rzek. Karawele świetnie nadawały się do tego rodzaju eksploracji mimo niewielkich rozmiarów: niespełna trzydziestu metrów długości i siedmiu metrów szerokości, które nie pozwalały na zabranie większych zapasów wody i żywności, przez co każda podróż stanowiła nie lada wyzwanie.

Henryk kierował się różnymi motywacjami. Portugalia była małym, biednym krajem, nieodgrywającym większej roli w Europie, na dodatek mającym potężnego sąsiada, Kastylię. W Ceucie Portugalczycy zobaczyli skrawek innego świata. Henryk i jego następcy mieli nadzieję, że zyskają dostęp do afrykańskiego złota, niewolników i przypraw korzennych. Książę często oglądał średniowieczne mapy, dzieła Żydów z Majorki, na których widniały wielkie rzeki prowadzące do państwa legendarnego Mansy Musy, „króla królów”, władającego na początku XIV w. imperium Mali i kontrolującego bajecznie bogate kopalnie złota nad rzeką Senegal. Z map wynikało, że część rzek płynie w poprzek całego kontynentu, łącząc się z Nilem. Władcy Portugalii żywili nadzieję, że Afrykę da się przebyć z zachodu na wschód wewnętrznymi drogami wodnymi.

Papieżowi przedstawiali swoje podróże jako krucjaty – ustawiczną walkę z islamem. Portugalczycy wygnali Arabów ze swojego kraju dużo wcześniej niż sąsiednia Kastylia, zyskując poczucie tożsamości narodowej, ale apetyt na świętą wojnę wcale w nich nie wygasł. Tak jak inni katoliccy władcy, królowie z dynastii Aviz poszukiwali legitymizacji swej władzy i należnego im miejsca na europejskiej scenie, przedstawiając się jako żołnierze Chrystusa. W Europie, w której narastał strach przed coraz bardziej wojowniczym islamem, zwłaszcza po upadku Konstantynopola w 1453 roku, władcy portugalscy uzyskali od papieża duchowe i finansowe wsparcie oraz prawa do nowych lądów zdobytych w imię Chrystusa. Krucjatowe przesłanie, jakie wysłał Rzym, brzmiało: „szukać, podbijać, brać w niewolę, likwidować i podporządkowywać sobie wszystkich bez wyjątku Saracenów i pogan oraz innych wrogów Chrystusa (…) i sprowadzać ich do stanu wiecznych niewolników”¹².

Portugalczycy marzyli także o wielkich czynach. Henryk i jego bracia byli w połowie Anglikami – po matce Filipie Lancaster, wnuczce Edwarda III; ich kuzynem był Henryk V, zwycięzca spod Azincourt. Atmosfera rycerskości panująca na dworze królewskim, podsycana anglo-normańskim pochodzeniem książąt i średniowiecznymi eposami, napędzała niespokojną szlachtę pobudzającą mieszanką drażliwej dumy, lekkomyślnej odwagi i pragnienia sławy, połączoną z krucjatową żarliwością. Fidalgos, czyli po portugalsku synowie kogoś znacznego, żyli, walczyli i umierali zgodnie z kodeksem honorowym, który towarzyszył Portugalczykom w ich podróżach po świecie.

Za afrykańskim przedsięwzięciem kryło się stare marzenie wojującego chrześcijaństwa: oskrzydlenia islamu zamykającego dostęp do Jerozolimy i bogactw Wschodu. Niektóre z map przedstawiają władczą postać w czerwonej szacie z biskupią mitrą na głowie, zasiadającą na kapiącym złotem tronie. Był to legendarny Ksiądz Jan. Wiara w istnienie potężnego chrześcijańskiego monarchy, który włada królestwem leżącym za muzułmańską barierą i pomoże zachodniemu chrześcijaństwu zniszczyć niewiernych, sięgała średniowiecza. Zrodziła się z opowieści podróżników, sfałszowanych źródeł literackich – na przykład słynnego listu wysłanego rzekomo przez samego króla w XII w. – i strzępków informacji o prawdziwych wspólnotach chrześcijańskich istniejących poza Europą: nestorian w Azji Środkowej, uczniów św. Tomasza w Indiach i starożytnego królestwa chrześcijańskiego w Etiopii. Ksiądz Jan miał dowodzić ogromnymi armiami i posiadać olbrzymie bogactwa. Według czternastowiecznej relacji był „najpotężniejszym mężem na świecie i najbogatszym w złoto, srebro i drogie kamienie”¹³. Domy w jego królestwie miały złocone dachy i ściany, a jego armia walczyła mieczami wykutymi z tego szlachetnego kruszcu. W XV w. legendarnego Księdza Jana zaczęto utożsamiać z prawdziwymi królami Etiopii, a z map wynikało, że do jego królestwa można dotrzeć rzekami płynącymi przez środek Afryki. Na ponad stulecie ten olśniewający miraż zawładnął wyobraźnią i strategią Portugalczyków.

Fragment mapy z Atlasu Katalońskiego wykonanego na Majorce w 1375 roku. Widać na niej Mansę Musę trzymającego w ręku złoty samorodek. Na północy znajduje się mityczna Rzeka Złota, wybrzeże Afryki Północnej i południowa Hiszpania.

Mapy, opowieści podróżników, mętne wyobrażenia na temat wielkich rzek, które płyną przez serce Afryki, baśniowe pogłoski o złocie, słowa potężnych władców chrześcijańskich, z którymi można zawrzeć przymierze w celu walki z islamem – wszystkie te półprawdy, pobożne życzenia, błędne poglądy geograficzne składały się na obraz świata Portugalczyków. To on zwabił ich w podróż na szlak wiodący coraz dalej na południe wzdłuż wybrzeża Afryki w poszukiwaniu Rzeki Złotej, która zaprowadzi ich do Księdza Jana. Żadna zatoka, żadna rzeka nie mogły ujść ich wścibskim okrętom. Ciężko okupili ten pęd na południe. Musieli stawiać czoło falom przyboju, wrogo nastawionym tubylcom. Na drodze stawały im szerokie laguny i bagna mangrowe rozciągające się przy ujściach rzek, gęste mgły, okresy flauty i gwałtownych burz tropikalnych na równiku. Ciężko chorując, pokonywali obszary występowania żółtej febry. Przeciwne wiatry i silne prądy ze wschodu na zachód w Zatoce Gwinejskiej spowolniły ich postępy, ale przez długi czas mieli sprzyjające warunki do poruszania się w stronę słońca. Stopniowo nabierali przekonania, że są coraz bliżej południowego krańca Afryki i że droga do bogactw Indii wiedzie raczej morzem niż rzekami w poprzek kontynentu, ale jego kształt i powierzchnia, pięćdziesiąt razy większa niż Półwyspu Iberyjskiego, przez prawie osiemdziesiąt lat zbijała ich z tropu i podważała przyjęte przekonanie.

Pomysł oskrzydlenia islamu wywodził się zarówno z przesłanek gospodarczych, jak i ideologicznych. Przejęcie handlu z mieszkańcami Afryki Subsaharyjskiej, którzy mogli płacić złotem i przypuszczalnie wonnymi korzeniami – wizja samorodka złota w dłoni malijskiego króla – było niezwykle kuszącą perspektywą; równie usilnie marzyli o przymierzu z Księdzem Janem i zaatakowaniu z pomocą jego wielkiej armii islamu od wschodu. Po śmierci Henryka przedsięwzięcie straciło na chwilę impet, ale zostało wznowione w latach siedemdziesiątych XV w. przez wnuka jego brata, księcia Jana, który po wstąpieniu na tron w 1481 roku nadał projektowi afrykańskiemu nowy kierunek.

Czarnobrody, dobrze zbudowany, o podłużnej twarzy z nieco melancholijnym wyrazem, promieniał „taką aurą powagi i autorytetem, że każdy od razu rozpoznawał w nim króla”¹⁴. Jan należał do „tych, którzy rozkazywali innym, ale nikomu nie pozwalali rozkazywać sobie”¹⁵. Był przypuszczalnie najbardziej znamienitym monarchą Europy początku ery nowożytnej. Do historii Portugalii przeszedł jako Książę Doskonały. Rywalizująca z nim królowa Kastylii Izabela, późniejsza władczyni zjednoczonej Hiszpanii, mówiła o nim po prostu: „Ten człowiek”. Był to z jej strony dowód najwyższego uznania. Jan „pragnął dokonać wielkich czynów”¹⁶ i zaczął od wypraw do Afryki. Po wstąpieniu na tron przez pięć lat finansował z kasy państwowej intensywne badania kontynentu, dzięki którym chciał zrealizować dwa cele: znaleźć drogę do Indii i dotrzeć do krainy legendarnego Księdza Jana. Zadanie to powierzył Diogowi Cão, który wznosił słupy wzdłuż wybrzeża Afryki.

W latach osiemdziesiątych XV w. po nabrzeżach Lizbony zaczęły jednak krążyć inne teorie dotyczące drogi do Indii. Miasto znajdowało się w awangardzie badań Afryki i stanowiło laboratorium, w którym testowano poglądy na świat. Jak Europa długa i szeroka astronomowie, uczeni, kartografowie i kupcy spoglądali na Portugalię jako na źródło najnowszych informacji na temat kształtu Afryki. Żydowskich matematyków, genueńskich kupców i niemieckich kartografów przyciągał do Lizbony gwar panujący na jej ulicach i widok niezmierzonego oceanu rozciągającego się za ujściem Tagu oraz portugalskich karawel wiozących czarnych niewolników, jaskrawo upierzone papugi, pieprz i odręcznie rysowane mapy. Zainteresowanie Jana nawigacją doprowadziło do utworzenia rady uczonych mających badać Afrykę. W jej skład wszedł José Vizinho, uczeń wielkiego żydowskiego matematyka i astronoma tych czasów, Abrahama Zacuto, oraz Niemiec Martin Behaim, który później skonstruował pierwszy globus. W interesie nauki obaj uczeni odbywali podróże na portugalskich statkach, na których prowadzili obserwacje Słońca.

Jan II, Książę Doskonały

Kiedy latem 1483 roku Cão pomału posuwał się wzdłuż wybrzeża, na dworze królewskim w Lizbonie przebywał genueński podróżnik Krzysztof Kolumb – w Portugalii zwany Cristóvão Colombo, a w Hiszpanii Cristóbal Colón – który proponował odmienną strategię znalezienia drogi do Indii. Król Jan poznał ją już przed dziesięciu laty, gdy otrzymał list od słynnego florentyńskiego matematyka Paola dal Pozzo Toscanellego. Uczony oświadczył, że „droga morska stąd do Indii, krainy przypraw korzennych, jest krótsza niż przez Gwineę”¹⁷. Ponieważ Ziemia jest okrągła, rozumował Toscanelli, można dotrzeć do Indii, płynąc w obu kierunkach, a droga na zachód jest krótsza. Nie wiedział wtedy oczywiście o barierze, jaką stanowi Ameryka, a ponadto zrobił kardynalny błąd w ocenie obwodu Ziemi: mocno go nie doszacował. Jednakże zarówno list, jak i mapa miały się okazać ważnym elementem w przyspieszającym wyścigu, który zawładnął Półwyspem Iberyjskim pod koniec stulecia. Kolumb wiedział o liście Toscanellego, a może nawet miał jego egzemplarz, w każdym razie śmiało zwrócił się do króla Jana o środki na podjęcie takiej próby. Monarcha cechował się otwartym umysłem. Przekazał propozycję niezwykle pewnego siebie Kolumba do rozważenia radzie uczonych, a sam czekał na powrót Cão.

Podróżnik wrócił do Lizbony w następnym roku na początku kwietnia, przywożąc raport o lądzie, którego brzegi wyginają się na wschód. Jan dokładnie go wypytał i zadowolony z rezultatów podróży przyznał mu wysoką roczną pensję oraz nadał szlachectwo, pozwalając wybrać sobie herb. Cão zdecydował się na dwa słupy zwieńczone krzyżami i dewizę swego rodu. Król sądził, że Indie są już w jego rękach. Że wystarczy jeszcze jedna wyprawa, żeby sprawa była przesądzona.

Raport Cão oznaczał kres nadziei Kolumba. Zarówno maniery Genueńczyka, jak i jego obliczenia uznano za nie do przyjęcia. Rada uczonych orzekła, że Kolumb powtórzył błąd Toscanellego dotyczący wielkości Ziemi: pomniejszył glob o dwadzieścia pięć procent i jednocześnie odległość od Indii, na dodatek wykazywał nieznośną pewność siebie i zapewne zażądał także niewspółmiernie wysokiej rekompensaty. „Ponieważ ów Cristóvão Colombo chełpił się i puszył, gdy mówił o swoich umiejętnościach, a także zmyślał i bajdurzył na temat wyspy Japonii, król nie dał mu wiary”¹⁸, zanotował portugalski dziejopis João de Barros, „tedy rozczarowany Genueńczyk opuścił dwór królewski i pojechał do Hiszpanii, gdzie zamierzał złożyć swą petycję”. W Madrycie Kolumb zaczął zabiegać u Izabeli i Ferdynanda, wykorzystując rywalizację między dwoma królestwami, aby zwiększyć swoje szanse.

Tymczasem Jan był pewny sukcesu. W maju lub czerwcu 1485 roku Cão w towarzystwie Martina Behaima wyruszył w następną podróż, zabierając ze sobą kolejne słupy, które chciał postawić na krańcu Afryki. Kilka miesięcy później król Portugalii obwieścił światu, że jego marynarze są bliscy sukcesu. W listopadzie orator króla, Vasco Fernandes de Lucena, w żarliwej przemowie będącej wyrazem narodowego i krucjatowego ducha obwieścił podporządkowanie się Jana nowemu papieżowi, Innocentemu VIII. Wspomniał o Księdzu Janie i że istnieje

dobrze ugruntowana nadzieja na zbadanie Morza Arabskiego, gdzie królestwa i narody tych, co zamieszkują Azję, słabo nam znanych, żarliwie wyznają świętą wiarę w Zbawiciela, od których, jeśli to prawda, co mówią najbardziej uczeni geografowie, portugalscy żeglarze są tylko o kilka dni drogi. Zbadawszy większą część afrykańskiego wybrzeża, nasi żeglarze rok temu zbliżyli się do Promontorio Prasso , gdzie rozpoczyna się Morze Arabskie; zbadali wszystkie rzeki, wybrzeża, porty na dystansie czterech i pół tysiąca mil od Lizbony i dokonali bardzo dokładnych obserwacji morza, lądów i gwiazd. Po zbadaniu tego kraju ujrzymy nagromadzenie wszelakich bogactw ku chwale całego świata chrześcijańskiego, a zwłaszcza Twojej, Najświętszy Ojcze¹⁹.

Następnie Lucena zacytował psalm 72: „I panować będzie od morza do morza, od Rzeki aż po krańce ziemi”²⁰. W psalmie Rzeką jest Jordan, ale w coraz bardziej globalistycznej wizji świata króla Jana równie dobrze mógłby to być Tag.

Kiedy Lucena wygłaszał swą orację, nowe wieści zachwiały nadziejami króla. Tysiąc mil dalej Cão odkrył, że bieg lądu na wschód okazał się złudny. To była tylko wielka zatoka, której brzeg wkrótce ponownie skręcił na południe i zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Tej jesieni na przylądku znajdującym się sto sześćdziesiąt mil od niej Cão umieścił kolejny słup; równikową dżunglę stopniowo zastępowały niskie wzgórza piaskowe tu i ówdzie porośnięte półpustynną roślinnością. W styczniu 1486 roku, gdy dopłynął do dzisiejszej Namibii, portugalski żeglarz był u kresu wytrzymałości. Na Przylądku Krzyża, jak nazwał miejsce, w którym się znalazł, obok kolonii fok wylegujących się na czarnych skałach wkopał w ziemię ostatni słup. Wydawało się, że Afryka będzie się ciągnąć bez końca, a sam Cão w tym momencie zniknął z kart historii. Nie wiadomo, czy zmarł podczas powrotu, czy też dotarł do Lizbony i został skazany na niesławę i zapomnienie przez króla Jana rozwścieczonego niepowodzeniem tak szeroko rozgłaszanej misji.

Niezależnie od losu, jaki go spotkał, Cão dodał do mapy Afryki kolejne tysiąc czterysta pięćdziesiąt mil wybrzeża. Portugalczycy zdawali się niezmordowani w swym uporze i wytrwałości, z jaką starali się dotrzeć na skraj znanego świata, przemierzając morza zwinnymi karawelami lub badając olbrzymie rzeki Afryki Zachodniej w poszukiwaniu nieuchwytnego królestwa Księdza Jana i wodnej drogi w poprzek lądu prowadzącej do Nilu. Wielu z nich poniosło śmierć. Utonęli razem ze statkami, zmarli na malarię lub zginęli od zatrutych strzał. Zostawili po sobie drobne ślady, które uratowały ich od popadnięcia w niepamięć.

Chyba najbardziej wzruszająca pamiątka po wysiłkach Cão znajduje się przy wodospadach Jellala na rzece Kongo. Ci, co tu przypłynęli, musieli pokonać na żaglach lub wiosłach kilkaset mil od morza w górę rzeki, po drodze mijając bagna mangrowe i porośnięte gęstym lasem brzegi. Walczyli z coraz silniejszym prądem, aż dotarli do skalistych przełomów i huczących wodospadów niosących wartki nurt wpływający z samego serca kontynentu. Kiedy nie mogli płynąć dalej, porzucili statki i odbyli dziesięciomilową wspinaczkę po skałach w nadziei, że zobaczą odnogę, którą mogliby popłynąć w górę rzeki, ale pokonały ich kolejne bystrzyny. Wysoko nad wodą na występie skalnym wyryli rodzaj pomnika. Herb króla Jana, krzyż i kilka słów: „W to miejsce dotarły statki Najjaśniejszego Pana Jana II króla Portugalii – Diogo Cão, Pedro Anes, Pedro da Costa, Álvaro Pyris, Pêro Escolar A…”²¹. Poniżej na prawo inna ręka wyryła kolejne imiona: „João de Samtyago, Diogo Pinheiro, Gonçalo Alvares, za chorego João Alvaresa (…)”; gdzie indziej znajdowały się same tylko imiona: „Antam (Antoni)”.

Inskrypcja wyryta na skałach nad wodospadami Jellala

Dziś napisy odpadły od skały, a okoliczności ich powstania wydają się równie zagadkowe jak ostatni wpis w dzienniku ekspedycji polarnej. Są tu nazwiska ludzi, którzy dowodzili statkami – Diogo Cão i inne wyryte obok krzyża – ale dowódców prawdopodobnie tu nie było. Całkiem możliwe, że Cão zorganizował dodatkową wyprawę, która miała sprawdzić, czy Kongo nadaje się do żeglowania – to zapewne ta druga grupa nazwisk. Oba napisy są niekompletne, jak gdyby ich twórcy w tym samym momencie przerwali pracę. Najwyraźniej coś ich powaliło lub zabiło. Może atak malarii, a może byli zbyt słabi, by kontynuować? Albo podczas wykuwania napisów zginęli z rąk tubylców? Co ciekawe, żaden z napisów nie zawiera ani jednej daty. Nie ma też o nich żadnej wzmianki w dokumentach z epoki. Europejczycy odkryli je dopiero w 1911 roku.

Portugalczykom trudno się było rozstać z ideą rzecznej lub lądowej drogi w poprzek Afryki, którą podsycały przypuszczenia dawnych geografów i kuszące płatkami złota średniowieczne mapy. Wiara, że wielkie rzeki Afryki Zachodniej łączą się z Nilem, że można dotrzeć do królestwa Księdza Jana w poprzek kontynentu, którego szerokość błędnie obliczyli, kosztowała Portugalczyków dekady długotrwałych i ciężkich wysiłków. Król Jan wysłał wiele lądowych wypraw, które miały przywieźć złoto i informacje, a ich członków okryć chwałą. Wielokrotnie ponawiane próby zbadania kongijskich rzek zawsze kończyły się tym samym. Po przepłynięciu kilkuset mil w górę rzeki Senegal karawele zatrzymały bystrzyny Felu. Kiedy podobnej wyprawie drogę zagrodziły Wodospady Barak Kunda na terenie Gambii, Jan wysłał inżynierów, by przebili się przez skałę, ale skala zadania przerosła ich możliwości. W tym samym czasie rycerze i giermkowie z dworu królewskiego próbowali przemierzyć afrykański ląd pieszo. Niewielkie grupki przeszły przez pustynie Mauretanii i dotarły do Wadanu i Timbuktu; królestw Dżolof i Tokolor; do władcy Mandinków w górnym Nigrze, którego znali pod imieniem Mandi Mansa. Część wróciła z wieściami o królestwach i szlakach handlowych, inne zaginęły.

Króla Jana nie zrażały jednak ani nieprzebyte bystrzyny Gambii czy Konga, ani uporczywie ciągnące się na południe wybrzeże Afryki, ani brak pewności co do istnienia na pół mitycznego chrześcijańskiego króla. Rozmach jego indyjskich planów i nieustępliwość w ich realizacji budzą podziw. Gdy w 1486 roku królewska rada uczonych w jeszcze większym skupieniu ślęczała nad nieszczęsnymi mapami świata, a Kolumb przekonywał królów Hiszpanii do obrania drogi zachodniej, król Jan po prostu zintensyfikował wysiłki. Tego samego roku w dokumentach pisanych po portugalsku po raz pierwszy pojawił się rzeczownik descobrimento, „odkrycie”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Sheriff, s. 309.

2. Hall, s. 84.

3. Ibid. s. 81.

4. Ferguson, s. 32.

5. Sheriff, s. 297.

6. Diffie, s. 53.

7. Ibid.

8. Rogerson, s. 287.

9. Diffie, s. 53.

10. http://www.ceylontoday.lk/64-75733-news-detail-galles-fascinating-museums.html.

11. http://www.socgeografialisboa.pt/en/coleccoes/areas-geograficas/portugal/2009/08/05/padrao-de-santo-agostinho.

12. Bulla Romanus Pontifex (Mikołaja V), 8 stycznia 1455, http://www.nativeweb.org/pages/legal/indig-romanus-pontifex.html.

13. Russell, s. 122.

14. Fonseca (2005), s. 179.

15. Ibid., s. 181.

16. Ibid.

17. List Toscanellego do Fernama Martinsa, kanonika Lizbony, 25 czerwca 1474, http://cartographic-images.net/Cartographic_Images/252_Toscanellis_World_Map.html.

18. Garcia, s. 67.

19. Ibid., s. 69.

20. Pismo Święte Nowego Testamentu i Psalmy, przekł. zbiorowy, Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2005.

21. Portugal the Pathfinder, s. 97.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: