Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sąsiady - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Sąsiady - ebook

„Sąsiady” to jedno z najoryginalniejszych zjawisk w polskiej literaturze ostatnich lat. 

Opowiadania tworzące wielowątkową, skomplikowaną opowieść, konfrontujące czytelników z językiem pełnym poetyckiej inwencji, które doczekały się filmowej adaptacji w reżyserii jednego z najwybitniejszych polskich twórców, Grzegorza Królikiewicza. 

Zamiast przedstawienia prostej fabuły, w „Sąsiadach” cyklowi przemian poddane są bezimienne postacie, labirynt irracjonalnych zdarzeń, a przede wszystkim tragiczna i jednocześnie groteskowa gra międzyludzkich relacji.
Wykorzystanie błyskotliwego humoru do opisania najgłębiej leżących pokładów ludzkich emocji przynosi niezwykłe efekty. W „Sąsiadach” nic nie jest tym, czym się być wydaje, logika zdarzeń ulega zupełnej destrukcji, a miejsce przewidywalnej rzeczywistości zajmuje świat rządzony zupełnie innymi prawami; świat, w którym przyrządzenie przyjaciela na obiad jest czymś całkiem zwyczajnym, najintymniejsze uczucia można wyrażać za pomocą pasztetowej, a śmierć wymaga wprowadzenia tylko drobnych zmian w dotychczasowym trybie życia. 
Język, sprowadzony do najprostszej formy, a zarazem naginany, jak gdyby autorowi chodziło o sprawdzenie jego wytrzymałości, przełamuje przyzwyczajenia i staje się zdolny do przekazywania treści przewrotnych, które dają się nie tyle wypowiedzieć, co wyrzeźbić w samej strukturze zdań.
„Sąsiady” to niezwykle udany eksperyment literacki, stanowiący połączenie wyśmienitego humoru i głębokiej refleksji, skłaniający do smakowania frazy i tropienia literackich odniesień, lecz niezmuszający do tego wszystkich bez wyjątku czytelników, w paradoksalny sposób „dobrze się czytając”. 
Obecne wydanie „Sąsiadów” zawiera zarówno już publikowane, jak i nowe opowiadania. 

Trafiłem przypadkowo na zbiór opowiadań „Sąsiady" Adriana Markowskiego. Po lekturze wiedziałem, że – zupełnie nieprzypadkowo.

Środowisko opisywane przez autora to margines społeczny, grupa bezwzględnie szczera. Istotą takiego wrażenia była PRAWDA. A to dlatego, bo realność została przez styl Markowskiego tak spotęgowana, że stała się opisem nas wszystkich.

Sposób, w jaki on nas opisał, jest tak fascynujący, że nie trzeba było proponować dodatkowych „ulepszających zabiegów” w przerabianiu prozy w formułę filmowego scenariusza. Daliśmy więc sobie swobodę w odczytywaniu sensu tego, co zostało w „Sąsiadach" napisane.
Grzegorz Królikiewicz, reżyser filmu Sąsiady

Adrian Markowski – autor opowiadań i piosenek („Niebo nad Caryńską”, Prószyński Media, 2012), dziennikarz, redaktor, przez całe życie zawodowo związany ze słowem pisanym. Mieszka w Warszawie.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8069-550-4
Rozmiar pliku: 706 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SOBOTA

W sobotę zeszłą, przed południem, do domu wracam. Wrzask, krzyk, na całym podwórku słychać!

Sąsiad, co to na dole po drugiej stronie podwórka mieszka, żonę tłucze.

Sąsiedzi wszyscy w oknach swoich siedzą, słuchają.

Swoją żonę tłucze przecież, nie inną. Swoje powody najwidoczniej ma, bo jakby nie miał, żony by przecież z samego rana nie tłukł.

A za co żonę sąsiad tłukł, sąsiadka, co ją na schodach spotkałem, mi powiedziała.

Motor, sąsiad, co nad nim mieszka, sobie kupił i po podwórku z samego rana zaczął na motorze w kółko jeździć.

Sąsiedzi wszyscy w oknach siedzą, patrzą.

Na swoim motorze przecież sąsiad jeździ, nie innym. Swoje powody, żeby w kółko po podwórku na motorze jeździć, najwidoczniej ma.

Dlaczego na motorze po podwórku w kółko sąsiad jeździł, od sąsiadki też się dowiedziałem.

Sąsiad, co okna naprzeciwko sąsiada ma, rower sobie tydzień wcześniej kupił i na rowerze po podwórku cały dzień w kółko jeździł i dzwonkiem dzwonił.

Wszyscy sąsiedzi w oknach siedzą, patrzą.

Na swoim rowerze jeździ, nie innym. Swoje powody, żeby w kółko po podwórku na rowerze jeździć, najwidoczniej ma.

To jak sąsiad, co motor tydzień później kupił, sąsiada na rowerze zobaczył, zaraz zaczął żonę z samego rana tłuc.

Rowery, krzyczał, inni sobie kupują, a ja co? Życie z tobą, tak że na całym podwórku było słychać, krzyczał, marnuję!

Sąsiedzi wszyscy w oknach siedzą, patrzą.

Swoją żonę przecież tłucze, nie inną. Swoje powody najwidoczniej ma, bo inaczej żony by z samego rana przecież nie tłukł.

A rower to sąsiadowi zaraz zginął. W komórce sąsiad rower na noc zamknął, kłódkę nową założył, w oknie pół nocy, żeby roweru mu nie ukradli, przesiedział, ale w końcu musiał spać się położyć. A następnego dnia roweru w komórce już nie było. Nie wiadomo, gdzie się podział. Nawet kłódka nowa mu nie została.

To w tę zeszłą sobotę sąsiad, ten co to żonę tydzień wcześniej stłukł, motor sobie na raty kupił i od samego rana w kółko po podwórku na motorze jeździł.

Sąsiedzi wszyscy w oknach siedzą, patrzą.

Na swoim motorze przecież jeździ, nie innym. Swoje powody, żeby w kółko po podwórku na motorze jeździć, najwidoczniej ma.

Tylko motorem na podwórko wjechał, żona sąsiada, co to rower miał, zaraz w samej halce z domu uciekła.

Na co miała czekać?

To i co dziwnego, że sąsiad, co na dole, po drugiej stronie podwórka mieszka, z samego rana zaczął swoją żonę tłuc, jak nie uciekała? Motory, krzyczał, inni sobie kupują, a ja co? Życie z tobą, tak że na całym podwórku było słychać, marnuję!

Sąsiedzi w oknach siedzą, patrzą.

Swoją żonę przecież sąsiad tłucze, nie inną. Swoje powody najwidoczniej ma, bo jakby nie miał, żony by przecież z samego rana nie tłukł.

A motor to sąsiadowi następnego dnia zginął. Motor pod oknem postawił, przykrył plandeką, pół nocy w oknie przesiedział, pilnował, żeby mu motoru nie ukradli. Ale musiał w końcu położyć się spać. A w niedzielę rano motoru już pod oknem nie było. Nie wiadomo, gdzie się podział. Plandeka mu nawet nie została.

W sobotę następną, rano, do domu wracam. Syrenka, patrzę, nowa, na podwórko wjeżdża. Sąsiad, ten co to żonę w zeszłą sobotę tłukł, syrenkę nową na raty kupił. A że jeździć syrenką po podwórku się nie dało, to myć zaraz syrenkę zaczął.

Wszyscy sąsiedzi w oknach siedzą, patrzą.

Swoją syrenkę myje, nie inną. Swoje powody najwidoczniej ma, bo przecież inaczej syrenki nowej by z samego rana nie mył.

Tylko żony sąsiadów innych, że sąsiad syrenką na podwórko wjechał, zobaczyły, w samych halkach, jedna po drugiej, z domu zaczęły uciekać.

Sąsiedzi w oknach siedzą, patrzą.

W swoich halkach żony uciekają, nie w innych. Swoje powody najwidoczniej mają.WESOŁYCH ŚWIĄT!

Po karpia przed świętami mnie żona wysłała. Gdzie ja jej karpia dostanę?

Dużego, mówi, przynieś, żywego! Inaczej co to za święta? Jakie to święta, jak się karpia przed śniadaniem nie utłucze?

Pieniądze z portmonetki daje i drzwi otwiera.

Na podwórko wychodzę, patrzę. Sąsiedzi do domu karpie w gazetę owinięte niosą. Silne sztuki, bo jak trzeba się w siatkach rzucają.

Dwa muszę dostać, myślę. Jakby po jednym tylko dawali, trudno, drugi raz w kolejce stanę. Jednego przyniosę i co? Żona zaraz utłucze i już po świętach. Młotka do karpia nawet do ręki nie dostanę. A tak, ona swojego, ja swojego utłukę.

Z bramy wychodzę. Dokąd po karpia? Sąsiadów, tych co nieśli, mogłem zapytać. Z drugiej strony, może i lepiej, że nie pytałem. Zaraz by mnie na drugi koniec miasta albo i dalej wysłali! Z sąsiadami znamy się nie od wczoraj! Wesołych Świąt!

Na ulicy kolejka. Długa. Za róg zakręca. Może po karpia?

Do ostatniego podchodzę, pytam. Nic. Głowy nawet nie odwróci. Tylko do tego, co przed nim, bliżej się przysuwa. Odczekałem chwilę, pytam jeszcze raz. Znów nic.

Postałem chwilę, w końcu, dalej na pewno będą wiedzieć, czy po karpia, mówię, pójdę zapytać.

Wszystkie głowy się do mnie zaraz odwróciły. Jakie dalej, ten, co nie mówił, mówi. Dalej pójść chce, kto inny krzyczy, i do kolejki się wepchać! Wesołych Świąt! Tu niektórzy od rana stoją!

Jak od rana, to już na pewno po karpia! Staję na końcu. A że za mną następni stają, to już całkiem jestem pewien, że po karpia. Po co innego mieliby stawać? Przed świętami?

Kolejka przesuwa się krok za krokiem. Mijam róg ulicy, jeszcze jeden, następny. Na dwie się rozchodzi. Jedni na prawo idą, drudzy na lewo. Którędy po karpia?

Pytać nie będę. I tak nikt nie powie. A jak powie, to skąd wiadomo, czy nie wie, czy wie, tylko nie chce powiedzieć? Na wszelki wypadek idę w lewo. W prawo rybny jest, a w rybnym przed świętami to już na pewno karpia nie dostanę!

Dookoła coraz więcej kolejek. Jedne w tę samą stronę, co moja, idą, inne w całkiem inną. Jedne wzdłuż ulicy, inne w poprzek. Nikt do nikogo słowa nie powie. Każdy się tylko do pleców tego, co przed nim, jak najbliżej przysuwa.

Dochodzę wreszcie do sklepu.

Mydlarnia.

Karpia do mydlarni rzucili czy jak?

Wchodzę do środka. Mydło dają, gdzieś z przodu kolejki słyszę. Szare. Ale za to po dwa kawałki.

Przed świętami mydło jak znalazł! Dochodzę do lady, płacę. Kobieta przede mną dwa kawałki salcesonu kładzie i w gazetę owija.

Wziąłem, gazetę odchylam i na kobietę patrzę.

Mydło, w końcu do niej mówię, miało być, nie salceson.

Patrzy na mnie, jakbym nie w tej co trzeba kolejce stanął.

W głowie, mówi, poprzewracane ma! I znów to na mnie, to na tych, co za mną stoją, spogląda. Umyć się tym może albo zjeść, mówi. Wesołych Świąt! Mnie wszystko jedno. Niech się szybciej namyśla! Za nim czekają!

Salceson w gazecie do kieszeni palta chowam i bez słowa ze sklepu wychodzę. Może też mam jej Wesołych Świąt życzyć? Nie ma mowy! Tabliczkę, że zaraz wraca, wywiesi, i co? Już widzę, jak ci, co za mną stoją, Wesołych Świat mi życzą!

Staję przed sklepem. Na lewo kolejka, na prawo też. Między nimi inne jeszcze. Końca żadnego nigdzie nie widać. Która po karpia?

Do pierwszej z brzegu kolejki podchodzę, o koniec grzecznie pytam. Nic. Nikt głowy nawet nie odwróci. Do następnej idę. To samo. Każdy gdzie indziej patrzy.

Dobrze, że mam salceson. Obok takiego jednego, niedużego staję i do kieszeni sięgam.

Głowy nie odwraca, ale widzę, że patrzy. Salceson z gazety rozwijam. Spojrzał raz, spojrzał drugi, w końcu do tego, co za nim stoi, się przysuwa. Odwraca się i, ten tu miejsce miał zajęte, mówi, po mydło tylko, do innej kolejki stać poszedł. Wchodzę do kolejki. Gazetę przedarłem i kawałek salcesonu daję.

Gdzie mydło rzucili, ten, co mnie wpuścił, zaraz się pyta. Nic nie mówię. A co mam niby powiedzieć? Dobrze, że z tyłu, za mną stoi. Przynajmniej nie muszę udawać, że patrzę w inną stronę.

Posuwam się z kolejką, krok za krokiem. Jedna ulica, druga, następna. Znów obok mydlarni przechodzę i już jestem przy warzywnym. Tyle stałem. Trzeba coś wziąć.

Do sklepu wchodzę, staję na palcach, żeby zobaczyć, co dają. Pudełka jakieś nieduże kobieta na ladę wykłada. Herbatę, gdzieś z przodu kolejki słyszę, do warzywnego rzucili. Ale że mi się zaraz mydlarnia przypomniała, to pomyślałem sobie, że pewnie wcale nie herbatę dają, tylko może mydło? Do kobiety wreszcie dochodzę, płacę. Pudełko przede mną kładzie. Naftalina. W kulkach. I Wesołych Świąt życzy.

Słowa nie powiedziałem. Wziąłem. Wychodzę.

Przed warzywnym czas jakiś musiałem pochodzić, nim jeden taki za naftalinę do kolejki mnie wpuścił. Salcesonu ostatni kawałek może miałem oddać? Niedoczekanie!

Stanąłem, czekam tylko, aż ten, co naftalinę wziął, skąd herbatę mam, zapyta. Ale nie. Przysunął się i że landrynki, co je ode mnie dostał, dzieciakowi zaniesie, powiada. Nic nie mówię. Dzieciaka tylko mi się szkoda trochę zrobiło.

Znów parę ulic mijam. Późno się robić zaczyna. Do domu bez karpia, zdaje się, będzie trzeba wracać. Trudno. Do sklepu, gdzie kolejka idzie, tylko jeszcze wejdę.

Sklep coraz bliżej. Ci, co już wychodzą, w gazetę owinięte coś niosą. Może karpie? Blisko już całkiem jestem, patrzę.

Monopolowy.

Z pustymi rękami do domu nie wrócę! Karpia w monopolowym nie dostanę, ale przynajmniej na pewno wiadomo, co dają. Dnia nie zmarnowałem! Przy drzwiach jestem, na palcach staję, patrzę. Półki całkiem puste. Na wagę sklepowa coś kładzie i w gazetę owija. Aż mi się gorąco zrobiło.

Karpia, jak nic karpia do monopolowego rzucili!

Do lady dochodzę, chcę płacić. Jeden czy dwa, kobieta pyta. Wiedziałem! Dwa, mówię. Od razu pieniądze kładę i siatkę nadstawiam.

Patrzę.

Pod ladę gdzieś sięga i królika żywego wyjmuje. Za uszy go trzyma. Biały może być, pyta. A że ja nic, to zważyła, w gazetę owinęła i do siatki mi kładzie. Drugiego też zaraz. Wesołych Świąt! Reszty jeszcze trochę dostałem.

Przed sklepem w kółko sobie trochę pochodziłem. W kieszeni tylko drobne zostały, króliki się w siatce rzucają. Jak tu z nimi do domu wrócić? Z drugiej strony do utłuczenia królik nawet od karpia lepszy! Jakoś to będzie.

W jedną stronę idę, w drugą. Wszędzie kolejki. Nie można przejść. Po tabliczkach z nazwami ulic na domach się rozglądam. Okolica miasta jakaś dalsza. Którędy do domu?

Pytam, każdy w inną stronę patrzy. W końcu kolejkę jedną, inną całkiem niż wszystkie inne, widzę. Każdy siatkę pełną albo dwie w rękach trzyma. Na pewno do domu!

Nieduży jeden taki za ostatni kawałek salcesonu do kolejki mnie wpuścił. Króliki się w siatce rzucają. Niech dobrze trzyma, ten, co salceson wziął, powiada, żeby karpie nie uciekli!

Do miejsca, gdzie się kolejki dwie w jedną schodzą, doszedłem i już przy swoim domu jestem. Szarówka się robi. Przez podwórko idę, z okien sąsiedzi, pewnie ci co karpia jeszcze nie mają, tak na mnie patrzą, że najlepiej byłoby stanąć i od razu powiedzieć, że nie karpie, tylko króliki niosę.

Do domu wchodzę. Żona w przedpokoju siatkę ode mnie bierze i do kuchni idzie. Zaglądam. Króliki, jak gdyby nigdy nic, z gazety rozwija i do łazienki niesie.

Do wanny włożę, zaraz się do mnie odzywa, żeby do jutra żywe były. Z samego rana do kościoła pójdziesz poświęcić, a potem utłuczemy. Po jednym. Ja swojego, a ty swojego utłuczesz. Dobrze, powiada dalej, że karpia wystałeś. Co to za Wielkanoc by była? Jaka to Wielkanoc, jak się przynajmniej karpia nie utłucze?KOT

Ani

Do kotów nic nie mam.

Nikt nie może powiedzieć.

Na podwórku takiego zobaczę, przejdę obok. Jak gdyby nigdy nic.

Nie da się złapać. Co wiem, to wiem.

Na schody albo do piwnicy się któryś zapędzi, niech kto inny za takim gania. Nie ma głupich.

Pogryzie, podrapie, a i tak ucieknie.

Nie. Nic nie mam do kotów. Ja sobie, one sobie.

Po zimie ciepło się wreszcie zrobiło, watę z okna wieczorem wyciągam, otwieram, niech się, myślę, trochę przewietrzy. Tylko krzesło do okna, żeby sobie przy oknie na krześle posiedzieć, przystawiłem.

Miauczy.

Siedzę, siedzę, czekam, może mu to miauczenie przejdzie.

Dalej miauczy.

Miauczy, że wytrzymać nie można. Blisko gdzieś, zdaje się, musi siedzieć.

Z krzesła wstałem, przez parapet się wychylam, na podwórku ciemno. Patrzę.

Jest. Wielki. Cały w paski. Pod moim oknem.

Poczekaj, myślę. Ty ze mną tak, to ja z tobą też całkiem inaczej. Zaraz ci się miauczenia do końca życia odechce. W największym garnku wodę zagotowałem, do okna wracam, wychylam się, żeby lepiej widzieć.

Raz, dwa, trzy, garnek do góry dnem odwracam!

Wrzask taki, jakby kto kota ze skóry obdzierał! Światła w oknach w całej kamienicy zaraz się pozapalały. Każdy chce zobaczyć. Już z powrotem na krześle chciałem sobie usiąść, bo przecież więcej pod moim oknem na pewno miauczeć nie będzie.

O rany boskie!

Co? Gdzie kot o rany boskie może mówić!

Bardziej się przez parapet wychylam, a tu już nie tylko o rany boskie, ale i, o Boże, i inne jeszcze rzeczy spod okna słychać! Patrzę.

Sąsiad. Z dołu. W piżamie w paski spod mojego okna na czworakach ucieka. Do góry tylko raz po raz oczami wielkimi ze strachu spogląda.

Odskoczyłem od okna, jakbym to nie ja na sąsiada, tylko sąsiad na mnie garnek gorącej wody wylał. Do kuchni poszedłem, siadam przy stole, wstaję, tam i z powrotem chodzę. Całkiem mi się siedzieć przy oknie odechciało.

Garnek gorącej wody na sąsiada wylałem!

Gorącej wody! Na sąsiada!

Pochodziłem czas jakiś, o sąsiedzie i gorącej wodzie pomyślałem, ale w końcu myślę, bez dwóch zdań. Sam sobie winien! Jakby pod moim oknem w piżamie w paski nie miauczał, tobym na niego gorącej wody nie wylał. A tak co? Żebym nawet i wiedział, że nie kot, tylko sąsiad, sąsiadowi powiedzieć, żeby nie miauczał albo żeby sobie na inne podwórko miauczeć poszedł, przecież nie mogę!

Jak? Sąsiadowi? Żeby nie miauczał?

W cudze sprawy nosa wsadzać nie będę. Do sąsiadów nic nie mam. Ja sobie, oni sobie.

To okno na noc tylko dobrze zamknąłem i położyłem się spać. Jak pogotowie zaraz przyjechało, z łóżka nawet nie wstałem, żeby zobaczyć po kogo. Nie moja sprawa.

Przed południem jakoś wstaję, do ubikacji na podwórko wychodzę. Sąsiadki dwie na schodach stoją. Pogotowie, jedna do drugiej powiada, w nocy sąsiada zabrało. Poparzył się.

Dzień dobry, sąsiadkom powiedziałem i do ubikacji poszedłem.

Parę tygodni minęło. Któregoś dnia kładę się spać, okno zostawiam otwarte.

Miauczy.

Leżę, leżę, leżę, zasnąć od tego miauczenia nie mogę.

Dalej miauczy.

Wstaję, wyglądam przez okno.

Sąsiad. Po drugiej stronie podwórka. W piżamie w paski obok drzwi sobie siedzi.

Poczekaj, myślę. Jak nic zaraz ktoś ci garnek gorącej wody na głowę wyleje.

Zamknąłem okno, wracam do łóżka, próbuję zasnąć. Nie mogę. Okno zamknięte, a miauczenie i tak słychać.

Wstaję, do kuchni idę, siadam przy stole, wstaję, tam i z powrotem z kuchni do pokoju chodzę. Całkiem mi się w końcu spać odechciało. W domu tych, co im pod oknami miauczy, nie ma, czy jak?

Nie, myślę! Dosyć! Żadnego miauczenia na podwórku nie będzie!

W garnku największym wody zagotowałem, schodzę na dół. Przez podwórko przeszedłem, sąsiadowi, co pod drzwiami siedzi, dobry wieczór, mówię.

Sąsiad miauczeć przestał. Dobry wieczór sąsiadowi, odpowiada. I dalej siedzi.

Na garnek tylko jakoś tak, że żal patrzeć, patrzy.

Żal mi się sąsiada zrobiło, ale co? Powiedzieć mu, żeby nie miauczał, przecież nie mogę!

W cudze sprawy nosa wtykać nie będę! Chce mu się miauczeć, niech miauczy!

Wszedłem schodami na półpiętro, okno otworzyłem, przez parapet się wychylam, czekam.

Tylko znowu miauczeć zaczął, raz, dwa, trzy, garnek do góry dnem odwracam.

Przestał. Żadnego wrzasku nie słychać. Wyglądam. Przez podwórko na czworakach po cichu sąsiad do siebie ucieka. Wstyd mu się pewnie zrobiło, że za tamtym razem sąsiadów wszystkich w całej kamienicy wrzaskami pobudził.

To potem znów przez parę tygodni sąsiada nie było. Żonę jego tylko na podwórku raz czy dwa spotkałem. Dzień dobry, powiedzieliśmy sobie, i tyle. Pytać o sąsiada na pewno nie będę.

A tamtej nocy znów pogotowie po kogoś przyjechało. Ale sąsiadek żadnych na drugi dzień na schodach nie spotkałem.

To przez parę tygodni sobie spałem przy otwartym oknie.

Któreś nocy, okno jak zawsze mam otwarte, znów miauczenie słychać. Gdzieś blisko. Jak nic pod moim oknem usiadł!

To już nawet nie wyglądałem, tylko zagotowałem wodę i razem z garnkiem na głowę mu spuściłem. Nawet nie popatrzyłem, czy ucieka.

To potem jakoś wcale już sąsiada więcej nie widziałem. Żona tylko jego parę dni później na czarno ubrana, nie wiedzieć czemu, chodzić zaczęła. Raz, drugi na podwórku ją spotkałem, powiedziałem dzień dobry.

Pytać przecież o sąsiada nie będę.

Nic mi do niego.

On sobie, a ja sobie.Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej, płatnej wersji

PEŁNY SPIS TREŚCI:

SOBOTA

WESOŁYCH ŚWIĄT!

KOT

MORTADELA

PRZEMIANY

OKNO

POGRZEB

ŚWIĘCONE

KONIEC ŚWIATA

MŁOTEK DO KARPIA

TEN Z NAPRZECIWKA

KRÓLIK

O WĘGLU Z PIWNICY

PASZTETOWA

BUCHALTER

CYROGRAF

MAŁŻEŃSTWO W CZTERECH AKTACH

O SKLEPOWEJ Z MIĘSNEGO

URODZINY

MAŁY KROK W ZAGMATWANEJ PRZESTRZENI STARYCH KAMIENIC

ULICA

PRZYJACIEL

MALLEUS MALEFICARUM

POKÓJ

SĄSIADY

ŚWIĘTO

POD TRÓJKĄ

GAZETA

O CZŁOWIEKU, KTÓRY UMIAŁ CENIĆ KAŻDY RODZAJ ULGI

DUSZA CZŁOWIEK

PIES

POGOTOWIE

TRUTKA NA SZCZURY

POGRZEBACZ

DOM

SĄSIADKA

SENNIK SĄSIEDZKI

ZADUSZKI

RZECZYWISTOŚĆ NADPRZYRODZONA

NIEDZIELA

NIETUTEJSZY

MĘŻOWIE

SŁUŻĄCA

OSTATNIA LEKCJA

HYDRAULIK

GOŁĘBNIK

POCZEKALNIA

ŚWIĘTE OBRAZKI

SĄSIADÓW ŻYCIE POZAGROBOWE

POKUTA

WINNY

REQUIEM

WIECZNE ODPOCZYWANIE

TELEWIZOR

KOTOGRAJ

MEBEL

PO ŚLUBIE

O ROZPALANIU W PIECU PRELUDIUM GRUDNIOWE

UŚLUBIENI

EMERYTKA

KRZYŻ PAŃSKI

MISERERE

SĄSIAD SĄSIADOWI SĄSIADEM!

CZYŚCIEC

SEN

ŻONA
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: