Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętniki z pobytu na Syberii, część II - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 kwietnia 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,00

Pamiętniki z pobytu na Syberii, część II - ebook

Część II

Rufin Piotrowski, zesłany na Syberię za zorganizowanie antycarskiej konspiracji w Kamieńcu Podolskim, szesnaście miesięcy zbierał żywność, suszył chleb na suchary, rysował mapy i oszczędzał pieniądze.

Wreszcie, w lutym 1846 roku, uciekł z niewoli i ruszył w najdłuższą podróż swojego życia.

Pamiętniki… ukazują tę niezwykłą drogę, ale także codzienność życia na zesłaniu, ponadto prezentują funkcjonowanie carskiego aparatu represji. Są świadectwem niezwykłej determinacji i hartu ducha człowieka o szlachetnym sercu i prawym umyśle.  

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8116-084-1
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ XVII

Wyjazd z Kijowa. Instrukcje dane żandarmom. Podróż na Syberię przez Nieżyn, Baturyn, Królewiec, Głuchów w czernichowskiej guberni. Przemowa do Rusinów. Dalsza podróż przez Kromy, Orzeł, w guberni orłowskiej. Przygody podczas tej podróży

Kiedy się już zupełnie przebrałem, znowu mi dano te same nieszczęśliwe kajdany, choć prosiłem pułkownika Lewkowicza o inne, wygodniejsze, za które chciałem zapłacić własnymi pieniędzmi. Wszystko to nic nie pomogło, wymawiał się, tłumaczył, w końcu po prostu powiedział, że innych nie miał i że powinienem wdziać te same. Włożono mi więc na nogi te same kajdany, które jak kleszczami znowu je objęły po wierzchu cholew od butów. Lewkowicz, widząc to, polecił żandarmom, aby przy pierwszej lepszej kuźni kazali mi je nieco rozszerzyć. Zakuto, wyprowadzono i wsadzono mnie na odkrytą kibitkę o trzech koniach, po jednej i po drugiej stronie obok mnie usiedli żandarmi, z których jeden był podoficerem, a obaj z nabitą bronią i pałaszami.

Wolno ruszył pocztylion. Z góry przez bramę zjechaliśmy w dół, nad Dniepr, bardzo w tym miejscu szeroki, bystry, bałwaniący się, wspaniały i groźny. Na nim był most drewniany na łodziach. Jechaliśmy przez most także wolno, bo jechać prędko zabroniono. Smutno, tęskno i boleśnie mi się stało, gdy opuszczałem może po raz ostatni w mym życiu granice Polski i tę lubą Ukrainę, gdzie spędziłem młodość i za którą umrzeć tak byłoby miło. Otuliwszy się szerokim płaszczem, rzewnie, gorąco zapłakałem, jakby na swoim pogrzebie własnym, nie szczędząc bynajmniej aktów strzelistych dla Mikołaja i dla wszystkich jego popleczników. Nareszcie, westchnąwszy do Boga, tego jedynego Opiekuna, Ojca nieszczęśliwych i utrapionych, poddałem się memu przeznaczeniu, lecz z nieubłaganą zemstą w sercu dla wrogów ojczyzny. Przebywszy most i kawał piaszczystego wybrzeża, wyjechaliśmy na suchą drogę, ale źle brukowaną. Woźnica — popuściwszy koniom lejce — krzyknął po moskiewsku: „Paszoł!”. Konie ruszyły z kopyta, dzwonek zajęczał, a myśmy lecieli pędem wichru. Kto nie jeździł nigdy pocztą rosyjską w kibitce bez resorów, ten żadnego o tej jeździe wyobrażenia mieć nie może. Nie minę się z prawdą, jeżeli szybkość, pęd i niewygodę tej jazdy porównam z pędem szatanów, którzy porwawszy nieszczęśliwą duszę, wśród mąk taszczą ją do piekła.

Ten ruch nagły i gwałtowny po długiej, siedmiomiesięcznej, przymusowej bezczynności i gnuśności więzienia, ta ilość świeżego powietrza, którego pęd powiększał się siłą pędu koni, wpadająca do płuc osłabionych węglikiem1 i innymi wyziewami więzienia, wpłynęły na mnie w dziwny, niebezpieczny sposób. Czułem się wkrótce jakby pijany i odurzony, a każde mocniejsza wstrząsy kibitki zdawały mi się grozić oderwaniem wnętrzności od ciała, przy tym ucisk nielitościwy kajdan, sprawiający chwilami dotkliwy ból w nogach, wszystko to razem niemało się przyczyniło do odrętwienia przy końcu pierwszego dnia mej podróży. Zmieniliśmy tego dnia kilka razy konie pocztowe. Przy jednej stacji dość już późno w nocy chciano także zmienić konie. Żandarmi swym zwyczajem wzięli mnie z powozu, ale spostrzegłszy, że prawie omdlałem, wnieśli mnie do pocztowej izby, położyli na kanapie i zatrwożeni stanem mojego zdrowia naradzali się z sobą, co mają ze mną robić. Czy wieźć dalej, czy zaczekać? Jeden z nich tak się odezwał:

— Tu nie ma co długo myśleć, ty wiesz, że mamy rozkaz, aby go jak można najspieszniej odwieźć do Omska, a rozkaz musimy wypełnić, inaczej będzie bieda. Chory czy nie, trzeba go wieźć dalej.

A drugi mu na to:

— Dobrze, wieźć dalej, a jak nam po drodze gdzie umrze? Czy nie dostaniemy za to pałek? Ty wiesz, że nam także rozkazano dostawić go do Omska żywego.

— Tak, to prawda, ale cóż tu robić? Nie wieźć go bieda, wieźć jeszcze większa, ot, nieszczęście.

Rozmawiali jeszcze dość długo, radzili się, biedzili, co mają ze mną zrobić. Nareszcie zdecydowali się pozwolić mi tam przez noc wypocząć, a jutro zobaczą, co mają ze mną zrobić.

W całej tej rozmowie ani słowa litości dla chorego. Słyszałem całą ich rozmowę jakby w marzeniu, ale tak mocno byłem osłabiony, że ciężko było mi się ruszyć, z trudnością mógłbym usta otworzyć, i dlatego wcale się do nich nie odzywałem. Zresztą byłem w tym stanie obojętności, że gdyby mnie wsadzili na wóz, byłbym pojechał, nic nie mówiąc, tak jak teraz zostałem, gdy mnie zostawiono. Zmęczenie i prawo natury przywołały dobroczynny sen, usnąłem więc tak, jak byłem ubrany, w płaszczu i w kajdanach, a musiałem spać smacznie, bo mnie żandarmi obudzili już dobrze w dzień. Po obudzeniu poczułem się nieco trzeźwiejszy, choć mocno osłabiony. Napiłem się gorącej herbaty, kazałem żandarmom dać wódki i ruszyliśmy w drogę. Świeżość rannego powietrza, jak i odpoczynek pokrzepiły mnie nieco. Z przyjemnością oddychałem, czułem, że powracałem do zdrowia, i zacząłem doceniać piękność i wspaniałość przyrody, wielkość i dobroć Boga. Wstrząsy kibitki już mi tak mocno nie dolegały, słowem, po przejściu kryzysu, zacząłem się przyzwyczajać do podróży i sił nabierać, tylko obręcze kajdan mocno ściskały nogi. Zacząłem przemawiać do żandarmów, którzy ośmielili się także kilka słów przemówić do mnie, bo pierwszego dnia, ilekroć zachęcałem ich do rozmowy, to albo nic mi nie odpowiadali, albo też odpowiadali tylko: „Nam nie wolno z wami mówić”. Teraz korzystałem z ich dobrego usposobienia i zadowolenia, jakie zdawali się okazywać z przyczyny mojego ozdrowienia, i poprosiłem ich pięknie, aby stosując się do poleceń Lewkowicza, pozwolili mi nieco rozszerzyć kajdany. Po niejakim oporze ze strachu przed karą zezwolili i na to. W jednej kuźni przy drodze we wsi rozszerzono mi nieco obręcze, które jednak były jeszcze i tak ciasne, że w żaden sposób nie mogłem zdjąć butów. Uwolniony tym sposobem choć w części od cierpień umiałem być moim żandarmom zobowiązany.

Nim przystąpię do opisania dalszej mej podróży na Syberię, muszę uczynić tu wzmiankę o instrukcji udzielonej żandarmom i dotyczącej mojej osoby. O tej instrukcji, oczywiście, miałem później okazję się przekonać, jej brzmienie było następujące: „Nie dawać więźniowi noża, widelca lub jakiejkolwiek rzeczy, którą by mógł sobie odebrać życie lub zdrowiu zaszkodzić albo się targnąć na żandarmów, nie odstępować od jego osoby, nie pozwalać, aby się ktokolwiek do niego przybliżał i z nim rozmawiał, pilnować, aby nie uciekł i żywego dostawić do Omska, zdać samemu generałowi-gubernatorowi zachodniej Syberii i dowódcy całego syberyjskiego korpusu, księciu Gorczakowowi. Jeżeliby przypadkiem w drodze zachorował (co z przyczyny stanu jego zdrowia może nastąpić), wówczas starać się potrzeba wszelkimi sposobami dowieźć go do najbliższego znajdującego się po drodze miasta gubernialnego, a gdyby choroba była nagła i gwałtowna, do najbliższego miasta powiatowego, w pierwszym i drugim razie zameldować się właściwej władzy miejscowej, która obowiązana jest zamknąć więźnia w bezpiecznym miejscu i dołożyć wszelkich starań, by przywrócić go do zdrowia. Żandarmi go eskortujący winni pozostać przy nim i nie odstępować go nawet w chorobie. Gdyby jego jednak choroba trwała więcej niż miesiąc, dopiero wówczas żandarmi oddadzą więźnia pod dozór i odpowiedzialność miejscowej władzy, a wziąwszy od niej prawem przepisane świadectwo, wrócą sami do Kijowa”. Było w tej instrukcji wiele innych jeszcze drobniejszych szczegółów, ale te pomijam.

Wynikało stąd, że żandarmi ani w dzień, ani w nocy nigdy mnie nie odstępowali, siedzieli ze mną po obu stronach w kibitce, czuwali i drzemali wraz ze mną. Kiedy dostawałem coś do jedzenia, żandarm, obejrzawszy pilnie pokarm, krajał mi mięso, kości obrzynał i odrzucał, zapewne abym się nimi nie udławił, i dopiero stawiał przede mną, a ja bez noża i bez widelca musiałem jeść wszystko tylko łyżką. Kiedy przebywaliśmy jakąś rzekę, czy to na promie, czy po moście, nie tylko że żandarmi nie pozwalali mi zsiąść z powozu, ale i zawsze obok mnie stali lub siedzieli, bojąc się zapewne, abym się nie rzucił z rozpaczy do wody. I, prawdę powiedziawszy, mieli rację. Żandarmi, ściśle wykonując rozkazy i wydane im polecenia, nigdy jednak nie nadużyli mojego położenia i obchodzili się ze mną z szacunkiem i uprzejmie. Zdarzało się, szczególnie kiedy się ze sobą bliżej poznaliśmy, iż nierzadko odstępowali od rozkazowego obowiązku, a wówczas widziałem w nich tylko ludzi z sercem, ludzi nieszczęśliwych. Wówczas cieszyli mnie, radzili, a niekiedy i nad własną zapłakali dolą.

Powinienem tu dodać jeszcze jedną osobliwość dotyczącą mojego zesłania na Syberię. Ci, co znają lub przynajmniej mogą się domyśleć jej powodów, niech o niej zadecydują, ja zaś nic z niej dociec nie mogłem, bo nie miałem możliwości o niej się przekonać. Zwykle tych, których skazują na „katorżnuju robotu” na Syberii, wysyłają do Tobolska, gdzie rezyduje komisja wygnańców, która wprawdzie sama nie decyduje, dokąd danego winowajcę politycznego odesłać, ale przynajmniej ścisłą nad nimi wszystkimi utrzymuje kontrolę. Mnie zaś generał-gubernator Bibikow wraz z raportem obejmującym rodzaj mojego przestępstwa, a podobno i z własnoręcznym swym podpisem, rozkazał odesłać wprost w ręce generała-gubernatora będącego zarazem naczelnym dowódcą korpusu syberyjskiego, mającego swą rezydencję w Omsku, z wyraźnym rozkazem dla żandarmów, by nie meldować się w Tobolsku komukolwiek. To zlecenie miało albo ulżyć mi w moim położeniu, albo jedynie zwrócić szczególną uwagę generała-gubernatora księcia Gorczakowa na moje sprawowanie lub osobę, którą poruczono jego dozorowi, dotychczas tego z pewnością orzec nie mogę. Teraz wracam do dalszego opisu mej podróży.

Czując się zdrowszy i nieco weselszy, z ciekawością i przejęciem przypatrywałem się widzianym po raz pierwszy w swym życiu równinom zadnieprzańskiej Ukrainy, za sławnych Polski czasów także do niej należącej, gdzie lud ruski raźny i hoży, wśród którego wzrosłem, mówi tym samym językiem, którego dźwięki w tęsknych piosnkach i dumkach ukraińskich tak żywo i mocno zapamiętały moje uszy w dziecinnym wieku, a żywiej, mocniej, tkliwiej i gwałtowniej przywarły do serca w wieku młodzieńczym. Mimo bogactwa i żyznej ziemi ubóstwo i nędza wiejskiego ludu były widoczne, przerażające. Cóż go mogło do tego nieszczęśliwego stepu przyprowadzić, jeżeli nie ucisk i zdzierstwo nowych jego panów, Moskali? Smutno mi się zrobiło, widząc ten lud — niegdyś wolny i szczęśliwy — póki pozostawał w pobratymstwie i przyjaźni z Polską, a dziś przywiedziony do stanu niewoli, poniżenia i nędzy, wpadłszy w te same szpony, co w sercu Polski są utopione.

Zatrzymawszy się na przeprzęgu, jeden żandarm poszedł przynaglić, podpisać się na poczcie, a drugi, wprowadziwszy mnie do ostatniego pokoju, w którym był zarazem i wyszynk wódki, musiał się na chwilę oddalić. Skorzystałem z tej chwilowej nieobecności żandarmów i usiadłszy na ławie, owinięty płaszczem, zapytałem po rusku młodą i hożą Rusinkę, której włosy, w jeden gruby i długi warkocz splecione, spadały daleko za pas:

— Jak się ta wieś nazywa?

Zdziwiona Rusinka, spojrzawszy na mnie, zrobiła wielkie oczy i po chwili odpowiedziała, jak ta wieś się nazywa, i zaraz zapytała:

— A wy skąd jedziecie i dokąd was Bóg prowadzi?

— Jadę z Kijowa na Syberię.

— Ale jak wy dobrze po rusku mówicie, czy wy Rusin?

— Nie, jestem Polakiem, ale kocham Rusinów, bo się między nimi urodziłem i wychowałem.

Chciałem dłużej z tą młodą dziewczyną coraz śmielej się we mnie wpatrującą pomówić, ale w tej chwili do pokoju wpadł jak kula wysoki, barczysty, prosty jak strzała, o ciemnawych włosach i śniadej cerze, lecz o pięknych rysach twarzy mężczyzna około dwudziestu pięciu lat mający, Kozak z rodu, Kozak z miny, ale boso i w lichą, krótką przyodziany siermięgę. Zawołał kwaterkę wódki i jednym haustem łyknął. Było coś nienaturalnego w jego usposobieniu, jakby go jakie wielkie nieszczęście spotkało lub jakby dostał sto nahajów, tak mu się oczy od gniewu iskrzyły, tak twarz pałała zemstą, klął i narzekał. Zapytałem go:

— Jak się dziedzic tej wsi nazywa?

— A tu ich jest więcej niż diabli.

— Polacy czy Moskale?

— Wszystko przeklęte Moskale.

— Czy wam jest dobrze u nich?

— O, dobrze! Od czasu jak nam diabli przynieśli tu Moskali, przejdź wzdłuż i wszerz całą Ukrainę, nigdzie szczęścia nie znajdziesz, nieszczęsna ziemia krwią i łzami spływa.

Wtem przyszedł żandarm, zabrał mnie ze sobą i ruszyliśmy dalej. Przyjechaliśmy do Nieżyna, niewielkiego, ale porządnie z drzewa na równinie zbudowanego miasta, w którym bardzo wielu było Żydów.

Trzeba wiedzieć, że na całej należącej niegdyś do Polski Ukrainie zadnieprzańskiej aż po graniczne miasto Głuchów, jak zapewne i we wszystkich prowincjach Białej Rusi, także niegdyś do Polski należących, mnóstwo znajduje się w miastach Żydów, a wódka jest nadzwyczaj tania i dobra. Przejechawszy zaś te prowincje, nigdzie w całej Rosji nie znajdziesz Żyda, gdyż prawo rosyjskie, a jeszcze bardziej miejscowe przesądy religijne najsurowiej zabraniają mieszkać Żydom. Wódka zaś w całej Rosji bardzo jest droga, a w ogóle zła, gdyż na nią wszędzie są odkupy2, co bynajmniej nie przeszkadza ludziom dobrej woli się nią raczyć, aż staną się podobni ostatniemu wyrazowi bajki Krasickiego pod tytułem Szczep winny3.

Minęliśmy także smutne i niewielkie miasteczko Baturyn, przez świętej i sławnej pamięci Stefana Batorego, króla polskiego, nad spławną rzeką Sejm założone. Za świetnych polskich czasów miasto to było często stolicą atamanów kozackich wiernych Polakom, ich królowi i Rzeczypospolitej, w nim także przesiadywał sławny ze swego życia i przygód nieszczęśliwy Mazepa, ostatni rzeczywisty ataman kozacki, mimo złego z nim i dzikiego obejścia się, przychylny Polakom i przywiązany do losu Karola XII i Stanisława Leszczyńskiego. Tu on także w sześćdziesiątym już roku życia namiętnie się zakochał w hożej osiemnastoletniej córce Koczubeja, atamana kurennego, tej miłości przeciwnego. Po bitwie pod Połtawą, schroniwszy się wraz z Karolem XII i Poniatowskim, ojcem króla Stanisława Augusta, na ziemi tureckiej w Besarabii, niedługo w Warnicy pod Benderami życia dokonał. Spalił wprzód wszystkie papiery i dowody mogące kogokolwiek skompromitować, mówiąc: „Niech ja sam jeden będę niefortunny, ale nie chcę, aby kto inny z mojej przyczyny był nieszczęśliwy i złorzeczył mej pamięci”. Był to jak na swój czas człowiek uczony, po polsku, po łacinie, po rusku i po rosyjsku dobrze i po niemiecku trochę mówiący, odważny, śmiały i wymowny. Piotr Wielki mu nie ufał, a Mazepa Piotra Wielkiego nie cierpiał. Iwan Skorupacki, którego Piotr Wielki na miejsce Mazepy zrobił atamanem, był tak niedołężny i tak Kozacy ukraińscy nim pogardzali, że mówili o nim, że Jan spódnicę, a Anastazja, jego żona, hetmańską nosi buławę. Następcy Skorupackiego tylko z nazwy byli atamanami, bo stali się narzędziem carów i caryc. Ostatnim takim tylko tytularnym atamanem kozackim był hrabia feldmarszałek Rozumowski, który ani z pierza, ani z mięsa nie był Kozakiem. Miękki i zniewieściały, przy dworze wychowany, zamiast hetmanić bitnej i dzielnej Kozaczyźnie, hetmanił tylko i dowodził urodziwej carycy Elżbiecie Piotrownie, córce Piotra Wielkiego. W Baturynie pozostały jeszcze niewielkie szczątki dawnego zamczyska atamanów.

Daleko za Baturynem, obok karczmy, przy trakcie zatrzymali się żandarmi, aby się posilić. Ściągnęli mnie z powozu i wprowadzili do karczmy. Nazbiegało się dość ludzi, mężczyzn i kobiet. Żandarmi jedli w drugim pokoju, ja zaś, ponieważ jeść mi się nie chciało, stanąłem w drzwiach pierwszego pokoju, tak aby żandarmi mnie widzieli, ale zwrócony twarzą w pole, na dziedziniec. Patrzyłem z przyjemnością na ten lud „porody” zaporoskiej, smutno mi się zrobiło i milczałem. Wtem z grona śmielszy od innych tak się do mnie odezwał po rusku:

— A skąd wy?

— Z Kijowa.

— Czy wy Polak, czy Moskal?

— Polak.

— Hm, wiele, bardzo wiele różnymi czasy tędy Polaków już przewieziono. Ta i my kiedyś należeliśmy do Polaków, tu u nas wszędzie aż po Głuchów była Polska, na granicy orłowskiej i kurskiej guberni, a w Baturynie, przez który wy przejeżdżaliście, mieszkał król polski — chciał zapewne powiedzieć hetman kozacki.

— Ale wy tych czasów nie pamiętacie?

— Ta, my ich nie pamiętamy, ale nasi ojcowie często nam o nich mówią.

— Jakże wam powiadają: czy za polskich czasów było wam lepiej, czy teraz, pod Moskalem?

— My to tego nie wiemy, ale jak starzy nam ludzie powiadają, to za króla polskiego było nam daleko lepiej, podatki były bardzo małe i więcej było wolności. Jak zapłacił człowiek coś tam kilka groszy, to robił, co mu się podobało, i szedł, dokąd chciał. Prawda, że my z Polakami mieliśmy długie i wielkie wojny, ale, jak to mówią, z nimi było dobrze się pobić i pogodzić.

— Prawda, że my, Polacy, z wami nieraz i dobrześmy się wybili, ale czyż dzieci jednej matki nie biją się czasem ze sobą, a jednak się kochają? Tak i wy powinniście Polaków, a Polacy was kochać powinni, bośmy dzieci jednej matki, Polski. Póki z Polakami byliście w zgodzie i razem, póty i nam, i wam było dobrze, ale jak z nami zaczęliście się kłócić i od nas się odłączyliście, to zaraz Moskal wziął naprzód was za łeb, a później nas. My i wy teraz tak samo jesteśmy w niewoli i tak samo cierpimy.

— Ta to wielka prawda, ale za co was, Polaków, tak wielu na Sybir wywożą?

— A za to, że my nie chcemy być pod Moskalem i chcemy odzyskać naszą i waszą wolność.

— Ta, dobrze by to było, ale jak by to zrobić? Bo to z Moskalem tak trudna sprawa.

— Nie tak trudna, jak się wam zdaje, proście tylko Boga, aby on nam, Polakom, dopomógł, to i wy nam dopomożecie, jak czas przyjdzie, a my i wy będziemy znowu wolni i szczęśliwi, będziemy znowu mieli jednego tylko króla polskiego, będziemy żyć w zgodzie i kochać się jak bracia, jak dzieci jednej matki, tak samo jak się kochaliśmy i żyliśmy w zgodzie za dawnych czasów, a jeszcze Polska z Ukrainą będą sławne i wielkie od morza do morza.

— Dobrze by było, niech wam Bóg dopomaga.

Widziałem, że podobna rozmowa bardzo im się podobała i że z prawdziwą przyjemnością wspominali o dawnych czasach Polski, których powrotu szczerze sobie życzyli. Dostrzegłem także, że u nich król polski jest miłym wspomnieniem szczęśliwszej przeszłości i miłą, pożądaną nadzieją lepszej przyszłości. Czyż ten instynkt długo nieszczęśliwego, uciśnionego ludu nie jest wskazówką i dla nas, Polaków, jaka forma rządu byłaby dla nas najwłaściwsza, najwięcej siły i moralnego wpływu mająca? Osłonięta urokiem świetnej przeszłości, na której wspomnienie serce całego narodu wzdycha, a zapowiadająca na przyszłość zgodę, jedność, porządek, siłę i świetność. Mówiłem do nich cicho, półgłosem, aby żandarmi nie słyszeli, i oni też, zrozumiawszy moje, a może i swoje położenie, cicho mi odpowiadali. Z kilku podobnych zdarzeń przekonałem się, że Rusini, mimo jedności religijnej, nie są wcale przychylni Moskalom, to jest moskiewskiemu, carskiemu rządowi, i że gdyby zdarzyła się rewolucja w Rosji lub jaka inna podobna przyjazna okoliczność, chętnie by się od niej odłączyli i szukaliby związku, a nawet zupełnego połączenia się i zlania z Polakami. Instynktownie niejako ten nieszczęsny naród ruski przeczuwa, gdzie jest jego przyszłe zbawienie.

Chciałbym przedłużyć rozmowę z moimi ziomkami Rusinami, ale żandarmi, uwinąwszy się z jedzeniem po żołniersku, przerwali ją i wsiadłszy do kibitki, pojechaliśmy dalej. Przejechaliśmy Królewiec i Głuchów już w nocy. Głuchów to ostatnie w tej stronie pograniczne miasto dawnej Polski. Zatrzymaliśmy się nad ranem na samej granicy Rosji dla ufetowania się po raz ostatni tanią i dobrą gorzałką. Żandarmi wypili po sporym półkwaterku, ja pociągnąłem dobry kieliszek z wielkim smakiem, gdyż przez cały czas więzienia aż dotychczas wódki w ustach nie miałem. Zaszumiało i rozweseliło mi się nieco w głowie, a nawet i w sercu, a westchnąwszy szczerze do Boga i przyszłe me losy powierzywszy jego świętej Opatrzności, zanuciłem dumkę ukraińską z całą przyjemnością i uczuciem serca czującego pełnię życia i swoje nieszczęście. Żandarmi byli widocznie zadowoleni z mojego nastroju, a może jeszcze więcej z własnego, więc aby się rozerwać i przetrwać jednostajną, nudną i niewygodną jazdę, zaczęli także przyśpiewywać sobie i po swojemu, a ja z przyjemnością przysłuchiwałem się ich wpółdzikiemu, a jednak tkliwemu śpiewowi. Kiedy już opuszczałem ostatnie dawne granice Polski, smutno i tęskno mi się zrobiło. Śpiewając moją dumkę, czułem, jak łzy mi się do oczu cisnęły.

Lecieliśmy jak wiatr stepowy, lecieliśmy dzień i noc bez odpoczynku, zatrzymując się tylko na stacjach dla przeprzęgu i by zjeść posiłek, co trwało zwykle tylko kilka minut. Moi żandarmi, trzymając się ściśle przysłowia: „Tak szczęśliwy, jak groch przy drodze: kto nie zechce, ten nie skubie”, miejscowym zwyczajem, przejeżdżając obok zasianego grochem pola, rwali go całymi wiązkami i przyniósłszy na kibitkę, sami jedli i mnie fetowali. Ominąwszy inne miasta i miasteczka, przejechaliśmy przez miasto Kromy, dość obszerne i pobudowane nieco w dole. Było zdobyte przez Polaków prowadzących do Moskwy Dymitra i Marynę Mniszech, której koniecznie „chciało się carować”. Tu także na przeprzęgu ukradziono mi miedziany herbatnik, który mi służył przez cały czas mojego więzienia w Kijowie, a który chciałem ze sobą mieć jako smutną pamiątkę chwil spędzonych w więzieniu. Rankiem przybyliśmy do gubernialnego miasta Orzeł, pięknie i czysto zbudowanego. Około dziesiątej rano przy pocztowym przeprzęgu w jednej wiosce kilka małych dziewczątek przyniosło pięknych malin na talerzykach, kupiłem jeden z nich prawie za bezcen. Bardzo mi te maliny smakowały, bo też były wyborne. Około dwunastej moi żandarmi zatrzymali się w jednej wioszczynie przy karczmie na posiłek. Weszli do karczmy, a ja zostałem na kibitce. Niedługo potem gospodarz karczmy, silny, barczysty, rosły, z długą, rudawą, gęstą brodą i niepospolitej długości wąsami, z koszulą kolorową na spodnie wypuszczoną, a do ciała przytwierdzoną wąskim paskiem, tak jak to jest wszędzie w zwyczaju w Rosji, słowem „ruski człowiek”, wyszedł do mnie ze sporą w ręku czarą wyśmienitej wódki i zdjąwszy z głowy wysoki i spiczasty kapelusz, pięknie mnie poprosił, abym tę wódkę wypił. Zadośćuczyniłem jego życzeniu, a nawiasem mówiąc, z prawdziwą własną przyjemnością. Ledwie wypiłem wódkę, a tu córka gospodarza, milutka, młoda, bo ledwo może siedemnaście lat mająca, wyniosła mi na przekąskę trzy jaja na miękko ugotowane i sporą kromkę pszennego pytlowego chleba, który tam nazywają pierogiem, przyjąłem i to. Ale kiedy nie znając miejscowych zwyczajów i jak sama słuszność kazała, chciałem, aby żandarm z moich pieniędzy za to zapłacił, nie tylko gospodarz żadnej zapłaty przyjąć ode mnie nie chciał, ale się jeszcze obraził, mówiąc: „Niech wam nasz chleb i sól służą na zdrowie, a Bóg niech was wyprowadzi z nieszczęścia, w któreście popadli. Od was przyjmować pieniądze nam grzech, a jeżeli je macie, to się wam przydadzą”. Gospodarz i jego młoda córka patrzyli na mnie z prawdziwym współczuciem. Miłej młodziutkiej Rosjance łzy w oczach stały, musieli im żandarmi o wszystkim powiedzieć, wiedzieli więc, że mnie wieźli na katorgę na całe życie, stąd zapewne u nich to współczucie i litość dla mojego losu. Wdzięczny im byłem za tę oznakę współczucia i pomyślałem: przecież to są prawdziwi Moskale, a ja jestem Polakiem, o czym wiedzieli, a jednak mają uczucie współudziału w mojej niedoli. Odjeżdżając, serdecznie uścisnąłem rękę gospodarza i jego młodej córki, i pięknie im podziękowałem nie za gorzałkę, ale za ich dobre i ludzkie serce.

Przybywszy do jakiegoś miasteczka dość porządnie zbudowanego — nie pamiętam jego nazwy — musieliśmy się w nim mniej więcej godzinę zatrzymać na stacji pocztowej, ponieważ wszystkie konie były w drodze, żadnych wówczas nie było gotowych do zaprzęgu. Zsiadłszy zatem z kibitki, zacząłem, o ile kajdany mogły mi na to pozwolić, przechadzać się po obszernym dziedzińcu pocztowym, pod strażą moich żandarmów. Niedługo potem jakiś urzędnik wszedł na dziedziniec, po którym się przechadzałem, i pomówiwszy nieco z moim żandarmami, zbliżył się do mnie w ich obecności i podając mi jakiś pakiecik w kolorową, czystą chustkę zawinięty, rzekł po rosyjsku: „Proszę to przyjąć od mojego anioła”. Nie rozumiejąc wcale, o co chodziło, trochę zmieszany podziękowałem mu pięknie za dar mi ofiarowany, ale go nie przyjąłem. Myślałem: „Ani z tobą, urzędniku, ani z twoim aniołem nie chcę nic mieć do czynienia”, a na głos powiedziałem, że ja od nikogo nic nie potrzebuję. Spłonił się urzędnik po same uszy i tak do mnie się odezwał:

— Pan jako Polak zapewne nie zna naszych zwyczajów. Dzisiaj jest dzień moich imienin. Nie śmiem pytać, kim pan jesteś i czy jesteś w potrzebie lub nie, ja tylko dopełniam obowiązku religii Chrystusa, który nam nakazuje współczuć i współcierpieć z więźniami, a to okazujemy tylko chlebem i solą. Ten obowiązek ciąży na nas szczególnie w dniu naszego anioła opiekuna, którego w dniu naszego przyjścia na świat Bóg nam dał za przewodnika życia, a któremu zasłużyć się możemy jedynie poprzez dobre, chrześcijańskie uczynki. Z tych więc powodów niech pan nie gardzi moją biedną ofiarą, to zaspokoi moje serce, moje sumienie i szczęście mi przyniesie. Chciałbym panu w czym innym dopomóc, ale to nie jest w mej mocy. Bóg jeden tylko i nasz imperator mogą mu tylko dzisiaj dopomóc.

Przyjąłem więc z dziwnym uczuciem od poczciwego człowieka ten dar, nie znając wcale jego istoty. Czułem się nieco upokorzony tym datkiem, a nie śmiałem obrazić uczucia z tak wzniosłego pochodzącego źródła, bo z miłości chrześcijańskiej. Był to duży pieróg z pszennej mąki, nadziany jagłami na sypko ugotowanymi najpierw w maśle i z jajami drobno pokruszonymi, do których dla smaku dodana była pietruszka czy też jaka inna jarzyna. Później, kiedy go skosztowałem, okazało się, że smakował wyśmienicie. Na pierogu było kilka drobnych sztuk srebrnych monet. Pieróg i pieniądze oddałem natychmiast żandarmom, mówiąc, że mi nic nie wolno mieć przy sobie, na co znający prawo urzędnik chętnie przystał, a żandarmi wcale się o to nie gniewali, bo im później i pieróg, i pieniądze darowałem.

Ośmielony urzędnik po kilku nic nieznaczących pytaniach zapytał mnie nareszcie:

— Za co pana wiozą na Syberię?

— Bez żadnej przyczyny, chyba tylko za to, że się ośmieliłem czuć i myśleć po polsku.

— Polakowi czuć i myśleć po polsku się godzi, ale dlaczego Polacy chcą swój sposób myślenia przenieść i do Rosji? W załodze naszego miasta między żołnierzami znajduje się kilkunastu Polaków, którzy po waszym powstaniu zostali wcieleni do pułków rosyjskich. Czy pan uwierzy, że ci Polacy buntują naszych żołnierzy rosyjskich, wmawiając im, że są bardzo nieszczęśliwi, że car ich nieszczęścia jest przyczyną, że carska władza jest nieprawna, że zatem nie powinni cara słuchać, że znieść tę władzę jest obowiązkiem każdego Rosjanina i tym podobne rzeczy? I cóż stąd dla nich wynika? Oto, że z powodu tej propagandy nierozumianych u nas idei pogarszają tylko swoje położenie, ściągając na siebie surowość praw rosyjskich. Ci Polacy nie zastanawiają się nad tym, że każdy naród ma i mieć powinien władzę i rząd odpowiedni do swojej kultury. Naród rosyjski jest jeszcze ciemny, nieoświecony, jak tu jeszcze myśleć o innej władzy, o jakiejś reformie politycznej? Poluzować nieco nasze surowe prawa, a życie i majątki wszystkich obywateli znajdą się w rzeczywistym niebezpieczeństwie, bo będą grabieże, rozboje i pożary. Ja znam dobrze mój naród, z czasem i u nas może nastąpić jakaś zmiana w rządzie, ale to jeszcze nieprędko, a teraz o tym ani myśleć.

— W tym, co pan mówi o Rosji, może być cokolwiek prawdy, a nie znając dobrze narodu rosyjskiego, nie śmiem ani potwierdzać pańskiego o nim zdania, ani mu zaprzeczać, lecz z Polakami rzecz się ma zupełnie inaczej. — I tu zacząłem wyjaśniać różnicę oświecenia i kultury pochodzącą z różnicy dawnego położenia politycznego Polski, w której panowały swobody i wolność. Wyjaśniłem niesprawiedliwość zaboru Polski, a stąd płynące wojny i nieszczęścia, które trwać dopóty będą, dopóki nie powróci sprawiedliwość. Wyjaśniłem, że Polacy rozrzuceni po Rosji nie przestaną apostołować, że z apostolstwa tego mogą nastąpić pomyślne skutki dla obu narodów, które, niezależne od siebie, mogą jeszcze zostać przyjaciółmi i sprzymierzeńcami, że tego należy życzyć i tego można się spodziewać.

Urzędnik, słuchając mnie cierpliwie, ciekawie rozglądał się jednak na wszystkie strony, jakby się obawiał, aby go ktoś nie podsłuchał, a kiedy skończyłem, rzekł do mnie:

— Wiele powiedział pan prawdy, ale nieco za ostro i stronniczo, proszę mi jednak wierzyć, że prawi Rosjanie szanują i kochają prawych Polaków. — To powiedziawszy, skłonił się, pożegnał mnie uprzejmie i odszedł. Wątpię jednak, ażeby kiedy z politycznym polskim przestępcą chciał jeszcze rozpocząć rozmowę.

W tym miejscu, ponieważ był bardzo wielki upał, napiłem się kwasu. To powszechnie w całej Rosji robiony napój, tak dobry, że najlepszy porter i najlepsze piwo, nawet bawarskie, które bardzo lubię, mu nie dorównają. Nigdy dotąd tak dobrego kwasu nie piłem. Kwas to napój zdrowy i pokrzepiający, robi się go pospolicie ze zboża, ale z jakiego, tego nie wiem. Robią go też z niektórych owoców i jagód. Kiedy konie były już zaprzęgnięte, siedliśmy na kibitkę, a moi żandarmi z wielkim smakiem i apetytem zaczęli zajadać pieróg, którego nieco skosztowałem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------

1 Trudno rozpuszczalne związki węgla z metalami.

2 Dzierżawa.

3 Słowo, o którym mowa, to „świnia”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: