Cena męstwa - ebook
Cena męstwa - ebook
Trzeci tom cyklu KAMPANIE CIENIA, kontynuacja Tysiąca imion oraz Mrocznego tronu. Muszkiety i magia - eksplodująca lektura!
Po śmierci króla Vordan ogarnęła wojna. W stolicy rządzi fanatyk, który zdrajców widzi w każdym kącie. Nowa królowa nie po to jednak pomogła uwolnić swój kraj od jednego rodzaju tyranii, żeby wpadł w odmęty drugiej. Bieg wydarzeń odmienić ma lojalny żołnierz, Marcus D’Ivoire.
Gdy wszystkie mocarstwa kontynentu stają do wojny z Vordanem, tajemniczy i błyskotliwy generał Janus bet Vhalnich ukazuje Vordanajom drogę do zwycięstwa. Winter Ihernglass, awansowana na dowódcę pułku, odnalazła swoją kochankę i przyjaciół, lecz stanęła przed perspektywą poprowadzenia ich do krwawej bitwy.
A bronią nieprzyjaciela są nie tylko muszkiety i działa. Złowrodzy kapłani prastarego zakonu, dysponujący zakazaną magią, przeniknęli do Vordanu, aby powstrzymać Janusa wszelkimi sposobami...
Porywająca książka z nurtu „flintlock fantasy”, prawdziwa uczta dla fanów Briana McClellana, Naomi Novik, Brenta Weeksa.
Bardzo rozrywkowe fantasy, ale przede wszystkim piekielnie dobra książka. A jeśli nie czytasz jeszcze „Kampanii cienia” Wexlera, no cóż – na co do diaska jeszcze czekasz? - Liz Bourke at Tor.com
Świetni bohaterowie ukazani na fascynującym tle militarnego i politycznego konfliktu tworzą doskonałą powieść i kolejną wspaniałą odsłonę w pochłaniającej bez reszty serii „muszkietowej fantasy”. - sffworld.com.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7818-993-0 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ta powieść była dla mnie zupełnie nowym wyzwaniem. Ponieważ Mroczny tron był prawie ukończony, zanim ukazało się Tysiąc imion, dopiero teraz pisałem książkę, znając reakcję czytelników na poprzednie tomy. Miałem to szczęście, że reakcja była przeważnie pozytywna, lecz z tego powodu odczuwałem wyraźną presję i potrzebę sprostania powszechnym oczekiwaniom.
Na szczęście, jak zwykle, miałem przy tym wielu pomocników. Tym razem pierwszą osobą, w której ręce wpadł maszynopis, była Rhiannon Held. Oderwała się od własnego pisarstwa, żeby mi pomóc, za co będę jej dozgonnie wdzięczny; powinniście natychmiast zacząć czytać jej książki. Casey Blair nie czytała maszynopisu, ale przez godzinę słuchała mojej paplaniny, po czym spokojnie rozwiązała dręczący mnie od kilku tygodni problem z intrygą, ponownie udowadniając, że jest najlepsza. Lu Huan był tak uprzejmy, że przeczytał kilka początkowych wersji i poradził mi, co robić dalej.
Mój agent Seth Fishman był jak zawsze niesamowity i zanim jeszcze skończyłem tę powieść, przyniósł mi pilnie wyczekiwaną wiadomość, że mamy umowę na czwarty i piąty tom „Kampanii Cienia”, zamykające cykl. Jestem również winien podziękowania Willowi Robertsowi, Rebecce Gardener i Andy’emu Kiferowi z Gernert Company oraz wszystkim, którzy pomogli mi przedstawić te książki światu.
Moi wydawcy, Jessica Wade z Roc i Michael Rowley z Del Rey UK, znosili moje napady niepokoju, wybaczali mi spóźnienia i jakoś zdołali jak zwykle doskonale wykonywać swoją pracę pomimo moich wygłupów. Szczególne podziękowania jestem winien Michaelowi, który był moim gospodarzem i przewodnikiem podczas mojego pierwszego pobytu w Londynie; a także wszystkim londyńczykom, którzy pomagali zagubionemu, poruszającemu się po niewłaściwej stronie drogi Amerykaninowi.
I na koniec znowu dziękuję dwom naprawdę niezastąpionym grupom osób: wszystkim tym, którzy dopilnowali, żeby ta książka powstała i znalazła się w księgarniach z odpowiednią okładką, niewydrukowana do góry nogami lub jako słownik języka norweskiego; a także wszystkim tym, którzy przeczytali Tysiąc imion oraz Mroczny tron i uznali, że warto o nich rozmawiać. Bez was byłbym facetem opowiadającym te historie swoim kotom.Prolog
Ignahta Sempria
Taki piękny kraj, a ma spłynąć krwią.
Na południe od miasta Desland dolina rzeki Velt rozszerzała się w rozległy dywan pól poprzecinanych równymi żywopłotami i usianych punkcikami schludnych osad z wysokimi wieżami kościołów zwieńczonych podwójnymi złotymi kręgami. Sama rzeka meandrowała łagodnymi zakolami, jakby wyczerpana gwałtownym spływaniem z wyżyn i migocząca jak topione srebro w ciepłym jesiennym słońcu. Tu i ówdzie samotne wzgórki wznosiły się z bezkresnej równi pól uprawnych niczym wyspy z morza, porośnięte starymi karłowatymi drzewami – ostatnią twierdzą wielkiej puszczy zajmującej te ziemie przed przybyciem ludzi.
Na szczycie jednego z tych wzgórz, na skraju jednego z tych mateczników jakiś człowiek siedział ze skrzyżowanymi nogami na głazie i patrzył na równinę w dole. Był to młody mężczyzna, podrostek zaledwie, o kasztanowych włosach i cienkich wąsach. Odziany w skóry i samodział mógł zostać omyłkowo wzięty za tubylca, syna jakiegoś wieśniaka, który przybył tu zastawiać sidła lub zbierać drewno w starym lesie.
W rzeczywistości był bardzo daleko od domu i nie interesowało go zbieranie chrustu czy zastawianie wnyków. Nazywał się Strzyżyk. W jukach siodła, starannie zwiniętą i zamkniętą w szkatułce, wiózł aksamitną maskę z naszytą warstwą błyszczących i pobrzękujących kawałków obsydianu. Ten przedmiot identyfikował go jako sługę legendarnego zakonu, uważanego za nieistniejący od stu lat: Kapłanów Czerni, gorliwych agentów Kościoła Elizejskiego, jego szpiegów i inkwizytorów.
Nawet w tym tajnym bractwie wykonującym polecenia Kapłanów Czerni Strzyżyk był niezwykłą postacią. Wypowiedział prawdziwe imię demona i miał go nosić w sobie do końca swoich dni. A po śmierci miał zostać skazany na wiekuiste męki za to, że ośmielił się paktować z siłą nieczystą. Zaakceptował to brzemię oraz nieuchronność swego losu, aby służyć Kościołowi i uchronić innych przed podobną karą. Był jednym z Ignahta Sempria, Przeklętym Penitentem.
Spoglądał na równinę, na odległe o wiele mil miejsce, gdzie niedawno liczne ogniska płonęły jak świetliki. Z tak daleka większość ludzi widziałaby tylko pola i rzeki, lecz Strzyżyk miał w sobie demona. Czuł go w swoich oczach, ten ucisk, jakby ktoś zaciskał węźlasty sznur na jego czaszce, z bolesną ostrością wyostrzający mu wzrok. Maleńkie postacie w niebieskich mundurach uwijały się, formowały szeregi i maszerowały, końskie zaprzęgi ciągnęły działa, a kawaleria sprawdzała siodła i dosiadała koni. Armia szykowała się do bitwy.
Zaszeleściły krzaki za jego plecami. Gdy cała moc demona skupiła się na wyostrzaniu jego wzroku, słuch Strzyżyka nie był lepszy niż u przeciętnego człowieka i tylko nabyte w trakcie długich ćwiczeń opanowanie sprawiło, że nawet nie drgnął. Wypuścił tylko powietrze z płuc i odprężył się, pozwalając demonowi powrócić w stan spoczynku. W mgnieniu oka stracił tę nadzwyczajną ostrość widzenia, chociaż wciąż miał sokoli wzrok. Odgłosy lasu natychmiast napłynęły falą, wszystkie najcichsze szmery i dźwięki teraz były głośne jak fanfary. Słyszał bicie serc tych dwóch mężczyzn, którzy stanęli przy nim, a ich oddechy były niczym bicie dzwonów.
– Vordanajowie zwijają obóz – rzekł. Powiedział to po murnskajsku, w ojczystej mowie tych ludzi wychowanych w świątyni-twierdzy Elizjum. – Jednak nie do odwrotu. Vhalnich wyda bitwę di Pfalenowi.
– Śmiały – rzekł mężczyzna po lewej.
Był znacznie starszy od Strzyżyka, w mocno zaawansowanym średnim wieku i z łysiną okoloną wiankiem czarno-siwych włosów. Zwano go Łgarzem i Strzyżyk nigdy nie słyszał, by ktoś nazywał go inaczej. Też miał na sobie zwyczajny wieśniaczy strój, lecz jego dłonie o ponaddwucentymetrowej długości paznokciach pomalowanych lśniącą białą żywicą mogły wzbudzić podejrzenia.
– Di Pfalen ma przewagę liczebną – zauważył Strzyżyk. – Podzielił swoje siły na trzy kolumny, próbując odciąć Vhalnichowi drogę ucieczki.
Łgarz prychnął.
– Na jego miejscu nie byłbym taki pewny siebie, zważywszy na reputację Vhalnicha.
Strzyżyk wzruszył ramionami. Łgarz lubił udawać eksperta od wojskowości i wszystkiego innego, ale w zasadzie sytuacja była oczywista. Rewolucja, która wybuchła po śmierci króla Farusa VIII, wstrząsnęła cywilizowanym światem, podporządkowując świętą władzę monarszą wybranemu przez pospólstwo parlamentowi. Zachęcane przez Elizjum zachodnie mocarstwa – Borel, Murnsk i Liga Wolnych Miast – wypowiedziały Vordanowi wojnę, aby przywrócić odwieczny porządek. Jednak wypowiedzenie wojny to jedno, a działania to co innego. Panujący na morzu Borel wolał powolnie działające blokady i narzędzia ekonomicznego nacisku, rozległy i odległy Murnsk zaś mógł miesiącami gromadzić swoje wojska.
Natomiast Liga nie była właściwie państwem, lecz swarliwą i podzieloną koalicją na poły niezależnych miast. Vheed, Norel i co odleglejsze miasta przysłały tylko symboliczne kontyngenty lub puste obietnice pomocy ponoć wspólnej sprawie. Jedynie Hamvelt i jego najbliżsi sojusznicy ochoczo skorzystali z okazji do pokonania odwiecznego rywala. Tak więc tutaj, na te znajome równiny pomiędzy Essyle i Deslandem, gdzie przebiegała zawsze niespokojna granica pomiędzy Vordanem i Ligą, Vordanajowie przysłali swego niedawno wyłonionego bohatera. Janusa bet Vhalnicha. Zdobywcę Khandaru, zwycięzcę Ostatniego Diuka, zbawcę Vordanu. Heretyka. Czarownika.
– Będziemy obserwować przebieg bitwy – rzekł Łgarz. – Jeśli Vhalnich padnie lub dostanie się do niewoli, nasze zadanie będzie łatwiejsze. Jeśli nie...
Trzeci mężczyzna odkaszlnął. Stał z rękami założonymi na szerokiej piersi, o ponad głowę wyższy od swoich towarzyszy. Gęsta i skołtuniona, podobna do ciernistego gąszczu czarna broda nadawała jego grubo ciosanej twarzy groźny wygląd, a głęboko osadzone czarne oczka spoglądały złowrogo. Chociaż był odziany tak jak dwaj pozostali, nikt nie wziąłby go za zwykłego robotnika. Nie tylko z powodu jego olbrzymiego wzrostu, ale też otaczającej go groźnej aury. Zwał się Skręt. Strzyżyk rzadko słyszał, by Skręt wypowiadał więcej niż jedno słowo, a często nawet nie tyle.
– Tak czy inaczej – powiedział Strzyżyk – musimy podjechać bliżej.
Nadal znajdowali się o dobry dzień jazdy od miejsca, które niebawem miało się stać polem bitwy.
– Poszukamy innego punktu obserwacyjnego. – Łgarz skinął głową. – Szykujcie konie.
Strzyżyk podniósł się i stanął na nogach obolałych od zbyt długiego pozostawania w całkowitym bezruchu. Powstrzymał się od zmarszczenia brwi. Przeklęci Penitenci nie mieli hierarchii ani łańcucha dowodzenia, byli tylko absolutnie posłuszni pontifeksowi Czerni. W tych rzadkich wypadkach, kiedy nie pracowali samotnie, ich rozkazy wyraźnie wyjaśniały, kto dowodzi. Kłamca był agentem o wieloletnim doświadczeniu, a dla Strzyżyka była to pierwsza misja poza Murnskiem, tak więc logiczne było, że dowodził starszy z nich. Strzyżyk jednak czasem podejrzewał, że Łgarz wykazuje zamiłowanie do nieróbstwa i ziemskich przyjemności nieodpowiednie dla osoby na jego stanowisku, i dlatego traktuje Strzyżyka jak sługę, a nie równego sobie. Zamierzał po powrocie przedstawić tę sprawę pontifeksowi.
Mieli sześć koni, które niosły ich bagaż i mogły służyć jako zapasowe, gdyby musieli jechać szybciej. Strzyżyk przystąpił do znajomego rytuału przygotowania siodeł i uprzęży, ładowania sprzętu obozowego i sprawdzania kolejnych rumaków swoimi nadnaturalnymi zmysłami, nasłuchując ich oddechów i bicia serc. Upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, poprowadził jednego konia po drugim na skraj lasu. Ostatni szedł wierzchowiec Skręta, wielki i krępy wałach dopasowany do ciężaru ogromnego jeźdźca.
Skręt z kolejnym pomrukiem wziął od niego wodze i niezdarnie wgramolił się na siodło, wywołując pogardliwe parsknięcie rumaka. Łgarz dosiadł konia zręczniej, spędziwszy w siodle pół życia w służbie zakonu. Strzyżyk przystanął przed swoją ulubioną klaczą, spoglądając na północ.
– Strzyżyk? Czy coś się stało? – zapytał Łgarz.
Strzyżyk zamknął oczy i pozwolił, by demon gwałtownie wzmocnił jego słuch. Dźwięki, które jeszcze przed chwilą były zaledwie drżeniem powietrza, teraz stały się głośne i wyraźne – głuche tąpnięcia i łoskoty podobne do huku gromów w oddali. W przerwach słyszał nawet cichy warkot werbli.
– Strzyżyk? – powtórzył Łgarz, a jego słowa rozdarły uszy Penitenta niczym głos Boga.
Otworzył oczy i pozwolił demonowi skryć się z powrotem w głębi jego czaszki.
– Zaczęło się – powiedział.