Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cień - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Lipiec 2016
Ebook
26,90 zł
Audiobook
44,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Cień - ebook

Robert Krugły, emerytowany oficer KWP w Szczecinie, prowadzi obecnie jednoosobową działalność gospodarczą. Po odejściu z policji zdobywa licencję prywatnego detektywa i robi to, co potrafi najlepiej. Szuka. Psów cennych ras, dowodów przekrętów, dowodów małżeńskich zdrad, a czasem dowodów... niewinności. Staje również przed największym wyzwaniem w swoim życiu, wyzwaniem, na które absolutnie nie jest gotowy… Lato 2015. Do goleniowskiego aresztu śledczego trafia siostrzeniec znanego szczecińskiego biznesmena podejrzanej konduity. Z zarzutami popełnienia dwóch morderstw, odmawia współpracy z prokuraturą. Wuj, z pewnych względów przekonany o jego niewinności, wynajmuje Krugłego, stawiając sprawę jasno: ma nie tyle znaleźć prawdziwego mordercę, co udowodnić brak związku siostrzeńca z zabójstwami. Tymczasem prowadzący śledztwo w tej sprawie prokurator Michalczyk ze zgrozą stwierdza, że tropy mogą prowadzić do... księdza posługującego w miejscowej parafii rzymsko-katolickiej. Krugłego i Michalczyka znów łączy przypadek i współpraca: tym razem mocno nieoficjalna. Tragedia z przeszłości księdza wydaje się mieć coś wspólnego z morderstwami, ale ani Krugły, ani Michalczyk nie mają pojęcia, jaki związek ma z nimi tajemnicza brunetka, która na krótko pojawiła się w życiu obu ofiar.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-516-8
Rozmiar pliku: 864 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Ci­sza. Nie­mal żad­ne­go dźwię­ku, choć nie było jesz­cze póź­no. Nie­bo na za­cho­dzie pło­nę­ło ostat­ni­mi pro­mie­nia­mi słoń­ca od­bi­ja­ją­cy­mi się w pod­sta­wie nad­cią­ga­ją­cych wraz ze zmierz­chem po­szar­pa­nych chmur. Jak na tak wcze­sny wie­czór ta ci­sza była nie­zwy­kła. Nic nie dzia­ło się za oknem, uli­cą nie prze­jeż­dża­ły sa­mo­cho­dy, żad­nych roz­wrzesz­cza­nych dzie­cia­ków z są­siedz­twa, oko­licz­ne psy też ja­koś przy­ci­chły… Było tak ci­cho, że sły­sza­ła tyl­ko se­kun­do­wą wska­zów­kę ku­chen­ne­go ze­ga­ra, jej każ­dy ruch od­mie­rza­ją­cy ko­lej­ne mi­nu­ty pod­czas mo­no­ton­nej i nie­koń­czą­cej się wę­drów­ki wo­kół tar­czy. Ci­sza; ko­ją­ca i przy­tul­na. Cza­sem taka ci­sza jak te­raz bu­dzi­ła w niej nie­po­kój i bo­le­sne wspo­mnie­nia tego cza­su, któ­ry mi­nął. Cza­su, w któ­rym kró­lo­wa­ła na zmia­nę z wy­peł­nia­ją­cy­mi tam­ten dom wrza­ska­mi in­nych lu­dzi i cha­osem wła­snych my­śli. Ale nie dziś. Dziś ci­sza była przy­ja­zna i bło­ga. Było jej w niej do­brze.

Sie­dzia­ła w kuch­ni, przy sto­le wci­śnię­tym w kąt koło okna, i w sku­pie­niu ro­bi­ła no­tat­ki w książ­ko­wym ka­len­da­rzu. Bosą sto­pę, wy­su­nię­tą do przo­du, opie­ra­ła pię­tą o te­ra­ko­to­wą po­sadz­kę. Dru­gą nogę bez­wied­nie za­ło­ży­ła za nogę krze­sła, nie czu­jąc, jak uci­śnię­te mię­śnie łyd­ki po­wo­li drę­twie­ją. Mro­wie­nie było jesz­cze bar­dzo de­li­kat­ne. Ma­chi­nal­nie za­ło­ży­ła za ucho nie­sfor­ny ko­smyk ja­snych wło­sów, opa­da­ją­cy co chwi­lę na czo­ło. Dłu­go­pis wę­dro­wał po stro­nach ka­len­da­rza. Co­fa­ła się o kil­ka dni, by coś uzu­peł­nić lub sko­ry­go­wać, albo wy­bie­ga­ła o kil­ka dni na­przód, jak­by chcia­ła upew­nić się, że o ni­czym nie za­po­mnia­ła. Mię­dzy kart­ki, jako uzu­peł­nie­nie no­ta­tek, po­wty­ka­ne było kil­ka­na­ście wy­cin­ków z ga­zet i wy­dru­ków ze stron in­ter­ne­to­wych. Po­wo­li zbli­żał się ko­niec.

Wresz­cie nad­szedł czas, by otrzą­snąć się z ma­ra­zmu i za­cząć dzia­łać. Po­czu­ła, jak do oczu znów na­pły­wa­ją jej łzy. Za­mru­ga­ła szyb­ko, nie po­zwa­la­jąc, by po­ja­wi­ły się na rzę­sach i spły­nę­ły po po­licz­kach. Nie bę­dzie wię­cej łez. Do­koń­czy­ła zda­nie, pod­kre­śla­jąc je gru­bą kre­chą, odło­ży­ła dłu­go­pis i za­mknę­ła ka­len­darz. Po­gła­ska­ła się po brzu­chu, w któ­rym kieł­ko­wał owoc jej pla­nu. Nie­chcia­ny czy może ra­czej nie­pla­no­wa­ny. Lecz mimo to była pew­na, że po­ko­cha to dziec­ko, kie­dy tyl­ko przyj­dzie na świat. Już je ko­cha­ła. Nie jego wina, że ni­g­dy nie do­wie się, kto jest jego oj­cem. Tego była pew­na – ta wie­dza w ni­czym mu nie po­mo­że…

Z kub­ka z wie­żą Eif­fla upi­ła łyk her­ba­ty i spoj­rza­ła w okno. Za­sta­na­wia­ła się, co robi Ma­rek. Nie chcia­ła dzwo­nić do nie­go te­raz, nie w ta­kim na­stro­ju. I tak w koń­cu roz­mo­wa zej­dzie na ten sam te­mat, co zwy­kle. Pra­wie za­wsze tak się dzia­ło. Nie było moż­li­wo­ści, żeby się od tego uwol­nić, przy­naj­mniej jesz­cze nie w tej chwi­li. Ale Ma­rek, w prze­ci­wień­stwie do niej, w ja­kiś nie­po­ję­ty spo­sób po­tra­fił za­wsze przejść do po­rząd­ku dzien­ne­go nad ludz­ki­mi tra­ge­dia­mi. Żyć da­lej, mimo wszyst­ko, choć wi­dział ich tak wie­le, wła­sna nie omi­nę­ła go rów­nież. A te­raz, po tych stra­co­nych la­tach, któ­rych ni­g­dy nie od­zy­ska, był jej je­dy­nym opar­ciem. Tłu­ma­czył cier­pli­wie, że wi­docz­nie tak mu­sia­ło być. Ona tak nie po­tra­fi­ła. Bo wca­le nie mu­sia­ło tak być. A on jak­by tego nie ro­zu­miał czy może nie chciał zro­zu­mieć…

Wplo­tła pal­ce we wło­sy, pod­par­ła czo­ło dłoń­mi, kła­dąc łok­cie na bla­cie sto­łu, i spoj­rza­ła na le­żą­cą obok ka­len­da­rza ko­mór­kę. Kie­ro­wa­na na­głym im­pul­sem chwy­ci­ła ją dra­pież­nym ru­chem, jak na­ło­go­wiec, któ­ry po nie­uda­nej pró­bie rzu­ce­nia pa­le­nia do­rwał pacz­kę scho­wa­ną na czar­ną go­dzi­nę gdzieś na dnie szu­fla­dy. Z hi­sto­rii po­łą­czeń wy­bra­ła nu­mer Mar­ka. Ode­brał. Usły­sza­ła jego ła­god­ny głos.

– Cześć, ma­leń­ka.

– Cześć. – Uśmiech­nę­ła się do nie­go, mimo że nie mógł tego wi­dzieć.

– Jak się czu­jesz? – za­py­tał.

– Do­brze – od­po­wie­dzia­ła zgod­nie z praw­dą i znów po­gła­ska­ła swój brzuch.

Ma­rek nie miał po­ję­cia o dziec­ku, zresz­tą cią­ża była wcze­sna i nie­wi­docz­na. Nikt o niej nie wie­dział, ona też by się nie zo­rien­to­wa­ła, gdy­by nie brak okre­su. Nie mia­ła na­wet po­ran­nych mdło­ści.

– Jak w pra­cy? – za­py­tał.

– Jak to w pra­cy – rzu­ci­ła zdaw­ko­wo, ale on nie dał się zbyć.

– Ten przy­głup da­lej ci do­ku­cza? – Wie­dział o jej sze­fie, dup­ku i cha­mie, któ­ry kie­dyś, przy kil­ku oso­bach, tuż po jej po­wro­cie do pra­cy ze zwol­nie­nia spo­wo­do­wa­ne­go na­wro­tem de­pre­sji, na­zwał ją wa­riat­ką.

– Uspo­ko­ił się. Na­gra­łam go raz i za­gro­zi­łam, że oskar­żę o mob­bing. Na ra­zie mam spo­kój… Zo­ba­czy­my się ja­koś? Nie­dłu­go?

– Tak – od­parł po chwi­li wa­ha­nia. – Wy­sko­czy­my coś zjeść. Ale te­raz mu­szę już koń­czyć…

– Nie po­ga­dasz ze mną? – zdzi­wi­ła się i coś za­kłu­ło ją w ser­cu.

– Na­praw­dę nie mogę. Mu­szę od­pra­wić mszę.

– O tej po­rze? – za­py­ta­ła po­dejrz­li­wie.

– Aka­de­mic­ką.

Wes­tchnę­ła. Cza­sem trud­no po­go­dzić się z tym, że nie jest się naj­waż­niej­szym dla ko­goś, kto jest kimś ta­kim dla cie­bie. Że jest ktoś waż­niej­szy. Na­wet je­śli stwo­rzy­li Go lu­dzie, prze­ko­na­ni o tym, że to On stwo­rzył ich.

– Ko­cham cię – po­wie­dzia­ła.

– Ty de­wot­ko. – Sły­sza­ła, jak śmiech grze­cho­cze mu w gar­dle i po­czu­ła, jak ką­ci­ki jej ust wę­dru­ją do góry.

– Bar­dzo – do­da­ła jesz­cze.

– Ja cie­bie też. Cie­szę się, że wró­ci­łaś. Do zo­ba­cze­nia – szep­nął i roz­łą­czył się.

Po­ło­ży­ła te­le­fon na sto­le i wzię­ła do ręki dłu­go­pis. Czy­ste kart­ki pa­pie­ru wy­ję­te z dru­kar­ki le­ża­ły przed nią, cze­ka­jąc, aż za­peł­ni je swym sta­ran­nym, rów­nym pi­smem. List. Krzyk roz­pa­czy. I nie bez­dusz­ne, wy­sła­ne mej­lem wy­ra­zy, po­skła­da­ne z pik­se­li i mi­ga­ją­ce z mo­ni­to­ra albo wy­plu­te na kart­kę z kar­tri­dża dru­kar­ki, tyl­ko żar emo­cji prze­la­ny ręką na pa­pier pro­sto z ser­ca i gło­wy. Chcia­ła, by tar­ga­ją­ce nią uczu­cia wi­dać było wy­raź­nie w moc­niej­szym przy­ci­śnię­ciu dłu­go­pi­su, w szer­szej niż w in­nych miej­scach prze­rwie mię­dzy wy­ra­za­mi, kie­dy się za­wa­ha. Wie­dzia­ła, że ad­re­sat od­czy­ta to wszyst­ko, co znaj­dzie się mię­dzy wier­sza­mi.

Dłu­go­pis za­wisł na chwi­lę w po­wie­trzu, a po­tem do­tknął bia­łej po­wierzch­ni i za­czął su­nąć po niej, pro­wa­dzo­ny pew­ną ręką. Z za­sko­cze­niem uświa­do­mi­ła so­bie, że nie bę­dzie żad­ne­go wa­ha­nia ani za­sta­na­wia­nia się nad sło­wa­mi. Że od daw­na cały ten list ma w gło­wie, po­ukła­da­ny li­te­ra po li­te­rze, wy­raz za wy­ra­zem, zda­nie po zda­niu… I te­raz te zda­nia spły­wa­ły na pa­pier nie­mal bez chwi­li prze­rwy, za­peł­nia­jąc go swo­imi drob­ny­mi, nie­bie­ski­mi rząd­ka­mi, rów­niu­teń­ki­mi ni­czym prąż­ki na tka­ni­nie.

Ci­sza, cu­dow­na i nie­spo­ty­ka­na ci­sza, wciąż trwa­ła w naj­lep­sze, to­wa­rzy­sząc jej do chwi­li, w któ­rej skoń­czy­ła pi­sać, i dłu­go po­tem, kie­dy odło­ży­ła już dłu­go­pis i zga­si­ła lamp­kę. Sie­dzia­ła tak, oto­czo­na ko­ko­nem za­pa­da­ją­ce­go zmierz­chu, wpa­tru­jąc się w le­żą­cy przed nią prąż­ko­wa­ny pro­sto­kąt. Pa­pier nie­wy­raź­nie od­ci­nał się od mro­ku bla­dą po­świa­tą, co­raz ja­śniej­szą w mia­rę jak jej wzrok przy­zwy­cza­jał się do ciem­no­ści.

Na­resz­cie… Od­dy­cha­ła szyb­ko, tro­chę za szyb­ko. Na­gle po­czu­ła lek­ki ból z tyłu gło­wy. Zo­ba­czy­ła, jak koło kart­ki po­ja­wia się krop­ka. Po chwi­li dru­ga i trze­cia. Czer­wień krwi w pół­mro­ku wy­glą­da­ła jak czerń. Kro­ple ska­py­wa­ły po ko­lei na blat biur­ka z ci­chy­mi, le­d­wo sły­szal­ny­mi pac­nię­cia­mi; czwar­ta, pią­ta…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: