Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Cień bliżniaka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 maja 2009
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Cień bliżniaka - ebook

Joanna
Czasami ludzi prześladuje pech! Mój polega na tym, że szukając drugiej połówki ciągle trafiałam na: niedojrzałe, przejrzałe, nadgryzione lub zjedzone prawie doszczętnie. Mam ich już całą kolekcję! Nie mogę się jednak powstrzymać przed dalszym szukaniem. Dzięki tej przypadłości - wyjątkowo poszukując przyjaciółki, a nie partnera - natknęłam się na Piotra. Czy okaże się, że to właśnie on jest tą jedyną dopasowaną do mnie połówką?

Tamara
Pech Aśki jest niczym wobec mojego! Przy niej kręcą się zwykle niewłaściwi faceci, ale przynajmniej się kręcą. Wokół mnie panuje pustka. Jak usiłuję ją zapełnić? A jak myślicie? Umilam sobie czas alkoholem sączonym w gronie przyjaciół lub eklerkami zjadanymi w samotności. A, i jeszcze podobno tańczę na stole. Te wyjątkowe umiejętności i moja mama, oczywiście, sprawiły, że pojawił się w mojej okolicy mężczyzna. Wygląda, hm, apetycznie, ale czy będzie „smaczny”?

Elżbieta
Dziewczyny nie zdawały sobie sprawy, czym jest prawdziwy pech! Po tym co przydarzyło się mnie zweryfikują swoje poglądy. Ja na ich temat nie muszę - obydwie są wspaniałe! One i mój ukochany mąż. Oby tylko udało nam się wszystko poukładać od nowa. Życzcie nam dużo szczęścia!

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62405-53-4
Rozmiar pliku: 608 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Obu­dzi­ły mnie pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca, które do­tar­ły do mo­je­go le­go­wi­ska. Nie zwia­sto­wały jed­nak po­ran­ka; były po pro­stu pierw­szymi, jakim udało się zna­leźć drogę przez szczel­nie za­su­nię­te grube za­sło­ny.

– Cho­le­ra! – rzu­ci­łam w prze­strzeń na po­wi­ta­nie no­we­go dnia i ciem­no­zielonych zdraj­czyń, które wpu­ści­ły nie­pro­szonego go­ścia.

– Cho­le­ra – po­wtó­rzy­łam, gdy spoj­rza­łam na przed­miot wy­ma­cany po o­mac­ku na sto­li­ku, w po­szu­ki­wa­niu bu­dzi­ka. – Co to jest?!

– Szlag! – Spoj­rza­łam w taflę drżą­ce­go w mojej za­ci­śnię­tej dłoni lu­ster­ka.

Bar­dzo wolno u­sia­dłam i ro­zej­rza­łam się wokół. Po­rozrzu­ca­ne czę­ści gar­de­ro­by i po­przew­ra­cane lżej­sze meble świad­czy­ły o sto­czonej walce. Zde­cy­do­wa­nie nie przy­po­mi­na­ło to sce­nerii ko­ja­rzą­cej się z ro­man­tycz­nym wie­czo­rem we dwoje, roz­pozna­wal­nym mię­dzy in­ny­mi po frag­mentach ubrań, które ście­lą się na prze­strzeni od drzwi do łóżka. Poza tym zresz­tą po­wi­nien się zna­leźć jesz­cze jakiś facet.

Na wszel­ki wy­pa­dek u­nio­słam koł­drę i spraw­dzi­łam.

Ni­ko­go!

Tylko moje białe ciel­sko roz­le­wa­ło się na nieco przy­bru­dzo­nym prze­ściera­dle. Muszę ko­niecz­nie zmie­nić po­ściel.

– Kur­czę! Łeb mi pęka! – za­wy­łam.

Brak ja­kiej­kol­wiek re­ak­cji o­tocze­nia u­zmy­sło­wił mi, że je­stem sama. Je­żeli był tu ktoś, kto przy­czynił się do tego ba­łaganu, to już sobie po­szedł. Sz­ko­da, może po­mógł­by mi prze­trans­por­tować się pod prysz­nic. Za­kładając, że w grę wcho­dził­by wła­my­wacz-es­teta.

– Skoro je­stem sama – do­da­wałam sobie o­tu­chy – wszyst­ko jedno, jaką me­to­dą prze­do­sta­nę się do ła­zien­ki.

Dywan, na który o­pa­dłam, nosił ślady wie­czor­nego ła­su­cho­wania. Wa­lały się na nim frag­menty chip­sów, pa­lusz­ków i o­rzesz­ki. Wy­ja­śniało to roz­miary ciel­ska!

Pod­pie­ra­jąc się o różne zna­le­zi­ska, sta­no­wią­ce naj­wy­raź­niej wy­po­sa­że­nie mo­je­go u­ro­cze­go lokum, do­tar­łam do ła­zien­ki. Było to o tyle po­cie­sza­ją­ce, że a­mne­zja, o jaką się po­dej­rzewa­łam, nie za­wład­nę­ła mną cał­ko­wi­cie i nie wy­cię­ła mi tej krót­kiej trasy z mózgu. W końcu cał­kiem spraw­nie od­na­lazłam naj­po­trzeb­niej­sze mi w tej chwi­li po­miesz­czenie na po­wierzch­ni miesz­ka­nia, którą o­sza­cowałam na pierw­szy rzut oka na ja­kieś trzy­dzie­ści me­trów kwa­drato­wych.

Na wy­ka­fel­ko­wanej w dziką mo­zai­kę pod­łodze w cen­tral­nym miej­scu stała waga. Wzor­nic­two ścian i ogrom róż­no­kolorowych ga­dże­tów przy­pra­wił mnie o za­wrót głowy. Żółta waga przy­ozdobiona była wiel­kim, wy­ko­na­nym krwi­sto­cze­rwoną szmin­ką na­pi­sem „shit”.

– O, znam ję­zy­ki obce! – Ucie­szo­na u­si­ło­wa­łam bosą stopą za­go­nić u­rzą­dze­nie za sedes.

Za­mi­go­tało do mnie nie­praw­dziwy­mi cy­fer­ka­mi.

– Wiem, pew­nie się przy­jaź­ni­my, ale teraz chcia­łabym zo­stać sama. I nie pod­glą­daj – do­da­łam po chwi­li, sza­mo­cąc się z za­pię­ciem biu­sto­nosza.

Tego, kto wy­myślił tak kre­tyń­skie roz­wią­za­nie, po­win­no się za­mknąć na mi­nimum dzie­sięć lat w ma­gazy­nie peł­nym dam­skich ak­ce­so­riów. Niech­by je sobie za­pi­nał i roz­pi­nał ca­ły­mi dnia­mi.

Pod­da­łam się!

Nic ta­kie­go się nie sta­nie, jak go prze­płu­czę od razu na sobie. Obo­la­łe ciało po­trak­towałam na­prze­mien­nym prysz­nicem, wy­grze­bu­jąc z resz­tek pa­mię­ci jakiś frag­ment prze­czy­ta­nego tek­stu, że jest to naj­lep­szy spo­sób na za­cho­wanie jędr­no­ści skóry. Zw­łasz­cza tej na pier­siach, szczel­nie o­kry­tych mi­secz­ka­mi w roz­miarze D.

– Duża je­stem! – za­chi­cho­tałam. I w ogóle ni­cze­go sobie – do­da­łam, u­de­rza­jąc z gło­śnym plac­nię­ciem we frag­ment ciała na skra­ju uda.

Naj­wię­cej trud­no­ści spra­wi­ło mi zdar­cie z wło­sów ze­sko­ru­pia­łej masy, bę­dą­cej praw­do­podob­nie po­zosta­ło­ścią so­wi­cie roz­prowa­dzone­go po­przed­niego dnia la­kie­ru.

– Prze­sa­dzi­łaś, ko­cha­nie – rzu­ci­łam do sie­bie, roz­cze­su­jąc sztyw­ną fry­zu­rę przed za­paro­wanym lu­strem – i to chyba nie tylko z ko­sme­ty­ka­mi.

Do mojej niena­tu­ralnie na­brzmiałej głowy za­czę­ły po­wra­cać ob­ra­zy po­przed­niego dnia. W miej­scu wie­czo­ru mia­łam jed­nak nadal pust­kę.

Wczo­raj moje małe miesz­kan­ko nie pre­zen­to­wa­ło się może dużo le­piej, ale ja ow­szem. Wy­bie­ra­łam się na ślub jed­nej z moich przy­ja­ció­łek od serca i ro­bi­łam wszyst­ko, żeby wy­glą­dać le­piej od niej. Za­danie nie na­le­żało do naj­prost­szych. Ela no­si­ła nie­mal dzie­cię­cy roz­miar, pod­czas gdy ja ledwo do­pi­na­łam się so­lid­niej­szy­mi eg­zem­pla­rzami 44. I to ta­ki­mi, przy wy­ko­na­niu któ­rych kogoś po­niosła fan­tazja i do­łożył tu i tam parę cen­ty­me­trów. Ją na­tu­ra wy­po­sa­żyła w blond loki, per­ło­we ząbki i per­li­sty śmiech, ja mia­łam na gło­wie coś bli­żej nie­określonego, jakby za­chód słoń­ca nad wiel­kim sto­giem siana, i dwa wdzięcz­ne za­ję­cze zęby, które pod­czas eks­plo­zji do­bre­go hu­mo­ru wy­sta­wały niena­tu­ralnie i nigdy potem nie chcia­ły wró­cić na swoje miej­sce.

Takie mało ko­rzyst­ne dla mnie po­rów­na­nia można by mno­żyć w nie­skoń­czoność, ale po co? Nie je­stem prze­cież ma­so­chist­ką. Poza tym mia­łam atut nie do po­bi­cia, przy­naj­m­niej przez Elkę. Cho­dzi­ło o­czy­wi­ście o moje wy­bu­ja­łe mi­secz­ki D, u­trud­nia­ją­ce co praw­da życie, ale, co nie­jed­no­krot­nie za­uważy­łam, przy­pra­wiają­ce o za­wrót głowy męż­czyzn.

No i co z tego? Wszy­scy oni przy­glą­da­li się im z cie­lę­cym za­chwy­tem, by potem lą­do­wać w ra­mio­nach zbie­ga­ją­cych się w bar­dziej na­tu­ralnych roz­miarów biu­ście. Łącz­nie z panem mło­dym!

Pawła, czyli jed­no­dniowego męża Eli, po­zna­ły­śmy rów­no­cze­śnie kilka lat temu.

Oby­dwie za­czy­nałyśmy wła­śnie stą­pać po nowej za­wo­dowej dro­dze życia, wie­rząc, że bę­dzie ścież­ką ka­rie­ry. Zmę­czo­ne pierw­szymi tygodnia­mi pracy, w któ­rej spę­dza­ły­śmy czas od świtu do zmierz­chu, da­ły­śmy się na­mó­wić na­szej trze­ciej zwa­rio­wanej przy­ja­ciół­ce na wspól­ny wypad w góry.

Lało! W schro­ni­sku, do któ­re­go prak­tycz­nie do­czoł­ga­ły­śmy się całe u­bło­cone, nie było grama al­ko­holu. Za­po­wiadał się nudny, zimny week­end. Ko­rzy­sta­jąc z tak bez­sen­sow­nie da­ro­wane­go nam czasu, po­sta­nowi­ły­śmy nad­ro­bić za­le­gło­ści w spa­niu. Pusta sala z pię­tro­wy­mi łóż­ka­mi i do­kwa­te­rowany nam po­mi­mo pro­te­stów sa­mot­ny wę­dro­wiec. Ch­ra­pał tak gło­śno, że wpro­wa­dzał w drże­nie cały sys­tem po­łą­czonych ze sobą w jakiś ma­gicz­ny spo­sób ste­la­ży z nie­wy­god­nymi ma­te­racami. Po go­dzi­nie mia­ły­śmy już go­towy plan mor­der­stwa.

I po­my­śleć, że po­mi­mo wy­raź­nych sy­gnałów o­strze­gaw­czych, jedna z nas zde­cy­do­wa­ła się na wy­słu­chi­wa­nie tych ma­kabrycz­nych dźwię­ków pod­czas każ­dej ko­lej­nej nocy swo­je­go życia. Elż­bie­ta o­ka­zała się praw­dzi­wą bo­ha­ter­ką. Albo de­sperat­ką.

No cóż, cy­tu­jąc moją mamę: „nie by­łyśmy już takie naj­młod­sze”. U mnie, na po­twier­dzenie tych słów, bez spe­cjal­nych po­szu­ki­wań można było za­uważyć dość głę­bo­kie zmarszcz­ki na czole i wokół oczu. Z tymi z czoła po­ra­dzi­łam sobie nawet dość łatwo, szczel­nie przy­krywa­jąc je grzyw­ką. Sy­ste­ma­tycz­ne przy­ci­na­nie wy­cho­dzi­ło ta­niej od bo­tok­su. Nie mo­głam po­zwolić sobie jed­nak na wykorzysta­nie jej do za­kry­cia bruzd wy­stę­pu­ją­cych po­ni­żej. Dobra wi­docz­ność była mi po­trzeb­na w pracy.

Od kilku lat ba­wi­łam się w pro­wa­dze­nie skle­pu, w któ­rym jed­no­cześnie or­ga­ni­zowałam wy­sta­wy współ­cze­snych ar­ty­stów. Po u­koń­cze­niu hi­sto­rii sztu­ki nie wy­obra­żałam sobie in­ne­go za­ję­cia. W pol­skich re­aliach o­ka­zało się ono jed­nak mało sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce fi­nan­so­wo. No chyba żeby się miało na star­cie wiel­kie pie­nią­dze i takie plecy. Oczy­wi­ście ani ja, ani mój wspól­nik – goły jak świę­ty tu­rec­ki! – Ta­de­usz nie mo­gli­śmy się ni­czym takim po­chwa­lić. A Ta­de­usz miał dar je­dy­nie do sys­tematycznego wy­da­wania więk­szej od za­ro­bionej i­lo­ści pie­nię­dzy. I to na co? Na ko­bie­ty, z któ­rych każdą ko­lej­ną o­pa­try­wał e­ty­kiet­ką: „Ko­bie­ta życia”. Mnie jakoś w tych u­sta­wicz­nych zmia­nach part­ne­rek po­mi­jał. Ko­cha­li­śmy się jak ro­dzeń­stwo, i w tej roli, z braku ak­tu­al­ne­go na­rze­czo­nego, po­ja­wił się u mego boku na wczo­raj­szej im­pre­zie. Ledwo wy­to­czyłam się z ła­zien­ki, a on już dzwo­nił.

– Witaj, misiu – krzyk­nął ra­do­śnie do wnę­trza mojej obola­łej głowy.

– Misiu? – Wy­raź­nie nie pa­mię­tałam jed­nak wszyst­kie­go.

– Nic nie pa­mię­tasz – za­chi­cho­tał. – Wie­dzia­łem!

– My­lisz się. Pa­mię­tam wszyst­ko. – Usi­ło­wa­łam wy­gło­sić tę kwe­stię zde­cy­do­wa­nym gło­sem, tak, bym sama w to u­wie­rzy­ła.

– Wszyst­ko?

– No pew­nie.

– Pa­mię­tasz ślub – za­czął wy­li­czan­kę – prze­jazd do re­stau­racji...

– Ni­czym mnie nie za­sko­czysz – prze­rwa­łam.

– Pa­mię­tasz swój ta­niec na stole? – Był zdzi­wio­ny.

– Ty to na­zy­wasz tań­cem? – Gra­łam va ba­nqu­e.

– Racja, tańca to a­ku­rat nie przy­po­mi­na­ło. Ale jak się za­czę­łaś roz­bie­rać...

– Co zro­bi­łam?!

– Mam cię! Nic nie pa­mię­tasz! Tak przy­pusz­cza­łem. – Wy­da­wał się u­szczę­śli­wio­ny.

– I to cię tak cie­szy?

– Cho­ler­nie! Bo jak zła­pałaś welon...

– Zła­pałam?! – Teraz to ja się ucie­szyłam.

– To za­czę­łaś mówić do mnie misiu – kon­ty­nu­ował – czym, muszę przy­znać, tro­chę mnie wy­stra­szyłaś.

– Byłam nieco wsta­wio­na – u­si­ło­wa­łam go u­spo­koić.

– Nieco? Nie wy­pi­łem tyle w ciągu ca­łe­go mo­je­go życia!

– Teraz chyba prze­sa­dzi­łeś! – Za wszel­ką cenę chcia­łam za­głu­szyć u­czucie ro­dzą­ce­go się wsty­du. – Misiu!

To o­stat­nie do­da­łam jakby od nie­chcenia i z hu­kiem odłoży­łam słu­chaw­kę na wi­deł­ki.

Znowu sy­gnał.

– Od­pieprz się! – wark­nę­łam. Cisza.

– Sły­sza­łeś? Może i nie pa­mię­tam zbyt do­kład­nie za­koń­cze­nia wie­czo­ru, ale je­stem pewna, że nie rzy­ga­łam, czym ty u­wiecz­niłeś o­stat­nie o­twar­cie wy­sta­wy! – Duża dawka jadu tro­chę mnie u­spo­koiła.

– Ko­cha­nie – u­sły­sza­łam głos mamy – chcia­łam się tylko do­wie­dzieć, jak się ba­wi­łaś. I chyba już wiem.

Ta roz­mowa za­koń­czy­ła się w po­dob­nym stylu, nie z mojej jed­nak i­nicja­ty­wy.

Po­win­nam od­dzwonić i jakoś się wy­tłu­ma­czyć, ale na­praw­dę nie mia­łam siły. Wsze­cho­bec­ny kac pod­powia­dał mi tylko jedno roz­wią­za­nie. Po­win­nam się na­tych­miast po­łożyć z po­wrotem do łóżka.Rozdział 2

– OK. Ro­dzi­ce byli spię­ci, ale mu­sisz przy­znać, że Ta­mara i Aśka ba­wi­ły się do­brze.

Od dwóch go­dzin u­si­ło­wa­liśmy, z moim świe­żo u­pie­czo­nym mał­żon­kiem, spa­ko­wać naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy, jakie mogły o­ka­zać się przy­dat­ne pod­czas mio­dowe­go ty­go­dnia. Paweł nie do­stał, nie­stety, dłuż­sze­go u­rlo­pu, przy­naj­m­niej taką wer­sję po­zna­łam.

– Ta­mara nawet bar­dzo do­brze – rzu­cił w moim kie­run­ku, u­si­łując jed­no­cześnie o­mi­jać nie­roz­pa­kowane pre­zen­ty.

– To chyba do­brze. – Byłam lekko roz­koja­rzona, bo ko­men­tu­jąc wy­da­rze­nia dnia po­przed­niego, jed­no­cześnie prze­li­cza­łam nie­zbęd­ną w cza­sie wy­jaz­du ilość bie­lizny na zmia­nę.

– Z tań­cem na stole prze­sa­dzi­ła. – Paweł miał chyba też pro­blem z kon­cen­tra­cją.

– Po co nam mik­ser? – Wy­ję­łam mu z rąk jeden ze ślub­nych po­da­run­ków, który za­mie­rzał u­pchnąć do torby po­dróżnej.

– To był wy­buch spon­ta­nicz­nej ra­do­ści po tym, jak zła­pała welon.

– My­śla­łem, że bę­dziesz chcia­ła zdo­by­wać mnie przez żo­łą­dek. Tak bar­dzo chce wyjść za mąż? – Paweł pró­bo­wał cią­gnąć dwa wątki.

– Już nie muszę – za­sto­sowałam tę samą tak­ty­kę. – Jak każda z nas.

– Tobie się udało, szczę­ścia­ro.

– No nie wiem. Dałeś czadu pod­czas nocy po­ślub­nej, tak że hej.

– Na­praw­dę? – Za­czął się prę­żyć i na­pi­nać. – Do­ce­ni­łaś? Mogę to po­wtó­rzyć.

– Mó­wi­łam o chra­paniu.

Nie spe­szył się. Był to temat tak stary, jak nasz zwią­zek. A w za­sadzie nie było te­ma­tu, bo wy­pró­bo­wa­li­śmy już wszyst­kie do­stęp­ne środ­ki i po­sta­nowi­liśmy się przy­zwycza­ić. To zna­czy ja, bo Paw­ło­wi nigdy to nie prze­szka­dzało. Lu­dzie mają więk­sze pro­blemy, a ja mam ko­cha­ne­go męża, który mnie u­bó­stwia i z któ­rym – o­bie­ca­łam to sobie – pięk­nie się ze­sta­rzeję.

– Ko­cham cię! – Objął mnie czule, a potem rzu­cił na łóżko po­mię­dzy nie­do­my­ka­ją­cy się bagaż a pacz­ki z ko­lorowy­mi ba­lo­ni­kami i czer­wo­ny­mi ser­dusz­ka­mi.

Po co w ogóle chcie­liśmy o­pusz­czać to łóżko, ten pokój, nasz dom? Z pro­stej przy­czyny, mój mał­żo­nek o­prócz mnie miał drugą wiel­ką mi­łość – swoją pracę. Je­dy­nym wyj­ściem, by nie do­szło do zdra­dy tuż po o­dej­ściu od oł­ta­rza, był ów od dawna pla­no­wany wypad. Kiedy obie mamy pie­czo­łowicie do­pra­cowy­wały listę gości, my wo­dzi­liśmy pal­cem po mapie. Z uwagi na dość krót­ki urlop o­gra­ni­czy­liśmy śred­ni­cę wo­dze­nia do dzie­się­ciu cen­ty­metrów. Padło na Wło­chy z po­wodu skali, w ja­kiej znaj­do­wała się mapa. I tak się cie­szyłam: plaża, cap­puc­ci­no, winko i brak ro­amin­gu! Po­win­no być bosko. Przy­najm­niej to o­stat­nie spo­woduje, że nikt z ga­ze­ty, w któ­rej pra­co­wał Paweł, nie bę­dzie go nękać. Mnie pod tym wzglę­dem nic nie gro­zi­ło. Był śro­dek wa­kacji, le­karz pe­dia­tra cie­szył się więc zde­cy­do­wa­nie mniej­szą po­pu­lar­no­ścią niż w roku szkol­nym. So­li­dar­nie jed­nak przy­sta­łam na brak po­łą­cze­nia ze świa­tem, gdy tylko prze­kro­czy­my gra­ni­cę.

Mi­łość do dzie­ci, jaką prze­ja­wiałam, da­wała na­szym ro­dzi­nom na­dzie­ję, że szyb­ko do­cze­ka­ją się wnu­ków. Choć, kiedy temat ten po­ja­wił się kie­dyś u ro­dzi­ców Pawła, jego mama za­re­ago­wała łzami i wy­bie­gła z po­koju. My­śla­łam, że to re­ak­cja kogoś, kto nie chce zo­stać zbyt wcze­śnie bab­cią. Oka­zało się, że je­stem w błę­dzie.

Mój teść wy­ja­śnił jej za­cho­wanie, od­sła­niając przede mną mrocz­ne ta­jem­ni­ce.

Paweł po­ja­wił się na świe­cie razem z bra­tem bliź­nia­kiem, który zmarł tuż po po­rodzie. Moja te­ścio­wa, mimo że u­pły­nę­ło od tam­te­go czasu trzy­dzie­ści lat, nie mogła się z tym po­godzić. Zresz­tą nie tylko ona. Paweł, u­zupeł­nia­jąc o­powieść ojca, wy­znał, że sam czę­sto o tym myśli, cza­sem wy­da­je mu się nawet, że brat żyje, cier­pi i po­trze­bu­je po­mocy.

Ch­cia­łam bły­snąć i pod­ję­łam próbę na­uko­we­go wy­ja­śnie­nia tego zja­wi­ska. Zbyli mnie mil­cze­niem i spoj­rze­nia­mi wy­ra­żają­cymi dez­apro­batę. A ja byłam zła, że mój na­rze­czo­ny o ni­czym wcze­śniej mi nie po­wie­dział. I tak o mały włos u­nik­nę­liby­śmy ob­rą­czek, ga­lo­wych stro­jów i in­fan­tyl­nych, ko­lorowych pa­czek, z któ­rych wła­śnie u­si­ło­wa­liśmy się wy­swo­bodzić.

O czym ja myślę? Ten urlop jest mi po­trzeb­ny jak nic na świe­cie, jesz­cze tro­chę i za­cznę pod­czas mi­ło­snych u­nie­sień roz­wią­zy­wać krzy­żów­ki. I to dzień po ślu­bie!

– Dla­cze­go tak krę­cisz głową? – Paweł po­czuł się chyba u­ra­żo­ny.

I miał rację, ale prze­cież nie mógł o tym wie­dzieć.

– Obie­ca­łam dziew­czy­nom, że rano się o­de­zwę, i zu­peł­nie o tym za­po­mniałam – ze­łga­łam w myśl za­sady, że ja­kie­kol­wiek wy­ja­śnie­nie bę­dzie lep­sze od mil­cze­nia.

– Za­mie­rzają pocią­gnąć cię za język i po­znać szcze­gó­ły nocy po­ślub­nej?

– Może, gdyby są­dzi­ły, że to był nasz pierw­szy raz – roześmia­łam się – a same o­gra­ni­czały­by się do wie­dzy pod­ręcz­ni­kowej.

– Daj spo­kój z tymi te­lefo­na­mi. – Rzu­cił w moją stro­nę pod­nie­sioną ko­szu­lą nocną, jak się o­ka­zało – zu­peł­nie zbęd­nym wy­dat­kiem.

– Dla­cze­go? – uda­wałam obu­rze­nie.

– Bo mu­sisz spa­ko­wać nas do końca. – Naj­wy­raź­niej sam stra­cił na to o­chotę. – Dałem z sie­bie wszyst­ko. Je­stem zmę­czo­ny i idę pod prysz­nic.

– De­spo­ta! – Rzu­ciłam za od­chodzą­cym tym, co mia­łam pod ręką.

To coś u­de­rzyło o pod­łogę z gło­śnym hu­kiem i brzę­kiem tłu­ką­ce­go się szkła.

– Dobra wróż­ba. – Paweł zlek­cewa­żył u­tra­tę jed­nego z wielu pre­zen­tów, nie za­dając sobie trudu spraw­dze­nia ja­kie­go.

Spa­ko­wani, wy­ką­pa­ni i zu­peł­nie nie­sko­mu­nikowa­ni z o­tocze­niem o­pu­ści­liśmy progi do­mostwa, wy­ru­sza­jąc w nie­zna­ne.

– Ko­cha­nie – roz­pra­szając uwagę kie­row­cy, gme­ra­łam za jego uchem – czy wiesz, że masz już siwe włosy?

– Spe­cjal­nie mnie to nie dziwi – wes­tchnął. – Ile to już lat je­steśmy ze sobą?

– Nie chcesz chyba po­wie­dzieć... – Za­brałam rękę.

– Siwe włosy do­da­ją męż­czy­znom po­wa­gi. – Zerk­nął w lu­ster­ko.

– Sz­ko­da, że ko­bie­tom nie. – Na­cią­gnę­łam szyję, by do­konać po­bież­nej lu­stra­cji.

– Ty nie mu­sisz się ni­ko­mu po­dobać, bo masz mnie.

– A ty?

– Co ja?

– Nie masz ni­ko­go? Komu to niby mu­sisz się po­dobać? – Po­sta­nowi­łam po­uda­wać za­zdrość.

– Cza­sami mam wra­że­nie, że twoim przy­ja­ciół­kom – u­de­rzył w po­waż­ny ton i ze­psuł całą za­bawę – i zu­peł­nie mi to nie wy­cho­dzi.

– Oby­dwie cię lubią.

– Ch­cia­łaś po­wie­dzieć: to­le­ru­ją.

– Bo wiecz­nie się ich cze­piasz – wyrzu­ciłam z sie­bie w ra­mach so­li­dar­no­ści jaj­ni­ków.

– Ja?

– A kto wiecz­nie kry­tyku­je Ta­marę za dobór gar­de­ro­by, a Aśkę za dobór fa­ce­tów?

– Ta­mara wbija się w za małe rze­czy, a Aśka ma sła­bość do ma­łych fa­ce­tów. Jeśli wiesz, co mam na myśli?

– Nie każdy zo­stał ob­da­rowany przez Bozię taką fi­gu­rą i in­te­ligen­cją – wy­to­czyłam cięż­sze dzia­ło. – Jeśli o­czy­wi­ście wiesz, kogo mam na myśli?

– Czego mi bra­ku­je? – W jego gło­sie dało się wy­czuć u­ra­żo­ną dumę.

– W tym pierw­szym przy­pad­ku ni­cze­go. – Prze­biegłam dło­nią po jego nodze i tor­sie, żeby roz­ła­dować sy­tu­ację.

– Uwa­żasz, że nie do­rów­nu­ję ci in­te­ligen­cją? – Nie za­re­ago­wał na piesz­czo­tę.

– Ktoś, kto jest dzien­nika­rzem po­li­tycz­nym i na­dą­ża w tym kraju za zmie­nia­ją­cy­mi się opcja­mi, pro­gra­mami i o­biet­nica­mi, nie może być głupi – roz­par­łam się w fo­te­lu – Chyba że w po­goni za tym wszyst­kim traci i­sto­tę życia.

– Je­steś do­wodem na to, że nie stra­ciłem – o­de­zwał się po chwi­li.

– W od­powied­nim mo­men­cie po­prosi­łam cię o rękę – nie od­pusz­cza­łam.

Za­trzy­mał sa­mo­chód.

– Dla­cze­go to ro­bi­my? – Obró­cił się do mnie i ujął moją twarz w dło­nie.

– Bo... bo... – Po­czu­łam, jak łzy spły­wa­ją mi po po­licz­kach.

– Bo chyba je­stem w ciąży.

Kil­ku­se­kun­do­wa cisza wyda­wała się wiecz­no­ścią. Całe moje ciało wyło w o­cze­ki­wa­niu, by za­cho­wał się wła­ści­wie.

– Słoń­ce... Tak się cie­szę! Nie masz po­ję­cia! Od kiedy? Dla­cze­go nic mi nie po­wie­działaś? – pa­dały cha­otycz­ne py­ta­nia.

– Wła­śnie ci mówię – udało mi się za­trzy­mać ten sło­wotok. Było słod­ko. Tak jak po­win­no być. Nagle mój mąż prze­stał mnie ca­ło­wać.

– Dziew­czy­ny już wie­dzą? – Py­ta­nie brzmia­ło bar­dziej jak stwier­dzenie.

Mo­głam się wściec, wy­siąść, wró­cić do domu. Mo­głam za­żą­dać roz­wodu. Ale wtedy nie wie­dzia­łabym, co bę­dzie dalej. No i nie mia­łabym się przy kim pięk­nie ze­sta­rzeć.

– Test cią­żo­wy jesz­cze nie o­stygł, gdy za­rzą­dzi­łeś o­pusz­cze­nie domu. Le­dwie zdą­ży­łam od­szy­frować wynik, a ty po­dej­rzewasz, że go u­publicz­niłam?

Dal­sza droga u­pły­wa­ła nam na o­ma­wianiu przy­szło­ści na­sze­go dziec­ka. A że cze­ka­ła nas długa po­dróż, mie­liśmy szan­se zo­stać dziad­kami, a nawet pradziad­kami.Rozdział 3

– Na­praw­dę tego nie wi­dzia­łeś? – Nie mo­głam u­wie­rzyć, że ktoś może być tak mało spo­strze­gaw­czy.

– Coś ci się mu­sia­ło przy­wi­dzieć. – Jed­nym zda­niem prze­kreślił całą moją po­ran­ną o­powieść. – Może za dużo wy­pi­łaś?

– Za dużo to wy­pi­ła Ta­mara. – Usa­do­wi­łam się wy­god­nie, mosz­cząc sobie pod ple­ca­mi po­dusz­ki. – Co zresz­tą mało de­li­kat­nie jej wy­po­mnia­łeś.

– I tak nie bę­dzie pa­mię­tać.

– Nie by­ła­bym taka pewna. Nam z Elką też się kie­dyś wy­da­wało, że upiła się do nie­przy­tom­no­ści. Trzy­ma­łyśmy ją pod pa­chami, żeby w ogóle wy­wlec ją z pubu, a na­stęp­ne­go dnia po­wtó­rzy­ła wszyst­ko, co mó­wi­ły­śmy w tak­sów­ce, a da­ły­byśmy sobie ob­ciąć głowy, że spała.

– To do­brze, że nie da­ły­ście.

– Czego?

– No, ob­ciąć sobie głów – wy­ja­śnił, cho­wa­jąc jed­no­cześnie swoją pod koł­drą.

– Wy­da­je mi się, że zu­peł­nie by ci to nie prze­szka­dzało – zsu­nę­łam się nieco – i tak nie nią je­steś za­in­te­reso­wany.

Zwią­zek o­pie­ra­ją­cy się na sek­sie, nawet naj­lep­szym, jest ska­zany na prze­gra­ną. Czu­łam to od ja­kie­goś czasu, a jed­nak zwle­ka­łam z pod­ję­ciem o­sta­tecz­nej de­cy­zji. Zaw­sze coś stało na prze­szko­dzie: zna­jo­mi na spo­tka­niach wy­stę­po­wa­li pa­rzy­ście, na we­selu Eli nie mia­łabym z kim tań­czyć, a za mo­ment za­czy­nały się wa­kacje i jakoś nie mo­głam wy­obra­zić ich sobie solo.

Wszyst­ko nas dzie­liło, łą­czy­ło je­dy­nie łóżko i dla­te­go spę­dzaliśmy w nim tyle czasu. Poza jego ob­sza­rem za­czy­nał się inny świat, i tam trud­niej było nam na­wią­zać kon­takt. Draż­nił mnie za­rów­no jego spo­sób wy­po­wia­dania się, jak i to, co mówił. Nie umia­łam się zde­cy­do­wać, co bar­dziej.

Była to jedna z tych zna­jo­mo­ści, jakie na­wią­zu­je się pod wpły­wem al­ko­holu, by tuż po jego wy­wie­trzeniu ją za­koń­czyć. Nie piłam aż tak re­gu­lar­nie, żeby tego nie czuć, ale tkwi­łam w tym u­kła­dzie nadal. Mu­sia­łam w końcu coś z tym zro­bić albo za­cząć wię­cej i czę­ściej pić.

Przy śnia­daniu pod­ję­łam prze­rwa­ny – nie po­wiem, w cał­kiem miły spo­sób – wątek, ale mój luby to­tal­nie go zi­gno­rował.

Jakby tego było mało, na za­koń­cze­nie nie­zro­zu­mia­łego o­kolicz­no­ściowe­go sło­wotoku rzu­cił:

– Ty to masz myśli nie­uczesa­ne, jak ten... no... Lem.

– Chyba Lec.

– A co to za róż­ni­ca?

Z mo­je­go punk­tu wi­dze­nia za­sad­ni­cza. Ład­nych parę lat temu u­koń­czy­łam fi­lo­logię pol­ską i nie roz­sta­łam się z nią do tej pory. Nie u­po­mi­nam jed­nak ję­zy­ko­wych nie­dbal­ców, a i sama pre­fero­wa­łam luźny spo­sób wy­po­wie­dzi. Nie o­zna­cza to jed­nak, że lubię wpad­ki. Nie znasz się – milcz! Takie było moje motto ży­cio­we i dla­te­go nigdy nie sprze­da­wałam dzieł sztu­ki w o­bec­no­ści Ta­mary i nie le­czy­łam przy Elż­bie­cie.

Spoj­rza­łam na nie­podej­rzewa­ją­cego ni­cze­go ska­zań­ca, przy­bra­łam sztucz­ny u­śmiech i za­ko­mu­ni­kowałam:

– Nie obraź się, ale muszę od­począć. Mam za sobą i przed sobą trud­ny dzień. – Po­ca­łowałam go w po­li­czek. – Za­dzwo­nię.

– Je­steś pewna? – Usi­ło­wał mnie objąć.

– Tak. – Oswo­bodzi­łam się z u­ści­sku. – Dzię­ki za wczo­raj. I za dzi­siaj także.

– Nie ma spra­wy. Dzwo­nisz – masz. Kiedy tylko ze­chcesz. Wo­la­łam nie pytać o szcze­gó­ły.

– Nie mam tylu wy­da­ją­cych się za mąż ko­le­ża­nek, ale będę pa­mię­tać.

– Czy to o­zna­cza, że chcesz mój numer te­lefo­nu za­pi­sać pod ha­słem: we­sela – wy­na­jem osób to­wa­rzy­szą­cych?

– Coś w tym stylu.

– Uwa­żam, że nie tylko tam ba­wi­liśmy się do­brze.

– Ja też – po­ki­wa­łam głową. – I za­pew­niam cię, że będę miała miłe wspo­mnie­nia.

– Jak chcesz. – Zro­zu­miał w końcu. Nie­po­rad­nie za­czął zbie­rać swoje rze­czy.

– Ale to nie przez tego Lema? – rzu­cił jesz­cze na od­chod­ne.

– Nie, nie przez Leca.

Już sa­mot­nie u­sia­dłam cięż­ko na ku­chen­nym sprzę­cie. Naj­wy­raź­niej ro­bi­łam coś nie tak. Listą moich by­łych można by wy­ło­żyć pod­łogi i ścia­ny miesz­ka­nia, a mój re­kord bycia z kimś nie prze­kra­czał roku. Zaw­sze po­wta­rzał się ten sam sche­mat: po­zna­wałam kogoś przy­pad­ko­wo, a potem na­stę­po­wał bły­ska­wicz­ny roz­wój wy­pad­ków i za­skaku­ją­cy dla oby­dwu stron finał. Nigdy nie pla­no­wałam, że z kimś będę, i nigdy, że już nie. Spon­ta­nicz­na stara panna! Zu­peł­nie nie do pary!

Mój typ to męż­czy­zna in­te­ligent­ny i e­lo­kwent­ny. To ktoś, kto po­tra­fił­by się za­cho­wać w każ­dej, nawet najbar­dziej za­skaku­ją­cej sy­tu­acji. Osoba, na którą za­wsze mo­gła­bym li­czyć. A do tego po­wi­nien o­czy­wi­ście być cza­ru­ją­cy, uj­mują­cy, wspa­niały! Tylko nie mam pew­no­ści, czy ktoś taki ist­nie­je.

Je­żeli wie­rzyć teo­rii o dwóch po­łów­kach ja­błek czy po­ma­rań­czy, to życie samo mnie mile za­sko­czy. A co jeśli moją po­łów­kę rzu­ciło na przy­kład do Au­stra­lii? No cóż, nic na siłę, widać nie każ­de­mu pi­sa­ne jest szczę­ście u boku u­ko­cha­ne­go męż­czy­zny, tak jak Eli.

Wy­glą­da­ła na za­do­woloną, ale to chyba ty­po­we dla panny mło­dej. Czy Paweł był dla niej tym je­dy­nym? Może tak i pew­nie dla­te­go ślu­bo­wa­ła mu wczo­raj te wszyst­kie po­waż­ne rze­czy. Mnie nie prze­szło­by to przez gar­dło. Paweł był dziw­ny, wiecz­nie się mnie cze­piał, a ra­czej wszyst­kich moich ko­lej­nych part­ne­rów. Bie­da­ko­wi, który wła­śnie się zmył, też się do­sta­ło. Paweł stwier­dził, że jesz­cze nigdy nie spo­tkał kogoś, komu aż tak u­da­ło­by się za­mknąć na świat ze­wnętrz­ny. Cho­dzi­ło o­czy­wi­ście o po­li­ty­kę. To­czy­li­śmy za­żar­tą dys­pu­tę o ma­ją­ce się odbyć wy­bo­ry, kry­tyko­wa­li­śmy a­gre­syw­ną kam­panię me­dial­ną i dwóch głów­nych ad­wer­sarzy, kiedy Oluś za­bły­snął in­te­ligen­cją i o­świad­czył, że zde­cy­do­wa­nie po­prze par­tię, o któ­rej ist­nie­niu nikt z nas nie sły­szał. Nawet nie za­pamię­tałam jej nazwy. Wstyd prze­sło­nił mi wszyst­ko i naj­wy­raź­niej wy­żarł dziu­rę w pa­mię­ci. Jak udało się u­sta­lić w trak­cie póź­niej­szego śledz­twa, o jej za­ło­że­nie, a przy o­ka­zji za­mą­ce­nie w u­my­śle Olka, od­powie­dzial­ność po­nosi­li twór­cy pierw­szego sfa­bu­lary­zo­wane­go po­li­tical fic­tion, czyli se­ria­lu „Ekipa”. Do­brze, że ge­niusz tuż przed swoim wy­stą­pie­niem nie na­oglą­dał się cze­goś, co mogło wpro­wa­dzić więk­szą kon­ster­na­cję. Nie przy­cho­dzi­ło mi jed­nak na myśl, co to ta­kie­go mo­głoby być. Za­mie­szanie u­si­ło­wa­łam ob­ró­cić w żart, nie u­chro­ni­ło mnie to jed­nak przed ostrą kry­tyką ze­bra­nych. Prym wiódł Paweł.

Dla­cze­go tak mnie nie lubił? By­li­śmy pra­wie po­krew­ny­mi du­sza­mi. Każde z nas na co dzień zaj­mo­wało się tym samym: sło­wem i ję­zy­kiem. Go­dzi­na­mi po­tra­fi­liśmy drą­żyć pa­sjo­nu­ją­ce nas za­gad­nie­nia. Ale za­wsze koń­czy­ło się to kłót­nią.

Myślę, że on po pro­stu jest za­zdro­sny o Elę, o czas, jaki spę­dza z nami, a przede wszyst­kim o ra­dość, jaką jej to spra­wia. Dla niej wła­śnie prze­łknę­łam zło­śli­wą ri­po­stę, którą w o­bec­no­ści jej męż­czy­zny mia­łam zwy­kle przy­go­towa­ną na końcu ję­zy­ka. On pew­nie zresz­tą po­świę­cał się w ten sam spo­sób. Wczo­raj jed­nak mnie za­sko­czył. Ten szy­der­czy u­śmiech tuż po ko­ściel­nej u­ro­czy­sto­ści był zu­peł­nie nie na miej­scu. Nie pa­so­wał ani do mo­mentu, ani do Pawła. Cie­ka­we, czy Ta­mara zwró­ci­ła na to uwagę?

Się­gnęłam po słu­chaw­kę, ale szyb­ko ją odłoży­łam. Moja przy­ja­ciół­ka pew­nie jesz­cze śpi. Le­piej bę­dzie, jak się od­świe­żę, kupię chru­pią­ce bu­łecz­ki i zro­bię jej nie­spo­dzian­kę. Przy­da się jej coś na ząb, a jesz­cze bar­dziej na mocno nad­we­rę­żo­ny żo­łą­dek.

Tak, to dobry po­mysł! My, sa­mot­ne ko­bie­ty – a od kilku minut byłam jedną z nich – po­win­ny­śmy się trzy­mać razem!Rozdział 4

Ock­nę­łam się, bo za­brakło nagle ko­ją­ce­go war­kotu sil­nika. O ile o­czy­wi­ście od­głos ten może być ko­ją­cy. Dla mnie zde­cy­do­wa­nie był. Zanim za­snę­łam, pro­ponowa­łam kil­ka­krot­nie za­mianę miejsc, ale moją o­fer­tę za każ­dym razem od­rzu­ca­no. W tej chwi­li nie po­nowi­ła­bym jej za nic. Zmierz­cha­ło, a ja nie zno­si­łam pro­wa­dzić po ciem­ku. Po go­dzi­nie jazdy w ta­kich wa­run­kach po­pa­dałam w pa­rano­ję. Wy­da­wało mi się, że wszyst­kie mi­ja­ją­ce mnie sa­mo­chody jadą na dłu­gich świa­tłach, w do­dat­ku na moim pasie. Kie­dyś o włą­cze­nie dłu­gich po­dej­rzewa­łam nawet fa­ce­ta w ka­mi­zel­ce od­bla­skowej po­ru­sza­ją­ce­go się po­boczem.

Dzi­siaj jed­nak chyba byłam w ciąży i na pewno nie mu­sia­łam pro­wa­dzić. Zresz­tą nie mia­łabym nawet komu tego za­pro­ponować. Byłam sama w lekko wy­chło­dzonym sa­mo­chodzie, po­rzu­conym na nie­zna­nym par­kin­gu. Ro­zej­rza­łam się za­nie­po­kojona. Cie­ka­we, gdzie się po­dział mój mąż, mój kie­row­ca i oj­ciec mo­je­go dziec­ka w jed­nej o­sobie? Ch­cia­łam wyjść go po­szu­kać, sko­rzy­stać z to­a­le­ty, ale moje szczę­ście za­brało ze sobą klu­czy­ki. Czyż­by się oba­wiał, że u­ciek­nę?

Na tyl­nym sie­dzeniu znaj­do­wał się po­rzu­cony bez­ład­nie e­kwi­pu­nek. Z nudów za­czę­łam go prze­glą­dać. Nie czu­łam głodu, ale na nudę nie ma nic lep­szego niż coś do prze­ką­szenia. Prze­glą­da­jąc za­pasy, nie­na­tu­ral­nie wy­gię­ta za­uważy­łam przez tylną szybę moją zgubę. Za­mknię­ty w budce te­lefo­nicz­nej żywo ge­sty­ku­lo­wał. Je­żeli dzwo­nił do pracy – za­wracamy! A może dzie­lił się dobrą no­wi­ną z ro­dzi­ca­mi? To wy­ja­śniało­by gwał­tow­ne ruchy ręki. Jeśli o­czy­wi­ście od­czy­tywa­łoby się je jako gesty ra­do­ści. I to ja po­dob­no nie mogę się o­bejść bez plot­kowa­nia.

Byłam zła, bo mia­łam na­dzie­ję, że przez jakiś czas na­cie­szy­my się naszą słod­ką ta­jem­ni­cą. De­mon­stra­cyj­nie po­wró­ci­łam do po­przed­niej po­zy­cji, wpy­cha­jąc sobie do ust ro­ga­li­ka z cze­ko­la­dowym na­dzie­niem. Pra­wie rów­no­cze­śnie o­tworzy­ły się drzwi od stro­ny kie­row­cy.

– Już nie śpisz?

– Uhm... – Udało mi się wy­do­być z peł­nej buzi.

– Ob­że­rasz się o tak póź­nej porze? To do cie­bie nie­po­dob­ne.

– Na­chy­lił się, by nad­gryźć wy­sta­ją­cą część sma­ko­ły­ku.

Ciem­no­brą­zowa maź po­cie­kła mi po bro­dzie na mój ja­sno­nie­bieski swe­terek. Au­to­ma­tycz­nie roz­tar­łam ją ręką.

– Wi­dzisz, co zro­bi­łeś? – krzyk­nę­łam, o mało nie dła­wiąc się szyb­ko prze­ły­ka­nym kęsem.

– Ja? Gdy­byś się od­su­nę­ła, nic by się nie stało.

– Po­rzu­casz mnie w obcej o­koli­cy, by chwi­lę póź­niej zmie­nić mnie w cze­ko­la­dową świ­nię.

– Przy­zna­ję, że nie na­dą­żam – wy­gło­sił ze skru­szo­ną miną.

– Co ta­kie­go zro­bi­łem?

– W ogóle mnie nie słu­chasz! – Czu­łam wzra­stają­ce zde­ner­wo­wa­nie. – Przed chwi­lą ci to wy­ja­śni­łam.

– Co?

– Nie­peł­ną listę two­ich prze­wi­nień.

– Uzu­peł­nij – roz­parł się w fo­te­lu – słu­cham.

– Jakoś nie mam o­choty. – Po­sta­nowi­łam za­cho­wać scenę z te­lefo­nem na inną o­ka­zję. – Prze­ba­czam ci nie­sto­sow­ne za­cho­wanie. Jedź!

– Dzię­ki. – Ude­rzył się za­ci­śnię­tą pię­ścią w pierś, w o­koli­cy, gdzie po­wi­nien mieć serce.

W tej chwi­li po­wąt­pie­wa­łam jed­nak w jego ist­nie­nie. Oby brak or­ga­nu nie o­ka­zał się dzie­dzicz­ny! Przy­ło­żyłam o­twar­tą dłoń do brzu­cha. Gest nie po­został nie­zau­ważo­ny.

– Coś cię boli? – W gło­sie Pawła do­mi­nowa­ła tro­ska.

– Serce – wark­nę­łam.

– Wie­czor­ne ob­żar­stwo jed­nak nie po­pła­ca. Pod wpły­wem cię­ża­ru po­ły­ka­ne­go ro­ga­la mu­sia­ło ci się ob­su­nąć.

– Ob­su­nąć?

– No, serce.

Przyj­rza­łam się swo­jej ręce i wy­buchłam śmie­chem. Paweł po­chwy­cił wy­buch mojej ra­do­ści.

– Mu­si­my coś sobie o­bie­cać. – Na­chy­lił się nade mną. – Ja już nigdy cię nie zo­sta­wię, a ty nie bę­dziesz się na mnie wście­kać z byle po­wodu.

– Zgoda – wy­cią­gnę­łam rękę – z byle po­wodu, nie!

W końcu ru­szy­li­śmy. Po­godze­ni. Ja do­dat­kowo z asem w rę­ka­wie. Ale nawet to nie po­wstrzy­ma­ło mnie przed na­tych­miasto­wym za­śnię­ciem, gdy tylko nasz sa­mo­chód za­czął wy­da­wać przy­ja­zny war­kot spod maski.Rozdział 5

Na­resz­cie w domu! To, co zro­bi­łam ze swoim or­ga­ni­zmem, było kla­sycz­ną dwud­niów­ką. Bogu niech będą dzię­ki, że jutro muszę iść do pracy. To je­dy­na me­to­da na prze­rwa­nie tego pasma ro­dzą­ce­go się al­ko­holi­zmu.

Nie udało mi się nawet od­zy­skać rów­no­wa­gi po mocno za­krapianej u­ro­czy­sto­ści we­sel­nej, a już moja naj­lep­sza przy­ja­ciół­ka po­sta­nowi­ła u­to­pić ze mną smut­ki po ko­lej­nym nie­uda­nym związ­ku w morzu wódki. Oprócz owego morza przy­tar­gała ze sobą kilka bułek i parę sple­śnia­łych ser­ków i twier­dziła, że tak skom­ponowa­ne śnia­danie po­sta­wi mnie na nogi. Nie po­sta­wiło!

Wy­li­cza­nie ne­ga­tyw­nych cech Olu­sia nie za­ję­ło nam zbyt wiele czasu. Z po­zy­tyw­nymi po­szłoby nam jesz­cze spraw­niej, ale pre­tekst, pod któ­rym u­si­ło­wa­ły­śmy ukryć naszą skłon­ność do al­ko­holu, wy­ma­gał po­świę­ceń. I tak były chło­pak Asi zo­stał skry­tyko­wa­ny za to­tal­ny brak in­te­ligen­cji, rów­nie wiel­ki brak o­gła­dy to­wa­rzy­skiej, chore po­czu­cie hu­mo­ru, kosz­mar­ne błędy ję­zy­ko­we, ma­łost­kowość, bez­czel­ność i wtór­ny de­bi­lizm. Pra­wie dwu­mie­sięcz­ne trwa­nie w fa­tal­nym związ­ku uspra­wiedliwiało je­dy­nie fi­zycz­ne za­uro­cze­nie wy­gło­dzonej ko­bie­ty, która po­mię­dzy po­przed­nim związ­kiem a Olu­siem tkwi­ła w ce­li­ba­cie pra­wie kwar­tał. I nic to, że ja ta­kich kwar­tałów mia­łam o tuzin wię­cej. To z kolei wy­ja­śni­łyśmy moim zdro­wym roz­sąd­kiem i zdol­no­ścią wy­szu­ki­wa­nia u­łom­no­ści fa­ce­tów z mocą ra­daru. Może i wo­la­łabym nie po­sia­dać ta­kie­go wy­po­sa­że­nia, ale naj­wy­raź­niej mia­łam i nic nie dało się z tym zro­bić. W mię­dzy­cza­sie zadzwo­niła po­now­nie moja mama. Znowu miała pecha, bo za­miast re­la­cji ze ślubu wy­słu­cha­ła steku bzdur o wła­snej od­powie­dzial­no­ści za moje nie­uda­ne życie. Aśka stwier­dziła, że prze­sa­dzi­łam. We­dług niej moja mama nie po­nosi­ła winy za to, że mam nad­wagę. Rzu­ci­łam to na samym końcu roz­mowy, a ra­czej mo­nologu, kiedy po dru­giej stro­nie od dłuż­sze­go czasu i tak już ni­ko­go nie było. Za­miast su­ge­ro­wa­nych przez przy­ja­ciół­kę prze­pro­sin będę ra­czej mu­sia­ła po­roz­ma­wiać z ro­dzi­ciel­ką o jej nie­kon­wen­cjonal­nej for­mie koń­cze­nia te­lefo­nicz­nych roz­mów. Po co do mnie dzwo­ni, skoro nie po­tra­fi do­trwać do końca?

Na po­cząt­ku dru­giej bu­tel­ki przy­stą­pi­łyśmy do ataku na Elż­bie­tę. Odkąd wy­szła za mąż, zu­peł­nie za­po­mniała o tym, co jest naj­waż­niej­sze na świe­cie. Wcze­śniej u­sta­li­ły­śmy, że na pierw­szej po­zy­cji pla­su­je się przy­jaźń. Po­dróż po­ślub­na, zaj­mu­ją­ca dwu­dzie­stą któ­rąś lo­ka­tę, nie po­win­na jej prze­sło­nić. A jed­nak stało się. Słuch po na­szej przy­ja­ciół­ce za­gi­nął z chwi­lą, gdy dała się u­pro­wa­dzić w nie­zna­ne. Nie dzwo­niła, nie pi­sa­ła i pew­nie całą swoją uwagę sku­pi­ła na wy­bran­ku. Błąd! To fajny facet, ale nie aż tak. Kiedy Elka od­kry­je w końcu tę praw­dę, może się o­ka­zać, że nie ma już z kim się nią po­dzie­lić. O przy­jaźń, jak o każde u­czucie, trze­ba dbać. I nie wy­star­czy do tego tylko jedna, czyli nasza, stro­na.

Je­dy­na bli­ska osoba, jaka po­zosta­ła mi w tej sy­tu­acji, li­to­ściwie od­słoni­ła przede mną za­tar­te ku­li­sy wczo­raj­szej im­pre­zy. Byłam – po­dob­no – słod­ka. Ta wer­sja o­czy­wi­ście bar­dzo mi od­powia­dała, a jej au­tor­ka zo­stała prze­ze mnie wy­ści­ska­na i – o zgro­zo! – za­pro­szona na ko­la­cję. Pora była od­powied­nia, bo czas szyb­ko le­ciał w miłym to­wa­rzy­stwie, więc po­sta­nowi­ły­śmy nie od­kła­dać tej przy­jem­no­ści na póź­niej. Wza­jem­nie się wspie­ra­jąc, za­rów­no w sen­sie psy­chicz­nym, jak i fi­zycz­nym, wy­ru­szyłyśmy w mia­sto. Tak­sów­karz, któ­re­mu rzu­ci­ły­śmy rów­no­cze­śnie: do pubu z dys­ko­te­ką!, o­ka­zał się bar­dziej bły­sko­tli­wy od ko­le­gi po fachu, ja­kie­mu kilka go­dzin potem wy­beł­ko­ta­łam: do domu. Ten pierw­szy po­rzu­cił nas przed u­ro­czą spe­lun­ką o za­chę­cają­cej i swoj­sko brzmią­cej na­zwie "W koło – we­so­ło”. Za­po­mniał nas je­dy­nie u­prze­dzić, że owa za­po­wiadana we­so­łość wiąże się przede wszyst­kim z mło­docia­nym wie­kiem u­czest­ni­ków za­bawy tkwią­cych we­wnątrz lo­ka­lu. Jego za­ło­ży­cie­le naj­wy­raź­niej od sa­me­go po­cząt­ku no­si­li się z za­miarem u­rzą­dze­nia ta­kie­go miej­sca spędu dla ma­ło­latów i w związ­ku z tym po­sta­rali się je­dy­nie o kon­ce­sję na sprze­daż piwa. Cóż mo­gły­śmy po­cząć? Jak się nie ma, co się lubi... Wy­chyli­łyśmy po dwa ku­fel­ki i przy­stą­pi­łyśmy do ataku na par­kiet. Nie siląc się zbyt­nio na o­ry­gi­nal­ność, i tak od­sta­wały­śmy znacz­nie od tła, które fa­lo­wało jakby w innym ryt­mie i wy­mia­rze. Na naszą in­ność udało nam się nawet zła­pać paru ko­le­siów, któ­rych wiek po zsu­mo­wa­niu byłby sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cy. Aśka jed­nak znaj­do­wała się na e­ta­pie: „żad­nych męż­czyzn wię­cej!”, a ja nie po­tra­fiłam na­wią­zać z nimi kon­tak­tu, bo biu­stem, w który się ga­pi­li, nie mówię. Po na­radzie w dam­skiej to­a­le­cie po­sta­nowi­ły­śmy po­szu­kać cze­goś bar­dziej od­powied­niego. Nie do­pusz­cza­jąc myśli, że to my nie pa­su­je­my do o­tocze­nia, roz­poczę­ły­śmy nocną piel­grzym­kę. Nig­dzie nam się nie po­doba­ło i dzię­ki temu roz­ma­ru­dze­niu, bę­dą­ce­mu kwe­stią wieku i stanu wol­ne­go, około trze­ciej w nocy wy­wie­siłyśmy białą flagę, wy­ko­na­ną na­pręd­ce z mojej chu­s­tecz­ki do nosa, i ro­ze­szły­śmy się w po­koju. Nie obyło się bez de­kla­racji wiecz­nej przy­jaź­ni i u­sta­le­nia stra­te­gii ko­lej­nego spo­tka­nia. Asia u­si­ło­wa­ła prze­ka­zać mi jesz­cze jakąś sen­sa­cyj­ną wia­do­mość do­ty­czą­cą Pawła, ale po pią­tej pró­bie się pod­da­ła. Zro­zu­mia­łam je­dy­nie, że na­walił z czymś w dniu swo­je­go ślubu, ale nie udało mi się do­wie­dzieć, na jakim polu. Nie mogąc li­czyć na wła­sną pa­mięć w tym wzglę­dzie, po­sta­nowi­łam po­cze­kać na we­sel­ne zdję­cia i ka­se­ty, na któ­rych być może udało się komuś u­wiecz­nić tę jego ży­cio­wą gafę. Bę­dzie miło coś ta­kie­go zo­ba­czyć. Na­le­żało się jed­nak u­zbro­ić w cier­pliwość i po­cze­kać do po­wrotu mło­dej pary. No może nie ta­kiej mło­dej, ale nie­wąt­pliwie pary. Cie­ka­we, co ro­bi­li w chwi­li, gdy mnie, po wy­jąt­ko­wo dłu­giej i wy­czer­pu­ją­cej de­ba­cie z tak­sów­karzem, w końcu udało się do­trzeć do sie­bie? Pa­trząc na roz­be­beszone łóżko, po­sta­nowi­łam się nie kąpać. W końcu zro­bi­łam to rano. Za­czę­łam za to prze­glą­dać za­war­tość ku­chen­nych sza­fek. Po pierw­sze, nie zja­dły­śmy pla­no­wanej ko­la­cji, po dru­gie, Jo­an­na pod­su­nę­ła mi pe­wien po­mysł. Po­chła­niając li­te­ra­tu­rę z o­kre­su ba­ro­ku, co u­zna­łam za za­cho­wanie dzi­wacz­ne i za­baw­ne, ale wspa­niało­myśl­nie nie po­dzie­liłam się z nią tą uwagą, na­trafi­ła na cie­ka­we przy­pad­ki roz­wią­zy­wa­nia róż­nych pro­ble­mów. Po­le­ga­ło to na wkła­daniu pod łóżko przed­mio­tów ma­ją­cych zwią­zek z co­dzien­ny­mi kło­pota­mi. Przy­szło mi więc do głowy, że je­żeli u­miesz­czę we wska­zanym miej­scu ar­ty­ku­ły spo­żyw­cze, mój żo­łą­dek od­czy­ta to jako sy­gnał wy­peł­nienia. Nie będę czuła głodu, co w na­tu­ral­ny spo­sób wpły­nie na u­tra­tę wagi. Na wszel­ki wy­pa­dek jed­nak prze­ką­si­łam to i owo. Prze­niesienie znacz­nej czę­ści za­war­to­ści mojej lo­dów­ki pod łóżko za­ję­ło chwi­lę. Niek­tó­re pro­duk­ty nie da­wały się o­kieł­znać, śli­zga­ły się na ta­le­rzy­kach i spa­dały na i tak nie pierw­szej świe­żo­ści pod­łogę.

– Rano – rzu­ci­łam jesz­cze w stro­nę mojej przy­ja­ciół­ki wagi

– zo­ba­czy­my, czy po­mogło.

Za­snę­łam w mie­sza­ninie dziw­nych za­pachów, z któ­rych naj­wy­raź­niejsza była jed­nak od­da­wana wszyst­kimi po­ra­mi woń al­ko­holu.Rozdział 6

Sie­dzia­łam od paru go­dzin w swoim po­koju i tępo przy­glą­da­łam się po­roz­kła­danym na biur­ku ma­te­riałom. Sta­no­wi­ły one pod­sta­wę eg­za­mi­nu, który mia­łam dzi­siaj prze­pro­wa­dzić. Po raz pierw­szy od nie­pa­mięt­nych cza­sów czu­łam so­li­dar­ność ze stu­den­ta­mi, a ra­czej ich nie­do­bit­ka­mi o­de­sła­ny­mi na drugi ter­min.

A wszyst­ko dla­te­go, że po­niosła nas wczo­raj z Ta­marą fan­tazja za­iste u­łań­ska. No i za­brakło Elki, która nie do­pu­ści­ła­by do ta­kie­go u­podle­nia. Cie­ka­we, jak ona spę­dzi­ła wczo­rajszy wie­czór? Jeśli do­je­cha­li na miej­sce, to bez wąt­pie­nia bar­dziej ro­man­tycz­nie. Jeśli nie, to być może czuje się dzi­siaj także wy­koń­czona, choć w zu­peł­nie inny spo­sób. Bio­rąc pod uwagę porę roku i po­dróż, może być co naj­wy­żej spo­cona. Chęt­nie bym się z nią za­mie­niła. Ma­ją­cy się po­ja­wić za chwi­lę zda­ją­cy mo­gli­by wtedy po­dej­rzewać mnie je­dy­nie o za­nie­dbania na polu hi­gie­ny o­sobi­stej. Tym­cza­sem wszyst­ko wska­zy­wało jed­no­znacz­nie na ro­dzaj nad­uży­cia. A to mogło do­prowa­dzić do chęci zbyt­nie­go spo­ufa­le­nia się. Dzi­siaj byłam jedną z nich! Tak się czu­łam i tak wy­glądałam. Być może nie by­ło­by w tym nic strasz­ne­go, gdyby nie fakt, że pła­co­no mi za to, żebym była po dru­giej stro­nie. W sen­sie to­pogra­ficz­nym byłam. Spoza stosu zgro­ma­dzonych na biur­ku ksią­żek wy­cze­ki­wa­łam pierw­szego ska­zań­ca. Nad­cho­dzi­ła go­dzina rzezi nie­winią­tek. Ktoś e­ner­gicz­nie za­ło­motał do drzwi.

– Pro­szę – wy­szep­ta­łam au­to­matycz­nie.

Ko­rzy­sta­jąc z wa­hania in­tru­za, który po­sta­nowił za­kłó­cić moje bez­ro­zum­ne nic­nie­ro­bienie, wy­szu­ka­łam w to­reb­ce po o­mac­ku lu­ster­ko i szczot­kę do wło­sów i u­si­ło­wa­łam nadać sobie na­tu­ral­nie przy­ja­zny wy­gląd. Nie wy­szło.

– Pro­szę! – krzyk­nę­łam wście­kle w prze­strzeń.

– To ja – za­szep­tał ktoś w od­powie­dzi zza u­chy­lo­nych drzwi.

– Można?

– Prze­cież po­wie­dzia­łam: pro­szę – czu­łam, że za­go­towało się we mnie – co jesz­cze po­win­nam zro­bić?

– Wło­żyć w to tro­chę serca.

Męż­czy­zna z takim po­dej­ściem do życia mógł być tylko moim o­sobi­stym prze­ło­żonym, jed­nym z młod­szych pro­fe­sorów na­sze­go wy­dzia­łu, znaw­cą li­te­ra­tu­ry wsze­la­kiej i – nad czym u­bo­le­wa­łam – moim wiel­bicielem. Ta wi­zy­ta była ponad moje siły. I nawet nie mo­głam uznać jej za nie­spo­dziewa­ną. Ten czło­wiek znał na pa­mięć, chyba le­piej ode mnie, roz­kład moich zajęć i po­ja­wiał się zwy­kle we wszyst­kich moż­li­wych prze­rwach po­mię­dzy nimi. Ch­cia­łam krzyk­nąć, że je­stem za­ję­ta albo ro­ze­bra­na, ale mil­czałam.

– Widzę, że ko­le­żan­ka jest nieco za­ję­ta. – Po­ma­chał rę­ka­mi nad ba­łaganem, jaki udało mi się zro­bić o po­ran­ku.

– Za chwi­lę mam...

– Eg­za­min – do­koń­czył za mnie. – Wiem, wiem. Mimo owej wie­dzy u­siadł nie­pro­szony.

– Ja wła­śnie w tej spra­wie. Czyż­by chciał mi za­pro­ponować za­stęp­stwo? Może jed­nak źle go o­ce­nia­łam?

– Tak? – wy­mam­ro­tałam naj­łagod­niej, jak po­tra­fi­łam, i chyba nawet zatrze­po­ta­łam rzę­sa­mi.

– Po­my­śla­łem sobie wła­śnie, że może mógł­bym być po­moc­ny.

– To miłe. – Teraz już na pewno trze­po­ta­łam. Wstał i ru­szył za mój fotel.

– Gdyby ko­le­żan­ka chcia­ła... – Na­chy­lił się nad moim uchem.

Nie­cier­pliwie cze­ka­łam na ko­niec zda­nia. Byle się nie śli­nił! A zresz­tą nawet jak tro­chę śliny skap­nie na mój swe­terek, nie będę miała mu tego za złe. Jak się nade mną zli­tu­je, to po­gnam do domu, a tam już jakoś się tego po­zbę­dę.

– Ch­cia­łabym! – en­tu­zja­stycz­nie prze­rwa­łam ciszę.

– Ry­zykant­ka – za­mru­czał prze­cią­gle i teraz już na pewno poczu­łam wil­goć na szyi. – To lubię.

Od­sko­czył na dźwięk gwał­tow­ne­go wtar­gnię­cia do ga­bi­ne­tu... o­grom­ne­go bu­kie­tu kwia­tów. Przez mo­ment wy­da­wało mi się, że widzę go tylko ja i że jest on ni­czym innym, jak wy­jąt­ko­wo pięk­ną per­so­ni­fika­cją u­trzy­mują­ce­go się u­po­je­nia al­ko­holowe­go albo kaca. Ale tylko przez mo­ment, do­pó­ki zza owej fan­tastycz­nej fa­tamor­gany nie wy­ło­nił się łeb Olu­sia.

– A kuku! – Uśmiech znikł mu z ob­li­cza, gdy zo­ba­czył za­wie­szo­nego gdzieś nade mną męż­czy­znę – praw­do­podob­nie ry­wa­la.

– A kuku – od­powie­dział li­te­ra­tu­ro­znaw­ca.

– Co tu ro­bisz? – przy­stą­pi­łam do ataku.

– Ch­cia­łem cię prze­pro­sić – wy­ją­kał. – I po­wie­dzieć, że mia­łaś rację. No wiesz, z Paw­łem.

– Wiem, że mia­łam rację. – Wła­sną wie­dzę pod­kre­śli­łam gwał­tow­nym ze­rwa­niem się z fo­te­la. – Zaw­sze ją mam i nie po­trze­bu­ję two­je­go po­twier­dzenia.

– A kwia­ty? – za­py­tał.

– Co kwia­ty?

– Przyj­miesz na zgodę?

Po­ki­wa­łam głową, wy­cią­gnę­łam rękę i…

.

.

.

(fragment)
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: