Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Co napawa nas optymizmem - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
2 kwietnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Co napawa nas optymizmem - ebook

Książka "Co napawa nas optymizmem" porusza szeroki zakres tematów – od teorii strun po edukację, od wzrostu liczby ludności na świecie po medycynę, a nawet od globalnego ocieplenia po koniec świata. To imponujący zapis rozważań światowej klasy myślicieli (między innymi laureatów Nagrody Nobla, autorów bestsellerów i profesorów renomowanych uniwersytetów), którzy przedstawiają swe starannie przemyślane optymistyczne wizje przyszłości. Ich skłaniające do refleksji, kontrowersyjne idee z pewnością będą budzić wątpliwości, ale mogą także zmienić nasze spojrzenie na przyszłość ludzkości.

Autorzy esejów składających się na ten podnoszący na duchu tom są pełni nadziei, a ich optymizm wypływa ze źródeł specjalistycznej wiedzy i intensywnego twórczego myślenia. Odnaleźć tu można między innymi pomysłowe sposoby schłodzenia arktycznej czapy lodowej, propozycje rozwiązania problemów energetycznych i konfliktów religijnych, zdemokratyzowania gospodarki światowej, a nawet podwyższenia poziomu inteligencji i udoskonalenia zjawiska przyjaźni. Możemy dowiedzieć się więcej o nas samych, a także o innych ludziach i nauczyć się dzielić z nimi swoim szczęściem.

Kategoria: Inne
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62122-86-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Współczesny świat jest coraz bardziej skomplikowany, coraz trudniej w nim o proste odpowiedzi na proste pytania. John Brockman stara się jednak zadawać pytania nurtujące współczesnego człowieka, a wybitne umysły, nazwane przez niego trzecią kulturą, udzielają na nie odpowiedzi. Trzecią kulturę tworzą ci naukowcy i myśliciele ze świata empirii, którzy poprzez swoje dociekania i publikacje naukowe zajmują miejsce tradycyjnej elity intelektualnej, ujawniając głębokie znaczenie ludzkiego życia i określając na nowo, kim i czym jesteśmy.

Zapraszamy na intelektualną przygodę w dobrym towarzystwie!Przedmowa – pytanie „Edge”

W 1991 roku zaproponowałem pojęcie trzeciej kultury, którą mieli „tworzyć ci naukowcy i myśliciele reprezentujący świat empirii, którzy poprzez swoje dociekania i publikacje naukowe zajmują miejsce tradycyjnej elity intelektualnej, ujawniając głębokie znaczenie ludzkiego życia i określając na nowo, kim i czym jesteśmy”. W roku 1997 dzięki rozwojowi internetu zapewniliśmy trzeciej kulturze wirtualny dom – magazyn internetowy „Edge” (ang. krawędź, kraniec; www.edge.org).

„Edge” jest celebracją idei trzeciej kultury – pokazem nowej społeczności intelektualistów w działaniu. Uczeni prezentują swoje dociekania i idee oraz komentują rozważania i poglądy innych myślicieli trzeciej kultury. Czynią to ze świadomością, że ich poglądy mogą zostać podważone przez innych. W ten sposób rodzi się wnikliwa dyskusja dotycząca najważniejszych problemów ery cyfrowej. Toczy się ona w napiętej atmosferze, w której błyskotliwość argumentacji bierze górę nad anestezjologią mądrości.

Idee omawiane w magazynie internetowym „Edge” mają charakter spekulatywny – docierają do granic takich nauk, jak biologia ewolucyjna, genetyka, informatyka, neurofizjologia, psychologia i fizyka. Oto niektóre spośród fundamentalnych pytań zadawanych przez myślicieli trzeciej kultury: Jak powstał Wszechświat? Skąd się wzięło życie? Jak powstał umysł? Z trzeciej kultury wyłania się nowa filozofia naturalna, nowe sposoby rozumienia systemów fizycznych oraz nowe sposoby myślenia, które kwestionują wiele spośród tradycyjnych poglądów dotyczących tego, kim jesteśmy i co to znaczy być człowiekiem.

Jednym ze stałych elementów działalności „Edge” jest coroczne Światowe Centrum Pytań (The World Question Center), którego idea narodziła się w roku 1971 jako konceptualny projekt artystyczny autorstwa mojego przyjaciela i współpracownika – nieżyjącego już artysty, Jamesa Lee Byarsa. Zamierzał on zamknąć stu najznakomitszych myślicieli świata w jednym pokoju i „nakłonić ich, aby zadawali sobie nawzajem pytania, które ich nurtują”. W ten sposób pragnął otrzymać syntezę ludzkiej myśli. Jednak droga od pomysłu do jego realizacji okazała się najeżona trudnościami. Byars sporządził listę stu najznamienitszych umysłów, a później zadzwonił do każdej z tych osób i zapytał ją, jakie pytanie nie daje jej spokoju. Wynik? Siedemdziesiąt osób odłożyło słuchawkę.

Jednak rozwój internetu i poczty elektronicznej sprawił, że w roku 1997 urzeczywistnienie wielkiego projektu Byarsa stało się możliwe – właśnie wtedy powstał magazyn internetowy „Edge”. Przygotowując każde z rocznicowych wydań „Edge”, ja sam sięgałem po formę pytającą i prosiłem myślicieli skupionych wokół tej witryny o próbę udzielenia odpowiedzi na pytanie, które spędza sen z powiek mnie samemu bądź któremuś z moich korespondentów. Oto pytanie, które zadałem im w roku 2007:

„Jako forma aktywności i stan umysłu nauka jest z gruntu optymistyczna. Wyjaśnia mechanizmy funkcjonowania świata, a co za tym idzie – może je usprawniać i doskonalić. Większość informacji, jakich nam dostarcza, to dobre wiadomości albo takie, które mogą stać się dobre dzięki nieustannemu pogłębianiu wiedzy, a także coraz lepszym narzędziom i technikom. Nauka – na swoich granicach – stawia coraz lepsze i lepiej sformułowane pytania.

Co budzi w Tobie optymizm? Dlaczego? Zaskocz nas!”

John Brockman

Wydawca i redaktor naczelny magazynu internetowego „Edge”Wprowadzenie

Słyszałam, że rodzaj ludzki upada,

Że zostało mu niewiele czasu.

Tak śpiewa naiwna Nellie Forbush w musicalu Południowy Pacyfik. Ta samozwańcza „niepoprawna optymistka” zdaje sobie sprawę z faktu, że przeciwstawia się wielowiekowej tradycji pogardzania tymi, którzy widzą przyszłość w zbyt jasnych barwach. Wraz z Pollyanną i doktorem Panglossem, Nellie Forbush symbolizuje odgórną, oderwaną od rzeczywistości ideologię postępu: „Wszystko zmieni się na lepsze – damy radę! Żyjemy w najlepszym ze światów!” Nellie wie, że większość ludzi uważa jej podejście za czyste szaleństwo, ale jest „odurzona czymś, co nazywa się nadzieją”.

Autorzy esejów składających się na ten podnoszący na duchu tom również są pełni nadziei, ale ich optymizm jest innego rodzaju – jego źródła tkwią w specjalistycznej wiedzy i w intensywnym, pełnym polotu myśleniu. Jednym z najbardziej optymistycznych aspektów tego zbioru jest zakres i różnorodność zagadnień, które budzą w autorach optymizm. Istnieje tak wiele sposobów, w jakie możemy uczynić świat lepszym! Tak wiele światełek na końcu niezliczonych tuneli! Odnajdziemy tu pomysłowe sposoby schłodzenia arktycznej pokrywy lodowej, rozwiązania naszych problemów energetycznych, zdemokratyzowania gospodarki światowej, zwiększenia przejrzystości władzy publicznej, złagodzenia lub rozwiązania konfliktów religijnych, a nawet podwyższenia poziomu naszej inteligencji oraz udoskonalenia zjawiska przyjaźni. Możemy dowiedzieć się więcej o samych sobie i o innych ludziach, zgłębić sekrety matematyki i nauczyć się dzielić swoim szczęściem z większymi segmentami populacji światowej (która wkrótce osiągnie stan stabilizacji).

Oczywiście to wszystko brzmi zbyt dobrze, aby mogło być prawdziwe. Innymi słowy, to niemożliwe, żeby wszystkie te prognozy były trafne. Niektóre z pomysłów okażą się chybione, ale nie sposób przewidzieć, które, dopóki nie zostaną wypróbowane i zweryfikowane. Między innymi na tym polega siła tego zjawiska – mamy do dyspozycji otwartą pulę pomysłów, które mogą ze sobą konkurować o miano najbardziej wiarygodnych i wykonalnych, a tę rywalizację – jeśli dobrze nią pokierujemy – będzie można oceniać według kryteriów merytorycznych, a nie na podstawie poparcia politycznego czy autorytarnych decyzji. Nieważne, kogo znamy; ważne, co wiemy.

Wiedza jest wątkiem wspólnym dla wszystkich uczestników tej rywalizacji, przy czym nie chodzi tu o Znajomość (Boskiej, Tajemnej) Prawdy, ale o starą dobrą znajomość faktów, prawd (pisanych małą literą) „odkopanych” i potwierdzonych przez wyniki starannie przeprowadzonych badań naukowych – o ten rodzaj wiedzy, która gromadzi się w ludzkich kulturach od tysięcy lat, a dzisiaj rozrasta się gwałtownie niemal we wszystkich dziedzinach. Pomijając kilka niezwykłych (i wielokrotnie analizowanych) wyjątków, jeśli my, ludzie, rozwiązujemy jakąś zagadkę, to sprawa jest wyjaśniona raz na zawsze. Możemy dodać tę nową wiedzę do naszej przepastnej skarbnicy faktów i wykorzystać ją na niezliczone sposoby, kiedy nadarzy się okazja. Owe zasoby podzielanej i przekazywanej wiedzy z pewnością są tym, co wyjaśnia ogromne zmiany, jakie w ostatnim czasie gatunek ludzki wywołał na naszej planecie. Dziesięć tysięcy lat temu, długo po tym, jak ujarzmiliśmy ogień, ale stosunkowo krótko po narodzinach rolnictwa, nasi przodkowie wraz ze swym żywym inwentarzem nie odgrywali zbyt istotnej roli – stanowili zaledwie od 0,1% do 1% całkowitej ziemskiej biomasy, jak wynika z obliczeń Paula McCready’ego, nastawionego proekologicznie prezesa firmy technologicznej Aerovironment. Byliśmy tylko jednym z wielu gatunków naczelnych, wyróżniającym się kilkoma wyjątkowymi zwyczajami. Dzisiaj ludzie oraz ich udomowione zwierzęta stanowią około 98% ziemskiej biomasy, a przetrwanie niedobitków dzikiej fauny zależy w dużej mierze od nas. Jak ujął to McCready w jednym ze swoich ostatnich esejów internetowych, zatytułowanym An Ambivalent Luddite at a Technological Feast (Mieszane uczucia luddysty na uczcie technologicznej):

Na przestrzeni miliardów lat przypadek namalował na pewnej wyjątkowej kuli cieniutką powłokę życia – złożoną, nieprawdopodobną, wspaniałą i kruchą. Ni stąd, ni zowąd my, ludzie (gatunek, który pojawił się niedawno i wkrótce przestał podlegać prawom natury) – poprzez swoją liczebność, technologię i inteligencję – osiągnęliśmy pozycję dającą przerażającą władzę. Dzisiaj to my trzymamy w dłoni pędzel.

Gwałtowny wzrost władzy posiadanej przez nasz gatunek oznacza, że dysponujemy dzisiaj możliwościami, jakich nie mieliśmy nigdy dotąd – na dobre i na złe. Czy istnieje jakikolwiek powód, aby zakładać, że będziemy wykorzystywali tę władzę przede wszystkim w dobrych celach? Owszem, istnieje – pomimo wszystkich spowodowanych przez człowieka katastrof, do jakich przyczyniła się owa władza. Ta myśl przewija się przez sporą część esejów składających się na niniejszy tom. Po pierwsze, niezależnie od tego, jak krótkowzroczne bywają nasze początkowe działania związane z danym przedsięwzięciem czy kampanią, we wszystkich sferach ludzkiej działalności istnieje głęboko zakorzeniona tradycja refleksji i krytycznej oceny – zwyczaj ponownej ewaluacji mającej na celu wykrycie niedociągnięć i problemów, a także okazji do udoskonalenia podejmowanych działań oraz sygnałów tego, że należy je skorygować. Nauka ustanawia złoty standard takiej krytycznej oceny – ze swymi niezliczonymi warstwami analizy, ewaluacji, testowania i monitorowania. To nie przypadek, że kiedy przeciwnicy nauki szukają przejawów głupoty, uprzedzeń, błędnych interpretacji i zwykłej nieuczciwości naukowców, za każdym razem odwołują się do wyników badań przeprowadzonych na gruncie samej nauki. Dlaczego? Otóż właśnie dlatego, że żadna inna instytucja nie jest lepiej przygotowana do ścisłego nadzorowania własnych działań, do nieustannej samokrytyki. Kiedy inne instytucje sprzątają własne podwórko – kiedy media postanawiają zbadać własne uprzedzenia i niedociągnięcia, bądź też kiedy firmy, kościoły lub instytucje rządowe podejmują wysiłek dokonania samooceny – sięgają po techniki bezstronnego gromadzenia danych, metody statystyczne, modele eksperymentalne i argumentacje doskonalone od wieków na gruncie nauki. Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie wokół widać ludzi, którzy wchodzą na poziom meta, dodając rekursywną pętlę analizy do swoich dotychczasowych dociekań. Każda analiza pociąga za sobą metaanalizę. Oprócz kompozytorów i muzyków istnieją krytycy muzyczni i komisje przyznające nagrody w konkursach muzycznych, a także eksperci gotowi oceniać pracę owych krytyków i komisji. Niektórzy ludzie zarabiają niemałe pieniądze, sprzedając ludziom informacje dotyczące tego, kogo należy zapytać o to, kto wie, które akcje warto kupować na giełdzie. Chcesz wynająć nowego konsultanta, żeby pomógł Ci w realizacji konkretnego przedsięwzięcia? Możesz znaleźć ludzi, którzy wskażą Ci „łowców głów” najskuteczniejszych w wyszukiwaniu konsultantów odpowiednich do Twoich aktualnych potrzeb.

W owej pogłębiającej się, warstwowej strukturze rekursywnych dociekań pojawiają się również rozważania dotyczące sensu tego wszystkiego oraz prawdopodobieństwa tego, że w naszą piramidę wiedzy wbudowane są pewne deformacje strukturalne. Kilkoro autorów pisze o doniosłym znaczeniu demokratyzacji wiedzy, jaką pociągnął za sobą rozwój internetu, oraz o zagrożeniach związanych z tym zjawiskiem. Na przykład ruch na rzecz swobodnego dostępu do czasopism akademickich zapowiada obalenie barier związanych z czasem, kosztami i możliwościami, które do tej pory uniemożliwiały ludziom spoza ścisłej elity zapoznawanie się z najnowszymi osiągnięciami naukowymi we wszystkich dziedzinach. Czy jednak coraz większa przejrzystość umożliwiana (i wymagana) przez technologie informacyjne we wszystkich sferach ludzkiej działalności będzie sprzyjała atakom pasożytów, takich jak spam, piractwo muzyczne czy ich bezimienni kuzyni cierpliwie czekający na okazję, aby wkroczyć do akcji? Czy nasi potomkowie nauczą się chronić przed natarczywą reklamą i szumem informacyjnym? A może przebiegli rzecznicy prasowi zawsze będą wyprzedzać ich o krok albo dwa?

Cyberprzestrzeń pozostaje terytorium w dużej mierze anarchistycznym, które rozrasta się tak szybko, że nie nadążamy z wymyślaniem reguł i zasad mających chronić to, co wymaga ochrony. Czy swoisty wyścig zbrojeń związany z dalszą ekspansją specjalistycznej wiedzy stanie się przeciwwagą dla tych zagrożeń, dostarczając społeczeństwu aktualnych informacji o tego rodzaju problemach? Czy niektóre instytucje będą szczególnie zagrożone? Na przykład religie przez tysiąclecia doskonale prosperowały w społeczeństwach, w których można było ograniczyć dostęp do wiedzy, a dzisiaj odkrywają, że nie są w stanie wznieść zapory, która powstrzymałaby potężną falę informacji, dlatego poszukują nowych sposobów zapewniania sobie lojalności wyznawców, sięgając po zasoby zaczerpnięte z nauki i technologii – sondaże, grupy fokusowe, konsultantów i rozmaite nowinki ze świata mediów. W toku tego procesu religie ewoluują szybciej niż kiedykolwiek. Jednak nie tylko przywódcy religijni są niezadowoleni z hiperdostępności informacji. Jakich sekretnych faktów masz prawo nie znać? Swojego ilorazu inteligencji? Prawdopodobieństwa, że zapadniesz na chorobę Huntingtona albo na jakieś inne poważne schorzenie? Stopnia, w jakim cieszysz się popularnością wśród swoich współpracowników? Aby znaleźć odpowiedzi na te oraz inne niepokojące pytania, będziemy potrzebowali specjalistycznej pomocy tych, którzy sądzą – nie bez powodu – że potrafią przewidywać przyszłość przynajmniej nieco bardziej trafnie niż większość nas. Zgromadzeni tu jasnowidze wydają się pełni nadziei.

Zastanówmy się, dlaczego tak jest – powie jakiś sceptyk. Wszyscy oni cieszą się ponadprzeciętnym statusem, poczuciem bezpieczeństwa i prestiżem. Żaden z nich nie klepie biedy, a niektórzy są miliarderami. Nic dziwnego, że emanują pewnością siebie i optymizmem! Myślę jednak, że dużo ważniejszy od poczucia bezpieczeństwa i prestiżu (a także od pieniędzy) jest fakt, że autorzy zebranych tu esejów mają szczęście przecierać nowe szlaki w dziedzinach, które są dla nich niezwykle ważne. Jak wiele osób na świecie poświęca większość czasu i energii na realizację równie pasjonujących przedsięwzięć? Z pewnością zbyt mało – ale i w tym wypadku wiedza może okazać się kluczem do rozwiązania problemu. W miarę demokratyzowania dostępu do informacji ludzie coraz częściej będą w stanie znaleźć sposób – a także czas i energię – aby nadać swemu życiu głęboki sens i uczynić je zgodnym z ich osobistymi, opartymi na rzetelnej wiedzy wartościami. To będzie burzliwy, ale też lepszy świat.

Daniel C. DennettNasz gatunek potrafi rozwiązywać tajemnice
BRIAN GREENE

Fizyk, specjalista w dziedzinie teorii strun z Uniwersytetu Columbia; autor książki Struktura Kosmosu.

Wychowując swojego dwuletniego syna, obserwuję podstawowy fakt znany rodzicom we wszystkich epokach i na wszystkich kontynentach – w pierwszych latach życia jesteśmy niepohamowanymi odkrywcami, zafascynowanymi coraz większym światem, który się przed nami otwiera. Najbardziej zdumiewa mnie fakt, że jeśli owa fascynacja jest podsycana i pielęgnowana, to może się przekształcić w intelekt zdolny mierzyć się z takimi cudami, jak kwantowa natura rzeczywistości, energia zamknięta w atomie, zakrzywienie czasoprzestrzeni, elementarne składniki materii, kod genetyczny leżący u podstaw życia, obwody neuronowe odpowiedzialne za świadomość, a nawet samo pochodzenie Wszechświata. Wyewoluowaliśmy po to, by przetrwać, ale odkąd mamy ten luksus, że możemy uważać przetrwanie za rzecz oczywistą, rozwinęła się w nas budząca podziw zdolność do odkrywania największych i najskrytszych tajemnic. Jestem pełen optymizmu co do tego, że świat będzie coraz bardziej cenił potęgę racjonalnego myślenia i w coraz większym stopniu korzystał z jego owoców przy podejmowaniu najważniejszych decyzji.Czasami dokonujemy
dobrych wyborów
JARED DIAMOND

Profesor geografii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles; autor książki Upadek. Dlaczego niektóre społeczeństwa upadły, a innym się udało.

Jestem ostrożnym optymistą, jeśli chodzi o przyszłość świata, ponieważ:

- Wielkie firmy czasami dochodzą do wniosku, że to, co jest dobre dla przyszłości ludzkości – w długiej perspektywie czasowej – jest także korzystne dla nich (jednym z przykładów jest decyzja kierownictwa sieci Wal-Mart o pozyskiwaniu ryb i owoców morza wyłącznie z licencjonowanych łowisk ekologicznych; cel ten ma zostać osiągnięty w ciągu najbliższych trzech do pięciu lat).

- Wyborcy w krajach demokratycznych czasami dokonują dobrych wyborów i unikają złych (przypomnij sobie wyniki ubiegłorocznych wyborów w jednym z największych krajów rozwiniętych na świecie).Coraz mniej przemocy
STEVEN PINKER

Psycholog z Uniwersytetu Harvarda; autor książki Tabula rasa. Spory o naturę ludzką.

Jedną z rozrywek popularnych wśród szesnastowiecznych paryżan było palenie kota. Zwierzę zawieszano nad sceną, a następnie powoli opuszczano w płomienie ogniska. Według historyka Normana Daviesa „widzowie (nie wyłączając królów i królowych) piszczeli z uciechy, widząc, jak zwierzę – wyjąc z bólu – zajmowało się ogniem, piekło żywcem, a w końcu zamieniało w węgiel”.

Niezależnie od tego, jak straszne wydają nam się dzisiejsze wydarzenia, taki sadyzm byłby nie do pomyślenia w większości współczesnych krajów. To tylko jeden z przykładów niezwykle ważnego i powszechnie niedocenianego trendu w historii naszego gatunku – spadku skali przemocy. Okrucieństwo jako popularna rozrywka, składanie ofiar z ludzi w imię przesądów i zabobonów, niewolnictwo jako metoda obniżania kosztów pracy, ludobójstwo dla wygody, tortury i okaleczanie jako rutynowe formy karania, wymierzanie kar śmierci za błahe przestępstwa i wykroczenia, zabójstwo jako środek walki politycznej, pogromy jako sposób rozładowania frustracji oraz zabójstwo jako podstawowa metoda rozwiązywania konfliktów – wszystkie te zjawiska stanowiły nieodłączny element życia przez większą część historii ludzkości. Dzisiaj są statystycznie rzadkie na Zachodzie, w innych częściach świata – dużo mniej powszechne niż w przeszłości, a kiedy występują, spotykają się z potępieniem.

Większość ludzi – mających dość przerażających nagłówków w gazetach i krwawej historii XX wieku – uznaje twierdzenie o spadku poziomu przemocy za niewiarygodne. Jednak o ile mi wiadomo, wszystkie systematyczne próby udokumentowania skali przemocy na przestrzeni wieków i tysiącleci (a także, jeśli już o to chodzi, w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat) – zwłaszcza na Zachodzie – wskazują na ogólną tendencję spadkową (choć oczywiście na owym wykresie nie brakuje ostrych zygzaków). Najbardziej wnikliwą spośród takich analiz znaleźć można w książce Jamesa Payne’a The History of Force (Historia przemocy). Wśród innych ważnych publikacji wymienić należy takie książki, jak War Before Civilization (Wojna przed narodzinami cywilizacji) Lawrence’ a Keeleya, Homicide (Zabójstwo) Martina Daly’ego i Margo Wilson, The Deadly Ethnic Riot (Śmiertelne walki etniczne) Donalda Horowitza, Nonzero. Logika ludzkiego przeznaczenia Roberta Wrighta, The Expanding Circle (Rozszerzający się krąg) Petera Singera, Constant Battles (Nieustanne walki) Stevena Leblanca oraz analizy danych etnograficznych i archeologicznych autorstwa Bruce’a Knaufta i Philipa Walkera.

Każdy, kto kwestionuje tę tendencję, powołując się na pozostałości przemocy w Ameryce (takie jak kara śmierci w Teksasie, więzienie Abu Ghraib, niewolnictwo seksualne w społecznościach imigrantów i tym podobne), zapomina o dwóch istotnych kwestiach. Po pierwsze, statystycznie dzisiejsza skala tych praktyk stanowi zaledwie niewielki ułamek częstości ich występowania w poprzednich stuleciach. Po drugie, dzisiaj takie praktyki są – w mniejszym lub większym stopniu – ukryte, nielegalne, potępiane lub co najmniej (na przykład w wypadku kary śmierci) bardzo kontrowersyjne. W przeszłości uważano je za zupełnie normalne. Nawet akty ludobójstwa w dwudziestowiecznej Europie, w Chinach i w Związku Radzieckim pozbawiły życia mniejszą część populacji (proporcjonalnie) niż typowe biblijne podboje czy waśnie między grupami myśliwych-zbieraczy. Liczebność populacji ludzkiej gwałtownie wzrosła, a wojny i zabójstwa są uważnie analizowane i dokumentowane, więc jesteśmy bardziej świadomi przemocy, mimo że statystycznie występuje ona na mniejszą skalę niż w przeszłości.

Jak to się stało? Tego nie wiemy, może dlatego, że dotąd zadawaliśmy sobie niewłaściwe pytanie. Pytaliśmy: „Skąd się bierze wojna?”, zamiast: „Skąd się bierze pokój?” Sformułowano kilka hipotez, ale żadna z nich nie została potwierdzona. Może stopniowe doskonalenie się demokratycznego Lewiatana – „mocy, która by wszystkich trzymała w strachu” – osłabiło naszą motywację do napadania na innych, zanim oni napadną na nas. Według Payne’a przyczyną spadku poziomu przemocy jest fakt, że życie wielu ludzi stało się dłuższe i mniej tragiczne niż dawniej. Zdaniem tego badacza, kiedy ból, tragedie i wczesna śmierć są oczekiwanymi elementami naszego życia, mamy mniej skrupułów, aby zadawać podobne cierpienia innym. Wright upatruje przyczyn spadku poziomu przemocy w technologiach wzmacniających sieci wzajemnych przysług i wymiany handlowej, które sprawiają, iż żywi ludzie mają dla nas większą wartość niż umarli. Z kolei Singer wskazuje na nieubłaganą logikę złotej reguły: im więcej wiemy i myślimy, tym trudniej nam przedkładać własny interes nad dobro innych czujących istot. Efekt ten może być wzmacniany przez kosmopolityzm – historia, dziennikarstwo, pamiętniki i proza realistyczna sprawiają, że życie wewnętrzne innych ludzi oraz przypadkowość naszego losu stają się doskonale widoczne, niemal namacalne. Mamy poczucie, że równie dobrze moglibyśmy się znajdować w zupełnie innej sytuacji.

Źródła mojego optymizmu tkwią w nadziei na to, że spadek skali przemocy na przestrzeni wieków jest zjawiskiem rzeczywistym, że stanowi on wytwór sił, które nie przestaną działać, oraz że jesteśmy w stanie wyodrębnić te siły, a może nawet skoncentrować je i zamknąć w butelce.Koniec wojny
JOHN HORGAN

Dyrektor Centrum Publikacji Naukowych w Stevens Institute of Technology;
autor książki Rational Mysticism (Mistycyzm racjonalny).

Wierzę, że pewnego dnia wojna – zorganizowana, grupowa przemoc na wielką skalę – raz na zawsze przestanie istnieć.

Wiele osób uważa mój optymizm za naiwny lub oparty na złudzeniach. Ostatnio prowadziłem zajęcia z przedmiotu „Wojna a natura ludzka”. Moi studenci przeprowadzili wśród swoich kolegów krótką ankietę, zadając im pytanie: „Czy sądzisz, że ludzkość kiedykolwiek zaprzestanie prowadzenia wojen – raz na zawsze?” Spośród 205 respondentów 185 odpowiedziało: „Nie”, a zaledwie dwadzieścioro wybrało odpowiedzi: „Tak” lub „Być może”. Niektórzy z tych nielicznych „optymistów” dodawali komentarze w rodzaju: „Tak, wojny się skończą, kiedy ludzkość przestanie istnieć” albo „Tak, ponieważ w przyszłości ludzkość zjednoczy się w walce z gatunkami z Kosmosu”.

Wyniki ostatnich badań naukowych dotyczących zjawiska wojny na pierwszy rzut oka wydają się uzasadniać ten fatalizm. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu wielu badaczy wierzyło w mit o łagodnym dzikusie, zgodnie z którym wojna jest produktem ubocznym nowoczesnej cywilizacji, który nie istniał w społeczeństwach pierwotnych. W książce zatytułowanej Constant Battles (Nieustanne walki) antropolog Steven LeBlanc obala ten mit, wykazując, że zdecydowana większość społeczeństw pierwotnych przynajmniej od czasu do czasu prowadziła wojny z innymi grupami. W niektórych społeczeństwach współczynnik śmiertelności na skutek przemocy wynosił nawet 50%.

Jednak w tych ponurych statystykach kryje się zadziwiająco optymistyczna wiadomość – sytuacja się poprawia! Chociaż trudno w to uwierzyć, dzisiaj ludzie są mniej skłonni do stosowania przemocy niż dawniej. Cywilizacja nie tylko nie stwarza problemu wojny, ale – jak się wydaje – pomaga nam w jego rozwiązaniu. W książce War Before Civilization (Wojna przed narodzinami cywilizacji) antropolog Lawrence Keeley szacuje, że w krwawym wieku XX sto milionów mężczyzn, kobiet i dzieci straciło życie z przyczyn związanych z wojną (między innymi na skutek chorób i głodu). Liczba ta wzrosłaby do dwóch miliardów – zauważa Keeley – gdyby współczesna skala przemocy była równie wysoka jak w przeciętnym społeczeństwie pierwotnym. Ponadto – jak zauważają Charles Kurzman i Neil Englehart w swoim eseju z roku 2006, Welcome to World Peace (Witajcie w świecie pokoju) – konwencjonalne wojny między armiami dwóch lub większej liczby krajów, a nawet wojny domowe, stały się dużo mniej powszechne w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Obecnie mamy do czynienia przede wszystkim z wojnami partyzanckimi, powstaniami, terroryzmem, czy też – jak to ujął politolog John Mueller – z „pozostałościami wojny”.

Te statystyki nie przynoszą zbyt wielkiej pociechy ofiarom „pozostałości wojny” w Iraku, Darfurze, Sri Lance, Palestynie, Kolumbii oraz w innych targanych konfliktami regionach, lecz pokazują, że zmierzamy we właściwym kierunku. Inne wydarzenia ostatnich lat również dają nam powody do optymizmu. Jeszcze pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia nad światem wisiała groźba globalnego holocaustu nuklearnego. Później wydarzyło się coś niesamowitego – Związek Radziecki się rozpadł, a zimna wojna dobiegła końca w sposób pokojowy. Apartheid w Afryce Południowej też przestał istnieć bez gwałtownych aktów przemocy, a konieczność respektowania praw człowieka stała się rzeczą oczywistą w wielu rejonach świata.

Pierwszym i najważniejszym krokiem ku wyeliminowaniu wojny jest wiara w to, że jesteśmy w stanie to zrobić. Powinniśmy także zdawać sobie sprawę z faktu, że wojna jest zjawiskiem nadokreślonym (overdetermined) – mogącym wynikać z wielu przyczyn – a zatem pokój również powinien odznaczać się tą właściwością. W swoich pracach semestralnych większość moich studentów opowiedziała się nie za jednym, cudownym rozwiązaniem problemu wojny, lecz za sięgnięciem po rozmaite metody. Ich propozycje obejmowały wspieranie demokracji w innych krajach, wzmacnianie działań pokojowych ONZ, zwalczanie biedy i poprawę poziomu edukacji, ograniczenie lub całkowite wyeliminowanie handlu bronią, wpajanie dzieciom tolerancji dla innych kultur oraz zwiększenie udziału kobiet w rządach państw. „Osiągnięcie pokoju na poziomie globalnym nie będzie łatwe – napisał jeden ze studentów – ale wydaje się, że sprawy już teraz zmierzają we właściwym kierunku. To najlepszy moment na wyeliminowanie wojny”.

Jego optymistyczne podejście podsyca mój optymizm.Pokój na świecie
JOHN McCARTHY

Informatyk z Uniwersytetu Stanforda; pionier badań nad sztuczną inteligencją.

Wierzę w trwałość postępu materialnego, ale ponieważ jestem z tego znany, powstrzymam się od komentarza na ten temat. Zamiast tego chciałbym dać wyraz swojemu optymizmowi w kwestii polityki światowej, a zwłaszcza pokoju na świecie.

Globalny pokój jest czymś, czego dzisiaj doświadczamy. Na świecie toczą się tylko pomniejsze wojny, a cywilizacji zachodniej ani jej „przybudówkom” – krajom rozwijającym się – nie zagraża żaden wielki konflikt. Tylko Afryka i świat arabski są w nie najlepszym stanie. Porównajmy aktualną sytuację z okresem między rokiem 1914 a 1989, kiedy to kilka państw próbowało przejąć władzę nad światem, czemu przynajmniej trzykrotnie towarzyszyły przerażające akty masowego ludobójstwa.

Oczywiście nie można wykluczyć, że wydarzy się coś złego i zaskakującego. Sto lat temu, w roku 1907, nikt nie przewidywał nieszczęść, które wkrótce miały dotknąć ludzkość. Jeszcze w kwietniu 1914 roku Bertrand Russell pisał: „Dla nas, dla których bezpieczeństwo stało się rzeczą oczywistą i którym pierwotne okrucieństwa natury wydają się tak odległe, że są tylko przyprawą nadającą przyjemny posmak naszej uporządkowanej codzienności, wymarzony świat jest bardzo różny od tego, jaki wyobrażano sobie w czasach wojen między Gwelfami a Gibelinami”.

Jeśli chodzi o arabski dżihadyzm, myślę, że odejdzie on w przeszłość, kiedy tylko nowe pokolenie Arabów dorośnie do tego, by sprzeciwić się sloganom głoszonym przez swoich rodziców. A nawet jeśli nie, to:

Cokolwiek się stanie, my mamy

Karabin maszynowy, a oni go nie mają.

Hilaire Belloc, The Modern Traveller

Ważny wydaje się fakt, że polityczne przyczyny dwudziestowiecznych katastrof – zajadły, militarystyczny nacjonalizm, któremu towarzyszyło przyzwolenie na to, aby cała władza znalazła się w rękach jednego człowieka – nie istnieją w największych współczesnych krajach. Komunizm, który także był motorem przemocy, upadł. Dzisiejszemu ruchowi zielonych od czasu do czasu towarzyszą pomniejsze akty przemocy, ale pojawienie się zielonego Hitlera czy Stalina wydaje się mało prawdopodobne.

Mimo to trudno przewidzieć, co może się wydarzyć za sto lat. Jak przekonuje Stephen Hawking, ludzkość byłaby bardziej bezpieczna, gdyby dokonała kolonizacji Kosmosu.Postęp moralny
SAM HARRIS

Neurobiolog; autor książki Letter to a Christian Nation (List do narodu chrześcijańskiego).

Nikt nigdy nie uważał mnie za optymistę – i słusznie. Kiedy jednak zastanawiam się nad tym, co wydaje się najważniejszym źródłem pesymizmu – nad rozwojem moralnym naszego gatunku – znajduję pewne powody do nadziei. Pomimo naszej odwiecznej nikczemności sądzę, że dokonaliśmy istotnego postępu moralnego. Nasza zdolność empatii wydaje się rosnąć. Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek wcześniej jesteśmy skłonni działać dla dobra ludzkości.

Oczywiście wiek XX przyniósł ze sobą kilka niesłychanych okropności. Jednakże my, mieszkańcy krajów rozwiniętych, jesteśmy coraz bardziej zaniepokojeni ludzką zdolnością do wyrządzania innym krzywdy. W mniejszym stopniu niż poprzednie pokolenia tolerujemy zniszczenia wojenne wśród ludności cywilnej – bez wątpienia dlatego, że oglądamy ich obrazy w mediach – i odczuwamy silny dyskomfort w kontakcie z ideologiami, które demonizują całe grupy ludzi, usprawiedliwiając ich krzywdzenie, a nawet eksterminację.

Sięgnijmy po przykład z amerykańskiego podwórka. W Stanach Zjednoczonych skala rasizmu z pewnością się zmniejszyła. Jeśli w to wątpisz, przeczytaj uważanie krótki artykuł wstępny, który ukazał się w dzienniku „Los Angeles Times” w roku 1910 w reakcji na zwycięstwo broniącego tytułu czarnoskórego Jacka Johnsona nad Jimem Jeffriesem, nazywanym „Wielką Nadzieją Białych”, w walce bokserskiej o mistrzostwo świata w wadze ciężkiej:

Kilka słów do Czarnego Człowieka:

Nie zadzieraj nosa.

Nie wypinaj piersi.

Nie przechwalaj się zbyt głośno.

Nie nadymaj się jak paw.

Nie pozwól, aby twoje ambicje stały się wygórowane

Albo przybrały niewłaściwy kierunek.

Pamiętaj, nie zrobiłeś zupełnie nic.

Jesteś tym samym członkiem społeczeństwa,

którym byłeś w zeszłym tygodniu.

Nie wspiąłeś się wyżej,

Nie zasługujesz na nowe względy

I z pewnością ich nie zyskasz.

Nikt nie będzie myślał o tobie lepiej

Tylko dlatego, że twoja twarz jest tego samego koloru,

Co skóra zwycięzcy walki w Reno.

Współczesny czytelnik mógłby pomyśleć, że autorem tego pełnego nienawiści rasowej tekstu był członek Ku Klux Klanu. Nic podobnego. Była to raczej wyważona opinia jednego z najpoważniejszych amerykańskich dzienników. Czy można sobie wyobrazić, żeby amerykańskie media ponownie dopuściły do głosu taki jawny rasizm? Myślę, że z dużo większym prawdopodobieństwem będziemy podążali ścieżką, na której się dzisiaj znajdujemy: rasizm będzie nadal tracił swoich wyznawców; historia niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych będzie budziła coraz większe zdumienie; a przyszłe pokolenia nie będą się mogły nadziwić sposobom, w jakie i my – podobnie jak nasi poprzednicy – zawodziliśmy w działaniach dla wspólnego dobra. Będziemy wprawiać naszych potomków w zakłopotanie, podobnie jak sami czujemy się zażenowani z powodu postępowania naszych przodków. Oto na czym polega postęp moralny.

Mój optymizm umacnia się pod wpływem przekonania, że moralność jest jedną ze sfer ludzkich dociekań, a nie tylko wytworem kultury. Właściwie interpretowana moralność wiąże się z kwestią cierpienia doświadczanego przez ludzi i zwierzęta. To dlatego nie mamy zobowiązań moralnych wobec przedmiotów nieożywionych (i dlatego będziemy mieli takie zobowiązania wobec świadomych komputerów, jeśli kiedykolwiek je skonstruujemy). Pytanie, czy dane działanie jest dobre, czy złe, tak naprawdę jest pytaniem o to, czy będzie ono wywoływać większy dobrostan, czy cierpienie – zarówno u nas samych, jak i u innych. Wydaje się oczywiste, że istnieją dobre i złe odpowiedzi na tak rozumiane pytanie. Nie znaczy to, że można wskazać jedną, właściwą odpowiedź na każde pytanie moralne, ale we wszystkich wypadkach można sformułować kilka odpowiedzi poprawnych, a także kilka takich, które z pewnością są błędne. Pytanie o to, czy dane zachowanie jest dobre, czy złe, przypomina pytanie o to, czy można bezpiecznie zjeść konkretną substancję – bez wątpienia istnieje wiele produktów, które nadają się do jedzenia, ale istnieje też biologicznie ważna (obiektywna) różnica między pożywieniem a trucizną.

Sądzę, że istnieją dobre i złe odpowiedzi na pytania moralne, podobnie jak istnieją poprawne i niepoprawne odpowiedzi na pytania dotyczące biologii. To skłania mnie do przyjęcia stanowiska, które filozofowie nazywają realizmem moralnym – w odróżnieniu od antyrealizmu, pragmatyzmu, relatywizmu, postmodernizmu czy jakiegokolwiek innego poglądu, który umieszcza moralność „ w oku patrzącego”. Przeciwnicy realizmu moralnego często twierdzą, że jest on błędny, ponieważ wymaga, aby prawdy moralne istniały niezależnie od ludzkich umysłów (to nieprawda). Ta obawa częściowo wyjaśnia trwałe przywiązanie ludzkości do religii. Otóż wiele osób uważa, że gdybyśmy nie odnosili naszych intuicji moralnych do złotego standardu prawa boskiego, to w żadnym wypadku nie moglibyśmy powiedzieć, że dana osoba postępuje dobrze lub źle (w kategoriach obiektywnych).

Rozważmy zjawisko tak zwanego zabójstwa honorowego. W sporej części współczesnego świata muzułmańskiego uważa się, że kobieta okrywa hańbą swoją rodzinę, jeśli odmawia zawarcia małżeństwa zaaranżowanego przez swoich rodziców, chce się rozwieść, dopuszcza się zdrady małżeńskiej, a nawet jeśli zostanie zgwałcona. W takich sytuacjach kobiety często są mordowane przez swoich ojców, mężów lub braci, czasami przy współudziale innych kobiet. Czy zabójstwo honorowe jest złe? Nie mam wątpliwości, że tak. Ale czy naprawdę jest czymś złym?

Wydaje się nie ulegać wątpliwości, iż jesteśmy skonstruowani w taki sposób, że miłość sprzyja poczuciu szczęścia w większym stopniu niż nienawiść, strach i wstyd. Jeśli to prawda, to zabójstwo honorowe byłoby czymś złym, nawet gdyby większość ludzi uważała je za dobre. Byłoby złe, ponieważ owa praktyka (a także intencje, które tkwią u jej źródeł) bez wątpienia pozbawia ludzi poczucia szczęścia: naraża kobiety i dziewczęta na niewyobrażalne cierpienie; skłania mężczyzn do przekonania, że ich godność osobista zależy od czegoś, od czego nie powinna zależeć; wreszcie, zakłóca relacje między mężczyznami a kobietami, sprawiając, że stają się one w mniejszym stopniu pełne miłości i współczucia (a co za tym idzie – mniej szczęśliwe), niż mogłyby być.

Wszystko to oznacza, że moralność jest potencjalną dziedziną dociekań naukowych – że pewnego dnia nauka nie tylko opisze nasze sądy moralne na poziomie mózgu, ale też będzie w stanie nam powiedzieć, co jest dobre (innymi słowy, powie nam, jakie intencje psychiczne i praktyki społeczne pociągają za sobą głębokie poczucie szczęścia).

Ponieważ wierzę, że prawdy moralne wykraczają poza uwarunkowania kulturowe, sądzę, iż pewnego dnia ludzie zjednoczą się w swych sądach moralnych. Mam jednak bolesną świadomość faktu, że żyjemy w świecie, w którym setki tysięcy muzułmanów wzniecają zamieszki z powodu komiksu w gazecie, w którym katolicy sprzeciwiają się używaniu prezerwatyw w wioskach zdziesiątkowanych przez AIDS i w którym jedynym sądem „moralnym”, jaki wydaje się jednoczyć lepszą część ludzkości, jest przekonanie, że homoseksualizm jest czymś złym. Oznacza to, że piszę te słowa, świętując postęp moralny ludzkości, chociaż wiem, że miliardy moich sąsiadów nie potrafią odróżnić dobra od zła. Wygląda na to, że jestem dużo większym optymistą, niż sądziłem.W niekończącym się strumieniu złych wiadomości
tkwi poważny błąd
CHRIS ANDERSON

Kurator dorocznej konferencji TED (Technology, Entertainment, Design).

Paradoksalnie jednym z najważniejszych powodów do optymizmu są systematyczne błędy w sposobie relacjonowania tego, co się dzieje na świecie. Niektórym wiadomościom (na przykład tragicznym katastrofom i atakom terrorystycznym) poświęca się nieproporcjonalnie dużo uwagi, podczas gdy inne (takie jak postęp nauki czy istotne badania statystyczne dotyczące aktualnej kondycji świata) często bywają pomijane. Chociaż ów brak równowagi wywołuje poważne problemy – takie jak wypaczenie racjonalnej polityki publicznej czy nieustanny lęk przed apokalipsą – można go także spostrzegać jako powód do optymizmu. Kiedy uświadomisz sobie, że nieustannie wmawia się nam, iż sprawy przedstawiają się dużo gorzej niż w rzeczywistości, przy odrobinie odwagi będziesz mógł wyjść z mroku i cieszyć się promieniami słońca.

Jakie są mechanizmy tego „oszustwa”?

Problem zaczyna się od naszych głębokich reakcji psychicznych. Jesteśmy skonstruowani w taki sposób, aby silniej reagować na dramatyczne historie niż na abstrakcyjne fakty. Możemy z łatwością odgadnąć historyczne i ewolucyjne przyczyny takiego stanu rzeczy. Wiadomość, że wrogowie podpalili chatę w Twojej wiosce, wymaga natychmiastowej reakcji. Geny odpowiedzialne za zachowanie spokoju w takich okolicznościach zostałyby wyeliminowane dawno temu.

Mimo że dzisiaj żyjemy w globalnej wiosce, instynktownie reagujemy w podobny sposób. Widowisko, śmierć i krew – oto co nas interesuje. Dodajmy do tego ekonomię mediów, opartą na rywalizacji o uwagę odbiorców, a problem jeszcze się powiększy. Na przestrzeni lat właściciele koncernów medialnych zgromadzili niezbite dowody na to, że tematami, które przyciągają ogromne rzesze odbiorców, są proste ludzkie dramaty. ROTTWEILER ZMASAKROWAŁ DZIECKO to lepszy temat niż ODSETEK NĘDZARZY SPADA, chociaż ten drugi dotyczy poprawy jakości życia milionów ludzi.

Współczesne media pozyskują wiadomości ze 190 krajów, zamieszkanych przez sześć miliardów ludzi. Dlatego możemy być pewni, że codziennie będą się pojawiały informacje o przerażających wydarzeniach, które nastąpiły gdzieś na świecie. A gdybyśmy mieli dość czytania o bombach, pożarach i wojnach, zawsze możemy obejrzeć je na żywo w całodobowej telewizji informacyjnej, ilustrującej swoje relacje coraz bardziej intymnymi obrazami i reakcjami emocjonalnymi. Relacjonowanie sytuacji na świecie na poziomie meta nie ma zbyt wielkich szans.

To dlatego raport opublikowany w zeszłym roku przez Centrum Bezpieczeństwa Ludzkości przy Uniwersytecie British Columbia nie spotkał się z dużym zainteresowaniem, choć wynikało z niego, że w ciągu zaledwie kilkunastu lat liczba konfliktów zbrojnych na świecie zmalała o 40%, czemu towarzyszył spadek liczby ofiar śmiertelnych przypadających na jeden konflikt. Pomyśl tylko: cała polityka informacyjna mediów w ostatnim dziesięcioleciu – niekończące się opowieści o wojnach, masakrach i bombardowaniach – tak naprawdę była błędna. Sytuacja się poprawia. Jeśli przyjmiemy optymistyczną wizję historii ludzkości, zaproponowaną przez Roberta Wrighta w książce Nonzero. Logika ludzkiego przeznaczenia (2000/2005), to owa poprawa wpisuje się w długotrwały (choć niezbyt stabilny) trend, w którym współpraca ostatecznie przeważa nad konfliktem. Jaki odsetek mężczyzn umierał na skutek aktów przemocy w społecznościach łowiecko-zbierackich? Około 30%. Jaki odsetek mężczyzn stracił życie na skutek przemocy w XX wieku (po uwzględnieniu dwóch wojen światowych i paru wybuchów jądrowych)? Mniej więcej jeden procent. Odsetek zgonów na skutek aktów przemocy w XXI wieku? Spada, i to gwałtownie.

De facto większość analiz przeprowadzonych na poziomie meta wskazuje, że świat staje się coraz lepszy. Żyjemy dłużej i w czystszym środowisku; jesteśmy zdrowsi; mamy dostęp do dóbr i doświadczeń, o których dawni królowie nie mogli nawet marzyć. Jeśli wszystko to nie czyni nas szczęśliwszymi, to możemy winić wyłącznie siebie. No i media, wbijające nam do głowy niekończącą się litanię nieszczęść, której nieświadomie łakniemy.Technooptymizm
a problem energetyczny
MARTIN REES

Przewodniczący Towarzystwa Królewskiego w Londynie; profesor kosmologii i astrofizyki;
rektor Trinity College na Uniwersytecie Cambridge;
autor książki Our Final Century? (Nasze ostatnie stulecie?).

Kilka lat temu napisałem książkę zatytułowaną Our Final Century? (Nasze ostatnie stulecie?). Wyraziłem w niej przypuszczenie, że ludzkość ma tylko 50% szans na dotrwanie do roku 2100 bez tragicznej w skutkach katastrofy. Niezbyt wesoły wniosek, prawda? Byłem zaskoczony reakcjami moich kolegów na tę książkę. Wielu sądziło, że katastrofa jest jeszcze bardziej prawdopodobna, i uznało mnie za optymistę. Nadal nim jestem.

Bez wątpienia istnieją mocne przesłanki do technooptymizmu. Większości ludzi w większości krajów żyje się dzisiaj lepiej niż kiedykolwiek przedtem. Innowacje będące motorem postępu gospodarczego – informatyka, biotechnologia i nanotechnologia – mogą poprawić kondycję zarówno świata rozwijającego się, jak i krajów rozwiniętych. Zanurzamy się w cyberprzestrzeni, w której każdy człowiek – z dowolnego miejsca na ziemi – może się połączyć ze światowymi zasobami informacyjnymi i kulturowymi, a także z dowolną osobą na naszej planecie. Twórczość w nauce i w sztuce jest dostępna dla dużo większej liczby ludzi niż dawniej. Technologie XXI wieku pozwolą na ukształtowanie się nowych, przyjaznych dla środowiska stylów życia – zapotrzebowanie na energię i zasoby będzie mniejsze niż to, jakie dzisiaj uznalibyśmy za wyznacznik dobrego życia. Bez trudu będziemy także mogli zgromadzić środki – jeśli nie zabraknie woli politycznej – niezbędne do wydobycia dwóch miliardów najuboższych mieszkańców naszej planety ze skrajnej nędzy.

W dalszej części tego stulecia leki poprawiające sprawność umysłu, genetyka i techniki „cyborgowe” mogą zmienić samych ludzi. To jakościowa nowość w dziejach ludzkości, która z pewnością pociągnie za sobą nowe dylematy etyczne. Nasz gatunek może się zmienić i zróżnicować – tu, na Ziemi, a może również poza nią – w ciągu zaledwie kilkuset lat.

Korzyści, jakie przyniósł nam dotychczasowy postęp techniczny, wiązały się z niemałym ryzykiem. Współczesne lotnictwo i chirurgię zawdzięczamy wielu męczennikom. Chociaż jednak katastrofy samolotów, wybuchy kotłów i tym podobne nieszczęścia były przerażające, to ich potworność miała pewne granice – granice wyznaczone przez ich skalę. We współczesnym, coraz bardziej połączonym świecie, w którym technologia daje nam niespotykane dotąd możliwości, jesteśmy narażeni na nowe, przerażające zagrożenia – zdarzenia, które mogą za sobą pociągać tak katastrofalne skutki globalne, że nie powinniśmy ich ignorować, nawet jeśli wydają się mało prawdopodobne.

Jedno z takich zagrożeń wynika ze zbiorowego oddziaływania ludzkości. Nasze działania zmieniają, a nawet niszczą całą biosferę – być może nieodwracalnie – poprzez globalne ocieplenie i spadek różnorodności biologicznej. Działania naprawcze mogą zostać podjęte zbyt późno, aby zapobiec katastrofalnym spustoszeniom klimatycznym i środowiskowym. Jesteśmy także narażeni na niebezpieczeństwa zupełnie innego rodzaju, wynikające z niezamierzonych następstw (lub celowych nadużyć) coraz bardziej zaawansowanej biotechnologii i cybertechnologii. W globalnej wiosce nie zabraknie wioskowych głupków.

Wszystkie te zagrożenia są bardzo realne, ale dzięki dokonywaniu właściwych zbiorowych wyborów możemy im skutecznie przeciwdziałać.

Za najważniejszy z takich wyborów uważam prowadzenie wszechstronnych, zakrojonych na dużą skalę badań nad całą grupą nowych sposobów przechowywania energii i wytwarzania jej „czystymi” (niskowęglowymi) metodami. Stawka jest wysoka – świat wydaje rocznie ponad trzy biliony dolarów na energię oraz infrastrukturę energetyczną. W takich działaniach mogą uczestniczyć nie tylko przedstawiciele uprzywilejowanych środowisk technicznych w krajach rozwiniętych, ale też wiele innych osób. Nawet jeśli pominiemy problem zmian klimatycznych, poszukiwanie czystych źródeł energii jest warte zachodu ze względu na bezpieczeństwo, różnorodność i wydajność energetyczną.

Rządy państw powinny spostrzegać ten cel jako priorytetowy i dążyć do niego z zaangażowaniem podobnym do tego, z jakim pracowały nad projektem Manhattan czy nad programem Apollo, którego celem było lądowanie człowieka na Księżycu. Takie zaangażowanie powinno przemawiać do młodych idealistów. Nie przychodzi mi do głowy nic, co mogłoby przyciągać do nauki najbardziej błyskotliwych i najlepszych z nich bardziej skutecznie niż jawne dążenie rządów wszystkich zaawansowanych technologicznie krajów do objęcia prowadzenia w dziedzinie dostarczania czystej, odnawialnej energii światu rozwijającemu się i krajom rozwiniętym.Przepaść między myśleniem
naukowym a resztą naszej
kultury się zmniejsza
CARLO ROVELLI

Fizyk z Uniwersytetu Śródziemnomorskiego w Marsylii;
autor książki What Is Time? What Is Space? (Czym jest czas? Czym jest przestrzeń?).

Czasami budzę się pełen optymizmu, a w inne dni nie mam go w sobie ani odrobiny. Kiedy jestem optymistą, myślę, że ludzie w coraz większym stopniu zdają sobie sprawę, iż racjonalne myślenie jest lepsze niż irracjonalizm. W toku tego procesu myślenie naukowe nabiera głębi, pozbywając się pewnej tradycyjnej powierzchowności, odzyskując kontakt z pozostałą częścią kultury, a wreszcie – starając się objąć całą złożoność ludzkiego doświadczenia i dążenia do wiedzy. Myślenie nienaukowe nadal jest wszechobecne, ale stopniowo ustępuje pola.

W małym światku akademickim powoli zanika bezsensowny podział na nauki ścisłe i humanistyczne. Intelektualiści po obu stronach zdają sobie sprawę, że nie sposób pojąć całej złożoności współczesnej wiedzy, jeśli nie spojrzy się na nią całościowo. Współczesny filozof, który ignoruje rozumowanie naukowe, jest oderwany od rzeczywistości. Podobnie coraz większa liczba fizyków teoretyków zdaje sobie sprawę, że próbując wyjaśnić zjawisko grawitacji kwantowej (na przykład), nie możemy uniknąć rozważań nad fundamentalnymi zagadnieniami „filozoficznymi”. Coraz liczniejsi naukowcy wychodzą z laboratoriów i otwarcie mówią o tych sprawach.

Kiedy budzę się z pesymistycznym nastawieniem, myślę o tym, że historia wielokrotnie dowiodła, iż ludzkie szaleństwo nigdy nie przeminie – wojny, żądza władzy i bogactwa, religia jako strażnik jedynej prawdy, lęk przed tymi, którzy się od nas różnią. Widzę, że całe to szaleństwo determinuje losy naszej planety.

Kiedy jestem pełen optymizmu, myślę, że przeszłość była dużo gorsza – bez wątpienia zmierzamy ku lepszemu i bardziej rozsądnemu światu. Część – a nawet większość – krajów nie toczyła wojen od dziesiątków lat. To coś nowego w historii świata. Liczba ludzi, którzy zdali sobie sprawę z tego, jak duża część wierzeń religijnych jest pozbawiona sensu, nieustannie rośnie, co z pewnością przyczyni się do spadku poziomu agresji i nietolerancji.

Na froncie religijnym również dokonał się pewien postęp. W jednym z ostatnich wywiadów dziennikarz stacji CNN zapytał Dalajlamę, jakie to uczucie stać na czele jednego z największych wyznań religijnych w świeckim świecie. Dalajlama uśmiechnął się i odparł, że z radością dostrzega, iż współczesny świat ma bogate świeckie życie duchowe. Świeckie życie duchowe – wyjaśnił – to życie bogate w sensie intelektualnym i emocjonalnym. Zaraz potem dziennikarz zapytał go, czy naprawdę wierzy, że jest Dalajlamą – kolejnym wcieleniem poprzednich Dalajlamów. Tym razem jego rozmówca roześmiał się i odpowiedział: „Oczywiście, że jestem Dalajlamą”. Tyle że fakt, iż stanowi wcielenie wcześniejszych lamów – wyjaśnił – nie oznacza, że dosłownie nimi jest, lecz że kontynuuje rozpoczęte przez nich dzieło. Nie wszyscy współcześni przywódcy religijni są równie rozsądni. Jeżeli jednak jest to możliwe w wypadku jednego z nich, to czy nie możemy żywić nadziei – przynajmniej w chwilach, gdy czujemy się optymistami – że inni pójdą w jego ślady?

Dwadzieścia sześć stuleci upłynęło od czasu, gdy Anaksymander z Miletu zasugerował, że deszcz to nie cud zesłany przez Zeusa, lecz woda, która wyparowała pod wpływem ciepła słonecznego, a następnie została przeniesiona przez wiatr. Walka o świadomość, że naukowa metoda przedstawiania wiedzy oraz naukowy sposób myślenia są głębsze, bogatsze i lepsze dla nas, ludzi, niż jakikolwiek bóg, nadal się toczy, lecz w żadnym wypadku nie jest przegrana, nawet jeśli czasami można odnieść takie wrażenie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: