Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Co się działo w Polsce od samego początku, aż do pierwszego rozbioru kraju - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Co się działo w Polsce od samego początku, aż do pierwszego rozbioru kraju - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 397 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

HI­STO­RYA NIE­PRAW­DZI­WA. CO OPO­WIA­DA­JĄ O PO­CZĄT­KACH POL­SKI, A CZE­MU WIA­RY DAĆ NIE MOŻ­NA.

O LE­CHU, CZE­CHU I RU­SIE.

Nikt nie wie co się dzia­ło na sa­mym po­cząt­ku w Pol­sce, bo lu­dzie nie umie­li wte­dy ani pi­sać, ani czy­tać, ga­da­tliw­si tyl­ko opo­wia­da­li co im się żyw­nie po­do­ba­ło, dru­dzy za nimi po­wta­rza­li, i tak nie je­den uwie­rzył temu, cze­go nig­dy na świe­cie nie było.

Ale że w każ­dem ludz­kiem ga­da­niu jest tro­chę praw­dy, tak i w po­wia­st­ce o Le­chu, Cze­chu i Ru­sie nie­ko­niecz­nie same jeno baj­ki. Mie­li to bydź trzej bra­cia, co za­śli na to miej­sce, gdzie dziś mia­sto Gnie­zno, a naj­star­szy Lech zna­lazł tam gniaz­do bia­łych or­łów, wziął to za do­brą wróż­bę, i po­bu­do­wał mia­sto, któ­re od gniaz­da na­zwał Gnie­znem, a bia­łe­go orła dał lu­do­wi jako znak czy­li herb na­ro­du.

Trze­ba wam wie­dzieć, że Pol­ska dłu­go się na­zy­wa­ła Le­chią, a Mo­ska­le po dziś dzień Po­la­ków na­zy­wa­ją La­cha­mi; więc ten po­czą­tek o Gnieź­nie i or­łach, to ma bydź o Pol­sce. Młod­si bra­cia Le­cha, Czech i Rus po­wę­dro­wa­li w świat i od nich to niby wzię­ły po­czą­tek kra­je: Cze­ski i Ru­ski. Otóż wi­dzi­cie w tej baj­ce tyle praw­dy: że Po­la­cy, Cze­cho­wie i Ru­si­ni to na­ro­dy we wszyst­kiem do sie­bie po­dob­ne; Po­lak nad­sta­wiw­szy do­brze ucha, zro­zu­mie jak na­le­ży Cze­cha i… Ru­si­na; i bę­dzie mu się zda­wa­ło, że to Pol­ska mowa tyl­ko trosz­kę po­prze­krę­ca­na. Tak samo po­dob­ni so­bie z twa­rzy, z ubio­rów, zgo­ła ze wszyst­kie­go jak­by ro­dze­ni bra­cia, a kie­dy też kto mówi o tych na­ro­dach ra­zem, to je zo­wie sło­wiań­skie­mi. Pa­mię­taj­cie więc: że Cze­cho­wie, Ru­si­ni i jesz­cze inne ludy o któ­rych w tej książ­ce czy­tać bę­dzie­cie, a któ­rych mowa po­dob­na do na­szej pol­skiej mowy, są tak do­brze na­ro­dem sło­wiań­skim ja­ko­li my Po­la­cy.

O KRA­KU­SIE, WAN­DZIE I STRASZ­LI­WYM SMO­KU W GÓ­RZE WA­WE­LU.

Po za­ło­że­niu Gnie­zna wie­le rze­czy opo­wia­da­ją, ale że to wszyst­ko nie­praw­dzi­we, więc wam też o tem nie pi­szę. Nie wierz­cie i temu, co wam opo­wiem o Kra­ku­sie i Wan­dzie, ale że w Kra­ko­wie, jest górą Wa­wel, a pod Kra­ko­wem dwie wy­so­kie mo­gi­ły, któ­re lu­dzie na­zy­wa­ją Wan­dy i Kra­ku­sa, więc bar­dzo wie­lu wie­rzy, że ta hi­sto­rya, któ­rą wam tu za­raz opi­szę, musi bydź praw­dzi­wą.

W gó­rze Wa­we­lu jest ja­ski­nia, w tej ja­ski­ni miał sie­dzieć strasz­li­wy smok o sied­miu łbach, któ­re­mu lud oko­licz­ny mu­siał da­wać co ty­dzień na po­żar­cie bar­dzo wie­le by­dła, a jak mu nie­do­star­czy­li, to za każ­de by­dle zjadł czło­wie­ka. Otóż Kra­kus król Le­chów, co się z Gnie­zna prze­niósł w tam­te stro­ny i po­bu­do­wał mia­sto Kra­ków, miał dwóch sy­nów i ci umy­śli­li owe­go smo­ka za­bić. Młod­szy z nich wy­pchał by­dlę­cą skó­rę za­tlo­ną siar­ką i pod­rzu­cił smo­ko­wi. Smok ją po­żarł, a ry­cząc okrop­nie, zdechł. Wte­dy star­szy syn Kra­ku­sa za­bił młod­sze­go bra­ta, za­zdrosz­cząc mu, że tak snad­nie zgła­dził smo­ka. Oj­ciec roz­gnie­wa­ny zbój­cę wy­pę­dził w świat i na­zna­czył cór­kę swo­ją Wan­dę, aby rzą­dzi­ła po jego śmier­ci.

Umarł Kra­kus, a na­ród pa­mięt­ny, iż zbu­do­wał Kra­ków i po­sta­rał się o zgła­dze­nie okrut­ne­go smo­ka, usy­pał mu wy­so­ką mo­gi­łę, i Wan­dę przy­jął za kró­lo­wę swo­ją. Była to prze­ślicz­nej uro­dy pan­na, więc też nic dziw­ne­go, że się w niej po­ko­chał nie­miec­ki ksią­żę, co się zwał Ry­ty­gierz i chciał się z nią że­nić. Ale Wan­da jako Po­lka uczci­wa nie­chcia­ła Niem­ca, a Ry­ty­gierz roz­gnie­wa­ny z wiel­kiem woj­skiem pod Kra­ków przy­cią­gnął. Ale sko­ro jego woj­sko zo­ba­czy­ło ta­kiej pięk­nej uro­dy pan­nę wy­dzi­wić jej się nie mo­gło i po­wie­dzie­li Ry­ty­gie­rzo­wi, że się prze­ciw­ko niej bić nie będą;

Wte­dy Wan­da bar­dzo ura­do­wa­na zwo­łu­je na­ród swój nad rze­kę Wi­słę i po­wia­da: iż uczy­ni­ła ślub bo­gom, że im się odda na ofia­rę, je­że­li wstrzy­ma­ją roz­lew krwi pol­skiej, któ­ra tak mar­nie mia­ła pły­nąć. To mó­wiąc, wsko­czy­ła w Wi­słę i uto­nę­ła. Ry­ty­gierz się prze­bił, a Wan­dę lu­dzie z wiel­kim pła­czem wy­do­by­li z wody i obok Kra­ku­sa usy­pa­li jej wy­so­ką mo­gi­łę.

O KSIĄ­ŻĘ­CIU PO­PIE­LU, CO GO MY­SZY ZJA­DŁY. – O KO­ŁO­DZIE­JU PIA­ŚCIE I JEGO ŻO­NIE RZE­PI­SZE, KTÓ­RYCH SYN ZIE­MO­WIT ZO­STAŁ KSIĄ­ŻĘ­CIEM POL­SKIM.

Nie wiem jak dłu­go bydź mo­gło od śmier­ci Wan­dy aż do kró­la Po­pie­la, co miesz­kaj w Krusz­wi­cy nad je­zio­rem Go­płem, a rzą­dził Po­la­ka­mi czy­li La­cha­mi, bo wie­le dziw­nych hi­sto­ryi opo­wia­da­ją, co się przez ten czas wy­da­rzyć mia­ło, a co któ­ra, to do wia­ry nie­po­dob­niej­sza.

Ja wam tyl­ko na­pi­szę o kró­lu Po­pie­lu, a sami po­miar­ku­je­cie, że to są wie­rut­ne baj­ki. Ale po dziś dzień jest w Krusz­wi­cy ka­wał wie­ży, któ­ra mia­ła po­zo­stać z daw­ne­go kró­lew­skie­go zam­ku, w któ­rym miesz­kał król Po­piel. Miął on mieć dwu­dzie­sta stry­jów, któ­rzy z nim ra­zem kra­jem rzą­dzi­li, a miał żonę Niem­kę pysz­ną i wiel­ką nie­cno­tę, ta go więc na­ma­wia, aby stry­jów wy­truł i sam kra­jem rzą­dził. Po­ło­żył się Po­piel w łóż­ko, udał śmier­tel­nie cho­re­go i po­słał po stry­jów. A kie­dy przy­je­cha­li, po­czę­sto­wał ich za­tru­tem na­po­jem i wszy­scy umar­li. Ka­zał po­wrzu­cać ich cia­ła w Go­pło, z któ­rych ty­sią­ce ty­się­cy my­szy wy­ła­zi­ło, a gry­zły Po­pie­la, jego żonę i sy­nów. Ucie­ka­li w pole – my­szy za nimi; we­szli do ło­dzi i pły­wa­li po je­zio­rze Go­ple – my­szy za nimi; cho­wa­li się na wie­żę – my­szy za nimi; aż na­ko­niec nie da­jąc im zmi­ru, za­gry­zły Po­pie­la, jego żonę, i sy­nów.

Na kil­ka­na­ście lat przed śmier­cią był Po­piel w Gnieź­nie, gdzie spra­wiał po­strzy­ży­ny swo­je­mu sy­no­wi, jak to było zwy­cza­jem u po­gan. Na ta­kie po­strzy­ży­ny scho­dzi­ło się wie­le go­ści, któ­rych czę­sto­wa­li ro­dzi­ce ja­dłem i na­po­jem. Przy­szło i do kró­la Po­pie­la dwóch piel­grzy­mów, któ­rych nie­tyl­ko że nie uczę­sto­wa­no, ale Po­piel ze swo­ją żoną Niem­ką ję­dzy­ną wy­gna­li piel­grzy­mów z domu, na­wy­my­ślaw­szy nad nimi.

Obci piel­grzy­mi szli pro­sto do ubo­giej cha­ty ora­cza i ra­zem ko­ło­dzie­ja, któ­ry w tym sa­mym dniu wy­pra­wiał swe­mu sy­no­wi po­strzy­ży­ny, a zwał się ten ko­ło­dziej Piast, a żona jogo Rze­pi­cha. Uj­rzaw­szy po­dróż­nych, wy­szli obo­je z ubo­giej cha­ty, wpro­wa­dy­ili go­ści i czę­sto­wa­li ich mię­sem z za­bi­te­go wie­prza­ka i pi­wem, któ­re­go ce­ber byli na­go­to­wa­li.

Piel­grzy­mi ostrzy­gli chłop­ca bło­go­sła­wiąc go, i z woli ro­dzi­ców dali mu imie Zie­mo­wit. Opo­wia­da­ją, iż to mie­li bydź Anio­ło­wie, ale naj­pew­niej byli to jacy świę­ci, co tam przy­szli opo­wia­dać wia­rę Zba­wi­cie­la na­sze­go.

Kie­dy więc my­szy za­gry­zły Po­pie­la z żoną i sy­na­mi, Zie­mo­wit zo­stał kró­lem.

Na­tem ko­niec hi­sto­ryi nie­praw­dzi­wej, czy­li ba­jecz­nej.HI­STO­RYA PRAW­DZI­WA KTÓ­RĄ WY­CZY­TAW­SZY W STA­RYCH KSIĄŻ­KACH, PO­RZĄD­KIEM SPI­SA­ŁAM.

O ZIE­MO­WI­CIE I O KSIĄ­ŻĘ­CIU MIESZ­KU I-YM, CO PRZY­JĄŁ CHRZEST ŚWIĘ­TY.

Zie­mo­wit syn Rze­pi­chy i Pia­sta, miał być bar­dzo wa­lecz­ny wo­jow­nik i bit się nie­ustan­nie z Niem­ca­mi, któ­rzy kra­je sło­wiań­skie na­pa­da­li, lud za­bi­ja­li, albo za­bie­ra­li w nie­wo­lą, a zie­mię i do­by­tek za­gra­bia­li so­bie. A nie­tyl­ko nie­miec­cy kró­lo­wie i ksią­żę­ta, ale byle za­moż­niej­szy ry­cerz od stóp do głów ubra­ny w zbro­ję uku­tą z cien­kiej że­la­znej bla­chy, zgro­ma­dził so­bie uboż­szych ta­kich w bla­sze ry­ce­rzy, i szli na ra­bu­nek i za­gra­bia­nie kra­jów sło­wiań­skich jak­by na po­lo­wa­nie. A co któ­ry zdo­był, to i so­bie za­gar­nął i za­mie­nił w kraj nie­miec­ki. Sze­ro­kie to i dłu­gie zie­mie, co tak zniem­czy­li, wy­mar­no­waw­szy lud, kość ko­ści na­szych, krew krwi na­szej, że nie masz i zna­ku że to były kra­je szcze­ro sło­wiań­skie.

Miar­ko­wa­li Sło­wia­nie, że tym spo­so­bem wy­nisz­czą ich Niem­cy do szczę­tu i po­czę­li się gro­ma­dzić koło swo­ich wa­lecz­nych wo­jow­ni­ków; bo wte­dy nie było jesz­cze ani na­ro­du pol­skie­go osob­ne­go, ani cze­skie­go, ani ru­skie­go, ani żad­ne­go in­sze­go co ma mowę do na­szej po­dob­ną, tyl­ko wszyst­kie ra­zem zwa­no lu­da­mi sło­wiań­skie­mi.

Otóż lud, co za­miesz­kał mały ka­wa­łek Sło­wiańsz­czy­zny, bo zie­mie oko­licz­ne gdzie te­raz Po­znań, Gnie­zno, Kro­sna, Krusz­wi­ca, więc le­d­wie kil­ka­na­ście mil wdłuż i wszerz, wy­brał so­bie wo­dzem Zie­mo­wi­ta syna pro­ste­go człe­ka, bo ora­cza, co przy­tem ro­bił i kó­ło­dziej­kę. Ale znad Zie­mo­wit był wiel­ki wo­jow­nik i bar­dzo ro­strop­ny, kie­dy lud go chciał mieć nie­tyl­ko wo­dzem na woj­nie, ale żeby rzą­dził i kra­jem. A kie­dy umarł, po­sta­no­wi­li nad tobą jego syna, po­tem wnu­ka, któ­re­mu to wnu­ko­wi uro­dził się syn, co mu było na imie Miesz­ko.

Od cza­su jak Zie­mo­wit po­czął rzą­dzić aż do jego pra­wnu­ka Miesz­ka, co raz wię­cej kra­ju przy­by­wa­ło, bo po­gra­nicz­ni Sło­wia­nie wi­dząc, że są bez­piecz­niej­si od Niem­ców kie­dy ich wię­cej ra­zem, co raz bar­dziej się przy­łą­cza­li. Zie­mie, któ­re­mi za­rzą­dzał Zie­mo­wit, były to pola bez gór, ztąd ogra – nicz­ni na­zy­wa­li Po­la­na­mi lud lam za­miesz­ka­ły, a na koń­cu Po­la­ka­mi.

O Miesz­ku pra­wnu­ku Zie­mo­wi­ta pi­szą w sta­rych książ­kach, iż się miał uro­dzić śle­pym, a kie­dy ze skoń­czo­nym siód­mym roz­iem nad­szedł dzień jego po­strzy­żyn i ro­dzi­ce wie­le go­ści za­pro­si­li, oj­ciec chłop­ca wśród wszyst­kich co się we­se­li­li, sam je­den sie­dział smut­ny, tra­piąc się śle­po­tą syna, kie­dy mu oto znać dają, że Miesz­ko przej­rzał. Nie uwie­rzył temu od razu, aż do­pie­ro chłop­ca uj­rzał na wła­sne oczy. Ura­do­wał się bar­dzo, a ra­dząc nad tym cu­dem z mę­dr­szy­mi co tam byli, ura­dzi­li: że to pew­nie zna­le, iż Miesz­ko wy­wie­dzie na­ród z ciem­no­ści.

Miesz­ko I. po­czął rzą­dzić 960 roku.

Kie­dy Miesz­ko do­szedł do lat, a oj­ciec jego umarł, po­czął sam rzą­dzić. Było to pew­nie 960 roku po na­ro­dze­niu Pana Je­zu­sa, a więc ty­siąc lat bez czter­dzie­stu jak na­uka świę­tej wia­ry była mię­dzy ludź­mi, a sło­wiań­skie na­ro­dy i Po­la­cy żyli jesz­cze w po­gań­stwie. Nic oni nie­wie­dzie­li ani o Bogu stwór­cy nie­ba i zie­mi, ani o Mat­ce Prze­naj­święt­szej i o na­ro­dze­niu Pana Je­zu­sa. Nie było też ani księ­ży, ani chrztu, ani świę­tej spo­wie­dzi, tyl­ko wie­rzy­li w jed­ne­go Boga, któ­re­go zwa­li Jes­se i któ­ry miał rzą­dzić świa­tem. Przy­tem wy­cio­sa­li so­bie nie­zgrab­ne bał­wa­ny z drew­na, albo ule­pia­li z gli­ny, i te na­zy­wa­jąc boż­ka­mi, róż­ne im imio­na po­nada­wa­li i mo­dli­li się do nich. – Skła­da­no tym bał­wa­nom na chwa­łę,: bo­chen­ki chle­ba, róż­ne zio­ła i zbo­ża; za­bi­ja­no też by­dło, a w nie­któ­rych miej­scach pa­lo­no ku ich czci wiecz­ne ognie. Przy ich boż­ni­cach byli ka­pła­ni, co od­by­wa­li po­gań­skie na­bo­żeń­stwo, a to na­bo­żeń­stwo za­sa­dza­ło się na­tem, iż za­bi­ja­li by­dło na ofia­rę, od­bie­ra­li dary co lud skła­dał na chwa­łę swo­im boż­kom", przy­rzu­ca­jąc dre­wek do wiecz­ne­go ognia.

Po śmier­ci nie cho­wa­no umar­łych w gro­bach, tyl­ko cia­ło spa­lo­no, ze­bra­no po­piół w gar­ne­czek, i grze­ba­no po tych miej­scach, co to po dziś dzień Ża­la­mi na­zy­wa­ją..

Taką miał wia­rę Miesz­ko i wszy­stek lud pol­ski, choć w ser­cu wie­lu już w tych bał­wa­nów nie wie­rzy­ło, a pew­no i sam Miesz­ko, bo Niem­cy, Fran­cu­zi, Wło­cho­wie już byli ochrzce­ni, a nie je­den ksiądz, albo czło­wiek po­boż­ny z tych ochrzco­nych na­ro­dów wy­uczyw­szy się ję­zy­ka sło­wiań­skie­go, cho­dził po­mię­dzy lu­dem i opo­wia­dał świę­tą wia­rę. Nie je­den też Po­lak prze­sie­dziaw­szy w twar­dej nie­wo­li nie­miec­kiej, na­pa­trzył się i na­słu­chał o na­uce Zba­wi­cie­la, a wró­ciw­szy do domu, opo­wia­dał swo­im co wi­dział i sły­szał. Da­lej a da­lej roz­sze­rza­ła się chrze­ściań­ska wia­ra mię­dzy pol­skim na­ro­dem. Księ­ża i po­boż­ni lu­dzie co przy­szli na­uczać z cu­dzych kra­jów, już się nie cho­wa­li jak daw­niej po nie­do­stęp­nych ba­gnach i la­sach, ale po kil­ku lub kil­ku­na­stu miesz­ka­ło ra­zem, po­bu­do­waw­szy so­bie drew­nia­ną cha­tę, chrzci­li po­gan i od­pra­wia­li na­bo­żeń­stwo. Naj­pierw­si byli pu­stel­ni­cy Śte­go Ro­mu­al­da, a po nich przy­szli Be­ne­dyk­ty­ni. Żyli ci za­kon­ni­cy tak bo­go­boj­nie jak­by jacy świę­ci, a je­dli i pili aby tyle, żeby z gło­du nie umrzyć, co im zaś zby­ło, roz­da­li ubo­gim. Cho­rych le­czy­li i w go­spo­dar­stwie nie jed­ne­mu mą­drze do­ra­dza­li. Ko­chał ich też Lud oko­licz­ny i bro­nił od na­pa­ści, a oni tym­cza­sem ku chwa­le Bo­żej co raz wię­cej dusz na­wra­ca­li. Ale nie mało też ci po­boż­ni lu­dzie mie­li mę­czen­ni­ków, bo za­twar­dzia­li po­ga­nie na­pa­da­li ich nie raz, mę­czy­li, i za­bi­ja­li.

Miesz­ko oże­nił się z Dą­brow­ką i przy­jął Chrzest Świę­ty w 966 roku.

Może pięć­dzie­siąt lat i dłu­żej roz­sze­rza­ła się po­wo­li wia­ra świę­ta, kie­dy na ko­niec i Miesz­ko umy­ślił się ochrzcić. Po­słał do kró­la cze­skie­go, aby mu dał za żonę swo­ją cór­kę Dą­brów­kę i przy­obie­cał zo­stać chrze­ścia­ni­nem. Oże­nił się z Dą­brow­ką, a że ona była wy­cho­wa­na w chrze­ściań­stwie, więc go w wie­rze co raz bar­dziej utwier­dza­ła. Za Miesz­kiem wie­le ludu się ochrzci­ło, a oj­ciec świę­ty do­wie­dziaw­szy się o tem, usta­no­wił bi­skup­stwo po­znań­skie i przy­słał bi­sku­pa, któ­re­mu było na imie Jor­dan. To­pio­no lóż i pa­lo­no na wszyst­kie stro­ny bał­wa­ny, a bóż­ni­ce prze­ra­bia­no na ko­ścio­ły. Ale się to nie sta­ło jed­ne­go dnia, ani jed­ne­go roku… bo wie­lu było ta­kich, co do śmier­ci wy­trwa­li w po­gań­stwie i bro­ni­li za­żar­cie swo­ich bo­żyszcz.

Sko­ro jeno na­ród pol­ski się ochrzcił, lak za­raz ce­sarz nie­miec­ki chciał, aby Miesz­ko ze swo­im kra­jem był mu pod­le­głym. Bo wte­dy tak na świe­cie było: że jak oj­ciec świę­ty był zwierzch­ni­kiem nad wszyst­kie­mi chrze­ściań­skie­mi ko­ścio­ła­mi, tak ce­sarz był zwierzch­ni­kiem nad wszyst­kie­mi chrze­ściań­skie­mi kra­ja­mi. A jak ojcu świę­te­mu byli po­słusz­ni wszy­scy chrze­ścia­nie kie­dy szło o zba­wie­nie du­szy, tak ce­sa­rzo­wi byli po­słusz­ni wszy­scy ksią­żę­ta i kró­lo­wie, kie­dy szło o za­rzą­dy kra­jów.

Ale świe­żo ochrzco­nych Po­la­ków gnie­wa­ło to nie mało, że mają pod­le­gać ze swo­im księ­ciem Miesz­kiem ce­sa­rzo­wi, już to, że mi­ło­wa­li na­de­wszyst­ko wol­ność, a po­lem, że z ca­łej du­szy nie­cier­pie­li Niem­ców. Bo choć Niem­cy daw­no byli chrze­ścia­na­mi, to tak Sło­wian krzyw­dzi­li, łu­pi­li, wy­dzie­ra­jąc im do­by­tek i zie­mię na spa­no­sze­nie sie­bie, że Po­la­cy wo­le­li wszyst­kich po­gan nad nich. Miesz­ko jed­nak, że nie bar­dzo był bit­ny, uznał zwierzch­nic­two ce­sa­rza nad sobą i za­warł z nim przy­jaźń, któ­rej wier­nie do­trzy­my­wał. Ce­sarz zaś, jak za­wsze Niem­cy, wy­cho­dził zdra­dą, bo choć to niby jego woj­ska pol­skich kra­jów nie na­pa­da­ły, ale nie­miec­cy ry­ce­rze na swo­ją rękę łu­pi­li i pol­ski lud za­bie­ra­li w nie­wo­lę, któ­ry to lud albo Niem­com pra­co­wać mu­siał, albo go sprze­da­wa­li in­szym na­ro­dom jak ja­kie by­dło. Praw­da, że Miesz­ko na­past­ni­kom ry­ce­rzom nie da­ro­wał, ale bił jak na­le­ży i je­że­li któ­ry po­padł w jego ręce, ka­rał okrut­nie. Z ce­sa­rzem jed­nak wy­trwał w przy­jaź­ni i wo­jo­wał z nim na­wet ra­zem prze­ciw Sło­wia­nom, któ­rzy mie­li swo­je kra­je gdzie dziś Ber­lin i da­lej jesz­cze, a zwa­li się Ser­ba­mi. Byli ci Sło­wia­nie już ochrzce­ni, ale jak ich Niem­cy po­czę­li ka­to­wać i mę­czyć, tak po­rzu­ci­li na­wet i świę­tą wia­rę, że im to przy­szła z po­rę­ki nie­miec­kiej i wró­ci­li do swo­ich bał­wa­nów.

Umar­ła Miesz­ko­wi żona Dą­brów­ka i oże­nił się z księż­nicz­ką nie­miec­ką Odą, któ­ra była za­kon­ni­cą. Miesz­ko nie­był jesz­cze tak ugrun­to­wa­ny w wie­rze, aby to so­bie miał za grzech, że wziął za­kon­ni­cę, a Niem­cy choć daw­ni chrze­scia­nia przy­sta­li na to, cie­sząc się że Miesz­ko tak do nich lgnie.

Miesz­ko umarł 992 roku.

Na swo­ją rękę wca­le już Miesz­ko wo­jen nie pro­wa­dził, ale za­wsze ra­zem z ce­sa­rzem, i raz on Niem­com po­ma­gał, to zno­wu oni jemu, aż umarł w póź­nej sta­ro­ści i po­cho­wa­ny jest w ko­ście­le ka­te­dral­nym w Po­zna­niu, a w ka­pli­cy za wiel­kim oł­ta­rzem stoi zro­bio­na jego oso­ba i trzy­ma krzyż w ręku na pa­miąt­kę, iż przy­jął wia­rę świę­tą.

O KRÓ­LU BO­LE­SŁA­WIE WIEL­KIM, CO GO ZWĄ CHRO­BRYM, BAR­DZO MĄ­DRYM I SPRA­WIE­DLI­WYM W RZĄ­DZE­NIU, A DO TEGO PO­TĘŻ­NYM WO­JOW­NI­KU, CO WY­DO­BYŁ NA­RO­DY SŁO­WIAŃ­SKIE Z NIE­MIEC­KIEJ NIE­WO­LI.

Bo­le­sław wiel­ki ob­jął rzą­dy 993 roku.

Jak umarł Miesz­ko I, zo­sta­ła po nim wdo­wa Oda z dzieć­mi, i zwy­czaj­nie jak pod­stęp­na Niem­ka, za­czę­ła Po­la­ków pro­sić aby kraj po­szedł na po­dział mię­dzy dzie­ci Miesz­ka. Ale Bo­le­sław naj­star­szy syn uro­dzo­ny z Dą­brow­ki, nie po­zwo­lił na to, bo wie­dział, żeby to było za­tra­tą Pol­ski, gdyż do­pie­ro na­roz­drob­nio­ny kraj na­pa­da­li­by Niem­cy a łu­pi­li. Wy­pę­dził też ma­co­chę Niem­kę z Pol­ski i wziął się do rzą­dów.

A nie my­śl­cie żeby wte­dy w Pol­sce były mia­sta i wsie jak to te­raz, – a w mia­stach mu­ro­wa­nych ka­mie­nic, kra­mów, kup­ców i ży­dów od peł­no­ści, – na wsi zaś we dwo­rze pan, a w cha­łu­pach chło­pi. Nie­tak w Pol­sce pod­ów­czas było, bo gdzie dziś mia­sta, tam sta­ły cha­łu­py drew­nia­ne przy­kry­te sło­mą, w któ­rych miesz­ka­ła sama szlach­ta czy­li żoł­nie­rze, gdyż wte­dy lud co słu­żył woj­sko­wo, zwał się szlach­tą, tak jak lud co zie­mie upra­wiał, zwał się kmie­cia­mi. W po­środ­ku tych drew­nia­nych chat stał dom mu­ro­wa­ny z po­lne­go ka­mie­nia dla sądu i dla star­szy­zny. To wszyst­ko było ogro­dzo­ne słu­pa­mi gru­be­mi ostro za­cio­sa­ne­mi, oko­pa­ne głę­bo­kim ro­wem, a czę­sto ob­la­ne i wodą, a że to było tak ogro­dzo­ne, ztąd na­zy­wa­ło się Gro­dem. Gdzie więc te­raz sto­ją więk­sze mia­sta jak Ka­lisz, Po­znań, Gnie­zno i in­sze, tam pod­ów­czas sta­ły gro­dy, a w nich nie sprze­da­wa­no, ani ku­po­wa­no, jeno miesz­ka­ła szlach­ta każ­dej go­dzi­ny go­to­wa do boju, czy to z ob­ce­mi na­ro­da­mi co kraj na­pa­da­li, czy też ze zbój­ca­mi co się gro­ma­da­mi zbie­ra­li i lud łu­pi­li. Koło ta­kie­go gro­du miesz­ka­li w cha­łu­pach rzeź­ni­cy, pie­ka­rze, bed­na­rze i róż­ni rze­mieśl­ni­cy; a za nimi do­pie­ro da­lej w polu kmie­cie, co rolę upra­wia­li, skot­ni­cy co z cho­wu by­dła żyli, bart­ni­cy co żyli z psz­czół, ry­ba­cy z ryb, łow­co­wie z po­lo­wa­nia. Pol­ska nie była wte­dy tak za­lud­nio­ną jak te­raz, naj­wię­cej było bo­rów i bło­ni nie­upraw­nych, więc pola, lasy, pa­stwi­ska, wody do ni­ko­go nie na­le­ża­ły i każ­dy z nich użyt­ko­wał jak chciał. Ale że lu­dzie wo­jen­ni, a jak wie­cie że ich szlach­tą zwa­no, dla nie­ustan­nych bo­jów nie mie­li cza­su pra­co­wać, więc cze­go po­trze­bo­wa­li do ży­cia, to wszyst­ko, dla nich skła­da­li rol­ni­cy jako i rze­mieśl­ni­cy. Kie­dy zaś nie­przy­ja­ciel na­szedł kraj, albo się uka­za­li zbój­cy, wte­dy kmie­cie z ca­łym do­byt­kiem, skot­ni­cy z by­dłem, rze­mieśl­ni­cy, i kto jeno był w stra­chu ucie­kał do gro­du. A szlach­ta wdzie­wa­ła zbro­ję uku­tą z cien­kiej bla­chy że­la­znej jaką no­si­li nie­miec­cy ry­ce­rze, i sia­da­ła na koń. Przy szlach­cie sta­wa­li pie­cho­tą kmie­cie, łow­co – wie, rze­mieśl­ni­cy, i wsze­la­ki lud mło­dy i szli na bój. A w ra­zie po­trze­by po­sy­ła­li co tchu do po­bli­skich gro­dów.

Tak jak w Pol­sce, tak było pra­wie w ca­łej Sło­wiańsz­czyź­nie i ta­kim też gro­dem był wten­czas Kra­ków, gdzie miesz­kał oko­licz­nie lud sło­wiań­ski co się zwał Chro­bo­ta­mi.

Przed nie­daw­nym cza­sem byli ten kraj chro­bac­ki za­bra­li Cze­cho­wie, a Bo­le­sław wiel­ki po­ka­raw­szy po­gra­nicz­nych nie­miec­kich ry­ce­rzy, że już nie śmie­li Pol­ski na­pa­dać, po­szedł na Kra­ków, zdo­był gród, wy­rą­bał cze­ską za­ło­gę, i kraj chro­bac­ki na wiecz­ne cza­sy przy­łą­czył do Pol­ski. Z Kra­ko­wa po­szedł Bo­le­sław do Wę­gier i za­brał tak da­le­ko kraj, jak był lud sło­wiań­ski, a po­tem za­gar­nął pod swo­je rzą­dy i cały Szlązk, gdzie był lud rów­nie szcze­ro­pol­ski jak koło Po­zna­nia i Gnie­zna. I tak Pol­ska nie ko­niecz­nie duża, sta­ła się w krót­kim cza­sie ta­kim wiel­kim kra­jem, a że te ludy co je Bo­le­sław przy­łą­czył, były same sło­wiań­skie, więc wo­la­ły bydź ra­zem, bo się snad­niej obro­ni­ły nie­miec­kiej na­pa­ści.

Woj­ska Bo­le­sła­wo­wi wca­le nie uby­wa­ło, bo kto jeno sta­nął przy nim w zbroi i na bo­niu, ten był za­raz szlach­ci­cem czy­li ry­ce­rzem i na miej­sce jed­ne­go co zgi­nął sta­wa­ło nie­raz aż trzech.

W tym cza­sie przy­je­chał do Kra­ko­wa świę­ty Woj­ciech, bi­skup prag­ski, ro­do­wi­ty Sło­wia­nin bo Czech, i na­uczał wia­ry świę­tej, gdyż jesz­cze wie­lu żyło w po­gań­stwie. Po­tem po­je­chał do Gnie­zna, gdzie lud oko­licz­ny na­wra­cał i chrzcił. Ale wi­dział świę­ty bi­skup, że mię­dzy Po­la­ka­mi już się wia­ra snad­nie roz­krze­wi, dla tego umy­ślił iść mię­dzy za­twar­dzial­szych po­gan. Od­cho­dząc z Gnie­zna, na­uczył ta­mecz­nych chrze­ścian prze­ślicz­nej pie­śni o Naj­święt­szej Pan­nie, któ­rą po dziś dzień księ­ża w ko­ście­le ka­te­dral­nym gnieź­nień­skim śpie­wa­ją, a za­czy­na się sło­wa­mi: "Bo­ga­Ro­dzi­co. " Po­tem pu­ścił się w dro­gę i szedł w te stro­ny jak te­raz El­bląg, Kwi­dzy­na, Kró­le­wiec, gdzie pod te cza­sy był kraj bar­dzo dzi­ki, tyl­ko gdzie nie gdzie mię­dzy la­sa­mi i bło­ta­mi sie­dział lud, co się zwał Pru­sa­ka­mi. Ale ci Pru­sa­cy nie byli to Niem­cy, bo owszem nie cier­pie­li Niem­ców i za­wsze z nimi woj­ny to­czy­li: nie byli też Sło­wia­nie, bo z nami w ni­czem ani źdźbła nie po­dob­ni, ale był to na­ród jak go zwa­li Ło­tyc­ki, tego sa­me­go po­cho­dze­nia co lud na Li­twie, Żmu­dzi, Kur­lan­dyi i więk­szej czę­ści Inf­lant, i ta­kiej sa­mej mowy Pru­sa­cy uży­wa­li ja­kiej lud li­tew­ski, kur­landz­ki i żmudz­ki po dziś dzień uży­wa, a ta mowa nie­po­dob­na ani do pol­skiej, ani do nie­miec­kiej, ani fran­cuz­kiej, ale jest sama w so­bie.

Byli oni bar­dzo za­twar­dzia­li w swo­jej po­gań­skiej wie­rze, któ­ra to wia­ra była na­wet okrut­na, bo jako naj­mil­szą ofia­rę swo­im boż­kom pa­li­li nie­wol­ni­ków schwy­ta­nych na woj­nie, a już to był naj­czę­ściej nie­miec­ki ry­cerz w zbroi. Mie­li świę­te pola, lasy i wody, z któ­rych się ni­cze­go lu­dziom uży­wać nie go­dzi­ło, a kie­dy wo­jow­nik umarł i pa­lo­no jego cia­ło, to po­szły z nim na stos i żony któ­rych mie­li po kil­ka, i ko­nie, i nie­wol­ni­cy, psy, ubio­ry, i wszyst­ko cze­go za ży­cia po­trze­bo­wał, bo wie­rzy­li, że tak bę­dzie żył na dru­gim świe­cie jako i na zie­mi.

Pru­sa­cy za­bi­li świę­te­go Woj­cie­cha 997 r.

Do ta­kie­go to ludu szedł świę­ty Woj­ciech, wziąw­szy z sobą kil­ku Po­la­ków co umie­li ję­zyk Pru­sa­ków, i byli świa­do­mi dróg; na­brał do­stat­kiem żyw­no­ści i w kil­ka czó­łen pu­ści­li się Wi­słą ku Pru­som. Już w kra­ju pru­skim wy­siadł na jed­nę wy­spę co jest na Wi­śle, aby trosz­kę od­po­cząć i po­mo­dlić się, kie­dy za­raz kil­ku Pru­sa­ków ci­cha­czem się tam prze­kra­dło, a je­den tak moc­no ude­rzył świę­te­go Woj­cie­cha wio­słem po ple­cach, że zra­nio­ny upadł na zie­mię. Po­tem na­po­nie­wie­raw­szy do woli świę­te­go i jego to­wa­rzy­szów, od­pły­nę­li. Świę­ty prze­wió­zł­szy się na dru­gą stro­nę, szedł pie­szo prze­dzie­ra­jąc się mię­dzy la­sa­mi i wstę­pu­jąc do chat tu i owdzie na­ucza­jąc wia­ry. Ale naj­wyż­szy ich ka­płan co mu mó­wi­li Kri­we Kri­wej­to, do­wie­dziaw­szy się iż przy­szli chrze­ścia­nie i na­ucza­ją, roz­ka­zał ich za­mor­do­wać. Po­rwa­li więc wnet świę­te­go Woj­cie­cha i prze­bi­li go sied­miu włócz­nia­mi, a po­tem cia­ło jego na drze­wie za­wie­si­li, to­wa­rzy­szów zaś jed­nych za­bi­li, a dru­gich wzię­li w okrut­ną nie­wo­lę. Gdy się o tem

do­wie­dział Bo­le­sław wiel­ki, wy­słał po­słan­ni­ków do Prus, pro­sząc o cia­ło bi­sku­pa Woj­cie­cha. A Pru­sa­cy wi­dząc iż Po­la­cy tak go­rą­co pra­gną cia­ła świę­te­go od­po­wie­dzie­li: iż nie prę­dzej je wy­da­dzą, aż do­sta­ną tyle sre­bra co cia­ło za­wa­ży. Przy­stał król Bo­le­sław na to, a kie­dy przy­szło do wagi, to świę­te cia­ło nic pra­wie nie wa­ży­ło. Zło­żo­no świę­te­go Woj­cie­cha na­przód w Trze­mesz­nie, a po­tem z wiel­ką uro­czy­sto­ścią prze­wie­zio­no go do Gnie­zna, gdzie mu wy­sta­wio­no wspa­nia­ły grób.

Ce­sarz nie­miec­ki jest w Pol­sce 1000 roku.

Ce­sa­rzem nie­miec­kim był wten­czas Ot­ton trze­ci, a sły­sząc jaki to wiel­ki wo­jow­nik Bo­le­sław, za­pra­gnął go po­znać. Je­chał więc z wie­lu nie­miec­ki­mi pa­na­mi do Pol­ski, chcąc się niby przy gro­bie świę­te­go mę­czen­ni­ka po­mo­dlić, a kie­dy sta­ną! w Po­zna­niu, to do Gnie­zna z wiel­kie­go na­bo­żeń­stwa umy­ślił iść pie­szo. Ka­zał mu więc Bo­le­sław na całą dro­gę roz­cią­gnąć suk­no, a nade dro­gą sta­nę­ła pol­ska szlach­ta czy­li ry­ce­rze. A każ­dy z tych ry­ce­rzy okry­ły był od stóp do głów że­la­zną zbro­ją, cza­sem i po­zła­ca­ną, sie­dział na tę­gim ko­niu, przy boku wi­siał mu miecz po­tęż­ny, a w pra­wym ręku trzy­mał włócz­nię oku­tą ostrym że­la­zem. Przy­pa­try­wa­li się tym pol­skim ry­ce­rzom Niem­cy z pod oka, a wi­dząc tyle ty­się­cy zbroj­nej szlach­ty, miar­ko­wa­li: że te­raz już im nie bę­dzie tak snad­nie na­pa­dać i łu­pić kra­je pol­skie. Sta­ło też ty­sią­ca­mi ludu chę­do­gie­go, w od­święt­nych ubio­rach, bo wszę­dzie było znać do­sta­tek i do­bry rząd w Pol­sce. A w Gnieź­nie do­pie­ro cóż to były za bo­gac­twa, a co ja­dła, co na­po­ju. Niem­cy choć za­wsze pysz­ni, że u nich wszyst­ko naj­lep­sze, wy­dzi­wić się nie mo­gli ta­kiej za­moż­no­ści Po­la­ków. Bo­le­sław aby po­ka­zać Niem­com, że go na wię­cej sta­nie, wszyst­kie misy szcze­ro­zło­te i srebr­ne na któ­rych je­dli, rogi by­dlę­ce od pi­cia po­opra­wia­ne w zło­to i dro­gie ka­mie­nie, świecz­ni­ki zło­te i srebr­ne, przez trzy dni po każ­dym obie­dzie ka­zał od­no­sić ce­sa­rzo­wi, aby to roz­da­wał swo­im Niem­com, a każ­de­go dnia te bo­gac­twa były droż­sze i pięk­niej­sze.

Po­do­ba­ło się to chci­wym Niem­com i ra­dzi­by byli w Gnieź­nie jak naj­dłu­żej sie­dzieć, ale ce­sarz po trzech dniach w dro­gę się za­bie­rał. Przed od­jaz­dem Bo­le­sław i ce­sarz usta­no­wi­li ar­cy­bi­sku­pem Ra­dzi­ma bra­ta śgo Woj­cie­cha i roz­ka­za­li: aby ar­cy­bi­skup gnieź­nień­ski był star­szym nad in­szy­mi bi­sku­pa­mi pol­ski­mi, na co też i oj­ciec świę­ty ze­zwo­lił.

Wi­dząc ce­sarz co to za po­tęż­ny wo­jow­nik i mą­dry ten król Bo­le­sław, po­my­ślał so­bie: że le­piej żyć z nim w przy­jaź­ni niż w kłót­ni, i na­ra­dziw­szy się ze swy­mi Niem­ca­mi, uznał kró­la pol­skie­go za swe­go do­bre­go są­sia­da i to­wa­rzy­sza we wszyst­kim so­bie rów­ne­go, choć insi kró­lo­wie i ksią­żę­ta chrze­ściań­scy słu­cha­ją ce­sa­rza, to od Bo­le­sła­wa, kró­la tak po­tęż­ne­go na­ro­du pra­gnie tyl­ko przy­jaź­ni. Nie wie­rzył Bo­le­sław wiel­ki w tę nie­miec­ką przy­jaźń, bo wie­dział, ie to ce­sarz robi tyl­ko z bo­jaź­ni o te sło­wiań­skie kra­je, co je za­gar­nął, a te­raz Po­la­cy taki moż­ny na­ród, snad­nie mogą mu je ode­brać. Kie­dy też umarł w dwa roki po­tem ce­sarz i Niem­cy po­czę­li się kłó­cić, Bo­le­sław z wie­lu ry­cer­stwem szedł w tę stro­nę gdzie dziś Ber­lin, a po­tem po­su­wał się da­lej jesz­cze, bo za Mag­de­burg i za Dre­zno, gdzie miesz­kał lud szcze­ro sło­wiań­ski, któ­ry jak wie­cie na­zy­wał się Ser­ba­mi. Był to lud bar­dzo nie­szczę­śli­wy, bo go Niem­cy przez wie­le lat za­gra­bia­li po ka­wał­ku, a jak go pod­bi­li, to go okrut­nie ka­to­wa­li i wy­tę­pia­li, aby kraj po wiek wie­ków zniem­czyć. I na koń­cu do­ka­za­li swe­go, bo dziś nikt ani zmiar­ku­je, że tę zie­mię za­mięsz­ki­wał kie­dyś lud sło­wiań­ski: lak go wy­tra­ci­li.

Żal było kró­lo­wi i Po­la­kom tego uci­śnio­ne­go na­ro­du i szli go wy­rwać z nie­wo­li nie­miec­kiej. A Niem­cy wi­dząc że nie po­ra­dzą, po­sy­ła­ją do Bo­le­sła­wa, iż chcą z nim żyć w zgo­dzie i od­stę­pu­ją mu do­bro­wol­nie tych kra­jów sło­wiań­skich z gro­dem Bu­dys­sy­nem, któ­ry Niem­cy Baut­zen na­zy­wa­ją.

Wiel­ka była ra­dość ludu sło­wiań­skie­go, jak się po­zbył swo­ich nie­miec­kich ka­tów, a Niem­cy z wiel­kiej zło­ści umy­śli­li za­bić zdra­dą Bo­le­sła­wa. Był on w nie­miec­kiem mie­ście Mer­se­bur­gu, gdzie mu się Niem­cy na oko bar­dzo ła­si­li, aż do­pie­ro kie­dy raz szedł na za­mek kró­lew­ski, opa­dli go w środ­ku mia­sta i chcie­li za­bić. Ale miał przy swo­im boku tęgą szlach­tę, więc Niem­ców ro­ze­gna­ła. Od­je­chał za­raz Bo­le­sław roz­gnie­wa­ny bar­dzo o tę zdra­dę, a od tego cza­su nie­ustan­nie boje to­czył z Niem­ca­mi, bo chciał wszyst­kich Sło­wian z nie­miec­kie­go jarz­ma uwol­nić. Sta­nę­ły wiel­kie ce­sar­skie woj­ska, ale je Bo­le­sław wnet roz­pę­dził, a po­tem Niem­cy tyl­ko już małe woj­ska prze­ciw Po­la­kom pro­wa­dzi­li. Mu­siał jed­nak Bo­le­sław za­prze­stać tej woj­ny, bo przy­sła­li do nie­go Cze­cho­wie: żeby się nad nimi uli­to­wał, gdyż mają kró­la okrut­ne­go, któ­ry już wie­lu nie­win­nych lu­dzi na­ści­nał i na­ka­to­wał, więc go za­kli­na­ją na rany Zba­wi­cie­la, aby ich od tych mor­derstw za­sło­nił. Ów król cze­ski był bli­ski krew­ny Bo­le­sła­wa, bo syn jego wuja, ale że król pol­ski mi­ło­wał nad wszyst­ko spra­wie­dli­wość, więc po­szedł, wy­pę­dził go, a Cze­chy od­dał w za­rząd swe­mu bra­tu. Że jed­nak ten brat wkrót­ce umarł, a ów okrut­nik przy­obie­cał po­pra­wę, więc go przy­wró­cił Bo­le­sław na po­wrót. Ale kie­dy się nic nie po­pra­wił tyl­ko za­bi­jał nie­win­nie lu­dzi jak daw­niej, ka­zał mu Bo­le­sław wy­łu­pić oczy, aby już ni­ko­mu nie szko­dził, a sam na jego miej­scu Cze­chom kró­lo­wał.

Wi­dząc Niem­cy, że tyle na­ro­dów sło­wiań­skich złą­czo­nych jak się we­zmą za ręce to i po­ło­żą ko­niec ich gra­bie­żom, więc zbie­ra­ją co naj­wię­cej woj­ska i idą na prze­ciw

Bo­le­sła­wo­wi. Przedew­szyst­kiem jed­nak, jak za­wsze Niem­cy, uży­wa­ją zdra­dy. Sie­dział Bo­le­sław w cze­skiej sto­li­cy Pra­dze, a u Niem­ców był brat tego ośle­pio­ne­go kró­la cze­skie­go. Po­sy­ła­ją więc tego Cze­cha do Pra­gi, aby się mia­sto wzię­ło do bro­ni i wy­gna­ło Bo­le­sła­wa, bo in­a­czej Niem­cy znisz­czą kraj cze­ski ogniem i mie­czem. I ude­rzy­li Cze­cho­wie w nocy na Bo­le­sła­wa, a że Po­la­ków było mało, więc mu­sie­li ucho­dzić. Tym­cza­sem insi Niem­cy po­szli do Bu­dys­sy­na, Po­la­kom gród ode­bra­li, a Ser­bów łu­pi­li i za­bi­ja­li. Bo­le­sław nie miał tyle woj­ska, aby lej nie­spo­dzia­nej na­pa­ści mógł się obro­nić, cof­nął się do swo­ich kra­jów, a Niem­cy jesz­cze bar­dziej wie­sza­li i ka­to­wa­li tych nie­szczę­śli­wych Sło­wian, co z Po­la­ka­mi trzy­ma­li. Kor­ci­ło to nie­ma­ło Bo­le­sła­wa, iż mu tak źle woj­na po­szła i żal mu było ser­decz­nie Sło­wian, więc ze­brał woj­sko i po­szedł bro­nić Ser­bów, a gdzie tyl­ko spo­tkał w ich kra­ju osa­dy nie­miec­kie, to pa­lił a wy­rzy­nał. Bu­dys­syn i inne gro­dy na po­wrót ode­brał.

Mię­dzy Bo­le­sław­cem a ce­sa­rzem nie­miec­kim sta­nął po­kój 1048 r.

Niem­cy zno­wu wiel­kie woj­ska ze­bra­li i po­czę­ły się mię­dzy nimi a Bo­le­sła­wem dłu­gie boje i do­pie­ro po wie­lu la­lach krwa­wych wo­jen, sta­nął po­kój mię­dzy ce­sa­rzem i Bo­le­sła­wem, a kra­je sło­wiań­skie Ser­bów zo­sta­ły przy Po­la­kach. Bo­le­sław na pa­miąt­kę gdzie do­cho­dzi­ła pol­ska gra­ni­ca, ozna­czył miej­sce u rze­ki Sali, co pły­nie za Elbą wie­le mil za Dre­znem mia­stem w Sak­so­nii.

Nim jesz­cze ta ugo­da sta­nę­ła, Niem­cy zno­wu uda­li się do pod­stę­pu i do­ka­za­li, iż Po­la­cy wpa­dli w woj­nę z Ru­si­na­mi i to ta­kim spo­so­bem. Jak na jed­nym koń­cu Sło­wiańsz­czy­zny były kra­je pol­skie, w środ­ku cze­skie i jesz­cze in­szych lu­dów, tak na dru­gim koń­cu Sło­wiańsz­czy­zny były kra­je ru­skie. Otóż Niem­cy po­sy­ła­ją do Ja­ro­sła­wa knia­zia czy­li kró­la, któ­ry rzą­dził Ru­si­na­mi i pod­ma­wia­ją go, aby za­bie­rał kra­je pol­skie, tak jak to Bo­le­sław uczy­nił z wie­lu zie­mia­mi sło­wiań­skie­mi. Ja­ro­sław ich po­słu­chał i za­brał dwa po­gra­nicz­ne pol­skie gro­dy. Szedł więc Bo­le­sław wiel­ki do Rusi wziąw­szy z sobą Świa­to­poł­ka swe­go zię­cia, a ro­dzo­ne­go bra­ta Ja­ro­sła­wa. Sta­nął z wiel­kim ry­cer­stwem nad rze­ką Bu­giem, kie­dy z dru­giej stro­ny sta­ło ru­skie woj­sko, któ­re­go był wo­dzem ja­kiś wo­je­wo­da, i ten wo­łał na kró­la pol­skie­go: "Już my to­bie ten gru­by brzuch "roz­pła­ta­my. " Bo trze­ba wam wie­dzieć, iż Bo­le­sław był wy­so­ki a gru­by, że było i na co pa­trzyć.

Na te sło­wa wo­je­wo­dy ru­skie­go król krzyk­nie na swo­ich: "Je­że­li wy się za to nie "po­mści­cie, to ja zgi­nę. " I wsko­czył w rze­kę na ko­niu, a za nim wszyst­ka szlach­ta, i nim Ru­si­ni zdą­ży­li koni do­sieść, już ich Po­la­cy sie­ka­li na ka­pu­stę aż i roz­pę­dzi­li.

Kniaź Ja­ro­sław uciekł z trze­ma Ru­si­na­mi tyl­ko a Bo­le­sław szedł pro­sto do Ki­jo­wa.

Bo­le­sław wiel­ki wjeż­dża do Ki­jo­wa. Miecz szczer­biec 1019 roku.

Było to mia­sto bar­dzo wiel­kie i bo­ga­te, bo mia­ło czter­dzie­ści ko­ścio­łów i ośm ryn­ków. Król Bo­le­sław wjeż­dżał na cze­le ry­cer­stwa do Ki­jo­wa, a kie­dy się zbli­żył do bra­my, co ją na­zy­wa­li zło­tą, wy­jął swój po­tęż­ny miecz i na pa­miąt­kę z taką mocą ude­rzył w bra­mę, że go aż wy­szczer­bił.

Ten miecz po wiek wie­ków cho­wa­li z usza­no­wa­niem Po­la­cy, na­zy­wa­jąc go szczerb­cem, a każ­dy król w dzień ko­ro­na­cyi przy­pa­sy­wał go do boku.

Za­raz też Bo­le­sław usta­no­wi! swe­go zię­cia Świa­to­pol­ka knia­ziem, a że po tylu woj­nach on sam i jego ry­cer­stwo po­trze­bo­wa­ło spo­czyn­ku, więc się roz­go­ścił w Ki­jo­wie. Nie mało to kosz­to­wa­ło ży­wić i utrzy­my­wać tyle ludu, a do tego król lu­bił do­brze jeść i pić, więc i so­bie i szlach­cie nie ża­ło­wał. Mia­sto tez wca­le nie rade ta­kim go­ściom było, któ­rzy bli­sko rok sie­dzie­li.

Wi­dząc to Świa­to­pełk a chcąc się przy­po­do­bać Ki­jo­wia­nom, aby go z knia­zio­stwa nie spę­dzi­li, zma­wia się z nimi ta­jem­nie na wy­mor­do­wa­nie Po­la­ków, nie­pa­mię­ta­jąc na to, że Bo­le­sław był wiel­kim jego do­bro­dzie­jem. I tak jak Niem­cy w Mer­se­bur­gu, na­pa­dli Ru­si­ni zdra­dą Bo­le­sła­wa. Nie dali się Po­la­cy, ale że ich nie ko­niecz­nie wie­lu było, więc się z Ki­jo­wa wy­no­sić mu­sie­li.

albo urzęd­nik nie­spra­wie­dli­wość komu wy­rzą­dził, za­pra­szał go z sobą do łaź­ni, a tam go tę­gim prę­tem wy­bił, " i od tego to cza­su lu­dzie mó­wią: spra­wić komu go­rą­cą łaź­nię. O bie­dzie ubo­gie­go ludu pa­mię­tał, i czy przy­odziew­kiem, czy żyw­no­ścią każ­de­go za­opa­trzył.

Bo­le­sław wiel­ki umarł 1025 r.

Kie­dy też umarł Bo­le­sław, cóż to był za płacz i wy­rze­ka­nie w ca­łym kra­ju, nie­tyl­ko lu­dzie sta­tecz­ni od­ża­ło­wać kró­la nie mo­gli, ale dziew­ki i pa­rob­cy przez cały rok o tań­cu ani po­my­śle­li, i nikt nie za­śpie­wał we­so­łej pio­snecz­ki. Umarł Bo­le­sław w Po­zna­niu 1025 roku, a oso­ba jego zro­bio­na z mie­czem w ręku, na znak, iż mie­czem kra­je Pol­ski roz­sze­rzył, stoi w ka­pli­cy ka­te­dry po­znań­skiej – obok Miesz­ka. Ko­ści zaś wiel­kie­go kró­la mo­że­cie zo­ba­czyć w srebr­nej ma­łej trum­nien­ce w ka­pli­cy po­pra­wę stro­nie oł­ta­rza.

O KRÓ­LU MIESZ­KU II-GIM CO OD­DAŁ ZIE­MIE SŁO­WIAŃ­SKIE NIEM­COM NA WY­TRA­CE­NIE, JAKO TEŻ O JEGO BRA­CIE OT­TO­NIE.

Jesz­cze się na­ród nie był uspo­ko­ił w swo­jem utra­pie­niu po śmier­ci kró­la Bo­le­sła­wa, kie­dy jego sy­no­wie za­czę­li się kłó­cić, któ­ry ma Po­la­kom kró­lo­wać. Ale że za star­szym było ry­cer­stwo, więc i po­czął rzą­dzić pod imie­niem Miesz­ka dru­gie­go. Młod­szy Ot­ton

Gdy­by kto chciał opi­sy­wać wszyst­kie woj­ny i zwy­cięz­twa Bo­le­sła­wa wiel­kie­go, toby bar­dzo gru­ba książ­ka była, bo nie­tyl­ko że bił Ru­si­nów i Niem­ców, ale nie da­ro­wał i po­ga­nom Pru­sa­kom, co za­bi­li śgo Woj­cie­cha. Na­nisz­czył im nie mało bał­wa­nów, a przy­mu­sił, ie księ­ży u sie­bie cier­pie­li i przy­rze­kli: iż jak się świę­tej wia­ry pod­uczą, to się ochrzcą. Przy­tem na znak pod­dań­stwa rok rocz­nie będą skła­da­li opła­tę kró­lo­wi pol­skie­mu. Ale że to było w tym cza­sie, kie­dy Bo­le­sław wo­jo­wał z Niem­ca­mi, więc też le­d­wie z woj­skiem od­szedł tak za­raz Pru­sa­cy wró­ci­li do po­gań­stwa i księ­ża le­d­wie z ży­ciem ucie­kli.

Ko­ro­na­cja Bo­le­sła­wa wiel­kie­go w Gnież­nie 1024 r.

Bo­le­sław rzą­dząc tak roz­le­głe­mi kra­ja­mi chciał też być kró­lem, jak to wten­czas było we wszyst­kich chrze­ściań­skich kra­jach, i po­sy­łał do ojca świę­te­go, aby mu po­świę­cił ko­ro­nę. Ale Niem­cy tak w Rzy­mie swo­jej sztu­ki za­ży­li, że oj­ciec świę­ty ko­ro­ny nie po­świę­cił, tyl­ko ar­cy­bi­skup gnieź­nień­ski, któ­rą też i uko­ro­no­wał Bo­le­sła­wa.

Bo­le­sław wiel­ki nie­tyl­ko że był po­tęż­nym wo­jow­ni­kiem, ale bar­dzo mą­drym i spra­wie­dli­wym kró­lem. Każ­de­go rów­no wy­słu­chał i spra­wie­dli­wość wy­mie­rzył, czy ubo­gie­go czło­wie­ka, czy naj­pierw­sze­go w kra­ju ry­ce­rza. Kie­dy też gro­dy ob­jeż­dżał, lud oko­licz­ny zbie­gał się do nie­go i przy­stę­po­wał jak do swo­je­go rów­ne­go. A je­że­li jaki ry­cerz roz­gnie­wa­ny że kra­ju nie do­stał, po­szedł na skar­gę do Niem­ców, a Miesz­ka dru­gie­go ar­cy­bi­skup gnieź­nień­ski kró­lem uko­ro­no­wał. Wy­ru­szy­li też Po­la­cy nie­dłu­go na woj­nę, bo Niem­cy nie czu­jąc już Bo­le­sła­wa, kra­je Sło­wian Ser­bów zno­wu za­gra­bia­li.

Po­szedł Miesz­ko z ry­cer­stwem, ale nie wie­le Niem­com co zro­bił, pa­lił aby nie­miec­kie osa­dy i lud nie­miec­ki na nie­wol­ni­ka za­bie­rał. A Ot­ton brat młod­szy przy­obie­cał Niem­com: że je­że­li mu od­da­dzą rzą­dy nad Pol­ską, to im bę­dzie we wszyst­kim pod­le­głym. Spodo­ba­ło się to ce­sa­rzo­wi i za­raz z wiel­kiem woj­skiem ka­zał Ot­to­na pro­wa­dzić do Pol­ski. Gdy­by Miesz­ko dru­gi był jak na­le­ży wo­jow­nik, był­by Niem­ców zbił i bra­ta zdraj­cę uka­rał. A tu on wcho­dzi z ce­sa­rzem w ukła­dy, wy­rze­ka się kra­jów sło­wiań­skich i od­da­je nie­szczę­śli­wych Ser­bów na wy­tra­ce­nie, byle tyl­ko woj­ny nie pro­wa­dzić.

Niem­cy za­gra­bi­li po wiek wie­ków sło­wiań­skie zie­mie gdzie te­raz Ber­lin. Mag­de­burg aż za Dre­zno w Sak­so­nii.

Ode­szli Niem­cy i za­raz się w kra­jach sło­wiań­skich roz­po­star­li, i od tego cza­su już nikt o na­ro­dzie Ser­bów mię­dzy rze­ka­mi Odrą i Elbą nie usły­szał, a Niem­cy tak się za­ko­rze­ni­li, jak­by ich tam Pan Bóg ra­zem ze świa­tem stwo­rzył.

Jak skoń­czy­li ze Sło­wia­na­mi, tak wró­ci­li zno­wu do Pol­ski ze zdraj­cą Ot­to­nem, a że na­ród nie­dba­ło Miesz­ka, i nie wie­lu z ry­cer­stwa sta­nę­ło aby go bro­nić, więc uciekł do Czech, a zdraj­ca Ot­ton wziął się do rzą­dów. O ni­czem ten Ot­ton nie my­ślał, tyl­ko iak­by Niem­com do­ga­dzać, nie po­zwo­lił się na­wet na­zy­wać kró­lem, i na znak ule­gło­ści ode­słał ce­sa­rzo­wi ko­ro­nę i zna­ki kró­lew­skie. Gnie­wa­ło to Po­la­ków i wkrót­ce go za­bi­li.

Wró­cił Miesz­ko, ale lak był do ni­cze­go jak i przed uciecz­ką. Wszy­scy też są­sie­dzi, któ­rych Bo­le­sław zwo­jo­wał, na­pa­da­li Pol­skę, tak Cze­cho­wie, Ru­si­ni, jako i Pru­sa­cy, a każ­dy szar­pał i ury­wał kra­ju, a kie­dy szlach­ta wo­ła­ła na kró­la aby na­past­ni­ków ska­rał, to tak zwłó­czył, że aż nie po­szedł. Jed­no co miał do­bre, to, że całą du­szą Niem­ców nie­cier­piał, bo kie­dy raz chcąc mieć po­kój od ce­sa­rza oże­nił się z jego krew­ną Ryxą, to po­tem tak tego ża­ło­wał, że Niem­kę za­pa­ko­wał i ode­słał na­zad.

Umarł Miesz­ko II-gi 1034 r.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: