Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Co się komu śni. I inne historie - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Co się komu śni. I inne historie - ebook

Andrzej Mularczyk - scenarzysta kultowych filmów i seriali ("Sami swoi", "Dom", "Rodzina Połanieckich"), twórca słuchowisk radiowych ("W Jezioranach"), jeden z najwybitniejszych reporterów.

W reportażach Mularczyka jest wszystko: opresja, miłość, złamane życie, historia, niezłomność, śmierć. Przede wszystkim jednak są to opowieści o przeznaczeniu. Historie opisane w tych reportażach byłyby nie do uwierzenia - gdyby nie to, że zdarzyły się naprawdę.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-942777-8-9
Rozmiar pliku: 567 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JAK WYŚNIŁAM MULARCZYKA

1.

Mariusz Szczygieł: „Kilka lat temu w warszawskiej kluboksięgarni Wrzenie Świata płakała dziewczyna – siedzący niedaleko reporter Filip Springer zorientował się, że czyta Andrzeja Mularczyka. Zrobił jej zdjęcie”.

Tą dziewczyną byłam ja.

2.

Każda historia musi mieć początek. Historia reportera Mularczyka zaczęła się w czasach, gdy łatwiej było o końce niż o początki. I tam też zaczęło się wiele opowieści z jego reportaży. Doświadczenie końca świata naznaczyło życie reportera i jego bohaterów na zawsze, bo „ktokolwiek przeżył wojnę, jest dotknięty kulami, które były niegdyś weń wymierzone” (Krzysztof Nowicki w 1969 roku na łamach „Współczesności” w recenzji książki Co się komu śni ).

A więc początek w czasie końca świata.

W mieszkaniu Mularczyka bywali pisarze, toczyły się spory literackie, pomimo wojny za oknem, a może właśnie ze względu na nią. Brat Andrzeja, Roman – dwanaście lat po wojnie napisze pod nazwiskiem Bratny o straconym pokoleniu: „Zostanie po nas złom żelazny i głuchy, drwiący śmiech pokoleń” (Kolumbowie. Rocznik 20 ) – był związany z konspiracyjnym miesięcznikiem literackim „Dźwigary”. Tam właśnie debiutował Mularczyk, anonimowo.

„Blisko mojego domu zastrzelono młodego Żyda. Żandarmi kazali go zakopać. Musiałem przynieść łopatę i być przy tym. Patrzyłem, jak mrówki nie mogły się przedostać przez strugę krwi”. Owady z rodziny błonkówek zbierały się przy czerwonej kałuży. Było coraz więcej – i mrówek, i krwi. W końcu owady, które miały wojnę za nic, zdecydowały się obejść zaporę, nadkładając drogi. Śmierć Żyda, dla niego koniec świata, dla nich była tylko utrudnieniem w marszrucie do mrowiska.

Był rok 1943, gdy mały Andrzej stał z łopatą, obserwując mrówki i wsiąkającą w piasek krew. Zrozumiał, że życie to nieustanna strata. Miał wtedy trzynaście lat.

3.

Kim pan właściwie jest, panie Andrzeju? Reporterem? Pisarzem? Scenarzystą? Dramaturgiem? Twórcą słuchowisk radiowych? Dziennikarze mają potrzebę ometkowania twórcy, powtarzają te pytania w niemal każdej rozmowie. W końcu któreś z zajęć, jakimi się para, powinno być tym wiodącym, najważniejszym. Tego byśmy oczekiwali, dla porządku, nie można tak – robić wszystko.

Sam Mularczyk mówi o sobie: autor (czasem uzupełnia: „autor, który stara się spożytkować swoje tworzywo”). Albo: story-teller.

Story-teller – opowiadacz. Można by szczegółowiej: zbie­racz i opowiadacz. Albo jeszcze: słuchacz, zbieracz, opowiadacz.

Zarzucali mu czasem recenzenci, że jako człowiek orkiestra czy, nowocześniej, twórca multumedialny nadużywa swoich tematów, przykrawając jedną historię do reportażu, słuchowiska, powieści, scenariusza filmowego. Że sprzedaje tę samą zawartość kilka razy, zmieniając tylko opakowanie.

Materią, nad którą pracował, zawsze była rzeczywistość. Wszystkie fabuły – literackie, radiowe, filmowe – brał z obserwacji, ze spotkań z ludźmi, jego bohaterowie mówili zasłyszanymi w autobusie czy na targu wypowiedziami. W każdym jego utworze, począwszy od dziecięcego opowiadania o mrówkach, możemy wskazać dwa najważniejsze elementy: obserwacja rzeczywistości i szczegół.

Dzisiejsi reporterzy, gdy byli jeszcze dziećmi, często spędzali dnie z łokciami na okiennych parapetach – obserwując. Podsłuchwali dorosłych: pierwsi wiedzieli, co gdzie się wydarzyło; byli na bieżąco w tym, co u kogo słychać. Takie wspomnienia mają między innymi Magdalena Grzebałkowska, Wojciech Tochman, Mariusz Szczygieł. Ten ostatni dodaje, że nadal pierwsze, co robi po wejściu do pokoju w hotelu, to wygląda przez okno.

Mularczyk na pytanie o hobby dla Who is Who, odpowiedział: patrzenie przez okno.

Reportaż nie jest dla każdego. Trzeba mieć to coś, co nazwałabym (literacko) pasją, (psychopatologicznie) obsesją, (dosadnie) pierdolcem. Reporterem albo się jest, albo nie. Można nauczyć się dziennikarstwa, ale reporterem się rodzi. Nie chodzi o sakralizowanie tego – bądź co bądź – zawodu, nigdy nie przypisywałabym reportażowi misyjności. Perec Opoczyński, którego reportaż z warszawskiego getta umieściliśmy w 100/XX. Antologii polskiego reportażu XX wieku (Czarne, 2014), opisywał rzeczywistość bez nadziei na publikację; jego relacje, ukryte w słoikach, odkopano wiele lat po wojnie. Wojciech Jagielski, który pracuje na co dzień w Polskiej Agencji Prasowej, mówi, że nie obchodzi go, czy ktokolwiek kupi i przedrukuje jego depeszę; on po prostu musi ją napisać. Hanna Krall, od kiedy zaprzyjaźniła się z tabletem, robi setki zdjęć: patrzy na świat przez tablet i fotografując – rejestruje rzeczywistość.

Mularczyk: „Piszę to, czego nie mogę nie napisać w danej chwili”– imperatyw pisania, imperatyw dokumentowania, utrwalania, przekazywania. Żeby ocalić od zapomnienia.

4.

Mularczyk gen reporterski, jak mówi, miał od małego, pasją do radia się zaraził: „Radio, niczym bakcyl żółtaczki, ma się we krwi na zawsze”. Istnieje coś, co nazywamy „reporterskim uchem” lub „reporterskim słuchem doskonałym”. Taki słuch do dialogów, do rejestrowania języka bohaterów z całą jego charakterystyką ma na przykład Irena Morawska. Takie ucho ma z pewnością radiowiec Mularczyk.

Radio nazywa Wielką Wspólnotą Osobnych. I ciągle przyczynia się do tworzenia tej wspólnoty – jego słuchowisko radiowe „W Jezioranach” jest emitowane co niedzielę w Programie Pierwszym Polskiego Radia od 1960 roku (z przerwą w czasie stanu wojennego). Dwukrotnie zdobył Prix Italia nazywaną radiowym Oscarem za reportaże „Z głębokości wód” (1989) i „Cyrk odjechał, lwy zostały” (1996).

Pewnie wielu słuchaczy zdziwiłoby się nie znajdując na mapie w okolicy Puław wsi Jeziorany. Jeziorany powstały w głowie Mularczyka. Tak jak radiowa wieś, choć fikcyjna, wpisała się w mapę geograficzną Polski, tak zamieszkali w powszechnej świadomości filmowi bohaterowie Mularczyka. Jeśli ktoś nie zna Kargula i Pawlaka, Talarów i Popiołków, nie słyszał nigdy kwestii: „Sąd sadem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie”, „Podejdź no do płota , podejdź, jako i ja podchodzę, a teraz zdejm czapkie, jak i ja zdjął”, „Wróg? A wróg! Ale mój, swój, nasz – na własnej krwi wyhodowany!” – znaczy, że przez całe swoje życie nie zetknął się z telewizorem, a już na pewno w żadne Boże Narodzenie, w żadną Wielkanoc. Bo „Sami swoi”, „Nie ma mocnych”, „Kochaj albo rzuć” czy serial „Dom” to stałe pozycje w świątecznych ramówkach polskich stacji telewizyzyjnych. Chociaż nie zdajemy sobie z tego sprawy, często mówimy Mularczykiem, bo powiedzonka z jego filmów weszły do mowy codziennej.

Jednak jest autorem scenariuszy nie tylko do znanych komedii. Na kanwie jego powieści Katyń. Post mortem Andrzej Wajda nakręcił film o zbrodni katyńskiej. Dla Mularczyka reportera to film o wierności wybranemu losowi i miłości. I o tym, o czym myśli nieustannie od tego dnia, gdy miał trzynaście lat i obserwował mrówki: o stracie. Mówi: „Każde życie ludzkie jest permanentną stratą, od urodzenia do śmierci, a ta strata była pomnożona przez dwadzieścia dwa tysiące istnień i jeszcze wciąż swoim skrzydłem nas ogarnia”.

Andrzej Mularczyk, chociaż odniósł ogromny sukces jako autor scenariuszy, twierdzi, że „romans z filmem jest dla scenarzysty miłością bez wzajemności”. I że najważniejsze dla autora jest Słowo, które często nie uchowa się w filmie, dziele kolektywnym. Podejrzewano, że tworzy literaturę tylko ot, tak, dla przyjemności, że takie ma hobby, bo w końcu zarabiał na scenariuszach hitów, na które ustawiały się kolejki przed kinami. Ale pisanie to jego miłość największa.

5.

„Kultura”, 2 II 1969, nr 5, pisownia oryginalna:

„Po ożywionej dyskusji rodzinnej postanowiliśmy zgłosić do nagrody książkę A. Mularczyka Co się komu śni. Przeżyliśmy wojnę i odnajdujemy w tej książce ślady naszych lęków, przeżyć i snów. Ta książka jest nie tylko obrazem dramatu wojny, ale i cennym portretem współczesności” – Halina Janio, Józefów.

„Zdecydowanie najlepszą książką roku 68 jest Co się komu śni A. Mularczyka. Jest to dla nas ludzi chorych lektura może zbyt męcząca, ale wyrywamy ją sobie z rąk. Budzi nas do dyskusji, młodszych (a i tacy są u nas) zmusza do głębszego spojrzenia na świat miniony. Jest w niej podana w formie najpiękniejszej” – sanatorium nr 12, Świder.

„Dla mnie pierwszym warunkiem wyboru musi być to, żeby książka poruszała to, co obchodzi ludzi, co ich boli. Książka piękna, lecz martwa – to łupina. Żywić ducha trzeba też taką potrawą, która ma jakąś witaminę, krew żywą. Książką roku dla mnie jest tom Andrzeja Mularczyka Co się komu śni. Ja nie lubię czytać byle czego, tę książkę przeżyłem głęboko. Miejmy prawo i obowiązek wzruszania się! Po to bierzemy do ręki prawdziwe książki, a ta zajmie miejsce w mojej wcale niemałej bibliotece. Choć wcale nie lekka to lektura, gorąco ją każdemu polecę” – inż. H. Mierzejewski, Warszawa.

6.

Chociaż był autorem już kilku książek, to dopiero zbiorem Co się komu śni „Mularczyk szturmem zdobył czytelników” – napisała Krystyna Goldbergowa, matka chrzestna reportażu, legendarna redaktorka wydawnictwa Iskry.

Czytelnicy tygodnika „Kultura” wybrali Co się komu śni na najlepszą książkę 1968 roku. W listach do redakcji powtarza się argument: odnajduję w tej książce siebie.

Obchodzimy nas my sami. Żeby przejąć się bohaterem, musimy zobaczyć w nim siebie, naszą matkę, babkę, ojca i dziadka, nasze lęki, nadzieje, niespełnione miłości. Musimy, czytając to, co mówią bohaterowie, usłyszeć własne myśli.

Ale nie tylko czytelnicy czują, że te historie są o nich. „Jestem opowiadaczem czyichś opowieści, ale również w ten sposób opowiadam swoją opowieść” – mówi Mularczyk. Uczymy studentów w Polskiej Szkole Reportażu, że nie każdy temat dla każdego reportera. Tak jak czytamy przez pryzmat siebie, tak samo reporter pisze przez perspektywę własnych doświadczeń i emocji (bo reportaż to gatunek skrajnie subiektywny!). Stefan Kozicki, również reporter, pisał („Tu i Teraz”, 28 III 1984, nr 13): „Życie to surowy kawał mięcha. Mularczyk krając go na literacki befsztyk, obracając tak i siak, przyprawiając według smaku i gustu, robi oko, że mięcho zostaje nietknięte; robi oko do czytelnika, bo wie, że czytelnik tego właśnie, czyli absolutnego autentyzmu się spodziewa, choć sam reporter i to wie dobrze, że nie wolno powtarzać niczego surowo za surowym życiem, wie, że choć rzeczywistość »tworzy fakty«, to przecież »literaturę tworzy stosunek autora do tych faków«”. Czytając reportaż, czytamy niejako opowieść o bohaterze, o autorze i sobie jednocześnie.

Mularczyk pisze o tym, co najważniejsze: miłości, śmierci, sprawiedliwości, przeznaczeniu, lęku przed stratą, losie – i tylko to liczy się w ostatecznym rozrachunku, ktokolwiek by ten rachunek nam wystawiał. Jednak opowieści, które snuje, nie są banalne, są kameralne, a przez swoją kameralność – uniwersalne.

„Skąd się bierze to ogromne zapotrzebowanie na literaturę faktu?

– Żyje w nas potrzeba czegoś sprawdzalnego, z czym możemy się w jakimś stopniu identyfikować, przeżywać głęboko – jak swoje. I to właśnie może dać dobry reportaż: analogię do naszych własnych doświadczeń”. (Andrzej Mularczyk w rozmowie z Anną Bujas, „Trybuna Ludu”, 30 VI 1977, nr 153).

Filip Springer napisał pod zdjęciem, że jestem ostatnim człowiekiem w branży, który płacze nad książkami.

Ale być może to Mularczyk jest ostatnim reporterem, który tak wzrusza.

7.

Uprawiał reportaż zawodowo już jako dziewiętnastolatek, mimo to rzucił po roku naukę w Szkole Głównej Handlowej, żeby studiować dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim.

Mówi, że został reporterem ze strachu przed życiem. Że jako nadwrażliwy, nostalgiczny, niedzisiejszy chłopak naznaczony niegojącą się raną wojny miał wybór: grać albo przegrać już na starcie. Postanowił grać, wyjść życiu naprzeciw, rzucić się w jego wir. Jako reporter mógł przeżyć tych żyć kilkadziesiąt – nie tylko własne, ale także swoich bohaterów. Stąd tytuł jednego z jego reportaży, a nawet dewiza Mularczyka: Czyim ja żyłem życiem. Właśnie tak, bez znaku zapytania. Oto przedstawiam wam, czyim ja żyłem życiem.

(Czy reporter, żyjąc życiem bohatera, żyje bardziej – czy wręcz przeciwnie? Czy żyje podwójnie, po stokroć – czy nie żyje w ogóle, jedynie wchodząc w czyjeś buty? Czy to ucieczka od własnego życia, czy rzucenie się w sam środek Życia przez Ż?).

Jest reporterka, która mawia, że żyje życiem zwielokrotnionym o opowieści swoich bohaterów. Kiedyś, gdy jeszcze nie była TĄ reporterką, nie powiodło się jej na trudnym egzaminie na studiach. Mularczyk chciał pocieszyć koleżankę, zapraszając ją na obiad. Opowiadała mi tę historię, ale zapomniałam, co wtedy jedli. Pierogi? Z czym? (Bardzo ważne – szczegół!).

„Pierogi? Co za pomysł! Pierogi byłyby czymś banalnym. To były, pani Julio, pieczarki z patelni. Tak to danie się nazywało. Pieczarki w całości smażone na maśle i podawane do stołu razem z patelnią. Oblany egzamin był z historii prasy polskiej, a kolacja w restauracji – pierwszej restauracji w moim życiu. Bo Andrzej był już wtedy bywalcem!”.

Dziewczyną, którą Mularczyk zabrał na gorące pieczarki, była Hanna Krall.

8.

Zostańmy na chwilę z tą dwójką, co siedzi nad parującą patelnią. Oboje naznaczeni doświadczeniem wojny, która wraca w ich twórczości. Człowiek wpleciony w tryby machiny historii; ludzkie losy rozsypane jak bierki – chcesz podnieść jeden patyk, ale poruszasz jednocześnie pięć innych. Mały człowiek i wielka historia – a może wielkie historie ludzi na tle wydarzeń, które wcale nie były ich, ale jakichś prezydentów, sekretarzy i führerów. W reportażach Krall ważną rolę odgrywa – jak go nazywa – Wielki Scenarzysta, u Mularczyka – Los. Nieuchronność, Przypadek (ten zapisywany wielką literą; przypadek-nieprzypadek, jak u Krzysztofa Kieślowskiego), Przeznaczenie.

I w końcu: ocalenie. To literatura, która ocala. Bohaterowie Krall często nie mają nawet mogiły, żadnego grobu z inskrypcją, miejsca, żeby zapalić świeczkę. Są tylko tam, na kartach jej książek. Reporterka mnoży imiona, bo tak ocala pamięć o tych, o których nie ma już nawet komu pamiętać.

To potęga reportażu.

Juliusz Słowacki napisał w prologu do Lilli Wenedy: „Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy”. Reporter Mularczyk pochyla się właśnie nad tą różą, drzewa w ogniu to tylko tło. Bo wie, że o pożarze lasu powstaną księgi, że będą śpiewane pieśni, będą pamiętać pokolenia. A kto przechowa w pamięci nieważną różę? „Pszeniczną”, co wystukiwała alfabetem Morse’a słowa miłości przez mur więzienny? Katarzynę Januszkową, która czekała na ukochanego sześćdziesiąt lat? Papierośnicę porucznika Barbasiewicza?

Streszczone w kilku zdaniach reportaże Mularczyka brzmią banalnie. Koledzy pytali: ale nad czym tak płakałaś? Gdy opowiadałam reportaż Kreska, kropka, kreska…, kręcili głowami z niedowierzaniem, bo to przecież banał: ona młoda, on jej imponował, legenda AK, otarli się o śmierć w imię szlachetnej idei, zakochali, los ich rozłączył, ale spotkali się po latach, miłość wróciła, wzięli ślub, mieli dzieci, on zmarł, ale szczęśliwy, bo spełniony, mój Boże… Nie opowiadajcie nikomu tych reportaży, nie da się tego zrobić. Mówcie: przeczytaj. Obdarowujcie przyjaciół książką Co się komu śni, bo pięknem należy się dzielić. Przeczytają – zrozumieją. Potem tylko pokiwają głowami, w milczeniu: no tak, no tak…

Smakujcie te reportaże, pławcie się w obfitości słów; bo tak właśnie czyta się teksty Mularczyka: płynie się przez nie, a jeśli ktoś nie umie pływać, niech kroczy, a będzie iść krokiem tanecznym. To nie są teksty poszatkowane na krótkie, szybkie akapity, porwane jak liście sałaty, wystrzelane zdaniami: co kropka, to pocisk, to puenta, to mała śmierć. Tak jak on już się nie pisze, nie ma na to miejsca w gazetach, nie ma czasu, pieniędzy. Reportaż? O miłości? Na pięćdziesiąt tysięcy znaków ze spacjami? Wolne żarty. Nie łudźmy się, to nie są już czasy na pisanie Mularczykiem. Ale nie odkładajmy go na półkę, żeby pokrywał się kurzem, bo jest jednym z najlepszych i najważniejszych twórców szkoły, którą nazywamy polską szkołą reportażu. Chociaż nie możemy już pisać jak Mularczyk, uczmy się od mistrza warsztatu i wrażliwości (na ludzi i na słowa): podejścia do bohatera, dbałości o język, formę, szacunku do faktu. Uczmy się cierpliwości niezbędnej w tym zawodzie, bo historie na reportaż muszą być doczekane jak kobieta skazańca, te historie, które byłyby nie do uwierzenia, gdyby nie to, że wydarzyły się naprawdę.

9.

Warsztat Andrzeja Mularczyka czyli słowa klucze, alfabetycznie.

Autor: „To jest praca autora, żeby doczekać tego momentu, kiedy życie bohatera zmienia się w Los”.

Banał: „Życie jest banałem, ale jeśli najbardziej banalna rzecz wydarzyła się konkretnej osobie, to przez to przestaje już być banalna”.

Bohater: „Literatura faktu nigdy się nie kończy. Nie można postawić kropki, która by zamykała sprawę, bo bohater dopisuje wciąż ciąg dalszy”.

Dokumentacja: „Czasem trzeba walczyć z sobą samym o to, czy wolno mi wejść w cudzy los, odsłonić czyjś dramat. Czasami jest to zmaganie z przyszłym bohaterem, by zgodził się nim być. Proces przygotowania, zbierania materiału jest już uczestnictwem w cudzym losie i już za to trzeba zapłacić cenę, przejąć się tą sprawą, przeżyć ją, w przeciwnym razie nie nastąpi moment zapłonu, sprawa pozostanie martwa”.

Empatia: „Bez empatii, bez zdolności postawienia siebie samego na miejscu bohatera – bez tego nie powstanie nic”.

Fakt: „Uznaję fakt za coś w rodzaju bryłki złota”.

Forma: „Jeśli nie ma się formy, nie ma się pudełka, jest się na początku drogi, a może nawet warto zawrócić. Póki się nie wie, jak to opisać, nie wie się, co się opisuje”.

Literatura faktu: „Literatura faktu musi być niejako oczekiwana, musi być odpowiedzią na te pytania, które wiszą w powietrzu dziś, jutro, a nie wczoraj”.

Los: „Los to jest to, co wypełniamy – żyjąc”.

Pisarz: „Reporter jest pisarzem, a pisarz nie może pisać laurek. Nie może też niczego dodać, może najwyżej coś ująć dla kompozycji tekstu. Prowadzi go nieszczęście, bo szczęście się długo nie utrzymuje, potrzebne są problemy, komplikacje, zwroty losu. Jeśli znajduje ciekawą postać, ale na pomnik, może mieć tylko nadzieję, że ktoś ten pomnik obsikał”.

Reportaż: „Reportaż to fakt. Literatura faktu to stosunek do faktu. I to jest bardzo znacząca różnica”.

Reporter: „Reporter – niczym bliski krewny – zostaje wprowadzony w zawiłe sprawy krwi i charakterów. Staję się jakby kronikarzem nieznanej mi rodziny: śledzę powstawanie uczuć, wiedząc już o ich wygaśnięciu, poznaję początki dobrobytu, znając ruinę właścicieli, dowiaduję się o motywach dramatu, którego epilog widziałem; zostaję wprowadzony w genealogię różnorodnych związków w chwili, gdy one już nie istnieją”.

Temat: „Każdy temat najpierw widzę i słyszę, dopiero potem notuję”.

Twórczość: „Każda twórczość, tak jak miłość, skazana jest na niespełnienie”.

10.

I jeszcze wytłumaczenie koloru okładki Co się komu śni.

Seria Faktyczny Dom Kultury ma ascetyczną szatę: tylko kolor i cytat. Okładkę dobieramy do książki. I tak Nie oświadczam się Wiesława Łuki jest w czerwieni (jak krew), Na wschód od Arbatu Hanny Krall – lila (bo o lakierkach w takim kolorze marzyły radzieckie kobiety), Noc generała Gabriela Mérétika – ciemnogranatowa, bo noc, Kampucza, godzina zero Zbigniewa Domarańczyka w kolorze glinianej khmerskiej ziemi, Było piekło, teraz będzie niebo Ireny Morawskiej jest optymistycznie żółta (to zresztą ulubiony kolor autorki), bo opowiada o nadejściu Nowego, a Sześć odcieni bieli Krall – jakżeby inaczej – w jednym z odcieni bieli.

Gdy podjęliśmy decyzję o wydaniu Mularczyka, przyśniła mi się jego książka – i była jasnoniebieska. Opisując Dominice Jagiełło, graficzce Dowodów na Istnienie, kolor okładki, powiedziałam: jak jasny smurf. Magdalena Kicińska, redaktorka tego wydania i autorka rozmowy z reporterem, zachwyciła się: strzał w dziesiątkę! Mularczyk JEST błękitny!

Tak, jeśli byłby kolorem, to właśnie błękitem. Dlatego taką ma okładkę.

Wyśnioną.

Julianna Jonek
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: