Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W co wierzymy, choć nie potrafimy tego dowieść - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
2 kwietnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

W co wierzymy, choć nie potrafimy tego dowieść - ebook

Tytułowe pytanie tylko z pozoru jest paradoksalne. Leon Lederman, laureat Nagrody Nobla, rzekł:

Wierzyć w coś, wiedząc, że nie można tego udowodnić (jeszcze) - oto istota fizyki".

Eseje zebrane w tym tomie, napisane w większości przez naukowców, nie są antytezą nauki. Nie są też luźnymi refleksjami snutymi przez badaczy w wolny dzień. Dotyczą najrozmaitszych dziedzin, wyrażają ducha świadomości naukowej w jej najlepszym wydaniu, są przypuszczeniami opartymi na wnikliwej wiedzy, odznaczającymi się otwartością, swobodą i polotem. Wiele z nich dotyczy przyszłości w różnych dyscyplinach naukowych.

Twierdzenie, jakoby nauka już teraz wiedziała wszystko, byłoby całkowicie błędne. Nauka postępuje naprzód dzięki przeczuciom i domysłom, poprzez formułowanie hipotez często inspirowanych poetyckimi rozważaniami, a nawet dzięki ideom estetycznym. Dopiero później stara się dowieść ich słuszności eksperymentalnie lub obserwacyjnie. Właśnie na tym polega piękno nauki – na przechodzeniu od fazy wyobraźni do stadium poszukiwania dowodów.

Richard Dawkins (fragment Przedmowy)

Kategoria: Inne
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-62122-87-5
Rozmiar pliku: 1 006 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Współczesny świat jest coraz bardziej skomplikowany, coraz trudniej w nim o proste odpowiedzi na proste pytania. John Brockman stara się jednak zadawać pytania nurtujące współczesnego człowieka, a wybitne umysły, nazwane przez niego trzecią kulturą, udzielają na nie odpowiedzi. Trzecią kulturę tworzą ci naukowcy i myśliciele ze świata empirii, którzy poprzez swoje dociekania i publikacje naukowe zajmują miejsce tradycyjnej elity intelektualnej, ujawniając głębokie znaczenie ludzkiego życia i określając na nowo, kim i czym jesteśmy.

Zapraszamy na intelektualną przygodę w dobrym towarzystwie!Przedmowa – pytanie „Edge”

W 1991 roku zaproponowałem pojęcie trzeciej kultury, którą mieli „tworzyć ci naukowcy i myśliciele reprezentujący świat empirii, którzy poprzez swoje dociekania i publikacje naukowe zajmują miejsce tradycyjnej elity intelektualnej, ujawniając głębokie znaczenie ludzkiego życia i określając na nowo, kim i czym jesteśmy”. W roku 1997 dzięki rozwojowi internetu zapewniliśmy trzeciej kulturze wirtualny dom – magazyn internetowy „Edge” (ang. krawędź, kraniec; www.edge.org).

„Edge” jest celebracją idei trzeciej kultury – pokazem nowej społeczności intelektualistów w działaniu. Uczeni prezentują swoje dociekania i idee oraz komentują rozważania i poglądy innych myślicieli trzeciej kultury. Czynią to ze świadomością, że ich poglądy mogą zostać podważone przez innych. W ten sposób rodzi się wnikliwa dyskusja dotycząca najważniejszych problemów ery cyfrowej. Toczy się ona w napiętej atmosferze, w której błyskotliwość argumentacji bierze górę nad anestezjologią mądrości.

Idee omawiane w magazynie internetowym „Edge”mają charakter spekulatywny – docierają do granic takich nauk, jak biologia ewolucyjna, genetyka, informatyka, neurofizjologia, psychologia i fizyka. Oto niektóre spośród fundamentalnych pytań zadawanych przez myślicieli trzeciej kultury: Jak powstał wszechświat? Skąd się wzięło życie? Jak powstał umysł? Z trzeciej kultury wyłania się nowa filozofia naturalna, nowe sposoby rozumienia systemów fizycznych oraz nowe sposoby myślenia, które kwestionują wiele spośród tradycyjnych poglądów dotyczących tego, kim jesteśmy i co to znaczy być człowiekiem.

Jednym ze stałych elementów działalności „Edge” jest coroczne Światowe Centrum Pytań (The World Question Center), którego idea narodziła się w roku 1971 jako konceptualny projekt artystyczny autorstwa mojego przyjaciela i współpracownika – nieżyjącego już artysty, Jamesa Lee Byarsa (który zmarł w 1997 roku w Egipcie). Poznałem go w roku 1969, kiedy to skontaktował się ze mną po tym, jak ukazała się moja pierwsza książka, By the Late John Brockman (Książka autorstwa nieżyjącego Johna Brockmana). Obaj obracaliśmy się wówczas w świecie sztuki i podzielaliśmy zainteresowanie językiem, zastosowaniami formy pytającej oraz fascynację czworgiem „Steinów”: Einsteinem, Gertrudą Stein, Wittgensteinem i Frankensteinem. Byars zapoczątkował ideę magazynu „Edge”i jest autorem jego motta:

Dotrzeć do granic współczesnej wiedzy, znaleźć najznamienitszych i najbardziej interesujących myślicieli, zebrać ich w jednym pokoju i nakłonić, żeby zadawali sobie nawzajem pytania, które ich nurtują.

James uważał, że próba poznania aksjologii współczesnej wiedzy poprzez udanie się do harvardzkiej Biblioteki Widenera i przeczytanie sześciu milionów książek byłaby czystą głupotą (on sam w swoim minimalistycznie urządzonym mieszkaniu miał tylko cztery książki – przechowywał je w pudełku, a po przeczytaniu wymieniał na inne). Byars zamierzał zamknąć stu najznakomitszych myślicieli świata w jednym pokoju i „nakłonić ich, aby zadawali sobie nawzajem pytania, które ich nurtują”. W ten sposób pragnął otrzymać syntezę ludzkiej myśli. Jednakże droga od pomysłu do jego realizacji okazała się najeżona trudnościami. Byars sporządził listę stu najznamienitszych umysłów, a później zadzwonił do każdej z tych osób i zapytał ją, jakie pytanie nie daje jej spokoju. Wynik? Siedemdziesiąt osób odłożyło słuchawkę.

Tymczasem rozwój internetu i poczty elektronicznej sprawił, że w roku 1997 urzeczywistnienie wielkiego projektu Byarsa wydawało się możliwe – właśnie wtedy powstał magazyn internetowy „Edge”. Wśród jego pierwszych autorów znaleźli się Freeman Dyson i Murray Gell-Mann, dwa nazwiska z listy stu najznamienitszych umysłów, sporządzonej przez Jamesa Byarsa w roku 1971.

Przygotowując każde z rocznicowych wydań „Edge”, ja sam sięgałem po formę pytającą i prosiłem myślicieli skupionych wokół tej witryny o próbę udzielenia odpowiedzi na pytanie, które spędza sen z powiek mnie samemu bądź któremuś z moich korespondentów. Pomysłodawcą pytania zadanego w roku 2005 był psycholog Nicholas Humphrey:

Czasami wielkie umysły potrafią odgadnąć prawdę, zanim jeszcze zgromadzą przekonujące dowody lub argumenty (Diderot nazwał tę zdolność l’esprit de divination – stanem oświecenia). W co wierzysz, chociaż nie potrafisz tego udowodnić?

Pytanie sformułowane w magazynie „Edge” w roku 2005 okazało się prawdziwą rewelacją (radio BBC4 określiło je jako „niewiarygodnie inspirujące” i nazwało „kokainą myślącego świata”). Odpowiedzi zebrane w tym tomie koncentrują się na świadomości i wiedzy, na pojęciach prawdy i dowodu. Gdybym miał je podsumować w jednym zdaniu, powiedziałbym, że odpowiedzi te stanowią komentarz do sposobu, w jaki my, współcześni ludzie, radzimy sobie z nadmiarem pewności. Żyjemy w erze kultury wyszukiwania – Google oraz inne wyszukiwarki internetowe prowadzą nas w przyszłość obfitującą w poprawne odpowiedzi i w towarzyszące im naiwne poczucie pewności. W przyszłości będziemy w stanie odpowiadać na pytania, ale czy będziemy wystarczająco bystrzy, żeby je zadawać?

Książka, którą trzymasz w dłoniach, proponuje inną drogę. Może to nic złego nie mieć pewności, lecz kierować się intuicją i przeczuciami. Jak zauważył Richard Dawkins – brytyjski biolog ewolucyjny i niestrudzony orędownik popularyzacji nauki – w wywiadzie, jakiego udzielił po ukazaniu się pytania „Edge” w roku 2005: „Twierdzenie, jakoby nauka już teraz wiedziała wszystko, byłoby całkowicie błędne. Nauka postępuje naprzód dzięki przeczuciom i domysłom, poprzez formułowanie hipotez często inspirowanych poetyckimi rozważaniami, a nawet dzięki ideom estetycznym. Dopiero później stara się dowieść ich słuszności eksperymentalnie lub obserwacyjnie. Właśnie na tym polega piękno nauki – na przechodzeniu od fazy wyobraźni do stadium poszukiwania dowodów”.

Książka ta dostarcza również dowodów na to, że naukowcy oraz ich intelektualni sojusznicy coraz śmielej przekraczają granice swoich specjalizacji. Nie przestają zgłębiać istotnych problemów w swoich dziedzinach, lecz jednocześnie – co bardziej istotne – zastanawiają się nad nowymi aspektami i wymiarami ograniczeń ludzkiej wiedzy. Spostrzegają współczesną naukę i technikę nie jako drogę do poznania prawdy o świecie, lecz jako środek umożliwiający nam poszukiwanie odpowiedzi na fundamentalne pytania: „Kim jesteśmy?” i „Jak poznajemy świat?”

Wierzę, że mężczyźni i kobiety trzeciej kultury są czołowymi intelektualistami naszych czasów. Wierzę, ale nie potrafię tego dowieść.

John Brockman

wydawca i redaktor naczelny

magazynu internetowego „Edge”Wprowadzenie

Dowód – w nauce, w filozofii, w sądzie karnym czy w życiu codziennym – jest pojęciem elastycznym, w interesujący sposób podatnym na wpływ zarówno rozmaitych ludzkich słabości, jak i pomysłowości człowieka. Kiedy zazdrosny Otello żąda dowodu na to, że jego młoda żona go zdradza (oczywiście tak naprawdę kobieta jest niewinna), Jago bez trudu dostarcza swojemu panu tego, czego ten masochistycznie się domaga. Przez stulecia błyskotliwi uczeni chrześcijańscy przy użyciu racjonalnej argumentacji dowodzili istnienia niebiańskiego boga, chociaż doskonale wiedzieli, że nie mogą sobie pozwolić na żaden inny wniosek. Matka niesłusznie skazana na karę więzienia za zabójstwo swoich dzieci – na podstawie opinii biegłego pediatry – słusznie kwestionuje wiarę sądów w dowody naukowe dotyczące zespołu nagłej śmierci niemowląt. Kiedy Penelopa nie jest pewna, czy zarośnięty nieznajomy, który zjawia się w Itace, naprawdę jest jej mężem Odyseuszem, wymyśla pewien test – zadaje mu pytanie dotyczące tajemnic ich małżeńskiego łoża. Dowód ten zadowoliłby większość nas, ale byłby niewystarczający w oczach wielu logików. Rozwinięty nad wiek dziesięcioletni matematyk, który cieszy się ze zrozumienia dowodu prawdziwości twierdzenia, że suma miar kątów w trójkącie wynosi 180 stopni, jeszcze przed pierwszym goleniem odkryje, iż w innych modelach matematycznych twierdzenie to nie zawsze jest prawdziwe. Bardzo niewielu z nas potrafi dowieść, że dwa dodać dwa w każdych okolicznościach równa się cztery. Mimo to jesteśmy przekonani, że to prawda, chyba że mamy pecha i żyjemy w reżimie politycznym, który każe nam wierzyć w to, co niemożliwe. George Orwell w literaturze, a Stalin, Mao Zedong, Pol Pot i wielu innych dyktatorów w rzeczywistym świecie pokazali nam, że odpowiedź na pytanie: „Ile jest dwa dodać dwa?”, może brzmieć: „Pięć”.

Ustalenie prawdy okazuje się zaskakująco trudne w odniesieniu do wszystkich kwestii, nawet tych, zdawałoby się, najprostszych. Niełatwo jest uświadomić sobie własne wewnętrzne założenia, a w przeszłości niebezpiecznie było kwestionować mądrość starszyzny bądź wielowiekowe tradycje. Ludzie bali się ściągnąć na siebie gniew bogów, a przynajmniej ich ziemskich przedstawicieli. Może największym z wszystkich ludzkich wynalazków – ważniejszym niż koło czy rolnictwo – był stopniowy rozwój złożonego systemu myślowego zwanego nauką, który opiera się na idei antydowodu oraz wykorzystuje mechanizm samosprawdzania jako swoją podstawową procedurę. Dopiero niedawno, w ciągu ostatnich pięciuset lat, istotna część ludzkości zaczęła rezygnować z prawd rzekomo objawionych przez istoty nadprzyrodzone, by poprzeć ogromne i niejednorodne przedsięwzięcie umysłowe, które opiera się na gromadzeniu wiedzy, dyskusji, doskonaleniu i sporadycznym radykalnym podważaniu dotychczasowych poglądów. Nie ma świętych tekstów; de facto pewien rodzaj bluźnierstwa okazał się bardzo pożyteczny. Obserwacje i dowody empiryczne mają, rzecz jasna, doniosłe znaczenie, ale niektóre dziedziny nauki są czymś więcej niż tylko trafnym opisem i klasyfikacją zjawisk. Niektóre idee rozprzestrzeniają się nie dlatego, że zostały udowodnione, ale dlatego, że są zgodne z naszą dotychczasową wiedzą z różnych dziedzin, albo dlatego, że okazują się trafnie przewidywać zjawiska lub wyjaśniać je post factum (proces ten nosi nazwę retrodykcji), bądź też dlatego, że wyznają je ludzie wpływowi – naturalnie ludzkie słabości znajdują odzwierciedlenie także w nauce. Jednak ambicja młodych naukowców i metody dyskusji naukowej, oparte na analizie argumentów za i przeciw (adversarial method), a także zwykła śmiertelność starszych uczonych to potężne czynniki sprzyjające postępowi nauki. Jak zauważył jeden z komentatorów, nauka rozwija się poprzez pogrzeby.

Wreszcie, niektóre idee naukowe sprawiają wrażenie prawdziwych ze względu na swoją elegancję – są zwięzłe, a jednocześnie wydają się wyjaśniać szeroki zakres zjawisk. Pomimo gromów rzucanych na nią z kościelnych ambon, zaproponowana przez Darwina teoria doboru naturalnego szybko zyskała popularność (przynajmniej według standardów wiktoriańskiego życia intelektualnego). Przedstawione przez Darwina dowody były nieodpartym zbiorem argumentów (przykładów) wyłożonych z rygorystyczną starannością. Stosunkowo prosta idea okazała się sensowna w odniesieniu do rozmaitych przypadków i okoliczności, co nie uszło uwagi armii anglikańskich pastorów, którzy poświęcali dużą część wolnego czasu na studiowanie historii naturalnej. Nowatorska koncepcja grawitacji w zaproponowanej przez Einsteina ogólnej teorii względności – opisująca grawitację nie jako następstwo wzajemnego przyciągania ciał zależnego od ich masy, lecz jako skutek zakrzywienia czasoprzestrzeni, spowodowanego przez materię i energię – trafiła do podręczników zaledwie kilka lat po tym, jak została sformułowana. Steven Weinberg opisuje, jak począwszy od roku 1919, liczne zespoły astronomów próbowały zweryfikować trafność tej teorii poprzez pomiar ugięcia światła gwiazd przez słońce w trakcie zaćmienia. Dopiero radioteleskopy, które stały się dostępne w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, pozwoliły na dokonywanie pomiarów wystarczająco dokładnych, aby można było dowieść prawdziwości tej teorii. Przez czterdzieści lat pomimo niedostatku dowodów akceptowano ją, ponieważ – jak to ujął Weinberg – była „przekonująco piękna”.

Wiele napisano o roli wyobraźni w nauce, o szalonych przeczuciach, które okazały się trafne, o nagłych połączeniach intuicyjnych, o inspiracji, jaką naukowcy czerpią z przyziemnych zdarzeń (nie zapominajmy o strukturze benzenu i o Auguście Kekule, który zobaczył we śnie węża zjadającego własny ogon), a także o sporadycznych zwycięstwach piękna nad prawdą. Jak opowiadał James Watson, kiedy Rosalind Franklin zobaczyła ostateczny model cząsteczki DNA, „uznała, że struktura ta jest zbyt piękna, żeby nie była prawdziwa”. Mimo to większość nas, laików, jest przekonana, że naukowcy nie wierzą w nic, czego nie potrafią udowodnić, a przynajmniej wymagamy od nich wyższego poziomu standardów dowodowych niż od krytyków literackich, dziennikarzy czy księży. To dlatego tegoroczne pytanie magazynu „Edge”– „W co wierzysz, chociaż nie potrafisz tego udowodnić?” – wzbudziło tak duże zainteresowanie opinii publicznej, która dostrzegła w nim pewien paradoks: oto ci, których wiarygodność intelektualna zależy od rygorystycznych dowodów, ustawiają się w szeregu, żeby przyznać się do rozmaitych niemożliwych do zweryfikowania przekonań. Czy sceptycyzm nie powinien być nieodłącznym towarzyszem nauki? Ci sami mężczyźni i kobiety, którzy surowo nas ganili za upieranie się przy jakimś mętnym poglądzie, którego nie sposób zweryfikować przy użyciu „świętej trójcy” naukowej – ślepych, kontrolowanych, zrandomizowanych testów – nagle klękają, aby wyznać swoją wiarę.

Ale ten paradoks jest pozorny. Jak pisze w swoim eseju laureat Nagrody Nobla, Leon Lederman: „Wierzyć w coś, wiedząc, że (jeszcze) nie można tego udowodnić – oto istota fizyki”. Eseje zebrane w tym tomie, napisane w większości przez czynnych naukowców, nie są antytezą nauki. Nie są tylko luźnymi refleksjami snutymi przez naukowców w wolny dzień. Eseje te, dotyczące najrozmaitszych dziedzin, wyrażają ducha świadomości naukowej w jej najlepszym wydaniu – to oparte na wnikliwej wiedzy przypuszczenia odznaczające się otwartością, swobodą oraz intelektualną lekkością. Wiele z nich dotyczy przyszłości w różnych dyscyplinach naukowych. Czytelnicy o wykształceniu humanistycznym, nawykli do pesymizmu, który jest powszechnie uważany za znak rozpoznawczy prawdziwego intelektualisty, będą zaskoczeni optymistycznym tonem tych esejów. Niektórzy autorzy, na przykład psycholog Martin Seligman, wierzą, że nie jesteśmy zepsuci do szpiku kości. Inni wydają się przekonani o możliwości poprawy ludzkiego losu. Ze stron tego tomu emanuje prosta przyjemność, jaką jej autorzy czerpią z ciekawości. Czy istnieje życie (bądź też inteligentne życie) poza Ziemią? Czy czas naprawdę istnieje? Czy język jest warunkiem koniecznym świadomości? Czy karaluchy mają świadomość? Czy istnieje teoria doskonalsza od mechaniki kwantowej? A nawet – czy wiara w rzeczy, których nie umiemy udowodnić, zapewnia nam przewagę selekcyjną? Czytelnik znajdzie tu zbiorowy wyraz zachwytu nad światem żywym i nieożywionym, który nie ma bliskiego odpowiednika w takich dziedzinach, jak chociażby interdyscyplinarne badania kulturowe (cultural studies). Wydaje się, że w naukach humanistycznych takim odpowiednikiem może być poezja liryczna.

Kolejną interesującą cechą tego tomu jest powszechność tego, co E. O. Wilson nazwał konsyliencją (consilience). Granice między wyspecjalizowanymi dziedzinami zaczynają się zacierać, kiedy naukowcy odkrywają, że muszą korzystać z wiedzy i procedur zaczerpniętych z dyscyplin pokrewnych albo użytecznych dla ich dziedziny. Stare, oświeceniowe marzenie o jedności wiedzy staje się nieco bliższe spełnienia, kiedy biolodzy i ekonomiści wzajemnie korzystają ze swoich koncepcji; neuronaukowcy potrzebują matematyków, a biolodzy molekularni wkraczają na słabo bronione terytoria chemików i fizyków. Nawet kosmolodzy opierają się na teorii ewolucji. Wreszcie, przedstawiciele wszystkich nauk potrzebują zaawansowanych modeli obliczeniowych. Aby komunikować się między dyscyplinami, naukowcy musieli porzucić swoje specjalistyczne żargony na rzecz współczesnej lingua franca – zwykłej angielszczyzny. Oczywiście skorzystał na tym zwyczajny czytelnik, który może śledzić tę wymianę idei, chociaż nie zna tajemnych szyfrów naukowych. Jednym z następstw – a może także symbolem – tego procesu syntezy w społeczności naukowej jest witryna internetowa „Edge” i związana z nią fascynująca kultura intelektualna. Na stronach tej książki przedstawiono zaledwie niewielką część pasjonującego sympozjum otwartego dla wszystkich, którzy pragną w nim uczestniczyć.

Ian McEwanMARTIN REES

Sir Martin Rees jest profesorem kosmologii i astrofizyki w Trinity College

na Uniwersytecie Cambridge. Otrzymał honorowy tytuł Królewskiego Astronoma.

Wykłada gościnnie w londyńskim Imperial College oraz na Uniwersytecie Leicester.

Jest autorem kilku książek, między innymi Tylko sześć liczb, Nasz kosmiczny dom

oraz Our Final Hour (Nasza ostatnia godzina).

Wierzę, że chociaż dzisiaj inteligentne życie może występować wyłącznie na Ziemi, to jednak jest zdolne do rozprzestrzenienia się po całej galaktyce i poza jej granicami. Może to dopiero początek rozwoju zdumiewającej złożoności życia. Jeśli poszukiwania prowadzone w ramach projektu SETI (Search for Extra-Terrestial Intelligence – poszukiwanie cywilizacji pozaziemskich) zakończą się niepowodzeniem, nie będzie to znaczyło, że życie jest tylko mało istotną kosmiczną „imprezą towarzyszącą”. Przeciwnie, takie niepowodzenie powinno podnieść nasze poczucie własnej wartości, ponieważ wynikałoby z niego, że życie na Ziemi i jego dalsze losy są sprawą o ogromnym – kosmicznym – znaczeniu. Nawet jeśli obecnie inteligentne życie występuje wyłącznie na Ziemi, to ma wystarczająco dużo czasu, aby rozprzestrzenić się przynajmniej w naszej galaktyce i osiągnąć stopień złożoności, jakiego dzisiaj nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.

Wiele osób bezmyślnie zakłada, że kiedy za sześć miliardów lat Słońce rozjarzy się, a później zgaśnie na zawsze, my, ludzie, wciąż jeszcze będziemy na Ziemi. Tymczasem formy życia, które do tego czasu pojawią się na naszej planecie, z pewnością będą się od nas różniły tak bardzo, jak my różnimy się od bakterii. Taki wniosek byłby uprawniony, nawet gdyby ewolucja postępowała w tempie zbliżonym do tego, w jakim kształtowały się nowe gatunki w ciągu ostatnich trzech i pół czy czterech miliardów lat. A przecież ewolucja przyszłości (zarówno gatunków organicznych, jak i przedmiotów kultury materialnej) będzie postępowała dużo szybciej niż zmiany, które doprowadziły do pojawienia się człowieka, ponieważ będzie procesem inteligentnie sterowanym, a nie tylko następstwem darwinowskiego doboru naturalnego. Jeszcze w tym stuleciu proces zmian gwałtownie przyspieszy – dzięki celowym modyfikacjom genetycznym, terapii celowanej, a może nawet silikonowym implantom w mózgu. Ludzkość – jako jeden gatunek – może przestać istnieć już za kilka stuleci, zwłaszcza jeśli w tym czasie zaczniemy zakładać kolonie i społeczności poza Ziemią.

Kilka stuleci to zaledwie jedna milionowa czasu, jaki pozostał naszemu słońcu, a cały wszechświat zapewne ma przed sobą jeszcze dłuższą przyszłość. Ta odległa przyszłość pozostaje w sferze fantastyki naukowej. Rozwinięte inteligencje, które pojawią się za miliardy lat, mogą nawet tworzyć nowe wszechświaty. Może będą mogły wybierać, które spośród praw fizyki mają obowiązywać w owych światach. Może zdołają osiągnąć tak wysoki poziom umiejętności obliczeniowych, że będą w stanie stworzyć symulację wszechświata równie złożonego jak ten, w którym żyjemy (a raczej – w którym siebie spostrzegamy).

Mój pogląd pozostanie niemożliwy do udowodnienia przez miliardy lat. Może zostać podważony dużo wcześniej – na przykład my, ludzie, albo nasi potomkowie możemy sformułować teorię, która ujawni naturalne ograniczenia złożoności. Mam jednak nadzieję, że moje przekonanie – będące substytutem wiary religijnej – jest prawdziwe.RAY KURZWEIL

Ray Kurzweil jest wynalazcą, przedsiębiorcą oraz twórcą (wśród wielu innych wynalazków)

pierwszej maszyny czytającej dla osób niewidomych, pierwszego syntezatora mowy,

pierwszego skanera płaskiego CCD, a także pierwszego komercyjnego systemu

rozpoznawania mowy o bogatym zasobie słownictwa. Został odznaczony (między innymi)

Narodowym Medalem za Wkład w Rozwój Technologii. Jest autorem wielu książek, między innymi

The Singularity is Near: When Humans Transcend Biology (Osobliwość technologiczna.

Kiedy człowiek pokona naturę).

Pewnego dnia zdołamy obejść prędkość światła jako ograniczenie komunikacji.

Nieustannie rozwijamy komputery i systemy komunikacji, przy czym ów proces polega zarówno na ekspansji do wewnątrz (inward expansion), jak i na zewnątrz (outward expansion). Elementy chipów komputerowych stają się coraz mniejsze, a jednocześnie przeznaczamy coraz więcej materii i energii na komunikację i systemy obliczeniowe (na przykład co roku produkuje się więcej chipów komputerowych niż w roku poprzednim). W ciągu najbliższych dwudziestu lat miejsce dzisiejszych dwuwymiarowych chipów zajmą trójwymiarowe, samoorganizujące się obwody zbudowane z cząsteczek. Starając się doskonalić systemy obliczeniowe i komunikacyjne, w końcu dotrzemy do granic materii i energii.

Zbliżając się do kresu możliwości ekspansji do wewnątrz (polegającej na stosowaniu coraz mniejszych elementów), nadal będziemy rozwijali systemy komputerowe na zewnątrz, poprzez wykorzystywanie materiałów łatwo dostępnych na Ziemi, takich jak węgiel. W końcu jednak wyczerpiemy zasoby naszej planety i zaczniemy wkraczać na nowe terytoria – opanujemy układ słoneczny, a potem wyruszymy jeszcze dalej.

Jak szybko będziemy w stanie to uczynić? Moglibyśmy wysłać w kosmos – z prędkością zbliżoną do prędkości światła – maleńkie, zdolne do autoreplikacji roboty (nanoboty), wraz z falami elektromagnetycznymi zawierającymi niezbędne oprogramowanie. Takie nanoboty mogłyby skolonizować odległe planety.

W tym miejscu napotykamy granicę, która wydaje się niezwykle trudna do pokonania – prędkość światła. Chociaż trzysta milionów metrów na sekundę to prędkość imponująca, jednak wszechświat rozciąga się na tak ogromne odległości, że prędkość ta wydaje się stanowić najważniejsze ograniczenie tempa, w jakim zaawansowana cywilizacja (jaką mamy nadzieję się stać) może rozszerzać swoje wpływy we wszechświecie.

Tymczasem zgromadzone ostatnio dane wskazują, że owa granica wcale nie jest taka trudna do pokonania, jak może się wydawać. Fizycy Steve Lamoreaux i Justin Torgerson z Narodowego Laboratorium Los Alamos przeanalizowali dane pochodzące z pradawnego naturalnego reaktora jądrowego, który przed dwoma miliardami lat wywołał trwającą kilkaset tysięcy lat reakcję rozszczepienia na terenie dzisiejszej Afryki Zachodniej. Badacze ci przeanalizowali znalezione tam radioaktywne izotopy z izotopami pochodzącymi ze współczesnych reakcji jądrowych i ustalili, że stała alfa (a, zwana stałą struktury subtelnej), określająca siłę oddziaływania elektromagnetycznego, zmieniła się w ciągu ostatnich dwóch miliardów lat. Prędkość światła jest odwrotnie proporcjonalna do wartości alfa, a obie te wielkości uważano dotąd za stałe. Wydaje się, że wartość alfa zmniejszyła się o 4,5 ze 108 jednostek. Jeśli otrzymane wyniki zostaną potwierdzone, będzie to oznaczało, że w ciągu ostatnich dwóch miliardów lat nastąpił wzrost prędkości światła. Inne badania przyniosły podobne wyniki, a na Uniwersytecie Cambridge trwa eksperyment dotyczący tak zwanej „zimnej fuzji” (tabletop experiment), który ma ustalić, czy jesteśmy w stanie wywoływać niewielkie zmiany prędkości światła.

Oczywiście wszystkie te wyniki należy starannie zweryfikować. Jeśli okażą się prawdziwe, to mogą mieć ogromne znaczenie dla przyszłości naszej cywilizacji. Jeżeli prędkość światła rzeczywiście wzrosła, to prawdopodobnie stało się tak nie tylko za sprawą upływu czasu, ale także dlatego, że zmieniły się pewne warunki. Oto wiedza naukowa, którą będą mogli wykorzystać technolodzy. Właśnie na tym polega istota inżynierii – weź naturalny, często nieznaczny efekt naukowy i zacznij go kontrolować, próbując go utrwalić i powiększyć. Jeżeli prędkość światła rzeczywiście wzrosła na skutek zmiany okoliczności, to dotychczas szczelnie zamknięte drzwi uchylają się, pozostawiając wystarczająco szeroką szparę, żeby w przyszłości nasza inteligencja i zaawansowane technologie mogły otworzyć je na oścież. Taka jest natura inżynierii. Zastanów się na przykład, w jaki sposób wykorzystaliśmy i wzmocniliśmy subtelne właściwości zasady Bernoulliego (zgodnie z którą powietrze przepływające nad wypukłą powierzchnią ma nieco niższe ciśnienie niż powietrze przepływające nad powierzchnią płaską), aby stworzyć zupełnie nową dziedzinę – lotnictwo.

Jeśli natomiast okaże się, że nie jesteśmy w stanie zmienić prędkości światła, to będziemy mogli obejść tę przeszkodę, wykorzystując tunele czasoprzestrzenne (które można sobie wyobrazić jako swego rodzaju zagięcia wszechświata, wykraczające poza trzy widzialne wymiary) jako drogi na skróty, pozwalające nam docierać do odległych miejsc. W roku 1935 Albert Einstein i Nathan Rosen wymyślili sposób opisywania elektronów oraz innych cząstek jako tuneli czasoprzestrzennych. Dwadzieścia lat później fizyk John Wheeler nadał owym tunelom nazwę wormhole , wprowadzając ten termin do literatury przedmiotu. Jego analiza tuneli czasoprzestrzennych wykazała, że są one całkowicie zgodne z ogólną teorią względności, która mówi u ugięciu (zakrzywieniu) przestrzeni w dodatkowym wymiarze.

W roku 1988 fizyk Kip Thorne i jego doktoranci, Michael Morris i Uri Yertsever, dość szczegółowo opisali, w jaki sposób człowiek mógłby budować takie tunele. Na skutek fluktuacji kwantowych w pustej przestrzeni (empty space)nieustannie wytwarzają się maleńkie tunele czasoprzestrzenne wielkości cząstek subatomowych. Poprzez dodanie energii oraz spełnienie innych wymagań fizyki kwantowej i ogólnej teorii względności (dwóch dziedzin znanych z tego, że niezwykle trudno je ze sobą połączyć) teoretycznie można by poszerzyć owe tunele, aby zmieściły się w nich obiekty większe niż cząstki subatomowe. Wysyłanie tymi tunelami ludzi byłoby niezwykle trudne (chociaż nie całkowicie niemożliwe), ale – jak wspomniałem – wystarczyłoby, gdybyśmy wysyłali w kosmos nanoboty i towarzyszące im informacje, do czego potrzebowaliśmy tuneli mierzonych w mikronach, a nie w metrach. Neurobiolog komputacyjny Anders Sandberg szacuje, że tunel o średnicy zaledwie jednego nanometra umożliwiałby transmisję danych z oszałamiającą prędkością 10⁶⁹ bitów na sekundę. Thorne, Morris i Yertsever opisują metodę zgodną z ogólną teorią względności i z prawami mechaniki kwantowej, która pozwalałaby na szybkie budowanie tuneli czasoprzestrzennych między Ziemią a miejscami odległymi od naszej planety nawet o bardzo wiele lat świetlnych.

Według fizyka Davida Hochberga i Thomasa Kepharta z Uniwersytetu Vanderbilt po Wielkim Wybuchu siła ciążenia była wystarczająco duża, aby zapewnić energię niezbędną do spontanicznego wytworzenia ogromnej liczby samostabilizujących się tuneli czasoprzestrzennych. Prawdopodobnie wiele z nich przetrwało do dzisiaj, tworząc wielką sieć korytarzy, które przecinają wszechświat wzdłuż i wszerz. Może łatwiej byłoby odnaleźć i zacząć wykorzystywać te naturalne tunele czasoprzestrzenne niż zbudować nowe.

Rzecz w tym, że jeśli istnieje jakikolwiek – choćby najbardziej skomplikowany – sposób obejścia granicy prędkości świata, to cywilizacja przyszłości – zaawansowana technicznie cywilizacja ludzi i maszyn – z pewnością go odkryje i zacznie wykorzystywać z doskonałym skutkiem.DOUGLAS RUSHKOFF

Douglas Rushkoff jest badaczem mediów, pisarzem i dokumentalistą – autorem takich książek,

jak Nothing Sacred (Nic świętego), Media Virus (Wirus medialny) i Get Back in the Box

(Powrót do pudełka), a także powieści Ecstasy Club (Klub ekstazy) i Exit Strategy (Strategia wyjścia).

Chociaż nie mogę tego udowodnić inaczej niż na podstawie danych anegdotycznych i własnego doświadczenia, to wierzę, że ewolucja ma określony cel i kierunek. Wydaje mi się oczywiste – jakkolwiek niemożliwe do potwierdzenia – że materia dąży do coraz większej złożoności. Naciski i zagrożenia – od czasu i tarcia po rozkład i drapieżniki – potrzebują obiektów i form żywych, aby osiągnąć pewien stopień trwałości i móc się utrzymać. Jednakże owa zdolność przetrwania wydaje mi się środkiem do jakiegoś celu, a nie celem samym w sobie.

Teologia uczyniła wielki krok w kierunku nadania materii i procesom znaczenia, opisując życie jako „materię, która dąży do boskości”, bądź też jako proces, poprzez który Bóg wzywa do siebie materię. Jednakże teolodzy błędnie wiążą to poczucie celu z historią, a nie z przyszłością. To zupełnie naturalne, ponieważ konstrukcje narracyjne, za których pomocą próbujemy zrozumieć otaczający nas świat, na ogół mają swój początek, środek i koniec. Aby pojąć sens zakończenia danej historii, musimy je spostrzegać jako wbudowane – od samego początku – w ciąg nieprzypadkowych zdarzeń.

Ludziom trudno się także pogodzić z nader prawdopodobną możliwością, że jesteśmy tylko nadmiernie rozwiniętymi grzybami i bakteriami, które wędrują przez galaktykę w zimnym, pozbawionym sensu kosmosie. A przecież fakt, że pojawienie się człowieka mogło być przypadkowe i pozbawione sensu, nie wyklucza możliwości ukształtowania się znaczenia i celu na skutek wzajemnych interakcji i współpracy. Sensowność może nie być warunkiem koniecznym człowieczeństwa, lecz jego produktem ubocznym.

Pamiętajmy, że ewolucja – w swoim najlepszym wydaniu – jest sportem zespołowym. Jak twierdził Darwin w swych późniejszych, mniej znanych, lecz niezwykle ważnych pracach, przetrwanie najlepiej dostosowanych to zasada, która odnosi się nie tyle do osobników, ile raczej do grup. Podobnie przeważająca część wielkich kroków naprzód w dziejach cywilizacji – od powstania klanów po budowę miast – była triumfem współpracy między ludźmi. Wzrost współczynnika przeżywalności jest zarówno pozytywnym skutkiem ubocznym dobrej współpracy, jak i jej celem.

Gdybyśmy przestali traktować „sens” i „cel” jako artefakty jakiegoś boskiego aktu stworzenia, a zaczęli je spostrzegać jako owoc naszej twórczej przyszłości, stałyby się osiągalnymi zamiarami i procesami, a nie ulotnymi cieniami w dziecinnej, pełnej przesądów mitologii.

Nie sposób tego dowieść, ponieważ ta opowieść wciąż się rozwija. Jesteśmy niczym żeglarze próbujący dopłynąć do horyzontu – kiedy docieramy na miejsce, okazuje się, że musimy płynąć dalej.RICHARD DAWKINS

Biolog ewolucyjny Richard Dawkins jest wybitnym popularyzatorem nauki,

profesorem na Uniwersytecie Oksfordzkim i członkiem Towarzystwa Królewskiego w Londynie

(Royal Society). Jest autorem wielu książek, między innymi Samolubny gen,

Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa, A Devil’s Chaplain (Kapelan diabła),

The Ancestor’s Tale (Opowieść przodka) oraz Bóg urojony.

Nie ulega wątpliwości, że całe życie na naszej planecie ukształtowało się w procesie Darwinowskiego doboru naturalnego, co stwarza nieodpartą iluzję przemyślanego „projektu”. Wierzę, choć nie potrafię udowodnić, że to samo dotyczy całego wszechświata – wszystkich miejsc, w których może istnieć życie. Jestem przekonany, że wszelka inteligencja, kreatywność i celowość – w całym kosmosie – są bezpośrednim lub pośrednim wytworem kumulacyjnego procesu stanowiącego odpowiednik tego, co tu, na Ziemi, nazywamy Darwinowskim doborem naturalnym. Wynika z tego, że celowe projektowanie pojawia się we wszechświecie późno, po okresie Darwinowskiej ewolucji. Projektowanie nie może poprzedzać ewolucji, a co za tym idzie – nie może stanowić fundamentu wszechświata.CHRIS ANDERSON

Chris Anderson jest redaktorem naczelnym czasopisma „Wired”.

Ruch inteligentnego projektu otworzył mi oczy. Zdałem sobie sprawę, że chociaż wierzę, iż ewolucja wyjaśnia, dlaczego świat istot żywych jest taki, jaki jest, nie umiem dowieść, że to prawda. A przynajmniej nie potrafię tego zrobić w sposób, jaki zadowoliłby zwolenników teorii inteligentnego projektu, którzy wydają się domagać, żeby ewolucyjna historia każdego przejawu zdumiewającej złożoności i przemyślnej organizacji w przyrodzie została odtworzona (a nie tylko dawała się odtworzyć) z najdrobniejszymi szczegółami do samego początku. Według nich tylko w ten sposób można dowieść, że procesem powstania świata istot żywych nie kierowała żadna Niewidzialna Ręka. Jeśli naukowcy nie zdołają tego zrobić – argumentują przedstawiciele ruchu inteligentnego projektu – to będą musieli pogodzić się z faktem, że w podręcznikach do biologii rozdział o ewolucji zostanie opatrzony wielkim czerwonym napisem: „To tylko teoria”, i że pojawią się w nich rozdziały poświęcone teoriom konkurencyjnym, takim jak model ewolucji „kierowanej” czy kreacjonizm.

Przy takim podejściu niemal wszystko, w co wierzę, musi upaść z powodu niemożności znalezienia przekonujących dowodów. Dotyczy to także przekonania, że demokracja, kapitalizm i inne systemy wolnorynkowe (między innymi ewolucja!) są lepsze niż inne rozwiązania. W takim razie odtąd powinienem je nazywać „teorią demokracji” i „teorią kapitalizmu” oraz uznać, że faszyzm i marksizm to teorie równorzędne, które należałoby przedstawiać uczniom jako konkurencyjne systemy społeczne.STEPHEN PETRANEK

Stephen Petranek jest redaktorem naczelnym czasopisma „Discover”.

Wierzę, że życie jest powszechne we Wszechświecie i że w ciągu najbliższego dziesięciolecia odkryjemy planetę podobną do Ziemi.

Sama matematyka wydaje się wystarczającym dowodem – miliardy galaktyk, a w każdej z nich miliardy gwiazd i niezliczone planety krążące wokół dużej ich części. Zważywszy na te liczby, wydaje się nieprawdopodobne, że Ziemia jest jedynym miejscem w kosmosie, w którym istnieje życie. Jednak idea ta opiera się na czymś więcej niż tylko na prostym rachunku prawdopodobieństwa. Dotychczas odkryliśmy ponad 150 planet, przyglądając się wyłącznie najbliższym gwiazdom w naszym zakątku Drogi Mlecznej. Można z tego wnioskować, że w samej tylko Drodze Mlecznej znajduje się nieprzebrane bogactwo planet. Można przypuszczać, że niektóre z nich przypominają Ziemię, albo przynajmniej są podobnej wielkości, chociaż większość tych, które dotąd odkryliśmy, stanowią niegościnne gazowe olbrzymy, na których prawdopodobnie nie mogłoby istnieć życie.

Pięć niedawnych wydarzeń wskazuje, że odkrycie życia pozaziemskiego nastąpi w stosunkowo niedalekiej przyszłości.

Po pierwsze, łazik Opportunity, robot wysłany przez NASA na Marsa, odnalazł niepodważalne dowody na to, że w miejscu jego lądowania – na równinie zwanej Meridiani Planum – znajdowało się kiedyś słone morze. Pytanie o to, czy na Marsie istniało kiedyś życie, sprowadza się zatem do tego, czy morze, które pokryło równinę Meridiani Planum dwukrotnie w historii Czerwonej Planety, istniało wystarczająco długo, aby mogło w nim powstać życie. Sonda Phoenix, która w maju 2008 roku wyląduje na pokrywie lodu wodnego w okolicach bieguna północnego, aby zbadać historię tej pokrywy oraz jej interakcje z marsjańską atmosferą, może znaleźć odpowiedź na to pytanie.

Po drugie, w lutym 2005 roku naukowcy analizujący fotografie wykonane przez sondę Mars Express Orbiter ogłosili, że w pobliżu marsjańskiego równika znajduje się zamarznięte jezioro wielkości Morza Północnego.

Po trzecie, w lipcu 2004 roku zespół astrofizyków doniósł, że emisje fal radiowych wykryte w obszarze zwanym Sagittarius B2 (mgławicy położonej w pobliżu centrum Drogi Mlecznej) wskazują na obecność cząsteczek aldehydowych – prebiotycznego budulca materii ożywionej. Aldehydy ułatwiają powstawanie aminokwasów – podstawowych składników białek. Część naukowców z tego zespołu już wcześniej odkryła skupiska innych cząsteczek organicznych w przestrzeni kosmicznej – między innymi molekuły prostego cukru zwanego glikoaldehydem. Przestrzeń kosmiczna bez wątpienia jest pełna złożonych cząsteczek (a nie tylko atomów) niezbędnych do powstania życia. Komety z innych układów słonecznych mogły z łatwością przenosić takie molekuły na tamtejsze planety, podobnie jak komety w naszym układzie słonecznym mogły je pozostawić na powierzchni Ziemi.

Po czwarte, astronomowie zaczynają odkrywać dużo mniejsze planety wokół innych gwiazd. Latem 2004 roku zespół z Obserwatorium McDonalda w Austin, pracujący pod kierownictwem Barbary McArthur z Uniwersytetu Stanu Teksas, odkrył planetę o masie osiemnastokrotnie większej niż masa Ziemi (zbliżonej do masy Neptuna), krążącą wokół 55 Cancri – gwiazdy wielkości naszego Słońca, otoczonej przez trzy znane planety. Mniej więcej w tym samym czasie zespół z Portugalii ogłosił odkrycie planety o masie czternastokrotnie większej niż masa Ziemi, okrążającej gwiazdę Mi Arae – kolejną podobną do Słońca gwiazdę (to druga planeta, jaką tam znaleziono). Te mniejsze planety wydają się zbudowane ze skał, a nie z gazów. „Jesteśmy na najlepszej drodze do odkrycia planety podobnej do Ziemi poza naszym układem słonecznym” – powiedziała dziennikarzom McArthur.

Po piąte, astronomowie nie tylko odkrywają nowe planety, ale też zwiększają rozdzielczość swoich teleskopów, dzięki czemu mogą je zobaczyć. Do tej pory planety pozasłoneczne odnajdywano wyłącznie poprzez wykrycie migotania ich gwiazd macierzystych, wywołanego przez przyciąganie grawitacyjne. Dużo lepsze teleskopy optyczne – takie jak wielki teleskop lornetkowy na szczycie Mount Graham w pobliżu Tucson – są już niemal gotowe. Pewne europejskie konsorcjum planuje budowę stumetrowego teleskopu w Chile. Większa rozdzielczość umożliwi astronomom analizę spektrum planety w celu określenia jej składu i ustalenia, co się znajduje na jej powierzchni – na przykład, czy jest na niej woda. Ostatnie odkrycia dowodzą, że woda występuje w przestrzeni kosmicznej w dużych ilościach, w postaci olbrzymich chmur między gwiazdami oraz w ich pobliżu.

Zatem w kosmosie można znaleźć wszystko, czego potrzeba do powstania życia. Prawdopodobieństwo tego, że nigdzie poza Ziemią elementy te nie złożyły się w całość, jest znikome. W galaktykach znajdują się strefy przyjazne życiu (tak zwane Goldilocks zones – „Nie za gorące, nie za zimne, lecz w sam raz!”) – obszary, w których powstanie i przetrwanie życia (w znanej nam postaci) wydaje się najbardziej prawdopodobne (na przykład w środkowej części Drogi Mlecznej nie byłoby to możliwe ze względu na zbyt silne promieniowanie). We wszechświecie znajdują się niezliczone galaktyki, które możemy badać. Nadeszła złota era astrofizyki – już wkrótce gdzieś w przestrzeni kosmicznej odkryjemy życie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: