Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Coma - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
20 sierpnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Coma - ebook

Bostoński Memorial Hospital to doskonała placówka służby zdrowia, ale nie wszyscy jego pacjenci mogą mówić o szczęściu. Dla Nancy Greenly, Seana Bermana i kilkunastu innych banalne z pozoru zabiegi kończą się tragicznie. Z niewyjaśnionych przyczyn zdrowi ludzie zapadają niespodziewanie w śpiączkę. Susan Wheeler, piękna, młoda studentka medycyny zauważa niepokojącą prawidłowość. Usiłuje wyjaśnić fatum ciążące nad salą zabiegową numer osiem, wpada na ślad ponurej afery i działającej na terenie szpitala tajnej organizacji...

Robin Cook jest uważany za mistrza thrillera medycznego. Ukończył medycynę na Uniwersytecie Columbia oraz studia podyplomowe na Harvardzie. Dzieli czas między Florydę, New Hampshire i Boston. W swojej twórczości wykorzystuje najnowszą wiedzę medyczną oraz doświadczenia z własnej praktyki lekarskiej. Jest autorem wielu powieści, w tym takich bestsellerów, jak Mutant, Epidemia, Zabójcza kuracja, Chromosom 6 czy Toksyna. Wydana w 1977 roku Coma była debiutem Cooka i przyniosła mu sławę, którą utwierdził słynny już film w reżyserii Michaela Crichtona z Genevieve Bujold i Michaelem Douglasem. 

W sprzedaży najnowsza powieść Cooka "Komórka"!

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7818-302-0
Rozmiar pliku: 780 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

14 lutego 1976

Nancy Greenly leżała na wznak na stole operacyjnym w sali numer 8 i wpatrując się w wielkie lampy przypominające kształtem kotły perkusji, starała się zachować spokój. Zrobiono jej już kilka zastrzyków, które miały spowodować senność i poprawić jej samopoczucie. Na próżno. Po zastrzykach była jeszcze bardziej spięta i niespokojna. Ale najbardziej dręczyło ją to, że jest tak zupełnie, całkowicie bezbronna. Choć miała już dwadzieścia trzy lata, nigdy jeszcze nie czuła się tak skrępowana i bezradna. Przykryto ją białym lnianym prześcieradłem z wystrzępionymi brzegami, nieznacznie rozdartym w jednym rogu. Z niezrozumiałego powodu przeszkadzało jej to. Pod prześcieradłem miała sięgającą do połowy ud szpitalną koszulę wiązaną na karku. Z tyłu nie była zapięta. W dłoni trzymała jeszcze serwetkę higieniczną, która zdążyła już przesiąknąć jej krwią. W tej chwili nienawidziła szpitala i bała się go; chciała krzyczeć, uciec z pokoju i popędzić korytarzem. Ale nie zrobiła tego, bo bardziej niż surowego, obojętnego szpitalnego otoczenia obawiała się krwawienia. Jedno i drugie w przykry sposób uzmysłowiło jej własną śmiertelność, o której nigdy nie lubiła myśleć.

14 lutego 1976 roku o godzinie 7.11 niebo nad wschodnią częścią Bostonu było szare jak kreda, a wjeżdżające do miasta jedno za drugim auta miały włączone reflektory. Temperatura wynosiła trzy stopnie Celsjusza, przechodnie zaś szli szybkim krokiem, każdy swoją drogą. Nie było słychać rozmów, jedynie odgłosy pojazdów i wiatru.

W bostońskim Memorial Hospital rzeczy miały się zgoła inaczej. Nieosłonięte jarzeniówki oświetlały wszystkie zakamarki bloku operacyjnego. Ożywiony ruch i podniecone głosy kazały wierzyć w zasadę, że w Memorial w Bostonie zabiegi rozpoczynają się punktualnie o 7.30. Oznaczało to, że dokładnie o tej godzinie skalpele przecinają skórę pacjentów, których do tej pory zwieziono, przygotowano do operacji, umyto i znieczulono.

Tak więc o 7.11 pracowano tu, nie wyłączając sali ósmej, na pełnych obrotach. Sala numer 8 nie wyróżniała się niczym szczególnym, była typowa dla tego szpitala. Jej ściany wyłożono bezbarwnymi kafelkami, a podłogę pokryto cętkowaną winylową wykładziną. 14 lutego o 7.30 miano w niej przeprowadzić rutynowy zabieg ginekologiczny – wyłyżeczkowanie jamy macicy. Pacjentką była Nancy Greenly, a w operacji brali udział: anestezjolog dr Robert Billing, rezydent pracujący drugi rok w szpitalu, oraz instrumentariuszki Ruth Jenkins i Gloria D’Mateo. Operować miał George Major, nowy młody asystent jednego ze starszych ginekologów-położników z wieloletnią praktyką. Kiedy anestezjolog i instrumentariuszki pilnie pracowali, on wkładał w ubieralni fartuch chirurgiczny.

Nancy Greenly krwawiła od jedenastu dni. Z początku sądziła, że to normalny okres, choć wystąpił kilkanaście dni za wcześnie. Rankiem w dniu, kiedy się pojawił, nie czuła napięcia przedmiesiączkowego, raczej już coś jakby skurcze. Potem jednak nastąpiło bezbolesne krwawienie, to wzmagające się, to słabnące. Co wieczór miała nadzieję, że ustanie, ale rankiem stwierdzała, że tampon nasiąkł krwią. Rozmowy telefoniczne, najpierw z pielęgniarką asystującą doktorowi Majorowi, a potem z nim samym, uśmierzały jej lęk na coraz to krócej. Przypadłość ta męczyła ją, ogromnie uprzykrzała jej życie i jak to bywa z podobnymi sprawami, pojawiła się w najmniej odpowiedniej chwili. Pomyślała o Kim Devereau, która przyjechała do Bostonu, żeby spędzić z nią wiosenną przerwę w studiach prawniczych. Szczęśliwie koleżanka, z którą Nancy dzieliła pokój, postanowiła spędzić ów tydzień na nartach w Killington. Wszystko układało się tak pięknie i romantycznie, wszystko z wyjątkiem krwawienia. W żaden sposób nie potrafiła go zbagatelizować. Była subtelną, szczupłą, powabną dziewczyną o arystokratycznej urodzie, bardzo przeczuloną na swoim punkcie. Choćby odrobinę przetłuszczone włosy powodowały, że czuła się źle. Dlatego utrzymujące się krwawienie sprawiło, że wydawała się sobie niechlujna, nieatrakcyjna i bezsilna. W końcu zaczęło ją to przerażać.

Przypomniała sobie, jak leżąc na kanapie, z nogami ułożonymi na poręczy, czytała artykuł wstępny w „Globe”, podczas gdy Kim przyrządzała w kuchni drinki. Nagle poczuła, że coś dziwnego dzieje się w jej pochwie. Różniło się to od wszelkich znanych jej doznań. Miała wrażenie, że rozdyma ją jakaś ciepła, miękka masa. Nie bolało jej to i nie przeszkadzało. Z początku nie umiała powiedzieć, skąd się bierze owo uczucie, ale potem po wewnętrznej stronie ud w przerwę między pośladkami pociekło jej coś ciepłego. Niezbyt tym zaniepokojona, pojęła, że to krwotok, bardzo szybki krwotok. Jak gdyby nigdy nic, nie ruszając się z miejsca, obróciła głowę w stronę kuchni i zawołała:

– Kim, czy byłabyś tak dobra i wezwała karetkę?

– Co się stało? – spytała Kim, śpiesząc do niej.

– Bardzo mocno krwawię – odparła ze spokojem Nancy – ale to nic groźnego. Zdaje się, że zbyt obfita miesiączka. Powinnam zaraz pojechać do szpitala. Więc wezwij karetkę.

Jazda do szpitala przebiegła spokojnie, bez syreny i dramatyzmu. Nancy musiała przesadnie długo, jej zdaniem, czekać w izbie przyjęć na ostrym dyżurze. Po raz pierwszy w życiu ucieszyła się na widok doktora Majora. Nie cierpiała okresowych badań, które kojarzyły jej się z jego twarzą, zachowaniem i zapachem. Ale kiedy pojawił się w izbie przyjęć, jego widok tak ją uradował, że musiała powstrzymywać łzy.

Badanie ginekologiczne na ostrym dyżurze było niewątpliwie najgorsze z dotychczasowych. Jedyną przegrodę, oddzielającą tłum w izbie przyjęć od odartej z szacunku Nancy, stanowiła bez przerwy odsuwana i zasuwana zasłona. Co kilka minut mierzono jej ciśnienie, pobrano krew, zmuszono do włożenia szpitalnej koszuli, a po każdym raptownym rozsunięciu zasłony napotykała mnóstwo twarzy osób w bieli, skaleczonych dzieci i starych, zmęczonych ludzi. Do tego jeszcze to siedzenie na basenie przy tych wszystkich gapiach. Pływał w nim wielki, nieregularny skrzep ciemnoczerwonej krwi. Tymczasem doktor Major pochylał się między jej nogami, badając ją i rozmawiając z pielęgniarką o innej pacjentce. Nancy z całej siły zacisnęła oczy i płakała bezgłośnie.

Wkrótce jednak miało się to skończyć, tak przynajmniej obiecał lekarz. Bardzo szczegółowo opowiedział Nancy o wyściółce jej macicy, o zmianach, jakim ulega podczas normalnego cyklu, i o tym, co się dzieje, jeśli nie zachodzą. Mówił jeszcze coś o naczyniach krwionośnych i konieczności uwolnienia jaja z jajnika. W ostateczności należało rozszerzyć i wyłyżeczkować jamę macicy. Nancy zgodziła się na to bez zastrzeżeń, prosząc, by nie zawiadamiano jej rodziców. Wolała zrobić to sama po fakcie. Była pewna, że jej matka pomyślałaby, iż usuwa ciążę.

W tej chwili, wpatrując się w wielkie lampy nad swoją głową, pocieszała się jedynie myślą, że za godzinę ten przerażający koszmar się skończy i jej życie powróci do normy. Krzątanina w sali operacyjnej była jej do tego stopnia obca, że zmuszała się, by nie patrzeć na nikogo i na nic z wyjątkiem lamp.

– Wygodnie pani? – zapytano.

Nancy spojrzała w prawo. Ze szczeliny syntetycznej maski chirurgicznej spoglądały na nią ciemnopiwne oczy. Gloria D’Mateo owijała prześcieradłem jej prawą rękę, mocując ją do boku i skutecznie unieruchamiając.

– Tak – odparła Nancy z pewnym zobojętnieniem. W rzeczywistości było jej piekielnie niewygodnie. Stół operacyjny był tak twardy jak jej tani stół kuchenny z laminatu. Ale fenergan i demerol, które jej podano, zaczęły już działać gdzieś w głębi mózgu. Była znacznie bardziej świadoma, niżby pragnęła, ale z wolna odrywała się już i obojętniała na otoczenie. Zaaplikowana atropina też zaczęła już działać, wysuszając jej gardło i usta oraz usztywniając język.

Robert Billing był całkowicie zaabsorbowany aparatem do narkozy – plątaniną stali z umocowanymi pionowo manometrami i kilkoma kolorowymi cylindrami, zwieńczoną brązową butlą z halotanem, na etykietce której widniał napis „2-bromo-2-chloro-1,1,1-trójfluoroetan (C2HBrClF3)”. Prawie idealny anestetyk. „Prawie”, gdyż raz na jakiś czas uszkadzał komuś wątrobę. Zdarzało się to jednak bardzo rzadko, a inne właściwości halotanu usuwały w cień tę jego cechę. Doktor Billing zachwycał się tym środkiem. Marzył skrycie, że udoskonali halotan, przedstawi go środowisku lekarskiemu na łamach „New England Journal of Medicine”, a potem, ubrany w swój ślubny smoking, odbierze Nagrodę Nobla.

Billing był znakomitym anestezjologiem i zdawał sobie z tego sprawę. Prawdę mówiąc, sądził, że wszyscy inni również. Był przekonany, że zna swoją specjalność równie dobrze, a w niektórych przypadkach nawet lepiej od zatrudnionych tu lekarzy. Poza tym był bardzo ostrożny. W trakcie rezydentury nie zdarzyły mu się żadne poważne komplikacje, a to należało do rzadkości.

Wzorem pilotów Boeingów 747 sporządził listę czynności i z pietyzmem odnotowywał na niej po kolei wszystkie etapy znieczulenia. W tym celu odbił na ksero tysiąc egzemplarzy i na każdą operację przynosił wraz z resztą wyposażenia jedną kopię. Kwadrans po siódmej, dokładnie tak, jak zaplanował, przyszła kolej na czynność numer 12, czyli podłączenie do aparatu gumowej rurki, podobnej do tej, przez którą oddychają płetwonurkowie. Jeden jej koniec uchodził do worka oddechowego o pojemności czterech do pięciu litrów, który umożliwiał anestezjologowi sztuczne wentylowanie płuc pacjenta na dowolnym etapie procedury usypiania. Drugi koniec wędrował do pojemnika z mieszaniną wodorotlenku sodowego i wapniowego, która miała pochłaniać wydychany przez pacjenta dwutlenek węgla. Punkt trzynasty na liście nakazywał sprawdzić, czy zawory jednokierunkowe na przewodach do oddychania znajdują się we właściwym położeniu. Natomiast czynnością numer 14 było podłączenie aparatu do narkozy do ujść sprężonego powietrza, podtlenku azotu i tlenu, które znajdowały się w ścianie sali operacyjnej. Z boku aparatu wisiały zapasowe cylindry z tlenem i doktor Billing sprawdził wskaźniki ciśnienia. Oba były pełne. Anestezjolog był w doskonałym nastroju.

– Teraz umocuję pani na piersi elektrody do kontroli pracy serca – zapowiedziała Gloria D’Mateo, zsuwając przykrywające Nancy prześcieradło i podciągając szpitalną koszulę, przez co brzuch pacjentki został wystawiony na sterylne powietrze sali operacyjnej. Koszula ledwie przykrywała jej sutki. – Przez chwilę poczuje pani zimno – dodała pielęgniarka, wyciskając w trzech miejscach na odsłoniętą dolną część klatki piersiowej Nancy trochę bezbarwnej galaretki.

Nancy chciała coś powiedzieć, ale wszystko działo się tak szybko, że nie potrafiła zapanować nad sprzecznymi uczuciami, które nią miotały. Przepełniała ją wdzięczność, bo zabieg miał jej pomóc, tak przynajmniej ją zapewniano, a jednocześnie była zła, bo czuła się – dosłownie i w przenośni – zupełnie naga.

– Poczuje pani zaraz małe ukłucie – uprzedził doktor Billing, uderzając ją w grzbiet lewej dłoni, żeby uwypuklić żyły. Przedtem obwiązał przegub gumową rurką i Nancy czuła w koniuszkach palców pulsowanie krwi. Wypadki następowały zbyt szybko, by mogła za nimi nadążyć.

– Dzień dobry, panno Greenly – przywitał ją, wpadając przez drzwi, tryskający energią doktor Major. – Mam nadzieję, że się pani wyspała. Za kilka minut będziemy to mieli za sobą i zapakujemy panią z powrotem do łóżka, żeby sobie pani odpoczęła.

Nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy włókna nerwowe z grzbietu jej dłoni zaczęły przesyłać gwałtowne impulsy do ośrodka bólu w mózgu. Po nakłuciu ból nasilił się, a potem zniknął. Opaska uciskowa została usunięta i do ręki Nancy napłynęła fala krwi, a do oczu zaczęły się jej cisnąć łzy.

– Kroplówka – oznajmił Billing nie wiadomo komu i postawił czarny znaczek przy numerze 16 na swojej liście.

– Niedługo pani zaśnie – powiedział George Major. – Prawda, doktorze Billing? Ma pani szczęście, dziewczyno. Doktor Billing to pierwszorzędny specjalista.

Major zwracał się do wszystkich swoich pacjentek per „dziewczyno”, niezależnie od ich wieku. Był to jeden z elementów protekcjonalnej maniery, którą bezkrytycznie przejął od swojego starszego kolegi.

– Zgadza się – odparł Billing, kładąc gumową maskę na rurach aparatu. – Glorio, proszę rurkę numer osiem. A pan, doktorze – zwrócił się do chirurga – może się myć. Będziemy gotowi punktualnie o wpół do ósmej.

– Dobrze – powiedział doktor Major, kierując się ku drzwiom. Przed wyjściem zatrzymał się i zwrócił do Ruth Jenkins, zajętej układaniem instrumentów: – Poproszę o moje rozszerzacze i łyżeczki, Ruth. Ostatnim razem dałaś mi ten średniowieczny złom, który jest własnością szpitala.

Wyszedł, zanim pielęgniarka zdążyła odpowiedzieć.

Gdzieś z tyłu dobiegało Nancy pikanie urządzenia monitorującego pracę serca, przypominające odgłos wydawany przez sonar. Wiedziała, że rytm rozbrzmiewający w sali operacyjnej to rytm jej serca.

– Proszę się przesunąć trochę do przodu i włożyć nogi w strzemiona – poleciła Gloria.

Ujęła Nancy kolejno pod kolana i podniosła je do stalowych strzemion. Prześcieradło zsunęło się między nogi leżącej, odsłaniając do połowy uda. Wysunięty koniec stołu opadł i prześcieradło ześliznęło się na podłogę. Nancy zamknęła oczy, usiłując nie myśleć o tym, że leży rozpostarta na stole. Pielęgniarka podniosła prześcieradło i położyła je niedbale na brzuchu pacjentki, tak że opadło jej między nogi, przykrywając zakrwawione i niedawno wygolone krocze.

Mimo że Nancy chciała zachować spokój, ogarniało ją coraz większe zdenerwowanie. Pragnęła być wdzięczna za to, co dla niej robiono, lecz zamiast tego odczuwała nieokreślone podniecenie i złość.

– Nie bardzo mam ochotę na ten zabieg – oznajmiła, spoglądając na doktora Billinga.

– Wszystko jest w jak najlepszym porządku – odparł anestezjolog z udawanym zatroskaniem, odfajkowując na liście pozycję numer 18. – Zaśnie pani raz-dwa – dodał, unosząc strzykawkę i stukając w nią tak, że wszystkie banieczki powietrza wyprysnęły w górę. – Zaraz podam pani pentotal. Nie jest pani senna?

– Nie – powiedziała Nancy.

– No, to trzeba było mi powiedzieć.

– Skąd mam wiedzieć, czy mam być śpiąca czy nie?

– To już nieważne – rzekł Billing, przyciągając do głowy Nancy aparat do narkozy. Z rutynową zręcznością przymocował strzykawkę z pentotalem do trójdrożnego zaworu w przewodzie kroplówki. – A teraz proszę liczyć głośno do pięćdziesięciu.

Spodziewał się, że Nancy doliczy najwyżej do piętnastu. Prawdę mówiąc, gdy obserwował usypiającego pacjenta, odczuwał pewien rodzaj satysfakcji. Dla niego był to za każdym razem dowód słuszności naukowych metod. Poza tym napawało go to poczuciem własnej potęgi – miał wrażenie, że posiada władzę nad mózgiem pacjenta. Nancy jednak miała silną osobowość i choć starała się usnąć, jej mózg odruchowo przeciwstawiał się działaniu leku. Wciąż jeszcze liczyła, kiedy Billing zaaplikował jej dodatkową dawkę pentotalu. Doliczyła do dwudziestu siedmiu, zanim dwa gramy środka usypiającego poskutkowały. 14 lutego 1976 roku o godzinie 7.24 Nancy Greenly zasnęła. Po raz ostatni.

Doktor Billing nawet nie przypuszczał, że ta zdrowa, młoda kobieta będzie jego pierwszą pacjentką z poważnym powikłaniem. Był przekonany, że panuje nad sytuacją. Zbliżał się do końca listy. Założył Nancy maskę, przez którą oddychała mieszanką halotanu, podtlenku azotu i tlenu. Następnie wstrzyknął do kroplówki dwa centymetry sześcienne roztworu chlorku sukcynylocholiny o stężeniu 0,2 procent, by wywołać paraliż mięśni szkieletowych. Miało mu to ułatwić intubację, a doktorowi Majorowi umożliwić oburęczne badanie pozwalające wykluczyć możliwość patologicznych zmian w jajnikach.

Sukcynylocholina zaczęła działać niemal natychmiast. Drobne skurcze przebiegły najpierw przez mięśnie twarzy, a następnie brzucha pacjentki. W miarę jak krew rozprowadzała lek po całym ciele, płytki ruchowe oraz końcówki miotomów uległy depolaryzacji i nastąpił całkowity paraliż mięśni szkieletowych. Mięśnie gładkie, jak serce, pozostały nie naruszone i sygnał urządzenia monitorującego pracę serca rozbrzmiewał bez zmian.

Sparaliżowany język Nancy opadł do tyłu, tamując dopływ powietrza. Nie miało to już jednak znaczenia. Mięśnie tchawicy i brzucha również uległy paraliżowi i ustały próby nabrania oddechu. Użyty środek, choć różnił się składem od kurary stosowanej przez dzikie plemiona znad Amazonki, wywoływał taki sam skutek i Nancy, pozostawiona sama sobie, umarłaby w ciągu pięciu minut. Ale na razie wszystko było w normie. Doktor Billing całkowicie panował nad sytuacją. Lek działał zgodnie z oczekiwaniami i dawał pożądany skutek. Pozornie spokojny, tak naprawdę jednak ogromnie spięty anestezjolog odłożył maskę tlenową i wykonał czynność numer 22 – sięgnął po laryngoskop. Koniuszkiem łyżki odchylił język do przodu i chcąc odsłonić wlot do tchawicy, przesunął laryngoskop obok zbielałej nagłośni. Struny głosowe były rozchylone, sparaliżowane jak wszystkie mięśnie szkieletowe. Błyskawicznym ruchem wstrzyknął trochę środka znieczulającego do tchawicy i wprowadził do niej rurkę intubacyjną. Kiedy składał laryngoskop, chowająca się w uchwycie łyżka wydała charakterystyczny metaliczny dźwięk. Za pomocą małej strzykawki nadmuchał mankiet na rurce, zapewniając w ten sposób jej szczelność, a potem szybko podłączył do niej koniec przewodu, z którego zdjął maskę. Kiedy ucisnął worek oddechowy, klatka piersiowa Nancy uniosła się symetrycznie. Billing przyłożył do niej słuchawkę stetoskopu i to, co usłyszał, zadowoliło go. Zgodnie z oczekiwaniami intubacja przebiegła gładko. Przejął całkowicie kontrolę nad oddychaniem pacjentki. Wyregulował przepływomierze gazów, dzięki czemu otrzymał pożądaną mieszankę halotanu, podtlenku azotu i tlenu, a następnie kilkoma kawałkami plastra unieruchomił rurkę intubacyjną i jednym ruchem palca nastawił prędkość kroplówki. Jego puls stopniowo zaczął zwalniać. Wprawdzie nigdy tego nie okazywał, ale w czasie intubowania pacjenta zawsze bardzo się denerwował. Mając do czynienia ze sparaliżowanym człowiekiem, trzeba działać szybko i bezbłędnie.

Skinieniem głowy dał znać Glorii D’Mateo, żeby przygotowała do zabiegu wygolone krocze Nancy, i usadowił się wygodniej w oczekiwaniu na operację. Jego zadanie sprowadzało się teraz do uważnej obserwacji podstawowych parametrów życiowych pacjentki: tętna, rytmu serca, ciśnienia krwi i temperatury ciała. Dopóki trwał paraliż, musiał uciskać gumowy worek, prowadząc sztuczne oddychanie. Sukcynylocholina przestawała działać po ośmiu, dziesięciu minutach. Wówczas pacjent zaczynał oddychać sam, a on mógł się odprężyć. Ciśnienie krwi Nancy utrzymywało się na poziomie 105/70. Puls, który przed uśpieniem odzwierciedlał jej niepokój, stopniowo zwolnił do siedemdziesięciu dwóch uderzeń na minutę. Billing był bardzo zadowolony i z przyjemnością myślał o przerwie na kawę czekającej go za mniej więcej czterdzieści minut.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: