Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Córka czarownicy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 września 2013
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Córka czarownicy - ebook

Kontynuacja losów bohaterów „Czarownicy”. 

Małgosia, już jako 22-letnia studentka, przyjeżdża na wakacje do swoich przybranych rodziców: Michała i Ady. Po kilku dniach pobytu na wsi zachowanie dziewczyny wywołuje ich niepokój. Małgosia jest blada, śnią się jej koszmary, budzi się z krzykiem, traci apetyt i dobry humor. Znika na wiele godzin, nikomu nie mówi, dokąd chodzi. Nawet Damian, przyjaciel z dzieciństwa, teraz w niej zakochany, nie wie, co dręczy dziewczynę.
Małgosia nerwowo reaguje na wszelkie pytania, traci kontakt z otoczeniem. Rodzina przypuszcza, że wróciły jej dawne problemy psychiczne. Gosia ponownie musi zmierzyć się ze swoją przeszłością. Jaki mroczny sekret skrywa? Czy po latach potrafi się z niego wyzwolić... 

Anna Klejzerowicz – pisarka, publicystka, fotograf, redaktor. Gdańszczanka. Autorka dwóch zbiorów opowieści niesamowitych w cyklu „Złodziej dusz”, powieści kryminalnych: „Sąd Ostateczny”, „Ostatnią kartą jest śmierć”, „Cień gejszy”, powieści obyczajowej „Czarownica” (Książka Roku w konkursie „Książka zamiast kwiatka”), opowiadań w wielu antologiach, a także licznych tekstów w prasie. Przez wiele lat współpracowała z teatrem Atelier im. Agnieszki Osieckiej w Sopocie. 

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7961-481-3
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

To coś szło prosto na mnie. Była noc. W ciemności nie widziałam tego czegoś wyraźnie, czułam jednak duszny, stęchły smród mułu, stojącej wody i martwej rzęsy. Zgnilizny. Rozkładu. Słyszałam też kroki – plask, plask – jakby ktoś zapadał się w błoto. Z każdym krokiem smród narastał. Widziałam tylko zarys sylwetki. Mokre, splątane włosy, sinozielonkawe, galaretowate ciało, wyciągnięte, drżące ręce – czy szpony – które miały mnie dopaść. Zadusić. Albo wciągnąć za sobą w głąb tej cuchnącej trupem wody.

Ze strachu nie byłam w stanie się poruszyć. Moje serce łomotało głośniej niż dzwon, lęk chwytał za gardło skuteczniej od tych zimnych palców, których się spodziewałam w każdej chwili.

Wiedziałam, że to coś to nie wszystko. Z tym czymś mogłabym jeszcze walczyć. Lecz dokoła, w nieokreślonych ciemnościach, w przytłumionym zapachu igliwia i zeschniętych liści czaiło się coś jeszcze – coś znacznie gorszego. To drugie było o wiele bardziej bezwzględne, a może nawet bardziej ślepe od tego czegoś, co przynajmniej odbierałam zmysłami. Tak naprawdę to coś, oprócz strachu, budziło także litość. Za to tamto drugie było złem w czystej postaci. Po prostu zimno i czerń. Żadnych uczuć.

Nie potrafiłam tego zdefiniować – ani sprecyzować – a jednak wiedziałam, że tak jest.

Kroki zbliżały się, słyszałam je już tuż przy mnie. Ciemność z każdej strony wyciągała po mnie macki, smród stawał się nie do zniesienia…

Nie do zniesienia.

Zaczęłam krzyczeć. Cud, że głos w ogóle wydobył się z mojego ściśniętego gardła. Był jak wyzwolenie. Wibrował w ciemnościach, stanowiąc osłonę przed złem czającym się wokół. Tak mi się przynajmniej zdawało. Wrzeszczałam z całych sił.

Schroniłam się we własnym wrzasku jak w kokonie…

Dopóki nie kazano mi się zamknąć.MICHAŁ

Padało, ale wciąż było ciepło. Tego roku maj powitał nas deszczem i bujnie rozkwitającą zielenią. Z kubkiem kawy usiadłem na werandzie i zapatrzyłem w tę młodą zieleń, wsłuchując się jednocześnie w szum spadających kropli, co bardzo szybko wprawiło mnie w refleksyjny nastrój. I, oczywiście, skłoniło do wspomnień. Ile to już lat minęło, odkąd po raz pierwszy przyjechałem do tej zagubionej pośród lasów maleńkiej osady, by przyjrzeć się działce, której wtedy jeszcze nawet nie miałem zamiaru kupować? Czternaście? Piętnaście?

Czy teraz wyobrażam sobie życie gdzie indziej?

Inne życie?

– Michał? Gdzie się podziewasz? – usłyszałem głos żony. Po chwili i ona zajrzała na werandę, także z kubkiem kawy w ręce.

– Aaa, tak sobie siedzę...

– Tak myślałam. Znowu rozmyślasz, co? – zapytała retorycznie, odrobinę rozbawiona, i zapaliła mentolowego papierosa. Dym gęstą chmurką zawisł w wilgotnym powietrzu. Ada zawsze uważała, że skłonność do filozofowania jest moją nieuleczalną chorobą. Sama uznawała się, oczywiście, za realistkę. Choć wcale nią nie była. I nie jest. Lecz kłócić się o to z Adą nie mam najmniejszego zamiaru.

Każdy podobny spór i tak przegrywam w przedbiegach.

– Zastanawiam się, ile to już lat upłynęło, odkąd… – zacząłem, a ona od razu weszła mi w słowo:

– A po co liczyć?

– Wiem, wiem, czas nie istnieje. Zawsze mi to z Małgosią powtarzacie. Ale wiesz, dla mnie to jest… Niesamowite. Czasem mi się zdaje, że dopiero wczoraj przyjechałem tu po raz pierwszy i zobaczyłem ciebie w ogródku przy chatce Baby Jagi. A Gośka dopiero co biegała po tym ogrodzie jako mała dziewczynka z mysim ogonkiem. Teraz jest już dorosła, za parę lat skończy studia. Dziwne to wszystko. A najdziwniejsze, że niczego bym nie cofnął.

– No i o to chodzi. – Ada wzruszyła ramionami. – Zebrało ci się na sentymenty, kochany. Tymczasem trzeba pojechać po zakupy, a to, niestety, twój obowiązek. Ja muszę lecieć do chatki dokończyć wreszcie tę lalkę na wystawę teatralną. I przestań już liczyć miniony czas! Kłania się teraźniejszość. Gośka dzwoniła, że w tym roku przyjeżdża na wakacje już w połowie czerwca i co najmniej miesiąc chciałaby spędzić u nas. Dopiero w sierpniu ma zamiar przenieść się do Uli i Jarka.

– Poważnie? – Ożywiłem się. – To wspaniale! Będzie weselej!

– To ze mną ci smutno?

– Przecież wiesz, że nie to miałem na myśli. Ale z Małgosią będzie… No, jeszcze weselej – poprawiłem się szybko.

– Od razu wiedziałam, że ta wiadomość poprawi ci humor. No to lecę! Nakarm koty, bo znów gdzieś zabalowały. Uważaj na Tygrysa, poszukaj go, taki dziadzio nie powinien moknąć na deszczu. Psy już jadły. Bunia i Bokser śpią, a Reksa zabieram ze sobą.

Ada zgasiła papierosa, gwizdnęła na Reksia, a wilczur natychmiast znalazł się przy jej nodze. Zupełnie jak ten stary, niezapomniany, którego miejsce zajął. Obecny Reks jest nie tylko jego imiennikiem, lecz także następcą. Kilka lat temu znaleźliśmy go zimą w lesie, porzuconego przez jakiegoś zwyrodnialca szczeniaka. Z maleńkiej, bezradnej kulki wyrosło piękne i mądre psisko – tak samo jak poprzednie – uwielbiające Adę bez reszty. Mnie od małego zaledwie toleruje, ale wcale nie jestem o to zazdrosny. Już przywykłem, że u czworonogów to ona ma pierwszeństwo.

– Idziemy, Reks! – rzuciła Ada. – Do chatki Baby Jagi!

Narzuciła żółtą pelerynę i biorąc rower z werandy, dodała w moim kierunku:

– Pa!

Oby ten czerwiec nadszedł jak najszybciej! Adzie się nie przyznam, bo ona nie cierpi sentymentalizmu, ale… Nie mogę się już doczekać.

Cóż. Bardzo stęskniłem się za naszą małą czarownicą…

Z ogrodu doleciał mnie zapach bzu i ponownie uruchomił wspomnienia. Obserwowałem ich jeszcze przez chwilę: moją niezmiennie piękną żonę i sunącego obok roweru psa, jak znikają za ogrodzeniem, które pomału zaczynało już zarastać pnączem, po czym moje myśli znów wróciły ku przeszłości.

Pomyślałem sobie, że Adzie dobrze mówić.

Nie wiem, jak ona to robi, ale przez te wszystkie lata nic się nie zmieniła. Nic. Nadal jest tak samo smukła, gibka, zielonooka i ruda, jak wtedy gdy się poznaliśmy. Choć oboje mieliśmy już wówczas około czterdziestki. A teraz…

No tak, miałem nie liczyć.

Czarownica, zawsze to mówiłem. Wprawdzie kiedy pytam, dlaczego w jej włosach nie ma nawet śladu siwizny, ani jednej cholernej białej nitki, Ada śmieje się i odpowiada lekko, że po prostu farbuje je szamponem koloryzującym. Mimo to nigdy nie widziałem w naszej łazience żadnego opakowania po farbie! Może i matoł ze mnie, ale jej nie wierzę. Kiedy zerkam w lustro, widzę coraz bardziej okrągłego faceta w średnim wieku, z coraz bardziej przerzedzoną i coraz mniej kędzierzawą czupryną, na dodatek przyprószoną już popiołem. Co z tego, że niby tylko na skroniach? Zawsze przypominałem dużego misia, ale teraz to już chyba prawdziwego starego niedźwiedzia.

No, nie bądźmy próżni.

Na tej wsi się poznaliśmy i to dla Ady zostałem w tym miejscu. Obok chatki Baby Jagi – która do tej pory służy mojej żonie za pracownię – uwiodła mnie i rzuciła na mnie urok. Choć ona twierdzi, że było całkiem na odwrót. Po niespełna roku byliśmy już małżeństwem, a później…

No właśnie.

Później pojawiła się Małgosia.

*

Przez kolejny miesiąc szykowaliśmy wszystko na przyjazd Gosi. Odświeżyliśmy jej pokój, kupiliśmy nowe koszykowe bujaki na werandę, skosiliśmy trawniki, powiesiliśmy, gdzie się tylko dało, donice z kwiatami i kolorowe, witrażowe latarenki na świece. Żeby wszystko wyglądało tak, jak lubi najbardziej, czyli magicznie. Czerwiec nadszedł prędko, a razem z nim słońce. Dosłownie i w przenośni, bo raz, że pogoda nastała piękna, prawdziwie letnia, a dwa, że w połowie miesiąca przyjechała wreszcie Małgośka.

Nasze prywatne słońce zaświeciło specjalnie dla nas.

Wciąż pamiętam tamtą małą dziewczynkę, która rozmawiała wyłącznie ze zwierzętami. Do ludzi nie odzywała się wcale przez ładnych kilka lat. Wszyscy podejrzewali, że jest upośledzonym lub autystycznym dzieckiem. A ona po prostu miała matkę alkoholiczkę i własny świat, w którym chowała się przed obcymi. Gdy została sierotą, przygarnęliśmy ją i jako tak zwana rodzina zastępcza zawalczyliśmy o oficjalną adopcję. I zapewne by do niej doszło, gdyby na horyzoncie nie pojawił się nieoczekiwanie biologiczny ojciec małej, Jarek, jak się okazało – porządny facet. Tyle że okoliczności ułożyły się dla niego niekorzystnie.

Małgosia sama dokonała wtedy wyboru: wybrała rodzonego ojca. Nie mogliśmy stanąć im na drodze, uszanowaliśmy tę decyzję, choć dziecko miało wówczas dopiero osiem lat. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Od tamtej pory Gosia ma dwa domy, dwie rodziny, dwóch ojców i dwie matki. I mnóstwo zwierzaków, bez których nie potrafi żyć, i młodszego brata, Jaśka. Syna Jarka i Uli, żony Jarka. A i my z Adą zyskaliśmy przy okazji rodzinę.

No a potem płynęły lata, aż nagle okazało się, że mamy już całkiem dorosłą, obecnie dwudziestodwuletnią, „przyszywaną” córkę, nie tylko piękną, ale także wyjątkowo zdolną, inteligentną dziewczynę. Wcale nie przesadzam, zwłaszcza że moje zdanie akurat niewiele tu znaczy. To opinia psychologów, a potwierdza ją samo życie. Osobiście wolałbym, żeby Gosia była nieco mniej bystra… Może wtedy mielibyśmy na nią większy wpływ? Bo charakterku jej nie brakuje, co to, to nie. Co sobie postanowi, osiągnie, a uparta jest przy tym jak osioł. Lecz mimo to wszyscy ulegamy jej magicznemu urokowi. Poszła w Adę. Choć niby jak, skoro Ada nie jest jej prawdziwą matką? Zresztą, czy to ważne? Poszła w Adę i już.

Gośka studiuje weterynarię. Wybrała sobie ten kierunek w wieku lat dokładnie siedmiu i nigdy nie zmieniła zdania. Zawsze w pierwszym terminie zdaje wszystkie egzaminy i zapewne dlatego już w połowie czerwca mogła przyjechać do domu na wakacje. Założę się, że jak sobie postanowiła, tak się dokładnie stało.

Cała Małgosia.

Przywiózł ją Jarek, samochodem. Wysiadła z auta roześmiana, opalona, w dżinsowych rybaczkach, z tym swoim francuskim warkoczem koloru ciemnego miodu, z wizyty na wizytę coraz niżej opadającym na plecy (zawsze powtarza, że zetnie go dopiero po obronie dyplomu). A ja patrzę i się cieszę, bo nie wyobrażam sobie Małgosi bez warkocza. Dopóki go nosi, dopóty pozostaje – w pewnym sensie – tamtym dzieckiem, naszą małą dziewczynką, choć przerosła już dawno zarówno Adę, jak i Ulę, swoją drugą matkę. A w zasadzie trzecią. Bo o tej pierwszej – tej najprawdziwszej – nie zapomniała nigdy, mimo że wspomnień nie ma zbyt pięknych. Ale dość, dość już tego rozpamiętywania!

– Gdzieś ty się zdążyła tak opalić?! – roześmiałem się, gdy z rozbiegu rzuciła mi się na szyję.

– Jak to: gdzie? – zachichotała. – Uczyłam się do egzaminów, tatku Michałku!

– Hm…

– Oj, po prostu wkuwałyśmy na balkonie! Albo w parku. Kto by siedział nad książkami w akademiku przy takiej pogodzie? A gdzie Ada? Gdzie zwierzyniec?

Urwała, bo w tej samej chwili Ada z rozmachem otworzyła drzwi werandy, a nasze trzy psy wyrwały, by z impetem powitać Małgosię. Za sekundę przy nogach gościa pojawiły się także nasze koty, nawet staruszek Tygrys. Ocierały się o łydki, podczas gdy psy lizały Gosię po twarzy, popiskując radośnie. Zanim zdążyła przywitać się z Adą, upłynęło nieco czasu.

– Witaj, mała! – Ada przytuliła ją mocno i obejrzała od stóp do głów. – Pięknie wyglądasz! Coraz piękniej.

– Ty także! – zaśmiała się Małgosia, zawracając po plecak, który Jarek właśnie wyciągnął z bagażnika.

I była to najprawdziwsza prawda. Ada w obcisłych dżinsach, z burzą rudych włosów, spiętych na karku w luźny koński ogon, wyglądała nie mniej pięknie od tej smarkuli. Co skonstatowałem z zadowoleniem męża.

– To ja już polecę… – odezwał się Jarek.

– Nie wpadniesz nawet na kawę? – zapytałem. Lubiłem go. Doskonale się dogadywaliśmy. Zwłaszcza gdy chodziło o Małgosię.

– Nie wiem… Chyba Ula…

– Żadna Ula. Co: Ula? Ona też mogła przyjechać, a jak nie, to jej strata. Zostajesz na kawie i bez wymówek. Nie po to upiekliśmy tyle ciasta, żebyśmy mieli je teraz z Gośką sami zjadać – zaprotestowała Ada, ciągnąc Jarka za rękaw na werandę.

Oczywiście, poszedł za nią potulnie jak baranek. Adzie się nie odmawia, a na dodatek Jarek przecież kocha słodycze. Trudno zresztą nie kochać sernika albo szarlotki domowej roboty, z jabłkami z własnego sadu.

Reszta w pełnej wersji
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: