Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Coś do ukrycia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
5 września 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Coś do ukrycia - ebook

Mackenzie "Max" Miller ma poważny problem. Jej rodzice wpadli właśnie z niezapowiedzianą wizytą do miasta i jeśli zobaczą jej tatuaże, piercing i ufarbowane na wściekłą czerwień włosy, nieludzko się wściekną. Gorzej - gdy spotkają również jej obecnego chłopaka, Mace'a, zapewne zdecydują się ją wydziedziczyć. Max wmówiła im, że spotyka się z sympatycznym i poukładanym gościem, którego poznała w bibliotece, a wytatuowany facet z tunelami w uszach ni diabła nie pasuje do tego opisu. Sytuacja jest katastrofalna. Jedyne wyjście to w ciągu trzech minut znaleźć kogoś, kto zgodzi się odegrać chłopaka z biblioteki. Cade przeniósł się do Filadelfii by studiować na uniwersytecie Temple, ale nic nie układa się tak, jak sobie zaplanował. Wisienką na torcie są rychłe zaręczyny Bliss i Garricka. Gdy do stolika, przy którym siedzi przysiada się nagle dziwna dziewczyna z jeszcze dziwniejszą prośbą, Cade porzuca na chwilę zdrowy rozsądek i zgadza się na szaloną maskaradę. Szybko okazuje się, że to, co miało potrwać kwadrans, tak szybko się nie skończy. A im dłużej Max i Cade udają parę, tym trudniej im zachować pozory

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7686-301-6
Rozmiar pliku: 637 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2. Max

Dłoń Mace’a wślizgnęła się do tylnej kieszeni moich spodni dokładnie w chwili, w której zadzwonił upchnięty w przedniej kieszeni telefon. Dałam mu trzy sekundy, tyle, ile zajęło mi wygrzebanie aparatu, a potem stuknęłam go łokciem. Zabrał rękę.

W drodze do kawiarni zdążyłam go tak stuknąć trzy razy. Był jak Johnny Bravo z pamięcią komara.

Spojrzałam na wyświetlacz i zobaczyłam zdjęcie mamy, to, które zrobiłam potajemnie, gdy nie patrzyła. Siekała akurat warzywa i z wielkim nożem w garści wyglądała jak szurnięta maniaczka, którą zresztą była. Tylko nóż był nietypowym dodatkiem do jej szaleństwa.

Podbiegłam kilka kroków, pchnęłam drzwi i wślizgnęłam się do kawiarni.

– Cześć, mamo.

W lokalu rozbrzmiewała bożonarodzeniowa muzyka. Przed Świętem Dziękczynienia. Chyba komuś coś się porąbało.

Maniacy. W tym wypadku choinkowi.

– Cześć, kochanie! – Przez przeciągnięte do granic możliwości „e”, zabrzmiała jak robot, który się zaciął. – Co tam porabiasz?

– Nic takiego. Właśnie wpadłam do Mugshots na kawę. To ta kawiarnia, do której was zabrałam, gdy pomagaliście mi w przeprowadzce. Pamiętasz?

– Pewnie, że pamiętam. Sympatyczne miejsce, szkoda tylko, że sprzedają tam alkohol.

Moja mama i jej podejście do życia.

Mace wybrał ten moment (prawdopodobnie najgorszy z możliwych), żeby zapytać głośno:

– Max, skarbie, chcesz to, co zwykle?

Machnęłam na niego ręką i odeszłam kilka kroków.

Mama musiała używać zestawu głośnomówiącego, bo do rozmowy wciął się tata.

– Kto to był, Mackenzie?

Mackenzie.

Wzdrygnęłam się. Wkurzało mnie to, że rodzice nigdy nie zgodzili się nazywać mnie Max. A skoro nie chcieli nazywać per Max swojej małej córeczki, na pewno nie zaakceptują tego, że ta mała córeczka umawia się z facetem imieniem Mace.

Ojcu chyba żyłka by pękła.

– Kolega – mruknęłam.

Mace trącił mnie i potarł palcem wskazującym o kciuk. A, jasne. Ostatnio wylali go z roboty. Podałam mu portfel.

– Czy to ten chłopak, z którym się spotykasz?

Westchnęłam. Okej, nie było nic złego w przyznaniu się do tego, że chodzimy ze sobą, przynajmniej tak długo, jak mogłam zachować część szczegółów dla siebie. Część? Raczej wszystkie.

– Tak, widujemy się od kilku tygodni.

Raczej od trzech miesięcy, ale kij z tym.

– Naprawdę? – zdziwił się tata. – Jak to się stało, że nic o tym nie wiemy?

– Bo na razie to nic poważnego, naprawdę. Ale jest naprawdę miłym gościem. I inteligentnym.

Nie dałabym głowy, czy Mace w ogóle skończył szkołę średnią, ale był zabójczo przystojny i świetnie grał na perkusji. Nie leciałam na facetów, z jakimi najchętniej widziałaby mnie mama. Po tygodniu umarłabym z nudów. Na szczęście na mój widok większość tego typu gości uciekała z wrzaskiem.

– Gdzie się poznaliście? – zapytała mama.

Och, no wiesz, w klubie gogo, w którym tańczę, żeby sobie dorobić, o czym oczywiście nie masz pojęcia.

Takie wyznanie nie wchodziło w grę.

– W bibliotece – oznajmiłam.

Mace w bibliotece, śmiechu warte. Nawet jego tatuaż, napis wydziarany na obojczyku, głosiłby villian zamiast villain¹, gdybym nie była w studiu razem z nim.

– Naprawdę? – Mama była mocno sceptyczna, co zresztą wcale nie mnie nie zdziwiło. Faceci chodzący do bibliotek to była zupełnie inna galaktyka. Jak dotąd każde spotkanie w gronie ja, facet, rodzice kończyło się katastrofą. Mama i tata rozpaczali, bo sądzili, że ktoś zrobił mi porządne pranie mózgu, może nawet lobotomię, a chłopak rzucał mnie dzień później, bo moja przeszłość gryzła jak wściekły pies.

Ta przeszłość miała dwa imiona, Betty i Mick, i nosiła kamizelki w serek, gdy wracała do domu z klubu brydżowego. Czasem trudno mi było uwierzyć, że w naszych żyłach płynie ta sama krew. Gdy po raz pierwszy ufarbowałam włosy na różowo, mama dostała histerii i płakała tak, jakbym miała szesnaście lat i zaszła w ciążę ze śmieciarzem. A to był tylko głupi szampon, który zszedł po kilku myciach.

Teraz obchodziłam się z rodzicami jak z jajkiem, zwłaszcza, że cały czas pomagali mi finansowo. Dzięki temu mogłam więcej czasu poświęcać muzyce. To nie tak, że ich nie kochałam, bo kochałam. Jedyną osobą, której nie darzyłam miłością, byłam ja sama w wersji, którą sobie wymyślili.

Utrzymywanie względnego spokoju wymagało pewnych poświęceń. Nie mówiłam im o facetach, z którymi się spotykałam. Farbowałam włosy na normalny kolor, ilekroć jechałam do domu. Wyjmowałam kolczyki i zakładałam golfy z długim rękawem żeby ukryć dziary. Pracowałam w studio tatuażu, ale im powiedziałam, że jestem recepcjonistką. O dorabianiu w barze nie pisnęłam ani słowem.

Kiedy odwiedzałam rodzinne strony, przez kilka dni zachowywałam się jak typowa przedstawicielka gatunku. A potem wiałam, jeszcze zanim rodzicom udało się zorganizować mi spotkanie z jakimś miłym, dobrze ułożonym księgowym.

– Tak, mamo. W bibliotece.

Kiedy przyjadę do domu na święta, powiem jej, że się nam nie ułożyło. Różnice charakterów i pierdu, pierdu. Albo, że gość okazał się seryjnym mordercą. W sumie niezła wymówka, seryjni mordercy chyba zazwyczaj wydają się miłymi ludźmi.

– To cudownie, nie mogę się doczekać, kiedy go poznam!

Mace wrócił z napojami i moim portfelem. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął piersiówkę i dolał czegoś do swojego kubka. Pokręciłam głową, gdy uniósł pytająco brwi. Kofeina mi wystarczy. Swoją drogą, to zabawne, że Mace nie był w stanie znieść kawy, a alkohol owszem i to w każdej ilości.

– No pewnie – mruknęłam do mamy. Mace wsunął mi ręce pod okrycie i objął mnie w pasie. Jego dłonie były duże i ciepłe. Od ich dotyku przeszedł mnie dreszcz. – Myślę, że go polubicie. – Ostatnie słowo wypowiedziałam na wydechu, bo Mace pocałował mnie w szyję i aż uniosłam oczy ku niebu (a właściwie ku sufitowi) z przyjemności. Nigdy jeszcze nie spotkałam księgowego, który tak by na mnie działał. – Jest bardzo utalentowany – dodałam.

– Niedługo się zobaczymy – burknął tata.

No jasne, jasne. Jeśli myśleli, że naprawdę na święta przywiozę do domu faceta, to byli nawet bardziej naiwni, niż myślałam.

– Pewnie.

Mace wkładał wiele wysiłku w to, żebym olała poranną próbę, ale nawet jego pocałunki nie mogły zmienić faktu, że była to ostatnia okazja, by całą ekipą poćwiczyć przed występem w przyszłym tygodniu.

– Super – ucieszył się tata. – To będziemy w tej kawiarni za jakieś pięć minut.

Kawa wyślizgnęła mi się w ręki i z głośnym plaskiem wylądowała na podłodze.

– Gdzie będziecie? Nie jesteście w Oklahomie?

Mace odskoczył, gdy kawa bryznęła na wszystkie strony.

– Jezu, Max! – warknął, ale nie miałam czasu się nim martwić. Miałam poważniejszy problem.

– Nie złość się na nas, kochanie – zaczęła mama. – Było nam przykro, że nie przyjedziesz do domu na Święto Dziękczynienia… A potem Michael i Bethany zdecydowali się jechać z wizytą do jej rodziny, pomyśleliśmy więc, że wpadniemy do ciebie. Nawet zamówiłam indyka! Och, i powinnaś zaprosić swojego nowego chłopaka, tego z biblioteki.

KURWA JEGO MAĆ. A nawet cały burdel!

– Przykro mi, ale on już ma plany – burknęłam.

– Wcale nie mam – wtrącił się Mace. Nie wiem, czy lata spędzone w zespole i o kilka koncertów za dużo nadwątliły jego słuch, czy od alkoholu zdechła mu połowa szarych komórek, ale palant nie umiał zniżyć głosu. Musiał tak ryczeć?

– Wspaniale! Będziemy za kilka minut, kochanie. Kocham cię, gumiżelko.

Jeśli nazwie mnie gumiżelką w obecności Mace’a, umrę ze wstydu.

– Mamo, poczekaj. – Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale zdążyła odłożyć słuchawkę.

Zajebiście.

Myśl, Max. Myśl szybko. Rodzice na dwunastej za mniej niż pięć minut. Czas na zminimalizowanie strat.

Gdy rozmawiałam, Mace wyminął kałużę kawy i próbował właśnie na powrót mnie objąć. Odepchnęłam go.

A potem popatrzyłam na niego krytycznie, na potargane czarne włosy, głębokie jak studnie oczy, tunele w uszach i mechaniczną czaszkę wytatuowaną na szyi. Całe swoje ja nosił na zewnątrz jak modny ciuch. I zazwyczaj to uwielbiałam.

Moi rodzice znienawidzą go w chwili, gdy go zobaczą.

– Musisz spadać – powiedziałam.

– Co? – Na jego twarzy nie było ani śladu zrozumienia. Wsunął palce w szlufki moich dżinsów i przyciągnął mnie do siebie. – Dopiero przyszliśmy.

Jakaś niewielka część mnie chciała się łudzić, że Mace poradziłby sobie z moją rodziną. Oczarował przecież mnie, co było sporym osiągnięciem, jako iż w obsłudze byłam równie przyjemna jak wygłodniały pyton. Może nie był oszałamiająco bystry i nie miał poukładanego życia, ale do wszystkiego podchodził z pasją. Do mnie również. Był między nami ogień i nie chciałam, by zgasł tylko dlatego, że mama i tata wciąż żyli przeszłością i nigdy nie pogodzili się z tym, co stało się z Alex.

– Skarbie, przepraszam. Moi rodzice wpadli z niezapowiedzianą wizytą i za moment tu będą. Więc, cóż, mógłbyś pójść albo udawać, że mnie nie znasz, czy coś w tym stylu? – poprosiłam.

Miałam zamiar go przeprosić i wyjaśnić, że nie chodzi o to, że się go wstydzę, ale nawet nie dał mi szansy. Uniósł ręce i wycofał się rakiem.

– O kurwa. Pewnie. Spadam. – Ruszył w stronę drzwi. – Zadzwoń, jak się ich pozbędziesz.

I wyszedł. Żadnych pytań, żadnych chęci, by bohatersko stawić czoło nadciągającej niczym lodowiec rodzinie. Przez okno widziałam, że zapalił papierosa, rozejrzał się obojętnie i pomaszerował przed siebie. Przez moment miałam ochotę wybiec za nim, nie wiedziałam tylko, czy po to, by do niego dołączyć, czy żeby skopać mu tyłek.

No cóż, i tak nie mogłam tego zrobić.

Teraz musiałam tylko wymyślić jakiś powód, dla którego mój sympatyczny i dobrze ułożony chłopak z biblioteki nagle rozpłynął się w powietrzu. Powiem rodzicom, że musiał iść do pracy albo na zajęcia. Albo że się nagle rozchorował, może nawet śmiertelnie. Rozejrzałam się za wolnym stolikiem… Pewnie od razu się zorientują, że kręcę, ale nie znalazłam lepszego wyjścia z sytuacji.

Szlag. Lokal był załadowany po brzegi.

Wypatrzyłam czteroosobowy stolik, przy którym siedziała tylko jedna osoba, facet, który wyglądał, jakby zaraz miał się zbierać. Gość miał brązowe, falujące włosy przycięte w schludną fryzurę i był przystojny w ten słodki, niewinny sposób. Ubrany był w sweter (serio?) i zamotany wokół szyi szal (serio?), a w dłoni trzymał książkę. Wyglądał jak żywa reklama biblioteki.

W normalnych okolicznościach, pewnie bym go zignorowała. Faceci tacy jak on nie umawiali się z dziewczynami takimi jak ja. Ale ten gość nie odwrócił wzroku, gdy na niego spojrzałam. Więcej, gapił się na mnie. Oczy miał równie ciemne jak Mace, ale o łagodniejszym wyrazie. Cieplejsze.

To było zupełnie, jakby gwiazdka przyszła wcześniej, jakby wszechświat zlitował się nad biedną, porąbaną Max. Jedyne, czego brakowało, to zawieszony nad głową nieznajomego wielki neon z napisem: OTO ODPOWIEDŹ NA WSZYSTKIE TWOJE PROBLEMY.3. Cade

Dziewczyna spojrzała na mnie w chwili, gdy kończyłem wymyślać jakąś niestworzoną historię o grupce ludzi, czekającej w ogonku po kawę. Nie żebym był nimi zafascynowany, po prostu robiłem wszystko, by nie myśleć o tym, co powiedział Garrick.

Już wcześniej zwróciłem na nią uwagę. Na nią i na jej chłopaka. Usiłowałem ich rozgryźć, ale kompletnie mi nie szło. Obydwoje robili wrażenie stałych bywalców kawiarni, byli pewni siebie i wyglądali jak żywcem wyjęci z katalogu alternatywnej odzieży. On był jak noc – ciemne włosy, ciemne oczy, ciemne tatuaże wyzierające spod skórzanej kurtki. Pistolety, czachy, te sprawy. Ona natomiast jaśniała jak słońce, od wściekle czerwonych włosów, przez równie czerwoną szminkę, aż po zdobiące jej skórę rysunki. Na jej szyi dostrzegłem kilka małych, zrywających się do lotu ptaków, a głęboki dekolt utrzymanej w stylu lat pięćdziesiątych sukienki ukazywał coś, co przypominało sięgające w górę gałęzie.

Choć chłopak raz po raz obejmował dziewczynę i całował ją, czegoś pomiędzy nimi brakowało. Kiedy zadzwonił telefon, ona odwróciła się, nie zaszczycając chłopaka bodaj jednym spojrzeniem, on natomiast natychmiast stracił nią zainteresowanie. To było dziwne. Choć wciąż stali tuż obok siebie, sprawiali wrażenie, jakby każde z nich było częścią innego systemu słonecznego. Zero interakcji, zero zależności, przypadkowe zetknięcie dwóch odrębnych planet.

Facet nawet nie pofatygował się, żeby podnieść kubek, gdy kawa wyślizgnęła się dziewczynie z ręki. Zrobił krok w bok i obojętnie czekał, aż przybędzie uzbrojona w mop odsiecz. A potem wyszedł.

Teraz dziewczyna gapiła się na mnie, jakbym miał coś, czego bardzo potrzebowała. Momentalnie zaschło mi w ustach i poczułem niepokojące poruszenie w okolicach żołądka. I nie tylko tam.

Kiedy kołysząc biodrami i zamiatając szeroką spódnicą, podeszła do mojego stolika, mogłem po raz pierwszy dokładnie się jej przyjrzeć. Miała pełne wargi, szerokie kości policzkowe, niewielki, prosty nos i była powalająco piękna. Z białym kwiatem wpiętym w fantastycznie kolorowe włosy przypominała pinup girl ze starego kalendarza i była zupełnym przeciwieństwem dziewczyn, z którymi kiedykolwiek się umawiałem. I przeciwieństwem Bliss. Może właśnie dlatego nie mogłem oderwać od niej oczu.

Gdy stanęła tuż obok, mogłem wyraźnie dostrzec, że tatuaż na jej klatce piersiowej rzeczywiście przedstawiał drzewo. Nagie gałęzie wyciągały się w górę, aż do obojczyka, a gdy oparła ręce na stole, miałem całkiem niezły widok na dalszą część obrazka – pień niknący pomiędzy pagórkami jej piersi.

Z trudem przełknąłem ślinę, zmuszając się do uniesienia głowy i spojrzenia jej w twarz.

– Mam zamiar poprosić cię o coś i to zabrzmi jak kompletne szaleństwo – powiedziała.

Szaleństwo? To pasowałoby do dzisiejszego dnia.

– Nie ma sprawy – odparłem.

Wślizgnęła się na krzesło koło mnie i poczułem jej zapach. Pachniała czymś słodkim i bardzo kobiecym, czymś, co zupełnie nie pasowało do wyrazistych tatuaży. Nie mogłem wyrzucić z myśli tego cholernego drzewa. Zastanawiałem się, jak wygląda w całości, gdzie się kończy i jak bardzo miękka jest jasna skóra, pod którą je wbito.

– Moi rodzice wpadli z niezapowiedzianą wizytą i chcą poznać mojego chłopaka – oznajmiła, postukując pomalowanymi na czerwono paznokciami.

– A jak ja mogę pomóc? – zapytałem uprzejmie.

Przysunęła się bliżej.

– No tak… Spodziewają się, że przedstawię im miłego i dobrze wychowanego gościa, którego poznałam w bibliotece. Problem w tym, że mój chłopak nie pasuje do tego opisu – wyjaśniła, kładąc mi dłoń na przedramieniu. W duchu przekląłem grubą warstwę zimowych ciuchów. Chciałem poczuć jej dotyk.

– Uważasz, że jestem miły i dobrze wychowany?

Wzruszyła ramionami.

– Wyglądasz na takiego. Wiem, że to zupełne szaleństwo, ale byłabym wdzięczna, gdybyś zgodził się udawać, że jesteśmy parą, dopóki nie uda mi się spławić rodziny.

Spojrzałem na jej soczyście czerwone usta i przyszło mi do głowy kilka rzeczy. Może i były miłe, ale żadna z nich nie miała nic wspólnego z dobrym wychowaniem.

Rzeczywiście, to, co wymyśliła, naprawdę było szalone. Ale… ale byłem aktorem, który nie miał okazji grać od kilku tygodni. Poza tym jakaś część mnie miała wielką ochotę zakneblować miłego i dobrze wychowanego Cade’a, a potem zrzucić go ze schodów. Ta właśnie część podpowiadała mi, że poznanie bliżej pinup girl jest znakomitym pomysłem.

– Proszę – powiedziała błagalnie. – Ja będę mówić i pozbędę się ich najszybciej, jak się da. I mogę zapłacić. – Uniosłem brew. – Okej, nie mogę zapłacić – przyznała – ale coś wymyślę. Cokolwiek sobie zażyczysz.

Z jakiegoś powodu byłem przekonany, że nie rzuciłaby tej propozycji komuś, kto nie wyglądał na miłego i dobrze wychowanego… Ponieważ gdzieś w międzyczasie część mózgu mi się zawiesiła, wiedziałem dobrze, na co mam ochotę.

– Zrobię to – powiedziałem. Całe jej ciało się rozluźniło i posłała mi szeroki uśmiech. Wyglądała obłędnie. – W zamian za randkę – dodałem po chwili.

Cofnęła się zdumiona i wydęła wargi.

– Chcesz się ze mną umówić? – zapytała z niedowierzaniem.

– Tak, chcę się z tobą umówić. Pasuje?

Rzuciła okiem na zegar i zmełła pod nosem przekleństwo.

– Dobra, pasuje. A teraz daj mi swój szalik!

Nie zdążyłem odetchnąć, a ona już usiłowała go ze mnie ściągnąć.

– Co? Tak szybko? – zapytałem, uśmiechając się krzywo.

Posłała mi zdumione spojrzenie, ale dostrzegłem, że ją rozbawiłem. Potrząsnęła głową, zabrała mi szalik i owinęła go wokół własnej szyi, ukrywając pod nim ptaki, gałęzie drzewa i delikatną skórę. Potem chwyciła serwetkę i starła z ust szminkę.

– Moi rodzice wiedzą tylko tyle, że poznaliśmy się w bibliotece. Jesteś miły i poukładany. Są zajebiście konserwatywni, więc żadnych żartów na temat ściągania ubrań. Spotykamy się od kilku tygodni, zupełnie na luzie. Nie powiedziałam im nic więcej, więc nie powinniśmy mieć problemu z wciśnięciem im kitu.

Kilkoma wprawnymi ruchami usunęła z powiek część ciemnego cienia i kredki. Poprawiła fryzurę, a właściwie przeczesała palcami włosy i ułożyła je sobie na ramionach tak, że zakryły liczne kolczyki.

– No dobra, a czym się właściwie zajmujesz? – zapytała, próbując uklepać jakoś fryzurę.

– Jestem aktorem.

– No to pięknie. – Przewróciła oczami. – Nie cierpią aktorstwa prawie tak samo mocno jak muzyki, ale będą musieli to przełknąć.

Chyba wciąż jeszcze nie była zadowolona ze swojego wyglądu, bo nie przestawała pocierać powiek i szarpać za włosy. Miałem wrażenie, że najchętniej nałożyłaby na głowę torbę.

– Wyglądasz świetnie – zapewniłem, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Nie martw się.

Znieruchomiała nagle i popatrzyła na mnie, jakbym przemówił do niej w suahili. A potem posłała mi blady uśmiech. Wciąż jeszcze trzymałem dłoń na jej ramieniu, gdy od wejścia do kawiarni rozległo się wołanie:

– Mackenzie! Mackenzie, skarbie!

Mackenzie…

Nie wyglądała na Mackenzie.

Dziewczyna wzięła głęboki oddech i podniosła się, by stanąć twarzą w twarz z kobietą, która, jak podejrzewałem, była jej matką. Wstałem razem z nią i otoczyłem ją ramieniem w ochronnym geście. Wyglądała na zupełnie rozbitą, co nieco mnie zaskoczyło, bo wcześniej sprawiała wrażenie, jakby mogła podbić cały świat. A przynajmniej poprosić zupełnie obcego faceta, by odegrał szopkę przed jej bliskimi. Superman miał Kryptonit, Mackenzie rodziców.

Spojrzałem na przepychającą się do nas parę w średnim wieku. Mężczyzna wyraźnie łysiał i nosił okulary w drucianych oprawkach, a we włosach kobiety było sporo siwych pasm. Trzymali się za ręce, a wolne ramiona wyciągali w stronę córki, jakby spodziewali się, że wstanie i rzuci im się w objęcia. Córka wyglądała, jakby wolała raczej rzucić się ze skały.

Uśmiechnąłem się.

Okej, to nie powinno być trudne.

Uścisnąłem ramię Mackenzie i wyszeptałem do niej:

– Będzie dobrze.

– Gumiżelko! Kochanie! O Boże, coś ty zrobiła z włosami? Mówiłam ci, żebyś nie używała tych kiepskich farb!

Mackenzie zagryzała dolną wargę tak mocno, że aż zdziwiłem się, że obyło się bez krwi, gdy matka zgniotła ją w uścisku. Po krótkiej chwili przyszła kolej na ojca i Mackenzie puściła moją rękę. Odszedłem kawałek w bok i wyciągnąłem dłoń do jej matki.

– Miło mi panią poznać, pani…

Pani jaka? Słowa wymknęły mi się z ust zanim zorientowałem się, że nie mam bladego pojęcia, jak ci ludzie mają na nazwisko. Szlag, wcześniej nie wiedziałem nawet, że Mackenzie nazywa się Mackenzie.

Kobieta ujęła moją dłoń i przyglądała mi się z zainteresowaniem, przekrzywiając głowę. Kątem oka widziałem, że Mackenzie uwolniła się z ramion ojca, a na jej twarzy pojawia się wyraz absolutnej zgrozy.

Och, do diabła!

Uśmiechnąłem się najbardziej czarującym uśmiechem, jaki miałem w repertuarze.

– Mackenzie tyle mi o pani mówiła, że mam wrażenie, że powinienem raczej nazywać panią mamą – oświadczyłem radośnie i ruszyłem wziąć zbaraniałą, kompletnie nieznaną mi kobietę w objęcia.4. Max

Obejmował moją matkę.

On, kompletnie obcy koleś. Byłam w stanie znieść ledwie kilka uścisków rocznie, by nie czuć się przyduszona, a on tkwił w splotach boa dusiciela przez trzy, cztery, pięć sekund… I dłużej.

Na dodatek to był taki szczery, prawdziwy uścisk, a nie coś, co odbębniłam z ojcem.

Jezu Chryste, ten facet położył brodę na głowie mojej matki!

Kolejne sekundy ciągnęły się w nieskończoność. Ze sposobu, w jaki mama go obejmowała, wnosiłam, że szybko się od niej nie uwolni. Poprawka. Prawdopodobnie nigdy się od niej nie uwolni. To było zupełnie jak w jednej z tych smutnych historii, w których dzieci tak mocno tulą kota, że ten zaczyna się dusić.

Mniej więcej po trzech wiecznościach chłopak roześmiał się i poklepał mamę po plecach. Mój śmiech w obecności rodziców brzmiał zazwyczaj, jakby ktoś przystawił mi pistolet do głowy. Jego wyszedł całkiem naturalnie.

Zerknęłam na zegarek. Dziesięć sekund. Dokładnie tyle trwał wężowy uścisk.

Po dziesięciu sekundach ja dostałabym ataku paniki. Choć z drugiej strony raczej nie udałoby mi się tak szybko wyrwać. Mama wciąż chyba myślała, że jeśli będzie mnie ściskać wystarczająco długo i mocno, wyciśnie ze mnie wszystkie złe fluidy.

– Państwa wizyta jest jak dar od losu – oznajmił z żarem w głosie chłopak. – Mackenzie nigdy by się do tego nie przyznała, ale strasznie za państwem tęskniła.

Drgnęłam, gdy nazwał mnie Mackenzie, ale mamie wyraźnie się to spodobało. Nigdy nie dowiedziałam się, czy jej awersja do imienia Max brała się z tego, że było to męskie imię, czy dlatego, że boleśnie przypominało jej o Alexandrii… o Alex.

Popatrzyła na mnie pełnymi łez oczami. Ja pierdolę! Minęło piętnaście sekund, a ona już zaczęła szlochać ze szczęścia. Naprawdę wszyscy faceci, z którymi się spotykałam, byli aż tak beznadziejni?

Na pewno popełniłam błąd, przedstawiając im Jake’a. Nalegał, żeby zwracali się do niego per Brzytwa. Dobra, to było przegięcie, ale wtedy naprawdę chciałam ich wkurzyć. Czasem bywało lepiej… Serio.

– Jestem Cade Winston – przedstawił się ojcu chłopak. – Wychowaliście państwo wspaniałą córkę.

Tata uścisnął mu dłoń i zapytał:

– Naprawdę?

NAPRAWDĘ? Dzięki. Żadnego: „Dziękuję”, czy: „Wiem”, tylko zakichane: „Naprawdę?”. Chyba z pięć sekund zajęło mu przywołanie na twarz uśmiechu… Zupełnie jakby cała moja wspaniałość była jego zasługą.

– Miło mi cię poznać, synu – oznajmił.

Oho, już wydali mnie za mąż.

Usiąść. Musiałam usiąść.

Wracając do stolika, nie odezwałam się ani słowem, ale mój podstawiony chłopak, Cade, musiał mieć szósty zmysł, bo zmaterializował się nagle tuż obok i z wielką kurtuazją odsunął dla mnie krzesło. Rodzice zatrzymali się kilka kroków za nami i gapili się na całą scenę, jakby chcieli na zawsze utrwalić ją w pamięci. Jezu…

Gdy Cade chwycił moją dłoń, po kręgosłupie przebiegło mi coś jak elektryczne iskry i przestałam myśleć. Po prostu usiadłam i patrzyłam na niego, a rodzice stali nad nami i patrzyli na nas i wszystko robiło się coraz bardziej dziwaczne. A potem, jakby dla podkreślenia absurdalności całej sytuacji, mama wyciągnęła skądś batystową chusteczkę…

Być może któregoś dnia popatrzę wstecz i będę się śmiać na wspomnienie tego cyrku, pomyślałam. Być może któregoś dnia trafię na pociąg metra, który nie będzie capił szczynami.

O tak, cudowna przyszłość na pewno kryła przede mną wiele niespodzianek.

W końcu tata wyrwał się spod działania czaru i zwrócił się do mamy:

– Chodź, Betty, kupimy coś do picia. Zaraz wrócimy.

Poczekałam, aż rodzice staną w ogonku do kasy, a potem obróciłam się w stronę Cade’a, hamując przemożną chęć przywalenia mu z piąchy.

– Co to było, do ciężkiej cholery? – warknęłam.

Zmarszczył brwi i nie puszczając mojej dłoni, przekrzywił lekko głowę.

– Witałem twoich rodziców – odpowiedział, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem.

Nadal chciałam być na niego wściekła, ale miał takie piękne oczy i takie długie rzęsy, że wbrew sobie złagodniałam. Planowałam go objechać, a zamiast tego zaczęłam się rumienić. Szlag.

Nigdy, przenigdy nie byłam typem zapłonionej panienki!

Wyrwałam się z jego uścisku i odwróciłam wzrok.

– Chyba raczej rujnowałeś moją szansę na to, że kiedykolwiek polubią mojego prawdziwego chłopaka – powiedziałam oskarżycielsko drżącym z napięcia głosem. Było mi łatwiej, gdy na niego nie patrzyłam. Wtedy mózg mi trybił. – Sorry, koleś, obejmowałeś moją matkę! Takie uściski do dla niej jak crack dla ćpuna!

– Przepraszam, ale nie wiedziałem, jak masz na nazwisko. Musiałem improwizować.

Splotłam ramiona na piersi, jakbym chciała odgrodzić się od całego świata. Musiałam przyznać, że facet odwalił kawał dobrej roboty. Rodzice wyglądali na uszczęśliwionych i chyba nie żywili żadnych podejrzeń. Powinnam czuć się uspokojona tym, że Cade miał tę aktorską żyłkę, ale wciąż groził mi atak serca.

– Po prostu… po prostu jej więcej nie obejmuj – mruknęłam. Boże broń, żeby miała uznać to za normę i oczekiwać, że też będę rzucać się jej w ramiona. – Chcę tylko jakoś przetrwać ich wizytę, jasne? Nie musisz dawać popisów na miarę Oscara. Aha, na nazwisko mam Miller.

– Przyjąłem. Nie ma sprawy, Mackenzie.

Imię zazgrzytało mi w uszach. Lata minęły od dnia, w którym ktoś spoza rodziny tak się do mnie zwrócił, i z jakiegoś powodu teraz zabrzmiało to gorzej niż kiedykolwiek wcześniej.

– Nie nazywaj mnie Mackenzie – wysyczałam jak nieszczelna rura pod wysokim ciśnieniem. – Nazywam się Max.

Moja wściekłość nie zrobiła na nim najmniejszego wrażenie.

– Okej, Max. To imię znacznie lepiej do ciebie pasuje – powiedział, posyłając mi krzywy uśmiech.

Żeby go… Sposób, w jaki gasił moje wybuchy (albo niewypały) był bardziej niż frustrujący. Cade położył dłoń za moimi plecami i przysunął się bliżej. Pyk – moja strefa prywatności pękła jak mydlana bańka. Czułam się otoczona – z jednej strony miałam stół, o który opierał się ręką, za plecami oparcie i jego ramię. Nie, nie powinnam patrzeć w te karmelowe oczy i podziwiać długich rzęs. Nagle Cade pochylił się tak, że poczułam jego zarost na swoim policzku oraz zapach wody kolońskiej, słodkawy i korzenny. Syreny alarmowe w mojej głowie zaczęły przeraźliwie wyć.

– Twoja mama wraca. Obiecuję, że nie będę jej więcej obejmować – szepnął mi wprost do ucha, a ja poczułam ulgę.

Nie leciał na mnie, udawał. To było przedstawienie na użytek rodziców. Syreny alarmowe umilkły, ale wciąż czułam się dość niewyraźnie.

Tata czekał na zamówienie przy barze, więc Cade poderwał się, by odsunąć mamie krzesło. Przymknęłam oczy w nadziei, że uda mi się w przeciągu tych kilku sekund pozbierać się do kupy.

– Mackenzie powiedziała, że poznaliście się w bibliotece – zagaiła mama.

Otworzyłam usta, by odpowiedzieć, ale Cade mnie uprzedził.

– To prawda. Max – posłał mi porozumiewawcze spojrzenie – pomogła mi znaleźć książkę. Dużo czasu zmarnowałem, szukając zupełnie nie tam, gdzie trzeba.

Idealnie wyprofilowane brwi mojej rodzicielki podjechały prawie do linii włosów.

– Niebywałe! Nie miałam pojęcia, że w ogóle wie, gdzie jest biblioteka! Kiedy była młodsza, nie sposób było jej przekonać do czytania, chyba że chodziło o teksty piosenek. Normalne dzieciaki można było przekupić słodyczami, żeby odrobiły pracę domową, ale nie Mackenzie. Na nią nie było sposobu.

Zacisnęłam zęby, żeby nie rzucić jakiejś uwagi o tym, kto w tym domu był normalny. Na szczęście Cade czuwał.

– Och, to była książka o zasadach kompozycji. Potrzebowałem jej do pracy i miałem szczęście trafić na prawdziwą ekspertkę. Właśnie kogoś takiego potrzebowałem. – Popatrzył na mnie i objął mnie ramieniem. – I nadal potrzebuję.

Tek koleś miał na mnie dziwny wpływ. Niewielka część mnie chciała zemdleć z rozkoszy, słysząc to tandetne wyznanie. Większa część wolałaby się raczej porzygać. Nie miało to zresztą najmniejszego znaczenia, bo wszystko, co mówiliśmy i robiliśmy, było kompletną bzdurą.

Ale działało! Mama westchnęła zachwycona i przynajmniej na moment zapomniała, jak wielki zawód sprawiam jej swoimi zainteresowaniami.

– Referat? – zapytała. – Wciąż studiujesz?

– Tak, proszę pani. Na Uniwersytecie Temple.

Co ja mówiłam o tym, żeby nie przeginał?

– Naprawdę? – Twarz mamy rozjaśniła się na moment, a potem spochmurniała. – Studiujesz muzykę?

– Nie, proszę pani. Aktorstwo. Piszę pracę o wykorzystaniu utworów muzycznych w teatrze.

– Aktorstwo? To… sympatyczne – powiedziała z wymuszonym uśmiechem.

Alleluja, wreszcie coś, co się jej nie spodobało!

– To jest właśnie to, co kocham. Ale nie zdecydowałem jeszcze, czy nie wolałbym wykładać w college’u.

– Profesor? To wspaniałe!

Niech mnie ktoś zabije. W wyścigu o miłość rodziców przegrałam z zupełnie obcym facetem.

– O czym rozmawiacie? – zapytał tata, stawiając na stole dwa kubki kawy.

Mama nie dała szansy dojść nam do słowa.

– Cade studiuje na Uniwersytecie Temple, żeby wykładać w college’u. Czy to nie fantastyczne?

Gdyby słuchanie selektywne było dyscypliną olimpijską, złoty medal mama miałaby w kieszeni.

– Rzeczywiście, brzmi ciekawie.

Cade uśmiechnął się ciepło.

– Dziękuję, panie Miller.

Tata przestał na moment dmuchać w kawę i walnął z grubej rury:

– Proszę, mów mi Mick.

MICK?

Kiedyś miałam taki właśnie koszmarny sen. Nie, pomyłka, w tamtym byłam zupełnie naga. Wyobraziłam sobie, że siedzenie w kawiarni z gołą dupą byłoby gorsze od tej komedii, ale wcale nie zrobiło mi się od tego lepiej. Rozluźniony Cade rozparł się na krześle i uśmiechnął beztrosko. Wyglądał zupełnie naturalnie. Jakby dobrze się bawił.

– Jasne, Mick, dzięki. Jak minęła podróż?

Tata parsknął z dezaprobatą.

– Koszmarnie! Na lotnisku potraktowali nas jak terrorystów i prześwietlili z każdej strony. Jeśli dostanę raka, będę wiedział, komu go zawdzięczam. Powinniśmy wszyscy wrócić do jazdy pociągami. Byłoby dłużej, ale na pewno przyjemniej!

Komedio, trwaj!

– Raz jeden jechałem pociągiem – rzucił Cade. – Ale to była całkiem przyjemna podróż. Może rzeczywiście następnym razem daruję sobie samolot.

Pociągi… Raz jeszcze przypomniałam sobie, że sytuacja mogłaby być gorsza. Gdyby tata próbował rozmawiać o pociągach z Mace’em, ten świr pewnie uznałby, że to aluzja do pociągu wjeżdżającego do tunelu. A potem strzeliłby adekwatnym dowcipem i wywołałby katastrofę, przy której wybuch jądrowy to pikuś.

– Ale dosyć o nas – oznajmił wreszcie tata. – Powiedzcie coś więcej. Mackenzie, córeczko, dlaczego trzymałaś tego miłego młodego człowieka w tajemnicy?

Posłałam Cade’owi pytające spojrzenie – moja kolej?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: