Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarna lista - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 stycznia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Czarna lista - ebook

Najnowszy, długo wyczekiwany tytuł Fredericka Forsytha, mistrza thrillera politycznego – trzymająca w napięciu powieść sensacyjna.

Jest rok 2014. USA i Wielką Brytanią wstrząsa seria zabójstw. Morderstw dokonują fanatyczni fundamentaliści islamscy, zainspirowani zamieszczanymi w internecie kazaniami, nawołującymi do zabijania niewiernych. Ich autor, nazywany Kaznodzieją, trafia na tajną listę osób „do odstrzału” – groźnych terrorystów do natychmiastowego wyeliminowania. Na czele TOSY, jednostki operacyjnej, której zadaniem jest likwidacja celów, staje Tropiciel, były podpułkownik piechoty morskiej i syn jednej z ofiar. W ustaleniu tożsamości i miejsca pobytu tajemniczego Kaznodziei pomaga Tropicielowi genialny haker, nastolatek z zespołem Aspergera. Rozpoczyna się pościg za nieuchwytnym terrorystą…

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7885-177-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

O książce

Najnowsza powieść mistrza politycznego thrillera, którą słynny pisarz powraca do swoich korzeni – do Dnia Szakala.

Rok 2014. USA i Wielką Brytanią wstrząsa seria zabójstw. Łączy je wspólny mianownik: mordercy to nawróceni na fanatyczny dżihad islamiści, zainspirowani zamieszczanymi w internecie kazaniami wzywającymi do zabijania niewiernych. Ich autor, nazywany Kaznodzieją, trafia na amerykańską listę osób „do odstrzału” – groźnych terrorystów, którzy mają być zlikwidowani bez stawania przed sądem. Egzekucjami zajmuje się specjalna jednostka „łowców głów” – Komórka Wsparcia Operacyjno-technicznego, w skrócie TOSA. Jej najlepszym agentem jest niejaki Tropiciel, były podpułkownik marines, którego ojciec zginął ostatnio z rąk terrorystów. Tropiciel nie wie nic o swoim celu: nie zna jego nazwiska, wyglądu ani nawet miejsca pobytu. Aby namierzyć Kaznodzieję, zwraca się o pomoc do genialnego hackera o pseudonimie Ariel, nastolatka z zespołem Aspergera, który nigdy nie wychodzi z domu…FREDERICK FORSYTH

Słynny pisarz i dziennikarz brytyjski. Mając 17 lat, wstąpił do RAF-u i uzyskał licencję pilota wojskowego. Dwa lata później porzucił służbę w lotnictwie na rzecz dziennikarstwa. W latach 1961-65 był korespondentem Reutera w Berlinie i Paryżu. W 1967 z ramienia BBC wyjechał do Biafry, skąd nadawał reportaże z wojny z Nigerią. Wyrzucony z pracy za rzekomą nieobiektywność, powrócił do Biafry jako wolny strzelec i zaprzyjaźnił się z przywódcą secesjonistów. Światową sławę przyniósł pisarzowi wydany w 1971 thriller Dzień Szakala. Umocniły ją kolejne powieści i zbiory opowiadań, m.in. Akta Odessy, Psy wojny, Diabelska alternatywa, Dezinformator, Ikona, Weteran, Mściciel, Afgańczyk, Kobra i Czarna Lista. Łączny nakład książek Forsytha, uznanego za twórcę gatunku zwanego thrillerem polityczno-spiskowym, przekroczył sto milionów egzemplarzy. Sukces literacki zdyskontowały liczne adaptacje kinowe i telewizyjne, w tym głośny obraz Freda Zinnemanna o próbie zamachu na generała de Gaulle’a.

www.frederickforsyth.co.ukOsoby

Kaznodzieja – terrorysta Tropiciel – łowca głów Gray Fox – dyrektor TOSA

Roger Kendrick, pseudonim Ariel – geniusz komputerowy

Ibrahim Samir, pseudonim Troll – geniusz komputerowy

Javad – wtyczka CIA w pakistańskiej ISI

Benny – szef wydziału Mossadu, dział Rogu Afryki, Tel Awiw

Opal – agent Mossadu działający z Kismaju

Mustafa Dardari – właściciel Masala Pickles

Adrian Herbert – SIS (Szóstka, MI6)

Laurence Firth – Piątka (MI5)

Harry Andersson – szwedzki armator i potentat finansowy

Kapitan Stig Eklund z Malmö

Kadet Ove Carlsson z Malmö

Al-Afrit – Somalijczyk, przywódca klanu i herszt piratów

Gareth Evans – negocjator

Ali Abdi – negocjator

Emily Bulstrode – herbaciarka

Jamma – prywatny sekretarz Kaznodziei

David, Pete, Barry, Dai, Kudłaty i Tim – pathfinderzyProlog

W mrocznym i tajnym sercu Waszyngtonu spoczywa krótka supertajna lista. Zawiera nazwiska terrorystów uznanych za tak groźnych dla obywateli oraz interesów Stanów Zjednoczonych, że skazano ich na śmierć bez silenia się na aresztowanie, postawienie przed sądem i zapewnienie należytego procesu. Ten wykaz nazywany jest Czarną Listą.

Co tydzień, we wtorek rano, w Gabinecie Owalnym nad ewentualnymi uzupełnieniami listy debatują prezydent oraz sześć osób – zawsze tyle, ani mniej, ani więcej. Wśród nich są dyrektor CIA oraz czterogwiazdkowy generał dowodzący największą i najgroźniejszą prywatną armią na świecie. Mowa o JSOC, Połączonym Dowództwie Operacji Specjalnych – najbardziej elitarnej jednostce sił specjalnych, która podobno nie istnieje.

Pewnego zimnego ranka, wiosną 2014 roku, do listy dopisano nową pozycję. Człowieka tak nieuchwytnego, że potężna amerykańska machina antyterrorystyczna nie dysponowała ani jego prawdziwym nazwiskiem, ani zdjęciem. Podobnie jak Anwar al-Awlaki, urodzony w Stanach Zjednoczonych jemeński fanatyk wygłaszający pełne nienawiści kazania za pośrednictwem internetu, który swego czasu znajdował się na Czarnej Liście i w 2011 roku w północnym Jemenie został zmieciony z powierzchni ziemi wystrzelonym z drona pociskiem, ten nowy nabytek również zamieszczał swoje kazania w sieci. Siła jego przemówień była tak wielka, że młodzi ludzie z muzułmańskiej diaspory stawali się radykalnymi islamistami i mordowali w jego imieniu.

Tak jak Awlaki, on również przemawiał nienaganną angielszczyzną. Z braku nazwiska znano go po prostu jako Kaznodzieję.

Zadanie zlecono JSOC, którego dowódca przekazał je TOSA – jednostce tak dalece zakamuflowanej, że dziewięćdziesiąt osiem procent amerykańskich oficerów w służbie czynnej nigdy o niej nie słyszało.

Tymczasem TOSA to maleńki wydział z siedzibą w północnej Wirginii, którego zadaniem jest ściganie terrorystów usiłujących uniknąć karzącej ręki amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości.

Po południu tego samego dnia dyrektor TOSA, we wszystkich oficjalnych dokumentach występujący jako Gray Fox, wszedł do gabinetu swojego najstarszego rangą łowcy i położył na jego biurku kartkę. Widniały na niej tylko cztery słowa:

Kaznodzieja. Zidentyfikować. Namierzyć. Zlikwidować.

Poniżej figurował podpis głównodowodzącego, czyli prezydenta. Tym samym kartka nabrała mocy dekretu prezydenckiego.

Mężczyzna patrzący na dekret – enigmatyczny podpułkownik Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych – miał czterdzieści pięć lat. Również on, zarówno w tym budynku, jak i poza nim, znany był tylko pod kryptonimem – jako TROPICIEL.1

W razie potrzeby Jerry Dermott z ręką na sercu mógłby przysiąc, że nigdy nikogo świadomie nie skrzywdził, więc nie zasługuje na śmierć. Ale to go nie uratowało.

Była połowa marca w Boise, w Idaho. Zima niechętnie ustępowała, lecz na szczytach wysokich gór otaczających stolicę stanu wciąż zalegał śnieg i nadal wiał od nich przenikliwy wiatr. Przechodnie na ulicy kulili się w ciepłych płaszczach, gdy z budynku legislatury przy West Jefferson Street 700 wyszedł kongresmen stanowy.

Pojawił się w okazałym wejściu do Kapitolu i oddalając się od ścian z piaskowca, zszedł schodami na ulicę, gdzie czekała już na niego limuzyna. Pozdrawiając, jak zwykle, uprzejmym skinieniem głowy policjanta stojącego pod kolumnami portyku, zauważył, że Joe, od wielu lat jego wierny kierowca, obchodzi samochód, by otworzyć tylne drzwi. Nie zwrócił jednak uwagi na opatuloną postać, która wstała z ławki na chodniku i ruszyła w jego stronę.

Mężczyzna był ubrany w długi ciemny płaszcz i przytrzymywał rękami jego rozpięte poły. Na głowie miał wzorzystą wełnianą czapkę. Ewentualnego obserwatora – ale takiego nie było – mogłoby zdziwić jedynie to, że spod płaszcza nie wystawały nogawki dżinsów, tylko biała szata. Później ustalono, że był to arabski diszdasz.

Jerry Dermott podchodził już do otwartych drzwi limuzyny, lecz kiedy usłyszał: „Panie kongresmenie!”, odwrócił się do wołającego. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył na tym świecie, była ogorzała twarz człowieka, który patrzył na niego na przestrzał, jakby spoglądał na coś w oddali. Poły płaszcza rozsunęły się, lufy wiszącego pod materiałem obrzyna powędrowały w górę.

Później policja ustaliła, że wypalono z obu luf jednocześnie; gilzy były nabite grubym śrutem, a nie śruciną na ptaki. Strzał padł z odległości mniej więcej trzech metrów.

Skrócone przez obcięcie lufy powodowały szeroki rozrzut. Część stalowych kulek minęła kongresmena z obu stron, a kilka trafiło Joego z taką siłą, że się odwrócił i zatoczył. Pod marynarką miał pistolet, nie zdążył go jednak użyć, bo chwycił się rękami za twarz.

Zareagował tylko policjant na schodach. Wyciągnął rewolwer i popędził w dół. Napastnik uniósł obie ręce, prawą ściskając strzelbę, i coś krzyknął. Ale policjant nie mógł wiedzieć, że druga lufa też jest pusta, więc wypalił trzy razy. Jako wprawny strzelec z odległości sześciu metrów nie mógł chybić.

Trzy kule trafiły krzyczącego mężczyznę w sam środek klatki piersiowej z taką siłą, że poleciał do tyłu, odbił się od bagażnika limuzyny, padł na brzuch i skonał z twarzą w rynsztoku. W drzwiach gmachu pojawili się ludzie. Widząc dwa trupy, szofera gapiącego się na swoje zakrwawione dłonie oraz policjanta, który stoi nad napastnikiem, celując w niego z trzymanego oburącz rewolweru, biegiem wrócili do budynku, by wezwać wsparcie.

Zwłoki dwóch mężczyzn przewieziono do kostnicy miejskiej, a Joe trafił do szpitala na usunięcie trzech śrucin, które utkwiły mu w twarzy. Kongresmen nie żył, jego pierś przeszyło ponad dwadzieścia stalowych kulek, przebijając mu serce i płuca. Napastnik również był martwy.

Kiedy leżał nagi na stole sekcyjnym w kostnicy, nadal nie znano jego tożsamości. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów ani, co dziwne, śladów owłosienia na ciele, jeśli nie liczyć brody. Dopiero zamieszczenie jego portretu w popołudniówkach zaowocowało dwojgiem informatorów: dziekan położonej na obrzeżach miasta uczelni rozpoznał w zabójcy pochodzącego z Jordanii studenta, a właścicielka pensjonatu – jednego ze swoich lokatorów.

Śledczy, którzy przetrząsnęli mieszkanie zabitego, zabrali wiele książek w języku arabskim oraz laptopa. W laboratorium policyjnym zgrano zawartość komputera. A wtedy w komendzie głównej policji w Boise zobaczyli coś, czego jeszcze nie widzieli. Na twardym dysku zapisany był cykl wykładów, a raczej kazań, wygłaszanych przez zamaskowaną postać, spoglądającą w obiektyw kamery pałającymi oczami i posługującą się płynną angielszczyzną.

Przekaz był prosty i brutalny. Prawdziwie wierzący powinien wyrzec się herezji i nawrócić na muzułmańską prawdę. Zgodnie z tym, co nosi w duszy, ma się nikomu nie zwierzać ani nie ufać, przyjąć filozofię dżihadu i stać się wiernym, lojalnym żołnierzem Allaha. Następnie powinien wyszukać znaną osobistość w służbie Wielkiego Szatana i wysłać ją do piekła, po czym zginąć jako szahid, męczennik, i na zawsze zamieszkać w raju Allaha. Takich kazań były dziesiątki, a każde niosło to samo przesłanie.

Policja przekazała dowody rzeczowe do biura terenowego FBI w Boise, skąd całość akt przesłano do gmachu J. Edgara Hoovera w Waszyngtonie. W krajowej centrali FBI materiały nikogo nie zdziwiły. Już wcześniej słyszeli tam o Kaznodziei.

1968

Ósmego listopada pani Lucy Carson zaczęła rodzić, więc zabrano ją prosto na oddział położniczy Szpitala Marynarki Wojennej w Camp Pendleton w Kalifornii, gdzie stacjonowała jednostka męża. Dwa dni później urodził się jej pierwszy i – jak się okazało – jedyny syn.

Nadano mu imię Christopher, po dziadku ze strony ojca, lecz ponieważ tamtego wysokiego rangą oficera piechoty morskiej wszyscy nazywali Chris, na dziecko wołano Kit. Chodziło tylko o to, żeby nie mylić wnuka z dziadkiem – zbieżność przezwiska z przydomkiem słynnego generała i pogromcy Indian z Dzikiego Zachodu była całkowicie przypadkowa.

Data urodzin, dziesiąty listopada, również była szczęśliwa – tego dnia w 1775 roku narodził się Korpus Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych.

Kapitan Alvin Carson przebywał akurat w Wietnamie, gdzie toczyły się zażarte walki i miało tak być jeszcze przez pięć lat. Ale że jego tura właśnie dobiegała końca, dostał przepustkę na święta Bożego Narodzenia, by mógł się zobaczyć z żoną i dwiema córeczkami oraz utulić swojego pierwszego syna.

Zaraz po Nowym Roku odleciał z powrotem do Wietnamu, skąd w roku 1970 na dobre wrócił do rozrastającej się bazy piechoty morskiej w Pendleton. Jego następny przydział nie wiązał się z wyjazdem – kolejne trzy lata spędził w Kalifornii, patrząc, jak syn wyrasta z niemowlaka na czteroipółlatka.

Tutaj, z dala od śmiercionośnych azjatyckich dżungli, prowadził z żoną typowe życie wojskowego stacjonującego w bazie – obracające się między kwaterami dla małżeństw, biurem, klubem towarzyskim, kantyną i kościołem. Mógł też uczyć syna pływania w basenie portowym Del Mar. Lata spędzone w Pendleton wspominał później jako życie usłane różami.

W roku 1973 przeniesiono go wraz z rodziną do bazy Quantico niedaleko stolicy kraju, Waszyngtonu. Quantico było wówczas olbrzymią, pełną komarów i kleszczy dziczą, w której mały chłopczyk mógł się uganiać pośród drzew za wiewiórkami i szopami praczami.

Carsonowie wciąż przebywali w bazie, gdy Henry Kissinger i Le Duc Tho z Wietnamu Północnego spotkali się pod Paryżem i wypracowali porozumienie oficjalnie kończące dekadę krwawej jatki, zwanej dzisiaj wojną wietnamską.

Carson, obecnie już w stopniu majora, wrócił na swoją trzecią turę do Wietnamu, gdzie niebezpieczeństwo wciąż czyhało na każdym kroku, bo wojska Wietnamu Północnego szykowały się do złamania układów paryskich i dokonania inwazji na południe. Odwołano go do kraju wcześnie, jeszcze przed szaleńczą przepychanką na dachu ambasady, kiedy to tłum ludzi pragnął się dostać do ostatniego samolotu czekającego na lotnisku.

Przez ten czas jego syn Kit przeszedł wszystkie normalne etapy rozwoju amerykańskiego chłopca – baseballowa Mała Liga, skauci, szkoła. Latem 1976 roku major Carson z rodziną został przeniesiony do trzeciej ogromnej bazy piechoty morskiej – Camp Lejeune w Karolinie Północnej.

Jako zastępca dowódcy batalionu pracował w Ósmej Kwaterze Głównej Piechoty Morskiej przy ulicy C, a mieszkał z żoną i trójką dzieci w bezładnym skupisku domów dla żonatych oficerów. Nigdy nie rozmawiano o tym, kim chciałby w przyszłości zostać dorastający chłopiec. Urodził się jako syn dwóch rodzin: Carsonów oraz piechoty morskiej. Zakładano więc, że pójdzie w ślady dziadka i ojca, wstąpi do szkoły oficerskiej i przywdzieje mundur.

W latach 1978–1981 majora Carsona skierowano na placówkę, która od dawna mu się należała – w Norfolk, wielkiej amerykańskiej bazie marynarki i piechoty morskiej na południowym brzegu zatoki Chesapeake w północnej Wirginii. Rodzina zamieszkała na terenie bazy, major zaś, jako oficer marines, wypłynął w rejs na pokładzie USS Nimitz – dumy floty lotniskowców. Właśnie z niego przyglądał się fiasku operacji Orli Szpon, znanej także jako Desert One: nieudanej próby odbicia z ambasady w Teheranie amerykańskich dyplomatów, których w charakterze zakładników przetrzymywali „studenci” ogłupieni przez ajatollaha Chomeiniego.

Stojąc na mostku Nimitza, z lornetką peryskopową przy oczach, patrzył, jak osiem olbrzymich helikopterów Sea Stallion z rykiem silników odlatuje w kierunku brzegu, by wesprzeć zielone berety i rangerów, którzy mieli wedrzeć się do ambasady, uwolnić dyplomatów i odstawić ich na bezpieczny okręt.

Widział, jak większość z nich wraca poobijana. Najpierw te dwa, które popsuły się nad irańskim wybrzeżem, bo wpadły w burzę piaskową, nie mając odpowiednich filtrów powietrza. Później inne, transportujące rannych, po tym jak jedna z maszyn wbiła się w przednią szybę herculesa i eksplodowała w kuli ognia. Do końca swoich dni z goryczą wspominał tę katastrofę i idiotyczne planowanie, które do niej doprowadziło.

Od 1981 do 1984 roku Alvin Carson, wówczas już podpułkownik, przebywał z rodziną w Londynie, jako attache Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych w ambasadzie przy Grosvenor Square. Kita zapisano do amerykańskiej szkoły w St John’s Wood. Później chłopiec miło wspominał ten trzyletni pobyt w Londynie. Były to czasy Margaret Thatcher, Ronalda Reagana i ich nadzwyczajnej współpracy.

Zaatakowano i wyzwolono Falklandy. Tydzień przed wkroczeniem brytyjskich spadochroniarzy do Port Stanley Ronald Reagan złożył oficjalną wizytę państwową w Londynie. Najpopularniejszym Amerykaninem w mieście stał się Charlie Price, nowo mianowany ambasador. Odbywały się przyjęcia i bale. Podczas prezentacji personelu ambasady Carsonowie zostali przedstawieni królowej Elżbiecie. Czternastoletni Kit Carson po raz pierwszy zadurzył się w dziewczynie. A jego ojciec zaliczył dwudziesty rok służby w Korpusie Piechoty Morskiej.

Pułkownik Carson został awansowany na dowódcę Drugiego Batalionu Trzeciego Pułku Piechoty Morskiej i przeniesiony z rodziną do Kaneohe Bay na Hawajach, gdzie panował całkiem inny klimat niż w Londynie. Dla nastolatka nastąpił okres surfowania, nurkowania z fajką i z akwalungiem, łowienia ryb oraz wyjątkowo aktywnych kontaktów z dziewczętami.

W wieku szesnastu lat Kit zapowiadał się na wybitnego sportowca, lecz oceny w szkole świadczyły również o jego nieprzeciętnej inteligencji. Kiedy rok później ojca awansowano do sztabu i odesłano na kontynent, Kit, który jako skaut zdobył wszystkie sprawności, rozpoczął szkolenie dla oficerów rezerwy. Założenie sprzed lat stało się ciałem – chłopak nieuchronnie szedł w ślady ojca i zamierzał wstąpić do piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych.

Po powrocie do kraju czekały go studia. Wysłany na uniwersytet publiczny William and Mary w Williamsburgu w Wirginii, przez cztery lata mieszkał w akademiku. Jako przedmioty kierunkowe wybrał historię i chemię. Przez trzy lata długie letnie wakacje poświęcał nauce skakania ze spadochronem, nurkowania z akwalungiem i zajęciom w szkole kadetów w Quantico.

Wiosną 1989 roku, mając dwadzieścia lat, ukończył studia i razem z dyplomem dostał pierwszą belkę na ramieniu jako podporucznik Korpusu Piechoty Morskiej. Na uroczystości pojawili się jego ojciec – teraz już jednogwiazdkowy generał – i pękająca z dumy matka.

Pierwszy przydział dostał do Basic School w Quantico, przygotowującej świeżo mianowanych podoficerów marines do dalszej służby; przebywał tam do świąt Bożego Narodzenia. Później skierowano go do Szkoły Podchorążych Piechoty Morskiej, którą ukończył z wyróżnieniem w marcu 1990 roku. Potem była jeszcze szkoła rangerów w Fort Benning w Georgii, skąd z naszywką rangera trafił do Twentynine Palms w Kalifornii.

Tutaj uczęszczał do Centrum Walki Powietrznej i Naziemnej, zwanego w żargonie marines „Pniakami” (bo wbrew nazwie mieściny na tym zadupiu na środku pustyni nikt nigdy nie uświadczył żadnej palmy), skąd dostał przydział do Pierwszego Batalionu Siódmego Pułku na terenie tej samej bazy. Aż tu nagle, drugiego sierpnia 1990 roku, niejaki Saddam Husajn najechał Kuwejt. Amerykańscy marines wrócili na wojnę, a wraz z nimi zabrał się podporucznik Kit Carson.

1990

Kiedy już zapadła decyzja, że nad inwazją Saddama Husajna na Kuwejt nie można przejść do porządku, utworzono wielką koalicję. Jej siły rozlokowały się na pustynnej granicy Iraku z Arabią Saudyjską, od Zatoki Perskiej na wschodzie po granicę z Jordanią na zachodzie.

Amerykańscy marines, dowodzeni przez generała Waltera Bloomera, przybyli jako korpus ekspedycyjny, w którego skład wchodziła Pierwsza Dywizja Piechoty Morskiej pod dowództwem generała Mike’a Myatta. W tej hierarchii podporucznik Kit Carson znajdował się u dołu drabiny. Dywizję rozmieszczono na wschodnim skraju sił koalicyjnych, tak że po prawej miała jedynie błękitne wody Zatoki Perskiej.

Pierwszy miesiąc, otępiająco upalny sierpień, upłynął pod znakiem gorączkowej krzątaniny. Trzeba było wysadzić na ląd i rozlokować w wyznaczonym sektorze całą dywizję wraz ze sprzętem pancernym i artylerią. Do sennego jak dotąd portu naftowego Al-Dżubajl przybiła armada statków handlowych wiozących cały majdan różności niezbędnych do wyposażenia, zakwaterowania i zaopatrzenia amerykańskiej dywizji. Dopiero we wrześniu wezwano Kita Carsona na rozmowę w sprawie przydziału. Prowadził ją zgryźliwy stary wiarus w stopniu majora, zapewne pominięty przy awansie na podpułkownika i dlatego zgorzkniały.

Major Dolan nieśpiesznie przeczytał akta nowego oficera. W końcu jego uwagę przykuło coś niezwykłego. Podniósł wzrok.

– Jako dziecko mieszkaliście w Londynie? – zapytał.

– Tak jest.

– Cholerne cudaki. – Major Dolan przestudiował do końca zawartość akt i zamknął teczkę. – Obok nas, od zachodu, zaparkowała brytyjska Siódma Brygada Pancerna. Nazwali się Szczurami Pustyni. Cudaki, nie mówiłem? No bo kto nazywa własnych żołnierzy szczurami?

– Tak naprawdę chodzi o skoczka pustynnego, panie majorze.

– Że co?

– Skoczek pustynny. To takie pustynne zwierzę, podobne do surykatki. Zdobyli ten przydomek, walcząc z Rommlem na Pustyni Libijskiej podczas drugiej wojny światowej. Jego nazywano Lisem Pustyni. Skoczek pustynny jest mniejszy, ale nieuchwytny.

Na majorze Dolanie nie zrobiło to żadnego wrażenia.

– Nie zgrywajcie mi tu mądrali, poruczniku. Musimy się jakoś dogadać z tymi szczurami pustyni. Zaproponuję generałowi Myattowi, żeby wysłał was do nich jako jednego z naszych oficerów łącznikowych. Jesteście wolni.

Wojska koalicyjne przez pięć miesięcy musiały oblewać się potem na pustyni, zanim połączonym siłom koalicjantów udało się doprowadzić do „degradacji” pięćdziesięciu procent wojsk irackich, co generał Norman Schwarzkopf, głównodowodzący, narzucał jako warunek przystąpienia do ataku. Przez ten czas, zgłosiwszy się do brytyjskiego generała Patricka Cordingleya, dowódcy Siódmej Pancernej, Kit Carson pełnił funkcję łącznika między tymi dwiema siłami.

Niewielu amerykańskich żołnierzy zdołało się zainteresować rdzenną kulturą Saudyjczyków i spróbowało się w nią wczuć. Carson, z wrodzoną sobie ciekawością, należał do chlubnych wyjątków. Wśród brytyjskich żołnierzy znalazł dwóch oficerów z powierzchowną znajomością arabskiego i podłapał od nich kilka zwrotów. Odwiedzając Al-Dżubajl, pięć razy dziennie wysłuchiwał wezwania do modlitwy i patrzył, jak odziane w długie szaty postacie za każdym razem kładą się na brzuchu, by dopełnić rytuału.

Saudyjczyków, z którymi przychodziło mu się spotykać, nieodmiennie pozdrawiał oficjalną formułką Salam alejkum (pokój z wami) i nauczył się odpowiadać Alejkum as-salam (i z wami też niech będzie pokój). Zauważył, jak bardzo zaskakiwało ich to, że cudzoziemiec zadaje sobie tyle fatygi, oraz że w rezultacie od razu odnosili się do niego przyjaźnie.

Trzy miesiące później brytyjską brygadę powiększono do rozmiarów dywizji, a generał Schwarzkopf, ku rozgoryczeniu generała Myatta, przesunął Brytyjczyków jeszcze bardziej na wschód. Gdy siły lądowe przystąpiły wreszcie do walki, wojna była krótka, zajadła i brutalna. Brytyjskie czołgi Challenger II i amerykańskie abramsy doszczętnie zniszczyły irackie jednostki pancerne. W powietrzu koalicja panowała niepodzielnie już od wielu miesięcy.

Naloty dywanowe amerykańskich bombowców B-52 starły w proch piechotę Saddama, której oddziały masowo składały broń. Amerykańscy marines przypuścili szturm na Kuwejt, gdzie powitano ich owacyjnie, a potem wrócili na granicę iracką i usłyszeli, że na rozkaz dowództwa mają przerwać dalsze działania. Wojna lądowa trwała zaledwie pięć dni.

Porucznik Kit Carson widać czymś się zasłużył, bo po powrocie do kraju, latem 1991 roku, dostał zaszczytną propozycję przeniesienia do plutonu moździerzy 81 mm, jako najlepszy porucznik w batalionie. Mimo że najwyraźniej czekały go dalsze awanse i kariera, po raz pierwszy w życiu, ale bynajmniej nie ostatni, zrobił coś nieszablonowego. Wystąpił o stypendium Olmsteda… i je otrzymał. Na pytanie „dlaczego” odpowiedział, że pragnie się dostać do Instytutu Języków Obcych przy Departamencie Obrony, mieszczącego się w forcie Presidio w Monterey, w Kalifornii. Indagowany dalej, przyznał, że chciałby do perfekcji opanować język arabski. Ta decyzja zmieniła całe jego życie.

Choć było to dla nich nieco zaskakujące, przełożeni spełnili prośbę porucznika. Mając stypendium Olmsteda w kieszeni, pierwszy rok spędził w Monterey, a drugi i trzeci jako stażysta na Uniwersytecie Amerykańskim w Kairze. Tutaj odkrył, że jest jedynym amerykańskim marine i w ogóle jedynym wojskowym, który brał udział w prawdziwej walce. Podczas jego pobytu w Kairze, dwudziestego szóstego lutego 1993 roku, Jemeńczyk Ramzi Yousef próbował wysadzić jedną z wież World Trade Center na Manhattanie. Nie udało mu się, a jednak swoją akcją oddał pierwszy strzał w islamskim dżihadzie przeciwko Stanom Zjednoczonym, co jakoś umknęło uwagi amerykańskiego establishmentu.

W tamtych czasach gazety nie miały jeszcze elektronicznych wydań, ale porucznik Carson przez radio śledził postępy dochodzenia po drugiej stronie Atlantyku. Był zaskoczony i zaintrygowany. W końcu odwiedził najmądrzejszego człowieka, jakiego spotkał w Egipcie. Profesor Chalid Abdulaziz, wykładowca na uniwersytecie Al-Azhar–jednym z największych ośrodków badań Koranu w całym świecie muzułmańskim – przyjął młodego Amerykanina w swoim mieszkaniu na terenie uniwersyteckiego kampusu.

– Dlaczego nas zaatakowali? – zapytał Kit Carson.

– Dlatego że was nienawidzą – odparł spokojnie staruszek.

– Ale dlaczego? Co takiego im zrobiliśmy?

– Im osobiście? Ich ojczyznom? Ich rodzinom? Nic. Może wyjąwszy rozdawanie dolarów. Nie o to jednak chodzi. Nie na tym polega terroryzm. Czy to będą terroryści z Al-Fatah, z Czarnego Września, czy nowy, rzekomo religijny gatunek, na pierwszy plan wysuwają się wściekłość i nienawiść. Dopiero potem szuka się uzasadnienia. Dla IRA jest nim patriotyzm, dla Czerwonych Brygad polityka, a dla salafickich dżihadystów pobożność. Rzekoma pobożność.

Profesor parzył na małej kuchence spirytusowej herbatę dla dwóch osób.

– Ale oni twierdzą, że kierują się naukami Świętego Koranu. Podobno słuchają proroka Mahometa. Utrzymują, że służą Allahowi.

Stary uczony uśmiechnął się, patrząc na gotującą się wodę. Wtrącenie słowa „święty” przed Koranem nie umknęło jego uwagi. Grzecznościowy gest, lecz jakże miły.

– Młody człowieku, jestem tak zwanym hafizem. Czyli kimś, kto zna na pamięć wszystkie sześć tysięcy dwieście trzydzieści sześć wersetów Świętego Koranu. W przeciwieństwie do waszej Biblii, pisanej przez setki autorów, nasz Koran napisał, a raczej podyktował, jeden człowiek. A mimo to znajdują się w nim ustępy, które pozostają w sprzeczności z innymi fragmentami. Dżihadyści postępują w ten sposób: wyjmująz kontekstu kilka zwrotów, dodatkowo jeszcze je zniekształcają, a potem udają, że oto mają boskie uzasadnienie. Ale nie mają. Nasza święta księga nigdzie nie mówi, że mamy dokonywać rzezi na kobietach i dzieciach w celu zadowolenia tego, którego nazywamy Allahem Miłosiernym i Litościwym. Tak samo postępują wszyscy ekstremiści, również chrześcijańscy i żydowscy. Napijmy się herbaty, zanim wystygnie. Trzeba ją pić gorącą.

– Profesorze, a co z tymi sprzecznościami? Czy nikt się nimi nie zajmuje, nie wyjaśnia ich, nie szuka rozsądnego wytłumaczenia?

Profesor własnoręcznie dolał Amerykaninowi herbaty. Miał służących, lubił jednak sam parzyć i podawać herbatę.

– Robią to cały czas. Od tysiąca trzystu lat uczeni badają tylko tę jedną księgę i opatrują ją własnymi komentarzami. To tak zwane hadisy. Łącznie jest ich około stu tysięcy.

– Czytał je pan?

– Nie wszystkie. To by wypełniło życie dziesięciu ludzi. Ale znam wiele z nich. A dwa sam napisałem.

– Jeden z zamachowców, którzy podłożyli bombę, Omar Abdel Rahman, ten, którego nazywają ślepym szejkiem, również był… jest… uczonym.

– Który zbłądził. To nic nowego, zdarza się w każdej religii.

– Muszę powtórzyć moje pytanie. Dlaczego nienawidzą?

– Dlatego, że nie jesteście nimi. Pałają wściekłością do wszystkich, którzy są inni. Żydów i chrześcijan zwanych kafirami, czyli niewiernymi, którzy nie chcą się nawrócić na jedyną prawdziwą wiarę. A także do tych, którzy nie są muzułmanami w dostatecznym stopniu. W Algierii, w ramach swojej świętej wojny przeciw Algierczykom, dżihadyści wyrzynającałe wioski fellachów, czyli chłopów, nie oszczędzając kobiet ani dzieci. Niech pan o tym nigdy nie zapomina, poruczniku. Najpierw są wściekłość i nienawiść. Dopiero potem szuka się uzasadnienia, udaje głęboką pobożność, a wszystko to jedna wielka lipa.

– A pan, profesorze?

Staruszek westchnął.

– Nie znoszę ich, gardzę nimi. Trudno, żeby było inaczej, skoro twarz mojego ukochanego islamu ukazują światu jako wykrzywioną wściekłością i nienawiścią. Ale komunizm padł, a słabym i wyrachowanym Zachodem rządzi pogoń za przyjemnościami i chciwość. Wielu ludzi zechce słuchać tego nowego przesłania.

Kit Carson zerknął na zegarek – zbliżała się pora modlitwy profesora. Wstał. Uczony skwitował ten gest uśmiechem. On również wstał, odprowadził swojego gościa do drzwi, a kiedy Amerykanin wyszedł, zawołał za nim:

– Poruczniku, obawiam się, że mój ukochany islam wkracza w długą i ciemną noc. Pan jest młody, jeszcze zobaczy pan jej koniec, inszallah. Modlę się, żebym ja nie dożył tej chwili.

Trzy lata później stary uczony umarł we własnym łóżku. Ale masowe zabójstwa już się zaczęły – od podłożenia olbrzymiej bomby w bloku mieszkalnym, który upodobali sobie amerykańscy cywile w Arabii Saudyjskiej. Niejaki Osama bin Laden opuścił Sudan i powrócił do Afganistanu jako gość honorowy nowego reżimu talibów, który opanował cały kraj. A tymczasem Zachód, radośnie pogrążający się w kryzysie, nie podejmował żadnych wysiłków, żeby się bronić.

Współcześnie

Grangecombe, miasteczko targowe w angielskim hrabstwie Somerset, tylko latem przyciąga nieco turystów, którzy przechadzają się po kocich łbach siedemnastowiecznych uliczek. Ponieważ leży z dala od głównych autostrad prowadzących do zatoczek i plaż na południowo-zachodnim wybrzeżu, poza sezonem panuje tam spokój. Ma jednak swoją historię, prawa miejskie nadane edyktem królewskim, radę miejską oraz burmistrza. W kwietniu 2014 roku był nim Giles Matravers, emerytowany krawiec, który objął urząd nie za zasługi ani w drodze wyborów, lecz jako kolejny kandydat z listy miejscowych notabli. Wraz z tytułem przejął prawo do noszenia burmistrzowskiego łańcucha, obszytego futrem płaszcza i trójgraniastego kapelusza.

I właśnie tak wystrojony otwierał nowy gmach Izby Handlowej na tyłach High Street, kiedy od małej grupki gapiów oderwał się jakiś człowiek, pokonał dzielące ich dziesięć metrów i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wbił mu w pierś rzeźnicki nóż.

Na miejscu byli wprawdzie dwaj policjanci, ale żaden z nich nie miał broni palnej. Umierającym burmistrzem zajęli się urzędnik magistratu i inni, tyle że ich wysiłki na nic się nie zdały. Policjanci obalili zabójcę na ziemię, choć ten ani myślał uciekać, wykrzykiwał tylko raz za razem słowa, których nikt nie rozumiał, a które eksperci rozszyfrowali potem jako Allahu akbar!, czyli „Bóg jest wielki!”.

Jeden z funkcjonariuszy został ranny w rękę, gdy próbował odebrać zamachowcowi nóż, ale potem wraz z kolegą przydusili go do ziemi. Z Taunton, stolicy hrabstwa, przyjechali śledczy, by wszcząć oficjalne dochodzenie. Zamachowiec siedział na posterunku otępiały i nie odpowiadał na pytania. Ponieważ nosił diszdasz, z komendy głównej hrabstwa ściągnięto kogoś władającego arabskim, lecz i jemu nie udało się porozumieć z zatrzymanym.

Ustalono, że napastnik pracował w miejscowym supermarkecie, gdzie zajmował się rozkładaniem towarów na półkach, i wynajmował kawalerkę w pensjonacie. Według właścicielki był Irakijczykiem. Na początku sądzono, że do tego czynu skłoniło go oburzenie na to, co dzieje się w jego kraju, jednak Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ujawniło, że przybył do Wielkiej Brytanii jako uchodźca i otrzymał azyl polityczny. Na policję z własnej woli zgłaszała się młodzież z miasteczka i zeznawała, że zaledwie trzy miesiące wcześniej Farouk, zwany Freddym, imprezował na całego, pił na umór i zmieniał dziewczyny jak rękawiczki. Aż nagle coś w nim pękło, zamknął się w sobie i z pogardą wspominał swój dawny styl życia.

W jego kawalerce nie znaleziono niczego specjalnego, nie licząc laptopa, którego zawartość z pewnością nie zdziwiłaby policjantów z Boise w Idaho. Była to seria kazań, w których zamaskowany mężczyzna siedzący na tle materiału z wypisanymi wersetami z Koranu wzywał wiernych do zniszczenia kafirów. Speszeni policjanci z Somerset obejrzeli kilkanaście takich wystąpień, bo kaznodzieja posługiwał się angielskim praktycznie bez śladu obcego akcentu.

Podczas gdy wciąż milczącego zabójcę stawiano w stan oskarżenia, jego akta i laptop wysłano do Londynu. Policja metropolitalna przekazała szczegóły danych do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, które zasięgnęło porady Służby Bezpieczeństwa – MI5. Ci już wcześniej otrzymali raport swojego rezydenta w ambasadzie brytyjskiej w Waszyngtonie na temat zajścia w Idaho.

1996

Po powrocie do Stanów Zjednoczonych kapitan Kit Carson dostał trzyletni przydział do Camp Pendleton – bazy, w której się urodził i spędził pierwsze cztery lata życia.

W tym czasie w domu spokojnej starości w Karolinie Północnej zmarł jego dziadek ze strony ojca, emerytowany pułkownik piechoty morskiej, który brał udział w walkach o Iwo Jimę. Przed śmiercią, puchnąc z dumy, zdążył jeszcze uczestniczyć w promocji ojca Kita, który otrzymał swoją pierwszą generalską gwiazdkę.

Kit Carson poznał i poślubił pielęgniarkę z marynarki wojennej, pracującą w tym samym szpitalu, w którym przyszedł na świat. Przez trzy lata starali się z Susan o dziecko, aż w końcu badania wykazały, że jest bezpłodna. Uzgodnili, że kiedyś zdecydują się na adopcję, ale jeszcze nie teraz. Latem 1999 roku skierowano go z powrotem na studia w wyższej uczelni wojskowej w Quantico, a w roku 2000 awansował na majora. Po promocji wysłano go z żoną za granicę, tym razem na japońską Okinawę.

To właśnie tam, wiele stref czasowych na zachód od Nowego Jorku, kiedy próbował złapać przed snem ostatnie wieczorne wiadomości, nie dowierzając własnym oczom, obejrzał relację z wydarzenia, które później określano po prostu jako jedenasty września 2001.

Razem z innymi przesiedział w klubie oficerskim całą noc, raz za razem w głuchej ciszy oglądając w zwolnionym tempie, jak dwa samoloty pasażerskie wbijają się w bliźniacze wieże kompleksu World Trade Center – pierwszy w północną, drugi w południową.

W przeciwieństwie do wojskowych obok niego, Kit Carson władał arabskim, znał świat arabski, a także zawiłości islamu, którą to religię wyznaje ponad miliard mieszkańców Ziemi.

Przypomniał sobie profesora Abdulaziza – łagodnego, uprzejmego starca, który podając herbatę, przepowiadał długą i ciemną noc dla świata islamu. A także dla innych. Słuchał, jak ludzie dookoła niego kipią z wściekłości, w miarę jak podawano kolejne szczegóły. Zamachu dokonało dziewiętnastu Arabów, w tym piętnastu Saudyjczyków. Przypomniał sobie promienne uśmiechy sklepikarzy w Al-Dżubajl, gdy witał się z nimi w ich ojczystym języku. Czy byli to ci sami ludzie?

O świcie cały pułk wezwano na apel, by wysłuchali słów dowódcy. Jego przekaz był ponury. Wybuchła wojna, a zatem piechota morska, jak zawsze, będzie broniła kraju wszelkimi środkami, wszędzie i jeśli tylko okaże się potrzebna.

Major Kit Carson z goryczą pomyślał o tych straconych latach, kiedy następujące jeden po drugim ataki na Stany Zjednoczone w Afryce i na Bliskim Wschodzie owocowały jedynie trwającym przez góra tydzień oburzeniem ze strony polityków, ale nie spowodowały radykalnego uświadomienia sobie rozmiarów jatki szykowanej w sieci jaskiń w Afganistanie.

Nie sposób przecenić wpływu traumy jedenastego września na Stany Zjednoczone i amerykańskich obywateli.

Wszystko się zmieniło, już nigdy nie miało być tak samo. W ciągu dwudziestu czterech godzin olbrzym nareszcie się przebudził.

Carson wiedział, że nastąpią działania odwetowe, i chciał wziąć w nich udział. A tymczasem tkwił na japońskiej wyspie, mając do odsłużenia na tej placówce jeszcze długie lata.

Jednak wydarzenie, które na zawsze zmieniło oblicze Ameryki, zmieniło także życie Kita Carsona. Nie wiedział, bo i skąd, że w Waszyngtonie niejaki Hank Crampton, jeden z najwyższych rangą oficerów CIA oraz weteran zimnej wojny, wertuje akta wojsk lądowych, marynarki wojennej, sił powietrznych i piechoty morskiej w poszukiwaniu ludzi o rzadkich umiejętnościach. Operacja ta, o kryptonimie Szorowanie, miała wyłowić oficerów w służbie czynnej, znających arabski.

W biurze Cramptona w gmachu numer 2 na terenie kompleksu CIA w Langley, w Wirginii, akta wprowadzano do komputerów, które analizowały dane szybciej, niż oko ludzkie mogło je przeczytać albo ludzki mózg przetrawić. Większość z wyświetlających się na monitorach nazwisk i opisów przebiegu służby odrzucano, zostawały tylko nieliczne.

Jedno nazwisko wyświetliło się z pulsującą gwiazdką w górnym rogu ekranu. Major piechoty morskiej, stypendysta Olmsteda, absolwent Instytutu Języków Obcych w Monterey, dwa lata w Kairze, dwujęzyczny, jeśli chodzi o arabski. Gdzie on jest? – zapytał Crampton. Na Okinawie – odparł komputer. Trudno, potrzebujemy go tutaj – oświadczył Crampton.

Wymagało to trochę czasu i pohukiwania. Korpus się nie zgadzał, ale Agencja miała przewagę. Dyrektor CIA odpowiada tylko przed prezydentem, a dyrektor Centrali Wywiadu George Tenet miał chody u George’a W. Busha. Gabinet Owalny oddalił protesty marines. Major Carson został natychmiast oddelegowany do CIA. Nie chciał zmieniać przydziału służbowego, lecz dzięki temu mógł się przynajmniej wyrwać z Okinawy, a zresztą przysiągł, że wróci do korpusu, gdy tylko będzie to możliwe.

Dwudziestego września 2001 roku z Okinawy wystartował do Kalifornii samolot transportowy typu Starlifter. Z tyłu siedział major piechoty morskiej. Wiedział, że korpus zaopiekuje się Susan i z czasem zakwateruje ją w bazie marines w Quantico, by miał do niej blisko z Langley.

Z Kalifornii majora Carsona przerzucono do bazy lotniczej Andrews pod Waszyngtonem i w ten sposób, zgodnie z rozkazem, znalazł się w kwaterze głównej CIA.

Po serii rozmów, sprawdzianów z arabskiego i przymusowej zamianie munduru na ubranie cywilne dostał w końcu mały gabinet w gmachu numer 2, szmat drogi od najstarszych rangą pracowników Agencji, urzędujących na górnych piętrach gmachu numer 1.

Kiedy zarzucono go stertą przechwyconych rozmów po arabsku, które miał przestudiować i skomentować, wkurzył się nie na żarty. To była robota dla NSA – Agencji Bezpieczeństwa Narodowego w Fort Meade przy Baltimore Road w Marylandzie. To NSA dysponowała specami od prowadzenia nasłuchu, podrzucania pluskiew i łamania szyfrów. A on nie po to wstąpił do korpusu piechoty morskiej, by analizować treść wiadomości nadawanych przez Radio Kair.

A potem po gmachu rozeszła się plotka. Mułła Omar, dziwaczny przywódca rządu talibów, odmówił wydania sprawców zamachu z jedenastego września. Osama bin Laden i cała jego Al-Kaida mieli bezpiecznie pozostać w Afganistanie. Plotka głosiła: dokonamy inwazji.

Nieliczne szczegóły w kilku kwestiach okazały się dokładne. Potężne siły marynarki wojennej w Zatoce Perskiej zapewnią zmasowany atak z powietrza. Pakistańczycy niechętnie pójdą na współpracę, stawiając dziesiątki warunków. Na ląd Amerykanie wyśląjedynie siły specjalne, w towarzystwie takich samych jednostek brytyjskich.

Kit Carson zawalczył o swoje, i nie bawił się w ceregiele. Umówił się na rozmowę z szefem Departamentu Działalności Specjalnej (SAD) i walnął prosto z mostu: jestem wam potrzebny.

– Z całym szacunkiem, dopóki siedzę tu i pierdzę w stołek, nie ma ze mnie żadnego pożytku. Może nie władam pasztuńskim ani dari, ale naszymi prawdziwymi wrogami są terroryści bin Ladena… sztuka w sztukę Arabowie. Mogę słuchać, co mają do powiedzenia. Mogę przesłuchiwać więźniów, czytać ich instrukcje na piśmie i notatki. To w Afganistanie mnie potrzebujecie, a nie tutaj.

Znalazł sprzymierzeńca. Załatwił sobie przeniesienie. Kiedy siódmego października prezydent Bush ogłaszał inwazję, pierwsze oddziały SAD były już w drodze na spotkanie z walczącym z talibami Sojuszem Północnym. Wraz z nimi zabrał się Kit Carson.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: