Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Czarny orzeł: (Dubrowski) - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czarny orzeł: (Dubrowski) - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 272 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I.

Nie­daw­no temu żył w jed­nej ze swo­ich po­sia­dło­ści ro­syj­ski zie­mia­nin sta­ro­żyt­ne­go rodu, Cy­ryl Pio­tro­wicz Tro­je­ku­row. Bo­gac­two, zna­ko­mi­te po­cho­dze­nie i sto­sun­ki nada­wa­ły mu wiel­kie­go zna­cze­nia w gu­ber­ni, gdzie znaj­do­wa­ła się jego po­sia­dłość. Ze­psu­ty przez swe oto­cze­nie, zwykł był on po­zwa­lać so­bie na każ­dy po­ryw swe­go ogni­ste­go tem­pe­ra­men­tu i na wszyst­kie chi­me­ry ogra­ni­czo­ne­go umy­słu Są­sie­dzi ra­dzi do­ga­dza­li jego naj­mniej­szym za­chcian­kom, zaś urzęd­ni­cy gu­ber­nial­ni drże­li na dźwięk jego imie­nia. Cy­ryl Pio­tro­wicz przyj­mo­wał wszel­kie ozna­ki hoł­du, jako na­leż­ną so­bie da­ni­nę. Dom jego był sta­le pe­łen go­ści, go­to­wych za­do­wa­lać pań­ską fan­ta­zję przez uczest­nic­two w wspa­nia­łych, a nie­raz i sza­lo­nych za­ba­wach. Nikt nie śmiał od­mó­wić jego za­pro­si­nom, lub też w dni okre­ślo­ne nie zło­żyć na­leż­ne­go usza­no­wa­nia we wsi Po­krow­sko­je. Cy­ryl Pio­tro­wicz był wiel­kiem hu­la­ką i, nie ba­cząc na nie­zwy­kłą siłę fi­zycz­ną cho­ro­wał dwa razy w ty­go­dniu z ob­żar­stwa, a co wie­czór za­ba­wiał się mi­ło­ścią. (Mało któ­rej z dwor­skich dziew­cząt uda­ło się unik­nąć na­mięt­nych za­le­ca­nek pięć­dzie­się­cio­let­nie­go sta­rusz­ka. W jed­nem ze skrzy­deł jego domu miesz­ka­ło szes­na­ście słu­żą­cych, któ­re zaj­mo­wa­ły się rę­ko­dzie­ła­mi, wła­ści­we­mi swej płci. Okna tego skrzy­dła były za­gro­dzo­ne drew­nia­ną kra­tą, drzwi były za­mknię­te, a klu­cze od zam­ków zo­sta­wa­ły pod opie­ką Cy­ry­la Pio­tro­wi­cza. Mło­de aresz­tant­ki w ozna­czo­nych go­dzi­nach prze­cha­dza­ły się po ogro­dzie pod opie­ką dwu sta­ru­szek. Od cza­su do cza­su Cy­ryl Pio­tro­wicz wy­da­wał nie­któ­re z nich za­mąż, a ich miej­sce zaj­mo­wa­ły nowe. Z chło­pa­mi i cze­la­dzią ob­cho­dził się su­ro­wo i sa­mo­wol­nie, a mimo to byli mu od­da­ni: cheł­pi­li się bo­gac­twem i sła­wą swe­go pana i po­zwa­la­li so­bie ze swej stro­ny na wie­le w sto­sun­ku do są­sia­dów po­le­ga­jąc na jego po­tęż­nej opie­ce). Po­wsze­dnie za­ję­cie Tro­je­ku­ro­wa po­le­ga­ło na ob­jaz­dach ogrom­nych wło­ści, na dłu­go­trwa­łych bie­sia­dach i na wy­my­śla­nych przy tem co­dzień fi­glach, któ­rych ofia­rą by­wał za­zwy­czaj ja­kiś nowy zna­jo­my, acz­kol­wiek nie uda­wa­ło się ich unik­nąć i daw­nym przy­ja­cio­łom, z wy­jąt­kiem jed­ne­go, An­drze­ja Gaw­ry­ło­wi­cza Du­brow­skie­go. Ów Du­brow­ski, dy­mi­sjo­no­wa­ny po­rucz­nik gwar­dji, był naj­bliż­szym jego są­sia­dem i wła­ści­cie­lem sie­dem­dzie­się­ciu dusz. Tro­je­ku­row dum­ny w sto­sun­kach z ludź­mi, na­wet naj­do­stoj­niej­szy­mi, sza­no­wał Du­brow­skie­go, nie ba­cząc na jego mi­zer­ny ma­ją­tek. Nie­gdyś byli oni to­wa­rzy­sze­mi w służ­bie a Tro­je­ku­row znał z do­świad­cze­nia po­ryw­czość i sta­now­czość jego cha­rak­te­ru. Słyn­ny rok 1762 roz­łą­czył ich na dłu­go. Tro­je­ku­row, krew­ny księż­nej Dasz­ko­wej, po­szedł w górę; Du­brow ski stra­ciw­szy ma­ją­tek mu­siał wziąć dy­mi­sję i osiąść w ostat­niej swej wsi. Cy­ryl Pio­tro­wicz do­wie­dziaw­szy się o tem, pro­po­no­wał mu swą pro­tek­cję, lecz Du­brow­ski po­dzię­ko­wał i zo­stał bied­ny i nie­za­leż­ny, Po kil­ku la­tach Tro­je­ku­row, dy­mi­sjo­no­wa­ny ge­ne­rał en chef, przy­je­chał do swei po­sia­dło­ści; spo­tka­li się i przy­wi­ta­li ra­do­śnie. Od tego cza­su co­dzień prze­by­wa­li ra­zem i Cy­ryl Pio­tro­wicz, któ­ry ni­ko­go nig­dy nie za­szczy­cał swe­mi od­wie­dzi­na­mi, za­jeż­dżał po­pro­stu do domu swe­go sta­re­go to­wa­rzy­sza. Los ich był jed­na­ki; obaj oże­ni­li się z mi­ło­ści, obaj wkrót­ce owdo­wie­li i oby­dwaj mie­li po jed­nem dziec­ku. Syn Du­brow­skie­go wy­cho­wy­wał się w Pe­ters­bur­gu, cór­ka Cy­ry­la Pio­tro­wi­cza wzra­sta­ła pod okiem oj­cow­skiem i Tro­je­ku­row ma­wiał czę­sto do Du­brow­skie­go: " Słu­cha­icie bra­cie An­drze­ju Gaw­ry­ło­wi­czu, gdy na twe­go Wo­łod­kę przyj­dzie pora wy­dam za nie­go Ma­szę, cho­ciaż goły jak świę­ty tu­rec­ki". An­drzej Gaw­ry­ło­wicz ki­wał gło­wą i od­po­wia­dał za­zwy­czaj: " Nie Cy­ry­lu Pio­tro­wi­czu, mój Wo­łod­ka nie jest mę­żem dla Mar­ji Cy­ry­lów­ny dla tak bied­ne­go szlach­ci­ca jak on le­piej bę­dzie oże­nić się z ubo­gą szlach­cian­ką i być gło­wą w domu, nie zo­stać pod­wład­nym ze­psu­tej ko­kiet­ki".

Po­wszech­nie za­zdrosz­czo­no har­mon­ji, pa­nu­ją­cej mię­dzy dum­nym Tro­je­ku­ro­wym a bied­nym jego sy­now­cem, i dzi­wio­no się od­wa­dze tego ostat­nie­go, gdy za sto­łem Cy­ry­la Pio­tro­wi­cza wy­po­wia­dał bez ogró­dek swe zda­nie, nie dba­jąc czy nie było sprzecz­ne z po­glą­da­mi go­spo­da­rza. Nie­któ­rzy pró­bo­wa­li go na – wet na­śla­do­wać i wyjść poza gra­ni­ce na­le­ży­te­go po­słu­szeń­stwa, ale Cy­ryl Pio­tro­wicz na­stra­szył ich tak, że raz na za­wsze ode­brał im ocho­tę do ta­kich prób, a Du­brow­ski po­zo­stał je­dy­nym wy­jąt­kiem z po­wszech­ne­go pra­wa. Nie­znacz­nie przy­pa­dek roz­bił wszyst­ko i zmie­nił.

Pew­ne­go razu, na po­cząt­ku je­sie­ni, Cy­ryl Pio­tro­wicz wy­bie­rał się na łowy. Dzień przed­tem wy­da­no roz­kaz psiar­czy­kom i strze­mien­nym aby byli go­to­wi o pią­tej rano. Na­miot i kuch­nię wy­pra­wio­no przed­tem na miej­sce, gdzie Cy­ryl Pio­tro­wicz miał jeść obiad. Go­spo­darz i go­ście po­szli do psiar­ni, gdzie w wy­go­dach i cie­ple żyło wię­cej niż pięć­set goń­czych i oga­rów, sła­wiąc hoj­ność Cy­ry­la Pio­tro­wi­cza swo­im psim ję­zy­kiem. Znaj­do­wał się tu i la­za­ret dla cho­rych psów pod nad­zo­rem sztab­sle­ka­rza Ty­mosz­ki i ogro­dze­nie, gdzie suki szcze­ni­ły się i kar­mi­ły swe szcze­nię­ta. Cy­ryl Pio­tro­wicz pysz­nił się tem wspa­nia­łem urzą­dze­niem i nig­dy nie po­mi­nął spo­sob­no­ści, by nie po­chwa­lić się niem przed swy­mi go­ść­mi, z któ­rych każ­dy oglą­dał je naj­mniej ze dwa­dzie­ścia razy. Sam cho­dził po psiar­ni, oto­czo­ny swo­imi go­ść­mi, prze­pro­wa­dza­ny przez Ty­mosz­kę i głów­nych psiar­czy­ków, i sta­wał przed nie­któ­re­mi mat­ka­mi, już­to wy­py­tu­jąc o zdro­wie cho­rych, już­to czy­niąc swo­je uwa­gi mniej lub wię­cej su­ro­we i spra­wie­dli­we, już­to przy­wo­łu­jąc zna­ne so­bie psy i ła­ska­wie z nie­mi roz­ma­wia­jąc. Go­ście uwa­ża­li za swój obo­wią­zek za­chwy­cać się psiar­nią Cy­ry­la Pio­tro­wi­cza, je­den Du­brow­ski mil­czał i chmu­rzył się; był on na­mięt­nym my­śli­wym, lecz ma­ją­tek jego nie po­zwa­lał mu na utrzy­ma­nie wię­cej niż dwu goń­czych i jed­nej suki oga­ra. Nie mógł prze­to po­wstrzy­mać się od pew­nej za­zdro­ści na wi­dok tego wspa­nia­łe­go urzą­dze­nia. "Cóż ty za­sę­pi­łeś się bra­cie, za­py­tał go Cy­ryl Pio­tro­wicz: czyż nie po­do­ba ci się moja psiar­nia?" – Nie, od­po­wie­dział Du­brow­ski szorst­ko – psiar­nia pięk­na; bo­daj lu­dzie wasi mie­li ta­kie ży­cie jak wa­sze psy". – Je­den z psiar­czy­ków ob­ra­ził się. "My na swo­je ży­cie nie skar­ży­my się; a po praw­dzie nie­jed­ne­mu szlach­ci­co­wi nie wy­szło­by na złe, gdy­by zmie­nił swą sie­dzi­bę na pierw­szą lep­szą tu­tej­szą klat­kę: by­ło­by mu i cie­plej i sy­ciej". Cy­ryl Pio­tro­wicz ro­ze­śmiał się gło­śno na bez­czel­ną uwa­gę swe­go pod­da­ne­go, a go­ście chi­cho­ta­li wślad za nim, cho­ciaż czu­li, że dow­cip psiar­czy­ka mógł od­no­sić się i do nich. Du­bro­wi­ski po­bladł i nie rzekł ani sło­wa. Tym­cza­sem przy­nie­sio­no Cy­ry­lo­wi Pio­tro­wi­czo­wi w ko­szu no­wo­na­ro­dzo­ne szcze­nię­ta, z któ­rych wy­brał dwa, zaś resz­tę ka­zał uto­pić. Pod­czas tego An­drzej Gaw­ry­ło­wicz usu­nął się i nikt tego nie za­uwa­żył.

Wró­ciw­szy z go­ść­mi z psiar­ni, Cy­ryl Pio­tro­wicz za­siadł da wie­cze­rzy i do­pie­ro wte­dy, nie wi­dząc Du­brow­skie­go, za­py­tał o nie­go. Lu­dzie od­po­wie­dzie­li, że An­drzej Gaw­ry­ło­wicz od­je­chał do domu. Tro­je­ku­row ka­zał na­tych­miast go do­pę­dzić i za­wró­cić. Nig­dy bo­wiem nie wy­jeż­dżał na po­lo­wa­nie bez Du­brow­skie­go, któ­ry był do­świad­czo­nym i sub­tel­nym znaw­cą psich za­let i nie­omyl­nym sę­dzią wszyst­kich my­śliw­skich za­tar­gów. Wy­sła­ny słu­ga po­wró­cił, jesz­cze pod­czas wie­cze­rzy i do­niósł panu, że An­drzej Gaw­ry­ło­wicz nie usłu­chał i nie chciał za­wró­cić. Cy­ryl Pio­tro­wicz, we­dług swe­go zwy­cza­ju roz­grza­ny na­lew­ką, roz­gnie­wał się i po­wtór­nie wy­słał słu­gę z za­wia­do­mie­niem do An­drze­ja Gaw­ry­ło­wi­cza, że je­śli na­tych­miast nie przy­je­dzie na noc do Po­krow­sko­je, on, Tro­je­ku­row, po­gnie­wa się z nim na wie­ki. Słu­ga znów od­je­chał. Cy­ryl Pio­tro­wicz wstał od sto­łu, po­że­gnał go­ści i po­szedł spać.

Na dru­gi dzień pierw­szem jego py­ta­niem było: "czy An­drzej Gaw­ry­ło­wicz jest tu­taj?". Po­da­no mu list, zło­żo­ny w trój­kąt. Cy­ryl Pio­tro­wicz ka­zał pi­sa­rzo­wi swe­mu od­czy­tać go gło­śno i usły­szał co na­stę­pu­je:

Pa­nie mój prze­mi­ło­ści­wy!

Do tej pory nie mam za­mia­ru przy­je­chać do Po­krow­sko­je, póki nie przy­śle­cie do mnie Pa­ra­mosz­kę z prze­pro­sze­niem; moja wola bę­dzie prze­ba­czyć mu lub uka­rać; zaś żar­tów słu­chać od wa­szych chło­pów nie chcę i od was też ich nie znio­sę, gdyż nie je­stem bła­znem, ale sta­rym szlach­ci­cem. Po­zo­sta­ję go­tów do usług

An­drzej Du­brow­ski.

We­dług obec­nych po­glą­dów na ety­kie­tę, list ten był­by bar­dzo nie­przy­zwo­ity, lecz roz­gnie­wał on Cy­ry­la Pio­tro­wi­cza nie przez swój dziw­ny styl i układ, lecz przez treść. "Jak­to? – krzyk­nął Tro­je­ku­row, wy­sko­czyw­szy boso z po­ście­li, – wy­sy­łać mo­ich lu­dzi do nie­go z prze­pro­sze­niem! On ma mieć pra­wo ich ka­rać lub po­bła­żać! cóż też on wy­my­ślił? Czy wie on z kim za­czy­na? Dam ja jemu! Na­pła­cze się jesz­cze prze­ze mnie! Po­zna on, co to zna­czy za­dzie­rać z Tro­je­ku­ro­wym".

Cy­ryl Pio­tro­wicz ubrał się i wy­je­chał na po­lo­wa­nie ze zwy­kłą pom­pą. Lecz łowy sio nie uda­ły. Przez cały dzień wi­dzia­no tyl­ko jed­ne­go za­ją­ca i tego na­wet nie upo­lo­wa­no. Obiad na polu pod na­mio­tem też się nie udał, czy to w osta­tecz­no­ści nie był do sma­ku Cy­ry­lo­wi Ki­ry­ło­wi­czo­wi, któ­ry obił ku­cha­rza, na­wy­my­ślał go­ściom i w po­wrot­nej dro­dze z ca­łem to­wa­rzy­stwem umyśl­nie po­je­chał przez pola Du­brow­skie­go.ROZ­DZIAŁ II

Prze­szło kil­ka dni, lecz nie­zgo­da mię­dzy są­sia­da­mi nie zmniej­szy­ła się. An­drzej Gaw­ry­ło­wicz nie wra­cał już do Po­krow­sko­je, a Cy­ryl Pio­tro­wicz nu­dził się bez nie­go i gniew swój wy­ra­żał w naj­bar­dziej obe­lży­wych sło­wach, któ­re dzię­ki gor­li­wo­ści tam­tej­szych dwo­ra­ków do­cho­dzi­ły do Du­brow­skie­go w uzu­peł­nio­nej i ulep­szo­nej wer­sji. Nowa oko­licz­ność uni­ce­stwi­ła ostat­nią na­dzie­ję zgo­dy.

Du­brow­ski ob­jeż­dżał pew­ne­go razu swą małą po­sia­dłość; zbli­ża­jąc się do brzo­zo­we­go la­sku, usły­szał ude­rze­nia to­po­rów i po chwi­li trzask pa­da­ją­ce­go drze­wa; po­gnał tam i za­stał po­krow­skich chło­pów, okra­da­ją­cych las. Ci, wi­dząc go, rzu­ci­li się do uciecz­ki, lecz Du­brow­ski przy po­mo­cy fur­ma­na schwy­tał jed­ne­go z nich i przy­pro­wa­dził zwią­za­ne­go do swe­go dwo­ru. Prócz tego zdo­by­czą zwy­cię­scy zo­sta­ła tak – że para koni. Du­brow­ski był strasz­nie roz­gnie­wa­ny; przed­tem bo­wiem lu­dzie Tro­je­ku­ro­wa, zna­ni ra­bu­sie, nie ośmie­la­li się nig­dy mysz­ko­wać w gra­ni­cach jego po­sia­dło­ści, zna­jąc bli­skie sto­sun­ki mię­dzy nim a swo­im pa­nem; te­raz Du­brow­ski zro­zu­miał, że ko­rzy­sta­ją oni z ze­rwa­nia mię­dzy nim a są­sia­dem i po – sta­no­wił, wbrew wszel­kim po­ję­ciom o pra­wie, dać na­ucz­kę swym więź­niom prę­ta­mi, któ­rych za­pas zro­bi­li sami w jego le­sie, a ko­nie od­dać do ro­bo­ty i włą­czyć do in­wen­ta­rza dwor­skie­go.

Wieść o tem zda­rze­niu tego sa­me­go dnia do­bie­gła uszu Cy­ry­la Pio­tro­wi­cza. Ów stra­cił pa­no­wa­nie nad sobą i w pierw­szej chwi­li gnie­wu chciał na­paść wraz z wszyst­ki­mi swo­imi ludź­mi na Ki­ste­new­kę (tak na­zy­wa­ła się wieś jego są­sia­da), znisz­czyć ją do­cna, a dzie­dzi­ca ob­le­gać w jego sie­dzi­bie – nie była to dzi­wo­ta u nie­go – lecz my­śli jego ry­chło po­szły w in­nym kie­run­ku. Cho­dząc cięż­kim kro­kiem tam i na­zad po sali, wyj­rzał przy­pad­ko­wo przez okno i zo­ba­czył u wrót za­trzy­mu­ją­cą się trój­kę; czło­wiek w skó­rza­nym ka­fta­nie i płó­cien­nym płasz­czu wy­szedł z te­le­gi i po­szedł na skrzy­dło do za­rząd­cy. Tro­je­ku­row po­znał ase­so­ra Sza­basz­ki­na i ka­zał go za­wo­łać. Za chwi­lę Sza­basz­kin stał przed Cy­ry­lem Pio­tro­wi­czem, od­da­jąc ukło­ny i z na­bo­żeń­stwem ocze­ku­jąc, co też mu po­wie.

– Po­zdra­wiam… jak tam cię zo­wią? – rzekł Tro­je­ku­row. – Po coś przy­je­chał?

– Je­cha­łem do mia­sta – wa­sza wiel­moż­ność, od­po­wia­dał Sza­basz­kin, – i za­je­cha­łem do Iwa­na De­mia­no­wa, aby się do­wie­dzieć, czy nie bę­dzie ja­kich roz­ka­zów.

– W sam raz za­je­cha­łeś… jak cię tam zo­wią? mam in­te­res do cie­bie; na­pij się wód­ki i po­słu­chaj.

Tak ła­ska­we przy­ję­cie za­sko­czy­ło ase­so­ra; wy – mó­wił się od wód­ki i za­czął słu­chać Cy­ry­la Pio­tro­wi­cza z naj­wyż­szą uwa­gą.

– Mam są­sia­da – rzekł Tro­je­ku­row – drob­ny dzie­dzic, gru­bia­nin, chcę ode­brać mu po­sia­dłość… co my­ślisz o tem?

– Wa­sza wiel­moż­ność, czy są ja­kie­kol­wiek do­ku­men­ty?…

– Głu­piś, bra­cie, ja­kie tam do­ku­men­ty? Spra­wa w tem, żeby ode­brać ma­ją­tek czy z do­ku­men­ta­mi, czy bez do­ku­men­tów.

– Wa­sza wiel­moż­ność, da­rem­nie!

– Cze­kaj, jed­nak! Ta po­sia­dłość na­le­ża­ła nie­gdyś do nas, była ku­pio­na u ja­kie­goś Spy­cy­na, a po­tem sprze­da­na ojcu Du­brow­skie­go, Czy nie moż­na się do tego przy­cze­pić?

– Da­rem­nie wa­sza wiel­moż­ność, na­pew­no ta sprze­daż była prze­pro­wa­dzo­na dro­gą praw­ną.

– Po­myśl, bra­cie, po­słu­chaj do­brze.

– Je­że­li­by na­przy­kład wa­sza wiel­moż­ność, mo­gła do­stać ja­kim­kol­wiek spo­so­bem od są­sia­da pa­pier, któ­re­go mocą wła­da on swo­im ma­jąt­kiem, to na­tu­ral­nie…

– Ro­zu­miem, lecz oto bie­da: wszyst­kie jego pa­pie­ry spło­nę­ły w cza­sie po­ża­ru.

– Co, wa­sza wiel­moż­ność, jego pa­pie­ry spło­nę­ły? Cze­góż wam po­trze­ba wię­cej? W ta­kim ra­zie po­zwól­cie mi dzia­łać we­dług pra­wa: bez wszel­kiej wąt­pli­wo­ści otrzy­ma­cie peł­ną sa­tys­fak­cję.

– My­ślisz? No, pa­trz­że, po­le­gam na twej gor­li­wo­ści, a mo­żesz być pew­ny mo­jej wdzięcz­no­ści.

Sza­basz­kin, po­kło­niw­szy się pra­wie do zie­mi, wy­szedł i od tego dnia bie­gał za spra­wą tak, że w cią­gu dwu ty­go­dni Du­brow­sk­ki otrzy­mał z mia­sta we­zwa­nie do zja­wie­nia się w są­dzie i przed­sta­wie­nia nie­zwłocz­ne­go wy­ja­śnień od­no­śnie do proś­by ge­ne­ra­ła Tro­je­ku­row, w spra­wie nie­praw­ne­go ja­ko­by wła­da­nia wio­ską Ki­ste­new­ką.

An­drzej Gaw­ry­ło­wicz zdu­mio­ny nie­spo­dzie­wa­ną kwe­stją, dał do­syć szorst­ką od­po­wiedź, w któ­rej wy­ja­śniał, że wieś Ki­ste­new­kę otrzy­mał po śmier­ci nie­bosz­czy­ka swe­go ojca, że wła­da nią pra­wem dzie­dzic­twa, że Tro­je­ku­row nie ma do nie­go żad­nych praw, a wszel­kie ubocz­ne cze­pia­nie się do tej jego wła­sno­ści jest szu­braw­stwem i oszu­kań­stwem. Nie miał do­świad­cze­nia Du­brow­ski w spra­wach pro­ce­so­wych. Kie­ro­wał się w więk­szej czę­ści zdro­wym roz­sąd­kiem, prze­wod­ni­kiem rzad­ko wła­ści­wym, a pra­wie za­wsze nie­do­sta­tecz­nym,

List ten wy­warł bar­dzo miły odźwięk w du­szy ase­so­ra Sza­basz­ki­na: zor­jen­to­wał się on po pierw­sze, że Du­brow­ski mało zna się na rze­czy, po­wtó­re, że czło­wie­ka tak go­rą­ce­go i nie­uważ­ne­go nie trud­no bę­dzie wplą­tać w sy­tu­ację bar­dzo nie­wy­god­ną.

An­drzej Gaw­ry­ło­wicz, przej­rzaw­szy na zim­no po­sta­wio­ne so­bie py­ta­nie, zro­zu­miał ko­niecz­ność od­po­wie­dzi bar­dziej rze­czo­wej; na­pi­sał dość tę­gie pi­smo, lecz i ono w na­stęp­stwie oka­za­ło się nie­do­sta­tecz­nem.

Spra­wa za­czę­ła się cią­gnąć. Ufny w uczci­wość swej spra­wy, An­drzej Gaw­ry­ło­wicz mało dbał o nią, nie miał ani chę­ci, ani moż­no­ści sy­pać wo­ko­ło pie­niędz­mi, szy­dził ze sprze­daż­ne­go su­mie­nia gry­zi­piór­ków, i myśl o tem, by mógł paść ofia­rą łaj­dac­twa nie przy­cho­dzi­ła mu na­wet do gło­wy, Tro­je­ku­row ze swej stro­ny rów­nież mało wie­rzył w wy­gra­ną, roz­po­czę­tej spra­wy; sta­rał się za nie­go Sza­basz­kin, dzia­ła­jąc w jego imie­niu, stra­sząc i prze­ku­pu­jąc sę­dziów i na lewo i pra­wo krę­cąc róż­ne pa­ra­gra­fy. Jak­kol­wiek­bądź było, 18… roku 9 lu­te­go Du­brow­ski otrzy­mał przez po­li­cję miej­ską we­zwa­nie do sta­wie­nia się w xx ziem­skim są­dzie dla wy­słu­cha­nia wy­ro­ku w spra­wie spor­ne­go ma­jąt­ku mię­dzy nim, po­rucz­ni­kiem Du­brow­skim, a ge­ne­ra­łem en chef Tro­je­ku­ro­wym, oraz do pod­pi­sa­nia swej zgo­dy lub sprze­ci­wu, W ten dzień Du­brow­ski wy­je­chał do mia­sta; po dro­dze do­pę­dził go Tro­je­ku­row; spoj­rze­li dum­nie je­den na dru­gie­go; Du­brow­ski za­uwa­żył zło­śli­wy uśmiech na twa­rzy swe­go prze­ciw­ni­ka.

Przy­je­chaw­szy do mia­sta, An­drzej Gaw­ry­ło­wicz za­trzy­mał się u zna­jo­me­go kup­ca, no­co­wał u nie­go i na­za­jutrz rano zja­wił się w ob­li­czu sądu okrę­go­we­go. Nikt nie zwró­cił na nie­go uwa­gi. W ślad za nim przy­je­chał i Cy­ryl Pio­tro­wicz. Pi­sa­rze wsta­li i za­ło­ży­li pió­ra za uszy; człon­ko­wie sądu spo­tka­li go z ob­ja­wa­mi głę­bo­kie­go uni­że­nia, przy­su­nę­li swe fo­te­le do nie­go z sza­cun­kiem dla jego stop­nia, lat i wspa­nia­ło­ści. On sie­dział, "zaś An­drzej Gaw­ry­ło­wicz, sto­jąc, oparł się o ścia­nę. Na­sta­ła głę­bo­ka ci­sza; se­kre­tarz za­czął gło­sem do­no­śnym czy­tać orze­cze­nie sądu. Za­miesz­cza­my je w ca­ło­ści, są­dząc, że każ­de­mu bę­dzie przy­jem­nie po­znać je­den ze spo­so­bów, za po­mo­cą któ­re­go moż­na stra­cić w Ro­sji po­sia­dłość, do któ­rej ma się nie­za­prze­czo­ne pra­wo…

Se­kre­tarz za­milkł; prze­wod­ni­czą­cy po­wstał i z ni­skim ukło­nem zwró­cił się do Tro­je­ku­ro­wa, za­pra­sza­jąc do pod­pi­sa­nia pa­pie­ru. Trium­fu­ją­cy Tro­je­ku­row wziął pió­ro z jego rąk i pod­pi­sał pod wy­ro­kiem sądu swo­ją zu­peł­ną zgo­dę. Ko­lej przy­szła na Du­brow­skie­go. Se­kre­tarz pod­su­nął mu pa­pier, lecz Du­brow­ski stał nie­ru­cho­mo, z opusz­czo­ną gło­wą. Se­kre­tarz po­wtó­rzył swe we­zwa­nie do "pod­pi­sa­nia zu­peł­nej zgo­dy lub też wy­raź­ne­go sprze­ci­wu je­że­li czu­je w su­mie­niu, że spra­wa jego jest uczci­wa i ma za­miar w okre­ślo­nym przez pra­wo cza­sie wnieść ape­la­cję, gdzie na­le­ży".

Du­brow­ski mil­czał… na­gle pod­niósł gło­wę, oczy jego roz­iskrzy­ły się, tup­nął nogą, od­trą­cił se­kre­ta­rza z taką siłą, że ów upadł, schwy­cił ka­ła­marz i ci­snął nim w prze­wod­ni­czą­ce­go, Du­brow­ski krzyk­nął dzi­kim gło­sem: "Jak moż­na nie usza­no­wać świą­ty­ni bo­żej! Precz, cham­skie na­sie­nie!" Po­tem zwró­ciw­szy się do Cy­ry­la Pio­tro­wi­cza: "Czy to sły­sza­ne, wa­sza wiel­moż­ność, mó­wił da­lej, pi­sar­czy­ki wpro­wa­dza­ją oga­ry do bo­żej cer­kwi! psy bie­ga­ją po cer­kwi! Ja ich tu na­uczę!". Wszyst­kich ogar­nął strach. Zbie­gli się stró­że i siłą go opa­no­wa­li. Wy­pro­wa­dzo­no go i wsa­dzo­no w sa­nie. Tro­je­ku­row wy­szedł tuż za nim, od­pro­wa­dza­ny przez cały sąd; na­gły obłęd Du­brow­skie­go moc­no po­dzia­łał na jego du­szę; sę­dzio­wie, spo­dzie­wa­ją­cy się jego wdzięcz­no­ści nie oka­za­li się god­ni na­wet jed­ne­go przy­chyl­ne­go z ust jego sło­wa. Wy­je­chał na­tych­miast do Po­krow­sko­je, drę­czo­ny w głę­bi wy­rzu­ta­mi su­mie­nia i nie­zu­peł­nie za­do­wo­lo­ny z trium­fu swej nie­na­wi­ści. Du­brow­ski tym­cza­sem le­żał w łóż­ku; le­karz okrę­go­wy (nie­zu­peł­ny igno­rant) zdą­żył mu pu­ścić krew, po­sta­wić pi­jaw­ki i hisz­pań­skie mu­chy; pod wie­czór było mu lżej, zaś na­za­jutrz od­wie­zio­no go do pra­wie że nie­na­le­żą­cej już do nie­go Ki­ste­new­ki.ROZ­DZIAŁ III.

Prze­szedł ja­kiś czas a zdro­wie cho­re­go Du­brow­skie­go nie po­pra­wi­ło się. Co­praw­da, na­pa­dy sza­leń­stwa już się nie po­wta­rza­ły, lecz siły jego wi­docz­nie opa­da­ły. Za­po­mi­nał o swych po­przed­nich za­ję­ciach, rzad­ko wy­cho­dził ze swe­go po­ko­ju i sie­dział za­my­ślo­ny po ca­łych dniach. Je­go­ro­wa, do­bra sta­rusz­ka, nie­gdyś pia­stun­ka jego syna, sta­ła się te­raz jego niań­ką. Do­glą­da­ła go jak dziec­ka, przy­po­mi­na­ła o po­rze je­dze­nia i snu, kar­mi­ła go i kła­dła spać. An­drzej Gaw­ry­ło­wicz pod­dał się jej zu­peł­nie i prócz niej z ni­kim nie utrzy­my­wał sto­sun­ków. Nie był zdol­ny do my­śli o swych spra­wach, o go­spo­dar­skich za­rzą­dze­niach i Je­go­ro­wa zro­zu­mia­ła, że trze­ba ko­niecz­nie za­wia­do­mić o wszyst­kiem mło­de­go Du­brow­skie­go, któ­ry słu­żył w jed­nym z puł­ków gwar­dji, znaj­du­ją­cym się wów­czas w Pe­ters­bur­gu. A więc, wy­darł­szy kart­kę z księ­gi roz­cho­dów, po­dyk­to­wa­ła ku­cha­rzo­wi Cha­ri­to­no­wi, je­dy­ne­mu pi­śmien­ne­mu w Ki­ste­new­ce list i tego sa­me­go dnia wy­sła­ła go do mia­sta na pocz­tę.

Lecz czas już za­zna­jo­mić czy­tel­ni­ka z wła­ści­wym bo­ha­te­rem na­szej po­wie­ści.

Wło­dzi­mierz Du­brow­ski wy­cho­wy­wał się w kor­pu­sie ka­de­tów i jako kor­net zo­stał przy­dzie­lo­ny do gwar­dji. Oj­ciec nie szczę­dził mu ni­cze­go na przy­zwo­ite utrzy­ma­nie; mło­dzie­niec otrzy­my­wał z domu wię­cej, niż mógł się spo­dzie­wać. Go­rą­cy i am­bit­ny po­zwa­lał so­bie na roz­kosz­ne roz­ryw­ki, grał w kar­ty, za­cią­gał dłu­gi i nie dba­jąc o przy­szłość, my­ślał nie­raz prze­lot­nie, że prę­dzej czy póź­niej bę­dzie mu­siał bo­ga­to się oże­nić.

Raz wie­czo­rem, gdy go­ścił kil­ku ofi­ce­rów, któ­rzy, po­roz­wa­law­szy się na so­fach, ku­rzy­li z jego cy­bu­chów, ka­mer­dy­ner Gri­sza po­dał mu list, któ­re­go ad­res i pie­częć z miej­sca ude­rzy­ły mło­dzień­ca. Go­rącz­ko­wo roz­pie­czę­to­wał go i prze­czy­tał co na­stę­pu­je:

"Pa­nie ty nasz, Wło­dzi­mie­rzu An­drze­jo­wi­czu, ja, two­ja sta­ra niań­ka ośmie­lam się do­nieść ci o zdro­wiu oj­czul­ka. Bar­dzo z nim źle, nie­raz mówi nie do rze­czy i cały dzień sie­dzi jak głu­pia dzie­ci­na – a ży­cie i śmierć jest wolą bo­ską – przy­jeż­dżaj ty do nas, so­ko­li­ku mój ja­sny, my ci i ko­nie wy­śle­my do Pie­socz­ne­go. Mó­wią, że sąd ziem­ski je­dzie do nas, by od­dać nas we wła­dzę Cy­ry­la Pio­tro­wi­cza Tro­je­ku­ro­wa, dla­te­go, że my ja­ko­by na­le­ży­my do nich, a my pod­da­ni wasi i nig­dy o tem nie sły­sze­li­śmy. Mógł­byś ty przed­sta­wić to ba­tiusz­ce ca­ro­wi; on nie wy­dał­by nas na po­hań­bie­nie, U nas desz­cze pa­da­ją już dru­gi ty­dzień i pa­stuch Ro­dia umarł oko­ło św. Mi­ko­ła­ja. Po­sy­łam ma­cie­rzyń­skie bło­go­sła­wień­stwo

Grisz­ce: czy do­brze ci słu­ży? Zo­sta­ję two­ja wier­na nie­wol­ni­ca niań­ka Ari­na Je­go­row­na Bu­zy­re­wa".

Wło­dzi­mierz Du­brow­ski ze wzru­sze­niem prze­czy­tał kil­ka­krot­nie te zda­nia dość cha­otycz­ne. Stra­cił w dzie­cięc­twie mat­kę i pra­wie nie zna­jąc swe­go ojca, w ósmym roku ży­cia zo­stał wy­sła­ny do Pe­ters­bur­ga, Mimo to był ro­man­tycz­nie przy­wią­za­ny do ojca i tem­bar­dziej ko­chał ży­cie ro­dzin­ne im mniej dane mu było roz­ko­szo­wać się jego ci­chem szczę­ściem.

Myśl o moż­li­wej stra­cie ojca bo­le­śnie drę­czy­ła jego ser­ce, a po­ło­że­nie bied­ne­go cho­re­go, wi­docz­ne z li­stu nia­ni, prze­ra­ża­ło go. Wy­obra­żał so­bie ojca, sa­me­go, w da­le­kiej wsi, pod opie­ką głu­chej sta­rusz­ki i cze­la­dzi, za­gro­żo­ne­go ja­kiemś nie­szczę­ściem i ga­sną­ce­go bez po­mo­cy w mę­czar­niach cia­ła i du­szy. Wło­dzi­mierz An­drze­je­wicz za­rzu­cał so­bie wy­stęp­ne nie­dbal­stwo. Nie otrzy­mu­jąc dłu­gi czas żad­nej wia­do­mo­ści od ojca, nie po­my­ślał na­wet, żeby się do­wie­dzieć o nie­go, li­cząc, że jest za­ję­ty ob­jaz­da­mi i tro­ska­mi go­spo­dar­skie­mi.

Zde­cy­do­wał się je­chać i na­wet wziąć dy­mi­sję, je­że­li­by stan zdro­wia ojca wy­ma­gał jego obec­no­ści. Ko­le­dzy, za­uwa­żyw­szy jego nie­po­kój, ode­szli. Wło­dzi­mierz zo­staw­szy sam na­pi­sał proś­bę o urlop, za­pa­lił faj­kę i po­grą­żył się w głę­bo­kiem za­my­śle­niu…

Wło­dzi­mierz zbli­żał się do sta­cji, od któ­rej po­wi­nien był na­wró­cić w stro­nę Ki­ste­new­ki. Ser­ce jego peł­ne było bo­le­snych prze­czuć: oba­wiał się, że nie za­sta­nie już ojca; wy­obra­żał so­bie po­nu­ry ob­raz ży­cia, cze­ka­ją­ce­go go na wsi: głusz, bez­lu­dzie, nę­dza i kło­po­ty w spra­wach, o któ­rych nie miał żad­ne­go po­ję­cia, Przy­je­chaw­szy na sta­cję, po­szedł do nad­zor­cy i za­żą­dał koni. Nad­zor­ca, do­wie­dziaw­szy się do­kąd je­dzie, za­wia­do­mił go, że od czte­rech dni ocze­ku­ją na nie­go ko­nie wy­sła­ne z Ki­ste­new­ki. Wkrót­ce też zja­wił się sta­ry fur­man An­ton, któ­ry go opro­wa­dzał nie­gdyś po staj­ni i do­glą­dał jego ma­leń­kie­go ko­ni­ka. An­ton roz­pła­kał się na wi­dok pa­ni­cza i, po­kło­niw­szy się do zie­mi, opo­wie­dział, że sta­ry pan jesz­cze żyje, po­czem po­biegł za­przę­gać. Wło­dzi­mierz wy­mó­wił się od pro­po­no­wa­ne­go przez nad­zor­cę śnia­da­nia i śpie­szył z wy­jaz­dem. An­ton wiózł go przez wiej­skie dro­gi, po­czem za­wią­za­ła się roz­mo­wa.

– Po­wiedz pro­szę, An­ton, co za spra­wę ma mój oj­ciec z Tro­je­ku­ro­wym?

– A Bóg ich wie, oj­czul­ku Wło­dzi­mie­rzu An­drze­jo­wi­czu; pan, jak sły­chać, po­gnie­wał się z Cy­ry­lem Pio­tro­wi­czem, a ten go po­dał do sądu, – choć po praw­dzie on sam so­bie i sę­dzia. Nie na­sza to chłop­ska spra­wa ba­dać pań­ską wolę, a "Jej Bohu" dar­mo oj­ciec wasz po­szedł prze­ciw Cy­ry­lo­wi Pio­tro­wi­czo­wi; nie prze­tniesz plet­nią obu­cha.

– Więc wi­dać, że ten Cy­ryl Pio­tro­wicz robi u was, co chce?

– wia­do­mo, pa­nie, ase­so­ra, słu­chaj, nie ceni ani za grosz, ispraw­ni­ka ma na po­sył­ki, pa­no­wie przy­jeż­dża­ją do nie­go z po­kło­nem; Jak to po­wia­da­ją: byle by ko­ry­to było, świ­nie się znaj­dą.

– Czy praw­da to, że on za­bie­ra nam ma­ją­tek?

– Och, pa­nie, sły­sze­li­śmy to i my. W tych dniach po­krow­ski za­kry­stjan po­wie­dział to na chrzci­nach u na­sze­go sta­ro­sty: do­syć wam le­niu­cho­wa­nia; oj też weź­mie was w ręce Cy­ryl Pio­tro­wicz! a Mi­ki­ta ko­wal rzekł mu: do­syć Sa­wel­jicz, nie rań kumo, nie mąć go­ściom za­ba­wy. Cy­ryl Pio­tro­wicz sam so­bie, a An­drzej Gaw­ry­licz sam so­bie; my zaś wszy­scy na­le­ży­my do Boga i cara; na cu­dzym py­sku guza nie przy­szy­jesz.

– A więc, wy nie chce­cie przejść pod wła­dzę Tro­je­ku­ro­wa?

– We wła­dzę Cy­ry­la Pio­tro­wi­cza! Boże zbaw i za­cho­waj! U nie­go to i wła­snym kiep­sko się dzie­je, a jak do­sta­nie ob­cych to z nich nie­tyl­ko skó­ry ale i mię­so ze­drze. Nie, niech Bóg da dłu­gie zdro­wie An­drze­jo­wi Gaw­ry­ło­wi­czo­wi, i je­śli go już przyj­mie do swej chwa­ły, ni­ko­go nam wię­cej nie trze­ba prócz cie­bie, nasz Kar­mi­cie­lu, Nie wy­da­waj nas a my już sta­niem za tobą. Przy tych sło­wach An­ton mach­nął ba­tem, trza­snął lej­ca­mi i ko­nie po­bie­gły tę­gim kłu­sem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: