Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czas pokaże - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
14 marca 2012
Ebook
37,90 zł
Audiobook
44,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Czas pokaże - ebook

Początek epickiej sagi o burzliwym życiu Harry’ego Cliftona

Przyjęło się sądzić, że pochodzenie determinuje całe nasze życie…

Czy Harry Clifton, syn dokera i kelnerki, który nie widzi dla siebie losu lepszego niż wieczność spędzona w dokach, ma szansę dorównać dziedzicowi bogatego właściciela linii żeglugowej?

Jeffrey Archer w pierwszej części sagi o rodzinie Cliftonów, przez „Timesa” porównywanej do Sagi rodu Forsyte’ów, przedstawia losy nieprzeciętnego młodego człowieka uwikłanego w ciąg wydarzeń tak skomplikowanych, że nikt nie życzyłby sobie ich przeżyć. Podróż Harry’ego wiedzie go z ubogich dzielnic Bristolu, przez ekskluzywną szkołę dla chłopców, na pokład statku w przededniu II wojny światowej. Akcja, przedstawiana z perspektywy coraz to innej postaci, powoli wypełnia szczegółami obraz życia głównego bohatera.

Do ostatniej strony, dosłownie po ostatnie zdanie nie mamy pewności, jak potoczą się jego losy. A to dopiero początek historii.

„Gdyby przyznawano Nagrodę Nobla za sztukę opowiadania, Archer by ją zdobył”.

„Daily Telegraph”

„Archer jest niesamowitym pisarzem, z powodzeniem zdaje u czytelnika najważniejszy egzamin – wzbudza w nim chęć przewrócenia kartki, by się dowiedzieć, co będzie dalej”.

„Sunday Times”

Jeffrey Archer to jeden z najpopularniejszych obecnie pisarzy na świecie. W 1992 roku otrzymał tytuł szlachecki, zasiadał też jako poseł w Izbie Gmin i w Izbie Lordów. Debiutował powieścią Co do grosza, która zyskała popularność w Wielkiej Brytanii. Kolejna, Kane i Abel, stała się wielkim bestsellerem. Obie książki zostały sfilmowane. Jego sławę ugruntowały następne powieści i opowiadania: Córka marnotrawna, Stan czwarty, Więzień urodzenia, Synowie fortuny, Sprawa honoru, Ścieżki chwały oraz Ale to nie wszystko.

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7818-022-7
Rozmiar pliku: 989 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Preludium

Ta opowieść nigdy by nie powstała, gdybym nie zaszła w ciążę. Wiecie, zawsze planowałam, że stracę cnotę na wycieczce pracowniczej do Weston-super-Mare, tyle że nie z tym chłopakiem.

Arthur Clifton urodził się na tej samej ulicy co ja, nawet chodził do tej samej podstawówki, Merrywood Elementary, ale ja byłam o dwa lata młodsza i on nawet nie wiedział, że istnieję. Wszystkie dziewczynki w mojej klasie podkochiwały się w nim, i to wcale nie tylko dlatego, że był kapitanem szkolnej drużyny piłki nożnej.

Chociaż Arthur w szkole nie zwracał na mnie uwagi, wszystko się zmieniło zaraz potem, jak wrócił z frontu zachodniego. Nie jestem nawet pewna, czy wiedział, kim jestem, kiedy tej sobotniej nocy poprosił mnie do tańca, ale prawdę mówiąc, ja też musiałam mu się przyjrzeć, nim go poznałam, bo wyhodował sobie cienki wąsik i przylizał włosy jak ten aktor Ronald Colman. Nie spojrzał tego wieczoru na żadną inną dziewczynę i kiedyśmy odtańczyli ostatniego walca, już wiedziałam, że nie minie dużo czasu, a poprosi mnie, żebym za niego wyszła.

Arthur trzymał mnie za rękę, kiedy odprowadzał mnie na ulicę Gorzelniczą, a gdyśmy doszli do mojego domu, próbował mnie pocałować. Ale się odwróciłam. Wielebny Watts często powtarzał, że muszę zachować czystość aż do ślubu, a panna Monday, nasza chórmistrzyni, przestrzegła mnie, że mężczyźni chcą tylko jednego, a jak to dostaną, prędko tracą zainteresowanie. Nieraz się zastanawiałam, czy panna Monday mówi to z własnego doświadczenia.

W następną sobotę Arthur zaprosił mnie do kinematografu, żeby zobaczyć Lilian Gish w Złamanej lilii, i choć nie protestowałam, kiedy objął mnie ramieniem, to nie pozwoliłam mu się pocałować. Nie miał mi tego za złe. Po prawdzie Arthur był dość nieśmiały.

W kolejną sobotę dałam mu się pocałować, ale gdy próbował włożyć mi rękę pod bluzkę, odepchnęłam go. I nie pozwoliłam na to, póki się nie oświadczył, nie kupił pierścionka, a wielebny Watts nie ogłosił drugiej zapowiedzi.

Mój brat Stan powiedział mi, że jestem ostatnią dziewicą po naszej stronie rzeki Avon, choć podejrzewam, że większość jego podbojów była tylko w jego wyobraźni. Mimo wszystko uznałam, że pora stracić cnotę, a kiedy nie najlepiej, jak podczas wycieczki do Weston-super-Mare z mężczyzną, którego miałam za parę tygodni poślubić?

Ale ledwo Arthur i Stan wysiedli z szarabanu, skierowali kroki prosto do najbliższego pubu. Lecz ja przez cały zeszły miesiąc szykowałam się na ten moment, no i kiedy stanęłam na ziemi, byłam gotowa do akcji jak ta skautka.

Zrezygnowana szłam w stronę molo, kiedy poczułam, że ktoś depcze mi po piętach. Obejrzałam się i zdziwiłam, gdy zobaczyłam, kto to jest. Dogonił mnie i spytał, czy jestem sama.

– Tak – odpowiedziałam, wiedząc, że Arthur pije teraz trzecie piwo.

Kiedy on położył mi rękę na tyłku, powinnam dać mu w gębę, ale z kilku powodów tego nie zrobiłam. Przede wszystkim pomyślałam, że dobrze puścić się z kimś, kogo pewnie nigdy więcej nie spotkam. I muszę przyznać, że pochlebiły mi jego zaloty.

Gdy Arthur i Stan wychylali ósme piwo, on ulokował nas w pensjonacie nad samym morzem. Zdaje się, że mieli tam specjalne ceny dla gości, którzy nie zamierzali zostać na całą noc. Zaczął mnie całować, jeszcze zanim dotarliśmy na pierwszy podest, a kiedy zamknęły się za nami drzwi sypialni, szybko rozpiął mi guziki bluzki i zaczął pieścić piersi. Widać to nie był jego pierwszy raz. Właściwie jestem pewna, że nie byłam pierwszą dziewczyną, do której się dobrał na wycieczce pracowniczej. Bo inaczej skąd by wiedział o tych zniżkach?

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że tak szybko będzie po wszystkim. Kiedy ze mnie zszedł, poszłam do łazienki, a on usiadł na łóżku i zapalił szluga. Może za drugim razem będzie lepiej, pomyślałam. Ale jak wróciłam, nigdzie nie było go widać. Muszę powiedzieć, że zrobiło mi się żal.

Pewnie czułabym się bardziej winna, że nie byłam wierna Arthurowi, gdyby mnie całej nie obrzygał w czasie drogi powrotnej do Bristolu.

Nazajutrz powiedziałam mamie, co się stało, ale nie zdradziłam, kim był ten gość. W końcu go nie znała i pewnie nigdy go nie spotka. Mama kazała mi trzymać buzię na kłódkę, ponieważ nie chciała odwoływać ślubu, a gdyby nawet się okazało, że jestem w ciąży, to i tak nikt się nie dowie, bo jak coś będzie znać, to będziemy już po ślubie z Arthurem.1

Powiedzieli mi, że mój ojciec zginął na wojnie.

Ile razy pytałem matkę o jego śmierć, mówiła tylko, że służył w Królewskim Pułku z Gloucesteru i zginął, walcząc na froncie zachodnim, na kilka dni przed podpisaniem traktatu pokojowego z Niemcami. Babcia mi powiedziała, że tata był dzielnym mężczyzną, i raz, kiedy byliśmy sami w domu, pokazała mi jego medale. Dziadziuś rzadko wyrażał jakąś opinię, ale on był głuchy jak pień i pewnie wcale nie słyszał mojego pytania.

Innym mężczyzną, jakiego pamiętam, był mój wujek Stan, który przy śniadaniu zwykle siedział u szczytu stołu. Kiedy rano wychodził, często szedłem z nim do portu, gdzie pracował. Każdy spędzony tam dzień był dla mnie przygodą. Statki towarowe przybywały z dalekich krajów i wyładowywały towary: ryż, cukier, banany, jutę i dużo innych rzeczy, o których nigdy nie słyszałem. Gdy ładownie zostały opróżnione, dokerzy napełniali je solą, jabłkami, cyną, nawet węglem (najmniej go lubiłem, bo naprowadzał matkę na ślad tego, co robiłem przez cały dzień, i wprawiał ją w złość), a potem statki odpływały nie wiadomo dokąd. Zawsze chciałem pomagać wujkowi Stanowi przy wyładunku, ale on tylko się śmiał i mówił, że wszystko w swoim czasie, chłopcze. Nie mogłem się doczekać, a wtem weszła mi w paradę szkoła.

Jak miałem sześć lat, wysłali mnie do podstawówki Merrywood Elementary. Uważałem, że to kompletna strata czasu. Po co chodzić do szkoły, skoro mogłem się nauczyć wszystkiego, co trzeba, w porcie? Wcale bym tam nie wrócił następnego dnia, gdyby nie to, że matka zaciągnęła mnie pod bramę, zostawiła, a potem wróciła o czwartej po południu, żeby mnie zabrać do domu.

Nie wiedziałem, że mama planowała dla mnie inną przyszłość, i nie było tam miejsca na pracę w stoczni u boku wujka Stana.

Co rano, gdy mama zostawiała mnie przed bramą, kręciłem się po podwórzu, dopóki jej nie było widać, a potem zwiewałem do portu. Pilnowałem, żeby zawsze wrócić na czas i stać przed szkolną bramą, kiedy przychodziła po mnie po południu. W drodze do domu opowiadałem jej, co robiłem w szkole tego dnia. Byłem dobry w wymyślaniu różnych historyjek, ale niedługo odkryła, że zmyślam.

Kilku chłopaków z mojej szkoły też kręciło się w porcie, ale trzymałem się od nich z daleka. Byli starsi i więksi ode mnie i rzucali się na mnie z pięściami, jak im wchodziłem w drogę. Musiałem mieć też oko na pana Haskinsa, głównego nadzorcę dokerów, bo gdyby spostrzegł, że się wałęsam – jego ulubione słowo – to kopnąłby mnie w tyłek i zagroził:

– Jak jeszcze raz zobaczę, smarkaczu, że się tu wałęsasz, zgłoszę to dyrektorowi szkoły.

Od czasu do czasu Haskins uznawał, że widuje mnie za często, i składał na mnie skargę do dyrektora, który garbował mi skórę, a potem odsyłał mnie do klasy. Mój wychowawca, pan Holcombe, nigdy się nie wygadał, że opuściłem jego lekcję, ale on był dość pobłażliwy. Jak tylko mama się dowiadywała, że uciekałem na wagary, wpadała w złość i wstrzymywała mi wypłatę półpensówki, tygodniowego kieszonkowego. Jednak mimo sporadycznego kuksańca od jakiegoś starszego chłopaka, regularnych batów od dyrektora i utraty kieszonkowego wciąż ciągnęło mnie do portu.

Spotkałem tylko jednego prawdziwego przyjaciela, kiedy „wałęsałem się” po porcie. Nazywał się Old Jack Tar. Mieszkał w opuszczonym wagonie kolejowym za hangarami. Wujek Stan kazał mi trzymać się od niego z daleka, bo to głupi, brudny włóczęga. Wcale nie wydawał mi się brudny, na pewno nie tak brudny jak Stan, a niedługo odkryłem, że nie jest też głupi.

Po wspólnym lunchu z wujkiem Stanem – kęs jego kanapki z pastą Marmite, ogryzek jabłka, który wyrzucił, i łyk piwa – wracałem do szkoły na mecz piłki nożnej; jedyne, na co warto było przyjść. Przecież jak skończę szkołę, zostanę kapitanem drużyny Bristol City albo zbuduję statek, który opłynie świat dookoła. Jeżeli pan Holcombe nic nie powie, a nadzorca nie naskarży na mnie dyrektorowi, nieprędko mnie nakryją, a jak będę unikał barki z węglem i stał przy szkolnej bramie co dzień o czwartej po południu, matka się nie połapie.

Co drugą sobotę chodziłem z wujkiem Stanem na mecz drużyny piłkarskiej Bristol City na stadionie Ashton Gate. W niedzielne ranki mama zwykle zabierała mnie do kościoła Narodzenia Pańskiego, skąd żadnym sposobem nie mogłem uciec. Jak tylko wielebny Watts udzielił ostatniego błogosławieństwa, biegłem co tchu na plac zabaw, żeby razem z kolegami grać w piłkę, i do domu wracałem dopiero na obiad.

Gdy miałem już siedem lat, każdy, kto choć trochę znał się na piłce nożnej, mógł powiedzieć, że nigdy nie zostanę zawodnikiem szkolnej drużyny, a co dopiero kapitanem zespołu Bristol City. Ale właśnie wtedy odkryłem, że Bóg dał mi pewien talent, lecz nie umiejscowił go w moich nogach.

Z początku nie zauważyłem, że każdy, kto siedzi przy mnie w kościele w niedzielę rano, przestaje śpiewać, kiedy ja otwieram usta. Nie zastanawiałbym się nad tym, gdyby mama nie podsunęła mi myśli, żebym śpiewał w chórze. Skrzywiłem się pogardliwie; przecież wszyscy wiedzą, że chór to coś dla dziewczyn i maminsynków. Byłbym z miejsca odrzucił ten pomysł, gdyby wielebny Watts mi nie powiedział, że chórzyści dostają pensa za pogrzeby i dwa pensy za wesela; w ten sposób pierwszy raz poznałem, co to przekupstwo. Ale kiedy już niechętnie przystałem na próbę głosu, diabeł postawił mi na drodze przeszkodę w postaci panny Eleanor E. Monday.

Nigdy bym nie spotkał panny Monday, gdyby nie to, że prowadziła chór w kościele Narodzenia Pańskiego. Choć była nieduża i wyglądała, jakby mógł ją zdmuchnąć byle wietrzyk, nikt nie próbował stroić sobie z niej żartów. Myślę, że sam diabeł zląkłby się panny Monday, a wielebny Watts na pewno się jej bał.

Przystałem na przesłuchanie, ale dopiero jak mama dała mi kieszonkowe za miesiąc z góry. W następną sobotę czekałem w kolejce z grupą innych chłopaków, aż mnie zawołają.

– Na próbę chóru zawsze będziesz przychodził punktualnie – powiedziała panna Monday, świdrując mnie wzrokiem.

Odpowiedziałem wyzywającym spojrzeniem.

– Nie będziesz się odzywał niepytany.

Jakoś udało mi się zmilczeć.

– A w czasie nabożeństwa będziesz skupiony przez cały czas.

Niechętnie skinąłem głową.

A potem, dzięki Bogu, podsunęła mi wyjście z sytuacji.

– Ale co najważniejsze – oświadczyła, kładąc ręce na biodrach – za dwanaście tygodni musisz zdać egzamin z pisania i czytania, żebym była pewna, że poradzisz sobie z nowym hymnem albo nieznanym psalmem.

Byłem zadowolony, że padłem przy pierwszej przeszkodzie. Jednak, jak się miałem przekonać, panna Eleanor E. Monday nie poddawała się łatwo.

– Jaki utwór wybrałeś, dzieciaku? – zapytała.

– Niczego nie wybrałem – odparłem.

Otworzyła śpiewnik kościelny, podała mi i usiadła przy fortepianie. Uśmiechnąłem się na myśl, że zdążę jeszcze na drugą połowę naszego niedzielnego meczu. Zagrała znajomą melodię, a gdy zobaczyłem, że matka z pierwszej ławki karci mnie wzrokiem, pomyślałem, że lepiej przez to przebrnę, żeby ją ucieszyć.

– „Za wszystko, co jasne i piękne, stworzenia duże i małe, za wszystko, co mądre i wspaniałe…” – Na twarzy panny Monday pojawił się uśmiech na długo przedtem, nim dotarłem do słów: „W podzięce przed Panem klęknę”.

– Jak się nazywasz, dziecko? – zapytała.

– Harry Clifton, proszę pani.

– Harry, masz przychodzić na próby chóru w poniedziałki, środy i piątki punktualnie o szóstej. – Zwracając się do chłopca stojącego za mną, poleciła: – Następny.

Obiecałem mamie, że przyjdę punktualnie na pierwszą próbę chóru, chociaż wiedziałem, że będzie moją ostatnią, ponieważ panna Monday prędko pozna, że nie umiem czytać ani pisać. I tak by się stało, gdyby nie to, że każdy, kto słuchał mojego śpiewu, wiedział, że mam głos o niebo lepszy od wszystkich chłopców z chóru. Właściwie w chwili, gdy otwierałem usta, wszyscy w kościele milkli i robili miny pełne podziwu i respektu, takie, o jakich na próżno marzyłem na boisku. Panna Monday udawała, że tego nie widzi.

Kiedy nas zwolniła, nie poszedłem do domu, ale puściłem się biegiem do portu, żeby spytać pana Tara, co mam poradzić na to, że nie umiem czytać i pisać. Wysłuchałem uważnie słów starego człowieka, a następnego dnia poszedłem do szkoły i usiadłem na swoim miejscu w klasie pana Holcombe’a. Nauczyciel był zaskoczony, gdy mnie zobaczył w pierwszej ławce, a jeszcze bardziej się zdziwił, kiedy pierwszy raz pilnie uważałem na porannej lekcji.

Pan Holcombe zaczął uczyć mnie alfabetu i już po kilku dniach umiałem napisać wszystkie dwadzieścia sześć liter, nawet jeżeli nie zawsze we właściwej kolejności. Mama by mi pomogła, kiedy wracała po południu do domu, ale, jak cała nasza rodzina, też nie umiała czytać ani pisać.

Wujek Stan ledwo umiał się podpisać i choć potrafił odróżnić paczkę papierosów Will’s Star od Wild Woodbines, to byłem pewny, że nie potrafi przeczytać etykiety. Mimo jego niechętnych pomruków wypisywałem litery na każdym skrawku papieru, jaki mogłem znaleźć. Wujek Stan zdawał się nie zauważać, że kawałki gazet w wygódce zawsze są zabazgrane literami.

Gdy opanowałem alfabet, pan Holcombe nauczył mnie kilku prostych słów: kot, rok, dym i dom. Wtedy pierwszy raz zapytałem go o mojego tatę, bo miałem nadzieję, że będzie mógł coś mi o nim powiedzieć. W końcu wydawało się, że wie wszystko. Ale on był zdziwiony, że ja tak mało wiem o własnym ojcu. Tydzień później napisał na tablicy pierwsze słowo składające się z czterech liter: mama, potem z pięciu: klasa i z sześciu: szkoła. Pod koniec miesiąca umiałem napisać swoje pierwsze zdanie: The quick brown fox jumps over the lazy dog, w którym, jak mi wytłumaczył pan Holcombe, znajdują się wszystkie litery angielskiego alfabetu. Sprawdziłem i okazało się, że miał rację.

Pod koniec trymestru umiałem poprawnie napisać „pieśń”, „psalm”, a nawet „hymn”, chociaż pan Holcombe stale zwracał mi uwagę, że ciągle mówię z akcentem gwarowym i opuszczam literę „h” na początku wyrazu. Ale potem zaczęły się wakacje i martwiłem się, że bez pomocy pana Holcombe’a nie zdam trudnego egzaminu u panny Monday. I pewno tak by się stało, gdyby nie to, że jego miejsce zajął Old Jack.

Przyszedłem pół godziny wcześniej na próbę w piątek wieczorem, kiedy, jak wiedziałem, muszę zdać drugi egzamin, żeby dalej śpiewać w chórze. Siedziałem cicho w stallach, licząc, że panna Monday wyrwie najpierw kogoś innego.

Pierwszy egzamin zdałem celująco, jak powiedziała panna Monday. Wszyscy musieliśmy wyrecytować Ojcze nasz. To nie było trudne, bo odkąd pamiętam, mama co wieczór klękała przy moim łóżku i powtarzała znajome słowa, zanim utuliła mnie do snu. Ale następny egzamin panny Monday okazał się o wiele trudniejszy.

Wtedy, pod koniec drugiego miesiąca, mieliśmy przeczytać na głos psalm przed całym chórem. Wybrałem psalm 121, który też znałem na pamięć, bo wcześniej go często śpiewałem. „Oczy moje podnoszę do góry, skąd by mi pomoc przyszła?” Mogłem tylko mieć nadzieję, że Bóg mi pomoże. Wprawdzie otwierałem Księgę Psalmów na właściwej stronie, bo umiałem już liczyć do stu, ale bałem się, że panna Monday pozna, że nie potrafię odczytać wszystkich wersetów po kolei. Jeśli nawet się poznała, to się z tym nie zdradziła, bo zostałem w chórze przez następny miesiąc, gdy tymczasem dwóch nicponi, jak się wyraziła – nie rozumiałem tego słowa, dopiero następnego dnia pan Holcombe wytłumaczył mi, co ono znaczy – odesłała z powrotem.

Kiedy nadszedł czas na trzeci i ostatni egzamin, byłem przygotowany. Panna Monday poprosiła tych z nas, którzy pozostali, żeby napisali dziesięcioro przykazań we właściwej kolejności, nie zaglądając do Księgi Wyjścia.

Chórmistrzyni przymknęła oko na to, że wymieniłem kradzież przed zabijaniem, nie napisałem poprawnie słowa „cudzołóstwo” i że z całą pewnością nie wiedziałem, co to znaczy. Dopiero kiedy z miejsca wyrzuciła dwóch następnych nicponi za mniejsze przewinienia, uzmysłowiłem sobie, że muszę mieć naprawdę niezwykły głos.

W pierwszą niedzielę adwentu panna Monday oznajmiła, że wybrała trzech nowych sopranistów – „aniołków”, jak nas zwał wielebny Watts – do chóru, pozostałych zaś odrzuciła za takie niewybaczalne grzechy, jak rozmawianie w trakcie kazania, ssanie mordoklejki, a w przypadku dwóch chłopców za zabawę w rozbijanie kasztanów podczas Nunc dimittis.

W następną niedzielę ubrałem się w długi niebieski strój z białą krezą przy szyi. Tylko mnie pozwolono nosić na szyi medalion z brązu z Marią Dziewicą na znak, że zostałem wybrany na solistę. Paradowałbym z nim przez całą drogę do domu, ale panna Monday zabierała go pod koniec każdego nabożeństwa.

W niedziele przenosiłem się do innego świata, ale bałem się, że ten upojny stan nie będzie trwał wiecznie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: