Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Człowiek honoru - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Człowiek honoru - ebook

Mistrzowski powrót do klasyki powieści szpiegowskiej w stylu Johna Le Carré

Wytropić i unieszkodliwić kreta. Oto misja George’a Muellera wieloletniego agenta  CIA. Jest rok 1953, zimna wojna rozkręca się na dobre, a Agencja ponosi kolejne porażki. Ktoś sprzedaje sowietom tajemnice wywiadu i sabotuje misje na całym świecie. Zdrajcą może być każdy. Czy marzący o emeryturze i zmęczony pracą agent zdoła go schwytać? A może kiedy zagłębi się w sprawę i nawiąże kontakt z sowietami, sam stanie się podejrzanym. Dopóki kret pozostaje na wolności, nikomu nie można ufać i nikt nie jest bezpieczny.

Wartka akcja, trafnie stawiane pytania o moralność i wybory dnia codziennego, oto umiejętnie zmieszany koktajl, który serwuje czytelnikom Vidich.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-322-6
Rozmiar pliku: 942 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Waszyngton, D.C., 1953

Mueller stał przy oknie mieszkania na drugim piętrze.

– Za późno. Już nie przyjdzie – powiedział do agenta FBI i zgasił papierosa w przepełnionej popielniczce. – Marnujemy czas.

– Przyjdzie. Na taką przynętę musi się zjawić.

Mueller spojrzał na rozpadający się budynek mieszkalny po drugiej stronie zamarzniętej ulicy. Od chodnika oddzielało go ogrodzenie z kutego żelaza, a okna parteru ochraniały kraty. Odkąd się tu zjawił, w środku nic się nie działo. Bursztynowy blask od pobliskiej latarni nie dosięgał schodów przed wejściem. Na rogu Dwunastej, przy parku Lincolna, stał nieoznakowany samochód, a za rogiem czarny buick. Krył się w bocznej alejce, ale Mueller widział go, kiedy tu szedł. Trochę dalej inny agent czekał w słabo oświetlonej budce telefonicznej, dość nieporadnie udając, że czyta gazetę.

– Ktoś go wystraszył.

– Nie ma powodu sądzić, że tu jesteśmy.

– Nie potrzebuje powodu. To instynkt. Nawet amator zwróciłby uwagę na faceta, który od godziny zajmuje budkę telefoniczną. Dla was to tylko praca. – Mueller opuścił zasłonę. – On wie, że walczy o życie. – Spojrzał na zegarek. – Kiedy odwołujesz akcję?

– Mamy jeszcze czas. Widzieliśmy ją, jak dostarcza pakunek o piątej. To żona Czernowa. Do budynku weszła z paczką, wyszła już bez. Przyjdzie, mówię ci.

– Jesteś pewien, że to była ona? – spytał Mueller.

Czekał na odpowiedź Walkera. Od dawna widział u niego skłonność do ekstrawagancji. Wyraźnie podobała mu się rola agenta prowadzącego, czuł krew i miał ochotę na łowy. Wyglądem pasował do roli pierwszorzędnie. Ciemne włosy zaczesał do tyłu, buty wypolerował na błysk, miał na sobie dwurzędowy garnitur, a pod nosem cienki wąsik jak u hollywoodzkiego gwiazdora. W mieszkaniu rozległy się odgłosy ulicy – ktoś zatrąbił klaksonem, jakaś kobieta wybuchła gniewem. Walker podniósł lornetkę, spojrzał w obie strony i zatrzymał wzrok na krawędzi parku. Samochody mijały powoli samotnych mężczyzn siedzących na drewnianych ławkach. Zaparkowane auta pokrywała warstwa brudnego śniegu po weekendowej burzy.

– Absolutnie pewien – powiedział Walker. – Śledzimy ją. Dwa samochody. Wyszła z radzieckiej ambasady, pojechała taksówką do rezydencji i pojawiła się tu z pakunkiem. Ciągle jest w środku.

Mueller czekał. Znów spojrzał na zegarek i po chwili, odruchowo, zrobił to jeszcze raz. Czekanie było najtrudniejszą c zęścią tej pracy. Stanął pośrodku pokoju. Małe mieszkanie cuchnęło papierosami, wszędzie stały kubki niedopitej kawy i resztki jedzenia na wynos. Wraz z upływem czasu rosła w nim irytacja. Wziął ze stołu piłkę tenisową i próbował wyładować na niej swoje napięcie. Podszedł do kolejnego okna i uchylił zasłonę. Ulica była ciemna, cicha i pusta. Walker nie rozumiał, że podwójni agenci żyją w strachu i nie podejmują zbędnego ryzyka.

Okna w budynku naprzeciwko były zaciemnione, z wyjątkiem mieszkania na ostatnim piętrze. Duża kobieta zdjęła sweter przez głowę i sięgnęła za plecy, żeby rozpiąć biustonosz. Mueller spojrzał na nią i szybko odwrócił wzrok. Światło na pierwszym piętrze. Czyżby ktoś wszedł głównym wejściem? Starszy mężczyzna stał w samych bokserkach przed otwartą lodówką. Napił się mleka prosto z butelki, po czym usiadł przy kuchennym stole, na którym stał radioodbiornik. Tymczasem w oknie na górze pojawiła się zasłona.

Jak długo powinien tu zostać? Wiedział, że Walker i jego ludzie nie ruszą się stąd, nawet gdy już stanie się jasne, że akcja spaliła. Nikt nie będzie chciał się przyznać do porażki i wymyślać wymówek. Mueller był tu wyłącznie w roli obserwatora.

Nagle podszedł do niego młody facet z notesem. Krótko ostrzyżony, piegowaty, bez krawata, chłopięcy uśmiech. Zbyt młody na tę robotę.

– To pan jest ten z CIA? – zapytał.

Mueller zmarszczył brwi.

– A ty co za jeden?

– Z gazety.

Pokazał wiszącą mu u szyi legitymację prasową.

Mueller złapał Walkera przy schodach ewakuacyjnych. Dwaj mężczyźni stali centymetry od siebie w zaciemnionym mieszkaniu.

– Co on tu robi? – warknął Mueller.

– Jest w porządku.

– Mówiliśmy: żadnych dziennikarzy. Żadnych niespodzianek. Nie chcemy potem świecić oczami.

Nawet nie próbował ukryć gniewu.

– Nie miałem wyboru – odparł lakonicznie Walker.

Mueller rzucił agentowi dowodzącemu chłodne spojrzenie. Zastanawiał się, kto w FBI mógł wydać zgodę na obecność mediów. Nie powiedział, o czym myśli: a mianowicie, że w tych okolicznościach, z punktu widzenia CIA, najlepiej by było, gdyby poszukiwany nie chwycił przynęty i się nie zjawił.

– Mieliśmy umowę. Tego w niej nie było.

– To dzieciak. Napisze, co mu każemy.

– Według niego co tu robimy?

– Obyczajówka dostała cynk, że ktoś z Departamentu Stanu szuka okazji w parku Lincolna. Zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa. Aresztujemy go i zamkniemy. Policja miejska da dzieciakowi wszystkie szczegóły. Napisze, co mu się każe.

Mueller poszedł w stronę drzwi.

– A ty dokąd?

– Zaczerpnąć świeżego powietrza.

Walker podniósł głos, żeby Mueller usłyszał go na korytarzu.

– Chłopak jest w porządku.

Mueller stanął w ukryciu, na najwyższym schodku przed wejściem. Zapalił papierosa. Nawyk. Szybko się rozmyślił i wyrzucił go w śnieg. Spojrzał na pustą ulicę i tylko utwierdził się w przekonaniu, że akcja była niewypałem. Budynek Kapitolu przebijał przez rzędy drzew na skraju parku. Jego rozświetlona kopuła górowała jak latarnia morska nad ubogą okolicą. Z oddali dobiegło Muellera wycie policyjnej syreny, a za plecami usłyszał kliknięcie zamykanych drzwi. Obok niego stanął Walker. Przez chwilę obaj milczeli.

– Słyszałem, że odchodzisz z Agencji – odezwał się w końcu Walker.

– Kto ci to powiedział?

– Jeden z waszych.

Który? Mueller przytaknął.

– Jeśli dzisiaj go złapiemy, pod koniec miesiąca już mnie nie będzie.

– I co potem?

– Ryby.

Kłamstwo.

– Na pewno długo to potrwa.

Mueller nie podchwycił żartu Walkera. Nie lubił go, ale znosił. I trzymał go blisko siebie dla własnego bezpieczeństwa. Jak na jego gust, facet był zbyt ambitny. Lubił przypisywać sobie zasługi za sukces i obwiniać innych za porażkę. Muellerowi nie podobało się, że Walker ma informacje o jego życiu osobistym. Wolał oddzielać pracę od prywatnych spraw, ale nie było to łatwe. Co rano wstawał, żeby stawić czoła kolejnemu kryzysowi wymyślonemu przez jakiegoś ambitnego kolegę z biura. Polityka zatruwała wszystko. Męczyło go podwójne życie, codzienne chowanie się za maską. Stracił umiejętność udawania, że interesują go rozmowy, od których w rzeczywistości umierał z nudów. Walker go nudził, ale Walkera znał na tyle dobrze, żeby mu nie ufać. Gość nieźle wyczuwał zmienne wiatry waszyngtońskiej polityki i dobrze się znał na łapaniu szpiegów.

Mueller wreszcie zrobił wydech.

– Skąd mieliście cynk?

– Obserwujemy skrzynkę pocztową przy East Capitol. Ktoś zostawił tam znak kredą. To ich tajna skrytka.

– Myślisz czy wiesz?

– Z budynku wyszła bez pakunku. Jest jakaś inna możliwość? – zapytał Walker i dodał pewnym tonem: – Przyjdzie.

Stali dalej w ciemnościach.

– Nie rozumiem – odezwał się Walker. – Macie świetną reputację, ale nie macie żadnych rezultatów. Wiedeń był porażką. Węgry tak samo. W zeszłym tygodniu straciliście Leisza. – Walker przerwał. Jego oddech zawisł chmurą w mroźnym powietrzu. – Chodzą słuchy, że o śmierci Stalina dowiedzieliście się z Radia Moskwa. – Wyrzucił niedopałek w śnieg. – Świetna reputacja, rezultaty żadne.

– Odwal się – powiedział Mueller.

Leisz. Co za dureń. Pomimo ostrzeżeń złamał zasady. Myślał, że nic mu nie grozi. Był nieuważny i za to zapłacił.

– Ktoś idzie – odezwał się głos z okna nad ich głowami.

W tej samej chwili Mueller i Walker zobaczyli młodą, czarnoskórą kobietę. Blond peruka, płaszcz w lamparta, buty na szpilkach i malutka torebka, którą ściskała mocno w jednej dłoni. Wyszła spomiędzy drzew, rozejrzała się na wszystkie strony i ruszyła szybkim krokiem przez jezdnię. Obydwaj agenci schowali się głębiej w cień.

Kobieta przeszła na drugą stronę ulicy i spojrzała przez ramię w kierunku latarni oświetlającej skraj parku, skąd wyłonił się żołnierz. Mueller zauważył bezosobowy styl kogoś, kto nie chce się rzucać w oczy. Długi płaszcz w kolorze khaki, czapka z daszkiem naciągnięta na czoło i równomierny krok, który nie przykuwał uwagi. Nęciła go przesadnym kołysaniem bioder, wymownie skinęła głową. Z początkiem kolejnej wojny Waszyngton zapełnił się kawalerami, a wraz z kawalerami rozmnożyły się podrzędne bary ze sprzedajnymi kobietami.

– Z takim cyrkiem na pewno się nie zjawi – powiedział Mueller.

– Zaraz ich nie będzie. Wezwą taksówkę i pojadą do hotelu.

Mueller zapalił następnego papierosa i znowu pożałował swojej decyzji. Przydeptał go podeszwą. Picie i palenie – dwie choroby zawodowe, które zaczynały zbierać żniwo.

Kobieta szła dalej, ale zwolniła kroku, żeby mężczyzna mógł ją dogonić. Powietrze było zimne i rześkie, ostre jak brzytwa. Nagle się zatrzymała. Zaczęli rozmawiać. Dobili targu.

– Coś mi w nim nie pasuje – odezwał się Mueller.

– Co?

– Jego mundur. Buty. Ma mokasyny.

Żołnierz otworzył kobiecie żelazną bramę i wszedł za nią po schodach do hallu w pobliskim budynku mieszkalnym. Zanim zniknął w drzwiach, rzucił jeszcze szybkie spojrzenie przez ramię.

– Co chcesz powiedzieć? – spytał Walker. – To on? – I ostrzej: – Myślisz, że to on?

– Ja tu nie dowodzę.

Mueller widział dyskomfort w oczach Walkera, który męczył się z trudną decyzją. Obydwaj wiedzieli, że mogą się pomylić tylko raz.

– Niech będzie – wymamrotał Walker.

Włożył rękawiczkę, naciągając ją mocno na palce, i zacisnął pięść.

Mueller patrzył, jak Walker zbiera swoją ekipę. Na sygnał od dowódcy agent w budce wykonał telefon. W niecałą minutę buick i dwa nieoznakowane samochody podjechały pod kamienicę. Z pierwszego auta wysiedli dwaj agenci z bronią w rękach i podbiegli do wejścia. Czterej inni zajęli pozycje przy samochodach, a jeden pobiegł skulony na tył budynku.

Walker wykrzykiwał rozkazy, stojąc na ulicy. W okolicznych oknach zaczęli się pojawiać ludzie obudzeni nagłym hałasem. Widzieli czarne auta z otwartymi drzwiami zaparkowane przy chodniku pod dziwnym kątem.

Mueller został w cieniu. Patrzył z ukrycia, jak agent FBI prowadzi żołnierza po schodach, trzymając go mocno za ramię. Facet zgubił czapkę, ręce miał skute za plecami, a rozpięte spodnie zsuwały mu się z nóg. Wyglądał na zdezorientowanego i zawstydzonego.

Drugi agent skuł kajdankami prostytutkę i prowadził ją do wozu, nie bacząc na protesty. Zgubiwszy perukę, kuśtykała na jednym, złamanym obcasie i obrzucała wściekłymi obelgami mężczyznę, który ją popychał.

– Nie popędzaj mnie – krzyknął transwestyta. – Bo skręcę sobie kostkę.

Mueller poczekał, aż Walker wyjdzie z hallu, i wyłonił się ze swojej kryjówki. Spotkali się na ulicy. Walker był wyraźnie niezadowolony. Minął Muellera, wymachując mu przed nosem plikiem banknotów.

– Zachowaj tę farsę dla siebie – warknął. – Nikomu ani słowa. Słyszysz?

Wsiadł do buicka i zatrzasnął drzwi. Minutę później wszystkie samochody odjechały i Mueller został sam. Na chodniku leżał odłamany obcas. Wyrzucił go do kosza na śmieci.

Odszedł szybkim krokiem. Nie oglądał się za siebie, żeby upewnić się, czy ktoś go nie śledzi, albo spojrzeć na ciekawskich sąsiadów. Ale na końcu ulicy jednak się odwrócił, kierowany instynktem, jakiego nabrał w Wiedniu po wojnie – czuł, że ktoś go obserwuje. Daleko, w cieniu starego drzewa, stał wysoki mężczyzna w szarym homburgu, z rękami w kieszeniach długiego prochowca. Było coś podejrzanego w jego sylwetce. Mueller był ostrożny – każdy obcy teoretycznie mógł go śledzić, a ten mężczyzna zwrócił jego uwagę. Stali nieruchomo po dwóch stronach ulicy i patrzyli na siebie z odległości dziewięciu metrów. W cieniu kapelusza Mueller nie mógł dostrzec twarzy ani zarysu jego żuchwy.

– Hej, ty tam! – zawołał.

Chciał przejść na drugą stronę ulicy, ale drogę zagrodziła mu śmieciarka z pługiem. Kiedy przejechała, Mueller rozejrzał się za obcym mężczyzną, ale już go nie było.2

Dyrektor

George Mueller rozumiał, że jego kariera w CIA znalazła się w punkcie zwrotnym, i nie dawał mu spokoju fakt, że wcześniej nie widział ewidentnych oznak wypalenia. Nie widział albo nie chciał widzieć. Przez długi czas nie dostrzegał problemów toczących Agencję i dopiero kiedy zdał sobie sprawę, że jest za późno na wskrzeszenie w sobie na powrót zawodowego entuzjazmu, obudził się któregoś dnia z myślą: starczy już, to koniec.

Sukcesy w życiu przychodziły mu z łatwością, więc nie był przygotowany na radzenie sobie z kryzysem. Państwowa szkoła na Środkowym Zachodzie, a potem stypendium w Yale, gdzie poznał Rogera Altmana, a dzięki niemu uroki wioślarstwa, wytrawnego martini i śpiewu a capella. Mueller studiował historię polityczną, czytał Hemingwaya jak wszyscy, zakochał się w poezji Ezry Pounda i T.S. Eliota. Związał się z małym gronem młodych mężczyzn, którzy podchodzili do życia ze starannie pielęgnowanym znużeniem.

Mueller odszedł z uczelni przed czasem, żeby walczyć z Hitlerem. Porwała go, jak wielu młodych Amerykanów, wielka fala patriotyzmu. Dzięki dawnym znajomościom znalazł się w Teksasie, na szkoleniu w OSS². Zrzucono go na spadochronie za liniami wroga, gdzie miał wspierać francuski ruch oporu, a później odegrał niewielką, ale groźną rolę w okupowanej Norwegii, za co udekorowano go Purpurowym Sercem. Studia licencjackie ukończył już po wojnie, a potem, dzięki całej serii przypadków – wyborów, których inni dokonywali za niego – pracował na Wall Street, znudził się pracą na Wall Street, zaczął pić, a w końcu został zwerbowany przez swojego przyjaciela, Altmana, do pilnej walki ze Związkiem Radzieckim na froncie europejskim. Mueller chciał wierzyć, że może przyczynić się do globalnej zmiany.

Kiedy sprawy zaczęły przybierać zły obrót, przybrały od razu bardzo zły. Zupełnie nie był na to gotowy, aczkolwiek nie wszystko stało się w jednej chwili. Rozczarowanie przybrało formę gwałtownej kumulacji drobnych porażek, która potęgowała w Muellerze wrażenie bezsilności. W 1948 był nowożeńcem i ojcem. Pracował w Wiedniu, gdzie z ciasnego, nieogrzewanego biura niedaleko sektora radzieckiego kierował operacjami paramilitarnymi. Stary Wiedeń leżał w gruzach, a brzeg Dunaju szpeciły spalone wraki czołgów. Dziewczyna, z którą się ożenił, pracowała w jego biurze, długie godziny spędzone razem skończyły się romansem. Należała do grupy zajmującej się rekrutacją obywateli z sowieckich państw satelickich. Pomagała w zrzucaniu ich za linią Karpat albo nocnym wypuszczaniu z łodzi na albańskim wybrzeżu. Miała zaledwie dwadzieścia dwa lata, kiedy jako tłumaczka dołączyła do zespołu. Była piękna typowo austriacką urodą – alabastrowa skóra, faliste, kasztanowe włosy i duże, piwne oczy. Spędziwszy lata wojenne w Londynie, dostatecznie dobrze władała angielskim i po powrocie do rodzinnego miasta uznano, że przyda się Amerykanom. I tak znalazła się w oku cyklonu. Dziecka nie planowali.

Z przerażeniem obserwowali niepowodzenia kolejnych misji. Kilka grup zrzuconych za żelazną kurtynę włączyło nadajniki, ale w większości przypadków radia nie nadawały sygnału. Pułapki. Sowieci znali współrzędne z wyprzedzeniem. Ktoś przekazywał im miejsca zrzutów, a potem nazwiska współpracowników CIA. Mueller widział tę prawidłowość w Wiedniu, a później zauważył ją, pracując w centrali Agencji. Znikali ludzie, siatki informatorów przestawały działać. Jeden po drugim demaskowani byli agenci CIA w Wiedniu i Berlinie. A teraz jeszcze Alfred Leisz. Leisz nie pracował w Europie. Był tutaj, w Waszyngtonie. Kierował centrum nasłuchowym w piwnicy pod biblioteką publiczną niedaleko ambasady ZSRR.

W notatkach służbowych nie pojawiało się słowo „zdrajca”, nie padało też na oficjalnych spotkaniach, ale można je było usłyszeć w ściszonych rozmowach w piątkowe popołudnia, kiedy szkocka whisky pomagała oficerom prowadzącym pozbyć się napięcia minionego tygodnia. Mueller sam niechętnie je wypowiadał, bo sugerowało sabotaż na niewyobrażalną skalę. Ktoś z grona jego bliskich znajomych pracował dla wroga. Ktoś przeszedł na stronę Związku Radzieckiego. Mueller wiedział, że ich zawód opiera się na zaufaniu, więc stał się ostrożny w rozmowie, uważnie dobierał słowa i unikał kwestii, które dawniej poruszał otwarcie. Wiedział też, że koledzy, popijając whisky, zadają sobie pytanie: czy to mógł być on?

Wszyscy martwili się obecnością sowieckiego szpiega w szeregach Agencji. Niepokoili się też innymi sprawami, ale o nich nikt publicznie nie mówił. Formą obrony stała się głośno wyrażana krytyka komunizmu, homoseksualizmu i ateizmu. Szła ona w parze z jeszcze bardziej entuzjastycznym niż zwykle angażowaniem się w takie czynności jak polowanie, łowienie ryb, tenis czy picie. Nikt natomiast nie ośmielał się mówić na głos o swoich podejrzeniach co do tego, kto mógł zdradzić. Tego tematu nie poruszano nawet w rozmowach z żonami, które zresztą często nie miały pojęcia, czym zajmowali się ich mężowie ani nawet dla kogo pracowali. Więzi koleżeńskie uległy osłabieniu, gdy padł na nie cień podejrzenia.

* * *

Wezwanie do gabinetu Dyrektora nadeszło wczesnym rankiem. Od zimnego Potomaku ciągnęła gęsta mgła i Mueller niewiele widział z tylnego fotela taksówki, co tylko pogłębiło jego podły nastrój. Przypomniała mu się zima w Wiedniu. Wilgoć, która przeszywała człowieka do samej duszy.

Mueller miał blisko metr osiemdziesiąt wzrostu i szczupłą sylwetkę, co nadawało mu tyczkowaty wygląd. Siedział skulony na fotelu auta. Jego twarz była nieco owalna, włosy przedzielone grzywką po lewej stronie i zaczesane do tyłu. Do tego miał okulary z przezroczystego plastiku, w których wyglądał niepozornie, jak ktoś, kogo mógłby nie zauważyć nawet kelner w restauracji.

Ubierał się praktycznie, garnitury z gabardyny długo zachowywały świeżość i pozwalały mu ograniczać do minimum wizyty w pralni. Krawat wiązał na prosty węzeł, bo tak było szybciej i łatwiej go było rozwiązać. Do tego lepiej pasował do wąskich kołnierzyków, a najczęściej takie koszule kupował. Skórzane buty od dawna nie błyszczały, a podeszwy robiły się coraz cieńsze, ale od rozwodu ciągle nie udało mu się znaleźć odpowiedniego rytmu w prywatnym życiu.

Miał długie, delikatne palce, a paznokcie wyglądały prawie jak po wizycie w salonie piękności. Nie były to dłonie, którymi można by udusić człowieka. Brakowało im siły. Gra w tenisa trochę tu pomagała, ale decydował się na nią tylko wtedy, gdy nie miał w pobliżu rzeki i łodzi wiosłowej. Były to dłonie pracownika umysłowego, dłonie myśliciela. Odgniotek na palcu zrobił mu się od pisania sprawozdań wiecznym piórem. Nikt nie wziąłby Muellera za typ knajpianego awanturnika.

– Tu, po prawej – powiedział, pochylając się w stronę kierowcy. – Wysiądę przy stróżówce.

Mueller pokazał odznakę żandarmowi stojącemu przy drogowskazie, który identyfikował ceglaną budowlę jako siedzibę Drukarni Rządu USA. Była to durna pozostałość po dawnych czasach, na którą nikt się nie dawał złapać: ani taksówkarze, ani przewodnicy, którzy ochoczo tłumaczyli turystom, co tak naprawdę dzieje się w tym dwupiętrowym budynku federalnym. Kogo oni chcieli nabrać? W oczach Muellera znak mówiący o tym, że mieści się tam drukarnia, stanowił jeden z wielu dowodów zacofania Agencji, która jako ostatnia wierzyła w liczne mity na własny temat.

Do gabinetu zaprowadziła Muellera Rose, wieloletnia sekretarka Dyrektora. Posadziła go na skórzanej kanapie w rogu pokoju, stojącej vis-à-vis ogromnego, drewnianego biurka. Blatu nie pokrywały porozrzucane kartki. Leżała tam tylko niewielka sterta teczek, a Dyrektor zajęty był czytaniem listu. Pomieszczenie wypełnił zimny powiew, który uderzył Muellera stęchłym zapachem starej świetlicy studenckiej. Na jednej ze ścian, nad półką z wypchanymi ptakami, wisiały głowy antylopy i pumy, a na stoliku przed kanapą leżała otwarta dubeltówka. Wszędzie widniały oprawione zdjęcia Dyrektora w towarzystwie uśmiechniętych dygnitarzy i eleganckich kobiet. Mueller zdawał sobie sprawę, że mało kto jest zapraszany do tego gabinetu. Siedzący tu człowiek mógł się spodziewać niezwykle rzadkiej pochwały albo solidnego ochrzanu. I trudno było przewidzieć, co jest przyczyną wizyty.

– Polujesz? – zapytał Dyrektor, podchodząc do Muellera z listem w dłoni.

– Na przepiórki.

– Zuch. Musimy się kiedyś wybrać. Znam wyśmienite miejsce nad zatoką. Przed otwarciem sezonu.

Dyrektor usiadł naprzeciwko Muellera na fotelu z wysokim oparciem, pokrytym perkalem i koronkowymi osłonami pod łokcie. Ubrany był w karmazynowy szlafrok i kremowe kapcie z psimi uszami przy palcach. Miał rzednące, siwe włosy, żywe, niebieskie oczy i policzki zarumienione od wieloletniego picia. Ułamanym zębem przygryzł fajkę, po czym wyjął ją z ust, żeby strząsnąć resztki tytoniu do popielniczki. Po chwili odezwał się, niemal w równym stopniu do siebie co do Muellera.

– Męczennicy są czasem potrzebni. Niektórzy muszą zginąć. To część naszego zawodu. Nie przejmuj się Leiszem. Wiedział, na co się decyduje, kiedy szedł na współpracę z nami. – Machnął ręką nie wiadomo na co, jak papież. – Nie mam go na sumieniu. Jego ani nikogo innego. My się nie zajmujemy sumieniem. Sowieci też nie.

Dyrektor włożył do fajki nową porcję tytoniu i przystawił zapałkę. Wciągnął powietrze, żeby rozżarzyć węgielki. Spojrzał nad szkłami okularów bez oprawek opartych o czubek jego grubego nosa.

– Chcę, żebyś doprowadził to do końca. – Zaciągnął się fajką i wypuścił kilka szybkich dymków. Mueller poczuł nutę lukrecji. – Weź wolne, jeśli musisz się zobaczyć z synem. O ile to dla ciebie ważne. Człowiek powinien dawać głowie odrobinę wytchnienia, żeby umysł nie walczył z wolą. Mamy parszywą robotę. Pewnego dnia ty i ja wrócimy na uczelnię. To nasza pasja do myślenia czyni z nas dobrych agentów, George. Profesor czerpie satysfakcję z grzebania w detalach i czuje spełnienie, przekazując wiedzę. Szpiedzy są tacy sami. Codzienna harówa, morze informacji i co jakiś czas radość z odkrycia prawdy. Dobry naukowiec nie ma przekonań, nie osądza. Dowody mówią same za siebie. Za bardzo się wymądrzam?

Mueller pokręcił głową.

– To miłe z twojej strony, George, ale wiem, kiedy zaczynam ględzić. Ludzie siedzą na tej kanapie i nic nie mówią, bo jestem ich szefem, ale czasem widzę, że się nudzą. Widziałem to u swoich studentów. No nic, żeby już skończyć. Wykorzystujemy dane z wywiadu, żeby rozwiązywać problemy, i kiedy patrzymy na informacje, które stawiają w złym świetle naszych kolegów lub przyjaciół, musimy być wnikliwi i neutralni. Wówczas uczucia nie wpłyną na nasz osąd. Mam rację?

Dyrektor wstał i przeciągnął się, wykrzywiając twarz.

– Podagra to straszna przypadłość. Okropieństwo. Nie wiem, co takiego zrobiłem w poprzednim wcieleniu, żeby sobie na nią zasłużyć.

Zgiął się wpół i wyciągniętymi palcami dłoni sięgnął czubków stóp. Cały poczerwieniał na twarzy i przeciągle stęknął.

– Mam nadzieję, że cię nie krępuję. Siedzenie odcina mi krążenie. Muszę się ruszać.

Dyrektor podszedł do biurka i wziął do ręki statuetkę z brązu, replikę pomnika Nathana Hale’a w Yale.

– Był pierwszym amerykańskim szpiegiem. Często mylnie się cytuje jego ostatnie słowa. Nie powiedział: „Żałuję, że tylko jedno życie mogę oddać za ojczyznę”, ale: „Żałuję, że tylko jedno życie mogę stracić dla ojczyzny”. To istotna różnica – oddać albo stracić. Różnica między działaniem a biernością, czyli szpiegiem patriotą, jakiego znamy z lekcji historii, albo człowiekiem aresztowanym w trakcie źle przeprowadzonej misji i w końcu powieszonym. Chcemy wierzyć w honor i ofiarę, a jeśli prawda jest inna, gotowi jesteśmy zmyślać.

Dyrektor wrócił na fotel.

– Posłuchaj – powiedział, siadając. – Zastanawiasz się pewnie, po co cię tu wezwałem.

– Owszem.

– Czytałem twój raport z akcji w parku Lincolna. Nie podałeś nazwiska tego dziennikarza. Zakładam, że był z „Washington Star”. FBI ma z nimi dobre relacje, republikanie w Senacie też. O niczym innym nie marzą, tylko żeby nas upokorzyć. Zresztą czytasz gazety, nie muszę ci tego tłumaczyć. Zrobili z Departamentu Stanu prawdziwy raj dla zniewieściałych intelektualistów. Jasna cholera, ten kraj oszalał. Nie mogę znieść tych wszystkich wyzwisk, wybuchów nienawiści, szkalowania, odrażającego spektaklu polowania na czerwonych. Pogrążono wielu porządnych ludzi tymi insynuacjami. – Dyrektor wbił wzrok w Muellera. – Zazdroszczą nam naszej misji i nie podoba im się, że w każdej chwili mogę zadzwonić do prezydenta.

Przyłożył zapałkę do komina fajki i pociągnął, rozgrzewając węgielki. Miał grube palce.

– Byłeś rozczarowany tam w parku? – zapytał i spojrzał na Muellera.

– Czym? Że go nie złapaliśmy?

– Tak.

– I że napisali o tym w gazecie? Nie, żadnego rozczarowania.

– Lekarstwo gorsze od choroby. Paskudny bałagan. Myślisz, że Protokół zwęszył naszą grę?

Po chwili Mueller odparł:

– Myślę, że tak. Ale nie mamy pewności. Znaleźliśmy pieniądze. Mógł widzieć wszystko z ukrycia.

– Niedobrze. Teraz się wycofa.

– Zniknie na tydzień, miesiąc. Byliśmy blisko. Bardzo blisko.

– I co ty na to? – zapytał Dyrektor.

– Nie zamierzam zostawać na kolejne pół roku. Nie na to się umawiałem. Jesienią zaczyna mi się kontrakt na uczelni. Potrzebuję czasu z synem.

– Tak, tak, wiem – powiedział Dyrektor z niezadowoleniem. – Mieliśmy umowę. Pamiętam. Ale nie stać mnie teraz na to, żeby cię stracić. – Rzucił list na blat stolika. – Od naszego senatora. Chce, żebym odpowiedział na pytania przed jego komisją. Prowadzi tę swoją antykomunistyczną krucjatę, żebyśmy przy nim wszyscy wyglądali na słabych. Jest pijakiem, do tego niebezpiecznym. – Dyrektor zapadł się w fotelu. – Martwi mnie ten dziennikarz. Nasi adwersarze podnoszą nam poprzeczkę.

Nie musiał tego mówić, obydwaj rozumieli sytuację. Szefowi FBI nie podobało się niedawne powołanie CIA do prowadzenia wywiadu zagranicznego i bez skrupułów stosował wobec Agencji te same narzędzia, które sprawdzały się w walce z korupcją i mafią, czyli zbieranie brudów i podsuwanie ich opinii publicznej.

– Marzy im się taki skandal, który pozwoliłby senatorowi zrobić z nami porządek. – Dyrektor pochylił się do przodu. – Nie możemy czekać na następny krok Protokoła. Musimy przyspieszyć bieg sprawy. Przejąć inicjatywę, póki jesteśmy w stanie.

Mueller spojrzał na przełożonego, ale nic nie odpowiedział.

– Ludzie Walkera nie mogą o niczym wiedzieć. FBI musi znaleźć się poza nawiasem. Rozumiesz?

– Działamy w zagrożeniu – odparł Mueller. – Musimy się trzymać razem.

– Nie są dla nas dobrym partnerem. W ogóle im nie ufam. Nagniemy trochę zasady. Oczywiście po cichu. Wchodzisz w to?

– To?

– Altman wprowadzi cię w szczegóły. To jego pomysł. Daj mi znać, co o tym myślisz. Ja mam wątpliwości. Co do jego planu. I co do niego samego. Studiowaliście razem?

– On był rok wyżej. Ta sama uczelnia. Davenport.

– Więc to twój przyjaciel.

– Znajomy.

– Dobry człowiek?

– Po wojnie służyliśmy razem w Wiedniu. Wcześniej był w Berlinie.

Mueller powstrzymał się przed rozwinięciem wątku. Nie musiał opowiadać całej historii swojej znajomości z Rogerem Altmanem. Dyrektor w każdej chwili mógł zajrzeć do ich teczek. Zresztą pewnie już to zrobił. Na tym polegała jego praca. Musiał znać swoich ludzi, wiedzieć, kto co potrafi i jakie ma słabości, i czy się nadaje do danej misji.

– Mogę za niego ręczyć – powiedział Mueller.

– Jeszcze jedno. Leisz. Co o tym wiemy?

– Znał zabójcę. Nie było śladów włamania. Jego urządzenie używa godzinnych taśm. Jak go znalazłem, nadal nagrywało.

– Uduszony?

– Struną od fortepianu.

– Biedaczysko. – Dyrektor machnął ręką, zwalniając Muellera. – Zaopiekuj się jego żoną. Załatw sprawy finansowe. Nie chcemy, żeby zaczęła zadawać pytania.

Spotkanie dobiegło końca.

Przeprowadzenie z Dyrektorem nie czegoś takiego jak normalne spotkanie nie było możliwe, ale ta rozmowa, w przeciwieństwie do innych, w których Mueller uczestniczył – na ogół rozpoczynanych długim wstępem pełnym anegdot, mądrości ludowych z elementami wykładu i mowy bojowej – była inna. Po części dlatego, że w głosie Dyrektora słychać było prawdziwą troskę, ale też dzięki temu, że Muellerowi udało się zakomunikować swój zamiar odejścia z Agencji.

* * *

Tego popołudnia Mueller mocno się zdziwił, widząc trzech mężczyzn w sali konferencyjnej na pierwszym piętrze siedziby Agencji. Spodziewał się Rogera Altmana, bo to z nim Dyrektor kazał mu się spotkać, a tymczasem Rogerowi towarzyszył David Downes z wydziału operacyjnego – niewysoki, mało dyskretny człowiek o niskiej samoocenie, w dodatku jąkała, który ukrywał swoją przypadłość powolnym mówieniem – i James Coffin z kontrwywiadu. W czasie wojny Coffin służył w Londynie, kierując wydziałem X2 i koordynując jego współpracę z brytyjską MI6. Przez ten czas stał się anglofilem i zamiast amerykańskiego „ja” używał brytyjskiego „my”. Brytyjczycy mylnie brali jego skrytość i zamiłowanie do tajemnic za uprzejmą powściągliwość. Tradycyjne, ciemne garnitury szył na miarę w zakładzie przy Oxford Street. Jeździł angielskim samochodem sportowym, kompletnie nieprzystosowanym do ekstremalnych warunków pogodowych Waszyngtonu. Wszyscy czterej określali się mianem Kolegium.

Mueller zajął miejsce, na którym zawsze siadał na spotkaniach poświęconych Protokołowi. Nadawaniem kryptonimów nie rządziła żadna prawidłowość. Dobierano je z listy przypadkowych słów, dbając tylko o to, żeby nic nie znaczyły.

Mueller skinął głową obecnym. Siedzieli jeden obok drugiego, wszyscy z takim samym napiętym wyrazem twarzy. Widać było, że coś zdecydowali.

– Nie poszło wam za dobrze – powiedział Coffin.

Jego szerokie ramiona ciągle pamiętały uniwersyteckie zawody w wioślarstwie, ale reszta sylwetki zwiotczała przez lata od papierosów i kiepskiej whisky.

– Mogło być gorzej – odparł Mueller, zaskakując zebranych. – Walker sprowadził dziennikarza.

– Chryste – jęknął Altman i zgasił papierosa w popielniczce.

Niewietrzona sala cuchnęła pleśnią i tytoniem.

Muszą tu siedzieć już od jakiegoś czasu, pomyślał Mueller. Wywiązała się ożywiona dyskusja na temat FBI. Coffin zarzucił im zaściankowość i oznajmił, że nie darzy ich zaufaniem. Szef kontrwywiadu miał płaski nos, kruczoczarne włosy zaczesywał do tyłu, a nad jego foremną twarzą dominowały rogowe okulary, skupiając cały jej wyraz w oczach.

– Naprawdę nas nie cierpią, co? – powiedział spokojnym, prawie sarkastycznym tonem.

Mueller przytaknął.

– Nie mogą znieść tego, że im nie podlegamy.

– Faktycznie byliście blisko? – zapytał Altman.

– Znaleźli skrzynkę kontaktową. Były w niej pieniądze.

– Tylko pieniądze?

– Używane banknoty. Nie do wyśledzenia. Dwudziestki. Co jeszcze chcecie wiedzieć?

Coffin strząsnął tytoń do popielniczki.

– Skąd wiedzieli, gdzie szukać?

– Śledzili żonę Czernowa. Rosjanie popełnili błąd. Nie spodziewali się, że FBI będzie ją obserwowało. – Mueller oderwał wzrok od okna i spojrzał po zebranych. – Walker pokpił sprawę. Protokół był w drodze.

– Spłoszył się?

– Widział całą szopkę. Byli też świadkowie.

Mueller spojrzał na Altmana. To jemu zawdzięczał pracę w Agencji, bo to ten człowiek go zwerbował. Lubili się, ale nie byli przyjaciółmi. Altman był przystojny, zachował szczupłą sylwetkę z młodości i miał nieskazitelny styl – dwurzędową, granatową marynarkę zdobiła karmazynowa chusteczka w kieszeni.

– Co teraz? – zapytał go Mueller. – Dyrektor wspomniał, że masz jakiś pomysł.

– Co dokładnie powiedział?

– Że wprowadzisz mnie w szczegóły.

– Okej. Tak zrobię. Walker prowadzi swoją grę. – Altman mówił szybko, taki miał zwyczaj. Słowa wypowiadał gwałtownym staccato. – Grę, w której nie chcemy brać udziału. Ma własne zasady, my chcemy działać według swoich.

Altman podszedł do regału z książkami i sejfu ukrytego za obrazem. W środku był alkohol. Nalał sobie obfitą porcję i poczęstował pozostałych. Mueller nie tknął swojej szklanki.

– Potrzebne nam nowe podejście, bez udziału FBI. Za bardzo im zależy, żeby nas umoczyć. Nic by ich tak nie ucieszyło, jak udowodnienie, że mamy u siebie zdrajcę.

Powtórzył słowo „zdrajca”, jakby był nim zszokowany. Mueller wolał określenie „podwójny agent”. Było przyjemniejsze dla ucha, mniej jednoznaczne.

Altman dopił swojego drinka i oparł się o ścianę.

– Nowe podejście, tego nam trzeba. David, zgadzasz się ze mną, prawda? Nic nie mówisz. Tutaj cisza oznacza przyzwolenie. Nowe podejście. Przez sześć miesięcy nie skreśliliśmy z listy ani jednego nazwiska. To porażka.

Lista. O jej istnieniu wiedziało pięć osób. Cztery z nich siedziały teraz w sali konferencyjnej. Zawierała nazwiska dwudziestu agentów, którzy mogli zdradzić. Protokół stał się wytrychem, który przychodził na myśl, ilekroć cokolwiek w Agencji szło nie tak. Nic dziwnego – to ludzka natura dopatrywać się przyczyn porażek w celowym sabotażu, zamiast szukać źródeł w niefrasobliwości zdemoralizowanej kadry. Członkowie Kolegium wiedzieli, jak niebezpieczne jest przypisywanie niechlujstwa kilku osób działaniu jednego człowieka. Wątpliwość, jak lubił im przypominać Coffin, jest bardziej wartościowa od pewności.

Lista została sporządzona przez skrupulatne wiązanie nieudanych akcji z nazwiskami agentów mających wiedzę o planowanych krokach. Poszerzono ją potem o osoby, które mogłyby taką wiedzę zdobyć, gdyby tylko chciały, a potem o pracowników stanowiących oczywiste ryzyko – nałogowych pijaków, rozrzutników, oficerów żywiących osobistą urazę i ludzi ze słabym kręgosłupem moralnym. Lista była długa. Za długa.

Mueller też mógł się na niej znaleźć, razem z Dyrektorem, znanym kobieciarzem. Ale nie chodziło o polowanie na czarownice. Kolegium wyselekcjonowało nazwiska agentów, którzy mieli dostęp do tajemnic i realny powód do zdrady. Dwadzieścia nazwisk. Każde podejrzane. Istnienie listy też było tajemnicą. Wiedzieli o niej członkowie Kolegium i Dyrektor. Taki stan rzeczy pozwalał na skuteczne śledztwo, ale też chronił reputację niewinnych osób. Nawet w przypadku najlepszego oficera wywiadu niedowiedziona wina zostawiłaby za sobą smród podejrzeń, a to oznaczałoby koniec kariery.

W gorącej dyskusji towarzyszącej tworzeniu listy Mueller sam zgłosił do niej swoje nazwisko. Powiedział bez cienia ironii, że pasuje do ogólnego profilu. Wykluczone, usłyszał. Dyrektor uznał za niedorzeczność, by główny śledczy figurował jako jeden z podejrzanych. „Możesz należeć tylko do jednej kategorii, George”, powiedział. „Nie do obydwu. Zleciliśmy ci poprowadzenie dochodzenia, więc nie możesz się znaleźć na liście”.

Mueller był wdzięczny za wotum zaufania, ale żałował, że nie udało mu się wymigać od członkostwa w Kolegium. Wiedział, że lista ma poważną wadę. Niektórzy pracownicy Agencji, którzy byli brani pod uwagę jako podejrzani, zostali z niej skreśleni dzięki wstawiennictwu swoich przyjaciół. Mueller raz zażartował, że ktoś z zewnątrz powinien wszcząć dochodzenie w sprawie ich śledztwa. Wszyscy się śmiali, ale on po części naprawdę tak uważał.

– Co to za pomysł? – zapytał teraz i spojrzał na Coffina, który od czasu uwagi rzuconej na początku spotkania nie odezwał się ani razu.

Coffin łatwo się zasępiał. Był typem nieodgadnionego milczka z surowym usposobieniem, a jego zwarty charakter pisma i oszczędny styl mówienia odzwierciedlały zamiłowanie do precyzji.

– Roger przedstawi nam szczegóły.

Altman stał przy oknie i patrzył na Potomak pochłaniany przez zapadający zmrok. Odwrócił się gwałtownie, z nagłym entuzjazmem w oczach.

– Musimy przejąć inicjatywę, George. Potrzebne nam własne źródło informacji. Trzeba zwerbować kogoś z wysokiego szczebla radzieckiej ambasady.

– Czyli złamać prawo?

– To nie będzie złamanie prawa, George, tylko zdobywanie informacji, a tego wymaga od nas ustawa. FBI nie będzie wiedziało, że chodzi o dane kontrwywiadowcze, dopóki nie będziemy gotowi im o tym powiedzieć. Musimy mieć nad tym kontrolę. Masz lepszy pomysł?

– Skąd wiara w to, że uda nam się kogoś zwerbować?

– Oni sami sądzą, że to możliwe. Przecież śledzą swoich ludzi. Obawiają się, że któryś przejdzie na naszą stronę. Znajdźmy kogoś takiego.

– Jaki jest następny krok?

Mueller znał odpowiedź na to pytanie, ale wolał, żeby sami wyłożyli przed nim swój plan. Chciał sprawdzić, ile pewności usłyszy w ich głosach. Wszyscy trzej teraz na niego patrzyli. Sam przeciwko reszcie. Nie muszę się godzić, pomyślał.

– Niech on przyjdzie do ciebie – odezwał się Altman. – Zachowuj się jak potencjalny obiekt. Daj mu powód do podjęcia próby. Wyciągniesz go z kryjówki i kiedy będzie mu się zdawało, że już cię ma, wtedy wkroczymy. Oni też popełniają błędy.

– Mam być przynętą?

Nikt nie odpowiedział.

– Mam być przynętą?

– Jesteś zmęczony – powiedział po chwili Altman. – Wszyscy wiedzą, że chcesz odejść. Ale z tego samego powodu, dla którego masz już dosyć, my chcemy, żebyś został do końca. Jesteś wiarygodnym źródłem ryzyka dla Agencji.

Muellerowi udało się nie zaśmiać. Zagmatwana logika tego pochlebstwa była jak policzek wymierzony w jego zdrowy rozsądek.

– Do końca, czyli jak długo?

– Dwa miesiące – odparł Coffin.

– Co najmniej.

Z dwóch miesięcy zrobiłoby się pięć, a potem dziesięć. Mueller wiedział, że z tej misji nie będzie mógł zrezygnować, gdy się już na nią zgodzi. Nie musisz tego robić.

– Jesteśmy przekonani, że dwa miesiące wystarczą – powtórzył Coffin. – Nie możemy sobie pozwolić na powtórkę z Leisza.

Świadomość, że może ich zawieść, dawała Muellerowi niemałą satysfakcję. Popełnił błąd, dzieląc się z paroma osobami swoim rozczarowaniem pracą w Agencji, i teraz wykorzystywali to przeciwko niemu.

– O kim mówimy?

– Wasilenko. Może Czernow.

Mueller wziął do ręki dwie teczki, które podsunął mu Coffin. Spojrzał na niewyraźną fotografię Wasilenki. Ewidentnie zrobiono ją z dużej odległości, w tłumie pieszych. Rosjanin wyglądał na niej jak osiłek. Czernow miał zwyczajne zdjęcie paszportowe.

– Obydwaj powinni wiedzieć o Protokole – powiedział Altman.

– Jeśli Protokół faktycznie istnieje – odparł Mueller.

– Myślałem, że to już ustaliliśmy – wtrącił się Coffin. – Roger i ja nie mamy wątpliwości.

– Tak, tak – rzucił niecierpliwie Altman. – Uznaliśmy, że Protokół istnieje. Ale potrzebny nam dowód. Wasilenko i Czernow powinni być wtajemniczeni. Może nie znają jego nazwiska, ale coś na pewno wiedzą. Może któryś naprowadzi nas na trop. Coś, co ułatwi nam poszukiwania.

Wywiązała się dyskusja, której Mueller przysłuchiwał się z rezerwą.

– Czernow to najpewniejszy wybór – powiedział Coffin. – Szef GRU w ambasadzie. Wywiad wojskowy. Możliwe, że to on prowadzi Protokoła. Pieniądze w skrzynce kontaktowej zostawiła jego żona. To stary typ sowieckiego zbira.

– I myślicie, że da się go zwerbować? – zapytał z powątpiewaniem Mueller.

– Nie – odparł Altman. – Zresztą nie nadaje się też z innego powodu. Jest stale śledzony przez FBI. Dwa samochody, bez przerwy. I on o tym wie. Sądził, że jego żona jest bezpieczna.

Mueller otworzył drugą teczkę.

– Wasilenko jest nowy – powiedział Coffin. – Wcześniej zatrudniony w konsulacie w Nowym Jorku jako szef misji handlowej. Metalurgia. Ale naszym zdaniem NKWD, związany z frakcją Berii. Zarząd K, kontrwywiad. Jest rywalem Czernowa. Od śmierci Stalina sytuacja jest płynna. Ciągle nie wiemy, czy umarł na wylew, jak piszą w rosyjskich gazetach, czy został zamordowany, jak głoszą plotki. Przed Nowym Jorkiem widzieliśmy go w Berlinie, a wcześniej, w czterdziestym ósmym, był w Wiedniu. – Coffin spojrzał na Muellera. – Piszą tu, że go znałeś.

Mueller przytaknął. W teczce była historia ich znajomości. Oficerowie prowadzący spotykali się ze swoimi radzieckimi odpowiednikami i sporządzali notatki z tych spotkań. W ten sposób obie strony utrzymywały ze sobą dozwolone kontakty.

– Razem z MI6 pracowaliśmy przy zamieszkach. Ludzie umierali z głodu. Było bardzo nerwowo. Wasilenko podszedł do tego bardzo praktycznie.

– Praktycznie?

– Nie walił pięścią w stół, nie obwiniał krwiożerczych kapitalistów. Ludzie umierali. Wspólnie organizowaliśmy transporty z żywnością.

– A Czernow?

– Nie znam go. Nigdy nie utrzymywałem kontaktów z ich wywiadem wojskowym.

– W takim razie Wasilenko. Ale to on musi wykonać pierwszy krok.

– Jak?

Coffin wykonał nadgarstkiem ruch, jakby zarzucał wędkę i wciągał zdobycz.

– Spokojna woda. Cierpliwość. Dobra przynęta.

Mueller widział, że obaj mężczyźni siedzący naprzeciwko czekają na jego odpowiedź. Ich twarze wprost tryskały patriotycznym zapałem. Nie musiał się na to godzić.4

Rosyjska ambasada

Piątek wieczór. Mueller wrócił do biura na pierwszym piętrze centrali. Budynek był kompletnie pusty. Zbliżał się weekend, ale Mueller nie czuł ulgi, jaka na ogół towarzyszyła mu, gdy wiedział, że będzie miał parę dni dla siebie.

Dokończył raport ze spotkania z wdową po Leiszu. Zawarł w nim swoją ocenę sytuacji. Podejrzewał, że nikt nie przywiąże do niej szczególnej wagi, ale nic innego nie miał do zaproponowania. Napisał, że żona o niczym nie wie. Nie będzie w stanie pomóc w śledztwie, ale też nie wyrządzi Agencji żadnej krzywdy. Jaki błąd popełnił Leisz? Mueller domyślał się, że Węgier wpadł na trop tożsamości Protokoła. Może znalazł coś w źle zaszyfrowanej wiadomości. Leisz pewnie nie wiedział nawet, na co patrzy. A może jednak wiedział? Tak czy inaczej, tamci dopadli go pierwsi. Mueller przeczytał wszystkie przechwycone tamtego dnia komunikaty, ale nic nie rzuciło mu się w oczy. Były tam zwyczajne depesze o walkach frakcyjnych wewnątrz centrali moskiewskiej po śmierci Stalina. Zwyczajne dla każdego z wyjątkiem kogoś, kto wiedział, z czym ma do czynienia.

Agencja miała poważne kłopoty, ale Mueller przestał czuć się odpowiedzialny za ich rozwiązanie. Już go nie obchodziły. Kiedyś lubił swoją pracę, ale czerpana z niej przyjemność dawno go opuściła, a zaangażowanie rozmyło się jak poranna mgła w promieniach słońca. W przeszłości postrzegał działania Agencji w kategoriach walki dobra ze złem, ale po tej jasnej wizji nie został nawet ślad i Mueller lawirował w świecie szarości, w którym coraz trudniej było odróżnić grzech od cnoty. Nie dawały mu spokoju zastępy niewinnych osób, które spotykał los przypadkowych ofiar ich walki. Znał siebie na tyle dobrze, by rozpoznać oznaki wypalenia.

Przez kilka długich minut siedział przy biurku ze wzrokiem zawieszonym w pustce. Okno jego gabinetu wychodziło na szyb wentylacyjny, więc żaluzje były najczęściej zamknięte. W pokoju panowała wilgoć, przypominał więzienną celę. Mueller przygotował krótką rezygnację na piśmie, zaadresowaną do Dyrektora. „Co my tu, na litość boską, robimy? Czy w naszej pracy nie ma już miejsca na poszanowanie godności?”. Dokończył pisać i wsunął list do koperty. Włożył ją do pudełka z pocztą wychodzącą, gdzie jego sekretarka znalazłaby ją w poniedziałek rano. W myślach odtworzył prawdopodobną sekwencję zdarzeń. Na pewno zawiedzie swoich kolegów, którzy nie przyznają się do swojego rozczarowania, ale on dostrzeże je w ich zachowaniu, w tym, jak będą go unikać. Wszyscy uważali, że podawanie się do dymisji nie było w dobrym tonie. W końcu toczyła się walka ze złem. Mueller pomyślał o Alfredzie Leiszu próbującym złapać za strunę fortepianu owiniętą wokół jego szyi, chwytającym łapczywie powietrze, widział jego czerwoną, wykrzywioną twarz. W końcu wyrzucił przykry obraz z głowy.

Długo patrzył na kopertę z poczuciem absolutnej obojętności. Dziękuję za pomoc, powiedziała mu wdowa. Jaką pomoc? Mueller wyjął list z pudełka na pocztę i schował do szuflady biurka razem z piórem.

– Podwieźć cię?

W progu stał Altman. Miał na sobie płaszcz, a jego policzki czerwieniały od wypitej whisky.

– Ty prowadzisz?

– Doskonale sobie poradzę, przyjacielu. Pod warunkiem że kierowcy nadjeżdżających wozów będą trzeźwi.

Wrzód żołądka dawał Muellerowi dobrą wymówkę, żeby nie pić z kolegami. Nie mógł zrozumieć, jak dawali radę pracować w stanie upojenia. Zawsze wiedział, który raport był pisany nad ranem, a który po lunchu. Dobre sprawozdania miały jasną, zwięzłą formę. Popołudniowe pachniały dżinem.

– Nie powinieneś tyle pić – powiedział Mueller.

– A ty, George, powinieneś być mniej wstrzemięźliwy. Każdy z nas ma swojego diabła.

Jechali roadsterem Altmana przez miasto. Ruch uliczny był płynny, a wiatr podwiewał odgarnięty na chodniki śnieg.

– I jak? – zapytał Altman. – Dowiedziałeś się czegoś od wdowy?

– Nie. O niczym nie wie. Nie będzie zadawać pytań.

– To już coś.

– Zostawcie ją w spokoju.

Mueller się zdziwił, kiedy Altman zatrzymał samochód na Szesnastej, dokładnie naprzeciwko radzieckiej ambasady.

– Dlaczego stanąłeś?

– Spójrz.

Z wysoką bramą graniczyła rozświetlona stróżówka. Wartownik w czapce pochylił się do przodu i wyjrzał w ciemność. Za ogrodzeniem stał neoklasycystyczny gmach. Pozamykane okiennice dawały efekt wymarłej ruiny. Wysoki płot z ostrych, żelaznych prętów okalał stary budynek ze wszystkich stron i potęgował złowrogi wygląd posiadłości. W jaskrawym świetle stróżówki widać było twarz czujnego żołnierza. Za bramą stały trzy samochody.

– Ten w środku – powiedział Altman. – Wasilenko jeździ nim w weekendy do radzieckiej rezydencji nad Zatoką Chesapeake. To twoja jedyna szansa. FBI ich tam nie śledzi. Niesamowite, co? Ale nam to jest na rękę.

Mueller nie widział nic szczególnego w zielonym, czterodrzwiowym sedanie, prócz tego, że był to buick, nie moskwicz.

– Dali mu prywatny samochód?

– Z kierowcą.

– Co jeszcze?

– Jest pułkownikiem.

– I co z tego?

Mueller zadał to pytanie z większą irytacją w głosie, niż zamierzał, i jego nastrój przestał być tajemnicą.

– George, co cię gryzie?

Nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie miał ochoty na szczerość.

– Ciekaw jestem, bo zrobiłeś się cholernie drażliwy. Bujasz w obłokach.

– Wiem, co mam robić.

– Ja też mam wątpliwości. Jak wszyscy. Cel nie uświęca środków, George, ale nie mamy wyboru.

Altman wysadził Muellera pod jego kamienicą. Pochylił się w prawo i rzucił przez otwartą szybę pasażera:

– Przyjedź do nas w następny weekend. Mamy dom na wprost Sowietów, po przeciwnej stronie zatoki. Dwie pieczenie. – Altman się wyprostował, ale po chwili znowu wychylił się przez okno i zawołał za Muellerem, który wchodził już po schodach: – Będzie moja siostra. Zbliża się do końca wieku prokreacyjnego. Będzie chciała towarzysza do rozmowy. Nadajesz się doskonale do tej bohaterskiej misji.

* * *

Legendę dla George’a Muellera przygotowano zawczasu. Nikogo w Agencji nie zdziwił fakt, że wysłano go na urlop zdrowotny. Znajomych z biura zapewniono, że wrzód, którego nabawił się w Wiedniu, nie uniemożliwi mu pracy, George musi się jednak udać na leczenie do sanatorium, w związku z czym rzadziej będzie się pojawiał w centrali. Przez następnych kilka dni przy każdej sposobności narzekał na postępującą demoralizację Agencji i jej kadry. Inteligentnych, patriotycznie nastawionych ludzi werbowano obietnicami ciekawej służby za granicą. Tymczasem zatrudniani byli na nic nieznaczących stanowiskach, na których w gruncie rzeczy pracowali jako posłańcy i maszyniści. Mueller dzielił się tymi opiniami swobodnie, być może nawet lekkomyślnie.

W dniu, kiedy posprzątał swój gabinet, pojawiło się w nim kilka osób, które chciały go pożegnać i nie spodziewały się, że jeszcze go kiedyś zobaczą. Już wcześniej usunięto go z grona odbiorców codziennych sprawozdań wywiadowczych, co było standardową procedurą dla oficerów na zwolnieniu chorobowym, ale niektórzy dopatrywali się w tym dowodu, że Mueller jest na wylocie. Znajomi przestali rozmawiać z nim o pracy, a niektórzy w ogóle się do niego nie odzywali, chyba że udawało się znaleźć jakiś zupełnie błahy temat. Sytuację ułatwiał jego wrzód, bo akurat on był prawdziwy, tak zresztą jak i jego opinie o Agencji. Mógł swobodnie tłumaczyć kolegom swoje położenie, bo nie musiał ich w tym okłamywać.

Krążyły plotki, że niepowodzenia w Europie wynikały z jego błędu, w związku z czym poproszono go o odejście. Nikt jednak nie znał bliższych szczegółów, więc pogłoski z czasem zaczęły się zamieniać w zupełnie niedorzeczne scenariusze. Mówiono o jego rozwodzie w Wiedniu, czujni dozorcy powtarzali w kółko historię o tym, że Mueller zostawił w swoim gabinecie otwarty sejf i właśnie w ten sposób został zdemaskowany Leisz. Nagromadzenie drobnych niedopatrzeń i niedbałości napędzało spekulacje, że Mueller stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: