Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Człowiek, który zostawił po sobie cień - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Wrzesień 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Człowiek, który zostawił po sobie cień - ebook

Sztokholm, czerwiec 1970. Siedmioletni Kristoff er Klingberg znika na stacji metra. Nieznajoma kobieta bierze go za rękę. I nikt go więcej nie zobaczy.
Sztokholm, maj 2012. Brat Kristoff era, Joel, wychodzi z domu i już nie wraca. Jego żona prosi o pomoc jedynego człowieka, któremu Joel ufał. To Danny Katz. Lingwistyczny i komputerowy geniusz. Były tłumacz w siłach zbrojnych. Były młodociany przestępca i bezdomny narkoman. Katz rozpoczyna poszukiwania i zagłębia się w tajemnice wpływowej rodziny Klingbergów. Wkrótce odkrywa, że jej przeszłość niepokojąco łączy się z jego własną. Śledztwo poprowadzi go do jądra ciemności, gdzie nawet śmierć nie musi być końcem...

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-5285-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sztokholm 1970

Przyjechał autobusem linii 49 ze Stadshagen, z młodszym synkiem śpiącym w wózku. Był początek czerwca. Dokładnie siódmy czerwca. Miał pamiętać tę datę do końca życia.

Starszy chłopiec szedł obok niego, trzymając się rączki wózka. Mała brązowa dłoń była lepka od słodyczy, które zjadł na przyjęciu urodzinowym. Przed chwilą powiedział, że boli go brzuch i chce mu się wymiotować, ale teraz na świeżym powietrzu poczuł się lepiej.

Wysiedli na przystanku przy Nordenflychtsvägen. Kiedy czekali, aż autobus odjedzie, by mogli przejść przez ulicę, czytał nagłówki popołudniówek przed sklepem. Na pierwszej stronie „Aftonbladet” widniało duże zdjęcie z Mundialu w Meksyku. Ponure miny szwedzkich piłkarzy po przegranej z Włochami w grupie. Ove Grahn mówił o szansie rewanżu w meczu z Izraelem. „Expressen” skupił się na wizycie Olofa Palmego w Stanach Zjednoczonych.

– Tato – powiedział chłopiec. – Gorąco mi. Mogę zdjąć kurtkę?

– Oczywiście. Włóż ją do wózka.

Lato wreszcie nadeszło, w tym roku z niewielkim opóźnieniem. Miał dziś stresujący dzień. Najpierw oglądał w Lidingö nieruchomość, którą kupił im Gustav. Mieli zbudować tam do jesieni willę. Potem pojechał do Stadshagen, gdzie Kristoffer został zaproszony na urodziny kolegi, potem z malcem na Fridhemsplan, by coś zjeść, bo Joanna miała w tym czasie spotkanie z przyjaciółką.

Pozwolił sobie na wypicie paru piw, kiedy Joel spał w wózku, ściśle mówiąc – trzech dużych mocnych piw, stracił poczucie czasu i musiał potem biec do autobusu, by zdążyć odebrać Kristoffera.

Przeszli przez ulicę na pasach. W parku przy pałacu Kristineberg sikał jakiś pijaczek. Nawet nie pomyślał o tym, by się odwrócić – podlewał rabatki, demonstrując bez skrępowania swój organ. On tak daleko się nie posunął. Znał miarę i nigdy nie pił tyle, by było to po nim widać.

– Tato, mogę loda? Jest upał.

Głos chłopca rozgrzewał mu serce, nawet wtedy gdy marudził.

– Nie wystarczą cukierki? I jadłeś chyba lody na urodzinach? Tak przynajmniej mówiła mama Petera.

– Ale ja chcę jeszcze. Tato, proszę, zaraz się ugotuję.

– Słuchaj no, dopiero co mówiłeś, że boli cię brzuch i jest ci niedobrze. A teraz chcesz lody. Jak dasz radę je zjeść?

– Ale już jest lepiej. Brzuch prawie mnie nie boli.

Kochał tego dzieciaka, który przyszedł na świat siedem i pół roku temu, a teraz szedł obok niego, dopominał się o lody, i nie chciał go wziąć za rękę, bo uważał, że jest już na to za duży. Jasny dziecięcy głosik. Poczucie humoru, choć miał dopiero siedem lat. I ten zdumiewający fakt, że był czarny, że krew ominęła jedno pokolenie i odezwała się w małym szwedzkim chłopcu.

Ale choć bardzo go kochał i rzadko potrafił mu czegoś odmówić, teraz nie zamierzał dawać mu więcej słodyczy.

– Przykro mi, ale więcej nie dostaniesz.

– Ale proszę…

Przyciągnął go do siebie, kiedy volvo amazon wjeżdżające z dużą prędkością w ulicę Hjalmara Söderberga, minęło ich w odległości pół metra. Cholerni piraci drogowi. Chłopiec mógł przecież wyskoczyć na ulicę, rozłoszczony tym, że nie postawił na swoim.

Trzymał go mocno za rękę i głęboko oddychał, by się uspokoić. Spojrzał w prawo, gdzie wznosił się ku niebu most Tranebergsbron. Pociąg przypominający wielką gąsienicę z kołami wtoczył się na stację metra. Nie warto się denerwować. Pojadą następnym. Joanna dopiero wróciła od koleżanki i szykuje jedzenie. Spędzą razem przyjemny sobotni wieczór, całą rodziną. A kiedy dzieci pójdą spać, otworzy z Joanną butelkę wina i popatrzą na plany nowego domu. Domu, którym ojciec próbował kupić jego miłość.

Volvo znikło w kierunku Stadshagen, a oni przeszli przez ulicę. Mały obudził się i usiadł w wózku. Joel. Dokładne przeciwieństwo starszego brata. Jasna skóra, prawie biała, bez śladu cech Mulata. Kochał go oczywiście tak jak Kristoffera, ale inaczej, trochę mniej intensywnie, trochę mniej boleśnie. Jakby Joel nie zdążył jeszcze odcisnąć w nim swego piętna.

Drzwi do holu z kasami otworzyły się. Przesunął się trochę w bok, by sprawdzić rozkład jazdy. Pociągi nadal odchodziły co pięć minut, miał do wyboru dwie zielone linie.

Maluch zaczął nagle chlipać, może coś mu się śniło. Spojrzał na zegar ścienny: wpół do szóstej. Niemożliwe. Pomylił się o całą godzinę? Znów spojrzał na zegarek: wpół do piątej. Ale sekundnik się nie ruszał. Cholerny zegarek stanął.

Z kiosku wyszła kobieta z gazetą pod pachą.

– Przepraszam – zagaił. – Która jest godzina? Naprawdę już wpół do szóstej?

– Oczywiście. Wpół do szóstej. Nawet parę minut po.

Uśmiechnęła się do niego serdecznie. Była po czterdziestce. Miała na sobie chustę, kolorową bawełnianą sukienkę i gumiaki. Wyglądała jak wiejska gospodyni, jedna z tych, które widywał w dzieciństwie na wsi.

– Dziękuję.

– Nie ma za co. Miłego weekendu.

Pomylił się więc o godzinę, co oznaczało, że Joanna czeka w domu z jedzeniem i zachodzi w głowę, gdzie oni są. Przez pomyłkę wjechał wózkiem w metalowy słupek przed barierkami. Po cholerę go tu postawili? Chłopczyk zaczął głośniej płakać, może przygniotło mu nóżkę, choć uderzenie nie było mocne.

– Teraz spokój, chłopaki. Jesteśmy trochę spóźnieni. Mama czeka z jedzeniem. Musimy się pospieszyć.

Włożył bilet do kasownika i wszedł przejściem dla wózków. Mały krzyczał coraz głośniej, histerycznym płaczem, który umiała uspokoić tylko Joanna.

– Ciii, nie płacz, kochanie.

Wszystko przez te piwa, nie powinien był ich pić, a przynajmniej nie tych dwóch ostatnich. Nawet jeśli nie był całkiem pijany, kręciło mu się w głowie, mylił godziny, zderzał się ze słupkami i o mały włos nie wpadł z dziećmi pod samochód.

Na peron wjeżdżał nowy pociąg, słyszał dudnienie kół na torach. Przybywało ludzi, napierali na niego z tyłu. Wrzeszczący maluch próbował wyjść z wózka, więc trzymał go mocno jedną ręką, Kristoffera drugą, a wózek popychał całym ciałem.

Schody czy winda?

Schodami było szybciej. Podjazd na wózki wyglądał jednak dość stromo, więc z rozkrzyczanym Joelem lepiej było jechać windą. Nacisnął przywołanie.

– Tato, mogę pojechać schodami?

Kristoffer patrzył na niego tym wzrokiem, któremu nie mógł się oprzeć. Karaibskim spojrzeniem. Spojrzeniem jego matki, choć ledwo je pamiętał.

– Nie.

– Ale proszę. Mogę wjechać sam, jak ty pojedziesz windą. To takie fajne.

– Jesteś za mały.

Trzymał mocno w rączce zjedzoną do połowy paczkę z cukierkami. W czekoladowej dziecięcej dłoni, nawet nie w połowie tak dużej jak jego. Ślad czerwonego lizaka na policzku. Jak mógł pić alkohol przy swoich synach?

– Proszę! Zaczekam na ciebie na górze.

Na buzię chłopca padł nagle cień osoby, która stanęła obok niego.

– Możesz jechać ze mną, jeśli chcesz. Będę cię trzymać za rękę, aż tata przyjedzie windą.

To była znów kobieta w chuście. Przeszła przez barierkę za nimi, grzecznie przepuszczając ojca z wózkiem i dwoma marudzącymi chłopcami. Kristoffer patrzył na nią wielkimi oczami, jakby rozważał, czy powinien zachować rezerwę, czy od razu ją zaakceptować? Potem spojrzał na niego błagalnie.

– Tato, proszę, mogę jechać z ciocią?

– Dobrze. Ale trzymaj ją za rękę, żebyś się nie przewrócił. Widzisz, jaki tu tłok. Wszędzie pełno ludzi. A potem usiądź na ławce i czekaj. Przyjadę za pół minuty.

– Zaczekam z nim, aż dojedziecie – zapewniła miękkim głosem kobieta. – Chodź, młody człowieku, jedziemy.

Kristoffer uśmiechnął się do niego, pokazując szczerby w mlecznych zębach. Kobieta popatrzyła na chłopca macierzyńskim wzrokiem. Nigdy nie miał tego zapomnieć. Pewne spojrzenia, obrazy wryły się na zawsze w jego pamięć.

Patrzył za nimi, kiedy zaczęli wjeżdżać po schodach. Mała rączka Kristoffera w większej dłoni kobiety. Powiedziała coś do niego, a on spojrzał na nią tymi swoimi wielkimi oczami i skinął głową, i w tej samej chwili zatrzymała się z brzęknięciem winda.

Wjechał z wózkiem i nacisnął guzik w górę. Umysł rejestrował jak polaroid obrazy, które później miały się utrwalić w jego pamięci. Kasetowy sufit z trzema lampami. Tabliczka: 750 kg albo 10 osób. Niedopałki na podłodze, niedopita puszka piwa w kącie.

Winda stanęła z lekkim drgnieniem na poziomie peronu. Otworzył drzwi, nie rozumiejąc, czemu oblewa się zimnym potem, i nagle wytrzeźwiał. Mały ucichł, jakby nie chciał dłużej sprawiać kłopotu. Ruszył szybko przejściem w stronę torów. Metalowa siatka po jednej stronie. Po drugiej pleksiglas, przez który można było widzieć tory, ale nie peron. Stał tam pociąg jadący do zachodnich dzielnic, wsiadali do niego ostatni pasażerowie. Maszynista krzyknął: „Zająć miejsca, drzwi się zamykają” kiedy on spieszył naprzód. Usłyszał syczący odgłos zamykanych drzwi i zgrzytanie kół, gdy pociąg ruszył.

Szklane drzwi na peron otworzyły się. Zaraz zobaczy Kristoffera siedzącego na ławce ze słodyczami w rączce i czekającego na niego razem z kobietą.

Kochał Kristoffera.

Skręcił z wózkiem za róg i rozejrzał się. Peron był pusty. Ani jednego człowieka w zasięgu wzroku. Widział drzwi windy na poziomie, na którym wsiadał przed minutą, białe kafle na ścianach, dwie duże szklane lampy wiszące u sufitu. Graffiti na pustej ławce.

Joel znów zaczął płakać. Rozpiął mu szelki i wyjął go z wózka. Potem spojrzał na drugi koniec peronu, który też był pusty. Widział tylko tylne światła pociągu odjeżdżającego do Alvik. Znów spojrzał na schody i hol. Samotny emeryt wsparty na lasce czytał coś na tablicy ogłoszeń.

Zawołał imię chłopca:

– Kristoffer!

Najpierw niemal szeptem, jakby stracił głos. Potem głośno, w panice:

– Kristoffer! KRISTOFFER!

Głos odbijał się echem między ścianami, a potem z daleka, jakby z innego świata i z innego czasu, dobiegł go płacz Joela.Część 1 Sztokholm, maj 2012

Dla Katza wszystko zaczęło się od melodii. Sześć tonów w każdej frazie, między dur a moll.

I hurt myself today/to see if I still feel… Głuche, odległe dźwięki, jakby muzyka, albo on sam, znajdowała się pod wodą. I focus on the pain/the only thing that’s real.

Ku jego zdziwieniu przykucnęła obok niego nieznajoma kobieta z łyżką w ręce. Chyba nie słyszała muzyki albo nie zwracała na nią uwagi. Zbyt zdesperowana, pomyślał Katz, mózg ma niewiarygodną zdolność odrzucania zbędnych bodźców.

Podała mu wyjęty z torebki dziesięciopak pięciomilimetrowych strzykawek. Standardowe z pomarańczową końcówką, pasujące do żył większości ludzkich rąk. Sama miała własny sprzęt. Wymienne igły insulinowe. Do pobierania krwi ze stóp lub dłoni, gdzie żyły są mniejsze. Zerknął na jej ręce. Bluzka z długim rękawem. On też stosował tę maskującą sztuczkę. Zawsze koszule z długimi rękawami i mankietami, aby ukryć blizny.

The needle tears a hole/the old familiar sting/try to kill it all away/but I remember everything…

Zdawało mu się, że widzi rodziców pod filarem mostu. Anne i Benjamin trzymający się za ręce, zawsze złączeni w swej miłości i wykluczający z niej innych, także jego samego. Nienawidził ich za to, swoją norrlandzką matkę i żydowskiego ojca. Czy właśnie tak nie było, choć nigdy nie chciał się do tego przyznać? Potem znikli, martwi jak w rzeczywistości, za filarem upstrzonym graffiti.

Rozejrzał się. Czy teraz tu mieszka, czy wrócił na ulicę? Na brudny materac koło kraty wentylacyjnej pod mostem w północno-zachodnim Sztokholmie?

Ktoś oznaczył kamieniami coś w rodzaju granicy terytorium wokół miejsca do spania albo miało to symbolizować ściany sypialni. Obok na kawałku brezentu stała para sznurowanych butów. Jego?

Popatrzył na wodę, kąpielisko i marinę po drugiej stronie cieśniny. Most Tranebergsbron, niegdyś najdłuższy na świecie łuk mostu odlany w betonie, wznosił się nad jego głową. Zbudowany w czasach, kiedy w kraju panowała wiara w przyszłość, stał się meliną ćpunów i bezdomnych.

Głupi Dol, Ćpun i Nornik, przeczytał na filarach. Grafficiarz rzucił potem puszki po spreju na ziemię. Dalej leżały rozrzucone bawełniane waciki, można by je wziąć za stokrotki, pomyślał.

Katz pamiętał zdesperowanych ćpunów przy stacji Kottbusser Tor w Berlinie piętnaście lat temu, bezzębnych „Kottiejunkies”, którzy siedząc w kucki, gotowali nad kanałem stare waciki, by wycisnąć z nich odrobinę narkotyku i zmieszać go z połową strzykawki brown sugar z kwasem askorbinowym. Ludzi, którzy brali wodę z kałuż na ulicy lub z rezerwuarów w publicznych toaletach. Musiał przyznać, że on sam też w najgorszych chwilach. Miał szczęście, że z tego wyszedł.

You could have it all/my empire of dirt…

Melodia wciąż dochodziła z oddali, jakby mechanicznie. Królestwo gówna, pomyślał, z którego chciał się wyrwać i myślał, że już mu się udało.

– Strzykawka się zaczopowała, co za cholerny szajs.

Kobieta była zdesperowana. On też. Ciało rozpaczliwie domagało się kopa, totalnego zamroczenia. Tęskniło za pustką. Bezczasem. Powrotem do domu. Kobieta klęła… do diabła… niech to szlag… zmagając się niezdarnie ze sprzętem. Gdzie on ją spotkał? Znał ją, ale nie pamiętał skąd.

Na ziemi leżała rozłożona gazeta. A na niej łyżka ze zgiętym uchwytem, by zmniejszyć ryzyko nietrafienia z dawką. Widział strach w jej oczach i zaproponował, by wciągnęła trochę przez nos dla uspokojenia.

– Zamknij się, nie przeszkadzaj…

– To przestań.

Nie zwracał już na nią uwagi i zajął się swoją dawką. Wyjął z kieszeni kurtki butelkę z wodą, napełnił tłok i opróżnił ją do puszki po coca-coli, gdzie czekała już heroina. Oderwał kawałek wacika, zwinął w kulkę jako filtr i wciągnął dawkę do strzykawki. Zdziwił się, jaką pewną ma rękę po tylu latach, to tak jak z pływaniem czy jazdą na rowerze – raz się nauczysz i umiesz do końca życia.

Podwinął rękaw koszuli, wziął pończochę, którą ona położyła, i zawiązał tuż nad łokciem. Wypuścił ze strzykawki ostatnie pęcherzyki powietrza i wciągnął roztwór do tłoka.

Dziesięć lat, a pamiętał każdy ruch. Umiał równie dobrze wstrzykiwać lewą i prawą ręką, ćwiczył to, bo wtedy była to sprawa najwyższej wagi, brał tego tyle, że ciągle musiał zmieniać miejsca wkłucia i umieć wstrzyknąć sobie w prawą rękę, jeśli lewa nie reagowała i robić to szybko i bezboleśnie, zanim dopadł go głód.

Słońce sączyło się spomiędzy filarów. Wagony metra przemknęły trzydzieści metrów nad jego głową i zwolniły, zbliżając się do stacji w Alvik. Popołudnie było słoneczne, ciepły maj przyszedł nagle po długim okresie zimna i opadów śniegu w kwietniu.

Czy teraz tu mieszkał? Znowu był bezdomny? Nie, jego biuro znajdowało się zaledwie kilkaset metrów stąd, w Tranebergu, dopiero co tam był, siedział pochylony nad komputerem… a może pomylił chronologię, koniec z początkiem albo początek z końcem?

To się nie zgadzało. Wiedział, kim jest: Danny Katz, czterdzieści cztery lata, jedyne dziecko dawno zmarłych rodziców. Były tłumacz w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Były cywilny tłumacz i programista w siłach zbrojnych. Były bezdomny narkoman, ale teraz znowu w formie. Własna działalność. Nic szczególnego. Prowadził małe biuro tłumaczeń, dostawał zlecenia jako freelancer od prywatnych firm i czasami od wojska. Firma nie przynosiła wielkich dochodów, ale wystarczało na opłacenie dwupokojowego mieszkania w tym samym budynku, w którym miał biuro, na skromne życie, bez szaleństw, bo one z pewnością zaprowadziłyby go z powrotem tutaj, do życia na ulicy.

Nad wodą, gdzie właśnie znikli jego rodzice, stał teraz mężczyzna, który wydawał się nagi. Katz miał w oczach coś w rodzaju lornetki i bez problemu mógł go obserwować. Tak, nagi mężczyzna z poranionymi, zakrwawionymi nogami. Nie rozumiał tego. Wizja. Jakiś znak. Kiedy jednak zamrugał i spojrzał ponownie, mężczyzny już nie było.

Utkwił więc wzrok w wewnętrznej stronie przedramienia, uderzył w nią lekko czubkami palców, pociągnął trochę opaskę i znalazł potrzebną żyłę. Skierował igłę pod kątem dwudziestu stopni, w stronę serca, zawsze zgodnie z obiegiem krwi. Dobry kąt, pomyślał, niezbyt ostry, bo wtedy istniało ryzyko przebicia żyły.

Nie rozumiał, dlaczego to robi. Od dziesięciu lat był wreszcie czysty. Po dziesięciu latach spotkań anonimowych narkomanów, dziesięciu latach codziennej walki. Krótki okres na metadonie, pierwszy odwyk w Ytterjärna, opłacony przez dawnego znajomego z wojska, Rickarda Julina, który włożył tyle starań, by przywrócić go społeczeństwu – dał mu pracę, wspierał go, podsyłał zleceniodawców. To wszystko mogło teraz pójść na marne. Jak wyrzucone w błoto.

To się nie zgadzało. Jakie miał ostatnie zlecenie? Z firmy IT, która chciała uzyskać informacje o białoruskim operatorze telefonicznym. Przetłumaczył dla nich parę sprawozdań finansowych oraz kilka artykułów z prasy ekonomicznej w Mińsku.

Zawahał się z igłą wkłutą na centymetr w ramię, pociągnął mechanicznie tłok strzykawki, by sprawdzić, jaką dostanie odpowiedź. Ciemnoczerwona krew, nigdy jasna – bo to oznacza, że nie trafiłeś w żyłę. Nie chciał przez pomyłkę wstrzyknąć dawki w ciało, bo wtedy puchło i okropnie bolało, a na kopa trzeba było czekać całą wieczność.

Teraz!

Dobrze trafił, krew był ciemnoczerwona i powoli wpływała do strzykawki. Pociągnął opaskę zębami i wstrzyknął. Kop przyszedł natychmiast. Zapadł się wokół własnego szkieletu, dał ciału spocząć na rusztowaniu z kości i chrząstek, a powieki opadły jak rolety. Uczucie było boskie, nie do opisania, dopiero teraz sobie uświadomił, jak bardzo mu tego brakowało. Powoli wyciągnął igłę, krew chlapnęła na koszulę, ale się tym nie przejął, tylko wyjął z kieszeni kurtki chusteczkę i przycisnął do miejsca wkłucia.

W miejscu nagiego człowieka stał teraz inny, w czarnym garniturze i kapeluszu z szerokim rondem. Mrugał, aż mężczyzna znikł jak zjawa, którą z pewnością był. Następny pociąg przetoczył się z hukiem nad jego głową.

Spojrzał na kobietę. Poradziła już sobie z dawką, trzymała teraz igłę pod światło i wypuszczała pęcherzyki powietrza. Kruczoczarne włosy okalały symetryczną twarz z lekko orientalnymi rysami. Szarozielone oczy, ładnie wykrojone usta. Biała skóra. Jak królewna Śnieżka.

– Poznaję cię – powiedział. – Gdzie się spotkaliśmy?

– Nie znamy się… tylko ci się wydaje.

Dziwna odpowiedź, pomyślał, kiedy kobieta szukała żyły, najpierw na biodrze; zsunęła spodnie i bordowe majtki, ale się rozmyśliła i zaczęła badać zniszczonymi paznokciami szyję. Za blisko tętnicy szyjnej, pomyślał, proszę, nie rób tego!

Ku jego uldze znalazła żyłę w prawym ramieniu i wkłuła się z zaciętym wyrazem twarzy. Wtedy zaczęła nagle szarpać tłok, tam i z powrotem, wciągać krew, którą wstrzykiwała z powrotem, by wypłukać każdy miligram dawki.

– Więc spotkaliśmy się tutaj? – Pokazał na materac.

– Przechodziłam przypadkiem. Ale ty tu mieszkasz.

– Pod mostem?

– Tak, do cholery, źle z tobą. Ścigają cię. Ktoś chce cię wrobić.

Pokiwał głową, jakby zgadzał się z tym, co ona mówi, jakby już się znajdował w nowej rzeczywistości.

– A ty kim jesteś?

– Ja? Nie jestem żadną…

Źrenice miała tak małe, że prawie niewidoczne. Opadła na niego w półleżącej pozycji, całkiem bez życia, majtki na pupie wystawały jej znad paska spodni. Zastanawiał się, czy nie przedawkowała, czy nie powinien zadzwonić na 112 i poprosić, by przysłali karetkę i wzięli ze sobą nalokson i wstrzyknęli jej prosto w klatkę piersiową, by przywrócić życie.

Wtedy zobaczył ugryzienia. Rząd krwawych śladów zębów biegnących wokół szyi, ugryzień, które przebiły skórę. Jak wtedy z Evą Dahlman, jego pierwszą dziewczyną, którą podobno pobił w zamroczeniu, a potem pogryzł jak oszalałe zwierzę. Został za to skazany. Miał szesnaście lat. Wysłali go do poprawczaka, gdzie nagle wszystko się dla niego odmieniło: postanowił zerwać z dawnym życiem i przestępczością. Ale to nie był on! Nie byłby w stanie zrobić czegoś takiego, niezależnie od tego, co wykazało badanie techniczne.

I wear this crown of shit/uponliar’s chair/full of broken thoughts/I cannot repair…

Skąd dochodziła muzyka? Rozejrzał się, lecz nie znalazł źródła dźwięku.

I kim była kobieta, która chyba usnęła na jego kolanach? Odgarnął czarne włosy z jej twarzy, położył ją na materacu i wstał.

Teraz pięć tonów w każdej frazie, płynne przejścia między moll i dur, sama melodia, już bez tekstu, ten rozbrzmiewał tylko w jego głowie. Rozpoznał utwór. Hurt Nine Inch Nails.

Dźwięki… coraz mocniejsze, dochodziły do niego jakby z dna świadomości, rozmywały otoczenie, przęsło mostu, kobietę, brudny materac, strzykawki, dragi. To był sygnał w jego komórce, przypomniał sobie triumfalnie, wychodząc coraz szybciej na powierzchnię świadomości, sama melodia, bez ostrego głosu Trenta Reznora. A muzyka grała dalej, aż udało mu się sięgnąć po telefon leżący koło niego na podłodze w mieszkaniu.

Usiadł i odebrał połączenie. Patrzył na szarówkę przesączającą się przez żaluzje w oknie sypialni, słuchał głosu na drugim końcu linii.

Brzmiał jak głos kobiety pod mostem, jak głos Evy Dahlman, choć jednak nie. Tak jakby chronologia już nie istniała.

Angela Klingberg była uderzająco piękną kobietą. Taka uroda musi być źródłem problemów, pomyślał Katz, kiedy usiadł naprzeciw niej przy stoliku w Ritorno, starej kawiarni przy Odengatan, gdzie się umówili. Oczywiście elegancko ubrana, zważywszy na to, czyją była żoną. Rozpoznał torebkę od Hermèsa, którą postawiła obok na podłodze, drogie rękawiczki leżące na stole, sweter z angory, dyskretny makijaż i niemal równie dyskretną brylantową bransoletkę na lewym nadgarstku. Miała około trzydziestu pięciu lat, była blondynką, smukłą i otoczoną aurą smutku. Poczuł ukłucie bólu na myśl, że jest zajęta, i aż go zdziwiło to uczucie – takie niskie, a przy tym takie szczere.

Do dzisiejszej porannej rozmowy przez telefon nie miał pojęcia o jej istnieniu. W rzeczy samej, mimo obrączki na lewej dłoni, trudno mu było ją sobie wyobrazić jako żonę Joela Klingberga – a może w ogóle trudno było sobie wyobrazić Klingberga żonatego.

Zdejmując kurtkę i wieszając na oparciu krzesła, zastanawiał się, czemu w ogóle zgodził się z nią spotkać. Na pewno jednym z powodów była ciekawość. Dwadzieścia pięć lat temu, kiedy właśnie udało mu się zerwać z życiem młodocianego przestępcy, on i Joel Klingberg chodzili razem do wojskowej szkoły tłumaczy. Byli skoszarowani podczas zasadniczego szkolenia wojskowego w Karlsborgu, a potem dzielili pokój w czasie dwóch intensywnych semestrów nauki rosyjskiego w Uppsali. Od tamtego czasu wiedział o życiu Klingberga tylko tyle, ile wyczytał w gazetach: plotki z życia wyższych sfer, w których się obracał, zdjęcia z przyjęć, do których nie pasował z tym swoim ponurym wyglądem, wzmianki o agencji nieruchomości, którą prowadził na Riwierze wraz z kilkoma przyjaciółmi ze szkoły z internatem w Sigtunie, krótki epizod po to, by popracować trochę na swoim, potem studia prawnicze i rok w London School of Economics, nim wchłonęła go rodzinna firma, Klingberg Aluminium, i rozpłynął się w anonimowym świecie biznesu.

– Dziękuję, że znalazłeś dla mnie czas – zaczęła siedząca przed nim kobieta i uśmiechnęła się promiennie przez cały stół.

– Nie ma sprawy. Skąd znasz mój numer?

– Joel miał go w kontaktach w swoim komputerze.

Co też było dziwne, bo Katz nie umiał sobie wyobrazić, że Klingberg zamierzał się z nim skontaktować.

– A właśnie, zamówić coś dla ciebie?

– Dziękuję. Wystarczy, że mi wyjaśnisz, dlaczego tutaj jestem.

Wtedy opowiedziała mu taką historię:

Joel Klingberg znikł przed trzema tygodniami, zdaniem policji wszystko wskazywało na to, że dobrowolnie. Nie było powodu, by wszcząć poszukiwania, ani podejrzenia przestępstwa. Wyszedł z ich mieszkania na Östermalmie w niedzielę dwudziestego drugiego kwietnia przed południem, by załatwić kilka spraw, i po prostu nie wrócił. Od tamtego dnia dzwoniła codziennie na jego komórkę, ale łączyło ją tylko z pocztą. Dostała też coś, co przypominało list pożegnalny.

Wyjęła go z torebki, mail wydrukowany na kartce A4, wysłany z komórki Klingberga. Katz szybko go przeczytał: kilka linijek o tym, że wyjechał na czas nieokreślony, by w spokoju wszystko przemyśleć. Przepraszał, że nie miał odwagi powiedzieć jej tego osobiście, pisał, żeby się o niego nie martwiła i nie próbowała go szukać.

– Dostałam to cztery godziny po jego wyjściu. To do niego niepodobne. Joel nie jest człowiekiem, który ucieka przed problemami.

– Więc co twoim zdaniem się stało?

– Szczerze mówiąc, nie wiem.

Złożyła kartkę i schowała do torebki, a Katz z jakiegoś powodu pomyślał o dziewczynie Klingberga z czasów w szkole tłumaczy, rówieśnicy, której wielkopańskie maniery trochę go drażniły, ale której imienia i twarzy nie mógł sobie teraz przypomnieć.

– Policja myśli, że odszedł z powodu kłótni, jaką mieliśmy tamtego ranka. O dziecko… a raczej o brak dziecka. Joel chciał zaczekać. Mężczyzna w średnim wieku, żonaty od dziesięciu lat, i jeszcze chce czekać! Na pewno wiesz o jego obciążeniach, o tym, co się stało z jego bratem. Powiedziałam mu, że to jest powód jego strachu przed odpowiedzialnością – lęk, że mogłoby się powtórzyć. O to się pokłóciliśmy.

No tak, jego brat, pomyślał Katz, podążając za jej spojrzeniem, które błądziło nerwowo między rzeczami na stole, filiżanką kawy, której nie wypiła, pozostawioną przez kogoś gazetą otwartą na stronie z wynikami wyścigów konnych, rękawiczkami w tym samym odcieniu co lakier do paznokci na jej ładnych dłoniach. Zaginiony brat, wokół którego wszystko się kręciło, strata, którą Klingberg ciągnął za sobą jak niewidzialny łańcuch.

– Sama słyszę, jak to brzmi – podjęła. – Zraniony mężczyzna zostawia kłótliwą żonę, by mieć trochę spokoju. Ale, jak mówiłam, to do niego niepodobne. Pogodziliśmy się, zanim wyszedł. Powiedział, że załatwi parę spraw i wróci na lunch. Nawet zarezerwowaliśmy stolik w restauracji. Wygląda na to, że jestem ostatnią osobą, która go widziała. I jedyną, która nie wierzy w dobrowolne zniknięcie. Według policji jeździł najpierw dla rozrywki przez parę godzin samochodem…

Klingberg wziął samochód po wyjściu z mieszkania. GPS został sprawdzony, powiedziała. Wynikało z niego, że przez krótki czas jeździł bez konkretnego planu: wyjechał z domu przy Skeppargatan i pokręcił się trochę po centrum, nim ruszył w stronę Kungsholmen. Zatrzymał się koło stacji benzynowej na Thorildsplan, pojechał dalej przez Stadshagen do stacji metra Kristineberg, a stamtąd do Alvik i parku w Tranebergu, gdzie stał przez kilka minut przy miejskich kortach tenisowych.

– Przecież ty mieszkasz w pobliżu. Sprawdziłam w Eniro. Dziwne, prawda?

Katz poczuł się nieprzyjemnie na myśl, że Klingberg zatrzymał się właśnie tam. Gdyby tamtego popołudnia wyjrzał przez okno, może by go zobaczył między drzewami po drugiej stronie parku.

– Dokąd pojechał później? – zapytał.

– Do dzielnicy przemysłowej koło Ulvsundasjön. Potem zawrócił do miasta i napisał tak zwany mail pożegnalny.

Według Angeli Joel postawił samochód na parkingu w pobliżu Dworca Centralnego i tam urywał się wszelki ślad. Może pojechał pociągiem na południe. Na ten dzień zarezerwował przez Internet bilet do Kopenhagi na swoje nazwisko, ale nie dało się sprawdzić w Kolejach Szwedzkich, czy go wykorzystał.

Umilkła, a Katz uświadomił sobie, że utkwił wzrok w jej oczach. W niepokoju, jakim emanowała, smutku, który sprawiał, że była tym, kim była. Bardziej w jego typie niż Klingberga.

– Ale dlaczego zadzwoniłaś do mnie?

– Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale Joel by tego chciał.

– Możesz mi to wyjaśnić?

Angela Klingberg usłyszała po raz pierwszy o Katzu kilka miesięcy temu. Klingberg bez wyraźnego powodu wymienił jego nazwisko, kiedy jedli obiad: Danny Katz, stary kumpel z wojska.

– Powiedział, że byłeś jedynym człowiekiem, któremu ufał.

– Naprawdę?

– Tak. „Jedyny człowiek, któremu ufałem w całym moim życiu”. Przypomniało mi się to, kiedy znikł.

Skąd Klingberg miał takie wyobrażenie? To prawda, że się kumplowali podczas służby wojskowej, ale pochodzili z dwóch różnych światów, Katz z podmiejskiego światka przestępczego, a Klingberg ze strzeżonej klasy wyższej. W weekendy, po cotygodniowych zaliczeniach, prywatny szofer zabierał go do jego dostatniego życia w domu dziadka za wysokimi murami posiadłości w Djursholm. Katz nigdy go tam nie odwiedził.

– Raz obroniłem go w bójce. Może o to mu chodziło?

– Nigdy o tym nie wspomniał. Chyba miał na myśli coś innego.

Wzięła paczkę leżącą na krześle obok.

– Poza tym na krótko przed zniknięciem dostał coś takiego. Odkryłam to przypadkiem parę dni temu na dnie jego szafy.

Była to szara koperta bąbelkowa bez nadawcy, nadana miesiąc temu w Sztokholmie. Otworzyła ją i wyłożyła zawartość na stół.

– Nie wiem, o co chodzi. Joel powinien był jednak coś powiedzieć. To wygląda tak… dziwnie.

Oczom Katza ukazała się kwadratowa tkanina o wymiarach jakieś osiemdziesiąt na osiemdziesiąt centymetrów, w kolorze czerwonej ochry i czerni. Na środku wyhaftowany był motyw ze sztuki prymitywnej, przedstawiający dwie skrzyżowane strzały. Na prawo od nich, w obramowaniu z okrągłych kawałków szkła, klęczał mężczyzna wyszyty grubym ściegiem krzyżykowym. Poniżej przymocowane były dwie litery z materiału: M.K.

– Inicjały? – zapytał Katz.

– Mnie nie pytaj. I jeszcze to…

Wzięła drugi przedmiot, podobną tkaninę, choć trochę mniejszą. Haftowany motyw przedstawiał mężczyznę otoczonego psami, które lizały go po nogach.

– Nawet nie wiem, czy to ma coś wspólnego z tą sprawą. Ale jest zagadkowe.

– Pokazałaś to policji?

– Nie. Jak już mówiłam, nie ma podejrzenia przestępstwa. Przepraszam na chwilę…

Wstała i poszła w stronę toalet. A Katz znów pomyślał o roku 1987, kiedy chodził do szkoły tłumaczy. Verba arma nostra, słowa są naszą bronią, brzmiało ich motto. I w słowa mieli się uzbroić, rosyjskie, przerażającą liczbę słów i fraz, które musieli co tydzień zaliczać. W ciągu dziesięciu miesięcy przerobili sześć semestrów filologii rosyjskiej. Katz pamiętał niezliczone godziny w laboratorium językowym, studia z behawiorystyki i psychologii, na której powinni się przynajmniej trochę znać, tłumacząc w warunkach wojennych. Pamiętał zajęcia z prowadzenia przesłuchań – w języku wojskowym nazywało się to HUMINT, rozpoznanie osobowe, i ostre ćwiczenia na Gotlandii, gdzie testowali swoje umiejętności na okręcie obrony wybrzeża. Pamiętał, że oglądali film instruktażowy o podtapianiu, które później nazwano waterboarding.

To nie do wiary, myślał teraz, że nie reagowali na coś, co przypominało lekcję tortur. Na filmie szwedzki porucznik obwiązał ręcznikiem drogi oddechowe anonimowego mężczyzny, przywiązanego do szpitalnych noszy z odchyloną głową. Oficer polał wodę na ręcznik. Reakcja była natychmiastowa: konwulsje, silny odruch wymiotny. Osoba ta, wyjaśniał porucznik zwrócony do kamery, nie przerywając lania wody na twarz mężczyzny, przeżywa uczucie topienia się przez niemożność oddychania i wdychanie wody. „Metoda nie pozostawia śladów fizycznych, lecz jest odczuwana jako wyjątkowo nieprzyjemna. W Szwecji podtapianie nie jest odrębnym przestępstwem, raczej można je porównać do bezprawnego użycia przemocy”.

Katz nie mógł wyjść ze zdumienia, że w ogóle się tam znalazł, jedyny, który nie pochodził z dobrej rodziny. Nie należał do nich i był dość zmieszany samym faktem, że w ogóle został wybrany, wręcz specjalnie wyselekcjonowany.

Spojrzał w stronę toalet, lecz Angela Klingberg się nie spieszyła.

A Joel… on też odstawał, choć z innych powodów, wciąż przytłoczony rodzinną tragedią. Jego rodzice, podobnie jak Katza, zmarli, kiedy wchodził w wiek nastoletni, zatruli się spalinami w garażu ich podobnej do dworku rezydencji w Sörmlandzie. Joel mieszkał potem u swego dziadka Gustava, założyciela Klingberg Aluminium, w czasie, gdy posiwiały patriarcha rządził rodzinnym imperium żelazną ręką. Zmarł jakiś rok po tym, jak zakończyli służbę, Katz przeczytał nekrolog w gazecie.

Ale zasadnicza tragedia rodzinna miała miejsce wcześniej: zaginięcie jego brata na początku lat siedemdziesiątych, zdarzenie, które dekadę później doprowadziło rodziców do samobójstwa. Cierpienie i poczucie winy było jakby integralną częścią Klingberga, definiowało jego osobowość. Był starszy od Katza o rok, lecz miał postawę starego człowieka, ciągle uciekał przed bólem i wyrzutami sumienia, że przeżył, pozostał i mógł wkuwać rosyjskie słówka.

Klingberg opowiedział mu o tym zdarzeniu tylko raz, bardzo krótko. Jego brata uprowadziła nieznajoma kobieta na stacji metra w Sztokholmie i nigdy się nie odnalazł. Nie było dnia, by nie zadawał sobie pytania, co właściwie się stało, kto za tym stał, czy był to czyn pojedynczego szaleńca, czy większej grupy osób. Czy chodziło o próbę wymuszenia okupu, która się nie udała – choć z tego, co wiedział Klingberg, nikt nie żądał od rodziny pieniędzy – czy może o zboczeńców, pedofilów?

To tak, jakby zostawił swój cień, powiedział. Wyobraź to sobie, Katz – ciała nie ma, ale cień pozostał.

Koniec wersji demonstracyjnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: