Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Długi weekend - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
15 czerwca 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Długi weekend - ebook

Kilka dni w opustoszałym mieście, czyli drugi tom kryminalnego cyklu z sympatycznym komisarzem Nemhauserem! Warszawa, wiosna, w życiu komisarza mogą nastąpić zmiany... Kiedy znany ekolog ginie w wypadku, nic nie wskazuje na morderstwo. Cała Polska przygotowuje się do długiego weekendu, wszyscy żyją zbliżającym się wyjazdem. Ale nie komisarz Nemhauser, który tym razem nigdzie się nie wybiera. Musi bowiem zostać z dziećmi, a jego żona Paula wyjeżdża do Amsterdamu, by tam wziąć udział w szkoleniach, przejść testy i stoczyć ostateczną bitwę o atrakcyjną posadę. Nudę zbliżającego się weekendu w opustoszałym mieście przerywają kolejne wydarzenia. Do restauracji, w której gotuje Nemhauser, ma zawitać incognito znany krytyk kulinarny - jego opinia to być albo nie być każdej knajpy - a w podwarszawskim lesie zostaje znalezione ciało profesora uniwersytetu. Czy to zdarzenie wiąże się ze śmiercią ekologa? I czy sprawy te mają coś wspólnego z budową autostrady, która zbliża się do Warszawy? Komisarz Nemhauser będzie szukał odpowiedzi w czasie długiego weekendu, usiłując pogodzić to z opieką nad dziećmi i gotowaniem w restauracji.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7747-295-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WIKTOR HAGEN

TAJEMNICZY AUTOR KRYMINAŁU GRANATOWA KREW (W.A.B.2010), URODZIŁ SIĘ MA POCZĄTKU LAT SIEDEMDZIESIĄTYCH W POLSCE. MATKA BYŁA POLKĄ, OJCIEC FRANCUZEM. PIERWSZE LATA ŻYCIA SPĘDZIŁ W KRAJACH ARABSKICH: JEGO OJCIEC WYKŁADAŁ HISTORIĘ NA UNIWERSYTECIE W KAIRZE, ZAŚ W ALEPPO PROWADZIŁ BADANIA NAD HISTORIĄ MIASTA. HAGEN MIESZKAŁ NA ZMIANĘ WE FRANCJI I W POLSCE. STUDIOWAŁ ANTROPOLOGIĘ KULTURY NA UNIWERSYTECIE W AIX-EN-PROVENCE. PO UKOŃCZENIU STUDIÓW POMAGAŁ PRZYJACIELOWI PROWADZIĆ RESTAURACJĘ W PARYŻU. SPĘDZIŁ KILKA MIESIĘCY W INDIACH, KRĘCĄC FILMY DOKUMENTALNE I ROBIĄC ZDJĘCIA DLA POLSKICH I ZAGRANICZNYCH PISM ILUSTROWANYCH. PASJONAT GOTOWANIA W RÓŻNYCH STYLACH ORAZ FOTOGRAFII. Z PRZEKONANIA ALTERGLOBALISTA, DOMATOR I ZAPALONY PODRÓŻNIK, NIEUSTANNIE STARA SIĘ POGODZIĆ TE SPRZECZNOŚCI. INTERESUJE SIĘ PSYCHOLOGIĄ, HISTORIĄ JEDZENIA, HISTORIĄ ZBRODNI, LUBI TAKŻE LITERATURĘ DZIECIĘCĄ. NA STAŁE MIESZKA W POLSCE.1

Zaskoczył go ten telefon dzwoniący rozpaczliwie z samego rana. Nie pamiętał, gdzie położył aparat, więc przerzucił poduszki i wreszcie znalazł go pod łóżkiem. Odebrał, nie spojrzawszy, kto dzwoni.

Nie widział jej od lat, właściwie dziesięcioleci, i kiedy zaczęła mówić, na początku nie poznał głosu.

– Cześć, tu Dorota, znalazłbyś dla mnie chwilę?

Zamarł z Metodym pod pachą, starając się bezgłośnie nakłonić Cyryla, żeby przestał bić brata misiem po głowie. Metody wrzeszczał, Cyryl zresztą też i Nemhauser pomyślał po raz tysięczny, że za chwilę oszaleje.

– Dorota – powiedział i zagubiony powtórzył niepotrzebnie: – Dorota.

– Tak, i słuchaj, to w miarę pilne. Nie chciałabym cię ponaglać, ale wiesz… Muszę się z tobą zobaczyć. Po prostu muszę.

– No jasne – powiedział, niosąc Metodego do kuchni i starając się utrzymać komórkę między uchem a ramieniem. Nie miał pojęcia, jaka Dorota.

Krzyki bliźniaków musiały chyba dojść do uszu jego rozmówczyni, bo nagle przestała mówić.

– Słuchaj, to chyba niedobry moment, jesteś pewnie zajęty. To co? Może jutro? Znalazłbyś chwilę czasu?

– Hmmm – powiedział, nie bardzo wiedząc, co robić.

– Może w naszym dawnym miejscu? – zaproponowała.

– Nie, nie – zaprotestował trochę zbyt gwałtownie. Nie chciał się kompromitować i dopytywać, co to za dawne miejsce. – Może gdzieś na mieście?

– Wiesz co, najlepiej będzie, jeśli wpadniesz do mnie – zadecydowała po chwili milczenia. – Przeprowadziłam się za miasto, do Konstancina. Właściwie pod Konstancin, ale na jedno wychodzi. Mogę przysłać po ciebie samochód.

– Samochód?

– Kierowcę, żebyś się nie zgubił – potwierdziła.

– Ach, kierowcę – parsknął, sądząc, że żartuje.

– Może podjechać około osiemnastej? Będziesz już po pracy?

Mruknął coś niewyraźnie, co wzięła za potwierdzenie.

– Świetnie – ucieszyła się.

– Trafię sam, daj adres – mruknął, sadzając bliźniaki po przeciwnych stronach stołu i grożąc palcem, kiedy Cyryl wystrzelił czekoladowymi płatkami w stronę Metodego.

– Czarnów, ulica Jałowcowa i. Ale naprawdę będzie ci trudno. To las, żadna ulica, nawet nazwa nigdzie nie wisi. Przyślę po ciebie Macieja. Pod ambasadą chińską? Może być?

– Dobra, do zobaczenia – zakończył.

Spojrzał na kawałek serwetki, na którym zanotował adres. Świetnie, jutro po południu widzę się z kobietą, o której nie wiem nic, w sprawie, o której też nic nie wiem.

– Co tam mruczysz? – Paula wyjrzała z łazienki. – Dzwonił ktoś?

Nemhauser westchnął. Mógł być pewien słuchu absolutnego swojej żony. Gdyby chciał ją kiedyś zdradzić, nie miałby żadnych szans. Wiedziałaby o zdradzie i kobiecie, z którą ją zdradza, szybciej i więcej od niego.

Streszczał jej rozmowę, obserwując, jak otwiera coraz szerzej oczy.

– Jedziesz jutro do jakiejś babki i nie wiesz po co? – zapytała powoli.

– Nie, no – zaczął i umilkł.

Pomyślał, że to nie najlepsza chwila, żeby zaczynać awanturę. Paula, odkąd miesiąc wcześniej dostała propozycję pracy w Bellaqua, olbrzymiej firmie handlującej żywnością, nie mogła sobie znaleźć miejsca. Firma zaprosiła ją i pozostałych dwóch kandydatów do Amsterdamu, gdzie mieli spędzić kilka dni, walcząc ze sobą o posadę. Wyjazd miał nastąpić za chwilę i Paula zadręczała się – ale jak cicho uważał, głównie jego – rozważaniami, co może wydarzyć się na miejscu. Była jak chodząca bomba zegarowa i Nemhauser najchętniej schodził jej z drogi pod byle pretekstem. Jutrzejszy wyjazd był właściwie też ucieczką z domu. Przecież mógł przełożyć spotkanie, wymówić się wyjazdem na długi weekend, ale skwapliwie się zgodził i przyjął zaproszenie od dawnej dobrej znajomej, której w ogóle nie kojarzył.

– Urwiesz się z domu i ja zostanę z tym wszystkim na głowie. – Wskazała nieokreślonym gestem bliźniaki obrzucające się resztkami purée, zachlapany jedzeniem obrus i stos naczyń w zlewie. – Czy to daleko?

– Daleko? – Z początku nie zrozumiał.

– No, czy ta kobieta daleko mieszka.

– W… zająknął się, chcąc powiedzieć: w lesie, i zrozumiawszy ewentualne następstwa tej informacji, trochę za szybko dokończył: – W centrum.

– Dobre i to, ale błagam, nie siedź długo.

Pokiwał głową i ruszył zabrać bliźniakom talerze.

I wtedy sobie przypomniał. No jasne. Dorota.

2

Drobna szatynka, którą spotkał na zajęciach z historii starożytnego Rzymu. Wpadł spóźniony i zajął ostatnie wolne miejsce. Z początku nie zauważył, że obok siedzi ona. Dopiero po kilkunastu minutach, kiedy trąciła go w bok i podała zwiniętą kartkę, podniósł wzrok znad notatnika. Rozprostował ją ostrożnie, spodziewając się znaleźć tam nie wiadomo co. Zobaczył ciąg rysunków i dopiero po chwili zorientował się, że kartka obiegła salę dookoła i każdy dorysowywał kolejną scenkę, której bohaterem miał być wykladowca. Nemhauser bez chwili zastanowienia narysował go w kostiumie Batmana spadającego na uniwersytet. Dorota zajrzała mu przez ramię i cicho się zaśmiała.

On studiował historię, ona archeologię i tylko na jedne zajęcia chodzili wspólnie. Nemhauser wiedział, że kochała się w niej połowa chłopaków z roku. Zadarty nos, figlarne dołeczki w policzkach, kiedy się śmiała. Słyszał, że pochodziła z dobrego domu, rodzice byli ustawieni, a Dorota co roku jeździła na zagraniczne wakacje i miała własne mieszkanie, co wtedy dla niego i jego kolegów było abstrakcją. Po pierwszym roku kontakt trochę się urwał, chodzili na różne zajęcia w różnych grupach, ale jak przez mgłę przypomniał sobie, że rzeczywiście, bywali kilkanaście razy większą grupą w Harendzie, pubie na tyłach uniwersytetu, i pewnie właśnie to miała na myśli, mówiąc o ich miejscu.

Ale czego właściwie od niego chciała? Zirytował się. Powinien ją zapytać, o co właściwie chodzi, a nie po prostu zgodzić się na spotkanie. I to w dodatku gdzie, na jakimś zadupiu. Odetchnął głęboko. Znowu się wpakował.

Wrócił do kuchni, żeby dokończyć obiad. Dziś miała być zupa fasolowa, a on oczywiście zapomniał namoczyć fasolę na noc i teraz usiłował to nadrobić dłuższym gotowaniem. Spróbował wyłowić z zupy kolejną fasolkę, ale ta też okazała się twarda. Tym razem postawił na wersję meksykańską. Zamiast boczku czy wędzonki użył hiszpańskiej ostrej kiełbaski chorizo, którą podsmażył z cebulką i czosnkiem. Dołożył pomidora, którego potem zmiksował z częścią fasoli, drobno pokrojonych kartofelków i ziół i teraz był ciekaw rezultatu.

Wyłowił kolejną fasolkę, ale ta również nie dawała nadziei na to, że zupa będzie gotowa wcześniej niż za godzinę. Na szczęście bliźniaki najadły się płatkami i purée, Paula szukała czegoś w szafie, a poza tym od tygodnia nic nie jadła, a przynajmniej Nemhauser miał takie wrażenie i podejrzewał, że odchudza się na wyjazd, czemu ona uparcie zaprzeczała, twierdząc, że po prostu nie ma apetytu.

Kiedy położyli już dzieci spać, Nemhauser ciężko padł na fotel.

– Nie opowiadałeś, co się działo w pracy. – Paula usiadła naprzeciwko i wzięła go za rękę.

Potrząsnął zniechęcony głową.

– Nic. Kompletnie nic. Szykuje się exodus. Spojrzała na niego zdziwiona. Roześmiał się.

– Nie ten biblijny, tamten był jeszcze do ogarnięcia. Nie, nie. Zwykły exodus długoweekendowy. Konsul obiecał, że puści nas na urlop, jeśli przeczyścimy szafę.

– Wyczyścicie?

– Nie. Przeczyścimy. Czyli przeniesiemy wszystkie teczki z kupki „do zrobienia”, do kupki „zrobione”.

– Hmmm, to nie wydaje się skomplikowane.

– Rzeczywiście. Gdyby trzeba było tylko przenieść. No ale jeszcze trzeba wyjaśnić, wypełnić, czasem przesłuchać. Zgroza. Ale jak wiadomo, osiołek szybciej biegnie, jeśli widzi marchewkę. Czy ty wiesz, że nawet Mario z tej okazji zaczął szybciej pisać na komputerze?

– Serio? – Paula podniosła zdumiona brwi. Mario, partner Nemhausera, nie znosił komputera. Komputer odwzajemniał tę niechęć, zawieszając się albo wyłączając przed końcem pracy i zjadając świeżo napisany raport.

– Nie poznaję go. Perspektywa wyjazdu na długi weekend z narzeczoną zmieniła go nie do poznania. Czy ty wiesz, że nawet teraz siedzi w pracy i wypełnia to wszystko?

– Jakoś go specjalnie nie żałuję, kiedy sobie wyobrażę, jak wyjeżdża z Andżelą na ten urlop. – Paula zakrztusiła się herbatą. – A gdzie jedzie?

– Chyba do Kazimierza. – Nemhauser wzruszył ramionami. – No wiesz, nocne życie i te rzeczy.

– Zwłaszcza te rzeczy. – Paula uśmiechnęła się, przypominając sobie Andżelę, od niedawna oficjalną narzeczoną Maria, która wyglądała tak, jakby startowała w konkursie na sobowtórkę Dody, a kto wie, może nawet ten konkurs wygrała. – Sama bym na nią poleciała. Przynajmniej do chwili kiedy zacznie mówić. Szkoda, że nie damy rady wyjechać.

– Zdarza się. – Nemhauser nalał sobie jeszcze earl greya z dzbanuszka i sięgnął po cukier. – Zresztą nieduża strata. Kiedy sobie przypomnę, co przeżyliśmy w zeszłym roku w długi weekend nad jeziorem… Pamiętasz tą straszną babę?

Pojechali do szeroko reklamowanego gospodarstwa agroturystycznego na Mazurach, zachwalanego też przez znajomą Pauli.

„Położony nad potokiem domek jak ze snu, dwa kroki od jeziora” okazał się gierkowską kostką oddaloną o pół kilometra od wątłej, mulistej rzeczki, wpadającej trzy kilometry dalej do brudnego jeziora zapełnionego motorówkami. W dodatku strumyk był zanieczyszczony i nie można było w nim zamoczyć nawet nogi, o czym powiedziała im miejscowa kobieta i na dowód zdjęła but i pończochę, by pokazać im stopę pokrytą wypryskami. Skarżyła się, że w ośrodku zdrowia ją lekceważą i zapisali ją na wizytę za miesiąc, a przecież Bóg wie, co przez miesiąc może się z tą nogą stać. Nemhauser szybko przyznał jej rację, mając nadzieję, że kobieta włoży buty, ta jednak, zachęcona sukcesem, gadała przez cały czas o miejscowej fabryce, która zatruwa rzekę i miejscowych od kilku lat, płynnie przeszła do oskarżeń, że za komuny to by tak być nie mogło i ktoś by się jej nogą zajął, ale teraz wszystko rozprzedane obcym, fabryczką rządzi jakiś Włoch, a z takim to nie idzie się w ogóle dogadać.

Uciekli wreszcie do swojego pokoju, w którym stały cztery identyczne, smutne i tanie sosnowe łóżka zajmujące przestrzeń od ściany do ściany. Usiłowali wymyślić, co można by tu robić. Tymczasem zaczęło padać i Nemhauser błogosławił Paulę, że zmusiła go do zabrania laptopa, na którym bliźniaki oglądały bajki, a oni, leżąc na swoich łóżkach, czytali gazety, które udało im się kupić po drodze.

Czary goryczy dopełniła pani Tereska, właścicielka, która zapytana o pralkę, powiedziała, że chyba nie wyobrażają sobie, że każdy, kto przyjedzie na weekend, nawet ten długi, pięciodniowy, będzie sobie u niej prał. Przecież ona nie prowadzi pralni, tylko eleganckie gospodarstwo z wygodami i dużo ludzi z Warszawy zamawia sobie u niej miejsce pół roku wcześniej, ale to ludzie na poziomie, którzy piorą w domu.

To ostatnie zirytowało Nemhausera, ale Paula odciągnęła go na bok i wytłumaczyła, że dadzą sobie radę, wysuszą spodnie chłopców na kaloryferze i jakoś to będzie. Rzeczywiście jakoś to było, chociaż kaloryfer okazał się zimny, mimo że na zewnątrz się ochłodziło i było najwyżej piętnaście stopni. Do dziś chrzęściły mu w ustach słynne litewskie pierogi pani Tereski, tak zachwalane przez znajomych, którzy polecili im ten dom – według niego po prostu kupione w hurtowni, oraz prawdziwe mazurskie kotlety, w których – co stwierdził jako fachowiec – zawartość bułki sięgała osiemdziesięciu procent i już filozoficznie zaczął się zastanawiać nad składem innych mazurskich produktów. Wcale się nie zdziwił, kiedy w zajeździe nad jeziorem, gdzie mieli ochotę zjeść smażoną rybę, zaproponowano im filety z pangi, dorady lub morszczuka. Kelnerka zdziwiła się, kiedy zapytał, czy jest jakaś świeża ryba, i powiedziała, że przecież panga wszystkim smakuje, a świeżych nie ma, bo skąd wziąć. Wskazał za okno na jezioro, ale rozwiała jego nadzieję, mówiąc, że nikomu nie opłaca się przecież łowić, a wietnamska panga jest naprawdę smaczna.

W tym roku miało go to wszystko ominąć. Zostawał na dyżurze. I właściwie choć codziennie przyjmował wyrazy współczucia, które wzbudzała jego odpowiedź na sakramentalne pytanie: A wy gdzie się wybieracie na długi weekend?, to tak naprawdę był zadowolony.

3

Wpadł do pokoju na komendzie spóźniony jak zwykle, zastanawiając się, czy ktoś go na tym nie przyłapie.

Nemhauser, dorośniesz kiedyś? – zapytał sam siebie. Nienawidził się spóźniać, ale się spóźniał. Złościło go to i wprawiało w nieustanne poczucie winy. Zawsze mógł przecież powiedzieć, że przesłuchiwał świadka i nikt by mu nie udowodnił, że było inaczej.

Zamknął z rozmachem drzwi. Zaskoczyła go cisza. Omiótł wzrokiem kilka zdezelowanych biurek poustawianych pod ścianami. Zielonkawa farba gdzieniegdzie łuszczyła się, linoleum na podłodze koloru gównianego – jak określił je kiedyś Mario – popękało. Całość gwałtownie domagała się remontu. Ten miał jednak nigdy nie nadejść, jak wynikało z opasłej księgi zatytułowanej „Wytyczne do budżetu na lata 2010–2015”, którą Nemhauser podejrzał kiedyś u Duni na biurku.

Energicznie postawił torbę na krześle i klepnął z rozmachem w plecy faceta siedzącego przy sąsiednim biurku.

– Przyszedłem. Halo?

– Mhm – mruknął tamten, z napięciem stukając w klawiaturę.

– Dobra, czyli operacja Długi Weekend trwa. – Westchnął. – Miałem kiedyś kumpla. Nazywał się Mario. Odzywał się, kiedy mówiłem „cześć”.

– Mhm – mruknął Mario. – Cześć. Zaraz skończę. Ty, a myślisz, że będzie pogoda? Nie teraz, ale w długi weekend? Bo w telewizji to różnie mówią.

Nemhauser westchnął, usiadł przy biurku i ogarnął wzrokiem stertę teczek, raportów i luźnych kartek leżących na blacie. Tracił nad tym wszystkim kontrolę i bał się, że jak tak dalej pójdzie, to za kilka miesięcy papiery go zaleją. No tak. Przypomniał sobie, że taka sama myśl naszła go rok temu i jakoś nic się nie wydarzyło. A gdyby w ogóle przestał coś z tym robić? Może nikt by nic nie zauważył? Był pewien, że większości papierów nikt już nie czyta. Gdyby tak wypełniać je tylko na pierwszej stronie – wpadł na szalony pomysł.

Niechętnie sięgnął po najbliższą teczkę. „Jakim cudem udaje się wam jeszcze kogoś złapać, jeśli obowiązkiem policjanta jest wypełnienie takiej góry papierów”, spytała go kiedyś Paula. „No cóż, niektórzy sami się zgłaszają na posterunek”, przypomniał jej przypadek znanego gangstera o wdzięcznej ksywie Golonka, którego policja bezskutecznie poszukiwała przez dwa lata i pewnie nadal by szukała, gdyby Golonka zirytowany hałaśliwą rodziną mieszkającą piętro nad nim w bloku w Legionowie, gdzie się ukrywał, nie wezwał w nocy policji, żeby uspokoiła sąsiadów i pozwoliła porządnym obywatelom spać. Patrol pouczył hałaśliwych sąsiadów, którzy faktycznie ucichli, i już miał odjechać, kiedy jeden z funkcjonariuszy zauważył, że uszczęśliwiony lokator jest podobny do poszukiwanego listem gończym Golonki. „Nie było to takie trudne”, zakończył Nemhauser i wyjaśnił powody niezwykłej spostrzegawczości policjantów: „Facet miał wytatuowanego na czole byka. Rzucał się w oczy”.

– No dobra. – Mario westchnął, wstał i przeciągnął się. – Prawie wszystko. Rekord.

Nemhauser pokiwał z podziwem głową, patrząc na niemal czyste biurko przyjaciela.

– To co? Skoczymy na fajeczkę? – Mario uśmiechnął się, rozprostowując swoje dwa metry i sto dwadzieścia kilo.

Nemhauser kiwnął głową i ruszył za nim. Rzucił palenie kilka miesięcy temu, ale wciąż z przyzwyczajenia chodził na korytarz. A poza tym nie chciało mu się jeszcze siadać do odmóżdżającej papierkowej roboty.

– Te komputery to nawet niegłupie są – zaczął Mario, zapalając papierosa.

– No – przytaknął Nemhauser ze śmiertelną powagą. W ustach Maria takie stwierdzenie było czymś równie niezwykłym, jak homilia papieża mówiącego, że w zasadzie nie ma rozsądnych powodów, by księża się nie żenili.

– Siedzę sobie tak wczoraj na dyżurze, nic się nie dzieje, to z nudów włączyłem i poszukałem czegoś w tym Kazimierzu – ciągnął Mario. – I ty wiesz, że przypadkiem znalazłem pokój za stówę.

– A ten poprzedni…? – zapytał Nemhauser.

– Ten pensjonat, co miałem zarezerwowany? Babka wołała dwieście pięćdziesiąt za dzień, to niech się schowa z taką ceną, kto do niej przyjedzie, Kulczyk z żoną? Ale wyobraź sobie, że się ucieszyła, że skasowałem rezerwację. Powiedziała, że ma już chętnych za trzy stówy. Może jednak Kulczyk. I wyżywienie obowiązkowe za stówkę.

– Oni już raczej ze sobą nie jeżdżą – przypomniał Nemhauser.

– Pies ich ganiał. – Machnął ręką i strząsnął popiół do kwiatka stojącego w kącie. – Jak ma być w tym kraju dobrze, jak chcą od ciebie tyle za pokój.

– Może to znaczy, że już jest dobrze? – podsunął Nemhauser, ale Mario zbył go ruchem ręki.

– W każdym razie wziąłem pokój, zadzwoniłem do Andżeli, jest dobrze.

Nemhauser pokiwał głową. Mario, jeszcze niedawno będący rozsądnym człowiekiem, teraz całkowicie wpadł, zadurzony w długonogiej blondynce, spotkanej niespełna dwa miesiące temu przy okazji prowadzonego śledztwa. Andżela była prawie dwa razy od niego młodsza, miała duży biust, który dziwnym trafem zawsze odsłaniał się w nieoczekiwanych miejscach, i uwielbiała łączyć krótkie spodenki z długimi kozaczkami za kolana, noszonymi niezależnie od pory roku. Tak przynajmniej sądził. Widział ją w takim stroju zimą, wczesną wiosną, a pierwsze cieplejsze słoneczne dni nie zmieniły jej wyglądu.

Nemhauser ze zdumieniem obserwował, jak Mario, jeszcze niedawno chodzący w rzeczach, które mogły być darami PCK, teraz ubiera się coraz bardziej elegancko. Choć przyznać trzeba, że była to elegancja z likwidowanego właśnie Stadionu X-lecia, a nie centrum handlowego Arkadia. Teraz Mario miał na nogach czarno-czerwone sportowe buty zamiast mokasynów z kutasikami, a w miejsce odwiecznej dżinsowej kurtki Levisa, o której od lat sądził, że jest szczytem mody, białą koszulę ze smokiem, który zaczynał się na plecach, okręcał przez pokaźny brzuch Maria i kończył się na jego piersi, co wywoływało, przynajmniej w przekonaniu Nemhausera, niezamierzony efekt komiczny.

– No więc jedziecie. – Nemhauser kiwnął głową.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: