Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Do nieznajomej. Tom 1 nowelle - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Do nieznajomej. Tom 1 nowelle - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 282 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z NIE­DO­KOŃ­CZO­NEJ PRZED­MO­WY.

…. Od lat kil­ku da­rzysz mnie Pani li­sta­mi, w któ­rych peł­no zaj­mu­ją­cej tre­ści i po­ucza­ją­cych uwag. Po­zo­sta­ły one wszyst­kie bez od­po­wie­dzi, gdyż do tej pory je­steś Pani dla mnie – nie­zna­jo­mą. Z pod ta­jem­ni­czej za­sło­ny, w wy­twor­nej for­mie ob­szer­ne­go zwy­kle li­stu, wska­zu­jesz mi Pani kar­tę po kar­cie księ­gi wiel­kiej, nie­zba­da­nej, na­zy­wa­nej: ży­ciem. Zaj­mo­wa­ła Cię każ­da na­tu­ra bo­ga­ta, nie­za­leż­na, zbun­to­wa­na prze­ciw krzyw­dzie ludz­kiej i ciem­no­cie; – każ­dy umysł cie­ka­wy a zgnę­bio­ny; – ser­ce ogni­ste a sa­mot­ne; – wszel­ka ener­gi­ja pod­nio­sła a mio­ta­ją­ca się w wię­zach!… Bar­dzo czę­sto za­sta­na­wia­łaś się Pani nad tem, że obok nę­dzy i nie­do­stat­ku, tra­pią­ce­go wiel­kich i ma­lucz­kich du­chem, idzie czę­sto na mar­ne i nie­jed­no pod­nio­ślej­sze uczu­cie, któ­re mo­gło­by roz­wi­nąć się w kwiat buj­ny i won­ny…

Ta­kie zmar­no­wa­ne uczu­cia są jak nuta wrza­skli­wa stru­ny ży­cia, ze­rwa­nej na za­wsze; są osią nie­wi­dzial­ne­go i ci­che­go dra­ma­tu, któ­ry doj­rzeć, do­sły­szeć i od­czuć po­tra­fi­łaś Pani nie­raz w bez­i­mien­nych li­stach swo­ich… Na ich kan­wie pió­ro zdol­ne­go pi­sa­rza mo­gło­by wy­ha­fto­wać wie­le pięk­nych i nie­po­śled­nich ob­ra­zów, – nie­udol­ne, po­sy­ła Ci tyl­ko ten skrom­ny zbio­rek no­we­li. Je­że­li one kie­dy­kol­wiek doj­dą do rąk Two­ich, rad będę bar­dzo, gdy uwa­żać je ze­chcesz za usil­ne sta­ra­nie zro­zu­mie­nia Twych uwag i my­śli nie­po­wsze­dnich, – za jed­ną tyl­ko, sła­bo skre­ślo­ną od­po­wiedź na li­stów i za­py­tań tyle…………………………………………………………….

… Kennt ihr noch das alte Lied,

Das einst so wild die Brust durch­glüht.

Ihr Sa­iten dumpf und trübe?

Die En­gel, – die nen­nen es Him­mels­freud',

Die Teu­fel, – die nen­nen es Höl­len­le­id,

Die Men­schen, die nen­nen es – Lie­be.I.

– Ce­lin­ko dro­ga….

– Słu­cham cię, ma­tecz­ko.

– Do­my­ślasz się za­pew­ne, że będę dziś dla cie­bie zwia­stun­ką do­brej no­wi­ny.

– Za­cie­ka­wiasz mnie, mat­ko….

– Pan Adam pro­sił mnie o twą rękę….

– Pan Adam?…. o mą rękę? – wy­szep­ta­ła mło­da pan­na z wi­docz­nym nie­po­ko­jem, ma­lu­ją­cym się na jej wy­ra­zi­stych i pięk­nych ry­sach twa­rzy.

– Czy cię to za­dzi­wia?

– By­najm­niej. Lecz kie­dyż, mat­ko, mó­wił z tobą o mnie?

– Wczo­raj, gdy nad wie­czo­rem uży­wa­li­śmy prze­chadz­ki, po­nad brze­giem rze­ki, lecz te­raz do­pie­ro zna­la­złam chwi­lę sto­sow­ną, by ci po­wie­dzieć to, cze­goś się od­daw­na spo­dzie­wa­ła.

– I có­żeś mu rze­kła, ma­tecz­ko?

– Przy­ję­łam oświad­czy­ny jego z ra­do­ścią, lecz po ostat­nie sło­wo ode­sła­łam do cie­bie.

– On też mó­wił i ze mną.

– A ty có­żeś mu od­po­wie­dzia­ła?…….. Mil­czysz?……..

Pro­szę cię, mów. prze­stra­szasz mnie.

– Nic – od­par­ła bo­jaź­li­wie Ce­li­na, oczu nie pod­no­sząc na mat­kę.

– Jak­to? Nic?….. to być nie może. Co mó­wisz dziec­ko nie­roz­waż­ne?

– Tak, nic, pra­wie to samo, co nic. Nie mo­głam zna­leść in­nej od­po­wie­dzi – wy­szep­ta­ła Ce­li­na.

– Nie­po­dob­na mi w to uwie­rzyć, a czy wiesz, że ta­kie po­stę­po­wa­nie mo­gło go na za­wsze od cie­bie od­strę­czyć, że ta­kie po­stę­po­wa­nie to lek­ce­wa­że­nie. Przy­znasz zaś sama, Ce­lin­ko, że dla ta­kich jak pan Adam lu­dzi, ży­wić win­ni­śmy wiel­ki sza­cu­nek, a na­wet wiel­ką sym­pa­ty­ję…. Mó­wił ze mną tak szcze­rze, iż wzru­szył mnie do głę­bi. Za­pew­niał, że cię ko­cha mi­ło­ścią naj­praw­dziw­szą; że sta­ra­niem jego bę­dzie, by każ­da ży­cia go­dzi­na wy­dzwo­ni­ła ci spo­kój, do­sta­tek i szczę­ście. A tyś mu nie nie od­po­wie­dzia­ła…. Czy wiesz, co zna­czy mil­cze­nie dla ser­ca, któ­re go­re­je naj­pięk­niej­szym w ży­ciu pło­mie­niem? Nic – to tyl­ko trzy li­te­ry, lecz dla nie­go to są trzy de­ski od trum­ny, w któ­rej po­cho­wa zmar­no­wa­ne uczu­cia, za­wie­dzio­ne na­dzie­je i zwich­nię­te na za­wsze za­mia­ry!

– Za­trwa­żasz mnie, mat­ko. Więc có­żem ja win­na, że jego uczu­cia, choć­by naj­szczer­sze, nie zna­la­zły u mnie żad­ne­go od­dźwię­ku? Mia­łam-że kła­mać lub gwałt so­bie za­da­wać? Uczy­ni­łam zaś wię­cej, ani­że­li uczy­nić mo­głam i przy­znam ci się, dro­ga mat­ko, że po­zo­sta­wi­łam mu na­dzie­ję.

– Źle bar­dzo uczy­ni­łaś: lep­szą by­ła­by od­po­wiedź od­mow­na a sta­now­cza. Jest to cios. któ­ry strasz­nym bywa wpraw­dzie, lecz czę­sto ule­czy ser­ce cier­pią­ce. A na­dzie­ja, je­st­to lal­ka w zło­ci­stej sza­cie, któ­ra przy­wa­bia błysz­czą­ce­mi oczy­ma, przy­ku­wa do sie­bie za­lot­nym uśmie­chem i uwi­ja się mię­dzy ludź­mi po to, by ich z ob­jęć ser­decz­nych strą­cać w prze­paść zwąt­pie­nia i wiecz­nej za­gła­dy. I ja nie­gdyś, moje dziec­ko, mie­wa­łam na­dzie­je, i mnie za­bły­snął ja­sny pro­mień tego złud­ne­go słoń­ca; lecz nie­prze­par­te losu oko­licz­no­ści wszyst­kie­mu sta­nę­ły na za­wa­dzie. Ja ma­rzy­łam nie­gdyś o ta­kim czło­wie­ku, któ­ry naj­pięk­niej­sze ży­cie zło­żył na oł­ta­rzu naj­pięk­niej­szej spra­wy, a po­mi­mo to, ule­ga­jąc na­mo­wom sta­rych i cho­rych ro­dzi­ców, zo­sta­łam w lat kil­ka żoną twe­go ojca, któ­ry nie­dłu­go umarł, po­zo­sta­wiw­szy mi w spad­ku kło­po­ty go­spo­dar­skie, za­wi­kła­ne pro­ce­sy, tę na­szą wio­skę i cie­bie, ma­leń­ką sie­ro­tę. Gdy­byś wie­dzia­ła, Ce­lin­ko, ile go­dzin zroz­pa­cze­nia i go­ry­czy prze­pę­dzi­łam po­chy­lo­na nad two­ją ko­ły­ską, to­byś nig­dy, ni­ko­mu nie da­wa­ła w da­rze na­dziei, któ­ra tak czę­to w zwod­ni­cze przy­oble­ka się bla­ski.

– Ma­tecz­ko moja naj­droż­sza, nie bierz tego tak do ser­ca. Zo­ba­czysz, wszyst­ko do­brze się skoń­czy. Nie martw się, pro­szę.

– Nie mar­twić się, a czyż mało mam po­wo­du do cią­głej tro­ski i zmar­twie­nia? Czy są­dzisz, że nie wiem jaką jest wła­ści­wa przy­czy­na od­mo­wy tak nie­oględ­nie panu Ada­mo­wi udzie­lo­nej? Ty my­ślisz o kim in­nym, moja Ce­lin­ko.

Ce­li­na za­pło­nę­ła tak sil­nym ru­mień­cem… że pręd­ko od­wró­ci­ła twarz przed okiem mat­ki i pa­trzeć po­czę­ła w stro­nę ogro­du, z któ­rej do­la­ty­wa­ło ta­jem­ni­cze na­wo­ły­wa­nie ku­kuł­ki, wpla­ta­ją­ce się w nie­ustan­ny tryl sło­wi­ka.

W tej­że chwi­li głu­che i pręd­ko stłu­mio­ne wes­tchnie­nie, mi­mo­wol­nie do­by­ło się z pier­si obu tych ko­biet. Po­wo­li od­da­la­ły się one od we­ren­dy na ogród wy­cho­dzą­cej i za­pusz­cza­ły się w sze­ro­kie jego ale­je. Wio­sna wszę­dzie ro­sta­cza­ła cza­row­ne wdzię­ki i uśmie­chy. Uli­ce ogro­du wy­sa­dzo­ne stu­let­nim kasz­ta­nem, po­wiew­ną aka­cy­ją i wy­nio­słym je­sio­nem, rzu­ca­ły w oko­ło cień za­rów­no przy­jem­ny, jak blask słoń­ca ma­jo­we­go, – i za­le­d­wo do­zwa­la­ły doj­rzeć, pięk­nym ob­sy­pa­ne kwia­tem, bzy i cze­rem­chy, oraz sy­me­trycz­ne a wzo­rzy­sto jak ko­bier­ce po­urzą­dza­ne klom­by, na któ­rych buj­nie roz­kwi­tłe or­li­ki i spi­re­je… iry­sy i lo­ni­ce­ry, nar­cy­zy i tu­li­pa­ny, prze­ści­ga­ły się wza­jem w roz­ma­ito­ści barw i kształ­tów.

– Tak, tak, moja cór­ko – rze­kła star­sza ko­bie­ta, sia­da­jąc na dar­nio­wej ła­wecz­ce ogro­du – nic ujść nie zdo­ła bacz­ne­go oka tro­skli­wej mat­ki. Uwa­żam, iż od pew­ne­go cza­su ma­rze­nie sta­ło się dla cie­bie po­kar­mem co­dzien­nym; nie­ustan­ną po­dróż od­by­wasz po nie­biań­skich ob­sza­rach, ocza­mi cia­ła i du­szy błą­dzisz i szu­kasz na dro­dze za­sia­nej gwiaz­da­mi, jak gdy­byś jed­ną z nieb… do­pa­trzeć i po­siąść chcia­ła. Bez­ce­lo­wa to wę­drów­ka. Nie na­le­ży dla błęd­nych ma­rzeń i nie­biań­skich ogni­ków po­świę­cać rze­czy­wi­ste­go szczę­ścia, któ­re nam los tak czę­sto sam do ręki wkła­da.

– Mat­ko dro­ga!

– Moja Ce­lin­ko – mó­wi­ła da­lej mat­ka, ob­jąw­szy cór­kę w ra­mio­na – prze­cież ja tyl­ko twe­go do­bra pra­gnę. Za­ufaj tro­chę mo­je­mu do­świad­cze­niu i moim cier­pie­niom, któ­re mnie na­uczy­ły in­a­czej pa­trzeć na róż­ne ludz­kiej doli ob­ja­wy – i my­śleć też o nich in­a­czej. Po­rzuć nie­do­stęp­ne dla nas ma­rze­nia, za­po­mnij o tym, któ­ry jak me­te­or prze­su­nął się po dro­dze twe­go ży­cia, – za­po­mnij, bo świa­tło nie­bie­skie świe­ci zwy­kle nie­god­nym albo wy­bra­nym. Wiem, że wy­ma­gam od cie­bie rze­czy wiel­kiej, trud­nej, może nie­po­dob­nej w wy­ko­na­niu, lecz po­myśl, iż twe na­dzie­je i ma­rze­nia wą­tłe jak tkan­ka pa­ję­cza, ze­rwać się mogą za lada wia­tru po­wie­wem; więc ich za­par­cie się zno­śniej­szem bę­dzie, ani­że­li go­rycz moż­li­we­go za­wo­du. Za­po­mnij i zwróć oczy na zie­mię. Czy nie ład­na już dla cie­bie wio­ska na­sza, czy ogród nasz nie prze­ślicz­ny, czy w dali nie czer­ni się las twój uko­cha­ny, a bo­cian nie kle­ko­cze nad na­sze­mi gło­wa­mi? Wszak to do twe­go mło­de­go ser­ca wio­sna tak uro­czo wdzię­czy się i śmie­je. Prze­cież moż­na być szczę­śli­wą w ta­kiej at­mos­fe­rze, pod pie­czą za­cne­go i ko­cha­ją­ce­go cię ser­ca….

Ce­li­na opu­ści­ła gło­wę na pier­si, i wi­docz­nie w my­śli sło­wa mat­ki roz­wa­żać po­czę­ła.

Po dłu­giem mil­cze­niu obie ko­bie­ty po­wsta­ły z miej­sca i wol­no prze­cha­dzać się po­czę­ły wśród won­nej at­mos­fe­ry ogro­du. Ce­li­na opar­ła gło­wę na ra­mie­niu mat­ki, i w ten spo­sób idąc za­du­ma­ne, zbli­ży­ły się i spo­czę­ły w chłod­nej, gę­sto wi­nem i po­wo­jem po­kry­tej al­ta­nie.

– Po­myśl i roz­waż to so­bie oględ­nie. W two­jej tyl­ko jest mocy na­pra­wić złe, przez cie­bie zrzą­dzo­ne. Spo­dzie­wam się, że czas pe­wien pan Adam jesz­cze tu za­ba­wi. Lecz zda­je mi się… że któś nad­cho­dzi, czy nie on sam?

W tej chwi­li wszedł do al­ta­ny mło­dy chło­pak z pacz­ką w ręku.

– A to ty, Woj­cie­chu, cóż po­wiesz no­we­go?

– Przy­nio­słem z pocz­ty ja­kąś pacz­kę, list i ga­ze­ty – od­rzekł, ob­ra­ca­jąc sło­mia­ny ka­pe­lusz w rę­kach.

– A…. list…. rze­kła Ce­li­na z roz­ja­śnio­ną twa­rzą. Daj­że go prę­dzej….

I żywo ode­bra­ła od chłop­ca list za­mknię­ty w kwa­dra­to­wej ko­per­cie, na któ­rej far­bą nie­bie­ską, ze wszyst­kie­mi szcze­gó­ła­mi, do­kład­nie wy­ci­śnię­tą była sta­ro­żyt­na tar­cza her­bo­wa.

Ce­li­na, cała ja­śnie­ją­ca ra­do­ścią, chcia­ła go po­dać mat­ce, lecz na­gle drgnę­ła.

– Mamo! – za­wo­ła­ła – list jest do mnie.

– Od kogo?

– Od nie­go – od­rze­kła za­ru­mie­nio­na.

Te­raz i mat­ka była wzru­szo­na.

– Co ci pi­sze? – za­py­ta­ła, a coś wię­cej niż pro­sta cie­ka­wość brzmia­ła w jej gło­sie: usta ko­bie­ty drża­ły.

– Pi­sze, że w tej oto pacz­ce, przy­sy­ła mi książ­ki, o któ­re go przed wy­jaz­dem pro­si­łam – od­rze­kła Ce­li­na pręd­ko, z twa­rzą roz­pro­mie­nio­ną, oka nie spusz­cza­jąc z li­stu. Nad­mie­nia, że ich od­szu­ka­nie spra­wi­ło mu wiel­ką przy­jem­ność. Jaki on do­bry, nie­praw­daż mat­ko? Na­stęp­nie dzię­ku­je grzecz­nie za go­ścin­ność, ja­kiej w domu na­szym do­znał i do­no­si, że bawi od kil­ku ty­go­dni w Pa­ry­żu, uczęsz­cza na wy­kła­dy zna­ko­mi­tych pro­fe­so­rów Sor­bo­ny, spo­dzie­wa się, że pod ko­niec lata ode­tchnie świe­żem po­wie­trzem wio­ski na­szej, i….

– I co?

– I nic – od­rze­kła Ce­li­na we­so­ło – i pod­pis..

Lecz wi­dząc pe­wien wy­raz roz­cza­ro­wa­nia na twa­rzy mat­ki – rze­kła:

– Czy­taj sama, ma­tecz­ko, to może się cze­goś wię­cej do­czy­tasz.

Oczy ko­bie­ty prze­bie­gł­szy szyb­ko wstęp, za­trzy­ma­ły się na ustę­pie koń­co­wym: – "Szczę­śli­wym będę – czy­ta­ła – gdy po­rzu­cę to gwar­ne ogni­sko cy­wi­li­zo­wa­ne­go świa­ta i za­wi­tam w go­ścin­ne pro­gi wa­sze­go mo­drze­wio­we­go dwo­ru, by ode­tchnąć świe­żą wo­nią la­sów i pól oj­czy­stych, by przy­słu­chi­wać się nie­ustan­ne­mu szme­ro­wi rze­ki, by znaj­do­wać się tam, gdzie wa­sze szla – chęt­ne ude­rza­ją ser­ca, by pod cie­niem drzew szu­mią­cych wśród pięk­nej i pro­sta­czej na­tu­ry, ma­rzyć o szczę­ściu w do­mo­wej za­gro­dzie i o tej, któ­ra tu bó­stwem być musi, aby owe szczę­ście otrzy­ma­nem być mo­gło…. "

– Praw­da – rze­kła z ła­god­nym uśmie­chem mat­ka, skła­da­jąc list. – Nie­ma już nic wię­cej: w naj­cie­kaw­szem miej­scu urwa­ne. Może so­bie każ­dy tłó­ma­czyć jak mu się po­do­ba, jak pi­szą­cy wy­sta­wia so­bie bó­stwo szczę­ścia w do­mo­wem ogni­sku. W two­im wie­ku na ta­kiej kan­wie zwy­kło się naj­pięk­niej­sze wzo­ro­wać ma­rze­nia…. Ale pa­mię­taj….

– On mnie ko­cha, mat­ko naj­droż­sza – wy­krzyk­nę­ła Ce­li­na, rzu­ca­jąc się mat­ce w ob­ję­cia.

Przez pe­wien czas po­zo­sta­wa­ły obie ko­bie­ty w nie­mym i ser­decz­nym uści­sku. Było coś szcze­gól­ne­go w tem po­ca­ło­wa­niu mat­ki: ści­ska­ła ona cór­kę, jakg­dy­by ją wy­dar­ła z nie­ubła­ga­nych ob­jęć śmier­ci, lub pra­gnę­ła tem jed­nem uści­śnie­niem za­że­gnać od niej na za­wsze smut­ną dolę ży­cia.

– Ma­tecz­ko, ktoś nad­cho­dzi.

Nie­da­le­ko al­ta­ny dały się sły­szeć nie­zbyt lek­kie, po­wol­ne kro­ki.

– Pan Adam idzie.

– Pan Adam? W ta­kiej chwi­li. Może przy­cho­dzi po sta­now­czą od­po­wiedź…. Cóż ja mu po­wie­dzieć mogę? Po­radź, ach po­radź mi, mat­ko!

– Trud­na rada – od­rze­kła zmie­sza­na, za­tro­ska­na mat­ka. – Dziw­nie się ja­koś to wszyst­ko skła­da. Bądź dla nie­go uprzej­mą, bar­dzo uprzej­mą, okaż mu w roz­mo­wie pe­wien od­cień życz­li­wo­ści i po­proś w imie­niu mo­iem, by mi da­ro­wał chwil­kę roz­mo­wy. Le­piej za­tem bę­dzie, gdy po­zo­sta­wię was sa­mych.

Ode­szła szyb­ko bocz­ną ale­ją, za­nim do al­ta­ny wszedł pan Adam.

Był on w sile mę­skie­go wie­ku, wy­nio­słej po­sta­wy i zdro­we­go ob­li­cza. Wcho­dząc do al­ta­ny, ukło­nił się grzecz­nie, po­waż­nie, cią­gle w rę­kach trzy­mał ry­żo­wy, czar­ną wstąż­ką prze­pa­sa­ny ka­pe­lusz. Wol­no i nie­śmia­ło zbli­żył się do sto­li­ka, przy któ­rym sie­dząc Ce­li­na, po­czę­ła, to roz­rzu­cać, to skła­dać róż­ne przy­bo­ry ro­bót­ki ko­bie­cej.

– Dla­cze­góż to nie wi­dzia­ły­śmy pana wczo­raj, całe po­po­łu­dnie – ode­zwa­ła się pierw­sza, z wi­docz­nem drże­niem w gło­sie.

– Pani bar­dzo ła­ska­wa, że pa­mię­ta o mnie – od­rzekł z chłod­nym ukło­nem.

– Mama też kil­ka­krot­nie do­py­ty­wa­ła się o pana.

– By­łem w le­sie.

– W le­sie? całe po­po­łu­dnie? Uży­wa­łeś pan prze­chadz­ki sa­mot­nie.

– Tym ra­zem nie, pro­szę pani. Zna­la­złem w bi­bli­jo­te­ce ksią­żecz­kę bar­dzo rzad­ką; za­bra­łem ją z sobą do lasu, usia­dłem pod dę­bem roz­ło­ży­stym, i ot tak, dla ro­ze­rwa­nia my­śli – uczy­łem się.

– Uczył się pan? bar­dzo Cie­ka­wam cze­go?

– Chi­ro­man­cyi, to jest sztu­ki wró­że­nia z ręki, taki jest bo­wiem ty­tuł tej ksią­żecz­ki.

– I na­uczył się pan tego z ła­two­ścią?

– Po­trze­bu­ję tyl­ko tro­chę wpra­wy, by wy­ro­ko­wać o przy­szło­ści, je­że­li nie tak dwu­znacz­nie, jak Py­tia, to przy­najm­niej tak od­waż­nie, jak owa mło­da i ład­na cy­gan­ka, któ­ra nie­daw­no nam wszyst­kim tak świet­ną przy­szłość wró­ży­ła.

– Więc pro­szę, niech mi pan wró­ży.

To mó­wiąc, po­da­ła mu rękę dłu­gą, de­li­kat­ną" zgrab­ną.

Pan Adam mil­cząc, uważ­nie przy­pa­try­wał się po­da­nej so­bie ręce.

– Cóż, czy trud­no od­gad­nąć? – za­py­ta­ła – czy pan nic od­czy­tać nie może i nic nie wi­dzi.

– "Wi­dzę rękę bia­łą, jak ala­ba­ster, kształ­ty mię­kie, to­czo­ne, jak z pod Ca­no­vy dłu­ta, – żył­ki de­li­kat­ne jaki błę­kit­ne­go je­dwa­biu nici, dłoń gład­ką i ró­żo­wą jak atłas; wi­dzę li­ni­je ła­mią­ce się w prze­róż­ny spo­sób: lecz wła­śnie z ta­kiej ręki…. wró­żyć jest trud­no.

– Do­praw­dy, pan mnie prze­stra­szasz, lecz pro­szę, niech pan nie oba­wia się wy­gło­sić nie­po­myśl­nej wróż­by.

– Nie­po­myśl­nej dla pani? by­najm­niej, ja tyl­ko – do­dał pa­trząc uważ­nie, to na rękę, to w oczy pan­ny Ce­li­ny – ja tyl­ko dla sie­bie wy czy­tu­ję wróż­bę naj­nie­po­myśl­niej­szą.

– Dla sie­bie? z mo­jej ręki? Czy być może?

– Tak, pan­no Ce­li­no, te żył­ki…. te li­ni­je dłu­gie i te kąty po­ka­zu­ją, że to wy­kwint­na ręka pań­ska, ręka ary­sto­kra­tycz­na, dla któ­rej uścisk spra­co­wa­nej dło­ni za szorst­ki. Tak, pan­no Ce­li­no, ta pięk­na ręka pani prze­ko­ny­wa mnie, że po­wi­nie­niem jak naj­prę­dzej stąd się od­da­lić, wy­je­chać.

– Pan za­mie­rzasz nas opu­ścić – prze­rwa­ła Ce­li­na zmie­sza­na, z miej­sca po­wsta­jąc.

– To mój za­miar sta­now­czy. Przy­sze­dłem pa­nią po­że­gnać. Do domu mam spo­ry ka­wał, a komu w dro­gę, temu czas. Zresz­tą po­byt mój w domu pań­stwa mógł­by dziś tyl­ko prze­szka­dzać.

– Prze­szka­dzać, pa­nie Ada­mie, komu?

– Pani sa­mej; lecz przedew­szyst­kiem być mało mi­łym….

Gło­su za­bra­kło mu w pier­siach. Ode­tchnął głę­bo­ko.

– Komu? – za­py­ta­ła Ce­li­na, opie­ra­jąc ręce na sto­li­ku pa­trzą c śmia­ło w twarz pana Ada­ma.

– Jemu! – od­rzekł – pod­no­sząc ze sto­li­ka list z her­bo­wą pie­cząt­ką i wska­zu­jąc go Ce­li­nie.

Na twarz pięk­nej dziew­czy­ny ru­mie­niec wy­stą­pił szkar­łat­ny. I ona, tak jak on za­pew­ne zro­zu­mia­ła i do­my­śli­ła się wszyst­kie­go. Nie wie­dzia­ła, co po­cząć, co od­po­wie­dzieć. Ci­chy, urwa­ny głos głę­bo­kie­go bólu wy­do­był się z pier­si wzbu­rzo­nej. Bez­wład­nie pa­dła na ław­kę, po­tem pod­par­ła ręką czo­ło i szu­ka­ła w my­śli od­po­wie­dzi, choć­by uspra­wie­dli­wie­nia.

– Pa­nie Ada­mie – szep­nę­ła, pod­no­sząc gło­wę. Lecz w al­ta­nie nie było już ni­ko­go. Zda­le­ka tyl­ko spo­strze­gła go, gdy do­sia­dał wierz­chow­ca i usu­wał się z przed oczu jej tak szyb­ko, jak szyb­ko roz­strzy­gnął się los jego w pięk­nej wio­sce, wśród kra­kow­skich ła­nów.

Żal wiel­ki, nie­po­kój nie­okre­ślo­ny owład­nął ser­cem Ce­li­ny po od­jeź­dzie Ada­ma. Nie po­tra­fi­ła so­bie w ża­den spo­sób wy­tłó­ma­czyć tego dziw­ne­go sta­nu swej du­szy. Zda­wa­ło jej się, że ten koń rą­czy uniósł z sobą w tu­ma­nach ku­rzu jej spo­kój i uro­czej mło­do­ści na­dzie­je. Dla­te­go też dłu­go, za­my­ślo­na i smęt­na pa­trzy­ła w stro­nę, z któ­rej do­cho­dził głu­chy ten­tent ko­nia, i są­dzi­ła w dzie­cin­nem złu­dze­niu, że z tych sza­rych kłę­bów pia­sku wy­snu­je się wkrót­ce ja­kaś po­stać w bie­li, któ­ra przy­tu­li ją do uspa­ka­ja­ją­ce­go łona, ogrze­je tchnie­niem ust aniel­skich i za­że­gna od niej na za­wsze po­sęp­ne­go smut­ku i czar­nej tro­ski go­dzi­ny.

Lecz gdy wzrok jej padł na list le­żą­cy na sto­le, z go­rącz­ko­wym po­śpie­chem schy­wi­ła go w owe bia­łe i de­li­kat­ne ręce, któ­re stra­szy­ły pana Ada­ma. Prze­czy­ta­ła pół­gło­sem wol­no, do­kład­nie, za­sta­na­wia­jąc się nad każ­dym nie­mal wy­ra­zem, a po­tem, obej­rzaw­szy się ostróż­nie do­ko­ła, przy­ci­snę­ła do go­rą­cych ust ów pa­pier sztyw­ny, gład­ki i zim­ny, czy tyl­ko nie taki, jak cha­rak­ter i ser­ce au­to­ra li­stu one­go.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: