Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Donald Trump - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 listopada 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Donald Trump - ebook

Wydanie książki "Donald Trump. W pogoni za sukcesem." uzupełnione o rozdział "Prawdziwy Trump".

Cała prawda o najważniejszym człowieku na świecie.

Michael D’Antonio w wielkim stylu i z ogromną precyzją prezentuje życiorys Donalda Trumpa: od pierwszych biznesowych projektów, poprzez burzliwe życie miłosne, aż po wybory polityczne i udział w zwycięskim wyścigu po fotel prezydenta USA.

Zaplanowaliśmy siedem spotkań z Donaldem Trumpem. Po pięciu niewygodnych rozmowach Trump zrywa współpracę. Później jeden z prawników Trumpa próbuje wstrzymać publikację lub chociaż otrzymać tekst do wglądu. Wraz z wydawnictwem nie ugięliśmy się. Mam zobowiązania wobec czytelników i wobec prawdy – mówi D’Antonio.

Biografia opisuje triumfy i porażki Donalda Trumpa oraz związane z nim skandale. Zdradza źródła majątku rodziny Trumpów, historię kariery, metody, które pozwoliły mu zarobić miliardy dolarów, kulisy teleturnieju The Apprentice i ciągle rosnącej sławy.

Lektura obowiązkowa do zrozumienia mechanizmów współczesnego świata.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-094-5
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1 Trumpowie z Brooklynu, Queens i Klondike

Był bardzo trudnym facetem, ale dla mnie – wspaniałym nauczycielem.

Donald Trump o ojcu

Frederick Trump został wezwany przed senacką komisję, by odpowiedzieć na pytania o 4 mln dolarów nieoczekiwanego zysku, zarobione na rządowym programie mieszkaniowym dla weteranów wojennych. Mógł jednak trafić o wiele gorzej. Gdyby nazywał się np. Roy Cohn…

Przez poprzedni miesiąc kongresmani na Kapitolu i Amerykanie w całym kraju z zapartym tchem śledzili relacje z przesłuchań w sprawie Armia vs. McCarthy. Przedstawiciele sił zbrojnych toczyli podczas nich boje z senatorem Josephem McCarthym z Wisconsin, osławionym pogromcą domniemanych komuchów. Przedmiotem sporu było zachowanie Roya Cohna, jego wojowniczego głównego asystenta. (Sprawy przybrały tak niekorzystny obrót dla Cohna, że jego polityczna kariera została zrujnowana. Przesłuchania zaszkodziły również senatorowi. Jeden ze świadków zadał mu słynne pytanie: „Czy jest pan całkowicie wyzuty z przyzwoitości?”. Młody Cohn opuścił Waszyngton w niesławie, a bojkotowany przez kolegów McCarthy zmarł niedługo potem, w wieku 48 lat, na chorobę wątroby związaną z nadużywaniem alkoholu.)

Wspomnienie dramatycznych przesłuchań McCarthy’ego było wciąż jeszcze świeże 12 lipca 1954 roku. Tego dnia Fred Trump zasiadł na miejscu dla świadków, żeby odpowiedzieć na pytania dotyczące łapówek i spekulacji w programie budowlanym Federal Housing Administration. W innych okolicznościach korupcja w agencji, która finansowała budowę mieszkań dla weteranów drugiej wojny światowej, mogłaby przykuć uwagę Amerykanów. Jednak w obliczu afery z udziałem senatora McCarthy’ego było zrozumiałe, że większość obserwatorów sceny politycznej przegapi sprawy mniejszego kalibru.

Trump został wezwany, aby wyjaśnić kwestie poruszone przez pierwszego zeznającego przed komisją świadka. Federalny śledczy William McKenna stwierdził, że Trump był jednym z kilku dzielących między sobą rażąco wysokie wypłaty przedsiębiorców budowlanych; wypłaty te zatwierdzali urzędnicy FHA, którzy niemal na pewno brali za to w łapę. Wielu z nich przyjęło od przedsiębiorców kosztowne podarunki – odbiorniki telewizyjne, zegarki, urządzenia gospodarstwa domowego. Inni wplątani w sprawę oficjele wydawali dużo więcej, niż zarabiali, toteż skala ich korupcji była raczej oczywista. Przedsiębiorcy otrzymali zaś zlecenia warte miliony dolarów. Według McKenny Trump osiągnął krociowe zyski dzięki naginaniu przepisów przez pewnego wpływowego waszyngtońskiego urzędnika, Clyde’a L. Powella. Powell pozwolił Trumpowi zacząć spłacanie pożyczki subsydiowanej przez państwo dopiero pół roku po zakończeniu budowy w Beach Heaven. W tym czasie Trump zgarnął już 1,7 mln dolarów opłat czynszowych.

Zeznania McKenny na temat Trumpa i innych oburzyły Homera Capeharta, senatora z Indiany i przewodniczącego komisji, który stwierdził, że praktyki przedsiębiorców, wykorzystujących zarówno rząd federalny, jak i weteranów, „przyprawiają go o mdłości”. Capehart szedł za przykładem prezydenta Dwighta Eisenhowera, który wpadł we wściekłość, dowiedziawszy się od McKenny o problemach FHA. Eisenhower, pierwszy niepolityk wybrany na prezydenta od czasów Ulyssesa S. Granta, podczas kampanii wyborczej obiecywał wyplenić korupcję. Prezydent nie miał nic przeciwko przedsiębiorcom jako takim. Na krótko przed opisywanymi wydarzeniami spotkał się nawet z Williamem Zeckendorfem, innym wielkim nowojorskim deweloperem, aby skłonić go do podjęcia się budowy w południowo-wschodnim Waszyngtonie węzła komunikacyjnego L’Enfant Plaza i otaczających go budynków. Jednak Ike naprawdę kochał żołnierzy, których prowadził do zwycięstwa w czasie drugiej wojny światowej. Kiedy więc osobiście nakazał śledztwo federalne w sprawie FHA, nazywając przedsiębiorców „sukinsynami”, Capehart, polityk pośledniego sortu, dostrzegł okazję do wypromowania się przy tej okazji.

Senator Capehart tak jak Eisenhower został wybrany z ramienia Partii Republikańskiej, tymczasem FHA stworzył Franklin Delano Roosevelt, prezydent demokratów, a wydarzenia, w sprawie których prowadzono śledztwo, rozegrały się za kadencji Harry’ego S. Trumana, innego demokratycznego prezydenta. Capehart liczył, że szum wokół FHA zaszkodzi demokratom podczas nadchodzących wyborów do Kongresu. Stwierdził więc, że sprawa agencji i przedsiębiorców jest „niesłychanie skandaliczna” i przyćmiewa nawet niesławną aferę korupcyjną Teapot Dome z lat dwudziestych (urzędnicy przyjęli wówczas łapówki za dzierżawę bogatych złóż ropy naftowej na terenach federalnych). Warto zauważyć, że do afery Teapot Dome, w której stawką były rezerwy ropy warte setki milionów (jeśli nie miliardów) dolarów, doszło wówczas, gdy w Białym Domu urzędował Warren G. Harding, republikanin.

Zanim Capehart dostał się do Senatu, sprzedawał szafy grające i maszyny do popcornu, ale potrafił się znakomicie promować. Zdecydował się kontynuować przesłuchania niczym trasę koncertową, rozpoczynając je w Waszyngtonie, a potem ruszając przez Stany tak, by więcej Amerykanów mogło oglądać na żywo, jak senator bierze w krzyżowy ogień pytań biurokratów i budowlańców. Do szczęścia brakowało mu już tylko tego, by podczas przesłuchań pojawiły się kamery telewizyjne, transmitujące imprezę na żywo. Będąc wytrawnym politykiem, rozumiał, że transmisje takie rozdmuchałyby aferę stosownie do jego potrzeb. Prawnicy z komisji, senatorowie i świadkowie byliby postrzegani jako postacie dramatu, a skandal – jako kontynuacja odwiecznej walki dobra ze złem. Capehart liczył też, że w końcu akronim FHA wejdzie na stałe do politycznego słownika i stanie się tak potężnym symbolem jak nazwa Teapot Dome, natychmiast kojarząca się wszystkim z korupcją.

Zanim przed komisją pojawił się Fred Trump, większość świadków odegrała role, których od nich oczekiwano. Clyde L. Powell zaczął od deklaracji, że nie odpowie na żadne pytanie, ponieważ mógłby obciążyć zeznaniami sam siebie, a potem mówił już tylko: „Udzielam takiej samej odpowiedzi, proszę pana” lub „Odpowiadam jak wyżej”. Inni świadkowie próbowali wytłumaczyć, że takie szokujące zyski osiągano zgodnie z prawem, ale im się to nie udało. Pewien deweloper z każdych zainwestowanych 5 dolarów miał 1737 dolarów zysku, innemu 10 tysięcy urosło do ponad 3 mln. Jeden z przesłuchiwanych biznesmenów dowodził swojej niewinności, waląc pięścią w stół, inny zaraz po złożeniu zeznań dostał ataku serca.

Nikt jednak nie zabłysnął przed komisją tak jak świadek, któremu poświęcono większą część popołudniowej sesji 12 lipca. Fred Trump, elegancki mężczyzna w pięknym garniturze i ze starannie przystrzyżonym wąsem, zasiadł na krześle, po bokach mając adwokatów. Podobnie jak innych świadków, usadzono go na poziomie podłogi, tak by musiał podnosić wzrok na komisję, która zasiadła na podwyższeniu, niczym sędzia lub król. Trump nie zachowywał się jednak jak pokorny interesant czy oskarżony. Zamiast tego spokojnie i pewnie relacjonował, jak – pokrętnie, ale w pełnej zgodzie z prawem – zdołał uzyskać krociowe zyski z programu, który wydawał się stworzony dla przedsiębiorcy potrafiącego równie dogłębnie wczytać się w przepisy, jak analizować architektoniczne projekty.

Chwilami przesłuchanie Trumpa przypominało najlepsze momenty komedii z Abbottem i Costello. Pytany o datę nabycia pewnego terenu, odpowiedział:

– Pięć lub osiem, albo dziesięć lat wcześniej.

Indagowany w sprawie wyceny projektu, zawierającej dodatkowe 5% „opłaty dla architekta”, która trafiła w większości do jego własnej kieszeni, utrzymywał, że ta kwota została umieszczona w kosztorysie, aby spełnić wymagania FHA. Senator Capehart odniósł się do tego twierdzenia nader sceptycznie, a wówczas Trump dodał:

– Tak mówią przepisy.

– O czym niby mówią przepisy? – zdumiał się Capehart.

– O pięcioprocentowej opłacie dla architekta.

– Widział pan kiedykolwiek przepisy, które to precyzują?

– Nie. Jestem przedsiębiorcą budowlanym.

– W takim razie skąd pan wie, że te przepisy mówią o pięcioprocentowej opłacie dla architekta?

– Gdyby nie mówiły, nie byłoby wolno ujmować jej w kosztorysie.

I tak wyglądało całe przesłuchanie owego popołudnia. Czasem Trump ostrzegał:

– To bardzo skomplikowane pytanie.

A potem zaczynał opisywać skomplikowane metody, jakich używał, żeby wycisnąć maksymalny zysk z rozmaitych funduszy obracających pieniędzmi podatników. Wyjaśnił np., że grunt pod osiedlem Beach Haven należał do funduszu powierniczego ustanowionego na rzecz jego dzieci. Budynki jednak były własnością pół tuzina korporacji. Co roku te sześć firm płaciło za dzierżawę ziemi funduszowi – a w rzeczywistości jego dzieciom. Warunki umowy dzierżawnej precyzowały, że dzieci Trumpa co roku będą otrzymywały co najmniej 60 tys. dolarów czystego zysku przez 99 lat, a potem umowa może być przedłużona o kolejne 99 lat.

Trump równie szczerze wyjaśnił, jak wypłacił sam sobie opłatę dla głównego wykonawcy, zawartą w wycenie dostarczonej FHA, i jak zyskał sporą sumę, nakazując jednej ze swoich korporacji robić interesy z inną, także należącą do niego. Senatorzy uważali, że postąpił jak człowiek koszący własny trawnik, a potem żądający za to zapłaty, Trump natomiast porównał sytuację do tej, w której krawiec płaci niewielką sumę swojemu pomocnikowi, szyjącemu garnitur na miarę, a potem sprzedaje strój klientowi wielokrotnie drożej. Jeżeli dzięki nadzorowi mistrza krawieckiego garnitur jest wysokiej jakości, dlaczego mistrz ten nie miałby otrzymać za to stosownej opłaty?

W przypadku Beach Haven Trump zgłosił rządowej agencji skrojony na miarę swoich potrzeb plan, przewidujący dodatkowe koszty budowy, co pozwoliło mu pożyczyć więcej pieniędzy i zdobyć zgodę urzędników na ściąganie wyższego czynszu. Ostateczne zestawienie pokazało, że osiedle Beach Haven zostało zbudowane o 4 mln dolarów taniej niż pierwotnie oceniano (przy cenach z 2015 różnica ta wynosiłaby 35 mln). Niebywale wysokie czynsze, ustalone podczas zatwierdzania projektu, za zgodą FHA pozostały jednak niezmienione, nawet po ujawnieniu dodatkowych zysków przedsiębiorców. Co więcej, ta nadwyżka z pożyczki FHA na wybudowanie osiedla pozostała na koncie bankowym Trumpa, który był przekonany, że uczciwie zarobił te pieniądze, nienależące, technicznie rzecz biorąc, do jego osobistych dochodów. Jak bowiem wyjaśniał, dopóki nie ruszał tych funduszy, dodatkowe 4 mln mogły być uważane za finansowe zabezpieczenie Beach Haven.

Trump zeznawał ponad dwie godziny bez przerwy, tylko chwilami korzystając z pomocy swoich prawników. Większość z tego, co mówił, oburzyłaby każdego, kto uważał, że pieniądze podatników, wydawane za pośrednictwem FHA, powinny w jak największym stopniu pomagać weteranom. Trump i pozostali przedsiębiorcy twierdzili jednak, że dodatkowe pieniądze należały im się za wspaniałą pracę, wykonaną przy budowie dziesiątków tysięcy domów w szaleńczym tempie. Jakakolwiek sugestia, że złamano przy tym przepisy budowlane czy też prawo, była zdaniem urażonego Trumpa wysoce niewłaściwa. Uważał przy tym, że to on został pokrzywdzony, a nie senatorowie: „przesłuchania kogoś o mojej pozycji społecznej poważnie szkodzą jego reputacji”.

Chociaż Fred Trump w oczywisty sposób postąpił wbrew intencjom twórców programu FHA, nie popełnił żadnego przestępstwa. Wielu Amerykanów mogło go podziwiać, a nawet kibicować ambitnemu i bystremu gościowi, który rozumiał zasady, na jakich funkcjonował świat, i potrafił je wykorzystać. Takim właśnie człowiekiem był Trump: klasycznym nowojorczykiem, postacią, która zeszła prosto z kart pamiętnika zatytułowanego Plunkitt of Tammany Hall. Ta opowiadająca o korupcji książka z lat „Pozłacanego Wieku” stanowiła zapis wspomnień George’a Washingtona Plunkitta. Ów dziewiętnastowieczny prawodawca z Nowego Jorku wypowiedział m.in. słynne słowa: „Dostrzegłem okazję i skorzystałem z niej”. Jeden z najsłynniejszych fragmentów dzieła Plunkitta traktował jednak o czymś, co autor nazwał „uczciwą łapówką”. Pobierali ją politycy zapewniający swoim przyjaciołom specjalne traktowanie, w tym pomoc w interesach dotyczących nieruchomości.

Specyficzny humor Plunkitta kontrastował ostro z cierpkimi spostrzeżeniami Thorsteina Veblena, zawartymi w pochodzącym z tego samego okresu dziele Teoria klasy próżniaczej. Veblen udowadniał w nim, że amerykańska elita kierowała się w życiu filozofią opartą na czystej chciwości i deprawacji, maskowaną cienką warstwą wykształcenia i dobrych manier. Veblenowskich członków klasy próżniaczej, potężniejszych i dużo bardziej niebezpiecznych od od skorumpowanych polityków i krętaczy Plunkitta, stworzyły wielkie fortuny, zgromadzone przez ludzi brutalnych, „wolnych od skrupułów, współczucia, uczciwości i szacunku dla cudzego życia”.

Postacie Veblena, znane również jako „wyzyskiwacze”, nosiły nazwiska Rockefeller, Morgan, Carnegie czy Vanderbilt. Autor uważał, że ich dobre uczynki, hojne jałmużny oraz czasochłonne zajęcia próżniacze, takie jak jachting czy golf, to działania świadome, podejmowane w celu odwrócenia uwagi od ich drapieżnego charakteru oraz wywołania podziwu i skłonienia do naśladownictwa. Wielkie majątki służyły również zapewnieniu przyszłości całym klanom, gwarantując ich członkom dostęp do najbardziej zyskownych branży – finansów, monopoli przemysłowych, ropy i bogactw naturalnych. Zachowaniu wysokiego statusu służyły również roje doradców, prawników i innych, którzy sami mieli nadzieję dołączyć do klasy próżniaczej.

W ostatniej dekadzie XIX wieku, kiedy Plunkitt spisywał wspomnienia, a Veblen wykładał na Uniwersytecie Cornella, ojciec Freda Trumpa nie miał dostępu do Tammany Hall i nie należał też do klasy próżniaczej. Urodzony i wychowany w Niemczech, wyemigrował do Ameryki z Bremy przez Southampton w październiku 1885, płynąc w najtańszej klasie świeżo zwodowanego w Glasgow parowca s/s Eider. Szesnastoletni zaledwie Friedrich miał w ręku fach fryzjera, ale w jego ojczyźnie było już zbyt wielu młodych ludzi, którzy wiedzieli, jak obchodzić się z nożyczkami i brzytwą.

Dziadek Donalda Trumpa zszedł na amerykańską ziemię w Castle Garden. Tamtejsze centrum imigracyjne urządzono w byłym forcie, wybudowanym na usypanej ze śmieci wyspie u południowego krańca Manhattanu. Imigrantów poddawano serii drobiazgowych kontroli, zanim pozwolono im przejść przez most do miasta. Kiedy już dotarli bezpiecznie do Nowego Jorku, wolno im było udać się do dowolnego miejsca w USA lub na terytoriach zależnych. Podobnie jak w wypadku wielu innych przybyszów, urzędnicy w pośpiechu zapisali nazwisko Friedricha Drumpfa błędnie. Zgodnie z adnotacją w papierach opuścił Castle Garden jako Friedrich Trumpf i pod takim nazwiskiem żył przez następne lata.

Po spędzeniu w Nowym Jorku sześciu lat podążył na zachód, gdzie wybuchła gorączka złota, toteż błyskawicznie wyrastały nowe miasta i miasteczka. Osiadł na stałe w dzielnicy czerwonych latarni w Seattle, gdzie został właścicielem kwitnącego interesu: restauracji oferującej gorące posiłki i towarzystwo prostytutek w pokojach na piętrze. Nie ucieleśnił może w ten sposób amerykańskiego mitu „od pucybuta do milionera”, ale w kraju, gdzie cnotą było bogactwo, stał się obywatelem prawdziwie cnotliwym. Siedem lat po wylądowaniu w Nowym Jorku Friedrich udał się do Sądu Okręgowego stanu Waszyngton i po zrzeczeniu się „posłuszeństwa i wierności Wilhelmowi II, cesarzowi Niemiec” podpisał deklarację czyniącą go obywatelem Stanów Zjednoczonych. W tym dokumencie z nazwiska Trumpf zniknęło końcowe „f”.

Już jako przykładny obywatel i biznesmen zaczął szukać Friedrich Trump dalszych okazji do wzbogacenia się. Jedną z nich znalazł w obozie górniczym Monte Cristo w Górach Kaskadowych, pełnym poszukiwaczy srebra i złota. Trump uważał, że sami poszukiwacze są o wiele pewniejszym źródłem gotówki niż grunt skrywający bogactwa. Dlatego oszukańczo ogłosił, że znalazł złoto, co pozwoliło mu uzyskać kontrolę nad znakomicie położonym terenem, i to za darmo (deklaracja znalezienia złoża kruszcu dawała poszukiwaczowi wyłączny dostęp do działki). Trump nie zaczął jednak wydobywać złota, ale wybudował noclegownię, która okazała się strzałem w dziesiątkę. Zysk jego był tym większy, że nie zapłacił ani centa za teren, na którym ją postawił.

Doszedłszy bezczelnością i ciężką pracą do majątku, Trump udowodnił, że jest prawdziwym Amerykaninem. W ostatniej dekadzie XIX wieku na większości terytoriów Wybrzeża Północno-Zachodniego panowało bezprawie. Wielu ludzi z radością wykorzystywało fakt, że cywilizacja jeszcze tam nie dotarła. Prawo znaczyło niewiele w odległych lasach i górach, liczyły się tam raczej twardy charakter i odwaga, które niejednemu wystarczyły do odniesienia sukcesu. Przedsiębiorczy, wyjęty spod prawa awanturnik stopniowo zastępował indiańskiego wojownika w roli archetypowego pioniera. W miejscach takich jak Monte Cristo nikogo nie dziwiła wieść o bezprawnym zajęciu terenu. Trump nie wykazał się wyjątkową odwagą, sprowadzając ładunek drewna i budując swój interes na nie swojej ziemi – wszak wielu ludzi mieszkało i kopało na działkach, których nie posiadali.

Nikt nie był również zbytnio zaskoczony, gdy okazało się, że kopalnia w Monte Cristo nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Osada funkcjonowała tylko po to, by John D. Rockefeller, który wywołał tę gorączkę złota, mógł uniknąć strat. W 1891 roku najbogatszy człowiek Ameryki zainwestował w górniczy region na podstawie nazbyt optymistycznych raportów geologów. Zbudował wielką przetwórnię, w której ruda miała być wzbogacana przed transportem nową linią kolejową. Jednak interes szedł kiepsko, aż w końcu Rockefeller i jego partnerzy zorientowali się w pomyłce geologów. Po cichu sprzedali swoje udziały – z niezłym zyskiem – i zabrali pieniądze z powrotem na wschód.

Kiedy tajemnica Rockefellera wyszła na jaw i poszukiwacze opuścili Monte Cristo, niewielu skarżyło się na pomyłkę geologów i potajemną ucieczkę nowojorczyków. Co by to dało? Poza tym w kanadyjskim Klondike wybuchła nowa gorączka złota. Po tym, jak do Seattle przybyły dwa statki z poszukiwaczami wiozącymi złoto warte według dzisiejszych cen miliard dolarów, blisko sto tysięcy mężczyzn ruszyło hurmą na północ. Friedrich Trump również ruszył do Jukonu, mając nadzieję, że uda mu się powtórzyć sukces z Monte Cristo. Po wylądowaniu na wybrzeżu Alaski czekała go śmiertelnie niebezpieczna wędrówka przez dzicz. Przeżył ją i otworzył restaurację w namiocie, serwując dania z padłych na szlaku koni. Wkrótce jednak wybudował placówkę z prawdziwego zdarzenia – drewniany, kryty gontem gościniec pod nazwą New Arctic Restaurant and Hotel, po raz kolejny oferując poza posiłkami usługi prostytutek. New Arctic z początku był położony w miasteczku Bennett, a potem przeniesiono go – spławiając elementy jeziorami i rzekami – do większej osady, White Horse. Trump znów zajął ziemię, do której nie miał praw, a ruch w jego restauracji i hotelu trwał całą dobę. Dziadek Donalda dorobił się na tym interesie większego majątku niż większość poszukiwaczy złota; może poza tymi, którzy mieli najwięcej szczęścia. Kiedy gorączka złota wygasła, wyjechał z White Horse, pozostawiając New Arctic partnerowi, który wkrótce zbankrutował.

Bogaty i dwukrotnie starszy niż w chwili przybycia do Ameryki, trzydziestodwuletni Friedrich Trump udał się do Nowego Jorku, a tam wsiadł na parowiec płynący do Niemiec, mając nadzieję znaleźć w ojczyźnie kandydatkę na żonę. Według pewnego źródła zabrał ze sobą fortunę, która w 2015 roku byłaby warta ponad 8 mln dolarów. Wrócił do Nowego Jorku w 1905 z ciężarną żoną, Elizabeth Christ Trump. Już w Ameryce urodził im się syn, któremu dali na imię Frederick (nie Friedrich) Christ. Frederick Christ Trump.

Friedrich, jego ojciec, zainwestował zdobyte w Jukonie bogactwa w nieruchomości. Rozsądek podpowiedział mu, by skoncentrować działania w sennej dzielnicy Queens, liczącej wówczas niemal 200 000 mieszkańców w rozproszonych osiedlach. Budowano właśnie nowy most, prowadzący z Queens na Manhattan, a także tunel kolejowy. Most otwarto w 1909, a rok później, kiedy kompania Long Island Rail Road uruchomiła połączenie z Queens na nowy, wspaniały dworzec Pennsylvania Station, mieszkały tu już 284 tysiące ludzi. Przedsiębiorcy budowlani stawiali domy i kamienice tak szybko, jak tylko potrafili. Bloki z mieszkaniami do wynajęcia wyrastały jak grzyby po deszczu wzdłuż alei Hillside, Jamaica i Atlantic. W 1920 roku Queens był już domem dla niemal pół miliona ludzi.

Friedrich Trump potrafił rozpoznać gorączkę złota, kiedy ją zobaczył. Planował osiągnąć bogactwo, inwestując w nieruchomości, toteż stał się częstym gościem u obracających nimi agentów. Na spotkania z nimi często przychodził z synem. Podczas jednego ze spacerów w marcu 1918 roku poczuł się źle i w ciągu kilku godzin pojawiły się u niego pierwsze objawy grypy. Niektóre źródła przypisują jego śmierć epidemii hiszpanki, która w latach 1918–1919 zabiła około 775 000 Amerykanów. W rodzinie mówiono jednak, że przyczyną zgonu mógł być alkohol.

W ten sposób młody Frederick stał się jedynym żywicielem rodziny. Ledwie zaczął pracować, utrzymując całe gospodarstwo, kiedy ogólnokrajowy kryzys z lat 1920–1921 pozbawił rodzinę większości majątku. Fred chodził do szkoły wieczorowej, uzupełniając edukację kursami korespondencyjnymi i poznając w ten sposób różne branże związane z budownictwem. Ukończywszy szkołę średnią, natychmiast rozpoczął pracę na budowie, najpierw jako niewykwalifikowany pomocnik, dostarczający na plac budowy zaopatrzenie. W dobre dni pracował z koniem, w gorsze – zastępując konia. Jako sumienny i silny pracownik wkrótce awansował na cieślę i zaczął praktyczną naukę zawodu, poznając także tajniki obrotu nieruchomościami.

Nieprawdopodobnie ambitny, wszedł w spółkę z własną matką, której dojrzałość dla potencjalnych klientów firmy E. Trump i Syn była rękojmią rzetelnej obsługi. Moment na rozpoczęcie działalności wybrali najlepszy z możliwych: Nowy Jork wchodził w okres gwałtownego rozwoju, który doprowadził do wzrostu populacji o 20% w ciągu dekady. Ekonomiczne i kulturalne wpływy tego największego na świecie miasta sięgnęły wkrótce najdalszych krańców Ameryki, a potem i globu. Dzięki kronikom filmowym i przedrukowywanym fotografiom świat uznał, że Nowy Jork to przede wszystkim wieżowce, teatry i ulice Manhattanu, zaś dzięki działalności niesławnej pamięci burmistrza Jimmy’ego Walkera dzielnica ta stała się synonimem bogactwa, splendoru i korupcji, które rozrosły się tu do oszałamiających rozmiarów. Konkurencja była ostra, ale na tych, którym się udało, czekały wspaniałe nagrody. Trump uznał, że woli grać ostrożnie, i ograniczył swoje interesy do Brooklynu i Queens. Jego firma stopniowo przechodziła od projektów pojedynczych domów do małych osiedli. W ciągu dwóch lat wybudowali i sprzedali dziesiątki budynków oraz pozyskali jeszcze większe podmiejskie tereny na granicy hrabstwa Nassau.

Fikcyjne West Egg z powieści Francisa Scotta Fitzgeralda Wielki Gatsby leżało w północnej części hrabstwa Nassau, a nabywcy nowych domów budowanych w pobliżu tej modnej dzielnicy otrzymywali w pakiecie ogromny prestiż. Rozrastająca się szybciej niż w poprzedniej dekadzie populacja Queens potrzebowała mieszkań, toteż ceny nieruchomości osiągnęły rekordowy poziom. W szalonych latach dwudziestych społeczeństwo stało się bardziej majętne, więc Trumpowie budowali większe domy na większych działkach i ozdabiali je detalami przemawiającymi do tych, którzy chcieli, by ich rezydencje były świadectwem sukcesu. W czasach, kiedy typowy amerykański dom kosztował 8500 dolarów, Trumpowie stawiali budynki warte nawet 30 000.

Giełdowy krach z roku 1929 sprawił, że wielu czytelników rozumiało teraz powieść Fitzgeralda jako ostrzeżenie. Krach ten zakończył również budowlaną hossę w Queens. Jego fale rozeszły się we wszystkich kierunkach i rozpoczęły Wielki Kryzys. Firmy pozwalniały tak wielu pracowników, że wskaźnik bezrobocia, oscylujący dotąd wokół 5%, wzrósł nagle do poziomu dwucyfrowego. Kiedy na ulicach ludzie ustawili się w kolejkach po chleb, niemal wszyscy, w tym również i majętni obywatele, przestali wydawać swoje pieniądze. Pozostawszy z domami, których nikt nie chciał lub nie mógł kupić, firma E. Trump i Syn wypadła z interesu. Fred otworzył warzywniak, sprzedając z minimalną marżą, i czekał na szansę powrotu do branży nieruchomości.

W 1933 roku amerykańska gospodarka dotarła do dna. Oficjalny wskaźnik bezrobocia wzrósł do 25%, wartość domów spadła o 20%, a w wielu miejscach było jeszcze gorzej. Suche liczby nie mówiły jednak nic o lękach i rozpaczy milionów ludzi, którzy stracili pracę, a teraz walczyli o każdy kęs chleba, sztukę odzieży i schronienie. Rekordowa liczba rodzin została zmuszona do opuszczenia domów w związku z przejęciami niespłaconych hipotek. Tylko jednego dnia w styczniu 1933 sprzedano na nowojorskiej aukcji 15 takich nieruchomości.

W tej ponurej rzeczywistości niebywałą popularność zyskała radosna historia zatytułowana The Epic of America, w której przedstawiono światu koncepcję „amerykańskiego marzenia”. Jej autor, James Truslow Adams, zdefiniował je jako wspólną wiarę, że każdy obywatel powinien mieć szansę, by żyć „pełnią życia, najlepiej, jak się da”. Koncepcja ta nie dotyczyła tylko warunków ekonomicznych. Adams podkreślał, że dla każdej istoty ludzkiej równie istotne są godność i szacunek – zaliczał je do najważniejszych elementów „marzenia”. Jednocześnie żałował tych, którzy uważali życie za walkę każdego z każdym, twierdząc, że to przez taką postawę możliwe były spekulacyjne afery lat dwudziestych i sam krach. Po publikacji książki pod koniec 1931 Adams spędził ponad rok podróżując i pisząc o swojej nadziei na to, że Wielki Kryzys obrzydzi ludziom materialistyczny system wartości. W 1934, kiedy Ameryka wydawała się mieć najgorszy okres już za sobą, zanotował ze smutkiem, że zbyt wielu jego rodaków powróciło do obsesyjnego „zagarniania i wydawania”, i ostrzegał przed „kolejną orgią” spekulacji.

Adams nie był odosobniony w swoich obawach. W marcu 1934 setki mieszkańców Brooklynu i Queens – czternaście pełnych autobusów – zjawiły się w Albany, by żądać od stanowych prawodawców pomocy w zachowaniu praw do własnych mieszkań i ochrony przed spekulantami. Wsparcie w ramach jednego z programów pomocy usiłowało uzyskać tak wielu właścicieli domów z tych dwóch dzielnic, że obsługująca go agencja miała roczne opóźnienie w rozpatrywaniu wniosków.

– Kiedy rynek nieruchomości odżyje, drapieżni pożyczkodawcy i spekulanci zaczną żniwa – ostrzegał Matthew Nappear, rzecznik właścicieli domów. – Wielu bogaczy dorobiło się majątków w ten właśnie sposób. Nie powinno się to powtórzyć.

Nappear miał rację w jednej kwestii: kłopoty mieszkaniowe jednego człowieka stanowią okazję dla drugiego. W ten sposób działają wszystkie rynki: inwestorzy kupują za gotówkę akcje, obligacje, nieruchomości i towary, kiedy ceny zniżkują. Ta zasada jest oczywiście kompletnie pozbawiona emocji, ale na niej opiera się funkcjonowanie gospodarki w kapitalizmie. W wypadku nieruchomości różnica polega jednak na tym, że to, co dla inwestora jest „instrumentem”, dla kogoś innego może być domem rodzinnym. A dom, inaczej niż – powiedzmy – świadectwo posiadania akcji, może kojarzyć się z całą paletą dodatkowych znaczeń, np. bezpieczeństwem, wygodą, czasem nawet tożsamością. Dom funkcjonuje nie tylko jako miejsce na mapie, ale także w sercu jego mieszkańca. Nie śnimy o portfelach akcji i funduszach inwestycyjnych, lecz zdarza nam się śnić o domach, w których mieszkaliśmy jako dzieci.

Branżę nieruchomości odróżniały od innych jeszcze dodatkowe czynniki. Na przykład większość domów kupowano dzięki kredytom hipotecznym, co oznaczało, że względnie niewielka suma wystarczała, by sfinalizować zakup wielokrotnie więcej wartego towaru. Co więcej, nieruchomość, a konkretnie ziemia, jest trwała i przypisana do określonego miejsca. Akcje, obligacje i emitujące je instytucje mogą zniknąć bez śladu (i czasem tak się dzieje), natomiast pozostający w prywatnych rękach grunt zawsze ma jakąś wartość i nawet jeśli przejmie go w ramach wywłaszczenia rząd – właścicielom należy się odszkodowanie. „Nie da się wyprodukować więcej ziemi” – w tym powiedzeniu zawiera się cała specyfika inwestowania w nieruchomości. Słowa te przekazują pierwotną prawdę, znaną – czy też wyczuwaną – przez każde stworzenie, które kiedykolwiek broniło jakiegoś terytorium przed rywalem. Czy to działka budowlana z domem, czy kawałek lasu, żadne miejsce nie jest takie samo jak to właśnie.

Branża nieruchomości to nie magia. W rozrastających się miastach i miasteczkach właściciele ziemi doskonale rozumieją, że duży popyt podnosi wartość ich majątku, a wielu decyduje się na sprzedaż, by zamienić tę teoretyczną wartość gruntu na brzęczącą monetę. Wraz z rosnącym popytem i cenami coraz więcej właścicieli chce wykorzystać okazję do zarobku, a rynek wchodzi w fazę nadymającego się bąbla. W pewnym momencie podaż przewyższa popyt i bąbel pęka, a ceny gwałtownie spadają.

Cwani inwestorzy wchodzą do gry, kiedy ceny zniżkują, a opuszczają ją, zanim bąbel zacznie rosnąć. W Nowym Jorku lat trzydziestych tacy cwaniacy kręcili się wokół sądów decydujących o bankructwach i przejęciach za długi, ponieważ dzięki przeciekom i informacjom z rozpraw można było nabyć nieruchomość za śmieszną cenę. Sędziowie, świetnie zorientowani w polityce, rozumieli, że z jednej strony powinni przestrzegać litery prawa, ale z drugiej opłaca im się sprzyjać ustosunkowanym graczom, jeśli to tylko możliwe. Przyjaciele i sprzymierzeńcy byli wyznaczani na zarządców nieruchomości konfiskowanych po bankructwie właścicieli. Dobrze poinformowani inwestorzy mogli nawet odwiedzić zalegającego z opłatami posiadacza domu lub ziemi i złożyć mu ofertę kupna, zanim własność tę przejął pożyczkodawca lub miasto na poczet niezapłaconych podatków. Sprzedawcy oszczędzano w ten sposób stresu i poniżającej eksmisji, a nabywca miał nieruchomość bez konieczności odwiedzania sądów i konkurowania z innymi graczami.

Fred Trump nie miał odpowiednich znajomości, by wykorzystywać takie okazje, toteż pilnie śledził rynek, mając nadzieję w porę zauważyć zapowiadające się bankructwo lub przejęcie za długi. Poznał nazwiska i zwyczaje wszechwładnych ludzi, przewodzących miejskim klubom Partii Demokratycznej, i regularnie sprawdzał sądowe wokandy. Pod koniec roku 1933 jego uwagę przyciągnęły żądania wysuwane wobec Lehrenkrauss & Co, jednej z największych brooklińskich firm zajmujących się kredytami hipotecznymi. To istniejące od pół wieku rodzinne przedsiębiorstwo działało na podstawie stanowej licencji jako bank inwestycyjny. W latach dwudziestych Amerykanie z niemal wszystkich warstw społecznych rzucili się do inwestowania i spekulacji, a Lehrenkrauss oferował im wszystko – od zagranicznych walut do złota. Głównym źródłem dochodów firmy była jednak sprzedaż obligacji opartych na wielkich pakietach kredytów hipotecznych. Wielu nabywców tych papierów imigrowało niedawno z Niemiec. Zachęceni nazwą i dobrą reputacją banku, inwestowali w ten sposób własne oszczędności.

Lehrenkraussowie byli tak znaną rodziną, że wszelkie ich poczynania były komentowane w kronice towarzyskiej („Charles F. Lehrenkrauss wypoczywał na pokładzie swojego jachtu w zatoce Manhasset”), a informacje o rozwodach pojawiały się wśród najbardziej sensacyjnych wiadomości (np. wówczas, gdy Beatrice, żona J. Lestera Lehrenkraussa, przeprowadziła procedurę rozwodową przed sądem w Reno w Nevadzie). Co roku najlepszy uczeń miejscowych szkół otrzymywał Puchar Lehrenkraussa, zaś członkowie tej rodziny zasiadali w rozmaitych radach i komitetach. W kwietniu 1929 roku Julius Lehrenkrauss, senior rodu, został powołany do zarządu Brooklyn Capital, nowej spółki finansującej kredyty, a w kolejnym miesiącu – do komitetu doradczego przy Hamilton Trust, należącym do Chase National Bank.

Wszyscy trzej Lehrenkraussowie – Julius, Charles i Lester – zostali wymienieni w pozwie złożonym przez inwestorów w sądzie federalnym w Brooklynie. Inwestorzy podejrzewali, że firma jest niewypłacalna, a jej papiery wartościowe – w istocie bezwartościowe. Tysiące posiadaczy obligacji ze zdumieniem i wściekłością śledziły sądowe przesłuchania, z których wyłaniał się obraz oszustwa. Julius wyjaśnił, że sprzedał inwestorom obligacje o wartości wielokrotnie przekraczającej sumy udzielonych kredytów hipotecznych. Była to piramida finansowa, w której dywidendy wypłacano dotychczasowym udziałowcom z wpłat nowych, a gotówkę przelewano z konta na konto, aby wywrzeć na audytorach wrażenie, że firma jest wypłacalna. Kiedy była już bliska upadku, Julius wypłacił z jej kont 1900 dolarów w banknotach dwudziestodolarowych, ponieważ, jak zeznał, „troszczył się o przyszłość”.

W trakcie śledztwa odkryto, że w siedzibie Lehrenkrauss & Co brakuje tuzinów aktów własności, a Julius bez wiedzy pozostałych właścicieli firmy stracił na giełdzie ponad 450 000 dolarów (w 2015 byłoby to około 8,1 mln). „Zainwestował” m.in. w kopalnię miedzi, która wyprodukowała rudę wartą… 52,26 dolara. Bratanek Juliusa zeznał, że usłyszał ostatnio od stryja: „Akcje muszą pójść w górę”. Nie mając środków na opłacenie skutecznego adwokata i przyparty do muru przez dowody, senior rodu Lehrenkraussów stawił się w sądzie w eleganckiej koszuli, spodniach w paski oraz czarnym fraku i przyznał się do kradzieży mienia o znacznej wartości. Jego prawnik zadeklarował, że Julius przyjmie karę „jak prawdziwy mężczyzna”. Sędzia, długoletni przyjaciel oskarżonego, skazał go na 5 do 10 lat w więzieniu stanowym, znanym jako Sing-Sing.

Wprawdzie obligacje emitowane przez Lehrenkraussów były bezwartościowe, lecz jedna mała część ich firmy zachowała pewną wartość. Był nią dział zajmujący się ściąganiem płatności od kredytobiorców. Wyznaczeni przez sąd zarządcy wystawili ten dział na licytację, do której przystąpiła m.in. Home Title Guarantee, spora firma zajmująca się obsługą kredytów hipotecznych. Inni oferenci byli może mniej znani, ale za to dysponowali lepszymi powiązaniami z brooklińskimi politykami. Fred Trump, który zarządzał hipotekami wielu sprzedanych przez siebie domów, przesadził w rekomendowaniu własnych kwalifikacji, informując sąd, że działa w branży nieruchomości i kredytów hipotecznych od 10 lat (oznaczałoby to, że zaczął sprzedawać domy jeszcze w szkole średniej). Niezależnie od tego, czy ta autoreklama była skuteczna, czy też nie, mógł gładko przegrać tę licytację bez wsparcia.

Zaczął więc umizgi do polityków rozdających karty na Brooklynie i w końcu połączył siły z Williamem Demmem, innym oferentem z Queens. Przekonani, że duża grupa poszkodowanych inwestorów może opóźniać sprzedaż, Trump i Demm wybrali się na jedno z ich zebrań w Bushwick High School. Ofiary Lehrenkraussów obawiały się, że stara firma któregoś dnia zostanie wskrzeszona, a wówczas obudzą się z ręką w nocniku, bez praw do swoich pieniędzy, zainwestowanych w biznes obsługujący hipotekę. Tylko cud mógłby przywrócić Lehrenkrauss & Co do życia, jednak Trump doskonale rozumiał obawy wierzycieli. Wraz z Demmem obiecali im, że jeśli firma kiedykolwiek powstanie z martwych, sprzedadzą grupie dział kredytów hipotecznych za jedyne tysiąc dolarów. W zamian prosili tylko, żeby wierzyciele poparli ich podczas licytacji. Porozumienie zostało zawarte, a sąd, chcąc uniknąć konfliktu z ofiarami klanu Lehrenkraussów, przyjął ofertę Trumpa i Demma.

Chociaż obaj panowie zarobiliby, ściągając płatności od kredytobiorców, to najbardziej wartościowym elementem w kupionej firmie była informacja. Z najnowszych akt dowiedzieli się mianowicie, którzy właściciele domów zalegają z płatnościami i w których przypadkach nieuchronnie nastąpi przejęcie nieruchomości za długi. Uzbrojeni w tę wiedzę, mogli składać oferty kupna zadłużonych nieruchomości, zanim jeszcze pojawiły się one na licytacjach.

Kupując grunty, Fred Trump skoncentrował się na brooklińskiej dzielnicy East Flatbush, gdzie zaledwie 30 lat wcześniej farmerzy uprawiali owoce i warzywa sprzedawane na targach Manhattanu. Transformacja rolniczego East Flatbush w miejskie zaczęła się, gdy obracająca nieruchomościami firma Wood, Harmon and Company przekonała Brooklyn Rapid Transit Company do przedłużenia linii tramwajowej, która dotychczas kończyła się w pobliskim Prospect Park. Wood i Harmon zbudowali w ciągu roku 50 domów, a dzielnica zaczęła rozwijać się jeszcze szybciej, gdy założona przez Augusta Belmonta firma Interborough Rapid Transit Company pociągnęła tory kolejki wzdłuż Norstrand Avenue. East Flatbush nagle stało się dostępne dla pracujących na Manhattanie, toteż jak grzyby po deszczu zaczęły tu wyrastać domki jednorodzinne, bliźniaki i bloki mieszkaniowe.

Przez całe lata trzydzieste Fred Trump łączył działki, tworząc rozległe przestrzenie, na których budował osiedla mające od kilkudziesięciu do kilkuset domów. Jego największym projektem była budowa w miejscu zajmowanym wcześniej przez wielki namiot cyrku Barnuma i Baileya. Kiedy cyrk odwiedził East Flatbush po raz ostatni, w roku 1938, jego gwiazdą był goryl znany pod scenicznym pseudonimem „Gargantua”, dla przyjaciół Buddy. Wychowany on został przez ekscentryczną mieszkankę Brooklynu, która ubierała go w koszulę i spodnie, a czasem nawet obwoziła po okolicy samochodem.

Położone blisko dwóch przystanków kolejki osiedle Trumpa na „cyrkowej” działce zostało zbudowane dzięki dotacji tej samiuteńkiej Federal Housing Administration, która w 1954 roku stała się obiektem śledztwa senatora Capeharta. Stworzona przez prezydenta Franklina Delano Roosevelta, by wspierać potencjalnych nabywców domów, przedsiębiorców i robotników budowlanych, FHA była częścią szerszego projektu, znanego jako Nowy Ład, mającego na celu stymulację gospodarki po Wielkim Kryzysie. Administracja FDR usiłowała osiągnąć ten cel poprzez „zastrzyki gotówki” (określenie ekonomisty Johna Maynarda Keynesa).

Przed powstaniem FHA w latach trzydziestych rząd federalny nie prowadził realnej polityki mieszkaniowej, a posiadanie domu nie było kryterium przynależności do klasy średniej, tak jak później. Udzielający kredytów hipotecznych wymagali wkładu własnego w wysokości co najmniej 50%. Pożyczki były zazwyczaj całkowicie spłacane w ciągu pięciu lub dziesięciu lat (większości właścicieli udawało się to przed końcem zaplanowanego okresu spłat). W 1940 roku tylko 43% Amerykanów posiadało swoje domy na własność, a w bardziej zurbanizowanych stanach odsetek ten był jeszcze niższy, np. w Nowym Jorku – zaledwie 30%. Oprócz FHA wzrost tego wskaźnika stymulowały również inne programy działające w ramach Nowego Ładu, dzięki którym wprowadzono na rynek dwudziestoletnie kredyty hipoteczne, pokrywające nawet 80% wartości domów, oraz obowiązkowe ubezpieczenie na wypadek utraty przez pożyczkobiorcę zdolności kredytowej.

Większości Amerykanów trudno było dostrzec różnicę pomiędzy FHA a Fannie Mae (Federal National Mortgage Association), jednak politycy i przedsiębiorcy śledzący rozwój tych programów zwęszyli okazję. Biznesmeni zajmujący się nieruchomościami dostrzegli szansę interesu na dużo większą skalę – dotarcia do o wiele liczniejszej grupy potencjalnych klientów przy znacznie zredukowanym ryzyku. Politycy zaś zauważyli, że biurokracja związana z programami będzie wymagać tysięcy stanowisk pracy, które można obsadzić urzędnikami z nadania Partii Demokratycznej. Będą oni kontrolować miliony, a może miliardy dolarów, stanowiące w razie potrzeby wspaniały prezent dla faworyzowanych wnioskodawców. W Nowym Jorku kierownictwo FHA powierzono Thomasowi „Tommy’emu” G. Grace’owi, byłemu szkolnemu trenerowi futbolu, który przekwalifikował się na prawnika. Grace, weteran wojny światowej i bywalec klubu demokratów w Bay Ridge na Brooklynie, w 1935 roku, gdy powierzono mu to kierownicze stanowisko, miał dopiero 39 lat, a jego brat był prawnikiem Freda Trumpa. W sierpniu 1936 r. „Tommy” wręczył Trumpowi tabliczkę upamiętniającą decyzję rządu federalnego o wsparciu finansowania budowy osiedla składającego się z 400 domów.

Ceremonia wręczenia, odnotowana na łamach „New York Timesa”, była niewypałem, nieciekawym wydarzeniem z gatunku tych, które biznesmeni i politycy wymyślają tylko dla autoreklamy. W odróżnieniu od wydarzeń istotnych, wartych relacji w gazecie, podobne uroczystości były poprzedzane przez komunikaty prasowe, które wysyłano do redakcji. Imprezy te odbywały się o ustalonych godzinach, a ich uczestnicy odgrywali role według wcześniej rozpisanego scenariusza. Stolicą tego typu ceremonii był Nowy Jork, gdzie w latach dwudziestych rozkwitły pierwsze wielkie firmy zajmujące się PR-em. Sam termin public relations został ukuty przez nowojorczyka Edwarda Bernaysa (siostrzeńca Zygmunta Freuda), który wykładał tę dziedzinę na Uniwersytecie Nowojorskim w 1923.

Bernays uważał, że odpowiednie połączenie wyreżyserowanych wydarzeń, poparcia znanych osobistości i ustosunkowanych sprzymierzeńców nie tylko może stymulować sprzedaż produktów, ale także kreować trendy, zmieniać modę czy kształtować politykę społeczną Kiedy w latach dwudziestych stylizowanie się nowoczesnych kobiet na „chłopczyce” obniżyło popyt na siatki do włosów niemal do zera, znane kobiety z inicjatywy Bernaysa ogłosiły, że wolą długie włosy, a on sam przekonał ustawodawców, że siatki powinny być noszone wszędzie tam, gdzie kobiety przygotowują jedzenie czy też pracują przy maszynach. Dowody na konieczność ich stosowania były niewystarczające, ale Bernays był tak przekonujący, że zmieniono odpowiednie przepisy i sprzedaż siatek na włosy znów podskoczyła. Podobne czary odprawił w interesie producentów walizek, których sprzedaż ucierpiała, kiedy pojawiła się moda na podróże z lżejszym bagażem. Gdy Bernays wziął się do roboty, urzędnicy odpowiedzialni za zdrowie publiczne zaczęli przekonywać ludzi, że pakowanie rzeczy kilku osób do jednej walizki jest niehigieniczne – i producenci znów zaczęli zarabiać.

Bernaysowi sprzyjała struktura społeczeństwa, nazwanego przez krytyka Neala Gablera „dwuwymiarowym”. Uformowała się ona wraz z burzliwym rozwojem bogato ilustrowanej fotografiami prasy brukowej i wyświetlanych w kinach kronik filmowych. Dzięki nim twarze gwiazd i związane z nimi wydarzenia trafiały do milionów odbiorców, dla których wspomniana prasa i kroniki były jedynym źródłem informacji o idolach. Metody Bernaysa były tak skuteczne, że w 1927 tygodnik „The Nation” mianował go „odźwiernym w raju dla sprzedawców”. Wkrótce pionier PR-u dorobił się legionu naśladowców, w tym zwyczajnych urzędników i biznesmenów, którzy odkryli, że potrafią robić to sami. Karmiąc reporterów stałym strumieniem komunikatów prasowych i zaproszeń na błahe wydarzenia, zapewnili sobie i swoim klientom wstęp na łamy lokalnych gazet. Darmowy rozgłos, który w ten sposób zyskiwali, był cenniejszy od płatnej reklamy, ponieważ profesjonalni dziennikarze przekazywali publiczności pożądane informacje w postaci na pozór niezależnego materiału redakcyjnego. Większość efektów takiej manipulacji była w gruncie rzeczy nieszkodliwa, ale w niektórych przypadkach – zwłaszcza związanych z polityką – specjaliści PR poprzez rozpowszechnianie negatywnych stereotypów potrafili zrobić z kogoś kozła ofiarnego lub wroga publicznego.

Wysyłając regularnie komunikaty prasowe, Fred Trump dążył do tego, by reklamować się za darmo przy każdej okazji – nawet tak błahej jak organizacja firmowego pikniku. Zyskał kilka darmowych szpalt tylko dzięki informacji, że jedno z jego brooklińskich osiedli ma już rok (Budowniczy z Flatbush świętuje), a jeszcze więcej 12 dni później (Sprzedaż domów we Flatbush), ogłaszając, że w ciągu trzech tygodni udało mu się zawrzeć 40 transakcji. Ukończenie przez osiedle roku lub fakt sprzedaży domów przez przedsiębiorcę były „wiadomościami” z gatunku „pies pogryzł człowieka”. Trumpowi udało się jednak doprowadzić do ich opublikowania. Dzięki takim „artykułom” już w 1940 roku był uznawany za jednego z największych biznesmenów w swojej branży na Brooklynie. Chwalono go np. w reportażu opisującym, jak jego pracownicy niszczą spychaczami ostatni skrawek lasu w dzielnicy – zagajnik Paerdegat Woods, gdzie niegdyś polowało indiańskie plemię Canarsie, w trakcie wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych był miejscem starcia pomiędzy kolonistami a heskimi najemnikami w służbie angielskiej podczas bitwy o Long Island.

Wiele osiedli Trumpa powstało na gruntach nabytych przez niego od podmiotów publicznych i instytucji od nich zależnych, w tym od miasta Nowy Jork i – w wypadku Paerdegat Woods – od Brooklyn Water Company. Trump, jako osoba już ustosunkowana wśród nowojorskich liderów Partii Demokratycznej, zawarł te transakcje na warunkach niebywale korzystnych.

Przedsiębiorcy budowlani zawsze i wszędzie starają się zyskać względy lokalnych polityków. W Nowym Jorku lat czterdziestych dobrze było również zaskarbić sobie łaski mafii. Zakończenie epoki prohibicji oznaczało dla amerykańskich gangsterów włoskiego pochodzenia spadek dochodów z nielegalnej sprzedaży alkoholu. Dlatego zainteresowali się poważniej branżą budowlaną i związkami zawodowymi. Zastraszali i używali przemocy, by kontrolować zaopatrzenie i pracę na placu budowy, de facto decydując o tym, która z firm znajdujących się pod ich „opieką” będzie otrzymywała poważne zlecenia. Ludzie ci byli niezwykle niebezpieczni. Podwójne morderstwo w ramach mafijnych porachunków pomiędzy dwiema konkurencyjnymi grupami brooklińskich gangsterów wystarczyło, by związki zawodowe reprezentujące malarzy i hydraulików znalazły się pod kontrolą Louisa Capone i kolegów. Egzekucje oznaczały także, że zorganizowana przestępczość na serio zainteresowała się związkami. Szefowie mafii byli groźni: bez trudu potrafili zablokować dowolną inwestycję i zostawić przedsiębiorcę na lodzie, lecz z drugiej strony – mogli wysłać na budowę tanich robotników, nienależących do związku, i tym sposobem obniżyć koszty pracy. Czasem żądali pieniędzy za utrzymanie spokoju albo wymuszali na inwestorze opłacanie budowlańców, którzy nigdy nie pojawiali się w pracy. W innych wypadkach ich dola była po prostu dodawana do ogólnej sumy kontraktu. Niezależnie od metod, zainteresowanie mafii budownictwem sprawiło, że branża ta w Nowym Jorku stała się kosztowna i bardziej niebezpieczna niż gdziekolwiek indziej w Ameryce.

Gdy po drugiej wojnie światowej FHA zaczęła finansować budowę domów dla weteranów, Trump w celu realizacji wielkiego projektu Beach Haven sprzymierzył się z podwykonawcą – mającą mafijne powiązania firmą murarską. Zanim William „Willie” Tomasello rozpoczął współpracę z Trumpem, był związany z rodzinami Genovese i Gambino, które nadzorowały budowę osiedli w Nowym Jorku i na Florydzie. Obecność Tomasella w Beach Haven oznaczała, że Fred Trump nie musi się martwić przerwami w dostawach cegieł, zaprawy, drewna czy sprzętu. Zapewniała ona także przedsiębiorcy solidnych pracowników, w tym również nienależących do związków, a więc gorzej opłacanych. Trump współpracował wówczas z Tomasellem po raz pierwszy i ostatni. W 1990 roku Louis DiBono, wspólnik Tomasella podczas realizacji czterech kolejnych projektów, został znaleziony martwy za kierownicą cadillaca zaparkowanego w podziemnym garażu WTC na Dolnym Manhattanie.

Coraz lepiej z każdym rokiem prosperujący Fred Trump reklamował swoje nieruchomości na billboardach oraz za pomocą zrzucanych z samolotów ulotek, obiecujących zniżki przy kupnie jego apartamentów. Zaczął także komentować dla prasy codzienne tematy – w tym również politykę prezydenta Trumana – i przebąkiwać o zamiarze kandydowania na burmistrza dzielnicy Queens. Występujący praktycznie tylko w Nowym Jorku urząd burmistrza dzielnicy został stworzony pod koniec XIX wieku, podczas konsolidacji miasta. Burmistrzowie zasiadali w Komisji Oceny (Board of Estimate), której kontroli podlegało wykorzystanie lokalnych gruntów, budownictwo, koncesje i inne sprawy miejskie. Zwyczajowo mieli także prawo weta wobec niektórych ustaleń i decyzji burmistrza Nowego Jorku. Był to urząd jakby stworzony dla kombinatora pokroju Trumpa, jednak jego plany zostały pokrzyżowane, gdy napotkał na swojej drodze siłę niepodatną na wpływy brooklińskich demokratów ani jego przyjaciół z sądu.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Fred Trump zawsze był gotów wystąpić w roli showmana. Tu wręcza toporek strażacki pięknościom w kostiumach kąpielowych, pozującym w łyżce spychacza na budowie osiedla na Coney Island (fot. © Getty Images)

Pierwszy po ojcu mentor Trumpa – osławiony prawnik Roy Cohn, który zaczął karierę jako doradca wojowniczego komuchożercy, senatora Josepha McCarthy’ego (fot. © Getty Images)

Pierwsza żona Trumpa, Ivana, urodziła mu trójkę dzieci – Donalda juniora, Ivankę i Erica (fot. © Norman Parkinson Ltd/Corbis/Profimedia)

Pozostałe fotografie dostępne w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: