Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dopóki śmierć nas nie połączy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dopóki śmierć nas nie połączy - ebook

Czy można przełamać klątwę dzieciństwa?

Małgorzata wyprowadza się z rodzinnej wsi do dużego miasta, gdzie ciężko pracuje, by zostać „kimś”. Jest dziewczyną wyjątkowo piękną, co w połączeniu z jej pochodzeniem, prostotą i ocierającym się o wulgarność sposobem bycia sprawia, że jest łakomym kąskiem dla spotykanych w życiu mężczyzn. Coraz bardziej rozczarowana swoim nowym życiem i bezwzględnością świata, który nie okazał się rajem, ulega pokusie i zostaje utrzymanką starszego, zamożnego mężczyzny... A gdy się jej wydaje, że stoczyła się na samo dno, spotyka pierwszą, prawdziwą miłość. Czy jednak będzie miała na tyle siły i odwagi, by o nią zawalczyć? 


Danuta Noszczyńska – plastyczka, reżyserka, twórczyni amatorskich teatrów Azet i Amarant, specjalistka do spraw teatralnych w Archetti Orkiestrze kameralnej Miasta Jaworzna, absolwentka krakowskiego liceum plastycznego oraz wydziału filozoficznego UJ. Jako pisarka zadebiutowała w 2007 roku książką "Historia nie Magdaleny". Potem ukazały się: "Blondynka moralnego niepokoju", "Hormon nieszczęścia", "Mogło być gorzej", "Kufer babki Alicji", "Luizę pilnie sprzedam", "Pod dwiema kosami, czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana" (Nagroda Festiwalu Literatury Kobiet „Pióro i Pazur”), "Wszystkie życia Heleny P." (Nagroda Festiwalu Literatury Kobiet „Pióro i Pazur”) , "Harpia" (Nagroda Festiwalu Literatury Kobiet „Pióro i Pazur”)  i "Farbowana blondynka".

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8097-713-6
Rozmiar pliku: 489 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Dziewczyna znikąd

Ale piździ! I jak w taką pogodę z oknami zapier... o, sorry… zasuwać? Ale się obiecało, się zrobi!

To były pierwsze słowa, jakie usłyszałam od Małgosi, gdy przyszła mi pomóc w sprzątaniu. Pewnie u większości czytelników zabrzmią one niemiłym zgrzytem, ale taka Małgorzata była. Kiedyś była taka… Zamierzam opisać ją i jej historię bez lukrowania. Historię, ogólnie rzecz biorąc, dramatyczną, choć w jej życiu – jak w każdym innym – zdarzały się radości, szczęśliwe chwile, epizody zabawne czy wręcz śmieszne. Żeby przedstawić ją jak najwierniej, wypowiedzi Gosi relacjonuję tak, jak je formułowała. Inaczej nie dałoby się oddać prawdy o dziewczynie, która… No właśnie. Nie będę jej ani usprawiedliwiać, ani potępiać.

***

Nasza bliższa znajomość zaczęła się pięć lat temu. Dokładnie pięć lat temu, podobnie jak teraz, siedziałam z unieruchomioną nogą w pożyczonym fotelu na kółkach, a za oknem panoszyła się jesień, cudne barwy migotały w słońcu nienaturalnie jasnym jak na dzień Wszystkich Świętych. Doturlałam się na wózku do balkonu. Miałam wielką ochotę otworzyć drzwi i podjechać do balustrady. Obawiałam się jednak, że nie będę w stanie wrócić samodzielnie do mieszkania ze względu na specyfikę drewnianego progu dzielącego mnie od tego małego kawałka zewnętrznego świata. Od strony salonu startego niemal do samej podłogi, od strony balkonu natomiast pozostającego w stanie pierwotnym. Odsunęłam firankę i zapatrzyłam się w świąteczny ruch po drugiej stronie ulicy: rzeszę osób bliskich tym, którzy spoczywają w pokoju. Ludzie taszczyli kwiaty, lampiony, stroiki – jednym słowem, wszystko, czym chcieli przekonać duszyczki o swojej nieustającej pamięci. Zastanowiłam się, ile jest w tym rytualnym geście miejsca na prawdziwą refleksję o życiu bliskich (i dalszych), których już nie ma, o niegdysiejszych wzajemnych relacjach – na wnioski, które można by już teraz zastosować w stosunku do żywych. I czemu jest tak, że ludzi, którzy wciąż jeszcze są z nami, jakoś mniej dostrzegamy, mniej rozumiemy i zdecydowanie surowiej oceniamy? O zmarłych nie mówi się źle, zmarłym wybacza się wszystkie urazy, by „im ziemia lekką była” i – aby kiedyś była lekką i nam. Czasem jedyną okazją do pochylenia się nad losem drugiego człowieka i spojrzenia na niego bardziej „po ludzku” jest jego śmierć.

Życie to trudna sztuka. Kiedyś nie dawał mi spokoju fragment przykazania miłości: „kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Właściwie mało kto tak naprawdę, bez zastrzeżeń siebie kocha, więc jaki w tym sens? W końcu przetłumaczyłam sobie te słowa inaczej: bądź wyrozumiały dla drugiego tak, jak jesteś pobłażliwy dla siebie. I teraz wszystko stało się jasne. Łatwiejsze – niestety nie.

***

Kiedy Małgorzata zamieszkała w naszej kamienicy, niemal natychmiast stała się jej integralną częścią. Wychodziła i wracała o tych samych porach – po kilka razy dziennie, a nawet nocnie. Jej mieszkanie było usytuowane dokładnie na wprost mojego, bliżej schodów, widywałam ją więc bardzo często, a jeśli nie widywałam, to przynajmniej słyszałam. Była osobą, której dyskrecja zachowania była raczej obca. Gosia tupała lub stukała głośno,wchodząc po schodach (w zależności od rodzaju obuwia), trzaskała drzwiami, puszczała głośno muzykę. Czasem mówiła do siebie albo wyklinała na tak zwane przedmioty martwe. Sprawiała wrażenie zapracowanej, zawsze energiczna, zawsze w pośpiechu. Ale w sumie grzeczna, kłaniała się, uśmiechała, życzyła miłego dnia.

Któregoś wieczoru naprawdę nieźle mnie wystraszyła. Najpierw usłyszałam ordynarne dobijanie się do jej drzwi, szarpanie za klamkę, a potem jakby odgłosy awantury:

– Ożeż ty ciulu jeden serdeczny – wrzeszczała. – Tak się normalnie nie robi, ale czekaj, załatwię cię na chama! Sam żeś chciał, bucu wredny!

Zastanawiałam się, czy nie powinnam interweniować. Hałas na klatce sugerował co najmniej napaść z użyciem przemocy. Nie chciałam wyjść na wścibską, na razie podeszłam więc do drzwi i spojrzałam przez wizjer, gotowa reagować, jakby co. Zobaczyłam jedynie kruczą fryzurę sąsiadki pojawiającą się bądź znikającą z mojego pola widzenia. Towarzyszyły temu zjawisku coraz bardziej niecenzuralne inwektywy.

– O nie, do kurwy nędzy! Rękę mam rozpierdoloną, krwawię jak zarzynany wieprz! A niech to chuj strzeli serdeczny!

Słysząc to, uznałam, że najwyższa pora na interwencję. Złapałam długą, metalową łyżkę do butów (starą, ciężką, fantazyjnie zdobioną) i z impetem otworzyłam drzwi. Gosia była sama. Siedziała pod drzwiami i płakała, a obok niej walały się siatki z zakupami upaćkane krwią.

– Chryste Panie – wykrzyknęłam w pierwszym odruchu. – Co się pani stało? Kto tu był?

– A, nikt… – Dziewczyna spojrzała w moją stronę niechętnie. – Złamałam kutasa. I nie wiem, co teraz…

Spojrzałam na nią uważniej, potem na rozbryzganą wszędzie krew i wyjąkałam:

– Komu…

Gosia zaśmiała się przez łzy.

– Żeby komu, to by jeszcze uszło. Sobie złamałam, bo mi utknął w drzwiach.

Poczułam lekkie oszołomienie. Gosia, widząc moją minę, wstała powoli, otarła skrwawioną rękę o płaszcz i wyjaśniła:

– Klucz mi się złamał, proszę pani. A ja normalnie padam dziś na ryj, z roboty do roboty, zmarznięta, głodna i jeszcze przyjdzie mi teraz nocować w sieni!

Zaprosiłam ją wówczas do siebie. Udostępniłam łazienkę, zrobiłam herbatę i kanapki. Patrzyłam, jak je. Tak naturalnie, ze smakiem, oblizując palce i siorbiąc z filiżanki. Czekałam, aż powie coś więcej.

– Bo ja, proszę pani, ledwo wyrabiam. A dziś to już, kurwa, wszystko przeszło ludzkie pojęcie – odezwała się po skończonym posiłku.

Skrzywiłam się na tę „kurwę”, nie znałam bowiem dotąd nikogo, kto tak swobodnie i bez skrępowania posługiwałby się podobnymi ozdobnikami. Nie mnie jednak było wychowywać taką dużą dziewczynkę.

– Zaraz zadzwonię, do kogo trzeba, on załatwi problem z zamkiem.

Wykręciłam numer faceta od takich awarii, a on obiecał, że będzie do kwadransa. Miał do mnie pewną słabość, a raczej do wiecznie psujących mi się sprzętów, które zapewniały mu w miarę regularny zastrzyk lewej kasy.

– Może lampkę wina na te smutki? – zaproponowałam, by umilić nam czekanie na Pana Złotą Rączkę.

– Daj pani – zgodziła się Gosia bez wahania. – Może faktycznie mi się ulży. Co to jest? – spytała, przyglądając się przyniesionej przeze mnie butelce.

– Cabernet sauvignon. Trzymam je od kilku lat, na specjalną okazję – dodałam, by zrobić jej przyjemność.

– Ano, trudno, nich będzie, w końcu jak się jest w gościach, to się nie grymasi – oznajmiła Małgosia i sięgnęła po napełniony kieliszek. – Babka mi tak zawsze powtarzała. Moja babka utopiła się w studni.

– O mój Boże, to straszne!

– No, miłe nie było raczej – przyznała Gosia raczej bez emocji.

Wypiła łyk wina i wykrzywiła usta.

– Ja ogółem sangrię piję lub ciociosan, jakby co. Słodkie przynajmniej – skomentowała cierpki smak trunku.

– Czemu pani taka zagoniona? – spytałam, widząc, że dziewczyna jest otwarta na rozmowę o sobie. – Praca taka niewdzięczna?

– Żeby tam praca. Robota! A właściwie trzy roboty i szkoła. Rano się uczę. Od południa zwyczajowo stoję na kasie w warzywnym, skrzynki noszę, towar wykładam i w ogóle zapierdalam jak messerschmitt. Chce pani cebuli? Szefowa czasem daje coś, jak jest już nie za bardzo. Wczoraj miałam banany i gruszki…

– Nie, dziękuję, mam cebulę.

– …potem bieguniem do domu, zjem, trochę odpocznę, bo w nocy zadupczam na Orlenie, sprzątam, znaczy. A w soboty i niedziele robię za ochroniarza w agencji i czasem trzeba wziąć udział w jakiejś imprezie. Rzadko zdarza mi się całkiem wolna niedziela, no i widzi pani. I dupa blada.

– Za... ochroniarza?

– No. Mecze, koncerty i takie tam.

– O matko! Ma pani do tego jakieś przygotowanie może? Sztuki walki czy coś w tym rodzaju? Jakąś broń?

– Sztukę walki to ja, proszę pani, mam w małym palcu od dziecka. I proszę mi wierzyć, nie ma na mnie chojraka. No i jeszcze jest pałka i gaz, ale póki co nie doszło do tego, żebym musiała komuś po gałach po­jechać.

– Karate? Jujitsu?

Gosia roześmiała się w głos.

– A gdzież tam! Żadne karate tak na chuligaństwo nie działa jak porządnie wkurwiona kobitka: pazury, zęby, kopniaki i mocna łacina. A potem hyc gostkowi na plecy i nelsonik jedną ręką, a drugą za nochal, jak w imadło. Mówię pani, jeszcze takiego nie było, co by się łzami nie zalał...

Pogawędziłyśmy mniej więcej w tym tonie do czasu, kiedy facet naprawił sąsiadce zamek. Doszłam do wniosku, że jest ona dziewczyną ambitną i bardzo zdeterminowaną, żeby coś zmienić w swoim życiu. Okazało się, że poza pracą, która zajmowała jej większość czasu, Gosia robiła jeszcze zaocznie maturę, kurs angielskiego i prawo jazdy. Szczerze mówiąc, nie znałam drugiej tak młodej osoby, która równie dzielnie radziłaby sobie w życiu, zdana wyłącznie na dwoje rąk i wrodzony instynkt.

***

Upłynęło kilka dni od przygody sąsiadki z kluczem. Był spokojny, jesienny wieczór, z radia sączyła się miła dla ucha muzyka. Siedziałam przy komputerze i pisałam coś tam, bo na tym właśnie polega moja praca. Raptem na klatce rozległ się hałas bardzo podobny do tego, jaki miał miejsce wówczas z udziałem Gosi. Ktoś walił w moje drzwi i szarpał klamkę na zmianę, aż wreszcie, gdy odkrył, że posiadam coś takiego jak dzwonek, użył sobie na nim od serca. Zanim dobiegłam do przedpokoju, rozległ się dodatkowo monit słowny:

– Proszę pani! Pani starsza, pani otworzy, bo sprawa, kuźwa, jest!

Jakkolwiek powyższe określenie mojej osoby nieco mną wstrząsnęło, w sumie uspokoiłam się znacznie, kojarząc głos i temperament z sąsiadką z naprzeciwka.

Małgorzata stała pod moimi drzwiami, jak zwykle z porozrzucanymi tobołami wokół stóp, jej płaszcz natomiast (w okolicy piersi) falował podejrzanie.

– Widzi pani, jakie skurwiele. – Gosia rozchyliła płaszcz i moim oczom ukazały się dwa przerażone ślipka osadzone w kłębku burego, nastroszonego futerka.

Na chwilę odjęło mi mowę.

– Cały brudny i mokry. Nie wiem, czy nieuszkodzony. Te gnoje z parteru rzucały nim do kontenera, jak piłką do kosza. Turniej taki sobie zrobiły, ciule patentowane!

Gosia dosłownie wrzała oburzeniem, tuląc zwierzaka zdecydowanie mocniej, niż on by sobie tego życzył. Szczerze mówiąc, sama nie wyglądała lepiej od niego: potargana, ubłocona, z umazanymi rękami i twarzą.

– Nie chcieli go oddać po dobremu – wyjaśniła, widząc mój taksujący wzrok.

– Biła się pani z nimi? – spytałam z niedowie­rzaniem.

– A co, miałam zostawić kociaka tym zbokom? Ale mniejsza z tym. Mam go w każdym razie i nie wiem, co z nim zrobić. Pomyślałam, że pani go weźmie, przecież starsze samotne kobiety często przygarniają taką biedną gadzinę. Ja nie dam rady, po całych dniach mnie nie ma w domu...

Po raz kolejny przełknęłam tę „starszą”, na dodatek „samotną”, kobietę. W końcu, gdy ja miałam dwadzieścia lat – a Gosia na więcej nie wyglądała – kobiety pod pięćdziesiątkę też były dla mnie staruszkami.

– Proszę wejść. – Otworzyłam szerzej drzwi, niczego na razie nie obiecując.

Gosia, tuląc do siebie zwierzątko, zagarnęła wolną ręką siaty i wrzuciła je za próg mojego mieszkania. Zamknęła drzwi i postawiła kociaka na podłodze. Buras przycupnął nieopodal jej stóp, nie śmiąc wykonać żadnego ruchu. Był tak przerażony, że nawet nie miauknął. Nieborak. Brudny, zmarznięty i niewątpliwie głodny. Nie miałam w lodówce nic lepszego, więc zaserwowałam maleńkiemu gościowi kawałek rozdrobnionej parówki i wodę na spodeczku. Głód okazał się silniejszy niż strach. Buras na zmianę posilał się, pił i na wszelki wypadek cicho prychał.

– Widać dawno nie jadł – skomentowała Gosia i przycupnęła obok niego. – Widzisz, jak dobrze trafiłeś? Będziesz tu miał jak u mamusi. Bo może zostać, co? No niechże pani powie, że tak, bo przecież nie odniesiemy go z powrotem...

Gosia przez użycie liczby mnogiej zrobiła mnie wspólniczką w kociej sprawie, współodpowiedzialną za jego los. Patrzyłam z góry na tę parę i wówczas doznałam ulotnego, acz nieodpartego wrażenia, że oboje wyglądają jak postaci z jednej bajki. On potargany, zagubiony, prychaniem kompensujący lęk i niepewność, ona – ubłocona, ze zmierzwioną fryzurą, z buzią pełną wulgaryzmów, nie wiadomo, czemu służących. Może temu samemu, co kocie prychanie? Muszę przyznać, że byłam coraz bardziej ciekawa mojej nowej sąsiadki.

– Dobrze, niech zostanie – zgodziłam się. – A panią też nakarmię. Mam dobry gulasz po węgiersku. Jeszcze gorący, zapraszam.

Gosia wstała.

– E tam. Już kociakiem zrobiłam pani kłopot. – Wahała się z przyjęciem mojego zaproszenia, choć było widać, że ma na to wielką ochotę. Tym bardziej że z kuchni dolatywał kuszący aromat.

– Ależ żaden kłopot! I mnie będzie miło zjeść kolację w towarzystwie – zachęciłam.

– No, chyba że tak – zgodziła się, po czym z kotem pod pachą, w mokrym płaszczu i z brudnymi rękami podążyła za apetycznym zapachem.

Nakładałam nieśpiesznie jedzenie na talerze, układałam w koszyczku chleb, obserwując gości kątem oka. Małgorzata posadziła kota na stole i głaskaniem usiłowała przekonać go do zajęcia miejsca na bambusowej serwetce.

– Mogę się trochę ogarnąć? – spytała, a gdy usiadłam naprzeciwko, wręczyła mi kota, płaszcz i nie czekając na odpowiedź, poszła do łazienki.

Wyszła po chwili z podreperowanym uczesaniem i doprowadzoną do porządku twarzą oraz dłońmi. Jadłyśmy w milczeniu, kociak zwinął się w kłębek na moich kolanach i natychmiast zasnął. Fizjologia najwyraźniej zwyciężyła stres i emocje.

– Smakuje pani? – spytałam, by od czegoś zacząć.

– Właściwie to ja Gośka jestem. Tak niech mi pani mówi, jakby co. A żarcie primo voto! – odparła z pełnymi ustami. – W sam raz na słoność i na ostrość. Lubię ostre. Lubię, jak jest dużo maggi i pieprzu.

– No widzi pani? – roześmiałam się. – Gdyby mi przyszło samej jeść, nikt by mnie nie pochwalił. To znaczy... Gosiu. A ty? Sama sobie gotujesz czy jadasz na mieście?

– Co pani? W knajpach jadać to za drogi interes jak dla mnie. Kasę muszę odkładać, lekko nie ma. Sama gotuję, choć nie zawsze mi się chce, jak wracam późno, to wpierdzielę jaką kanapkę albo kawałek kiełbasy z musztardą i kromkę chleba. Nawet na herbatę czasem nie mam siły poczekać...

– Ciężko pracujesz jak na taką młodą osobę – skonstatowałam. – Chcesz dokładkę?

– Skoro pani da, to zjem. – Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. – Pracuję, bo muszę. Ja nie z tych, co im mamusia i tatuś spod nóżek zamiatają. Sama muszę o siebie zadbać. A taka młoda to ja już nie jestem. W maju mi stukną dwadzieścia dwa lata.

Odłożyłam kotka na krzesło obok, nie zakłócając jego dziecięcego snu. No tak – pomyślałam. – Jeśli dla niej dwadzieścia dwa lata to już nie młodość, nie ma się co dziwić, że jestem w jej oczach starą babą...

– Moje młodsze siostry już wszystkie żonate, starsza o rok, Aneta, dziecko w tym roku do szkoły prowadziła będzie. A najstarsza babcią już jest od wiosny. Halina.

– O? A w jakim jest wieku?

– No... od wiosny? Z pół roku ma już. Jakoś tak...

– Twoja siostra, ile ma lat?

– Trzydzieści pięć.

– Boże mój, i do czego to się tak śpieszyć... – wyrwało mi się mimo woli.

– Po mojemu też nie ma do czego – przyznała Gosia, napełniwszy usta gulaszem. – Chłop to znowu nie jest takie cudo, żeby sobie z nim życie tak od razu zawiązać. A dzieci tym bardziej. A pani panienka czy wdowa?

– Rozwódka.

– No to ja się nie dziwię. – To był chyba skrót myślowy, dotyczący mojej wcześniejszej dygresji. – Pił?

– Nie.

– Bił na trzeźwo?!

– Nie, nie pił i nie bił. Zdradził mnie. Raz, i o ten raz za dużo.

– Fiut. – Gosia pokiwała głową ze zrozumieniem. – Też bym nie chciała, żeby mi się facet puszczał. Choć nie wiem, czy bym się tak od razu rozwiodła, to by zależało, jak bardzo bym go kochała. A dzieci?

– Nie mieliśmy dzieci.

Gosia odetchnęła z ulgą.

– To dobrze. Najgorzej, jak się dzieci w domu sodomy naoglądają. Wie pani? Ja to znam. Choć ojciec w domu bywał rzadko, ale jak już się zjawił, to zawsze się płaczem kończyło. A już najgorzej bywało, jak się zjawił i prezenty przyniósł. To my od razu wszyscy w ryk!

– Czemu? – zdziwiłam się.

– Bo za chwilę przylatywała policja, zabierała i prezenty, i ojca. Ale jak dłużej pobył, to my go już mieli dość: żarł za nasze, pił za nasze, a nocami matkę obracał. Baliśmy się, żeby nam znów jakiego bachora nie przyrobił.

– Jak to... wam? – Poczułam ciarki na ciele.

– No, nam. Bo jak tylko małe od matczynego cycka odrosło, nam się dostawało na wychowanie. Matka zaraz szła do roboty. Podcieranie dup, pieluchy, kaszki – to już była nasza brocha. Dlatego siostry, jak się tylko jaki chętny nawinął, rwały do ołtarza jak durne piczki. Ale daleko nie uciekły, zaraz swoje bachory porodziły i wszystko apiać od nowa.

– Ile masz sióstr, jeśli można spytać?

– Osiem. I dwóch braci. Zmyję chociaż te gary. – Dziewczyna zebrała ze stołu naczynia, włożyła do zlewu i zakasała rękawy.

Zadumałam się na moment, więc nie protestowałam. Wydawałoby się, że w dzisiejszych czasach rzeczy, o których opowiada Gosia, już się nie zdarzają. Nie miałam jednak najmniejszego powodu, by jej nie wierzyć.

– W jakim wieku jest twoja mama? – Zadawałam coraz śmielsze pytania, ponieważ dziewczyna najwyraźniej nie miała nic przeciwko nim.

– Z sześćdziesiątego drugiego jest. To niech pani policzy.

Mama Małgorzaty była o kilka lat starsza ode mnie, miała jedenaścioro dzieci, wnuki i prawnuka... Poczułam się z tą informacją trochę niekomfortowo. Z jednej strony chciałoby się powiedzieć, że kobieta zmarnowała sobie życie, z drugiej zaś, czy to nie ja – samotna i bezdzietna – nie zmarnowałam swojego?

– A pani? Ile ma lat? – spytała dziewczyna, jak zwykle nie patyczkując się specjalnie.

– Troszkę mniej. Czterdzieści dziewięć.

– W takim razie dobrze się pani trzyma.

– Twoja mama nie trzyma się dobrze?

– Niby też dobrze, ale nie dba o siebie, ubiera się byle jak, czesze się byle jak albo i nie czesze się wcale. Takie ciuchy, proszę pani, to po mojemu dużo dają. Dziś stare baby ubierają się całkiem młodzieżowo, dżinsy, miniówa, oko zrobione, fryz jak z żurnala... A to odejmuje lat, co nie? Moja matka nawet się nie maluje ani kremu nie używa, choćby Nivea. Taki glicerynowy, co w robocie dostaje, to i do rąk ma, do gęby i do wszystkiego. I dla dzieci, do smarowania dup.

– A... ty?

– Ja? O, ja się tak nie dam. – Gosia w lot zrozumiała moje pytanie. – Ja będę w życiu kimś, zobaczy pani. A jak będę do domu przyjeżdżać na święta, to we futrze i własnym autem, ludzie będą mi się kłaniać, a matka pod rękę będzie się ze mną po wiosce prowadzać. A tak! Niech tylko trochę stanę na nogi, robotę znajdę godną, w biurze jakimś, na ten przykład, to już się tak pazurami mojego losu uczepię, że nie odpuszczę o włos. Tylko w górę, nigdy w dół!

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

ROZDZIAŁ I. Dziewczyna znikąd

ROZDZIAŁ II. Bu

ROZDZIAŁ III. Kurtyzana czy utrzymanka?

ROZDZIAŁ IV. Wigilia z kotem

ROZDZIAŁ V. Normalnie, paranormalnie czy… nienormalnie?

ROZDZIAŁ VI. Wyprawa w sfery nieznane

ROZDZIAŁ VII. Tak miało być?

ROZDZIAŁ VIII. Motyle w brzuchu, zamęt w głowie

ROZDZIAŁ IX. Jakub, syn Jakuba

ROZDZIAŁ X. Ślub i feralne imieniny

ROZDZIAŁ XI. Co się stało, Małgosiu?!

ROZDZIAŁ XII. Podróż w przestrzeni i czasie

ROZDZIAŁ XIII. Tam, gdzie wszystko miało swój początek

ROZDZIAŁ XIV. O babce, co się w studni utopiła

ROZDZIAŁ XV. Dopóki śmierć nas nie połączy
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: