Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Doskonałe dziedzictwo - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Doskonałe dziedzictwo - ebook

Nowa powieść autorki światowych bestsellerów

House of Farrell to słynna na świecie firma kosmetyczna prowadzona przez założycielkę, legendarną Athinę Farrell. W eleganckim sklepie w Berkeley Arcade lojalna Florence Hamilton sprzedaje kosmetyki firmy, zachowując wielką dyskrecję. Wszystkie sekrety są u niej bezpieczne.

Sytuacja się jednak zmienia i wspaniała niegdyś firma podupada. Wkracza Bianca Bailey, przebojowa bizneswoman, matka trojga dzieci. Spiera się z Athiną, rzuca wyzwanie Florence. Mimo to wszystkie trzy kobiety pragną tego samego – aby firma przetrwała i odniosła sukces.

Cudownie wciągające… idealne, by zwinąć się z nimi w kłębek.

Barbara Taylor Bradford

Penny Vincenzi to więcej niż skarb narodowy, to narodowa przyjemność! Jej książki to drzwi do świata dramatu, splendoru, nikczemności i miłości.

Santa Montefiore

Wciągająca… wspaniale łączy staroświecką umiejętność snucia zajmujących opowieści ze współczesnym wyczuciem głębi emocjonalnej i wnikliwością.

Elizabeth Buchan

Ach, cóż za rozkosz. Bezwstydnie nie mogłam się oderwać, niczym od najlepszych plotek.

Kate Saunders, „Saga Magazine”

Olśniewające, wzruszające, czasami skłaniające do łez. A do tego niepozbawione odrobiny pikanterii. Hura!

„Heat”

Jak kieliszek szampana: musujące i takie pyszne, że nie chce się skończyć.

„Daily Express”

Droga Penny! Czy nie mogłabyś po prostu zadbać, by następna książka była nieco dłuższa? Wówczas my, twoje wierne czytelniczki, będziemy mogły zagłębiać się w powieść Vincenzi bez wszechogarniającego smutku, gdy dojdziemy do końca.

„Daily Express”

Penny Vincenzi jest autorką kilkunastu bestsellerów, z których najbardziej znane to: „Wystarczy chwila”, „Niebywały skandal”, „Chwila zapomnienia”, „Decyzja”. Zanim zajęła się wyłącznie pisaniem, pracowała jako dziennikarka w czasopismach „Vouge”, „Tatler” i „Cosmoplitan”. Była pierwszą szefową działu mody we wpływowym czasopiśmie dla kobiet „Nova”, nazywanym w Wielkiej Brytanii „biblią stylu”. Penny ma cztery córki i dzieli swój czas między Londyn i południową Walię.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8031-469-6
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Osoby

Athina Farrell – matka rodu

Cornelius Farrell – jej mąż

Bertram (Bertie) Farrell – jej syn

Caroline (Caro) Johnson – jej córka

Priscilla Farrell – żona Bertiego

Lucy i Rob – dzieci Bertiego i Priscilli

Hugh Bradford i Mike Russell – inwestorzy dostarczający kapitału wysokiego ryzyka

Bianca Bailey – gwiazda biznesu

Patrick Bailey – jej mąż

Emily (Milly), Fergie i Ruby – ich dzieci

Guy Bailey – ojciec Patricka

Sonia – ich gosposia

Karen – niania

Florence Hamilton – dyrektorka House of Farrell

Duncan – jej zmarły mąż

Lawrence Ford – kierownik działu marketingu House of Farrell

Annie Ford – jego żona

Lara Clements – kierowniczka działu marketingu House of Farrell

Mark Rawlins – dyrektor finansowy House of Farrell

Susie Harding – specjalistka do spraw PR (public relations) House of Farrell

Jemima Pendleton – asystentka Bianki

Peter Warren – prezes niewykonawczy House of Farrell

Francine la Croix – kosmetyczka House of Farrell

Marjorie Dawson – konsultantka w sprawach kosmetyki House of Farrell

Terry – jej mąż inwalida

Jonjo Bartlett – trader z City

Pippa – jego siostra

Walter Pemberton – prawnik House of Farrell

John Ripley – praktykant w kancelarii Pemberton i Rushworth

Saul Finlayson – zarządca funduszu hedgingowego

Janey – jego była żona

Dickon – ich syn

Fenella – koleżanka Lucy z kursu makijażu

Guinevere Bloch – rzeźbiarka

Carey Mapleton – przyjaciółka Milly

Gillian Sutherland – ich wychowawczyni

Pani Wharton – nauczycielka muzyki

Pani Blackman – dyrektorka ich szkoły

Sarajane, Annabel i Grace – przyjaciółki Milly

Tod Marchant i Jack Flynn – właściciele firmy reklamowej

Paddy Logan – asystent Flynna i Marchanta

Hattie Richards – chemiczka opracowująca receptury kosmetyków

Elise Jordan – redaktorka działu urody

Sadie Bishop – jej asystentka

Flo Brown – dziennikarka

Thea Grantly – dziennikarka

Jacqueline Wentworth – ginekolog

Leonard Trentham – malarz

Jasper Stuart – marszand

Joseph Saunders – krytyk sztuki

Jayce – przyjaciółka Milly

Stash, Zak, Cherice i Paris – jej rodzeństwo

Joanna Richards – matka jednej z przyjaciółek Ruby

Tamsin Brownley – projektantka graficzna

Lord i lady Brownley – jej rodzice

Henk Martin – fotograf, chłopak Susie

Jess Cochrane – aktorka

Freddie Alexander – agentka teatralna

Lou Clarke – nowojorska bizneswoman

Simon Smythe – adwokat

Chris Williams – chłopak Lary

Bernard French – chłopak Janey

Doug Douglas – australijski biznesmen

Vicki Philips – asystentka Susie HardingProlog

A więc stało się.

W pewnym sensie to już koniec. House of Farrell, firma, której poświęciła życie, największa miłość jej życia, choć odnowiona, miała przestać istnieć.

Ta wspaniała, barwna, radosna firma, która narodziła się w roku koronacji, stworzona przez nią i Corneliusa, miała wymknąć się spod jej kontroli. Nie ma już jej skarbu, pociechy, czegoś, co trzymało ją przy zdrowych zmysłach. Przede wszystkim to ostatnie było ważne. W pierwszych miesiącach po śmierci Corneliusa to tam koiła swój straszny, daremny żal. Ludzie mówili, że jest cudowna, wciąż pracując cały boży dzień, że to zdumiewające, iż nie przestała pracować. Tak naprawdę niezwykłe byłoby jednak to, gdyby rzuciła pracę, gdyby się poddała, ponieważ wówczas żal i poczucie osamotnienia pochłonęłyby ją całkowicie i nic by jej w życiu nie pozostało. Nie miała już Corneliusa, który powściągałby jej ekscesy, pozostała jednak spuścizna po nim, House of Farrell, najwspanialsze świadectwo tego, co razem stworzyli.

To wspaniale, że masz dzieci tak blisko siebie, mówili ludzie, a ona uśmiechała się uprzejmie i odpowiadała, że tak, rzeczywiście – lecz to, co mogły dać jej dzieci, było niczym w porównaniu z pracą. Tego, co do niej czuły, raczej nie można by nazwać miłością – była matką wiecznie zdenerwowaną, zaniedbującą swe obowiązki, przesadnie krytyczną wobec niezbyt bystrej dziewczynki, jaką była Caroline, i nieśmiałego chłopca, Bertiego. Podobnie jak wszystkie dzieci odnoszących sukcesy małżonków Caro i Bertie byli outsiderami, a nawet intruzami, ponieważ ich rodzice byliby równie szczęśliwi bez nich, choć raczej by się do tego nie przyznali. Czymś godnym tak znakomitej pary była firma House of Farrell. Nigdy ich nie zawiodła, była ich dumą i radością.

Ona, Athina, i Cornelius od początku błyszczeli w towarzystwie, uchodzili za zdolnych, odważnych, pomysłowych, mieli pieniądze, styl i wdzięk. Ludzie z ich kręgu, obejmującego zarówno starą, jak i nową twórczą arystokrację przełomu lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, byli zabawni, barwni, interesujący. Farrellowie mieli dom w Knightsbridge i mieszkanie na weekendy w szeregowcu w Hove i przemieszczali się z jednego do drugiego, wyprawiali się także do Paryża i Nowego Jorku w poszukiwaniu inspiracji, zostawiając dzieci pod opieką niań, a potem w szkołach z internatem.

Pobrali się bardzo młodo – Cornelius miał dwadzieścia trzy lata, ona dwadzieścia jeden – lecz małżeństwo okazało się bardzo udane, a powstanie House of Farrell było naturalną, niemal nieuchronną tego konsekwencją.

Była to zasługa Corneliusa. Zafascynowany nowymi dziedzinami, czyli marketingiem i reklamą, odziedziczywszy po swym ojcu chrzestnym, bankierze, fortunę i niezbyt absorbującą posadę w jego banku, szukał nowego pomysłu na życie. I los mu go podsunął w postaci rady udzielonej przez matkę, ekscentryczną byłą aktorkę, która przygotowywała dla siebie własną mieszankę kremów do twarzy i spędzała każdego rana godzinę, a każdego wieczoru następną, przemieniając nijaką twarz w oblicze niezwykłej urody. To ona zasugerowała uroczej żonie swego syna, że mogliby zainwestować spadek w firmę kosmetyczną i razem ją prowadzić.

– Możecie ją rozwinąć, moja droga, a ja pomogę wam finansowo, na ile będę mogła.

Żadne z nich nigdy nie wątpiło w sukces firmy – i mieli rację.

Kupili podstawową recepturę kremów od byłej już pani Farrell, która porzuciła swego męża naukowca, i rozpoczęli produkcję w małym laboratorium. Zatrudnili świetnego chemika, który szkolił się u Coty’ego w Paryżu i odtworzył nie tylko Krem (tak właśnie go nazwano) będący – jak głosiła jedna z pierwszych reklam – „jedyną rzeczą, jakiej naprawdę potrzebuje skóra”, ale też szminki i lakiery do paznokci, a po kilku miesiącach puder do twarzy i podkład pod makijaż, nazwany po prostu Podkładem.

Zdając sobie sprawę, że nie zdołają pobić dużych graczy – takich jak Revlon, Coty czy Yardley – na ich własnych boiskach i że muszą prowadzić swój biznes na zupełnie innych zasadach, przerobili zwykły sklepik papierniczy w Berkeley Arcade w jeden z najpiękniejszych salonów w pasażu, urządzili na pierwszym piętrze mały gabinet kosmetyczny i dosłownie otworzyli drzwi swego sklepu na świat. Dopisało im szczęście, przykuli uwagę i pobudzili wyobraźnię prasy; pochwały przeszły najśmielsze wyobrażenia. „Tatler” uznał sklep za „miejsce, gdzie można znaleźć prawdziwe piękno”, „Vogue” za „pierwszy przystanek w drodze do wdzięku i pielęgnacji urody”, a „Harper’s Bazaar” ogłosił „miejscem, gdzie znajdziecie swą nową twarz”. Cornelius, genialny, jeśli chodziło o promocję, obsypawszy pochlebstwami redaktorkę działu urody tego ostatniego magazynu podczas bardzo drogiego lunchu w Le Caprice, zrobił z tych słów slogan reklamowy firmy. Reklamował także sklep na plakatach oraz, co było bardziej kontrowersyjne, wysłał na West End ludzi z kolorowymi tablicami na piersiach i na plecach, zachwalającymi sklep jako „Piękny klejnot w koronie Londynu”; wokół tych żywych reklam gromadziły się tłumy. Doskonale wpisywało się to w panującą tamtego lata atmosferę optymizmu i ożywienia wywołaną koronacją młodej, pięknej królowej i długo wyczekiwanym końcem gospodarki wojennej. Hasło pierwszej wielkiej kampanii promocyjnej kosmetyków do makijażu, „Przepyszna pomadka”, weszło na kilka przyprawiających o zawrót głowy miesięcy do języka potocznego, a reszta poszła już szybko.

W latach osiemdziesiątych firma straciła mocną pozycję, przytłoczona istnym zalewem kosmetyków kolorowych i środków do pielęgnacji skóry, które pojawiły się dzięki badaniom finansowanym przez wielkie koncerny. Ożywiła się na krótko w latach dziewięćdziesiątych, a w roku śmierci Corneliusa, dwa tysiące szóstym, bliska wypadnięcia z rynku, trwała tylko dzięki jej, Athiny, nieustępliwości.

Teraz, gdy firma pozostawała w ogonie napędzanego pieniędzmi wyścigu, jakim stał się biznes kosmetyczny, nawet ona, Athina, zdawała sobie sprawę, że House of Farrell desperacko potrzebuje pomocy – przede wszystkim finansowej, ale także nowych pomysłów. Ona sama raczej położyłaby się w grobie obok Corneliusa, niż przyznała, że jej koncepcje już się nie sprawdzają. Nie lubiła pseudonauki uprawianej w wielkich laboratoriach gigantów branży kosmetycznej – pewien dziennikarz porównał je do General Motors – ani jej nie rozumiała. Zdawała sobie sprawę, że nieco oszołomiona szybkością zmian nie nadąża za nimi, lecz choć nieprzyjaźnie nastawiona do nowych kolegów (odmawiała uznania ich za mistrzów), czuła też mimowolną ulgę, gdy się pojawili.

Postęp będzie jednak bolesny. Tych ludzi nie obchodziło to, co uczyniło House of Farrell wspaniałą firmą, to, co ta firma sobą reprezentowała. Dla nich liczył się tylko bilans zysków i strat. A ona, Athina, będzie musiała im ustępować – do pewnego stopnia.

Ale jeszcze nie zrezygnuje z walki, pozostanie wierna firmie, nie podda się. Firma zrobiła dla niej wszystko – ona nie zawiedzie jej bardziej, niż musiała zrobić to teraz.Rozdział 1

To była miłość od pierwszego wejrzenia; coś, co przyprawia o zawrót głowy, zapiera dech w piersiach, zmienia życie. Wcześniej tylko dwa razy miała przemożne wrażenie, że coś jest właśnie dla niej, że tylko to chciałaby robić i tym być. Nie wahała się, nie bawiła się w głupie gry, nie powiedziała, że się zastanowi, lecz oznajmiła, że bardzo jej się to podoba, a potem spojrzała na zegarek i widząc, że już jest spóźniona na spotkanie zarządu, szybko się pożegnała i wyszła z restauracji.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła teraz, w taksówce, był telefon do męża. Zawsze tak było, on musiał wiedzieć, a ona musiała go poinformować. Był przecież częścią tego wszystkiego, jego życie także miało ulec zmianie, a ona wiedziała, że nie będzie się mógł doczekać rozmowy na ten temat przy kolacji. Z tym że ona oczywiście spóźni się na kolację, przypomniała mu o tym, on zaś tylko lekko westchnął i powiedział, że będzie na nią czekał.

On jest naprawdę bardzo zgodnym człowiekiem, pomyślała. Miała wielkie szczęście.

– No cóż, to było bardzo zadowalające. – Hugh Bradford usiadł wygodnie i zamówił brandy. Zwykle nie pił w trakcie lunchu, zadowalał się wodą i małym kieliszkiem szampana dla przypieczętowania umowy. Chętnie by się napił, nieraz przychodziło mu do głowy, że znakomity befsztyk Wellington, który właśnie jadł, naprawdę zasługuje na popicie czymś lepszym niż woda. Odmawiał jednak, a trudno było sobie wyobrazić, by Bianca Bailey zdecydowała się choćby na łyk mocniejszego alkoholu – owszem, wypiła odrobinę szampana, ale z wyraźnie wyczuwalną niechęcią – który zmąciłby precyzję i przejrzystość jej myśli.

Przez chwilę zastanawiał się – rzecz zapewne nie do uniknięcia w przypadku tak atrakcyjnej kobiety – czy kiedykolwiek traciła nad sobą kontrolę, czy przynajmniej uprawiając seks, potrafiła się zatracić, ale szybko wrócił do rzeczywistości. Tego rodzaju sprawy nie wchodziły w grę w jego relacjach z Biancą.

– Tak, to wspaniale. Myślałem, że się zgodzi, ale nigdy nic nie wiadomo... Tak, dziękuję... – Mike Russell, kolega od wielu lat, skinął głową z aprobatą w stronę butelki brandy. – Teraz musimy tylko sprzedać Biancę rodzinie.

– Rodzina nie ma żadnego wyboru – rzucił Bradford – ale myślę, że ona im się spodoba. A przynajmniej pomysł z nią. To lepsze wyjście niż jakiś mężczyzna, tak sobie pomyślą. Umówić spotkanie na początek przyszłego tygodnia?

– Może pod koniec tego? Mamy naprawdę bardzo mało czasu.

– Poproszę Annę, żeby się tym zajęła.

– No więc mam się spotkać z rodziną i zarządem House of Farrell w piątek – powiedziała Bianca mężowi tego wieczoru. – W piątek po południu. Nie mogę się doczekać. To fantastyczny pomysł, Patricku, jak z bajki czy może raczej z Hollywood.

– Naprawdę?

– Tak. Jest oczywiście matka rodu. W branży kosmetycznej prawie zawsze jest jakaś matka rodu...

– Naprawdę? – powtórzył pytanie Patrick.

– No cóż, tak. Pomyśl tylko. Elizabeth Arden, Estée Lauder, Helena Rubinstein...

– Nie jestem pewny, czy mam do powiedzenia coś godnego uwagi o przemyśle kosmetycznym. W tej chwili nie wiem o tym biznesie zbyt wiele. Ale podejrzewam, że się dowiem.

– Mógłbyś. To biznes, którym trzeba po prostu żyć i oddychać, żeby go zrozumieć. W każdym razie ona – ta matka rodu, lady Farrell – założyła firmę w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim roku wraz z mężem, który zmarł pięć lat temu. Smutne, to było chyba małżeństwo z miłości, trwało prawie sześćdziesiąt lat. W zarządzie są córka i syn, oboje trochę kiepscy, a także druga staruszka, Florence Hamilton, która jest w firmie od początku i zasiada w zarządzie, jak przypuszczam, ze względu na dawne czasy.

– Daję słowo, całkowicie rodzinny biznes.

– W każdym razie w tej chwili mają wszystkie udziały, a lady Farrell nie poddaje się bez walki, ale się podda, bo bank zaraz zakręci kurek, tak strasznie są zadłużeni. Poza tym ja... no dobrze, my, Hugh, Mike i ja – uważamy, że jest w tej firmie coś magicznego. Nie mogę się doczekać, żeby tam pracować. Szykuje się bardzo długie zebranie, to pewne. Dasz sobie radę?

– Oczywiście. Zabiorę dzieci na film o Tintinie. Mówiłaś, że nie chcesz iść...

– Nie chcę. Nic gorszego nie mogłoby mnie spotkać.

– A więc wszystko w porządku – rzucił lekko Patrick Bailey.

W świecie biznesu trzydziestoośmioletnia Bianca Bailey była niczym gwiazda rocka. Nie występowała na scenie O2 Arena ani na Wembley, jej domenę stanowiły finanse, gdzie miarą sukcesu były bilanse i wprowadzanie spółek na giełdę. Ta niezwykle atrakcyjna kobieca wersja Midasa, mająca na koncie oszałamiającą liczbę uratowanych firm, była ulubienicą specjalistów od promocji, z którymi pracowała. Wysoka (blisko metr osiemdziesiąt na płaskim obcasie), szczupła, elegancka, o dużych szarych oczach i z burzą ciemnych włosów, była bardzo fotogeniczna i świetnie wypadała przed kamerą. Elokwentna, pełna wdzięku, szczęśliwa żona i matka trojga uroczych dzieci, mieszkała we wspaniałym domu w Hampstead, naturalnie miała też piękny dom wiejski w Oxfordshire, z uporem, choć niesłusznie, nazywany przez nią domkiem. Niejeden z przyjaciół rodziny uważał, że gdyby Baileyowie nie byli tak mili, budziliby ogólną niechęć.

Bianca zastanawiała się nad swym następnym ruchem – właśnie udało jej się doprowadzić do bardzo korzystnej sprzedaży spółki, której była obecnie dyrektorem naczelnym, a która dotychczas zajmowała zupełnie podrzędną pozycję na rynku kosmetyków do higieny osobistej – gdy zadzwonił do niej Mike Russell z Porter Bingham, firmy inwestującej na niepublicznym rynku kapitałowym, z pytaniem, czy miałaby ochotę na kawę i pogawędkę. Pracowali już razem wcześniej, Bianca wiedziała więc, że Mike ma dla niej propozycję uratowania kolejnej podupadającej spółki potrzebującej jej umiejętności i pomysłowości.

Sytuacja spółki wydawała się beznadziejna – a Bianca nie potrafiła się oprzeć chęci zmierzenia się z beznadziejnym przypadkiem.

– Przyszli do nas – przyznał Mike Russell. – To znaczy, przyszedł syn, Bertram, dość miły. Tracą teraz pięć milionów rocznie i zupełnie nie wiedzą, co robić. Ale jest w tym duży potencjał, zwłaszcza z tobą w zarządzie i prawdopodobnie z perspektywą sprzedaży spółki w ciągu pięciu do ośmiu lat. Przyjrzyj się temu i powiedz, co myślisz.

Bianca przyjrzała się, wzdrygnęła na widok liczb i stanu firmy, zrozumiała, o co chodziło z tym potencjałem, a rezultatem był lunch w Le Caprice i porozumienie między nią a Porter Bingham w sprawie współpracy związanej z inwestycją w House of Farrell.

– Moim zdaniem w pięć lat możliwa jest zmiana z pięciu milionów straty w dziesięć milionów zysku – oznajmiła. – Ale będziecie musieli zainwestować w sumie około trzynastu milionów, czyli dziesięć na początek i jakieś dwa lub trzy pod koniec, żeby zapewnić rozwój. Tak, uważam, że da się to zrobić.

Uśmiechnęła się do Mike’a i Hugh szerokim uśmiechem w stylu Julii Roberts. Lubiła ich obu, a Hugh był niezwykle przystojny, choć w konwencjonalny, niewyróżniający się oryginalnością sposób. Często myślała, że to dobrze, iż nie jest w jej typie, bo inaczej mogłaby od czasu do czasu podejmować niezbyt profesjonalne decyzje. Nigdy jednak nie kierowała się w życiu zawodowym względami natury osobistej. Było to jednym z wielu powodów jej sukcesów.

– Naprawdę jestem tym podekscytowana – powiedziała do Patricka po powrocie do domu z tego pierwszego spotkania – ale chciałabym mieć twoją zgodę. To będzie trudniejsze nawet niż PDN. Co ty na to?

A Patrick odparł, że jeśli ona naprawdę chce to robić, oczywiście powinna. Choć go kusiło, powstrzymał się od pytania, co by zrobiła, gdyby się nie zgodził. Bianca zawsze robiła to, co chciała; reszta to były tylko pozory.

Wiedział, co go czekało. Podobnie jak w przypadku wszystkich nowych projektów żony znów będzie mnóstwo samotnych wieczorów, a ją tak pochłonie praca, że przejdzie to niemal w obsesję. Znosił tę sytuację z dwóch powodów: interesowało go obserwowanie biegu wydarzeń z punktu widzenia możliwie najbardziej bezstronnego obserwatora, a poza tym kochał Biancę i chciał, by robiła to, co ją uszczęśliwia. Wymagało to z jego strony pewnej dozy bezinteresowności, z drugiej pozwalało mu jednak robić to, co lubił – na przykład kupować obrazy – i nikt mu się nie wtrącał.

Nie miał skłonności do zadręczania się rozmyślaniami na swój temat – był jedynakiem i jak większości jedynaków nie brakowało mu pewności siebie. Powtarzał często: „Różnimy się od innych ludzi” i się nie mylił.

Bianca również nie miała rodzeństwa i w początkach swego związku często rozmawiali o tym i o więzi, jaka się dzięki temu wytworzyła między nimi. Bianca przytaczała dane liczbowe, że jedynacy ciągną do innych jedynaków, tak samo jak najstarsi z rodzeństwa do najstarszych. Utrzymywała, że statystycznie jedynacy częściej odnoszą sukcesy i są bardziej zdeterminowani w dążeniu do celu. Patrick nie miał pewności, czy odnosi się to także do niego, lecz za nic nie chciał, by energiczna panna Wood uważała go za miłego nieudacznika. A tym bardziej jej ojciec, wybitny i powszechnie szanowany historyk Gerald Wood, zanurzony w średniowieczu, o wiele mu bliższym niż wiek dwudziesty pierwszy, zwłaszcza po śmierci ukochanej żony Pattie, która zmarła, gdy Bianca miała zaledwie dziewiętnaście lat.

– Dzień dobry, panie Bailey. Miał pan dobry dzień?

– Tak, niezły, dziękuję, Soniu. A ty? – Patrick nie zamierzał mówić gosposi, że tak bardzo nudził się w biurze, że po lunchu wręcz przysypiał.

– Bardzo dobrze, dziękuję. Przygotowałam menu na przyjęcie od jutra za tydzień, może chciałby pan spojrzeć. Może pan też zamówić wino.

– O, dziękuję, zabiorę to do gabinetu.

– Zrobiłam też sos boloński na dziś wieczór. Mówił pan, że pani Bailey nie będzie w domu?

– Nie, jutro ma ważne spotkanie i będzie pracowała do późna. Zjem z dziećmi i ugotuję makaron, proszę się nie obawiać.

– Dobrze. Na mnie już pora. Ruby jest w łóżku. Karen jej teraz czyta, a potem wychodzi.

Karen, niania, przychodziła zająć się ośmioletnią Ruby po szkole, a wieczorem kładła ją spać. Opiekowała się nią także w czasie ferii. Znajomym nianiom często powtarzała, że była to niewiarygodnie przyjemna praca.

– Świetnie, dziękuję, Soniu. O, cześć, Milly. Jak ci minął dzień?

– Super.

– No to w porządku.

– A jak u ciebie?

– Och, było dość gorąco.

Uniosła się na palcach, by go pocałować.

– Jesteś taki zabawny – rzuciła łaskawie.

– Próbuję. Odrobiłaś lekcje?

– Tato! Nie bądź okropny.

– Odrobiła, panie Bailey – zapewniła Sonia, uśmiechając się do Milly. – Zaczęła zaraz po powrocie ze szkoły.

– Widzisz?! Dziękuję, Soniu.

– A co z ćwiczeniem? Grałaś na klarnecie?

– Też zrobione.

– Jesteś za dobra, żeby być prawdziwa, mam rację? Gdzie jest Fergie?

– Gra na konsoli.

– No nie! Niedozwolone przed siódmą.

– Tato! Mówisz zupełnie jak mama. Idę sobie.

Oddaliła się, skupiając całkowicie uwagę na swym telefonie. Patrick uśmiechnął się pobłażliwie do jej pleców. Emily, nazywana od urodzenia Milly, prawie trzynastoletnia, wysoka, szczupła, miała długie, proste, ciemne włosy i brązowe oczy oraz mnóstwo wdzięku i była ogromnie lubiana; należała do dziewcząt, które każdy chciał zaprosić na przyjęcie i wieczór z nocowaniem. Chodziła do drugiej klasy szkoły St. Catherine w Chelsea, nowej, cieszącej się powodzeniem szkoły dla dziewcząt, ostro rywalizującej z najlepszymi tego typu placówkami. Uzdolniona muzycznie Milly zdobywała wyróżnienia za grę na klarnecie; nie radziła sobie tylko z grami komputerowymi, w których była beznadziejna.

Jedenastoletni Fergus miał typowy dla rodziny wdzięk i urodę, był równie dobry w grach, jak Milly zła, w prywatnej szkole podstawowej zawsze znajdował się w czołówce, a ponieważ był sprytny, jakimś cudem zdołał utrzymać swą pozycję w klasie stypendystów.

Patrick poszedł do swego gabinetu na pierwszym piętrze obszernego wolno stojącego domu z czasów wiktoriańskich, otoczonego dużym ogrodem. Ten wielki dom z ogrodem był prezentem ślubnym od jego ojca; ludzie zawsze powtarzali, że samo to mówiło niemal wszystko, co trzeba wiedzieć o rodzinie Baileyów – że była bogata, szczęśliwa i wielkoduszna.

Guy Bailey, makler giełdowy, dorobił się fortuny w złotych latach City, a w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym piątym roku przeszedł na wczesną emeryturę, „dzięki Bogu tuż przed Big Bang”, jak często mawiał, i przeprowadził się do dużego domu wiejskiego na trenie ogromnej posiadłości, gdzie znajdowały się też stajnie. Nauczył się dobrze strzelać i zmienił hobby, któremu oddawał się przez całe życie, czyli handel antykami, w „zajęcie na pół etatu”, jak to nazywał.

Patrick ukończył z dobrym wynikiem prestiżowy wydział PPE (filozofia, nauki polityczne i ekonomia) na Oksfordzie i zaczął pracę w biurze księgowym swego wuja na Strandzie. Dostał bardzo ładny gabinet, zarabiał doskonale, był ogromnie lubiany zarówno przez personel, jak i klientów; był czarujący i zrównoważony, a przy tym bystry. Być może po kilku latach odszedłby z biura, uznawszy, że praca jest w najlepszym przypadku niezbyt ciekawa, poznał jednak Biancę Wood i zakochał się w niej, a w świecie Patricka nie proponowało się dziewczynie małżeństwa, jeśli nie mogło się jej zaoferować ładnego domu w dobrej okolicy i godziwej pensji, która pozwoliłaby jej nie pracować, gdyby tego chciała lub gdyby pojawiły się dzieci. W Bailey, Cotton i Bailey nie było mu źle; po prostu praca tam niespecjalnie go fascynowała. Nie był to jednak wystarczający powód, by nie oświadczyć się pannie Wood w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym roku i poślubić ją w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym.

Poznał ją na kolacji w City, natychmiast go oczarowała; była błyskotliwa i elokwentna, a przy tym wyraźnie nim zainteresowana. Powiedziała, że jest kierowniczką działu marketingu w spółce produkującej środki higieny osobistej.

– Pasta do zębów i dezodorant to nie brzmi może zbyt ekscytująco – mówiła – ale w zeszłym roku był proszek do prania, jest więc poprawa. A rzecz jest fascynująca, ponieważ chodzi nie o produkt, ale o to, co można z nim zrobić. Nadania wykresowi sprzedaży właściwego kierunku nie da się z niczym porównać!

Zaprosił ją na kolację. Rozmawiali tak długo, że dopiero widok kelnerów ustawiających krzesła na stołach uświadomił im, jak jest późno. Bianca zaprosiła go na następny piątek.

– Tym razem ja stawiam. Taką mam zasadę, przepraszam, nie lubię darmozjadów.

Patrick cierpiał, widząc, jak ona płaci kartą kredytową i podpisuje rachunek, ale szybko pogodził się z sytuacją – trzy miesiące później zamieszkali razem.

Do chwili ślubu w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku Bianca dwa razy zmieniała pracę i została kierowniczką działu marketingu. Przestała pracować na tydzień przed urodzeniem Milly i wróciła za biurko po czterech miesiącach. Gdy dwa lata później urodził się Fergie, pozostała w domu zaledwie przez trzy miesiące. Nie znaczyło to, że była złą matką, bardzo kochała swoje dzieci i angażowała się w opiekę nad nimi. Po prostu lepiej zajmowała się dziećmi, jeśli miała także coś innego do roboty. Gdy półtora roku po narodzinach Fergiego okazało się, że jest w nieplanowanej ciąży – silne antybiotyki na zapalenie oskrzeli osłabiły skuteczność pigułek – nie usunęła jej, na co być może zdecydowałaby się inna kobieta na jej miejscu, lecz po prostu postanowiła urodzić Ruby.

Kariera Bianki rozwijała się imponująco. Patrick, choć niezmiernie dumny z żony, wolałby, aby miała więcej czasu wolnego, dzieci z pewnością nie wyglądały jednak na nieszczęśliwe, były radosne, urocze i pewne siebie. Patrickowi przemykała od czasu do czasu myśl, że żona mogłaby nieco bardziej interesować się nim i jego pracą, ale przecież, jak często powtarzał, nie było za bardzo czym się interesować. Był teraz wspólnikiem, zarabiał naprawdę dobrze, miał przyzwoite godziny pracy – czego nie dało się powiedzieć o Biance – i w zasadzie nie uważał, że stanowi obciążenie dla rodziny. Natura obdarzyła go niezwykle pogodnym usposobieniem. Gdy Milly miała pięć lat, Bianca została dyrektorem do spraw sprzedaży i marketingu w firmie tekstylnej. To wówczas zaczęła zarabiać więcej niż mąż, a jemu to przeszkadzało – dość mocno. Bianca żartowała sobie z niego.

– Kochany! To są nasze pieniądze, tak samo jak te, które ty zarabiasz. Idą na naszą rodzinę, nasze życie. Jakie ma znaczenie, kto ile daje?

Patrick zapytał ją kiedyś, po dużej ilości alkoholu, czy rzuciłaby pracę, gdyby bardzo ją o to poprosił. Bianca pochyliła się nad stołem i odparła:

– Kochanie, naturalnie, gdybyś rzeczywiście tego chciał. Ale nie chcesz, prawda? Dlatego cię kocham.

I kochała go. Bardzo. A Patrick kochał ją. W chwilach gorszego nastroju przypominał sobie, że trochę nudy w biurze i od czasu do czasu uczucie niezadowolenia to drobiazg, gdy człowiek ma bystrą i piękną żonę, która go kocha, trójkę uroczych dzieci oraz duży krąg przyjaciół i prowadzi życie, którego większość ludzi by mu pozazdrościła.Rozdział 2

Często przytaczano słowa Bianki Bailey, że spotkania, podobnie jak życie, nie są próbami w teatrze. Także te małe mają znaczenie, wymagają odpowiedniej uwagi i starannego planowania. Nikt, nawet najmłodsza sekretarka ani najmniej poważany konserwator urządzeń, nigdy nie wyszedł ze spotkania z onieśmielającą Biancą Bailey z uczuciem, że nie został uważnie wysłuchany i że nikt nie zajmie się jego sprawą.

Od spotkania, które miało odbyć się tego popołudnia i na którym Hugh Bradford i Mike Russell mieli próbować przekonać rodzinę Farrellów do swego pomysłu, miało naprawdę wiele zależeć; w rezultacie obaj poświęcili kilka dni na szczegółowe zaplanowanie jego przebiegu.

– Moim zdaniem już do nich dotarło – zauważył Hugh – że nas potrzebują. To dobrze, ale najważniejsze, by czuli, że lubimy ich firmę, że nie chodzi nam tylko o szybką forsę. Inaczej mówiąc, że zależy nam, by działała. Muszą też czuć, że rozumiemy i firmę, i całą branżę. To oczywiście twoja działka, Bianco.

– Jasne. Mam nadzieję, że moje doświadczenie przekona ich, że rozumiem branżę. Muszę się jednak dużo nauczyć o kosmetykach. Oni to wiedzą, a ja to wykorzystam, żeby zdobyć ich względy. Jeśli chodzi o samą markę, wiele rzeczy może się nie podobać. Przyjrzałam się pobieżnie produktom, sprzedaży, wizerunkowi – praktycznie nieistniejącemu, ale jest kilka obszarów, o których mogę mówić z entuzjazmem. Na przykład ich sztandarowy produkt. Ten Krem. Doskonała nazwa, prawda? To na takich rzeczach powinni budować, postawić na pielęgnację skóry i jakość, a ja zamierzam im to powiedzieć. Jest w tym coś cudownie angielskiego, marka powstała w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim, roku koronacji, i nie muszę mówić, jak duży kapitał możemy na tym zbić w najbliższej przyszłości, wziąwszy pod uwagę choćby śluby w rodzinie królewskiej i przyszłoroczny jubileusz. Nie będę oczywiście miała rzetelnej wiedzy, dopóki nie przeprowadzę wnikliwej analizy, a nie mogę tego zrobić, dopóki nie jestem w spółce. – Analizy Bianki, czyli drobiazgowe przebadanie nie tylko finansów i produktów, ale także infrastruktury spółki, były rzeczywiście bardzo wnikliwe. – Miejmy nadzieję, że zdołamy ich namówić, aby stało się to raczej wcześniej niż później.

– Miejmy nadzieję.

– Jeśli chodzi o mnie, to już wszystko. Na razie. Oprócz tego, że jestem taka podekscytowana.

– Świetnie – odparł Mike, uśmiechając się do Bianki. Uważał jej entuzjazm dla nowych przedsięwzięć za ujmujący. Naturalnie był to jeden z głównych powodów jej sukcesów.

Bianca z rozmysłem wybrała strój na tę okazję – suknię i kardigan, zamiast swego zwykłego ubioru, czyli żakietu ze spodniami; rozpuściła włosy na ramiona, choć zwykle ściągała je gładko do tyłu, i umalowała się trochę mocniej niż zazwyczaj. Farrellowie mieli zobaczyć kobietę, która umie się ubrać i lubi kosmetyki, mogłaby więc należeć do ich świata, nie zaś wysłuchiwać jakiegoś energicznego androgina zainteresowanego tylko liczbami i mówiącego jedynie o nich. To będzie dla nich ważne. Bianca przyjęła strategię świadczącą o jej wyjątkowości, dowodzącą też, że rozumie House of Farrell i jej produkty, że sama firma obchodzi ją równie mocno, jak jej finanse. Mówiąc jej słowami, „załapała ją”. Rozumiała naturę marki, a jednocześnie doskonale zdawała sobie sprawę, co musi zostać zrobione, by przetrwała. Jakie to szczęście, pomyślał Hugh, że ją mają.

Athina Farrell także ubrała się starannie. Miała osiemdziesiąt pięć lat, lecz nadal całkowicie odpowiadała za firmę i czuła, że musi dać temu wyraz w każdy możliwy sposób, poczynając od swego wyglądu. Włożyła granatową dżersejową suknię Jean Muir do połowy łydki i czerwone zamszowe buty podkreślające jej wciąż doskonałe nogi; jej fryzura – srebrzyste włosy uczesane na boba – była nienaganna, makijaż oszczędny, lecz umiejętnie nałożony, biżuteria wybrana rozważnie: naszyjnik z pereł podarowany jej przez Corneliusa w trzydziestą rocznicę ślubu, kolczyki Chanel z perłami, zegarek Tiffany’ego, prezent od rodziców na dwudzieste pierwsze urodziny, i dwa pierścionki z diamentami – zaręczynowy oraz drugi, identyczny, wykonany na zamówienie Corneliusa z okazji złotego wesela. „Ci ludzie”, jak o nich z lekceważeniem myślała, zobaczą kobietę bardzo majętną i mającą swój styl, a nie jakąś niemądrą staruszkę. Kierowała House of Farrell przez niemal sześćdziesiąt lat i oddanie choćby części firmy wydawało się jeszcze całkiem niedawno wręcz nie do pomyślenia.

Athina musiała jednak przyjąć do wiadomości, że spółka stała na progu bankructwa i potrzebowała pomocy. A tego rodzaju pomocy nie przyjmuje się za darmo, ma ona swoją cenę. Najważniejsze było dla niej teraz, aby ta cena była jak najwyższa, by złagodziła ostry ból wywołany uległością.

Uległa więc namowom i zgodziła się na spotkanie z Porter Bingham, inwestorami dostarczającymi kapitału wysokiego ryzyka, tego zimnego styczniowego piątkowego popołudnia, była jednak nastawiona bojowo, niechętna do współpracy i przeciwna wszelkim pojednawczym gestom.

Przed spotkaniem wezwała dwoje swych dzieci i Florence Hamilton na odprawę, jak to określiła, co w praktyce oznaczało udzielenie im instrukcji, co mają mówić i robić. Wszyscy troje byli dyrektorami i członkami zarządu. Bertram, zwany Bertiem, był dyrektorem naczelnym i finansowym; Caroline, nazywana przez bliskich współpracowników Caro, a przez wszystkich innych panią Johnson, była sekretarzem spółki i dyrektorem do spraw personalnych, a Florence, do której zwracano się po prostu po imieniu, była dyrektorem ogólnie odpowiedzialnym za majątek spółki.

Athina nie miała pewności, czy którekolwiek z nich w ogóle pozostanie w zarządzie; gdyby Bertie i Caro nie byli jej dziećmi, a Florence częścią House of Farrell niemal tak ważną, jak ona i Cornelius, prawdopodobnie musieliby odejść. Oboje, i Bertram, i Caroline, byli dość bystrzy, lecz brakowało im instynktu i talentu niezbędnego, by kontynuować to, co stworzyli ona i Cornelius; Florence natomiast, która miała instynkt i talent, brakowało zapału. Prawdę mówiąc, Athina nigdy nie była zwolenniczką wejścia Florence do zarządu; to Cornelius wpadł na ten pomysł, ona zaś była w tym czasie chora i niezdolna się sprzeciwić.

Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że gdyby Bertie pracował w firmie, w której nie liczyły się jego powiązania rodzinne, doszedłby najwyżej do stanowiska kierowniczego średniego szczebla.

Trzeba było jednak znaleźć najlepsze wyjście z sytuacji, wezwała więc wszystkich troje do swego mieszkania w Knightsbridge i oznajmiła podczas zimnego lunchu:

– Musimy stanowić jednolity front, to najważniejsze, nie można się wyłamywać ani składać im żadnych ofert. Oczywiście będą tam nasi prawnicy, Walter Pemberton i Bob Rushword...

– Nie sądzisz, że w porównaniu z tamtymi oni mogą należeć do drugiej ligi? – zapytała Caro.

Athina zapewniła, że ma do swych prawników całkowite zaufanie.

– Przecież oni są z nami od początku. Wybrał ich Cornelius, a on potrafił rozpoznać dobrego prawnika.

– T... tak – odparła Caro – ale z całym szacunkiem, mamo, to było sześćdziesiąt lat temu.

– Caro, Pemberton i Rushword nie poddadzą się łatwo – powiedziała Athina i było jasne, że temat został wyczerpany. – A jeśli chodzi o tę dziewczynę, Biancę Bailey, nie mam pojęcia, jaka okaże się przy bliższym poznaniu, ale najwyraźniej ma jakieś osiągnięcia i zna branżę. To, co zrobiła z PDN, było sprytne, ale niech oni lepiej nie myślą, że mogą sprzedać House of Farrell. A my musimy zachować większość udziałów. To nie podlega negocjacjom.

– Nie mogą też manipulować akcjami – wtrąciła ostro Caroline – zamieniać ich w jakąś taniochę. I oczywiście nie mogą nawet myśleć o sprzedaży Sklepu. To rzecz z gatunku tych, na jakich na pewno będą chcieli zaoszczędzić.

Sklep, jak nazywano go w firmie, był ekskluzywnym salonem sprzedaży w dziewiętnastowiecznym Berkeley Arcade tuż przy Piccadilly. Pasaż przyciągał turystów, sprzedawano tam elegancką biżuterię, wyroby ze skóry, szyte na miarę koszule i inne tego rodzaju luksusowe artykuły. Niewielki sklep Farrellów, o dużych oknach i oszklonych drzwiach, był uroczym miejscem. Oferował nie tylko wyroby firmy, lecz także zabiegi kosmetyczne twarzy. To tu miała swe biuro Florence. Cornelius przejął umowę najmu po swym ojcu, a Sklep uważano w firmie za najcenniejszy skarb. Nie przynosił żadnego dochodu.

– Mogą się zacząć zastanawiać – powiedział łagodnie Bertie, biorąc czwartego sandwicza – co zrobić z firmą. Chyba musimy pozwolić im na trochę swobody działania? Oni mają zrobić porządek w firmie, a nie tylko ładować w nią pieniądze.

Athina i Caro spojrzały na niego.

– Bertie, doskonale zdajemy sobie z tego sprawę – odparła Athina – ale musimy od początku jasno przedstawić nasze stanowisko. Inaczej oni zniszczą wszystko, co czyni House of Farrell tym, czym jest. A poza tym, Bertie, sądziłam, że lekarz radził ci trochę schudnąć.

– W zasadzie zgadzam się z Bertiem – oznajmiła Florence, sięgając po trzeciego sandwicza. Chciała w ten sposób zarówno okazać wsparcie Bertiemu, jak i zaspokoić swój apetyt, nieproporcjonalnie duży w stosunku do jej drobnej budowy.

– No cóż, ja się nie zgadzam – powiedziała Caro. – To dla nich wielka okazja. Zamierzają zarobić wielkie pieniądze na naszej marce. Mamy coś bardzo cennego. Nie możemy o tym zapominać.

– Tak cennego, że bank chce zakręcić kurek – rzucił Bertie. – Porter Bingham ratuje nas od tego. Mówię tylko, że na tym rzecz polega.

– Tak jest – potwierdziła Florence. – A Bertie ma rację. Co nie znaczy, że mamy poddać się bez walki.

To Bertie pierwszy zareagował na propozycję Porter Bingham. Otrzymał list zaadresowany do siebie jako dyrektora finansowego. Nadawca, Mike Russell, przedstawiwszy się jako wspólnik w Porter Bingham Private Equity, informował go, że przyglądając się ostatnio małym spółkom, zwrócił uwagę na House of Farrell i zastanawia się, czy pan Farrell byłby zainteresowany spotkaniem. Porter Bingham ma obecnie do zainwestowania trzysta sześćdziesiąt siedem milionów funtów i poszukuje firm, które dzięki odpowiedniemu wsparciu kierowniczemu przyspieszą rozwój swego biznesu.

Ponieważ House of Farrell w ogóle się nie rozwijała i trudno było mówić o przyspieszeniu, Bertie nie sądził, że Porter Bingham poważnie zainteresuje się firmą, wspomniał jednak o propozycji matce, która odniosła się do sprawy lekceważąco.

– Znam dobrze takich ludzi. Przychodzą, zaczynają rządzić i zanim się zorientujesz, firma nie jest już twoja. Nawet o tym nie myśl, Bertie, jak mawia twoja córka.

– Ale, mamo, ty chyba nie zdajesz sobie sprawy, w jakim opłakanym stanie jesteśmy. Uważam...

Athina spojrzała na syna ostro.

– Wolę patrzeć na to jak na przejściowe trudności. A my z pewnością nie będziemy się spieszyć z nawiązywaniem tego rodzaju skrajnie nierozsądnych kontaktów.

– Nie sądzę, że to są przejściowe trudności – odparł Bertie już bardziej stanowczym głosem. – Uważam...

– Bertie – powiedziała Athina. – Nie.

Dwa dni później dostała list z banku, w którym uprzejmie jej przypominano, że spółka House of Farrell przekroczyła debet i bank może w każdej chwili wystąpić o zwrot należnej sumy. Czy lady Farrell umówi się na spotkanie, aby przedyskutować sytuację?

Spotkanie nie należało do przyjemnych; było jasne, że bank może nasłać na firmę rewidentów i że może zostać ogłoszona niewypłacalność spółki. Athina chłodno oświadczyła, że rozważą stanowisko banku, lecz w drodze powrotnej Bertie po raz pierwszy dostrzegł w oczach matki błysk paniki. Na sugestię, że powinni się być może spotkać z ludźmi z Porter Bingham, Athina odpowiedziała dość niechętnym skinieniem głowy.

– Zgoda, Bertie, jeśli naprawdę myślisz, że to coś da. Osobiście bardzo w to wątpię.

Pierwsze spotkanie w lśniącej czystością głównej siedzibie Porter Bingham w City nie uspokoiło Athiny, która oznajmiła rozmówcom, że jeśli o nią chodzi, nie ma możliwości współpracy, i wyszła w połowie spotkania, zostawiając mocno zakłopotanego syna. Bezowocna wędrówka po znajomych z kręgów bankowych sprawiła jednak, że Athina zwróciła się do Mike’a za pośrednictwem nieszczęsnego Bertiego.

– Panie Farrell – zaczął Mike – bardzo się cieszę z poznania pańskiej matki. Potwierdziło to tylko mą opinię, że posiada ona, jak i państwo wszyscy, coś naprawdę wartościowego. Ona wie, czego chce i dokąd zmierza, a proszę mi wierzyć, jest to cecha, którą cenimy. Może spotkamy się jeszcze raz, w państwa biurze, z wami trojgiem, i porozmawiamy?

Na tym drugim spotkaniu Athina, czując się pewniej na własnym terenie, wykazała większą elastyczność i zgodziła się poznać Biancę na lunchu w sali konferencyjnej Porter Bingham. Bianca była czarująca – mówiąc o przedsięwzięciu, okazywała niemal taką samą pewność, jak i niepewność siebie, co nie tyle zaskarbiło jej aprobatę ze strony lady Farrell, ile nieco zmniejszyło niechęć. Do dzisiejszego spotkania prowadziła więc trudna i kręta droga, a jego celem było ustalenie wstępnych warunków.

To było długie popołudnie, ustalenia następowały bardzo powoli, cierpliwość obu stron była wystawiona na próbę. Podano herbatę, wysuwano i zbijano argumenty, proponowano i wycofywano ustępstwa, Pemberton i Rushword bez końca przywoływali względy proceduralne, kwestionowali najdrobniejsze szczegóły, odwoływali się do przeszłości i generalnie konsekwentnie przeciągali rozwiązanie sprawy.

Hugh i Mike wykazywali nadzwyczajną cierpliwość.

O szóstej wniesiono sherry, wszyscy odmówili. Minęła kolejna długa godzina.

Mike chrząknął.

– Myślę, że już czas – powiedział – przedyskutować kwestię udziałów. Jak sądzę, lady Farrell, pani stanowisko się nie zmieniło? Nadal obstaje pani przy większości udziałów?

– Absolutnie – oznajmiła Athina, obrzucając go stalowym spojrzeniem.

Hugh i Mike popatrzyli na siebie. Bianca dobrze znała takie sytuacje, już wcześniej była ich świadkiem. W grze w szachy to byłby szach, jeśli nie szach-mat.

– Lady Farrell – zaczął Mike, patrząc na Athinę; twarz miał zupełnie pozbawioną wyrazu – House of Farrell potrzebuje ogromnej inwestycji, jeśli ma uniknąć likwidacji. Co najmniej dziesięciu milionów funtów, jeśli ma odzyskać solidne podstawy, i kolejnych trzech milionów na rozwój w kierunku, który potrafi zaplanować Bianca. Czy naprawdę uważa pani, że powinniśmy zrobić to wszystko i nadal pozostawić państwu pakiet kontrolny?

– Tak – odparła Athina. – Tak uważam. Bez nas nie będzie House of Farrell, a pani Bailey nie będzie miała czego rozwijać.

Walter Pemberton chrząknął. Było oczywiste, że nadeszła chwila, na którą czekał.

– Nasze stanowisko co do większości udziałów nie podlega negocjacji. W żadnym wypadku.

Bianca siedziała podczas pertraktacji w milczeniu. Bawiło ją to przeciąganie liny, rejestrowała w myślach, kto wygrywał w ważniejszych sprawach, kto lepiej manipulował liczbami. Czekała na decydujący moment. Było już wpół do dziewiątej, a ją zdumiewało, że lady Farrell wyglądała tak świeżo i zachowała tak samo wyostrzony umysł jak siedem godzin wcześniej. Caro też się trzymała, choć ona brała niewielki udział w rozmowie. Florence wciąż była czujna, ale mówiła jeszcze mniej. Bertie był najwyraźniej najmniej ważnym członkiem rodziny; nikt nie pytał go o zdanie, a jeśli je wypowiedział, lady Farrell opryskliwie je odrzucała. Bianca zauważyła jednak jeszcze coś. Niektóre argumenty Bertiego – jeden dotyczył lokalizacji wytwórni, inny celowości przeniesienia biur – były rozsądne. Bertiego nie doceniano, nie powinno się pochopnie go skreślać.

– Dobrze – powiedział Mike Russell, odniósłszy po długiej dyskusji częściowe zwycięstwo w kwestii reorganizacji spółki. – Chyba do czegoś doszliśmy. Wciąż jednak musimy rozwiązać problem udziałów. Lady Farrell, czy pani nadal pozostaje przy swoim?

– Całkowicie. To jest nasza spółka i tak pozostanie.

– Może zostawimy państwa na chwilę? Hugh...

Mike i Hugh wyszli, Bianca została z Farrellami. Uśmiechnęła się.

– Piękny pokój – stwierdziła, omiatając wzrokiem wysokie okna, wspaniały edwardiański kominek, wyfroterowaną podłogę. – Chciałabym, żeby wszystkie sale posiedzeń były tak przyjemne.

– Jesteśmy dumni z naszych siedzib – przyznała Athina. – Mój mąż założył spółkę właśnie w tym pokoju. Przypuszczam, że nie była pani w naszym sklepie w Berkeley Arcade. To także wyjątkowe miejsce.

– Byłam, ale oglądałam go tylko z zewnątrz. Jest urzekający.

– A jego wartość dla marki jest nieoceniona – podkreśliła Athina – jeśli chodzi o wizerunek i lojalność klientów. Dziennikarz z „Vogue” napisał kiedyś, że tam bije serce Farrellów. Zastanawiam się, czy pani się z tym zgadza? – zapytała obronnym tonem.

– Lady Farrell, byłoby impertynencją z mojej strony zarówno zgodzić się, jak i nie zgodzić – powiedziała Bianca, uśmiechając się do Athiny. – Po prostu na tym etapie wiem jeszcze zbyt mało o House of Farrell, by pozwolić sobie na jakikolwiek komentarz. Myślę jednak, że to urocze miejsce. – Kolejny uśmiech przeznaczony był dla Florence. – To chyba pani kwatera główna. Z pewnością przyjemnie się tam pracuje.

– Tak właśnie jest.

Wrócili Mike i Hugh.

– W porządku – powiedział Mike – oto nasza propozycja, w ogólnym zarysie i w duchu kompromisu. Zachowacie państwo pięćdziesiąt jeden procent udziałów, my weźmiemy czterdzieści procent, a Bianca i nowy dyrektor finansowy, mianowany przez nas, podzielą się pozostałymi dziewięcioma procentami.

– Pani Bailey będzie miała udziały w spółce? Dlaczego ona ma dostać udziały? Myślałam, że będzie pracownikiem.

– Lady Farrell, zapewniam panią, że nie ma możliwości wejścia Bianki do zarządu, jeśli nie będzie miała udziałów. To jeden z podstawowych elementów umowy.

– Ale dlaczego?

– Ponieważ jest ona w końcu osobą, która będzie odpowiedzialna za zwiększenie dochodów spółki. A w istocie za jej uratowanie. Żadna pensja nie wynagrodzi jej wysiłków ani związanego z nimi ryzyka.

– Cóż, nie jestem pewna, czy możemy się na to zgodzić. Przekazanie panu udziałów jest oczywiście rozsądne. Także dyrektorowi finansowemu, który jak przypuszczam, będzie należał do pana zespołu. Inwestujecie w spółkę. Ale... – Athina rzuciła szybkie spojrzenie na Biancę – ...jak to się ma do niej?

Jeśli nawet Bianca w całym swoim życiu zawodowym nie została tak całkowicie i jawnie zlekceważona, w żaden sposób nie dała tego po sobie poznać. Pochyliła się do przodu, uśmiechnęła lekko do Athiny i powiedziała miłym, poważnym tonem:

– Lady Farrell, jeśli uzgodnimy dziś, że zostanę mianowana dyrektorem naczelnym spółki, zainwestuję w nią sto procent swego czasu, zaangażowania, zapału i wszystkich umiejętności. Moja reputacja będzie całkowicie zależna od reputacji House of Farrell. Całkowicie wierzę w tę firmę i wiem, że ma przyszłość, inaczej by mnie tu nie było, zapewniam panią. Uważam, że razem możemy dużo osiągnąć i przywrócić firmie świetność. Ale musimy działać razem. Potrzebuję pani zaangażowania, tak jak pani potrzebuje mojego. Muszę więc być częścią spółki, a nie tylko pracownikiem. Czy takie uzasadnienie wystarczy?

Krótka chwila zupełnej ciszy.

– Doskonale – odparła lady Farrell. – Zgodzimy się na to. Pod warunkiem, oczywiście, że reszta państwa oferty będzie zadowalająca.

Mike skinął głową.

– Miejmy nadzieję. W zamian wyłożymy pieniądze w formie udziałów i pożyczki na weksel. Jeśli spółka osiągnie wyniki gorsze od spodziewanych, pożyczka zostanie spłacona najpierw, a pozostała wartość przypadnie udziałowcom. Pożyczka będzie na piętnaście procent, ale to oznacza, że zachowacie państwo swoje udziały, a jeśli wierzycie w firmę House of Farrell i jej zdolność przetrwania, będziecie przygotowani na podjęcie ryzyka. Oddacie więcej udziałów, a oprocentowanie pożyczki będzie niższe. Proste.

Zapadło milczenie.

– Oczywiście – powiedziała w końcu Athina – musimy to jeszcze przedyskutować, przede wszystkim z naszymi prawnikami, ale chyba mamy już na czym budować. Spotkamy się w poniedziałek. Poproszę, by przyniesiono państwu płaszcze.

Wstała i wyszła na czele swej świty. Gdy przechodzili, Walter Pemberton uśmiechnął się łaskawie do Mike’a.

– Dobrze poszło – stwierdził Mike ze zmęczonym uśmiechem na twarzy, gdy drzwi zamknęły się za nimi. – Jesteśmy blisko. Trochę się denerwowałem, że ich prawnicy zepsują wszystko w ostatniej chwili.

– Nie sądzę, by Pemberton i Rushworth potrafili to zepsuć – odparł Hugh.

– To bardzo dobra umowa – dorzuciła Bianca. – Korzystna dla nas.

– Też tak myślę – przyznał skromnie Mike.

– Zdobyliśmy bardzo dobrą podstawę. Ta sprawa z pensją, połknęli to.

– Tak, myślałem, że ich prawnicy dopatrzą się uchybienia, ale...

– Skądże – powiedział Hugh. – Byli zbyt pochłonięci podziwianiem własnych talentów negocjacyjnych.

– Fascynujące – włączyła się Bianca – jak próżność odbiera zdrowy rozsądek, prawda? Nawet teraz nie mają pojęcia, w jakich są tarapatach. Są zbyt zajęci kurczowym trzymaniem się przeszłości i dawnych sukcesów. Jedynym, który wydawał się choć trochę rozumieć rzeczywistość, był Bertie. Zabawne. Na początku wyglądał na zupełnego idiotę.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: