Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dotknij mnie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Listopad 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dotknij mnie - ebook

Preston Drake, przystojny surfer, największy kobieciarz w Sea Breeze wciąż poluje na piękne studentki. Pewnego dnia odkrywa jednak, że starsze kobiety sporo by zapłaciły za widok jego pięknej twarzy i twardych jak skała mięśni. Kiedy wydaje mu się, że wszelkie problemy skończyły się wraz z jego dobrymi zarobkami, za które może utrzymać mamę i rodzeństwo, na jego drodze staje dziewczyna. Nie byle jaka dziewczyna. Amanda Hardy, delikatna i niewinna siostra jednego z jego przyjaciół, Marcusa, w Prestonie zakochana jest od dawna. Nie potrafi zrezygnować z chłopaka, przed którym każda matka przestrzega swoje córeczki. Dziewczyna wie, że kryje się w nim coś więcej niż tylko żigolak. Chce go lepiej poznać. Chce poznać jego tajemnice. Jak potoczą się ich losy? Czy Preston okaże się dobrym człowiekiem?

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-934-2
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

- Pro­log -

– A niech mnie, je­śli to nie mała Man­da, cała wy­stro­jo­na i go­to­wa do za­ba­wy.

Do­sko­na­ły mo­ment, żeby za­krztu­sić się wodą, któ­rą wła­śnie pi­łam. Za­kry­łam usta, by za­głu­szyć ka­szel i od­su­nę­łam gło­wę od cie­płe­go od­de­chu ła­sko­czą­ce­go moje ucho. Po­ja­wi­łam się tu dzi­siaj tyl­ko z jed­ne­go po­wo­du: żeby zo­ba­czyć Pre­sto­na Dra­ke’a. Czyż to nie wspa­nia­łe, że kie­dy wresz­cie zde­cy­do­wał się mnie za­uwa­żyć, ja za­czę­łam wy­plu­wać wła­sne płu­ca?

Chi­chot, któ­rym się za­no­sił, po­kle­pu­jąc mnie po ple­cach, ani tro­chę nie po­ma­gał.

– Prze­pra­szam, Aman­do, nie wie­dzia­łem, że moja obec­ność aż tak na cie­bie dzia­ła.

Kie­dy w koń­cu by­łam w sta­nie co­kol­wiek po­wie­dzieć, od­wró­ci­łam się w stro­nę fa­ce­ta, któ­ry już od kil­ku do­brych lat po­ja­wiał się w mo­ich noc­nych fan­ta­zjach. Całe to stro­je­nie się, żeby wy­glą­dać dziś obłęd­nie, po­szło na mar­ne. Pre­ston uśmie­chał się do mnie tak jak zwy­kle. Ba­wi­łam go. On nie wi­dział we mnie ni­ko­go poza młod­szą sio­strą swo­je­go naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la, Mar­cu­sa Har­dy’ego. Co za ba­nał. Ile ja się w ży­ciu na­czy­ta­łam ro­man­sów o dziew­czy­nie, któ­ra była bez­na­dziej­nie za­ko­cha­na w przy­ja­cie­lu swo­je­go bra­ta? Nie by­łam w sta­nie tego zli­czyć.

– Prze­stra­szy­łeś mnie. – Chcia­łam wy­ja­śnić swój na­gły atak kasz­lu.

Pre­ston prze­chy­lił bu­tel­kę piwa i upił łyk, nie od­ry­wa­jąc ode mnie wzro­ku.

– Je­steś pew­na, że to nie mój sek­sow­ny głos szep­czą­cy ci do ucha spo­wo­do­wał ten chwi­lo­wy brak tle­nu?

Tak, pew­nie o to wła­śnie cho­dzi­ło. Ale fa­cet wie­dział, że jest pięk­ny. Nie mia­łam za­mia­ru jesz­cze bar­dziej pom­po­wać jego ego. Skrzy­żo­wa­łam ra­mio­na i przy­ję­łam obron­ną pozę. Ni­g­dy nie wie­dzia­łam, jak mam roz­ma­wiać z Pre­sto­nem albo co mu po­wie­dzieć. Ba­łam się, że gdy spoj­rzy mi w oczy, zo­ba­czy, że kie­dy za­my­kam je w nocy, wy­obra­żam so­bie wszyst­kie nie­grzecz­ne rze­czy, ja­kie mo­gła­bym z nim ro­bić.

– Cho­le­ra ja­sna, Man­da – mruk­nął ni­skim, sek­sow­nym gło­sem, opusz­cza­jąc wzrok na moje pier­si.

Mia­łam dziś na so­bie bia­łą bluz­kę z du­żym de­kol­tem i do­sko­na­ły sta­nik push-up, a to wszyst­ko w na­dziei, że Pre­ston wresz­cie za­uwa­ży, jak do­ro­słam. Poza tym wie­dzia­łam, że lubi pier­si. To było ja­sne, zwa­żyw­szy na to, z ja­ki­mi la­ska­mi rand­ko­wał… No do­brze, tak wła­ści­wie to nie cho­dził na rand­ki. On je bzy­kał. Moje cyc­ki nie były duże, ale do­bry sta­nik i od­po­wied­nia poza spra­wia­ły, że nie wy­da­wa­ły się ta­kie naj­gor­sze.

– To na­praw­dę bar­dzo ład­na ko­szul­ka.

On na­praw­dę na mnie pa­trzył. Albo na nie, ale one były czę­ścią mnie, więc wy­cho­dzi­ło na to samo.

– Dzię­ku­ję – od­par­łam nor­mal­nym to­nem, któ­ry zdra­dzał jed­nak, że mój od­dech był nie­co przy­spie­szo­ny.

Pre­ston zro­bił krok do przo­du, zmniej­sza­jąc i tak nie­wiel­ką już od­le­głość mię­dzy nami. Jego wzrok wciąż sku­pio­ny był na moim de­kol­cie, któ­ry wy­pi­na­łam dla lep­sze­go efek­tu.

– Ale może jed­nak wło­że­nie ta­kiej bluz­ki nie było naj­lep­szym po­my­słem? – Jego ni­ski głos spo­wo­do­wał, że za­drża­łam. – O cho­le­ra, dziew­czy­no, nie rób tego. Nie drżyj. – Jego wiel­ka dłoń do­tknę­ła mo­jej ta­lii. Kciu­kiem mu­snął mój brzuch, de­li­kat­nie uno­sząc mi przy tym ko­szul­kę. – Piję dzi­siaj od czwar­tej, skar­bie. Mu­sisz mnie ode­pchnąć i po­go­nić, bo wąt­pię, że­bym sam zdo­łał się po­wstrzy­mać.

Jęk­nę­łam ci­chut­ko. Och tak. Czy już po­win­nam za­cząć go bła­gać?

Pre­ston pod­niósł wzrok i spoj­rzał mi w oczy. Dłu­gie, ja­sne wło­sy, w któ­re każ­da dziew­czy­na chcia­ła wpleść pal­ce, opa­dły mu na oko. Nie mo­głam się po­wstrzy­mać. Się­gnę­łam dło­nią i za­ło­ży­łam mu nie­sfor­ny ko­smyk za ucho. Za­mknął oczy i wy­dał z sie­bie ci­chy po­mruk sa­tys­fak­cji.

– Man­da, je­steś na­praw­dę uro­cza. Ku­rew­sko słod­ka, ale ja nie je­stem ty­pem go­ścia, do któ­re­go po­win­naś się zbli­żać. – Mó­wił pra­wie szep­tem, a jego oczy wpa­try­wa­ły się we mnie in­ten­syw­nie. Za­uwa­ży­łam, że były nie­co szklą­ce, co tyl­ko po­twier­dza­ło, że tro­chę za dużo dziś wy­pił.

– Je­stem dużą dziew­czyn­ką i sama mogę za­de­cy­do­wać o tym, komu po­zwo­lę się do sie­bie zbli­żyć – od­par­łam, zmie­nia­jąc po­zy­cję tak, by miał jesz­cze lep­szy wi­dok na mój de­kolt, gdy­by tyl­ko ze­chciał.

– Hmmm, wi­dzisz, my­ślę, że wła­śnie tu się my­lisz, bo ta­kie nie­win­ne i czy­ste cia­ła jak two­je nie po­win­ny ku­sić fa­ce­tów, któ­rzy szu­ka­ją tyl­ko ko­lej­nej go­rą­cej la­ski do pie­prze­nia.

Nie wiem dla­cze­go, ale pod­nie­ca­ło mnie, gdy z peł­nych, ró­żo­wych ust Pre­sto­na wy­cho­dzi­ło sło­wo „pie­przyć”. Ten fa­cet był po pro­stu zbyt ład­ny. Za­wsze taki był. Miał zbyt dłu­gie rzę­sy i zbyt kształt­ną twarz, któ­re w po­łą­cze­niu z usta­mi i wło­sa­mi two­rzy­ły po­ra­ża­ją­ce po­łą­cze­nie.

– Może nie je­stem aż tak nie­win­na, jak ci się wy­da­je? – po­wie­dzia­łam w na­dziei, że nie przy­ła­pie mnie na kłam­stwie. Chcia­łam być jed­ną z tych nie­grzecz­nych dziew­czy­nek, któ­re bez opo­rów za­bie­rał za ku­li­sy i bzy­kał przy ścia­nie.

Pre­ston po­chy­lił się i de­li­kat­nie mu­snął usta­mi od­kry­tą skó­rę na moim ra­mie­niu.

– Chcesz mi po­wie­dzieć, że ktoś na­cie­szył się już tą sło­dy­czą?

Nie.

– Tak – od­po­wie­dzia­łam.

– Prze­jedź się ze mną – szep­nął mi do ucha, po czym lek­ko je przy­gryzł i de­li­kat­nie po­cią­gnął.

– Okej.

Pre­ston od­su­nął się i ski­nął w stro­nę drzwi.

– Chodź­my.

To praw­do­po­dob­nie nie był naj­lep­szy po­mysł. Je­śli Rock, De­way­ne albo któ­ry­kol­wiek z przy­ja­ciół mo­je­go bra­ta nas zo­ba­czy, wkro­czą do ak­cji, by zni­we­czyć co­kol­wiek mia­ło się za­raz wy­da­rzyć. A ja chcia­łam, żeby to się wy­da­rzy­ło. Sa­mot­ne, noc­ne ma­rze­nia o Pre­sto­nie Dra­ke’u po­wo­li sta­wa­ły się nud­ne. Pra­gnę­łam cie­le­sno­ści. Za­sta­na­wia­łam się, dla­cze­go Pre­ston nie prze­my­ślał bar­dziej na­sze­go wspól­ne­go wyj­ścia z baru. Czyż­by chciał, by­śmy zo­sta­li przy­ła­pa­ni? Rzu­ci­łam okiem w kie­run­ku na­sze­go sto­li­ka i zo­ba­czy­łam, że Rock kom­plet­nie nie zwra­ca na nas uwa­gi. De­way­ne pu­ścił mi oczko, po czym wró­cił do za­ba­wia­nia roz­mo­wą ja­kiejś dziew­czy­ny.

Spoj­rza­łam na bar­ma­na.

– Mu­szę naj­pierw za­pła­cić ra­chu­nek.

Pre­ston pchnął mnie w kie­run­ku drzwi.

– Ja zaj­mę się two­im ra­chun­kiem. Idź do mo­je­go je­epa.

Okej. Do­brze. Chcia­łam wsiąść do jego wozu. No i dzię­ki temu, że pój­dę pierw­sza, nikt nie zo­ba­czy, że wy­cho­dzi­my stąd ra­zem. Przy­tak­nę­łam i ru­szy­łam do wyj­ścia, czu­jąc się tak, jak­bym wy­gra­ła na lo­te­rii.

Roz­glą­da­jąc się po par­kin­gu, za­czę­łam szu­kać jego sa­mo­cho­du. Kie­dy nie zna­la­złam go przed wej­ściem głów­nym, po­szłam na tyły knaj­py, by spraw­dzić, czy nie za­par­ko­wał przy­pad­kiem na tam­tej­szym par­kin­gu. Mało kto tak ro­bił, po­nie­waż plac nie był oświe­tlo­ny.

Wcho­dząc w ciem­ność, za­sta­na­wia­łam się, czy to aby na pew­no do­bry po­mysł. Dziew­czy­na nie po­win­na prze­by­wać tu­taj sama o tej po­rze. Może jed­nak po­win­nam wró­cić na oświe­tlo­ną część par­kin­gu?

– Nie wy­co­fuj się te­raz. Sza­le­ję na samą myśl o tym. – Ra­mio­na Pre­sto­na owi­nę­ły się wo­kół mo­jej ta­lii i przy­cią­gnę­ły mnie do jego kla­ty. Jego dło­nie ru­szy­ły w górę i wkrót­ce przy­kry­ły moje pier­si. Ści­snął je, po czym po­cią­gnął moją bluz­kę w dół, tak że mógł po­czuć od­kry­tą skórę mo­je­go de­kol­tu.

– Słod­ki Boże Wszech­mo­gą­cy, praw­dzi­we są ta­kie nie­sa­mo­wi­te w do­ty­ku – za­mru­czał.

Nie mo­głam za­czerp­nąć po­wie­trza. Pre­ston mnie do­ty­kał. Chcia­łam, by zro­bił o wie­le wię­cej. Się­gnę­łam w górę i roz­pię­łam gu­zi­ki swo­jej bluz­ki. Szyb­ko zna­la­złam przed­nie za­pię­cie sta­ni­ka i je rów­nież roz­pię­łam, do­pó­ki jesz­cze mia­łam na to od­wa­gę. By­li­śmy na środ­ku bar­dzo ciem­ne­go par­kin­gu, a ja za­cho­wy­wa­łam się jak to­tal­na zdzi­ra.

– Cho­le­ra, skar­bie. Pa­kuj ten swój ty­łek do je­epa – wark­nął Pre­ston, po­py­cha­jąc mnie o kil­ka kro­ków do przo­du, po czym, trzy­ma­jąc mnie za bio­dra, skie­ro­wał nas na lewo. Na­gle przed nami po­ja­wił się jego wóz. By­łam pra­wie pew­na, że nie po­win­ni­śmy ro­bić tego w je­epie.

– Czy mo­że­my, hmm, zro­bić to tu­taj? – za­py­ta­łam, kie­dy ob­ró­cił mnie twa­rzą do sie­bie. Na­wet w ciem­no­ściach jego ja­sne wło­sy były wy­raź­nie wi­docz­ne. Po­wie­ki miał lek­ko przy­mru­żo­ne, a dłu­gie rzę­sy pra­wie do­ty­ka­ły jego po­licz­ków.

– Co zro­bić, skar­bie? Co chcesz ro­bić? Bo przez to, że po­ka­za­łaś mi te swo­je cy­cusz­ki, nie­co stra­ci­łem ro­zum. – Przy­ci­snął mnie do sa­mo­cho­du, po­chy­lił gło­wę i wziął mój su­tek do ust. Naj­pierw za­czął moc­no ssać, by po chwi­li mu­snąć go ję­zy­kiem.

Nikt ni­g­dy nie ca­ło­wał mo­ich pier­si. Na­praw­dę nie spo­dzie­wa­łam się więc na­głej eks­plo­zji w mo­ich majt­kach i gło­śne­go wy­krzy­ki­wa­nia jego imie­nia. Gło­wę mia­łam opar­tą o szy­bę, a ko­la­na kom­plet­nie się pode mną ugię­ły. Dło­nie Pre­sto­na za­ci­śnię­te na mo­jej ta­lii ura­to­wa­ły mnie od spek­ta­ku­lar­ne­go upad­ku na żwir.

– Kur­wa mać – wark­nął.

Za­czę­łam go prze­pra­szać, ale on ujął dłoń­mi mój ty­łek i ode­rwał mnie od zie­mi. Zła­pa­łam go za ra­mio­na i oplo­tłam nogi wo­kół jego ta­lii z oba­wy, że mnie upu­ści.

– Gdzie idzie­my? – za­py­ta­łam, kie­dy ru­szy­li­śmy w głąb par­kin­gu. Czy ja go roz­zło­ści­łam?

– Za­bie­ram twój sek­sow­ny ty­łek, że­bym mógł cię ro­ze­brać i wło­żyć ku­ta­sa w tę two­ją cia­sną cip­kę. Nie mo­żesz ro­bić ta­kich rze­czy, a po­tem ocze­ki­wać, że fa­cet bę­dzie się kon­tro­lo­wać. To tak nie dzia­ła, mała.

Pre­ston bę­dzie mnie „pie­przył”. Wresz­cie. Nie do koń­ca chcia­łam, żeby mó­wił o tym w ten spo­sób, kie­dy już to zro­bi­my, ale on nie był ty­pem, któ­re­go krę­cą róże i świa­tło świec. Jemu cho­dzi­ło o przy­jem­ność. Wie­dzia­łam o tym.

Pre­ston się­gnął dło­nią i otwo­rzył znaj­du­ją­ce się za mną drzwi. We­szli­śmy do ciem­ne­go i nie­co chłod­ne­go po­miesz­cze­nia.

– Gdzie my je­ste­śmy? – za­py­ta­łam, gdy po­sa­dził mnie na ja­kimś pu­dle.

– W kan­cia­pie za ma­ga­zy­nem. Jest okej. Już z nie­go ko­rzy­sta­łem.

Już z nie­go ko­rzy­stał? Och.

Le­d­wo wi­dzia­łam go w tych ciem­no­ściach, ale po za­ry­sie jego ru­chów do­my­śli­łam się, że się roz­bie­ra. Naj­pierw zdjął ko­szul­kę. Chcia­łam zo­ba­czyć jego tors. Sły­sza­łam od dziew­czyn plot­ku­ją­cych po mie­ście, że miał je­den z naj­lep­szych brzu­chów, ja­kie kie­dy­kol­wiek wi­dzia­ły. Plot­ka gło­si­ła, że spa­ła z nim na­wet pani Gun­ner, żona jed­ne­go z człon­ków rady mia­sta. Ja jed­nak w to nie wie­rzy­łam. Był zbyt przy­stoj­ny, żeby spać z kimś w jej wie­ku. Na­gle usły­sza­łam sze­lest. Wła­śnie mia­łam za­py­tać, co to było, kie­dy zro­zu­mia­łam, że otwie­rał pre­zer­wa­ty­wę.

Dło­nie Pre­sto­na za­czę­ły do­ty­kać we­wnętrz­nej stro­ny mo­ich ud, a mnie na­tych­miast prze­sta­ła ob­cho­dzić pani Gun­ner, po­dob­nie jak po­zo­sta­łe plot­ki na te­mat jego ży­cia sek­su­al­ne­go.

– Roz­łóż je. – Jego sek­sow­ne po­le­ce­nie na­tych­miast wy­wo­ła­ło ocze­ki­wa­ny efekt. Po­zwo­li­łam swo­im no­gom opaść na boki. Jego dłoń mo­men­tal­nie prze­śli­zgnę­ła się wy­żej, do­cie­ra­jąc aż do mo­ich maj­tek. Jed­nym pal­cem mu­snął mnie tam, gdzie naj­bar­dziej tego prag­nę­łam. – Te maj­tecz­ki są prze­mo­czo­ne. – Apro­ba­ta w jego gło­sie zła­go­dzi­ła po­czu­cie za­wsty­dze­nia, ja­kie mo­gła­bym od­czu­wać po ta­kim ko­men­ta­rzu. Obie­ma dłoń­mi chwy­cił za moje majt­ki i po­cią­gnął je w dół, aż zna­la­zły się na wy­so­ko­ści ko­stek. Pre­ston kuc­nął i zdjął je przez moje wy­so­kie szpil­ki. Po­tem wstał i po­chy­lił się w moją stro­nę.

– Za­cho­wam je so­bie.

Moje majt­ki?

– Po­łóż się – roz­ka­zał, na­chy­la­jąc się nade mną jesz­cze bar­dziej.

Ręką się­gnę­łam za sie­bie, by się upew­nić, że pu­dło jest wy­star­cza­ją­co duże, bym mo­gła się na nim swo­bod­nie po­ło­żyć.

– Masz mnó­stwo miej­sca, Man­da. Po­łóż się – po­wtó­rzył.

Nie chcia­łam, żeby zmie­nił zda­nie albo na­gle się opa­mię­tał, zro­bi­łam więc tak, jak ka­zał. Pu­dło naj­wy­raź­niej było bar­dzo wy­trzy­ma­łe, wy­pcha­ne czymś twar­dym i cięż­kim, po­nie­waż jak do­tąd nie po­ja­wi­ło się na nim ani jed­no wgnie­ce­nie.

Pre­ston zbli­żył swo­je war­gi do mo­ich. By­łam przy­go­to­wa­na na nasz pierw­szy po­ca­łu­nek, kie­dy na­gle się za­trzy­mał. Jego usta uno­si­ły się nad mo­imi przez kil­ka se­kund, po czym od­su­nął twarz i za­czął ca­ło­wać moją szy­ję. Co się wła­śnie wy­da­rzy­ło? Czy mój od­dech był nie­świe­ży? Prze­cież chwi­lę temu, w ba­rze, zja­dłam mię­tów­kę. De­li­kat­ne liź­nię­cia i uką­sze­nia, ja­kie skła­dał na moim oboj­czy­ku, spra­wia­ły, że trud­no było mi się na tym sku­pić. Po chwi­li opu­ścił nie­co bio­dra i za­ka­sał moją spód­ni­cę wy­so­ko do góry. Nie mia­łam zbyt wie­le cza­su, by się przy­go­to­wać, za­nim za­czął we mnie wcho­dzić.

– Cia­sno, kur­wa mać, tak strasz­nie cia­sno – wy­szep­tał, a jego cia­łem wstrzą­snął dreszcz, spra­wia­jąc, że ostry ból mię­dzy mo­imi no­ga­mi stał się nie­co ła­twiej­szy do znie­sie­nia.

– Nie mogę się dłu­żej po­wstrzy­my­wać, Man­da. Pie­przyć to… nie mogę.

Po­czu­łam prze­szy­wa­ją­cy ból, krzyk­nę­łam i za­czę­łam się pod nim wier­cić. Pre­ston na prze­mian klął i mru­czał moje imię, cią­gle się we mnie po­ru­sza­jąc. Ból na­gle za­czął ma­leć i po­czu­łam pierw­sze dresz­cze roz­ko­szy.

– ACHHHH, o cho­le­ra – wy­ję­czał wresz­cie, a jego cia­ło za­drża­ło. Nie by­łam pew­na, co się wła­ści­wie sta­ło, ale wnio­sku­jąc po jego ci­chych ję­kach, spra­wi­ło mu to przy­jem­ność.

Kie­dy prze­stał się ru­szać, a jego twar­dy czło­nek za­czął się kur­czyć, zro­zu­mia­łam, że już po wszyst­kim. Pre­ston dźwi­gnął się na rę­kach i po­wo­li za­czął się ze mnie wy­su­wać, klnąc przy tym nie­mi­ło­sier­nie. Od­su­nął się ode mnie i z tego, co uda­ło mi się do­strzec, za­czął za­kła­dać ko­szul­kę. Już?

Usia­dłam pro­sto i po­pra­wi­łam spód­ni­cę. To, że by­łam przed nim cał­ko­wi­cie od­sło­nię­ta, na­gle na­bra­ło dla mnie zna­cze­nia. Kie­dy usły­sza­łam za­mek jego dżin­sów, szyb­ko za­ło­ży­łam sta­nik i za­czę­łam za­pi­nać bluz­kę.

– Man­da. – Jego głos brzmiał smut­no. – Prze­pra­szam.

Otwo­rzy­łam usta, by za­py­tać, za co wła­ści­wie prze­pra­sza, sko­ro sama pro­si­łam się o to, co przed chwi­lą zro­bi­li­śmy, ale on na­gle otwo­rzył drzwi i uciekł w ciem­ność.- Roz­dział I -

Trzy mie­sią­ce póź­niej…

Pre­ston

Ostat­ni sto­pień był prze­gni­ły. Mu­sia­łem ko­niecz­nie wpi­sać to na swo­ją li­stę pil­nych rze­czy do zro­bie­nia. Gdy­bym to zi­gno­ro­wał, za­pew­ne któ­reś z dzie­cia­ków skoń­czy­ło­by ze skrę­co­ną kost­ką albo jesz­cze go­rzej – ze zła­ma­ną nogą. Omi­ja­jąc go, po­ko­na­łem resz­tę scho­dów pro­wa­dzą­cych do przy­cze­py mo­jej mat­ki.

Mi­nął ty­dzień, od­kąd by­łem tu po raz ostat­ni. Fa­cet mamy był wte­dy pi­ja­ny i skoń­czy­ło się na tym, że mu przy­ło­ży­łem, kie­dy na­zwał moją sied­mio­let­nią sio­strę Da­isy za­faj­dań­cem za to, że wy­la­ła szklan­kę soku po­ma­rań­czo­we­go. Roz­wa­li­łem mu war­gę. Mama na­wrzesz­cza­ła na mnie i ka­za­ła mi się wy­no­sić. Stwier­dzi­łem, że ty­dzień to wy­star­cza­ją­co dużo cza­su, by ochło­nę­ła.

Na­gle drzwi z mo­ski­tie­rą otwo­rzy­ły się sze­ro­ko i przy­wi­tał mnie wiel­ki, szczer­ba­ty uśmiech.

– Pre­ston przy­je­chał! – krzyk­nął Brent, mój ośmio­let­ni brat, po czym wtu­lił się w moje nogi.

– Sie­ma, ko­le­go, co sły­chać? – za­py­ta­łem, nie mo­gąc od­wza­jem­nić uści­sku. W rę­kach trzy­ma­łem siat­ki z za­ku­pa­mi na cały ty­dzień.

– Ku­pił je­dze­nie – oświad­czył Jim­my, mój je­de­na­sto­let­ni brat, po czym wy­szedł za próg i się­gnął po trzy­ma­ne prze­ze mnie tor­by.

– Z tymi so­bie po­ra­dzę, ale w je­epie jest ich wię­cej. Za­bierz je z wozu, tyl­ko uwa­żaj na ostat­ni sto­pień. Za­raz pęk­nie. Mu­szę go na­pra­wić.

Jim­my przy­tak­nął i po­pę­dził w stro­nę sa­mo­cho­du.

– Ku­pi­łeś mi to Fwo­oty Peb­bles*, któ­re łu­bie? – za­py­ta­ła Da­isy, kie­dy wsze­dłem do sa­lo­nu. Da­isy mia­ła pro­ble­my z mó­wie­niem. Wi­ni­łem o to mat­kę i jej brak za­in­te­re­so­wa­nia wła­sny­mi dzieć­mi.

* Fru­ity Peb­bles – płat­ki śnia­da­nio­we o sma­ku owo­co­wym.

– Tak, Da­isy May, ku­pi­łem ci dwa pu­deł­ka – za­pew­ni­łem ją i ru­szy­łem po wy­bla­kłym nie­bie­skim dy­wa­nie, by odło­żyć tor­by na ku­chen­ny blat.

To miej­sce cuch­nę­ło dy­mem pa­pie­ro­so­wym i bru­dem.

– Mamo? – za­wo­ła­łem. Wie­dzia­łem, że była w domu. Na po­dwór­ku stał jej sta­ry che­vel­le. Nie po­zwo­lę jej mnie uni­kać. Zbli­żał się ter­min za­pła­ty czyn­szu. Po­trze­bo­wa­łem też resz­ty ra­chun­ków, któ­re przy­szły do domu pocz­tą.

– Ona psi – wy­szep­ta­ła Da­isy.

Nie mo­głem po­wstrzy­mać gry­ma­su nie­za­do­wo­le­nia. Ona wiecz­nie spa­ła. A jak nie spa­ła, to piła.

– Ku­tas zo­sta­wił ją wczo­raj. Od tam­tej pory się fo­szy – uzu­peł­nił Jim­my, od­kła­da­jąc na blat ko­lej­ne tor­by.

I bar­dzo do­brze. Gość był zwy­kłym na­cią­ga­czem. Gdy­by nie dzie­cia­ki, ni­g­dy wię­cej nie po­sta­wił­bym sto­py w tym miej­scu. Ale to mama spra­wu­je nad nimi cał­ko­wi­tą opie­kę, po­nie­waż w Ala­ba­mie o ile masz dach nad gło­wą i nie je­steś agre­syw­ny wzglę­dem dzie­ci, mo­żesz je za­trzy­mać. Strasz­nie to po­pie­przo­ne.

– Pszy­nio­słeś czy li­te­ry mle­ka? – za­py­ta­ła Da­isy z nie­do­wie­rza­niem, gdy wy­cią­gną­łem z tor­by trzy li­tro­we bu­tel­ki.

– Oczy­wi­ście, że tak. Jak bez tego masz za­miar zjeść dwa pu­deł­ka płat­ków? – za­py­ta­łem, na­chy­la­jąc się do niej i spo­glą­da­jąc jej pro­sto w oczy.

– Pwe­ston, ja chy­ba nie na­pi­je wszyst­kich czech – od­par­ła szep­tem.

Cho­le­ra, była na­praw­dę uro­cza.

Zmierz­wi­łem jej brą­zo­we loki i wy­pro­sto­wa­łem się.

– No cóż, zda­je się, że bę­dziesz mu­sia­ła po­dzie­lić się z chło­pa­ka­mi.

Da­isy przy­tak­nę­ła po­waż­nie, jak­by zga­dza­ła się ze mną, że fak­tycz­nie jest to do­bry po­mysł.

– Ku­pi­łeś ro­lad­ki piz­zo­we! TAK! Hur­ra! – wi­wa­to­wał Jim­my, wy­cią­ga­jąc z tor­by swój ulu­bio­ny sma­ko­łyk, po czym po­biegł scho­wać go do za­mra­żar­ki.

Ich ra­dość, wy­wo­ła­na czymś tak zwy­czaj­nym jak je­dze­nie, spra­wi­ła, że cała resz­ta wy­da­wa­ła się bar­dziej zno­śna. Kie­dy by­łem w ich wie­ku, całe ty­go­dnie po­tra­fi­łem prze­trwać na bia­łym pie­czy­wie i wo­dzie. Mamy nie ob­cho­dzi­ło to, czy ja­dłem. Gdy­by nie mój naj­lep­szy przy­ja­ciel, Mar­cus Har­dy, i to, że każ­de­go dnia dzie­lił się ze mną swo­im lun­chem, pew­nie umarł­bym z nie­do­ży­wie­nia. Nie po­zwo­lę, żeby to się po­wtó­rzy­ło.

– Chy­ba ci mó­wi­łam, że­byś się stąd wy­no­sił. Przy­spo­rzy­łeś mi już wy­star­cza­ją­co dużo pro­ble­mów. Prze­go­ni­łeś Ran­dy’ego. Od­szedł. Nie mogę go wi­nić, sko­ro bez po­wo­du zła­ma­łeś mu nos. – Mama już nie spa­ła.

Odło­ży­łem do szaf­ki ostat­nią pusz­kę ra­vio­li i od­wró­ci­łem się w jej stro­nę. Mia­ła na so­bie po­pla­mio­ny szla­frok – któ­ry kie­dyś był bia­ły, te­raz miał ko­lor pra­wie cie­li­sty. Jej wło­sy były skoł­tu­nio­ne i roz­czo­chra­ne, a tusz, któ­ry na­ło­ży­ła kil­ka dni temu, te­raz mia­ła roz­ma­za­ny pod ocza­mi. Ta ko­bie­ta była je­dy­nym ro­dzi­cem, ja­kie­go mia­łem. Cud, że do­ży­łem do­ro­sło­ści.

– Wi­taj, mamo – od­par­łem i zła­pa­łem za pu­deł­ko se­ro­wych kra­ker­sów.

– Prze­ku­pu­jesz ich je­dze­niem. Ty mały gnoj­ku. Ko­cha­ją cię tyl­ko dla­te­go, że kar­misz ich tym wy­szu­ka­nym żar­ciem. Po­tra­fię na­kar­mić wła­sne dzie­ci. Nie ma po­trze­by ich roz­piesz­czać – wy­mam­ro­ta­ła, szu­ra­jąc go­ły­mi sto­pa­mi do naj­bliż­sze­go krze­sła i sia­da­jąc na nim.

– Za­nim wyj­dę, za­pła­cę za czynsz, ale wiem, że masz jesz­cze inne ra­chun­ki. Gdzie one są?

Się­gnę­ła po pacz­kę pa­pie­ro­sów le­żą­cych w po­piel­nicz­ce na środ­ku sto­łu.

– Ra­chun­ki są na lo­dów­ce. Cho­wa­łam je przed Ran­dym, bo go wku­rza­ły.

Wspa­nia­le. Ra­chun­ki za prąd i wodę wku­rza­ły tego fa­ce­ta. Moja mama na­praw­dę wie­dzia­ła, jak ich wy­bie­rać.

– Och, Pwe­ston, czy mogę jeść jed­ną te­raz? – za­py­ta­ła Da­isy, trzy­ma­jąc w dło­ni po­ma­rań­czę.

– Oczy­wi­ście, że mo­żesz. Daj, obio­rę ci ją – od­par­łem, wy­cią­ga­jąc rękę po owoc.

– Prze­stań ją niań­czyć. Przy­cho­dzisz tu i we wszyst­kim ją wy­rę­czasz, a po­tem so­bie idziesz i to ja mu­szę się zaj­mo­wać jej roz­piesz­czo­nym tył­kiem. Ona musi wresz­cie do­ro­snąć i sama się sobą zaj­mo­wać. – Gorz­kie sło­wa mamy nie były ni­czym no­wym. Jed­nak kie­dy ob­ser­wo­wa­łem, jak oczy Da­isy wy­peł­nia­ją się łza­mi, któ­re bę­dzie pró­bo­wa­ła po­wstrzy­mać za­pew­ne w oba­wie przed ude­rze­niem, krew się we mnie za­go­to­wa­ła.

Na­chy­li­łem się i po­ca­ło­wa­łem ją w czu­bek gło­wy, po czym wzią­łem od niej po­ma­rań­czę i ob­ra­łem ją. Kon­fron­ta­cja z mamą tyl­ko by wszyst­ko po­gor­szy­ła. Kie­dy stąd wyj­dę, to na Jim­mym bę­dzie spo­czy­wał obo­wią­zek pil­no­wa­nia, by Da­isy była bez­piecz­na. Opusz­cza­nie ich nie było dla mnie ła­twe, ale nie mia­łem ta­kiej kasy, któ­ra po­zwo­li­ła­by mi iść z tym do sądu. A styl ży­cia, jaki wy­bra­łem, by mieć pew­ność, że ni­cze­go im nie za­brak­nie, z pew­no­ścią nie spo­tka się z apro­ba­tą sę­dzie­go. Szan­se na to, że kie­dy­kol­wiek będę mógł się nimi za­opie­ko­wać, były ra­czej mar­ne. Naj­lep­sze, co mo­głem w tej sy­tu­acji ro­bić, to przy­jeż­dżać tu raz w ty­go­dniu, by ich na­kar­mić i upew­nić się, że mają po­pła­co­ne ra­chun­ki. Nie by­łem w sta­nie prze­by­wać z mamą pod jed­nym da­chem dłu­żej niż przez te kil­ka chwil w ty­go­dniu.

– Kie­dy Da­isy ma ko­lej­ną wi­zy­tę u le­ka­rza? – za­py­ta­łem, chcąc zmie­nić te­mat i do­wie­dzieć się, kie­dy mam przy­je­chać po małą.

– Chy­ba w ze­szłym ty­go­dniu. Dla­cze­go sam nie za­dzwo­nisz do le­ka­rza, żeby się do­wie­dzieć, sko­ro aż tak się o nią mar­twisz? Ona nie jest cho­ra. Tyl­ko le­ni­wa.

Do­koń­czy­łem obie­ra­nie po­ma­rań­czy, wzią­łem ręcz­nik pa­pie­ro­wy i po­da­łem wszyst­ko sio­strze.

– Cien­ki, Pwe­ston.

Przy­kuc­ną­łem, by spoj­rzeć jej pro­sto w oczy.

– Nie ma za co. Zjedz całą. Jest bar­dzo zdro­wa. Je­stem pe­wien, że Jim­my wyj­dzie z tobą na we­ran­dę, je­śli chcesz.

Da­isy skrzy­wi­ła się i na­chy­li­ła w moją stro­nę.

– Jim­my nie wyj­dzie na dwół, bo obok miesz­ka Bec­ky Ann. On myl­si, że ona jest ład­na.

Uśmie­cha­jąc się, spoj­rza­łem na Jim­my’ego, któ­ry za­lał się ru­mień­cem.

– Cho­le­ra, Da­isy, mu­sia­łaś mu wszyst­ko wy­pa­plać?

– Uwa­żaj, co mó­wisz przy sio­strze – ostrze­głem go i wsta­łem. – Nie ma się cze­go wsty­dzić, to nor­mal­ne, że uwa­żasz ja­kąś dziew­czy­nę za ład­ną.

– Nie słu­chaj go. On co wie­czór do­bie­ra się do in­nych maj­tek. Zu­peł­nie jak kie­dyś jego oj­ciec. – Mama uwiel­bia­ła ro­bić ze mnie tego złe­go na oczach dzie­cia­ków.

Jim­my uśmiech­nął się sze­ro­ko.

– Wiem. Jak do­ro­snę, będę taki jak Pre­ston.

Pac­ną­łem go po gło­wie.

– Trzy­maj go le­piej w spodniach, chłop­cze.

Jim­my za­śmiał się we­so­ło i ru­szył w kie­run­ku drzwi.

– Chodź, Da­isy May. Pój­dę z tobą na chwi­lę na po­dwór­ko.

Na­wet nie zer­k­ną­łem już wię­cej na mat­kę, od­kła­da­jąc resz­tę za­ku­pów do lo­dów­ki i za­bie­ra­jąc z niej ra­chun­ki. Brent sie­dział ci­chut­ko na krze­śle ba­ro­wym i uważ­nie mnie ob­ser­wo­wał. Za­nim wyj­dę, po­wi­nie­nem po­świę­cić mu choć chwi­lę. Był środ­ko­wym dziec­kiem, tym, któ­re nie kon­ku­ro­wa­ło z ro­dzeń­stwem o moją uwa­gę. Spe­cjal­nie po­zo­sta­łą dwój­kę wy­sła­łem na ze­wnątrz, bo Brent lu­bił mieć mnie tyl­ko dla sie­bie.

– A więc, co no­we­go? – za­py­ta­łem, opie­ra­jąc się o blat na­prze­ciw­ko nie­go.

Uśmiech­nął się i wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Nic cie­ka­we­go. Chciał­bym w tym roku za­cząć grać w fo­ot­ball, ale mama mówi, że to za dużo kosz­tu­je i że będę w tym fa­tal­ny, bo je­stem za chu­dy.

Boże, co za suka.

– Do­praw­dy? No cóż, ja się z nią nie zga­dzam. My­ślę, że mo­żesz być świet­nym obroń­cą, albo skrzy­dło­wym. Może przy­go­tu­jesz mi ja­kieś in­for­ma­cje na te­mat tych za­jęć, a ja to spraw­dzę?

Oczy Bren­ta roz­bły­sły.

– Se­rio? Bo Greg i Joe gra­ją, a też miesz­ka­ją w przy­cze­pie. – Wska­zał pal­cem na plac za­sta­wio­ny przy­cze­pa­mi ta­ki­mi jak ta. – Ich tata po­wie­dział, że mogę się z nimi za­bie­rać i ta­kie tam. Po­trze­bu­ję tyl­ko ko­goś, kto uzu­peł­ni pa­pie­ry i za­pła­ci.

– No ja­sne, za­płać mu za to. Po­zwól mu zro­bić so­bie krzyw­dę, wte­dy zo­ba­czy­my, czy­ja to bę­dzie wina – mruk­nę­ła mat­ka z pa­pie­ro­sem zwi­sa­ją­cym jej z ust.

– Je­stem pe­wien, że mają tam tre­ne­rów i opie­ku­nów, któ­rzy wszyst­kie­go pil­nu­ją i że rzad­ko się zda­rza, by ktoś po­waż­nie ucier­piał – od­par­łem, rzu­ca­jąc jej ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie.

– Przez cie­bie wy­cho­wu­ję naj­ża­ło­śniej­szą ban­dę gów­nia­rzy w ca­łym mie­ście. Je­śli za kil­ka lat będą po­trze­bo­wać, żeby ktoś wy­cią­gnął ich z pu­dła, to bę­dzie two­ja wina. – Wsta­ła i po­szła do swo­je­go po­ko­ju.

Kie­dy drzwi się za nią za­trza­snę­ły, spoj­rza­łem na Bren­ta.

– Zi­gno­ruj to. Sły­szysz? Je­steś mą­dry i będą z cie­bie lu­dzie. Wie­rzę w cie­bie.

Mło­dy przy­tak­nął.

– Wiem. Dzię­ku­ję ci za ten fo­ot­ball.

Się­gną­łem w jego stro­nę i po­kle­pa­łem go po gło­wie.

– Nie ma za co. A te­raz może chciał­byś mnie od­pro­wa­dzić do wozu?

Aman­da

Mój star­szy brat, Mar­cus, był na mnie zły. Był prze­ko­na­ny, że zo­sta­ję w domu, za­miast je­chać do Au­burn, tak jak pla­no­wa­łam, z po­wo­du sy­tu­acji z mamą. Ale to nie był po­wód. Nie ten praw­dzi­wy. No, może tro­chę. Na po­cząt­ku jed­nak wy­ni­ka­ło to z cał­ko­wi­cie ego­istycz­nych po­bu­dek. Chcia­łam, żeby Pre­ston Dra­ke mnie za­uwa­żył. No cóż, trzy mie­sią­ce temu moje ży­cze­nie speł­ni­ło się na ja­kieś czter­dzie­ści mi­nut. Od tam­tej pory ani razu na mnie nie spoj­rzał. Po kil­ku ża­ło­snych pró­bach zwró­ce­nia na sie­bie jego uwa­gi prze­sta­łam się sta­rać.

Nie­ste­ty było już nie­co za póź­no, żeby zde­cy­do­wać się na Uni­wer­sy­tet Au­burn za­miast lo­kal­ne­go col­la­ge’u. A jed­nak po­czu­łam pra­wie ulgę, że nie mo­głam wy­je­chać. Mama na­dal sta­ra­ła się po­ra­dzić so­bie ze zdra­dą i uciecz­ką na­sze­go taty, któ­ry te­raz miesz­kał za­le­d­wie go­dzi­nę dro­gi stąd ze swo­ją nową dziew­czy­ną i ich dziec­kiem.

Opusz­cze­nie domu wią­za­ło się z zo­sta­wie­niem mamy sa­mej w tym wiel­kim gma­szy­sku. Gdy­bym nie pod­ję­ła de­cy­zji o po­zo­sta­niu tu­taj i pró­bie zwró­ce­nia na sie­bie uwa­gi Pre­sto­na, dziś wy­jeż­dża­ła­bym już do Au­burn. Mama pew­nie by pła­ka­ła, a ja śmier­tel­nie bym się o nią mar­twi­ła. Nie była jesz­cze wy­star­cza­ją­co sil­na, by zo­sta­wić ją samą so­bie. Może w przy­szłym roku.

– Nie mo­żesz tu wiecz­nie miesz­kać, Aman­do – po­wie­dział Mar­cus, drep­cząc przede mną ner­wo­wo. Wy­szłam na ze­wnątrz z no­wym nu­me­rem „Pe­ople” w na­dziei, że zła­pię tro­chę słoń­ca przy ba­se­nie, kie­dy po­ja­wił się mój star­szy brat. – W pew­nym mo­men­cie bę­dzie­my mu­sie­li dać ma­mie czas na to, żeby na­uczy­ła się ra­dzić so­bie sama. Wiem, że to trud­ne. Spójrz na mnie, wciąż za­glą­dam tu czte­ry czy pięć razy w ty­go­dniu, by spraw­dzić, czy wszyst­ko u niej w po­rząd­ku. Nie chcę, byś re­zy­gno­wa­ła ze swo­ich ma­rzeń tyl­ko dla­te­go, że czu­jesz się od­po­wie­dzial­na za na­szą mat­kę.

Moją re­zy­gna­cję z wy­jaz­du do Au­burn zdo­ła­łam ukryć przed nim aż do dzi­siaj. Zwy­kle jest zbyt za­ję­ty swo­ją na­rze­czo­ną, Wil­low, i in­ter­ne­to­wy­mi kur­sa­mi, by in­te­re­so­wać się tym, co ro­bię.

– Wiem o tym, ale może to ja nie by­łam jesz­cze go­to­wa, by opu­ścić dom. Może tu cho­dzi o mnie. Po­my­śla­łeś o tym?

Mar­cus zmarsz­czył brwi i za­czął po­cie­rać dło­nią bro­dę, co w jego przy­pad­ku było ozna­ką fru­stra­cji.

– Okej. W po­rząd­ku. Po­wiedz­my, że jesz­cze nie chcesz wy­jeż­dżać. Za­sta­na­wia­łaś się, czy w ta­kim ra­zie nie za­cząć w stycz­niu? Co my­ślisz o za­sma­ko­wa­niu stu­denc­kie­go ży­cia, bę­dąc jesz­cze w domu, a po­tem o wy­rwa­niu się stąd?

Wzdy­cha­jąc, odło­ży­łam ma­ga­zyn na ko­la­na. Mo­głam da­ro­wać so­bie czy­ta­nie, do­pó­ki Mar­cus nie wy­rzu­ci z sie­bie tego, co go mę­czy.

– Nie, nie my­śla­łam o tym, bo to głu­pie. Mogę cały rok cho­dzić tu­taj, a po­tem się prze­nieść. Mnie to pa­su­je. Znam tu lu­dzi, chcę być na two­im ślu­bie. Chcę po­móc Wil­low go za­pla­no­wać. Nie chcę miesz­kać czte­ry go­dzi­ny dro­gi stąd i prze­ga­pić tego wszyst­kie­go.

Wiem, to był cios po­ni­żej pasa. Wszyst­ko, co było zwią­za­ne z ich ślu­bem, spra­wia­ło, że mój bra­ci­szek sta­wał się mięk­ki i ugo­do­wy. W koń­cu prze­stał cho­dzić ner­wo­wo i usiadł obok mnie na le­ża­ku.

– Więc cho­dzi o to, że chcesz zo­stać w domu, tak? O to, że nie je­steś jesz­cze go­to­wa, by stąd wy­je­chać? Bo je­śli w tym wła­śnie rzecz, to nie mam z tym pro­ble­mu. Nie chcę, że­byś wy­jeż­dża­ła, je­śli nie je­steś na to go­to­wa. A już za cho­le­rę nie do Au­burn. Sko­ro tego wła­śnie chcesz, je­śli TY tego chcesz, to mnie to cie­szy. Nie chcę tyl­ko, żeby to, co zro­bił oj­ciec, po­chło­nę­ło wię­cej ofiar niż do tej pory.

Był taki do­bry. Dla­cze­go nie mo­głam się za­du­rzyć w fa­ce­cie ta­kim jak mój na­do­pie­kuń­czy, ko­cha­ją­cy brat? Było na świe­cie jesz­cze paru ta­kich go­ści. Sama kil­ku po­zna­łam. Dla­cze­go więc mu­sia­łam się ucze­pić ta­kiej mę­skiej dziw­ki?

– Tu na­praw­dę cho­dzi o mnie. Przy­się­gam.

Mar­cus przy­tak­nął, po czym pac­nął mnie w sto­pę i wstał.

– Do­brze. Te­raz czu­ję się o wie­le le­piej. Sko­ro się dzi­siaj nie wy­pro­wa­dzasz, je­steś za­pro­szo­na na im­pre­zę za­rę­czy­no­wą, któ­rą chłop­cy przy­go­to­wu­ją dla mnie i dla Low.

Chłop­cy?

– Jacy chłop­cy?

– No wiesz, moi. Rock, Pre­ston, De­way­ne. Praw­dę mó­wiąc, wszyst­ko przy­go­to­wu­je Tri­sha, oni tyl­ko or­ga­ni­zu­ją al­ko­hol.

– A Tri­sha nie po­trze­bu­je przy­pad­kiem po­mo­cy? – za­py­ta­łam, my­śląc jed­no­cze­śnie o tym, ja­kie to że­nu­ją­ce li­czyć na to, że zo­sta­nę przy­dzie­lo­na do tych sa­mych za­dań co Pre­ston.

– Tak, je­stem pe­wien, że po­trze­bu­je. Może do niej za­dzwo­nisz?

Tak zro­bię. Jesz­cze dzi­siaj.

– Okej, spo­ko. A kie­dy ma być ta im­pre­za?

– W naj­bliż­szy pią­tek.- Roz­dział II -

Pre­ston

– Gdzie mam po­ło­żyć te wiel­kie pa­pie­ro­we kule i co to, do cho­le­ry, wła­ści­wie jest?

Tri­sha, je­dy­na ko­bie­ta, któ­ra jak do­tąd zdo­ła­ła prze­ko­nać któ­re­goś z mo­ich przy­ja­ciół do ślu­bu, spoj­rza­ła na mnie z ostat­nie­go stop­nia dra­bi­ny i wy­buch­nę­ła śmie­chem.

– Po­łóż to pu­deł­ko z lam­pio­na­mi na sto­le obok kwia­tów – po­in­stru­owa­ła mnie, po czym od­wró­ci­ła się i za­czę­ła przy­wią­zy­wać wstąż­ki do su­fi­tu.

Kie­dy zgo­dzi­łem się po­móc w zor­ga­ni­zo­wa­niu tej im­pre­zy, my­śla­łem, że do­ło­żę się do piwa. Na­wet mi do gło­wy nie przy­szło, że będę coś no­sił i wie­szał przez cały dzień. Tri­sha za­żą­da­ła, by­śmy byli tu już o ósmej rano. Le­d­wo wy­sę­pi­li­śmy chwi­lę prze­rwy na lunch. Na­stęp­nym ra­zem, kie­dy któ­ryś z mo­ich dur­nych ko­le­gów się za­rę­czy, nie po­peł­nię już tego błę­du i nie za­ofe­ru­ję swo­jej po­mo­cy.

– Pre­ston, w sa­mo­cho­dzie jest jesz­cze pięć pu­deł. No co tak sto­isz? – za­py­tał Rock, rzu­ca­jąc na stół ko­lej­ne pu­dło.

– Sta­ram się zna­leźć ja­kąś dro­gę uciecz­ki.

Rock za­chi­cho­tał.

– Ży­czę po­wo­dze­nia. Moja ko­bie­ta ni­ko­go stąd nie wy­pu­ści, do­pó­ki to miej­sce nie za­cznie wy­glą­dać tak, jak so­bie tego ży­czy.

– Po­wi­nie­neś był nas ostrzec, że Tri­sha jest de­ko­ra­tor­skim na­zi­stą.

Rock klep­nął mnie po ple­chach.

– Jesz­cze cze­go. Wte­dy zo­sta­li­by­śmy tyl­ko ja i Tri­sha. A chcia­łem, że­by­ście wszy­scy cier­pie­li ra­zem ze mną.

W po­rząd­ku. Jesz­cze pięć pu­deł i znaj­dę spo­sób, żeby się stąd wy­do­stać. Po­sze­dłem za Roc­kiem z po­wro­tem do wozu. Na­gle pod­je­chał zna­jo­my mer­ce­des. Co, do cho­le­ry, ro­bi­ła tu­taj Aman­da? O tej po­rze mia­ła już być da­le­ko stąd, w col­le­ge’u. Nie przy­szedł­bym do Har­dych, gdy­bym wie­dział, że jest choć cień szan­sy, że ona też się tu­taj po­ja­wi. Cho­le­ra. Ta la­ska do­pro­wa­dza­ła mnie do sza­leń­stwa. Trzy mie­sią­ce temu za­czę­ła ze mną ostro flir­to­wać. I, jak wi­dać, nie od­pusz­cza­ła. Nie by­łem kimś, z kim mo­gła­by krę­cić. Moje ży­cie było zbyt po­pie­przo­ne dla ko­goś tak nie­win­ne­go jak Aman­da.

Drzwi jej sa­mo­cho­du otwo­rzy­ły się i po­ja­wi­ła się w nich bar­dzo dłu­ga, opa­lo­na noga. Za­trzy­ma­łem się. Ta dziew­czy­na była moim sła­bym punk­tem. Po bar­dzo ob­ra­zo­wym śnie o tym, jak wy­glą­da i sma­ku­je, za każ­dym ra­zem, kie­dy pie­przy­łem ja­kąś la­skę, za­my­ka­łem oczy i wy­obra­żam so­bie, że to Aman­da. Strasz­ny ze mnie du­pek, ale… no cóż…

Aman­da wy­sia­dła z wozu, a ma­leń­kie, czer­wo­ne szor­ty, któ­re mia­ła na so­bie, spra­wia­ły, że jej zgrab­ne, za­koń­czo­ne czer­wo­ny­mi szpil­ka­mi nogi wy­da­wa­ły się jesz­cze dłuż­sze, niż były w rze­czy­wi­sto­ści. Kur­wa mać, za­raz mi sta­nie. Ma­rzy­łem o tych no­gach o trzy mie­sią­ce za dłu­go. Gdy­by trak­to­wa­ła mnie jak czub­ka, któ­rym bez­sprzecz­nie by­łem, znacz­nie ła­twiej by­ło­by mi ją igno­ro­wać. Uśmiech­nę­ła się, pu­ści­ła nam oczko, wpra­wia­jąc w ruch te swo­je dłu­gie rzę­sy, i prze­rzu­ci­ła blond wło­sy za ra­mię. Choć w Live Bay, lo­kal­nym ba­rze, uda­ło jej się upić już kil­ka razy, jej nie­win­ność aż biła po oczach, co było dla mnie wy­star­cza­ją­cym ostrze­że­niem.

– Weź to pu­dło! – krzyk­nął Rock, wy­cią­ga­jąc ko­lej­ny pa­ku­nek z sa­mo­cho­du.

Sta­ran­nie uni­ka­łem ja­kie­go­kol­wiek kon­tak­tu wzro­ko­we­go z Aman­dą. Nie mo­głem się prze­móc. Ona by się uśmiech­nę­ła, a ja wy­szedł­bym na dup­ka, sta­ra­jąc się ją od sie­bie od­su­nąć. Igno­ro­wa­nie jej było lep­szym po­my­słem. Nie chcia­łem pa­trzeć, jak te flir­ciar­skie bły­ski w jej oczach za­mie­nia­ją się w ból i smu­tek tyl­ko dla­te­go, że otwo­rzy­łem usta, by kar­mić ją kłam­stwa­mi. Tego lata wi­dzia­łem to już zbyt wie­le razy. Moje ser­ce by tego nie wy­trzy­ma­ło.

Pod­nio­słem pu­dło i ru­szy­łem w stro­nę miesz­ka­nia jej ta­tuś­ka. Znaj­do­wa­ło się ono tuż przy pla­ży, czy­li w ide­al­nym miej­scu na dzi­siej­szą im­pre­zę. Pa­tio kom­plek­su miesz­ka­nio­we­go wy­cho­dzi­ło na ba­sen, któ­ry dziś za­re­zer­wo­wa­ny był tyl­ko dla nas.

– Wi­taj, Pre­sto­nie. – Aman­da już była obok mnie.

Nie da­wa­ła za wy­gra­ną.

– Man­da, czy nie po­win­naś cza­sem być te­raz w dro­dze na kam­pus? – Pro­szę, Boże, niech ona wy­je­dzie jak naj­da­lej od mo­je­go zbo­czo­ne­go umy­słu.

– Zo­sta­ję tu na ten rok. Zde­cy­do­wa­łam, że nie je­stem jesz­cze go­to­wa, by opu­ścić dom.

No żeż kur­wa! Nie wy­jeż­dża­ła? No nie! Ona musi stąd wy­je­chać, za­nim zdą­żę zro­bić coś głu­pie­go. Coś ta­kie­go jak na przy­kład za­cią­gnię­cie jej do naj­bliż­szej sy­pial­ni, ro­ze­bra­nie jej z tych czer­wo­nych szor­tów i skosz­to­wa­nie każ­de­go ka­wał­ka jej cia­ła.

– Kie­dyś bę­dziesz mu­sia­ła do­ro­snąć. Nie mo­żesz cały czas miesz­kać z ma­mu­sią. – By­łem dup­kiem.

Nie mu­sia­łem na nią pa­trzeć, by wie­dzieć, że już koło mnie nie idzie. Znów to zro­bi­łem. Je­dy­ne, w czym by­łem mi­strzem, to krzyw­dze­nie jej sło­wa­mi. Po­wi­nie­nem to tak zo­sta­wić, wejść do środ­ka i uda­wać, że w ogó­le ze sobą nie roz­ma­wia­li­śmy. Ale nie mo­głem.

Za­trzy­ma­łem się i od­wró­ci­łem, by na nią spoj­rzeć. Sta­ła z dłoń­mi za­ci­śnię­ty­mi przed sobą, tak że jej cyc­ki były wy­pchnię­te do przo­du i… O cho­le­ra! Nie mia­ła na so­bie sta­ni­ka. Sut­ki wi­docz­nie prze­bi­ja­ły się przez ma­te­riał bluz­ki. Co ona wy­pra­wia­ła? Nie mu­sia­ła się prze­cież tak ubie­rać.

– Man­da, za­łóż sta­nik. Wiem, że two­je pier­si nie są tak duże, ale ta bluz­ka na­praw­dę wy­ma­ga sta­ni­ka.

W jej wiel­kich, zie­lo­nych oczach ze­bra­ły się łzy. To był cios po­ni­żej pasa. Nie­na­wi­dzi­łem tego, że każ­de moje sło­wo było dla niej ta­kie okrut­ne, ale ja­koś mu­sia­łem trzy­mać ją na dy­stans. Ona nie mia­ła zie­lo­ne­go po­ję­cia o tym, kim tak na­praw­dę je­stem. Nikt tego nie wie­dział. Dla każ­de­go by­łem kimś in­nym. Cza­sa­mi na­wet sam nie wie­dzia­łem, kim wła­ści­wie je­stem.

Od­chy­li­ła gło­wę, a dłu­gie, ja­sne wło­sy opa­dły jej na ple­cy. Skrzy­żo­wa­ła ra­mio­na na pier­si i szyb­ko prze­szła obok mnie. Po­ło­ży­łem pu­dło przy drzwiach, po czym od­wró­ci­łem się i ru­szy­łem w stro­nę je­epa. Nie mo­głem tu zo­stać. Mu­sia­łem coś zma­sa­kro­wać, za­nim cał­kiem osza­le­ję.

Aman­da

Mia­łam dość. Ko­niec z tym. Nie mo­głam już dłu­żej za­bie­gać o to, by Pre­ston mnie po­lu­bił. Wciąż za­cho­wy­wał się, jak­bym była młod­szą sio­strą jego naj­lep­sze­go przy­ja­cie­la, któ­rej wca­le nie bzyk­nął za klu­bem. To tyl­ko spra­wia­ło mi co­raz więk­szy ból. Nad­szedł czas, bym ru­szy­ła z miej­sca, za­czę­ła żyć. Że­bym w koń­cu zo­sta­wi­ła go w spo­ko­ju. Wła­śnie dał mi do zro­zu­mie­nia, jak nie­za­do­wa­la­ją­ce jest dla nie­go moje cia­ło. Odło­żę wspo­mnie­nie o swo­im pierw­szym ra­zie na pół­kę. Za­po­mnę o tym i już ni­g­dy nie spoj­rzę wstecz. I tak nie mo­głam prze­cież ni­ko­mu o tym po­wie­dzieć. Wy­star­cza­ją­co upo­ka­rza­ją­ce było już to, że ode mnie uciekł. Na­wet mnie nie po­ca­ło­wał. Myśl o do­ty­ka­niu mnie usta­mi mu­sia­ła być dla nie­go na­praw­dę od­rzu­ca­ją­ca.

Nie mu­sia­łam się jesz­cze ni­ko­mu po­ka­zy­wać. Za­miast wejść do sa­lo­nu, gdzie wszy­scy przy­go­to­wy­wa­li dom na im­pre­zę, wbie­głam po scho­dach. Sa­die Whi­te, moja naj­lep­sza przy­ja­ciół­ka, mia­ła być tu­taj dziś wie­czo­rem. Nie będę więc taka sa­mot­na w tym tłu­mie. Za­mknę­łam za sobą drzwi do mo­jej sy­pial­ni w domu ojca, wy­ję­łam te­le­fon i wy­krę­ci­łam nu­mer Sa­die.

Nie po­wie­dzia­łam jej wszyst­kie­go. Nie wie­dzia­ła, że od­da­łam Pre­sto­no­wi swo­je dzie­wic­two w ma­ga­zy­nie z tyłu baru, jak ja­kaś ta­nia dziw­ka. By­łam zbyt za­wsty­dzo­na, by wy­znać jej tę część brzyd­kiej praw­dy. Wie­dzia­ła jed­nak, że przez cały tam­ten wie­czór ostro ze mną flir­to­wał i że po­szli­śmy do jego je­epa, gdzie wy­głu­pia­li­śmy się nie­co, za­nim on uciekł bez sło­wa.

– Halo? – Głos Sa­die był we­so­ły i ra­do­sny. Jax, gwiaz­da roc­ka alias jej chło­pak, prze­by­wał wła­śnie w mie­ście. Za­wsze gdy przy­jeż­dżał, cała była w skow­ron­kach. Tym ra­zem przy­je­chał po to, by ją spa­ko­wać i po­móc jej w prze­pro­wadz­ce do Ka­li­for­nii. Sta­ra­łam się te­raz o tym nie my­śleć.

– Wiem, że ra­zem z ko­cha­siem wła­śnie się pa­ku­je­cie, ale chcia­łam się upew­nić, czy przyj­dziesz tu dziś wie­czo­rem. – Nie by­łam w sta­nie ukryć swo­je­go smut­ku. Ona szyb­ko to wy­czu­je.

– Będę. Co się sta­ło, Aman­do? – W jej gło­sie sły­chać było zmar­twie­nie.

Prze­łknę­łam śli­nę przez za­ci­śnię­te gar­dło i za­ci­snę­łam dłoń na te­le­fo­nie, wal­cząc o kon­tro­lę nad swo­imi emo­cja­mi.

– Po pro­stu nie chcia­łam być sama. Z… wszyst­ki­mi.

Sa­die wes­tchnę­ła.

– Cho­dzi o Pre­sto­na, praw­da? Przy­się­gam, że mam ocho­tę sko­pać mu ty­łek.

– Nie. To… Okej, może i cho­dzi o nie­go. Ale to moja wina. Po­win­nam była trzy­mać się od nie­go z da­le­ka. Wie­dzia­łam jaki jest. – No, może i nie przy­pusz­cza­łam, że mnie bzyk­nie, uciek­nie i już ni­g­dy nie bę­dzie dla mnie miły. Ale mia­łam prze­cież świa­do­mość tego, że jest pod­ry­wa­czem. A to był jego spo­sób na spła­wie­nie mnie.

– Będę tam. Nie bę­dziesz sama. A tak wła­ści­wie to bę­dziesz na­wet mia­ła oso­bę to­wa­rzy­szą­cą.

Prze­sta­łam ner­wo­wo mru­gać w pró­bie po­wstrzy­ma­nia łez i cze­ka­łam na dal­sze wy­ja­śnie­nia. Co ona mia­ła na my­śli? Mia­ła za­miar po­dzie­lić się Ja­xem? Nie… to nie mia­ło sen­su.

– Co?

Sa­die od­chrząk­nę­ła, po czym przy­sło­ni­ła mi­kro­fon słu­chaw­ki dło­nią, by od­ciąć mnie od pro­wa­dzo­nej przez sie­bie roz­mo­wy. Cze­ka­łam cier­pli­wie, aż ją za­koń­czy i wy­ja­śni mi, o co wła­ści­wie cho­dzi­ło.

– Okej. Już mó­wię, w czym rzecz. Ja­son, brat Jaxa, jest tu­taj te­raz. Po­zna­łaś go ja­kieś pół roku temu, pa­mię­tasz? Był na im­pre­zie uro­dzi­no­wej, któ­rą zor­ga­ni­zo­wa­łam Ja­xo­wi w dom­ku na pla­ży.

– Oczy­wi­ście, że go pa­mię­tam. Trud­no by­ło­by za­po­mnieć. – Był bar­dzo po­dob­ny do Jaxa. Miał tyl­ko nie­co spo­koj­niej­sze uspo­so­bie­nie. Tam­tej nocy mu­sia­łam wciąż pod­trzy­my­wać roz­mo­wę, bo on sam nie mó­wił zbyt wie­le.

– No cóż, py­tał o cie­bie. Wie­dzia­łam, że in­te­re­su­je cię Pre­ston, cze­go kom­plet­nie nie po­tra­fię zro­zu­mieć. Jest ład­ny i w ogó­le, ale to mę­ska dziw­ka. Ja­son za to dziś znów o to­bie wspo­mi­nał.

Ja­son Sto­ne, młod­szy brat naj­więk­szej mi­ło­ści na­sto­let­nich fa­nów mnie lu­bił?

– Hmm, no cóż, okej. Tak my­ślę. To zna­czy, se­rio? Ja­son? Prze­cież on uma­wia się z mo­del­ka­mi. Ostat­nio wi­dzia­łam go w „Teen Heat” z Ki­pley McK­no­wel. Nie mogę z tym kon­ku­ro­wać. Wi­dzia­łam re­kla­mę ko­sme­ty­ków, w któ­rej wy­stą­pi­ła.

Sa­die się za­śmia­ła.

– Ona jest wy­fo­to­szo­po­wa­na w tej re­kla­mie. W rze­czy­wi­sto­ści nie jest aż tak wspa­nia­ła. Po­zna­łam ją. Uwierz mi. Poza tym był z nią tyl­ko ten je­den raz. Po­wie­dział po­tem, że bra­ku­je jej in­te­li­gen­cji. Nie był nią zbyt­nio za­in­te­re­so­wa­ny.

– Ja­son Sto­ne… se­rio? – Z tru­dem mo­głam w to uwie­rzyć. Do­pie­ro nie­daw­no przy­zwy­cza­iłam się do Jaxa Sto­ne’a, któ­ry po­ja­wiał się w moim domu u boku Sa­die. Ale żeby te­raz iść na rand­kę z jego bra­tem?

– Tak, se­rio. Ro­zu­miem, że je­steś za­in­te­re­so­wa­na. – Jej roz­ba­wio­ny głos wy­wo­łał uśmiech na mo­jej twa­rzy. Może wła­śnie tego po­trze­bo­wa­łam, żeby za­po­mnieć o Pre­sto­nie. On mnie nie chciał. Mu­sia­łam się z tym po­go­dzić.

– Okej. Tak, to zna­czy, je­śli on jest tego pe­wien.

– Je­steś zu­peł­nie zie­lo­na, Aman­do Har­dy. To, że nie mo­żesz zdo­być za­in­te­re­so­wa­nia fa­ce­ta, któ­re­go ce­lem jest prze­spa­nie się z po­ło­wą Ame­ry­ki, nie zna­czy, że nie je­steś pięk­na, mą­dra i nie­zwy­kle po­cią­ga­ją­ca dla każ­de­go, kto ma oczy i mózg. Za­ufaj mi, zgo­da?

Cię­żar w mo­jej pier­si nie­co ze­lżał. Ból wciąż był obec­ny, ale na­dzie­ja na to, że mogę żyć da­lej i Pres­ton już mnie nie zra­ni, była wiel­ką ulgą. Wciąż nie mo­głam uwie­rzyć, że sta­nie się to za spra­wą Ja­so­na Sto­ne’a. Dzi­siej­szy wie­czór nie za­po­wia­dał się jed­nak tak tra­gicz­nie.

– Ufam ci. A te­raz po­wiedz, w co mam się ubrać?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: