Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Druga szansa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 sierpnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
15,02

Druga szansa - ebook

„Druga szansa” Juliusza Yulo Rafelda to kontynuacja cyklu sensacyjnych opowiadań zapoczątkowana przez „Podwójny blef”.

Trzy kolejne historie, w których dwójka przyjaciół, wchodzi w paradę bandytom wykorzystując swe nietuzinkowe predyspozycje i doświadczenie, zdobyte przez lata w służbach specjalnych. Bez ich pomocy trudno byłoby wyzwolić się bezbronnym ludziom ze szponów bezwzględnych gangsterów, przemytników i szantażystów. Skuteczna walka ze złem wymaga czasem zdjęcia białych rękawiczek, a Art i Tom są bardzo skuteczni, choć zawsze dają drugą szansę.

„Znalazca” opowiada o dwóch niezależnych zdarzeniach, wpędzając kilka luźno spokrewnionych osób w poważne kłopoty, a na pomoc przychodzą Art i Tom. Opowiadanie „Ferajna” to bandyckie towarzystwo dopuszczające się szantażu, wyłudzeń i stręczycielstwa. Dwójka przyjaciół i w tym wypadku nie waha się przyjść z pomocą wielu ofiarom. Trzecia historia „Zapłacisz mi...” przedstawia pewnego cwaniaku prowadzącego nielegalne interesy, oszustwa przetargowe, porywającego dziewczyny do zagranicznych domów publicznych. Z jego ust padają też kilkakrotnie groźby pod adresem Arta.

Kategoria: Inne
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-431-7
Rozmiar pliku: 964 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ZNALAZCA

- Ja pier…! – mężczyzna odsunął się od ławy i oparł plecami o fotel. Podniósł ręce i splótł dłonie na głowie, spoglądając cały czas na rozłożone przed nim papiery. – Po cholerę ja wziąłem te teczkę?

Tego dnia wrócił do domu później niż zwykle. Przygotowania do kolejnej delegacji zajęły całe popołudnie i z biura wychodził jako ostatni. Odprowadzony wzrokiem przez wartownika wyjechał swoim Oplem za bramę. INTOREX był jego drugim w życiu miejscem pracy, gdzie po pięciu latach dochrapał się funkcji głównego specjalisty od zawierania kontraktów na dostawy oferowanego asortymentu, pochodzącego głównie z importu. I oto tu i teraz nieoczekiwanie przekonał się, że był w błędzie. Nie mógł wyjść ze zdziwienia, że tyle czasu nie zdawał sobie sprawy o co chodzi.

To znaczy faktycznie negocjował i koordynował dostawy z klientami, lecz nie w takim zakresie jak mu się wydawało.

Dokumenty i inne papiery, które znalazł w czarnej dyplomatce, nie pozostawiały żadnej wątpliwości. Również co do tego, że jak się spodziewał, czekają go kłopoty. A przecież zajrzał do teczki tylko po to, aby przekonać się do kogo należy i komu należy zgubę zwrócić po powrocie z delegacji. Tylko jak to zrobić? I do tego bezpiecznie. Przecież nie pójdzie do prezesa i nie powie, że… Nie, no, przerąbane! Na szczęście pojawi się w firmie dopiero za dwa dni, bo nazajutrz wyrusza w podróż już przed świtem.

* * *

- No co? – głos pierwszy. – Przecież to nie twoje.

- Jesteś złym człowiekiem – głos drugi.

- Zazdrościsz? To podzielimy się, co?

- Nic z tego. Najlepiej zjeżdżaj stąd.

- Kurwa! Dupa z ciebie, gościu – Pierwszy podniósł się z fotela. Nachylił się nad stolikiem i dodał cicho: - Jeszcze się spotkamy.

Drugi założył nogę na nogę, cofnął głowę, ostentacyjnie rozdmuchując alkoholową woń, bijącą od Pierwszego. – Lepiej nie ciesz się na takie spotkanie.

- Bo co? – długie strąki lekko kręconych włosów opadły na wykrzywioną twarz.

- Może być szkodliwe dla zdrowia.

- Pier… - Pierwszy nie dokończył, gdyż muzyka ucichła i DJ Roman zapowiedział przerwę, nucąc szybko podchwycony przez salę refren „a teraz pójdziemy na jednego”.

Przy stoliku pojawiła się spocona para dwojga rozbawionych czterdziestolatków. On najpierw usadził partnerkę, następnie ruszył w kierunku baru, ustawiając się w kilkuosobowej kolejce. Kobieta sięgnęła do torebki, przewieszonej na długim pasku przez oparcie klubowego fotelika.

Artur Master przysunął się nieco bliżej i powiedział:

- Radzę jej nie zostawiać tutaj podczas tańca.

Ciemnowłosa kobieta przestała wycierać czoło chusteczką i spojrzała zdziwiona. – Tak? A co?

- Przed chwilą taki jeden miał na nią ochotę.

Wysoki partner powrócił właśnie z dwoma kieliszkamiwina.

- Słyszysz? – zwróciła się do niego. – Pan mówi, że jak tańczyliśmy, ktoś się dobierał do mojej torebki.

- To chyba wreszcie mnie posłuchasz i powiesisz na szyi. Dobrze, że pan tu siedział. Dziękujemy.

- Jednak prawda – westchnęła kobieta. – Dawniej było tu spokojniej. Teraz pojawiają się różne typki. Pan tu pierwszy raz?

- W pewnym sensie – Art uśmiechnął się. – Bywałem tu dawniej, jeszcze kiedy to nazywało się „Klub Nauczyciela”.

- No tak, pamiętam. Chociaż kiedy zaczęliśmy tu chodzić we środy, akurat zmienili nazwę na „Tęczę”. Nawet nie wiem dlaczego.

Art pamiętał duży, tęczowy szyld wiszący przed laty nad zejściem do klubu, znajdującego się w podziemnym pomieszczeniu Domu Nauczyciela. W każdą środę można było bawić się przy muzyce lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, nic więc dziwnego, że termin ten upodobała sobie raczej starsza młodzież, niż dyskotekowi bywalcy.

Tego wieczoru Art przejeżdżał obok i na widok gości przed wejściem naszła go ochota na krótki powrót do przeszłości. Znalazłszy się w środku szybko zorientował się, że powrót będzie bardzo krótki; zarówno nowoczesny wystrój jak i atmosfera zmieniły pomieszczenie z klubowego w lokal rozrywkowy. Zajął jednak miejsce przy jednym ze stolików w bocznej nawie, by wypić spokojnie jedno piwo. Nadzieja, że usłyszy któryś z dawnych przebojów szybko minęła. DJ Roman serwował prawie wyłącznie aktualne kawałki czegoś, co w lakonicznych zapowiedziach nazywał muzyką house. Czyli basowe łup-łup-łup. Nie dla mnie – pomyślał.

Zamieniwszy jeszcze kilka zdań z towarzyszącą przy stoliku parą Art pożegnał się i skierował do wyjścia. Zewnętrzne, kręcone i zadaszone schody prowadziły pod górę na poziom ulicy, którą od budynku dzieliło kilkanaście metrów wąskiego przejścia. W jego połowie zauważył dwie męskie postaci, kryjące się w cieniu rozłożystego kasztanowca, który choć rósł na sąsiedniej posesji, znaczną częścią korony osłaniał niezbyt oświetlony przesmyk. Jedna z postaci przypominała posturą niedoszłego klubowego wspólnika, niezadowolonego z nieudanego połowu.

A więc sprowadził kumpla – pomyślał Art.

Tamci dwaj wynurzyli się z cienia i zagrodzili mu drogę.

- No i co, mówiłem, że się jeszcze spotkamy, nie? – dryblas zatarł ręce, rozglądając się na boki. Pusto.

Kumple musieli mieć przygotowany plan, bo działali bez słowa. Pierwszy zrobił trzy kroki naprzód i powoli rozłożył na bok ręce.

Drugi powoli okrążył Arta i stanął jakieś półtora metra za nim. W takiej samej odległości dryblas zatrzymał się przed Artem, który obrócił się nieco bokiem.

Taktyka napastników była jasna i sensowna, ale tylko z jednego i niewłaściwego punktu widzenia. Na ich usprawiedliwienie działał fakt, że nie mieli żadnych podstaw, aby spodziewać się po zaczepionym gościu jakichś specjalnych cech, wyróżniających go spośród innych, którym już wcześniej zdarzało się wybić z głowy głupie wcinanie się w interesy. Ot, kolejny dupek.

Art czekał, ciekaw czy ruszą obaj razem, czy raczej dryblas po prawej zechce zaznać przyjemności jako pierwszy. Stawiał na to drugie i bez zdziwienia zauważył jego szeroki zamach prawą ręką. Kolejnym etapem miał pewnie być doskok do frajera i ulokowanie ciosu w… no, tu możliwości było kilka, trudno przewidzieć.

Odwiedziona do tyłu ręka nie zdążyła jeszcze rozpocząć drogi do celu, gdy Art błyskawicznie ruszył w bok i wysokim kopnięciem trafił w klatkę piersiową. Nie czekając na rezultat, i tak z dużego doświadczenia wiadomy, niezwłocznie wykonał taki sam szybki manewr w stosunku do delikwenta czekającego po drugiej stronie. Żaden z poległych, poszkodowanych na własne życzenie, nie zdążył wydać innego dźwięku, niż głośne stęknięcie, zanim obaj wyrżnęli plecami o asfalt. Razem trwało to może trzy, cztery sekundy. Art podszedł do leżącego, który padł w pierwszej kolejności i pokiwał nad nim głową.

- Niedowiarek z ciebie, gościu. Przez to szkoda twojego kumpla i masz go na sumieniu.

Odpowiedział mu jęk i jakieś bełkotliwe, niezrozumiałe słowa.

Jadąc samochodem do domu Art z rozbawieniem przypominał sobie nierealne sceny filmowych konfrontacji w wykonaniu zawodowych zabijaków lub glin. Te kilkuminutowe naparzanki tyle mają wspólnego z rzeczywistością, ile ja z watykańskim konklawe – pomyślał.

* * *

Dawid Mosur spoglądał na stojącego przed nim dyrektora z niedowierzaniem w oczach.

- Jak to?! – wykrztusił w końcu ochrypłym głosem. – Nie wziąłeś jej?

- Kurwa mać! – krzyknął Eugeniusz Narowy. - To ty ją miałeś wziąć!

- Postawiłem ją przecież koło twojego bagażnika i myślałem, że weźmiesz.

- Tylko że to musiało być z tamtej strony, której nie widziałem. Kiedy odjeżdżałem, byłem pewien, że zabrałeś ją ze sobą. Jasna cholera!

Prezes Mosur rozpiął marynarkę, nerwowo poprawił krawat i oparł dłonie na biurku.

- Zaraz, spokojnie – rzekł cichym głosem. – Siadaj i daj pomyśleć.

Narowy nabrał powietrza, westchnął głęboko i osunąłsię na fotel, kręcąc głową.

- Więc ktoś ją zabrał – powiedział jakby do siebie samego. – Strażnik?

- Chyba nie, bo oddałby dziś rano do sekretariatu.

- A jeśli otworzył?

- E-tam. I tak by wiele nie zrozumiał.

- No to kto?

- Musi ktoś, kto wyjeżdżał po nas. Nie przypominam sobie, czy na parkingu pracowników był jeszcze jakiś samochód, w końcu było już po siódmej – Mosur chwycił za telefon. – Zaraz go zapytam. Jeśli nie ma nikogo zanotowanego po nas, to tylko on sam.

Obaj mężczyźni z niepokojem wpatrywali się w aparat, jakby mógł on udzielić odpowiedzi. Po chwili prezes uzyskał połączenie.

- Po nas wyjeżdżał już tylko Drewicz – rzekł, odkładając słuchawkę.

- A ktoś piechotą?

- Nikt. O tej porze nie ma już autobusu, a jesteśmy przecież sporo za miastem. Ci co nim dojeżdżają muszą zdążyć przed szóstą.

- Dobra – rzekł Narowy. – Co z nim robimy?

- Na razie nic, bo dziś go nie ma. Pojechał do Konina i Ostrowa. Wraca jutro.

- Jasna dupa! I to właśnie teraz…

Dawid Mosur z pewnym zdziwieniem spoglądał na swego dyrektora, którego intonacja głosu oraz cała postawa świadczyła o niezwykłym zaangażowaniu i przejęciu problemem. W porządku, Narowy też korzystał, i to całkiem sporo, ale żeby aż tak go wzięło? Co go może spotkać? W najgorszym wypadku urwie mu się ten dodatkowy, lukratywny biznes. Bo przecież w końcu to on, prezes, był właścicielem firmy i sam za nią całą odpowiadał. Stanowisko Narowego było tylko formalnością; klienci poważniej rozmawiali z dyrektorem niż z kolejnym specjalistą, głównym czy jakim tam. A specjalni klienci, to poza prezesem już tylko z nim. Z chwilowego zamyślenia wyrwał go głos Narowego:

- … to wszystko zlikwidować. Radziłem, i co? Musiałeś ciągle ze sobą targać te papierzyska. Dla bezpieczeństwa! I masz…

- Czekaj, może jeszcze nic się nie stało. Jeśli ten Drewicz nawet wziął teczkę, nie musiał wszystkiego przeglądać. Na wierzchu jest moja wizytówka, więc równie dobrze może ją jutro przynieść i tyle.

- Jasne. A skąd będziemy wiedzieli, czy przeglądał, czy nie? Jeśli tak, to byłby głupi, gdyby się przyznał. Kurwa! A tu za chwilę taki interes! – dyrektor prawie nie panował nad swoimi odruchami i wymachiwał rękami jak wiatrak. – Musimy od razu wiedzieć. Wezwij go przez komórkę do powrotu. Albo nie. Jeśli już, to musi ją trzymać w domu. Pojadę i wyciągnę ją od jego żony. Ona zdaje się nie pracuje?

- Chyba nie.

* * *

Kolacyjna biała kiełbasa miała za chwilę wylądować w mikrofalówce, gdy Art poczuł w kieszeni koszuli wibrację telefonu. Spojrzał na wyświetlacz i szybko odebrał połączenie.

- Ewa? Już wróciłaś, czy jeszcze…?

- Właśnie wróciłam – zabrzmiał radosny głos przyjaciółki. - I od razu mam propozycję. Co powiesz na wspólną kolację?

- No…- Art podrapał się po głowie. – Teoretycznie jestem za, ale…

- Art, jakie ale? Myślałam, że się ucieszysz.

- Masz rację, muszę tylko postawić warunek.

- O!

- Że pojawisz się u mnie najdalej za kwadrans.

- Kolacja u ciebie? – Ewa nie zdołała powstrzymać śmiechu. – Art kucharzem, tego jeszcze nie grali. Co serwujesz? Pizzę na zamówienie, czy może coś bardziej wyszukanego?

- Co za intuicja! Trafiłaś, będzie biała kiełbasa, korniszonki i sałatka warzywna.

- Nie wierzę! – tym razem Art wyczuł jej głosie prawdziwe uznanie. – Rozwijasz się, mój drogi.

- A co!

Nakrył stół nowym obrusem, ułożył dwie chińskie (chyba?) podkładki, sztućce oraz na środku ustawił kolorową podstawkę ze świecą. Z lodówki wyjął butelkę musującego wina (szampana?). W porządku, można podgrzewać białą – pomyślał, spoglądając na zegarek. Punktualność Ewa miała we krwi, o czym zdążył się już nieraz przekonać. I nie zawiódł się.

Jednak bez niespodzianki nie obyło się. Ewa pojawiła się w nowej, rudej tym razem fryzurze.

- Wiesz – powiedziała usprawiedliwiającym tonem – to przez te kilka nudnych wieczorów. Pomyślałam, że muszę się jakoś rozerwać, no i trafiłam do fryzjera.

- A ta twoja kumpela? Też jej… - Art zdążył powstrzymać dalszą część zdania.

- Odbiło, chciałeś zapytać, co?

- Coś ty! – zaśmiał się, wzruszając ramionami. – Miałem na myśli… yyy… czy też jej się nudziło.

- Dajmy na to – pokiwała głową na boki.

- Ale skończyłyście ten audyt, czy jeszcze tam wracasz?

- Skończyłyśmy. Co, zawiedziony?

- Skąd! Ale to tylko trzy dni, a ostatnim razem zajęło ci to prawie dwa tygodnie.

- Czyżbyś tym razem nie zdążył się stęsknić?

- Powiem tak – podparł brodę prawą dłonią, robiąc przesadnie zamyśloną minę. – Trzy dni jest akurat. Staraj się zawsze o takie krótkie zlecenia.

- Taaa…, jakbym miała wielki wybór.

- Przecież jesteś kimś w rodzaju wspólnika w tej kancelarii.

- Dobrze zauważyłeś, że „kimś w rodzaju”. Ale przyrzekam, że będę się starać. To jak z tym szampanem, dojrzał?

Godzinę później, odpoczywając po kwadransie intensywnych miłosnych doznań, przy lampce nalanej z drugiej napoczętej butelki, Art zapytał:

- Rano do biura, czy zostajesz na późne śniadanie?

- Mmm…, pomyślę rano.

W tym momencie zadzwoniła komórka Ewy.

- Która to? – podniosła się na łokciu i zerknęła na wyświetlacz zegara, stojącego na komodzie naprzeciwko łóżka. – Po jedenastej!

Ale podniosła się i prostując zgrabną, nagą sylwetkę, podeszła do krzesła, na którym zostawiła torebkę. Gdy wyłuskała z niej telefon, aparat przestał dzwonić.

Z powodu półmroku, ponieważ sypialnię rozświetlałatylko mała lampka z kolorowym abażurem, podświetliła ekran i wzruszyła ramionami.

- Hmm…

- Coś ciekawego? – Art podparł się plecami o zwieńczeniełoża.

- Mój ulubiony kuzynek ze Szczecina. Ładny numer! O tej porze?

- Musi coś ważnego.

- Na pewno. Planowaliśmy takie rodzinne dłuższe pogaduchy w najbliższy weekend, u moich rodziców. Ale tu dopiero środa. Pozwolisz, że oddzwonię?

- Jasne, nagusku. I możesz nawet tak stać jak teraz.

- Oż, ty! – machnęła ręką, siadając bokiem na skraju łóżka.

Z przebiegu kilkuminutowej rozmowy Art zdołał zrozumieć, że Ewa rozmawia z kuzynem o imieniu Adam, który popadł w jakieś kłopoty. Jest załamany, bo nie potrafi sobie poradzić. Na koniec okazało się, że dzwoni nie ze Szczecina, lecz właśnie stoi przed zamkniętymi drzwiami mieszkania swej ulubionej kuzynki, w nadziei, że uda mu się niezwłocznie skorzystać z jej fachowej, prawniczej porady, nie mówiąc już o jej ojcu, gliniarzu z wojewódzkiej.

- O, ja cię!... – Ewa westchnęła, spoglądając z ukosa na Arta i prezentując niezdecydowaną minę.

Art wykonał obiema rękami zapraszające gesty, które Ewa szybko zrozumiała i powiedziała do rozmówcy:

- Słuchaj Adam. Jestem u mojego przyjaciela i że tak powiem, niewygodnie byłoby mi teraz się zmywać. Jednym słowem, zapraszamy ciebie tutaj. Jesteś samochodem?.. Tak?... To wpisz w nawigację adres, który ci zaraz podam. Już?... Nie, nie, specjalnie ciebie tu zapraszam, bo, jak by tu powiedzieć, to jest jak sądzę prawdopodobnie właściwe miejsce dla takiej porady… Dobra, zrozumiesz później.

- No, to mamy tylko kilka minut – rzekł Art. – Leć do łazienki pierwsza.

Kwadrans później kuzyn Adam, który okazał się szczupłym, lekko szpakowatym mężczyzną około czterdziestki, pojawił się w cienkiej marynarce i dżinsowych spodniach, z niewielką, sportową torbą. Mimo przyjaznego wyrazu twarzy łatwo było zauważyć niepokój w jego brązowych oczach. Art zaprosił gościa do salonu, w którym Ewa zdążyła przygotować na stole trzecie nakrycie.

- Zjesz coś – stwierdziła raczej niż zapytała, przedstawiwszy najpierw sobie nawzajem obu panów. – Zostało nam jeszcze trochę białej kiełbasy.

Adam nie wymawiał się specjalnie od posiłku i po chwili cała trójka siedziała razem. Gdy gość posilił się, Ewa rozlała do kieliszków resztę szampana, podała Artowi drugą do otwarcia i powiedziała:

- Opowiadaj.

- A…, właściwie co miałaś na myśli mówiąc, że tutaj jest miejsce na…, wiesz?

- Ten tutaj obywatel – wskazała ręka Arta – ma, powiedzmy, duże doświadczenie w rozwiązywaniu trudnych spraw. Wiem, bo bardzo pomógł mojej dobrej koleżance. Nawiasem mówiąc, dzięki temu poznaliśmy się.

- Acha – trudno powiedzieć, żeby głos Adama wyrażał zbytnie przekonanie.

- Ewa ma rację, stary – Art poklepał go po ramieniu. - Nie ma spraw beznadziejnych. Wal śmiało.

Opowieść Adama, przerywana wieloma pytaniami, ciągnęła się prawie godzinę.

- Przemyślę to – rzekł na zakończenie Art. – Tymczasem, najprościej będzie, jeżeli prześpimy się tutaj do rana. Jakoś się pomieścimy.

- Art, kochany jesteś – rzekła Ewa, głaskając go po kolanie. – Ale posłuchaj, wygodniej będzie, jeżeli zabiorę teraz Adama do siebie.

- No okej, ale zastanawiam się, jak sobie poradzicie po tym szampanie? Do tego jeszcze sporo zostało i głupio byłoby zostawiać otwartą butelkę w lodówce, nie?

- Zamów taksówkę, a jutro przyjedziemy po samochód. Oraz zabierzemy ciebie do mnie na śniadanie. Bez białej z mikroweli – puściła do Arta oko.

* * *

Tomasz Barski, jak co dzień, zjawił się w swoim małym biurze przed dziewiątą. Jego klub sportowy otwierał podwoje dla klientów dopiero w południe, ale Tom lubił zaczynać wcześnie. Zawsze było coś do załatwienia. Jak nie rachunki, przedkładane przez pilną asystentkę, to informacje o zamówieniu nowych imprez przez klientów, pozostawione przez któregoś z dwóch trenerów. Chociaż woleli, by nazywano ich sportowymi asystentami. Niebywałe – pomyślał tego ranka. – Jeszcze kwartał temu był tylko jeden, a teraz ledwie wyrabiają się we dwójkę.

Poczuł wibrację komórki w kieszeni ulubionej, niby-dżinsowej kamizelki. Trudno powiedzieć że zdziwił się, kiedy zobaczył na wyświetlaczu dane dzwoniącego. Podświadomie oczekiwał czegoś takiego już od jakiegoś czasu.

- No! Jak się masz Art? – powiedział na powitanie.

- Hej Tom! – dobrze znany głos przyjaciela wprawił Toma w dobry nastrój. – Co u ciebie?

- Całkiem, całkiem. Interes się rozwija.

- A jak tam twoja dama z krainy czarów?

- Alicja? Alicja znowu wybiera się na tournee, tym razem po Portugalii i Hiszpanii, prawie na miesiąc. Poza tym czarująca, jak zresztą wiesz. Przecież poznałeś ją już.

- Tak, tak. Prawie taka jak moja Ewa.

W tym momencie Art usłyszał w komórce kobiecy głos; mówiąca osoba musiała znajdować się w tym samym pomieszczeniu co Tom.

- Czy to Artur?

- Tak – odpowiedział Tom, nie zasłaniając mikrofonu. – Pewnie stęsknił się za swoim najlepszym przyjacielem.

- Powiedz, że jeśli się tu wybiera, koniecznie musi mas odwiedzić.

- Dobrze. Art, wybierasz się może tutaj?

- No akurat chciałem ciebie zapytać, czy znalazłbyś nieco wolnego, gdybym wpadł do Warszawy.

- Wiesz, to się dobrze składa, bo Alicja właśnie zaprasza. Tylko że ona już jutro wyjeżdża.

- Tom, prawdę mówiąc myślałem o dzisiejszym wieczorze.

- Dziś wieczór?...

- No to fajnie – znowu głos z pewnego oddalenia. – Arturze, zapraszamy na kolację! – Tym razem Alicja musiała krzyknąć, bo Art usłyszał dokładniej niż przedtem.

- Słyszysz? – znowu Tom. - To o której można się ciebie spodziewać?

Chwilę późnie Art zapakował kilka potrzebnych rzeczy do sportowej torby i zszedł do samochodu. Po dziesięciu minutach był już poza miastem i jechał prawie pustą drogą. Trzy godziny później zaparkował swego Opla obok szerokiej, kutej bramy do podwarszawskiej posiadłości państwa Borkowskich. Mimo plątaniny krętych, małych uliczek, dzięki włączonej nawigacji trafił bez problemu.

Była to pierwsza wizyta Arta w tym miejscu. Co prawda dziewczynę przyjaciela poznał już dwa miesiące wcześniej, lecz jeszcze w jego kawalerce, gdy wykorzystywał wolną chwilę podczas pobytu w Warszawie z klientem. Alicja pomagała wtedy Tomowi spakować nieco podstawowych rzeczy, potrzebnych na początek jego przenosin do jej rodzinnego domu.

Ponieważ rozłożysty, parterowy budynek znajdował się zaledwie kilka metrów za bramą, domownicy mieli dobry widok na podjazd i któryś z nich musiał puścić sygnał, gdyż brama zaczęła się powoli otwierać. Na zadaszonym ganku pojawił się Tom wraz z Alicją, która ruchem ręki wskazała Artowi drogę na miejsce do zaparkowania. Koła przyjemnie zachrobotały na żwirowym placyku obok garażu.

Alicja pięknie prezentowała się w błękitnym wdziankuo sportowym kroju, zaś Tom w luźnych, trekkingowych spodniach i dżinsowej kamizelce, narzuconej na pasiasty
t-shirt. Choć dziewczyna nie była ułomkiem, jego potężna sylwetka zdecydowanie nad nią górowała, zwłaszcza gdy objął ją za plecami.

Na przywitanie Art podał jej mały, kolorowy bukiecik, który powąchała i skinęła głową z uznaniem. Podziękowała, potrząsając przy tym zabawnie długim, końskim blond ogonem.

- No, to – odezwała się z uśmiechem – muszkieterowie w komplecie.

Wyjaśniła, ze cała reszta rodzinki wróci z wojaży dopiero następnego dnia, mają więc całe miejsce i czas dla siebie.

Koniec Wersji Demonstracyjnej

Dziękujemy za skorzystanie z oferty naszego wydawnictwa i życzymy miło spędzonych chwil przy kolejnych naszych publikacjach.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: