Drugie życie Matyldy - ebook
Drugie życie Matyldy - ebook
Matylda ma dom, pracę, rodzinę, lecz wszystko to jest chwiejne i pozorne, bo zbudowane na zgliszczach złamanego serca. Zamiast ciepłego domu – ziejąca chłodem mistyfikacja. Zamiast opiekuńczego i kochającego męża – samotność, tęsknota za domem rodzinnym i pewna niezakończona historia z młodzieńczych lat. Kiedy sprawy zaczynają wymykać się spod kontroli, a mąż mimo protestów chce wywieźć Matyldę i ich syna Oskara za granicę, kobieta musi posunąć się do pewnego podstępu. Początkowo sprawy zaczynają się układać zgodnie z planem, jednak Matyldę wciąż męczą okropne wyrzuty sumienia. Kiedy zaczyna wierzyć, że jej los się odmienia, przychodzi zemsta i koszmarny powrót do przeszłości. Matylda balansuje na granicy życia i śmierci, a jedynym, co może ją uratować, jest prawda i czysta, niczym nieskalana miłość.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-544-1 |
Rozmiar pliku: | 582 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– To już wszystkie pudła, kochanie? – zapytała Matylda, słysząc za plecami kroki.
Odwróciła się w stronę męża i wzięła z jego rąk niedbale poklejone kartony, wypełnione po brzegi ubraniami. Miała rozwichrzone, brązowe, nierówno związane gumką włosy i twarz umorusaną kurzem, od szczytu czoła aż po samą brodę. Po jej zgrabnej ręce płynęła ciemna strużka krwi. Chwilę wcześniej, sięgając po worek z butami, zahaczyła o wystającą ze ściany źle zabezpieczoną listwę narożną. Wytarła rękę w koszulę i syknęła z bólu. Pomachała chwilę zranioną ręką i ponownie zabrała się za rozpakowywanie bagaży. Stanęła po chwili w rozkroku, rozglądając się wkoło siebie, jakby szukała w tym całym bałaganie algorytmu, jaki sobie obrała. Jej ubrania od ściany, jego od okna, syna na kanapie? A może spodnie po prawej, sukienki po lewej? Nie, to musiało być coś innego. Pokiwała z niezadowolenia głową. Zawsze była perfekcjonistką, będzie więc układać wszystko do skutku, choćby miała nad tym spędzić cały pierwszy tydzień swojego nowego życia – ich nowego życia.
– Są jeszcze chyba cztery kartony, ale zostawiłem je w garażu. Z tego, co widziałem, są w nich ubrania zimowe, więc póki co nie będą nam raczej potrzebne. Później sama sobie popatrzysz, co? – Patrzył na Matyldę błagalnym wzrokiem, jakby chciał powiedzieć: „Mam już dość”. – Kawa? – zaproponował po chwili.
Przytaknęła, a on wyciągnął z jednego z kartonów mały elektryczny czajniczek, napełnił go wodą z butelki i podłączył do prądu. Woda po chwili zabulgotała, a mężczyzna rozglądał się intensywnie dookoła, szukając kubków i czegoś, co mogłoby im posłużyć za stół. W końcu odwrócił do góry nogami wiaderko po farbie, przetarł je leżącą obok koszulą, którą zdjął z siebie kilka minut wcześniej, i upewniwszy się, że stoi stabilnie, położył na nim dwie wyszperane ze sterty folii bąbelkowej filiżanki, każda z innego kompletu. Nasypał przyniesionej przed chwilą z pobliskiego sklepu kawy i zalał wodą. Cudowny aromat zaczął powoli wypełniać całą przestrzeń. Matylda zamknęła oczy i zaciągnęła się zapachem, wzdychając przy tym błogo.
– Czuć coś… jakby dom – stwierdziła po chwili.
Oboje jak na zawołanie buchnęli śmiechem.
Kuchnia, w której się znajdowali, wcale nie przypominała kuchni. Ani ciut-ciut. Tak właściwie to żadne z pomieszczeń w nowym domu Matyldy i Tymoteusza Nowickich w niczym nie ujawniało swojego przeznaczenia. Były tylko surowe, puste ściany i w połowie pokryte drewnem podłogi. Salon przypominał prawdziwe pobojowisko, a jadalnia wystawkę w sklepie z używaną odzieżą, i to po przejściu tajfunu lub co najmniej miliona klientów przyciągniętych jakąś promocją. Niby same najpotrzebniejsze rzeczy, niby rozkładane według ustalonego planu, przynajmniej w pierwszej fazie rozpakowywania, ale osobie, która potrafiłaby się odnaleźć w tym rozgardiaszu, powinni przyznać chyba jakiegoś specjalnego Nobla.
Matylda cieszyła się, że przynajmniej dach był skończony i okna zostały wstawione na czas, chociaż szef ekipy budowlanej prosił, by przez pierwsze trzy dni nie zamykali ich na noc, bo musiały się dobrze osadzić. W dodatku pianka użyta do montażu okien nieładnie pachniała i bez regularnego wietrzenia nie dałoby się egzystować w środku, nie mówiąc już o spokojnym śnie czy spożywaniu posiłków. Mieli co prawda lato i wszystko schło dość szybko, ale postanowili nie rozpakowywać za wiele gratów, na wypadek burzy lub innej katastrofy, która zmusiłaby ich do zmiany lokalu. Mebli też zresztą jeszcze nie było, nie licząc fikuśnego wieszaka na kurtki, który przyjechał z Nowickimi aż ze stolicy, chybocząc się przez pół drogi na dachu ich auta, i małego, drewnianego, obklejonego różnymi modelami aut łóżka, z dużym napisem w nagłówku: „Kraina snów Oskara!”. Łóżko owo było już przymałe dla jego właściciela, ale musiało przemierzyć z Nowickimi tę długą drogę ze względu na emocjonalne przywiązanie ich syna. Oskar po prostu uwielbiał w nim spać. Nie przeszkadzało mu nawet, że stopy wystawały poza jego ramę. Ani fakt, że przy zmianie pozycji spania obijał się boleśnie o jego ochronną barierkę. Uparł się i tyle. Wydawać by się mogło, że ich cały dobytek był bardzo skromny. Ot, wieszak, łóżko i kilka kartonów. W porównaniu z innym przywiezionym ze stolicy bagażem był wręcz minimalistyczny. Ów drugi bagaż, bagaż doświadczeń, miał właściwie zostać w miejscu, które opuszczali, w Warszawie. Teraz wszystko miało być nowe. Nowy dom, nowe życie, czysta, niezapisana karta… Szkoda że taki stan istnieje tylko w filmach.
Nowiccy pakowali się bardzo szybko i dlatego większość ich rzeczy została wrzucona do pudeł bez większego ładu, ku niezadowoleniu Matyldy, która – jak już wiadomo – była perfekcjonistką. Małżonkowie nie mogli jednak przewidzieć, że gdy oznajmią właścicielowi mieszkania, które wówczas wynajmowali w Warszawie, że planują je niedługo opuścić, ten z miejsca znajdzie kolejnego lokatora i każe im się wyprowadzić z dnia na dzień. Nie pomogły próby polubownego załatwienia sprawy, facet po prostu się uparł. Mieli albo opuścić mieszkanie w ciągu trzech dni, albo zapłacić za następne pół roku wynajmu. Zapłacić i nie mieszkać? To nie mieściło się w głowie Tymoteusza Nowickiego. Matylda, widząc, że mąż zaczyna się wahać, czy ich przeprowadzka to na pewno dobry pomysł, zdecydowała – wyprowadzą się od razu. Dzień i noc pakowała zawzięcie wszystkie ich rzeczy do wielkich kartonów. Część z nich nadała jako przesyłki kurierskie na adres swoich rodziców. Dzięki temu udało się jej przy okazji namówić ojca, by oddał ubrania po mamie dla potrzebujących. Musiał zrobić trochę miejsca, by zmieścić ich dobytek, a mama przecież nie żyła już od ponad dwóch lat. O dziwo, Bogusław Pol tym razem nie stawiał oporu. W końcu jego córka sprowadzała się w rodzinne strony, a to znaczyło, że nie będzie już tak samotny. Zostawił sobie na pamiątkę tylko apaszkę, którą podarował żonie na jej ostatni Dzień Kobiet. Doczekali z Michaliną trojga dzieci, lecz każde wyfrunęło daleko od domu. Teraz ich ukochana Matyldka miała zamieszkać we wsi, zaledwie pięć kilometrów od rodzinnego domu. Bogusław Pol aż odżył na te wieści i od razu zaoferował swoją pomoc.
Pozostałe bagaże Nowiccy spakowali do bagażnika w dniu wyjazdu. To była prawdziwie wariacka eskapada i pod każdym względem podróż w nieznane. Tymek, co prawda, już od dwóch miesięcy pracował we Wrocławiu, więc przeprowadzka położyła tylko kres jego ciągłej nieobecności w apartamencie w stolicy, ale ich nowy dom zdecydowanie nie był gotowy, by w nim zamieszkać. Sam Tymoteusz, w tajemnicy przed żoną, wynajmował pokój w hotelu, bo nie mógł znieść tych surowych ścian, bałaganu, hałasu i kurzu, który fundowała mu ekipa budowlana. Teraz jednak nie było odwrotu, mieli zamieszkać razem, w nowym miejscu i musieli sobie jakoś poradzić.
– Mamo, a gdzie jest mój pokój? – Chwilę wytchnienia przy filiżance kawy przerwał mały, rozglądający się po pomieszczeniach chłopiec.
Był szczuplutki i miał bardzo jasną cerę, a na głowie rozwichrzone karmelowe pukle, zupełnie jak Matylda, kiedy była w jego wieku.
– Mamo, mi się tu wcale nie podoba! Wracajmy do domu – poprosił, rozżalony.
Stał bezradnie na środku salonu i mrugał szybko oczami, jakby zastanawiał się, czy mu się to wszystko nie śni. A może chciał powstrzymać napływające do oczu łzy bezradności i żalu z powodu zmiany miejsca zamieszkania? W Warszawie miał ciepły, kolorowo urządzony pokój. Znajomy plac zabaw za domem i grupę ulubionych kolegów do popołudniowych harców na świeżym powietrzu. Była tam też świetlica sportowa, którą odwiedzał w deszczowe dni i Zosia – pomoc domowa państwa Nowickich, która rozpieszczała go wciąż nowymi smakołykami. Tu nie było niczego. Mimo że rodzice starali się tłumaczyć mu konieczność przeprowadzki, używając prostych argumentów i wskazując przy tym na wiele pozytywów tej sytuacji, serce Oskara przepełniał ogromny smutek i strach przed nieznanym. Obiecali mu wielką przygodę i nowy, bogato urządzony dom, lecz mimo nad wyraz bujnej wyobraźni mały chłopiec widział tylko szare ściany i nikogo prócz mamy i taty.
– Tu jest teraz nasz dom, synku. – Matylda pogładziła chłopca po głowie i przytuliła go serdecznie. – Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Nie taki diabeł straszny… – Zaśmiała się, próbując dodać mu otuchy.
– Cooo?! – Chłopiec z przerażeniem wpatrywał się w mamę.
– Nic, nic, tak się tylko mówi. Chodzi o to, że może teraz ci się tu jeszcze nie podoba, ale wkrótce będzie tu ładnie i kolorowo, i dziadek przyjedzie lada chwila – uspokajała syna.
Zerknęła kątem oka na męża, dając mu jakieś dziwne znaki. Mężczyzna uśmiechnął się i przytaknął, na co Matylda wyraźnie się rozpogodziła.
– Chodź, kochanie, coś ci pokażę. – Chwyciła małego za rękę i zaprowadziła w stronę drzwi wychodzących na taras.
Wyszli do ogrodu i Matylda nagle doznała wrażenia, jakby wkroczyła do zupełnie innego świata. O ile dom był jeszcze pobojowiskiem, o tyle ogród zapraszał milionem kolorów i zapachów. Poprzedni właściciel działki, na której Nowiccy wybudowali dom, bardzo kochał kontakt z naturą. Najpierw postawił na działce altanę i obsadził ją naokoło wszelkimi kwiatami. Czego tam nie było: róże, bzy, fiołki, astry i nęcąco pachnące akacje, w kilku odmianach. Niestety, jakiś czas później wpadł w kłopoty finansowe i musiał sprzedać ten przecudny kawałek nieba. Długo jednak szukał kogoś, kto nie zmarnuje jego pracy. Tymoteusz Nowicki, co prawda, nie znał się na ogrodnictwie, ale kupując ziemię od starego Łagosza, umówił się z nim, że ten zostanie ich ogrodnikiem i będzie przyjeżdżał dwa razy w tygodniu doglądać roślinności. Właściwie było mu to zupełnie obojętne, a nawet miał lekką alergię na niektóre rośliny, ale Matylda była tak zauroczona tym miejscem, że nie chciała ustąpić. Na prośbę Nowickich Łagosz postawił na działce drewnianą huśtawkę, hamak i zjeżdżalnię, a także zbudował domek na drzewie. Ten właśnie domek Matylda chciała teraz pokazać małemu Oskarowi. Liczyła, że miejsce to wynagrodzi dziecku niedogodności związane z przeprowadzką lub chociaż na chwilę odwróci uwagę chłopca od wszelkich trosk. I wcale się nie myliła. Na widok domku na drzewie chłopiec rozpogodził się, a oczy błyszczały mu jak w dniu, kiedy pojechali razem do Disneylandu. To była ich pierwsza i ostatnia wspólna wycieczka… Niestety.
– Mamo, jaki piękny domek! – krzyczał chłopiec, skacząc wkoło drzewa. – Jest śliczny! Możemy wejść do środka? Proszę, będę ostrożny. Obiecuję! – Oskar uniósł dwa palce i położył je na piersi, jakby chciał powiedzieć: „słowo harcerza”.
Kobieta uśmiechnęła się serdecznie na ten widok. Podniosła ukrytą w bujnej trawie drabinę, oparła ją o drzewo i machnęła do chłopca zapraszającym gestem.
– Pan przodem, proszę pana. – Puściła do małego oko i asekurując wspinającego się nieporadnie syna, wdrapała się tuż za nim do małej chatki.
Oskar stanął w progu i rozdziawił szeroko buzię. Matylda zaglądała zza jego pleców, równie zdumiona. Domek był cudowny, idealny, wprost jak z bajki o Stumilowym Lesie. W kącie stał mały tapczanik z kolorową wełnianą narzutą. Spod narzuty wystawała puchata poduszka z nadrukowanym zdjęciem rodziny Nowickich. Matyldę aż ścisnęło w gardle ze wzruszenia. Przeszło jej przez myśl, że to raczej nie mógł być pomysł jej męża. Bardzo chciała wierzyć, że się zmienił, ale chyba za długo i za dobrze go znała, żeby się łudzić. Obok łóżka stał mały stolik z lampką w kształcie wystrzałowej rakiety kosmicznej i drewniane, zielone krzesełko. Miało takie fikuśne nogi, które można było jednym ruchem przerobić na płozy i wtedy bujać się w fotelu w rytm ćwierkania siedzących na drzewie ptaków. Matylda już oczami wyobraźni widziała taką sielską scenę. Z drugiej strony pod oknem znajdował się cały rząd pluszowych misiów. Nie wszystkie były nowe, niektóre miały pocerowane uszy albo łatki na brzuchu, ale wszystkie były puchate i aż prosiły, by je przytulić. Matylda rozpoznała wśród nich swoje maskotki z dzieciństwa i poczuła ciepło otulające jej serce. Obok misiów ustawiony był duży drewniany pociąg z odkrytymi wagonami, wypełnionymi po same brzegi kolorowymi klockami. Żeby jeszcze było mało, zaraz obok pociągu stała sztaluga z ramą i paleta farb, czekające na wenę małego artysty. Domek jak z marzeń, przygotowany na każdą ewentualność, gotowy spełnić każdą zachciankę małego lokatora. Matylda rozglądała się z niedowierzaniem. Była równie zaskoczona, co Oskar, a może i bardziej.
– Mogę tu dzisiaj spać? Proszę, proszę, proszę… – Oskar uwiesił się na maminej szyi, posyłając swojej rodzicielce błagalne spojrzenia. – Wcale nie będę się bał. Jestem już duży, mam przecież prawie siedem lat i niedługo idę do szkoły – przekonywał dalej.
– Chodź, zapytamy tatę, co o tym sądzi.
Przytaknął pogodnie, więc Matylda chwyciła go za rękę i powoli sprowadziła po drabinie na dół. Chłopiec szedł dziarsko do domu, odwracając się co kawałek i upewniając, że domek nie jest tylko wytworem jego wyobraźni.
– Tato, tato! Proszę, zgódź się, proszę! – krzyknął od progu, skacząc koło taty i przestępując z nogi na nogę.
– Zgadzam się. – Tymoteusz uśmiechnął się pogodnie i przytulił synka.
– Nie zapytasz nawet na co? – Matylda wyraźnie się zdziwiła.
– Dziś zgadzam się na wszystko! – Złapał Oskara i żonę w objęcia i podniósł ich do góry.
– Puść nas, wariacie! – Matylda piszczała, próbując się oswobodzić z uścisku.
– Tato, puść! – wtórował jej Oskar.
– Zaczynamy nowe życie! – krzyknął Tymoteusz i podskoczył ochoczo do góry, trzymając Matyldę i Oskara w ramionach.
Od początku był, delikatnie mówiąc, mało entuzjastycznie nastawiony do tych zmian, ale widząc radość syna, powoli chyba się przekonywał co do słuszności tych decyzji.