Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Drugie życie Matyldy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Październik 2016
Ebook
20,90 zł
Audiobook
21,29 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Drugie życie Matyldy - ebook

Matylda ma dom, pracę, rodzinę, lecz wszystko to jest chwiejne i pozorne, bo zbudowane na zgliszczach złamanego serca. Zamiast ciepłego domu – ziejąca chłodem mistyfikacja. Zamiast opiekuńczego i kochającego męża – samotność, tęsknota za domem rodzinnym i pewna niezakończona historia z młodzieńczych lat. Kiedy sprawy zaczynają wymykać się spod kontroli, a mąż mimo protestów chce wywieźć Matyldę i ich syna Oskara za granicę, kobieta musi posunąć się do pewnego podstępu. Początkowo sprawy zaczynają się układać zgodnie z planem, jednak Matyldę wciąż męczą okropne wyrzuty sumienia. Kiedy zaczyna wierzyć, że jej los się odmienia, przychodzi zemsta i koszmarny powrót do przeszłości. Matylda balansuje na granicy życia i śmierci, a jedynym, co może ją uratować, jest prawda i czysta, niczym nieskalana miłość.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-544-1
Rozmiar pliku: 582 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

– To już wszyst­kie pu­dła, ko­cha­nie? – za­py­ta­ła Ma­tyl­da, sły­sząc za ple­ca­mi kro­ki.

Od­wró­ci­ła się w stro­nę męża i wzię­ła z jego rąk nie­dba­le po­kle­jo­ne kar­to­ny, wy­peł­nio­ne po brze­gi ubra­nia­mi. Mia­ła roz­wi­chrzo­ne, brą­zo­we, nie­rów­no zwią­za­ne gum­ką wło­sy i twarz umo­ru­sa­ną ku­rzem, od szczy­tu czo­ła aż po samą bro­dę. Po jej zgrab­nej ręce pły­nę­ła ciem­na struż­ka krwi. Chwi­lę wcze­śniej, się­ga­jąc po wo­rek z bu­ta­mi, za­ha­czy­ła o wy­sta­ją­cą ze ścia­ny źle za­bez­pie­czo­ną li­stwę na­roż­ną. Wy­tar­ła rękę w ko­szu­lę i syk­nę­ła z bólu. Po­ma­cha­ła chwi­lę zra­nio­ną ręką i po­now­nie za­bra­ła się za roz­pa­ko­wy­wa­nie ba­ga­ży. Sta­nę­ła po chwi­li w roz­kro­ku, roz­glą­da­jąc się wko­ło sie­bie, jak­by szu­ka­ła w tym ca­łym ba­ła­ga­nie al­go­ryt­mu, jaki so­bie ob­ra­ła. Jej ubra­nia od ścia­ny, jego od okna, syna na ka­na­pie? A może spodnie po pra­wej, su­kien­ki po le­wej? Nie, to mu­sia­ło być coś in­ne­go. Po­ki­wa­ła z nie­za­do­wo­le­nia gło­wą. Za­wsze była per­fek­cjo­nist­ką, bę­dzie więc ukła­dać wszyst­ko do skut­ku, choć­by mia­ła nad tym spę­dzić cały pierw­szy ty­dzień swo­je­go no­we­go ży­cia – ich no­we­go ży­cia.

– Są jesz­cze chy­ba czte­ry kar­to­ny, ale zo­sta­wi­łem je w ga­ra­żu. Z tego, co wi­dzia­łem, są w nich ubra­nia zi­mo­we, więc póki co nie będą nam ra­czej po­trzeb­ne. Póź­niej sama so­bie po­pa­trzysz, co? – Pa­trzył na Ma­tyl­dę bła­gal­nym wzro­kiem, jak­by chciał po­wie­dzieć: „Mam już dość”. – Kawa? – za­pro­po­no­wał po chwi­li.

Przy­tak­nę­ła, a on wy­cią­gnął z jed­ne­go z kar­to­nów mały elek­trycz­ny czaj­ni­czek, na­peł­nił go wodą z bu­tel­ki i pod­łą­czył do prą­du. Woda po chwi­li za­bul­go­ta­ła, a męż­czy­zna roz­glą­dał się in­ten­syw­nie do­oko­ła, szu­ka­jąc kub­ków i cze­goś, co mo­gło­by im po­słu­żyć za stół. W koń­cu od­wró­cił do góry no­ga­mi wia­der­ko po far­bie, prze­tarł je le­żą­cą obok ko­szu­lą, któ­rą zdjął z sie­bie kil­ka mi­nut wcze­śniej, i upew­niw­szy się, że stoi sta­bil­nie, po­ło­żył na nim dwie wy­szpe­ra­ne ze ster­ty fo­lii bą­bel­ko­wej fi­li­żan­ki, każ­da z in­ne­go kom­ple­tu. Na­sy­pał przy­nie­sio­nej przed chwi­lą z po­bli­skie­go skle­pu kawy i za­lał wodą. Cu­dow­ny aro­mat za­czął po­wo­li wy­peł­niać całą prze­strzeń. Ma­tyl­da za­mknę­ła oczy i za­cią­gnę­ła się za­pa­chem, wzdy­cha­jąc przy tym bło­go.

– Czuć coś… jak­by dom – stwier­dzi­ła po chwi­li.

Obo­je jak na za­wo­ła­nie buch­nę­li śmie­chem.

Kuch­nia, w któ­rej się znaj­do­wa­li, wca­le nie przy­po­mi­na­ła kuch­ni. Ani ciut-ciut. Tak wła­ści­wie to żad­ne z po­miesz­czeń w no­wym domu Ma­tyl­dy i Ty­mo­te­usza No­wic­kich w ni­czym nie ujaw­nia­ło swo­je­go prze­zna­cze­nia. Były tyl­ko su­ro­we, pu­ste ścia­ny i w po­ło­wie po­kry­te drew­nem pod­ło­gi. Sa­lon przy­po­mi­nał praw­dzi­we po­bo­jo­wi­sko, a ja­dal­nia wy­staw­kę w skle­pie z uży­wa­ną odzie­żą, i to po przej­ściu taj­fu­nu lub co naj­mniej mi­lio­na klien­tów przy­cią­gnię­tych ja­kąś pro­mo­cją. Niby same naj­po­trzeb­niej­sze rze­czy, niby roz­kła­da­ne we­dług usta­lo­ne­go pla­nu, przy­naj­mniej w pierw­szej fa­zie roz­pa­ko­wy­wa­nia, ale oso­bie, któ­ra po­tra­fi­ła­by się od­na­leźć w tym roz­gar­dia­szu, po­win­ni przy­znać chy­ba ja­kie­goś spe­cjal­ne­go No­bla.

Ma­tyl­da cie­szy­ła się, że przy­naj­mniej dach był skoń­czo­ny i okna zo­sta­ły wsta­wio­ne na czas, cho­ciaż szef eki­py bu­dow­la­nej pro­sił, by przez pierw­sze trzy dni nie za­my­ka­li ich na noc, bo mu­sia­ły się do­brze osa­dzić. W do­dat­ku pian­ka uży­ta do mon­ta­żu okien nie­ład­nie pach­nia­ła i bez re­gu­lar­ne­go wie­trze­nia nie da­ło­by się eg­zy­sto­wać w środ­ku, nie mó­wiąc już o spo­koj­nym śnie czy spo­ży­wa­niu po­sił­ków. Mie­li co praw­da lato i wszyst­ko schło dość szyb­ko, ale po­sta­no­wi­li nie roz­pa­ko­wy­wać za wie­le gra­tów, na wy­pa­dek bu­rzy lub in­nej ka­ta­stro­fy, któ­ra zmu­si­ła­by ich do zmia­ny lo­ka­lu. Me­bli też zresz­tą jesz­cze nie było, nie li­cząc fi­ku­śne­go wie­sza­ka na kurt­ki, któ­ry przy­je­chał z No­wic­ki­mi aż ze sto­li­cy, chy­bo­cząc się przez pół dro­gi na da­chu ich auta, i ma­łe­go, drew­nia­ne­go, ob­kle­jo­ne­go róż­ny­mi mo­de­la­mi aut łóż­ka, z du­żym na­pi­sem w na­głów­ku: „Kra­ina snów Oska­ra!”. Łóż­ko owo było już przy­ma­łe dla jego wła­ści­cie­la, ale mu­sia­ło prze­mie­rzyć z No­wic­ki­mi tę dłu­gą dro­gę ze wzglę­du na emo­cjo­nal­ne przy­wią­za­nie ich syna. Oskar po pro­stu uwiel­biał w nim spać. Nie prze­szka­dza­ło mu na­wet, że sto­py wy­sta­wa­ły poza jego ramę. Ani fakt, że przy zmia­nie po­zy­cji spa­nia obi­jał się bo­le­śnie o jego ochron­ną ba­rier­kę. Uparł się i tyle. Wy­da­wać by się mo­gło, że ich cały do­by­tek był bar­dzo skrom­ny. Ot, wie­szak, łóż­ko i kil­ka kar­to­nów. W po­rów­na­niu z in­nym przy­wie­zio­nym ze sto­li­cy ba­ga­żem był wręcz mi­ni­ma­li­stycz­ny. Ów dru­gi ba­gaż, ba­gaż do­świad­czeń, miał wła­ści­wie zo­stać w miej­scu, któ­re opusz­cza­li, w War­sza­wie. Te­raz wszyst­ko mia­ło być nowe. Nowy dom, nowe ży­cie, czy­sta, nie­za­pi­sa­na kar­ta… Szko­da że taki stan ist­nie­je tyl­ko w fil­mach.

No­wic­cy pa­ko­wa­li się bar­dzo szyb­ko i dla­te­go więk­szość ich rze­czy zo­sta­ła wrzu­co­na do pu­deł bez więk­sze­go ładu, ku nie­za­do­wo­le­niu Ma­tyl­dy, któ­ra – jak już wia­do­mo – była per­fek­cjo­nist­ką. Mał­żon­ko­wie nie mo­gli jed­nak prze­wi­dzieć, że gdy oznaj­mią wła­ści­cie­lo­wi miesz­ka­nia, któ­re wów­czas wy­naj­mo­wa­li w War­sza­wie, że pla­nu­ją je nie­dłu­go opu­ścić, ten z miej­sca znaj­dzie ko­lej­ne­go lo­ka­to­ra i każe im się wy­pro­wa­dzić z dnia na dzień. Nie po­mo­gły pró­by po­lu­bow­ne­go za­ła­twie­nia spra­wy, fa­cet po pro­stu się uparł. Mie­li albo opu­ścić miesz­ka­nie w cią­gu trzech dni, albo za­pła­cić za na­stęp­ne pół roku wy­naj­mu. Za­pła­cić i nie miesz­kać? To nie mie­ści­ło się w gło­wie Ty­mo­te­usza No­wic­kie­go. Ma­tyl­da, wi­dząc, że mąż za­czy­na się wa­hać, czy ich prze­pro­wadz­ka to na pew­no do­bry po­mysł, zde­cy­do­wa­ła – wy­pro­wa­dzą się od razu. Dzień i noc pa­ko­wa­ła za­wzię­cie wszyst­kie ich rze­czy do wiel­kich kar­to­nów. Część z nich nada­ła jako prze­sył­ki ku­rier­skie na ad­res swo­ich ro­dzi­ców. Dzię­ki temu uda­ło się jej przy oka­zji na­mó­wić ojca, by od­dał ubra­nia po ma­mie dla po­trze­bu­ją­cych. Mu­siał zro­bić tro­chę miej­sca, by zmie­ścić ich do­by­tek, a mama prze­cież nie żyła już od po­nad dwóch lat. O dzi­wo, Bo­gu­sław Pol tym ra­zem nie sta­wiał opo­ru. W koń­cu jego cór­ka spro­wa­dza­ła się w ro­dzin­ne stro­ny, a to zna­czy­ło, że nie bę­dzie już tak sa­mot­ny. Zo­sta­wił so­bie na pa­miąt­kę tyl­ko apasz­kę, któ­rą po­da­ro­wał żo­nie na jej ostat­ni Dzień Ko­biet. Do­cze­ka­li z Mi­cha­li­ną troj­ga dzie­ci, lecz każ­de wy­fru­nę­ło da­le­ko od domu. Te­raz ich uko­cha­na Ma­tyld­ka mia­ła za­miesz­kać we wsi, za­le­d­wie pięć ki­lo­me­trów od ro­dzin­ne­go domu. Bo­gu­sław Pol aż od­żył na te wie­ści i od razu za­ofe­ro­wał swo­ją po­moc.

Po­zo­sta­łe ba­ga­że No­wic­cy spa­ko­wa­li do ba­gaż­ni­ka w dniu wy­jaz­du. To była praw­dzi­wie wa­riac­ka eska­pa­da i pod każ­dym wzglę­dem po­dróż w nie­zna­ne. Ty­mek, co praw­da, już od dwóch mie­się­cy pra­co­wał we Wro­cła­wiu, więc prze­pro­wadz­ka po­ło­ży­ła tyl­ko kres jego cią­głej nie­obec­no­ści w apar­ta­men­cie w sto­li­cy, ale ich nowy dom zde­cy­do­wa­nie nie był go­to­wy, by w nim za­miesz­kać. Sam Ty­mo­te­usz, w ta­jem­ni­cy przed żoną, wy­naj­mo­wał po­kój w ho­te­lu, bo nie mógł znieść tych su­ro­wych ścian, ba­ła­ga­nu, ha­ła­su i ku­rzu, któ­ry fun­do­wa­ła mu eki­pa bu­dow­la­na. Te­raz jed­nak nie było od­wro­tu, mie­li za­miesz­kać ra­zem, w no­wym miej­scu i mu­sie­li so­bie ja­koś po­ra­dzić.

– Mamo, a gdzie jest mój po­kój? – Chwi­lę wy­tchnie­nia przy fi­li­żan­ce kawy prze­rwał mały, roz­glą­da­ją­cy się po po­miesz­cze­niach chło­piec.

Był szczu­plut­ki i miał bar­dzo ja­sną cerę, a na gło­wie roz­wi­chrzo­ne kar­me­lo­we pu­kle, zu­peł­nie jak Ma­tyl­da, kie­dy była w jego wie­ku.

– Mamo, mi się tu wca­le nie po­do­ba! Wra­caj­my do domu – po­pro­sił, roz­ża­lo­ny.

Stał bez­rad­nie na środ­ku sa­lo­nu i mru­gał szyb­ko ocza­mi, jak­by za­sta­na­wiał się, czy mu się to wszyst­ko nie śni. A może chciał po­wstrzy­mać na­pły­wa­ją­ce do oczu łzy bez­rad­no­ści i żalu z po­wo­du zmia­ny miej­sca za­miesz­ka­nia? W War­sza­wie miał cie­pły, ko­lo­ro­wo urzą­dzo­ny po­kój. Zna­jo­my plac za­baw za do­mem i gru­pę ulu­bio­nych ko­le­gów do po­po­łu­dnio­wych har­ców na świe­żym po­wie­trzu. Była tam też świe­tli­ca spor­to­wa, któ­rą od­wie­dzał w desz­czo­we dni i Zo­sia – po­moc do­mo­wa pań­stwa No­wic­kich, któ­ra roz­piesz­cza­ła go wciąż no­wy­mi sma­ko­ły­ka­mi. Tu nie było ni­cze­go. Mimo że ro­dzi­ce sta­ra­li się tłu­ma­czyć mu ko­niecz­ność prze­pro­wadz­ki, uży­wa­jąc pro­stych ar­gu­men­tów i wska­zu­jąc przy tym na wie­le po­zy­ty­wów tej sy­tu­acji, ser­ce Oska­ra prze­peł­niał ogrom­ny smu­tek i strach przed nie­zna­nym. Obie­ca­li mu wiel­ką przy­go­dę i nowy, bo­ga­to urzą­dzo­ny dom, lecz mimo nad wy­raz buj­nej wy­obraź­ni mały chło­piec wi­dział tyl­ko sza­re ścia­ny i ni­ko­go prócz mamy i taty.

– Tu jest te­raz nasz dom, syn­ku. – Ma­tyl­da po­gła­dzi­ła chłop­ca po gło­wie i przy­tu­li­ła go ser­decz­nie. – Zo­ba­czysz, wszyst­ko bę­dzie do­brze. Nie taki dia­beł strasz­ny… – Za­śmia­ła się, pró­bu­jąc do­dać mu otu­chy.

– Cooo?! – Chło­piec z prze­ra­że­niem wpa­try­wał się w mamę.

– Nic, nic, tak się tyl­ko mówi. Cho­dzi o to, że może te­raz ci się tu jesz­cze nie po­do­ba, ale wkrót­ce bę­dzie tu ład­nie i ko­lo­ro­wo, i dzia­dek przy­je­dzie lada chwi­la – uspo­ka­ja­ła syna.

Zer­k­nę­ła ką­tem oka na męża, da­jąc mu ja­kieś dziw­ne zna­ki. Męż­czy­zna uśmiech­nął się i przy­tak­nął, na co Ma­tyl­da wy­raź­nie się roz­po­go­dzi­ła.

– Chodź, ko­cha­nie, coś ci po­ka­żę. – Chwy­ci­ła ma­łe­go za rękę i za­pro­wa­dzi­ła w stro­nę drzwi wy­cho­dzą­cych na ta­ras.

Wy­szli do ogro­du i Ma­tyl­da na­gle do­zna­ła wra­że­nia, jak­by wkro­czy­ła do zu­peł­nie in­ne­go świa­ta. O ile dom był jesz­cze po­bo­jo­wi­skiem, o tyle ogród za­pra­szał mi­lio­nem ko­lo­rów i za­pa­chów. Po­przed­ni wła­ści­ciel dział­ki, na któ­rej No­wic­cy wy­bu­do­wa­li dom, bar­dzo ko­chał kon­takt z na­tu­rą. Naj­pierw po­sta­wił na dział­ce al­ta­nę i ob­sa­dził ją na­oko­ło wszel­ki­mi kwia­ta­mi. Cze­go tam nie było: róże, bzy, fioł­ki, astry i nę­cą­co pach­ną­ce aka­cje, w kil­ku od­mia­nach. Nie­ste­ty, ja­kiś czas póź­niej wpadł w kło­po­ty fi­nan­so­we i mu­siał sprze­dać ten prze­cud­ny ka­wa­łek nie­ba. Dłu­go jed­nak szu­kał ko­goś, kto nie zmar­nu­je jego pra­cy. Ty­mo­te­usz No­wic­ki, co praw­da, nie znał się na ogrod­nic­twie, ale ku­pu­jąc zie­mię od sta­re­go Ła­go­sza, umó­wił się z nim, że ten zo­sta­nie ich ogrod­ni­kiem i bę­dzie przy­jeż­dżał dwa razy w ty­go­dniu do­glą­dać ro­ślin­no­ści. Wła­ści­wie było mu to zu­peł­nie obo­jęt­ne, a na­wet miał lek­ką aler­gię na nie­któ­re ro­śli­ny, ale Ma­tyl­da była tak za­uro­czo­na tym miej­scem, że nie chcia­ła ustą­pić. Na proś­bę No­wic­kich Ła­gosz po­sta­wił na dział­ce drew­nia­ną huś­taw­kę, ha­mak i zjeż­dżal­nię, a tak­że zbu­do­wał do­mek na drze­wie. Ten wła­śnie do­mek Ma­tyl­da chcia­ła te­raz po­ka­zać ma­łe­mu Oska­ro­wi. Li­czy­ła, że miej­sce to wy­na­gro­dzi dziec­ku nie­do­god­no­ści zwią­za­ne z prze­pro­wadz­ką lub cho­ciaż na chwi­lę od­wró­ci uwa­gę chłop­ca od wszel­kich trosk. I wca­le się nie my­li­ła. Na wi­dok dom­ku na drze­wie chło­piec roz­po­go­dził się, a oczy błysz­cza­ły mu jak w dniu, kie­dy po­je­cha­li ra­zem do Di­sney­lan­du. To była ich pierw­sza i ostat­nia wspól­na wy­ciecz­ka… Nie­ste­ty.

– Mamo, jaki pięk­ny do­mek! – krzy­czał chło­piec, ska­cząc wko­ło drze­wa. – Jest ślicz­ny! Mo­że­my wejść do środ­ka? Pro­szę, będę ostroż­ny. Obie­cu­ję! – Oskar uniósł dwa pal­ce i po­ło­żył je na pier­si, jak­by chciał po­wie­dzieć: „sło­wo har­ce­rza”.

Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się ser­decz­nie na ten wi­dok. Pod­nio­sła ukry­tą w buj­nej tra­wie dra­bi­nę, opar­ła ją o drze­wo i mach­nę­ła do chłop­ca za­pra­sza­ją­cym ge­stem.

– Pan przo­dem, pro­szę pana. – Pu­ści­ła do ma­łe­go oko i ase­ku­ru­jąc wspi­na­ją­ce­go się nie­po­rad­nie syna, wdra­pa­ła się tuż za nim do ma­łej chat­ki.

Oskar sta­nął w pro­gu i roz­dzia­wił sze­ro­ko bu­zię. Ma­tyl­da za­glą­da­ła zza jego ple­ców, rów­nie zdu­mio­na. Do­mek był cu­dow­ny, ide­al­ny, wprost jak z baj­ki o Stu­mi­lo­wym Le­sie. W ką­cie stał mały tap­cza­nik z ko­lo­ro­wą weł­nia­ną na­rzu­tą. Spod na­rzu­ty wy­sta­wa­ła pu­cha­ta po­dusz­ka z na­dru­ko­wa­nym zdję­ciem ro­dzi­ny No­wic­kich. Ma­tyl­dę aż ści­snę­ło w gar­dle ze wzru­sze­nia. Prze­szło jej przez myśl, że to ra­czej nie mógł być po­mysł jej męża. Bar­dzo chcia­ła wie­rzyć, że się zmie­nił, ale chy­ba za dłu­go i za do­brze go zna­ła, żeby się łu­dzić. Obok łóż­ka stał mały sto­lik z lamp­ką w kształ­cie wy­strza­ło­wej ra­kie­ty ko­smicz­nej i drew­nia­ne, zie­lo­ne krze­seł­ko. Mia­ło ta­kie fi­ku­śne nogi, któ­re moż­na było jed­nym ru­chem prze­ro­bić na pło­zy i wte­dy bu­jać się w fo­te­lu w rytm ćwier­ka­nia sie­dzą­cych na drze­wie pta­ków. Ma­tyl­da już ocza­mi wy­obraź­ni wi­dzia­ła taką siel­ską sce­nę. Z dru­giej stro­ny pod oknem znaj­do­wał się cały rząd plu­szo­wych mi­siów. Nie wszyst­kie były nowe, nie­któ­re mia­ły po­ce­ro­wa­ne uszy albo łat­ki na brzu­chu, ale wszyst­kie były pu­cha­te i aż pro­si­ły, by je przy­tu­lić. Ma­tyl­da roz­po­zna­ła wśród nich swo­je ma­skot­ki z dzie­ciń­stwa i po­czu­ła cie­pło otu­la­ją­ce jej ser­ce. Obok mi­siów usta­wio­ny był duży drew­nia­ny po­ciąg z od­kry­ty­mi wa­go­na­mi, wy­peł­nio­ny­mi po same brze­gi ko­lo­ro­wy­mi kloc­ka­mi. Żeby jesz­cze było mało, za­raz obok po­cią­gu sta­ła szta­lu­ga z ramą i pa­le­ta farb, cze­ka­ją­ce na wenę ma­łe­go ar­ty­sty. Do­mek jak z ma­rzeń, przy­go­to­wa­ny na każ­dą ewen­tu­al­ność, go­to­wy speł­nić każ­dą za­chcian­kę ma­łe­go lo­ka­to­ra. Ma­tyl­da roz­glą­da­ła się z nie­do­wie­rza­niem. Była rów­nie za­sko­czo­na, co Oskar, a może i bar­dziej.

– Mogę tu dzi­siaj spać? Pro­szę, pro­szę, pro­szę… – Oskar uwie­sił się na ma­mi­nej szyi, po­sy­ła­jąc swo­jej ro­dzi­ciel­ce bła­gal­ne spoj­rze­nia. – Wca­le nie będę się bał. Je­stem już duży, mam prze­cież pra­wie sie­dem lat i nie­dłu­go idę do szko­ły – prze­ko­ny­wał da­lej.

– Chodź, za­py­ta­my tatę, co o tym są­dzi.

Przy­tak­nął po­god­nie, więc Ma­tyl­da chwy­ci­ła go za rękę i po­wo­li spro­wa­dzi­ła po dra­bi­nie na dół. Chło­piec szedł dziar­sko do domu, od­wra­ca­jąc się co ka­wa­łek i upew­nia­jąc, że do­mek nie jest tyl­ko wy­two­rem jego wy­obraź­ni.

– Tato, tato! Pro­szę, zgódź się, pro­szę! – krzyk­nął od pro­gu, ska­cząc koło taty i prze­stę­pu­jąc z nogi na nogę.

– Zga­dzam się. – Ty­mo­te­usz uśmiech­nął się po­god­nie i przy­tu­lił syn­ka.

– Nie za­py­tasz na­wet na co? – Ma­tyl­da wy­raź­nie się zdzi­wi­ła.

– Dziś zga­dzam się na wszyst­ko! – Zła­pał Oska­ra i żonę w ob­ję­cia i pod­niósł ich do góry.

– Puść nas, wa­ria­cie! – Ma­tyl­da pisz­cza­ła, pró­bu­jąc się oswo­bo­dzić z uści­sku.

– Tato, puść! – wtó­ro­wał jej Oskar.

– Za­czy­na­my nowe ży­cie! – krzyk­nął Ty­mo­te­usz i pod­sko­czył ocho­czo do góry, trzy­ma­jąc Ma­tyl­dę i Oska­ra w ra­mio­nach.

Od po­cząt­ku był, de­li­kat­nie mó­wiąc, mało en­tu­zja­stycz­nie na­sta­wio­ny do tych zmian, ale wi­dząc ra­dość syna, po­wo­li chy­ba się prze­ko­ny­wał co do słusz­no­ści tych de­cy­zji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: