Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dwie siostry: opowiadanie historyczne z czasów państwa rzymskiego - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dwie siostry: opowiadanie historyczne z czasów państwa rzymskiego - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 248 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I.

Na mięk­kiej, dar­nio­wej ka­na­pie, znaj­du­ją­cej się w cie­ni­stym ogro­dzie, w po­sta­wie w pół le­żą­cej, w pół sie­dzą­cej, mło­da, pięk­na dziew­czy­na ba­wi­ła się z pstrą, brzyd­ką i krzy­kli­wą pa­pu­gą. Ol­brzy­mia róża al­pej­ska, osy­pa­na kwie­ciem, rzu­ca­ła cień na jej gło­wę; bia­łe dra­pe­rye mięk­kiej, a lek­kiej tka­ni­ny, w któ­rą była ubra­na, spusz­cza­ły się ku zie­mi, a z pod nich wy­su­wa­ły się bia­łe sto­py w san­dał­kach zło­co­nych. Bia­łe, ob­na­żo­ne ręce mia­ła w górę wznie­sio­ne; w jed­nej trzy­ma­ła ka­wa­łek cia­sta, dru­gą chwy­ta­ła pa­pu­gę, któ­ra zda­wa­ła się z nią igrać: to spusz­cza­ła się ku niej, jak­by chcia­ła siąść na jej dło­ni, to ucie­ka­ła na ga­łąź krze­wu i śmiech dziew­czy­ny na­śla­do­wa­ła, ale krzy­kli­wy jej głos sta­no­wił prze­ci­wień­stwo z wdzięcz­nym, we­so­łym śmie­chem pięk­nej Le­ty­cyi, któ­ra była jej pa­nią. W po­bli­żu dar­nio­wej ka­na­py szem­ra­ła ci­cho fon­tan­na; py­za­te Eole, ze­bra­ne w ba­se­nie, nadaw­szy usta, jak­by dmu­chać chcia­ły lecz, za­miast wia­tru, wodę wy­rzu­ca­ły z sie­bie, a ta, wzbiw­szy się w górę, opa­da­ła na mar­mu­ro­we ło­ży­sko i, bi­jąc o nie, szem­ra­ła. Wo­kół fon­tan­ny róże roz­le­wa­ły miłą woń, a py­za­te Eole wdzięcz­ne za to, rzu­ca­ły im szczo­drze kro­ple wody. Da­lej wi­dać było klom­by cy­pry­sów, wśród nich po­są­gi ka­mien­ne, wy­obra­ża­ją­ce po­sta­cie bo­gów Rzy­mu: gro­mo­wład­ne­go Jo­wi­sza, wspa­nia­łą Ju­no­nę, brzyd­kie­go Wul­ka­na, pięk­ną We­nus, oraz inne, a da­lej jesz­cze wzno­si­ły się wśród po­ma­rańcz, mirt i gra­na­tów mar­mu­ro­we ścia­ny ry­ce­rza We­spu­ciu­sza, ojca Le­ty­cyi. Na pla­cu, żwi­rem wy­sy­pa­nym, przed pa­ła­cem, bie­gał z drew­nia­nym mie­czem w ręku chło­piec, lat siedm li­czyć mo­gą­cy; pę­dził przed sobą zgra­ję psów, któ­ra wy­jąc, szcze­ka­jąc i skom­ląc ucie­ka­ła przed nim, co spra­wia­ło ra­zem wrza­wę pie­kiel­ną; wrza­wa ta do­la­ty­wa­ła do dar­nio­wej ka­na­py, na któ­rej ba­wi­ła się z pa­pu­gą Le­ty­cya i draż­ni­ła ją wi­docz­nie, gdyż chwi­la­mi dzie­wecz­ka prze­sta­wa­ła się śmiać, zwra­ca­ła spoj­rze­nia ku pla­co­wi, na któ­rym brat jej ba­wił się tak ha­ła­śli­wie, marsz­czy­ła czo­ło i ru­sza­ła ra­mio­na­mi; po­tem zno­wu roz­śmie­szy­ła się pa­pu­gą, któ­ra nie­za­do­wo­lo­na, iż nie zaj­mu­ją się nią, zla­ty­wa­ła na ra­mię swej pani i sku­ba­ła zło­tą za­pin­kę, co u ra­mie­nia uj­mo­wa­ła bia­łą suk­nię. W koń­cu znie­cier­pli­wił ją ha­łas, le­cą­cy od pla­cu.

Ka­ju­sie! – za­wo­ła­ła to­nem roz­ka­zu.

Chło­piec usły­szał wo­ła­nie i przy­biegł do niej na­tych­miast.

– Cze­go chcesz? – za­py­tał.

– Cze­go mę­czysz się tak? – w miej­sce od­po­wie­dzi rze­kła Le­ty­cya, – a toż bo­go­wie żar leją z nie­ba na zie­mię; za­miast uciec pod cień drzew, za­miast sie­dzieć spo­koj­nie, ty sza­le­jesz! Jesz­cze pro­mie­nie słoń­ca mózg ci spa­lą.

– Gdy im­pe­ra­tor Au­gust po­śle mnie prze­ciw Ger­ma­nom, z pew­no­ścią pod­czas boju drze­wa cie­niem swym osła­niać mnie nie będą! – od­parł Ka­jus; – po­wi­nie­nem przy­wy­kać do pa­lą­cych pro­mie­ni słoń­ca; w domu, jak ty, Le­ty­cyo, wiecz­nie sie­dzieć nie będę.

– Przy­wy­kaj so­bie, kie­dy chcesz! – od­par­ła Le­ty­cya – lecz nie ha­ła­suj tak nie­mi­ło­sier­nie, bo mi gło­wa pęka od two­ich krzy­ków i psów sko­wy­czeń.

Ka­jus roz­śmiał się.

– Otóż i przy­czy­na, dla któ­rej mam być ci­cho – rzekł, – a więc to nie o mnie szło ci, sio­stro; czy ty, Le­ty­cyo, my­ślisz cza­sa­mi o dru­gich, czy też nig­dy?

Le­ty­cya go­to­wa­ła ostrą na­ga­nę bra­tu, gdy na ścież­ce, wio­dą­cej do nich, uka­za­ła się mło­da dziew­czy­na, nio­są­ca w ręku pęk róż; za nią w pew­nem od­da­le­niu po­stę­po­wa­ły dwie nie­wol­ni­ce z ko­sza­mi peł­ny­mi po­lnych kwia­tów. Ry­sa­mi twa­rzy oraz ubio­rem idą­ca przo­dem, tak po­dob­ną była do Le­ty­cyi, iż zgad­nąć od razu było moż­na, że to jej sio­stra. Ry­sa­mi twa­rzy i stro­jem po­dob­ne były, lecz wy­ra­zem ob­li­cza nic a nic. Czar­ne oczy młod­szej sio­stry Ka­ju­sa były peł­ne sło­dy­czy, na­bia­łem, gład­kiem jej czo­le myśl ja­śnia­ła; w Le­ty­cyi oczach tyl­ko pu­sto­tę lub apa­tyę czy­tać było moż­na.

– Sa­bi­na! – wy­krzyk­nął Ka­jus, któ­ry pierw­szy spo­strzegł idą­cą – a ty skąd wra­casz?

Sa­bi­na uśmiech­nę­ła się przy­jaź­nie do bra­ta.

– Kwia­ty ci po­wie­dzą – od­par­ła.

– Wi­dzę, że z łąki, peł­no masz po­lnych kwia­tów, lecz i wspa­nia­łych nie brak w twej wią­zan­ce – ode­zwa­ła się Le­ty­cya, dźwi­ga­jąc się le­ni­wie z ka­na­py; – na cóż to wszyst­ko?

– Na co? – po­wtó­rzy­ła Sa­bi­na – czyż nie wiesz, sio­strzycz­ko, że nasi ry­ce­rze wra­ca­ją dziś do Rzy­mu, że wil­la Ve­spu­ciu­sza na dro­dze ich stoi, że mi­nąć ją mu­szą? Czyż nie wiesz, że wra­ca­ją sła­wą okry­ci, wra­ca­ją zwy­cięz­ca­mi? Ja dro­gę kwia­ta­mi im uście­lę, heł­my ich wień­ca­mi przy­stro­ję.

– Jaka ty dzie­cin­na! – rze­kła Le­ty­cya z uśmie­chem.

– Dzie­cin­na? – zdzi­wio­nym gło­sem od­par­ta Sa­bi­na; – więc to­bie, Leto, nie bije ser­ce na myśl, że ich uj­rzysz, że po­wi­tasz bo­ha­te­rów?

– Ona żar­tu­je – wmie­szał się do roz­mo­wy Ka­jus – to nie­po­dob­na, że­byś nie ra­do­wa­ła się na myśl, że oj­ciec w wień­cu bo­ha­te­ra wra­ca?

– Czy go uj­rzę w wień­cu, czy bez, to mi wszyst­ko jed­no – chłod­no od­par­ła Le­ty­cya; – pra­gnę tyl­ko, by raz po­wró­cił, bo dom głu­chy bez nie­go, jak grób. Tak, cie­szę się wie­ścią przy­nie­sio­ną przez Sa­bi­nę, bo ju­tro u nas lud­no bę­dzie, bo ju­tro zo­ba­czę Tar­kwi­niu­sza, Wa­le­ry­ana i tylu in­nych, któ­rzy ojca przy­ja­ciół­mi się zo­wią, a z któ­ry­mi czas tak we­so­ło mi pły­nie.

Sa­bi­na nic nie od­po­wie­dzia­ła sio­strze, tyl­ko usia­dła w po­bli­żu fon­tan­ny i, ski­nąw­szy na nie­wol­ni­ce, aby za­ję­ły miej­sca koło niej, po­czę­ła wić wień­ce dla po­wra­ca­ją­cych bo­ha­te­rów.

– Ja ci po­ma­gać będę: mów, ja­kich chcesz kwia­tów, a wy­bie­rać je będę z ko­szów – ode­zwał się pro­szą­cym to­nem Ka­jus, zbli­żyw­szy się do młod­szej sio­stry.

Ona uśmiech­nę­ła się doń wdzięcz­nie.

– Siądź przy mnie i bierz się do ro­bo­ty rze­kła – nim słoń­ce zej­dzie uj­rzy­my na­szych ry­ce­rzy, śpie­szyć się trze­ba. Czy nie wiesz, gdzie mat­ka? – spy­ta­ła na­raz, wzrok ku Le­ty­cyi zwra­ca­jąc.

– Idzie ku nam – od­par­ła Le­ty­cya.

Z temi sło­wa­mi dźwi­gnę­ła się z ka­na­py i skie­ro­wa­ła zwol­na ścież­ką, wi­ją­cą się wśród krze­wów ró­ża­nych, któ­ra do pa­ła­cu wio­dła. Na koń­cu tej ścież­ki wi­dać było po­waż­ną nie­wia­stę w sza­cie ciem­nej, po­włó­czy­stej; szła ona zwol­na, zda­wa­ła się być cze­goś głę­bo­ko za­du­ma­ną; za nią w pew­nem od­da­le­niu po­stę­po­wa­ły dwie słu­żeb­ni­ce. Sa­bi­na, choć póź­niej mat­kę spo­strze­gła, wy­prze­dzi­ła jed­nak sio­strę i pierw­sza piesz­czo­tę otrzy­ma­ła.

– Do­brą wieść wam nio­sę – rze­kła żona Ve­spu­ciu­sza, zwa­na mą­drą Aspa­zyą: – uj­rzy­cie dziś ojca, usły­szy­cie ra­do­sne okrzy­ki tłu­mów, któ­re zbie­gną zwy­cięz­ców po­wi­tać.

– Ja wień­ce go­tu­ję dla tych, co swój try­umf nam dziś ob­wiesz­czą – od­par­ła Sa­bi­na, a naj­pięk­niej­szy dla ojca uplo­tę.

– Któż ci po­wie­dział o tem, że już wra­ca­ją? – zdzi­wio­nym to­nem spy­ta­ła mat­ka.

– Sta­ra Wir­gi­nia; ona za­wsze pierw­sza do­wie się o wszyst­kiem, pew­no Jo­wi­sza wi­du­je i roz­ma­wia z nim,– rze­kła Sa­bi­na.

– Gdzie­by tam Jo­wisz chciał ją od­wie­dzać!…

To po­wie­dziaw­szy, Ka­jus roz­śmiał się gło­śno.

– Zło­śli­wym je­steś! – to­nem na­po­mnie­nia ode­zwa­ła się Aspa­zya; – po­mnij, że i ty kie­dyś sta­ro­ści do­cze­kasz, a sta­rość, naj­uro­dziw­szych w brzyd­kich prze­mie­nia.

Ka­jus spu­ścił za­kło­po­ta­ny oczy; mat­ce żal się go zro­bi­ło i po­ca­ło­wa­ła chłop­ca w czo­ło.

– Czy Jo­wisz brzyd­kich nie lubi, o tem nic nie wiem – rze­kła – ale nie­grzecz­nych nie lubi z pew­no­ścią.

Tym­cza­sem nad­cią­gnę­ła Le­ty­cya.

– Chodź­cie ze mną, pój­dzie­my zło­żyć bo­gom dzięk­czyn­ną ofia­rę – rze­kła Aspa­zya; – gdy­by byli nie czu­wa­li nad na­szy­mi ry­ce­rza­mi, nie by­li­by oni zwy­cię­ży­li; weź­cie tro­chę kwia­tów ze sobą!…

To po­wie­dziaw­szy, zwró­ci­ła się ku mar­mu­ro­we­mu pa­ła­co­wi, co zda­la bie­lił się wśród cy­pry­sów, a za nią po­dą­ży­ła Le­ty­cya. Sa­bi­na ski­nę­ła na bra­ta, i po­bie­gli ra­zem speł­nić otrzy­ma­ny roz­kaz; za­bra­li je­den ko­szyk z kwia­ta­mi i po­dą­ży­li z nim za mat­ką, przy­ka­zaw­szy pier­wej nie­wol­ni­com, aby pil­nie wiły wień­ce.

W domu każ­dej rzym­skiej ro­dzi­ny był świę­ty przy­by­tek, gdzie znaj­do­wa­ły się po­są­gi bóstw opie­kuń­czych, czu­wa­ją­cych nad wnę­trzem domu; był tam obok tych po­są­gów oł­tarz ogni­ska i urny z po­pio­ła­mi przod­ków.

Tam po­pro­wa­dzi­ła Aspa­zya swe dzie­ci. Na oł­ta­rzu, któ­ry wzno­sił się w po­środ­ku świę­te­go przy­byt­ku, pło­nę­ło ogni­sko; dwie mło­de dzie­wi­ce, bia­ło ubra­ne, czu­wa­ły w po­bli­żu, aby pło­mień nie zgasł. Aspa­zya, wszedł­szy tu­taj, ski­nę­ła na Le­ty­cyę i ka­za­ła obu cór­kom ująć ko­szyk; dziew­czę­ta zbli­ży­ły się do oł­ta­rza i rzu­cać po­czę­ły gar­ścia­mi kwia­ty w pło­mie­nie, a mat­ka, sto­jąc za nie­mi, wpa­trzo­na w dym, pod­no­szą­cy się z pło­ną­cych kwia­tów w górę, po­sy­ła­ła do Jo­wi­sza mo­dli­twę, aże­by do­zwo­lił jej mę­żo­wi szczę­śli­wie po­wró­cić do domu. Mały Ka­jus, przy­tu­lo­ny do mat­ki, z pew­ną trwo­gą przy­pa­try­wał się re­li­gij­ne­mu ob­rząd­ko­wi.

Gdy wy­szli ze świę­te­go przy­byt­ku, Sa­bi­na, chy­ląc się z po­ca­łun­kiem do ręki mat­ki, rze­kła po­kor­nym gło­sem:

– Uwol­nij mnie, mat­ko, dzi­siaj od co­dzien­nych za­jęć i po­zwól mi skoń­czyć wi­cie wień­ców.

– Nie tyl­ko cie­bie uwol­nię, lecz i Le­ty­cyę – od­par­ła Aspa­zya; – na­pew­no spo­dzie­wać się mo­że­my, iż za kil­ka go­dzin zo­ba­czy­my ojca. Ocze­ku­ją zwy­cięz­ców dziś w Rzy­mie; łuki try­um­fal­ne wznie­sio­no już na ich cześć, se­na­to­ro­wie i urzęd­ni­cy wy­szli na ich spo­tka­nie. Aby dojść do sto­li­cy, na­szą wil­lę mi­nąć trze­ba, będą więc tędy prze­cho­dzić.

Le­ty­cya nie lu­bi­ła pra­co­wi­tych za­jęć do­mo­wych, do ja­kich mat­ka sta­ra­ła się ją przy­zwy­cza­ić, rada więc była z tego, co jej po­wie­dzia­ła: wo­la­ła wić wień­ce, niż w kom­na­cie nie­wie­ściej prząść len wspól­nie z nie­wol­ni­ca­mi, lub tkać płót­no, chęt­nie prze­to po­śpie­szy­ła do ogro­du z sio­strą. Ka­jus po­dą­żył za nie­mi; sio­stry sia­dły z nie­wol­ni­ca­mi i za­bra­ły się do pra­cy, lecz o ile Sa­bi­na żwa­wo się zwi­ja­ła, o tyle le­ni­wie Le­ty­cya. Tym­cza­sem po­łu­dnie się zbli­ża­ło, mat­ka we­zwa­ła dzie­ci na obiad; rzu­ci­ły więc kwia­ty i po­dą­ży­ły do domu.

– Już dzie­sięć wień­ców go­to­wych – rze­kła Sa­bi­na – wbie­gł­szy we­so­ło do atry­um, wiel­kiej sali, ozdo­bio­nej po­są­ga­mi przod­ków, gdzie mat­kę spo­tka­ła.

Aspa­zya po­ca­ło­wa­ła cór­kę w czo­ło

– Za go­dzin parę uj­rzy­my ojca – rze­kła – a może i prę­dzej.

– Oby jak naj­prę­dzej! – od­parł Ka­jus – mnie ra­nek dzi­siej­szy wie­kiem się wy­da­je.

Jesz­cze to mó­wił, gdy gwar ja­kiś do­le­ciał ich uszu.

– Jadą! – krzyk­nę­ła Sa­bi­na. – Ka­ju­sie! bie­gnij­my po wień­ce.

To mó­wiąc, wró­ci­ła czem­prę­dzej do ogro­du; w jej śla­dy po­dą­żył Ka­jus. Le­ty­cya z mat­ką wol­nym kro­kiem skie­ro­wa­ły się na dzie­dzi­niec, a stąd ku bra­mie, koło któ­rej ry­ce­rze wra­ca­ją­cy prze­jeż­dżać mie­li.

Sa­bi­na i Ka­jus nie­ba­wem nad­cią­gnę­li tu­taj z nie­wol­ni­ca­mi, któ­re dźwi­ga­ły sple­cio­ne wień­ce. Na czas przy­by­li, gdyż zda­ła wi­dać już było ocze­ki­wa­nych. Na cze­le szli urzęd­ni­cy pań­stwa i se­na­to­ro­wie, za nimi cią­gnę­ły wozy, na­peł­nio­ne łu­pa­mi zdo­by­ty­mi, za tymi ry­dwan zło­ci­sty, za­przę­gnię­ty w czte­ry ru­ma­ki, na któ­rym wi­dać było męż­czy­znę wy­nio­słej po­sta­wy, w że­la­znym heł­mie na gło­wie, lau­rem ozdo­bio­nym, w zbroi świe­cą­cej, w płasz­czu pur­pu­ro­wym, któ­ry spły­wał mu z ra­mion. Był to wódz wy­pra­wy Wa­rus. Obok nie­go, na dziel­nych ru­ma­kach, je­cha­ło dwóch mę­żów, rów­nie w zbroi; za nimi tłum żoł­nie­rzy, któ­rzy nie­śli cho­rą­gwie, zło­ty­mi or­ła­mi ozdo­bio­ne; po­tem szli jeń­cy, smut­ni, wy­ble­dli, z gło­wa­mi na pier­si za­wie­szo­ne­mi, a po­tem zno­wu żoł­nie­rze i za nimi tłum, zło­żo­ny z męż­czyzn, ko­biet i dzie­ci; była to prze­waż­nie lud­ność wie­śnia­cza. Ru­ma­ki rża­ły, sze­le­ścia­ły pro­por­ce, zie­mia ję­cza­ła głu­cho, wozy hu­cza­ły, tłum wrzesz­czał: "Niech żyje Wa­rus, po­grom­ca bar­ba­rzyń­ców!" Żoł­nie­rze śpie­wa­li pie­śni try­um­fu, co wszyst­ko ra­zem two­rzy­ło ha­łas ogłu­sza­ją­cy. Sa­bi­na i Ka­jus, wpa­trze­ni z za­chwy­tem w zbli­ża­ją­ce się huf­ce, onie­mie­li ze wzru­sze­nia; Aspa­zya mia­ła peł­ne łez oczy, naj­spo­koj­niej­szą wy­da­wa­ła się Le­ty­cya, jej wzrok tyl­ko cie­ka­wość wy­ra­żał. Or­szak zwol­na zbli­żył się do pięk­nej wil­li Ve­spu­ciu­sza. Już roz­po­znać mo­gli ja­dą­cy sto­ją­cych przed bra­mą; ten i ów za­czął się im z za­ję­ciem przy­pa­try­wać, po­ka­zy­wać so­bie pal­ca­mi i coś szep­tać o nich.

Spo­strze­gła to Le­ty­cya i wy­su­nę­ła się na­przód, jak gdy­by chcia­ła, żeby ją le­piej zo­ba­czy­li, lecz Sa­bi­na po­bie­gła za nią i pierw­sza w sze­re­gu sta­nę­ła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: