Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dworek przy cmentarzu: z niewydanego rękopisu - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dworek przy cmentarzu: z niewydanego rękopisu - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 237 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DWO­REK PRZY CMEN­TA­RZU.

Kle­mens Ju­no­sza.

DWO­REK PRZY CMEN­TA­RZU.

Z nie­wy­da­ne­go rę­ko­pi­su

WAR­SZA­WA.

DRU­KAR­NIA

A. T. Je­zier­skie­go 47. Nowy-Świat 47.

Äîçâîëåíî Öåíçó­ðîþ.

Âàðøàâà 25 Íîÿáðÿ 1900 ãîëà, – Już się tem dwo­rek zruj­no­wał zu­peł­nie, już go ro­ze­bra­no, a, ua jego miej­sce po­sta­wio­no nowy; już aa cmen­ta­rzu po­za­pa­da­ły się mo­gi­ły dro­gie, po­czer­nia­ły krzy­że, gła­zy pa­miąt­ko­we w zie­mię wro­sły, a prze­cież nie tak daw­no, jak je po­ło­żo­no i łza­mi żalu ob­la­no.

Nie wiek to temu, a prze­cież tak się to już daw­nem, ta­kiem od­le­głem wy­da­je.

Wi­dzę te cza­sy i tych lu­dzi, wi­dzę ich przez pry­zmat pa­mię­ci.

O sza­rej go­dzi­nie, w chwi­li du­mań sa­mot­nych ry­su­ją się one wy­raź­nie: kra­jo­braz od­twa­rza się w od­le­głej per­spek­ty­wie, po­sta­cie na­bie­ra­ją ży­cia, mó­wią, śmie­ją się, pła­czą. I z po­sta­cia­mi temi, któ­re z cmen­ta­rzysk wy­cho­dzą i daw­ne na­po­wrót przy­bie­ra­ją kształ­ty, po­wsta­ją za­ra­zem ich ide­ały, ma­rze­nia, tro­ski, ży­cie całe.

Snu­je się pa­smo wspo­mnień, na­wią­za­ne w dzie­ciń­stwie, chro­po­wa­te, sza­re, bo nie z je­dwab­nej przę­dzy, nie ze zło­to­gło­wiu, ale z twar­dych ko­nop­nych włó­kien uprze­dzio­ne.

I.

Nie­ma cię już, dwor­ku przy cmen­ta­rzu, ale mógł­bym cię od­ry­so­wać z pa­mię­ci.

Wiem, że się z sze­ściu du­żych skła­da­łeś po­koi, żeś miał dwa gan­ki: je­den fron­to­wy, dru­gi od ogro­du, że w pa­rad­nym po­ko­ju były żół­te me­ble, je­sio­no­we, Wło­sie­ni­cą czar­ną kry­te, ze­gar z or­łem fran­cu­skim pod klo­szem; bron­zo­wy Na­po­le­on ze skrzy­żo­wa­ne­mi na pier­siach rę­ka­mi i por­ce­la­no­wa Psy­che w ob­ję­ciach Amo­ra.

Obok Dy­ana-łow­czy­ni, a przy niej, rów­nież z por­ce­la­ny, pa­stu­szek gra­ją­cy na fle­cie, pa­ster­ka w pon­so­wych trze­wicz­kach i bu­fia­stej ka­nar­ko­wej su­kien­ce, pie­ski więk­sze i mniej­sze; bar­dzo ma­lut­kie, krysz­ta­ło­we fla­ko­ni­ki do per­fum, czer­wo­ny ku­be­czek z na­pi­sem „so­uve­nir”

Pa­mię­tam te wszyst­kie dro­bia­zgi. Sta­ły oue na ko­mo­dzie ma­ho­nio­wej, bron­za­mi suto obi­tej.

Przy dru­giej ścia­nie znów była szaf­ka, tak­że ma­ho­nio­wa, oszklo­na, kto­rą „ser­want­ką” na­zy­wa­no. Przez szy­by moż­na było wi­dzieć jej wnę­trze, sa­me­mi kosz­tow­no­ścia­mi na­peł­nio­ne. Były tam tace srebr­ne i kub­ki i cu­kier­ni­ce i róż­ne przed­mio­ty, a wszyst­ko cięż­kie, ma­syw­ne, we­wnątrz zło­co­ne.

Zda­wa­ło mi się wów­czas, że na­wet za­klę­te skar­by z ba­jek co do bo­gac­twa rów­nać się z tą „ser­want­ką” nie mogą.

I for­te­pian był w tym po­ko­ju, dłu­gi, waz­ki, ua cien­kich nóż­kach, z po­zła­ca­ną lirą pod spodem…

Gry­wa­ła ua nim nie­kie­dy pan­na An­to­ni­na róż­ne me­lo­dye., smęt­ne i arye[J sen­ty­men­tal­ne, w przy­ci­szo­nym, nie­kie­dy le­d­wie do­sły­sza­nym to­nie.

Nad for­te­pia­nem por­tret wi­siał w ra­mach czar­nych…

Ten do­sko­na­le pa­mię­tam.

Fi­gu­ro­wał on nie­raz w mo­ich snach dzie­cin­nych­ba­łem się go…

Męż­czy­znę wy­obra­żał mar­so­wa­te­go, groź­ne­go, z brwia­mi wy­ra­zi­ste­mi, wą­sa­mi za­krę­co­ne­mi do góry…

W są­sied­nim po­ko­ju rzad­ko by­wa­łem, gdyż był to po­kój sa­mej pani wła­ści­ciel­ki dwor­ku – po­mnę jed­nak, że sta­ło tam łóż­ko, to­a­le­ta ogrom­na, szaf parę i klęcz­nik, a nad klucz­ni­kiem na ścia­nie nbraz Mat­ki Bo­skiej, przed któ­rym cu so­bo­ta dwie żół­te świe­ce wo­sko­we za­pa­la­no.

Naj­mil­szym w ca­łym dwor­ku był po­kój sto­ło­wy…

Duży, wid­ny, miał dwa okna we­nec­kich i drzwi oszklo­ne od ogro­du. Tam się gro­ma­dzi­li wszy­scy do­mow­ni­cy i lam naj­czę­ściej przyj­mo­wa­no go­ści.

La­tem z ogro­du świe­ży wie­trzyk przez okna do tej stan­cyi wpa­dał, z siat­ko­we­mi fi­ran­ka­mi igrał, za­pach re­ze­dy, gwoź­dzi­ków i lew­ko­nii przy­no­sił; zimą, gdy okna za­mknię­to i za­le­pio­no szczel­nie, gdy śnieg zie­mię przy­krył, a zie­lo­ność przed mro­zem ucie­kła, za­pa­la­no suty ogień na ko­min­ku.

Z trza­skiem pło­nę­ły smol­ne szcza­py so­sno­we, a pło­mie­nie mi­go­ta­ły, mie­niąc się z nie­bie­ska­wej bar­wy w czer­wo­ną, czer­wień­szą, w krwa­wą pra­wie.

W tym po­ko­ju był stół ogrom­ny, krze­sła­mi ob­sta­wio­ny do­ko­ła, a na głów­nem miej­scu stał fo­tel pani domu, wiel­ki, wol­te­row­ski, skó­rą obi­ty, z ogrom­nem, Wy­so­kiem opar­ciem.

W tym fo­te­lu pra­wie cały dzień prze­pę­dza­ła sta­rusz­ka, gdyż wie­kiem i cho­ro­bą zła­ma­na, cho­dzić nie mo­gła. Z po­ko­ju do po­ko­ju, albo la­tem na ga­nek, dwie oso­by prze­pro­wa­dzać ją mu­sia­ły pod ręce.

W fo­te­lu więc mu­sia­ła prze­pę­dza­li cały dzie­li, w sto­ło­wym po­ko­ju, w któ­rym, jako naj­ob­szer­niej­szym i naj­do­god­niej­szym, kon­cen­tro­wa­ło się całe ży­cie do­mo­we.

Tu kil­ka pa­nien ubo­gich, sta­le re­zy­du­ją­cych w dwor­ku, pra­co­wa­ło nad kro­sien­ka­mi, tu się zbie­ra­li go­ście co wie­czór na po­ga­węd­kę – na de­ba­ty róż­ne.

Jak w sa­lo­ni­ku por­tret groź­ne­go pana, tak zno­wu w ja­dal­nym, na ho­no­ro­wem miej­scu wi­siał kon­ter­fekt damy w bia­łej suk­ni. Był to por­tre­cik kred­ko­wy i przed­sta­wiał ko­bie­tę o ład­nych ry­sach twa­rzy, z ob­na­żo­ne­mi aż do sa­mych ra­mion rę­ka­wa­mi, wy­de­kol­to­wa­ną. Wło­sy mia­ła ze­bra­ne na wierz­chu gło­wy i splą­ta­ne w wę­zeł mi­ster­ny–stan kró­ciut­ki, ści­śnię­ty szar­fą, czy wstę­gą.

Na ten por­tre­cik wła­ści­ciel­ka dwor­ku czę­sto oczy zwra­ca­ła i bar­dzo chęt­nie mó­wi­ła o da­mie, któ­rą on przed­sta­wiał.

– Księż­na pani, za cza­sów księż­nej pani u księż­nej pani – po­wta­rza­ło się sta­le w opo­wia­da­niach sta­rusz­ki.

Księż­na pani była Czar­to­ry­ską i opo­wia­da­nia naj­czę­ściej do­ty­czy­ły Pu­ław.

Ze sto­ło­we­go po­ko­ju drzwi pro­wa­dzi­ły wprost do ogro­du, któ­ry la­tem był ist­nym ra­jem dla dzie­ci.

Krza­ki ma­lin, po­rze­czek czer­wo­nych i bia­łych, agre­stu, nę­ci­ły do sie­bie zda­le­ka, a po­tem, gdy pora ich prze­szła, ru­mie­ni­ły sic na ga­łąz­kach wiel­kie wi­śnie łu­to­we, doj­rze­wa­ły sło­dziut­kie mał­go­rzat­ki, pa­pie­rów­ki nę­ci­ły za­pa­chem. Co ty­dzień, co dwa coś no­we­go – aż do wę­gie­rek prze­pysz­nych, sza­rych ber zi­mo­wych, któ­re koń­czy­ły se­zon i na­sze do ogro­du wy­pra­wy. Zbie­ra­no owo­ce z drzew i już nie było cze­go oglą­dać w ogro­dzie, chy­ba geo­r­gi­nie i mal­wy.

Ogród oto­czo­ny był wy­so­kim par­ka­nem, po za któ­rym cią­gnę­ła się wąz­ka dróż­ka piasz­czy­sta. Ta dróż­ka od­dzie­la­ła te­ry­to­ry­um dwor­ku od cmen­ta­rze.

Nie­raz przez szpa­rę w par­ka­nie pa­trzy­łem z trwo­gą na przy­by­tek umar­łych. Mie­ścił się on na nie­wiel­kim wzgór­ku, mur go z ce­gły czer­wo­nej ota­czał… z po za muru wi­dać było ka­plicz­kę nie­wiel­ką z wie­życz­ką szpi­cza­stą, a obok ka­plicz­ki, przed nią i przy niej po obu stro­nach krzy­że, krzy­że i krzy­że… las krzy­żów!

Brzo­zy i wierz­by na cmen­ta­rzu ro­sły, brzo­zy pła­czą­ce i wierz­by pła­czą­ce, pod mu­rem zaś kol­cza­ste krza­ki były. In­nych ro­ślin nie wi­dzia­łem. Moie nie pró­bo­wa­no ich sa­dzić, a może i sa­dzo­no, lecz ro­snąć nie mo­gły w pia­sku.

Po­ło­żo­ny przy dro­dze do cmen­ta­rza, w nie­wiel­kiej od­le­gło­ści od mia­stecz­ka, dwo­rek z ob­szer­nym dzie­dziń­cem, ogro­dem owo­co­wym i wa­rzyw­nym oraz za­bu­do­wa­nia­mi go­spo­dar­skie­mi, sta­no­wił te­ry­to­ry­um od­dziel­ne, oto­czo­ne wy­so­kim par­ka­nem z po­tęż­ną bra­mą, za­wsze za­mknię­tą na wiel­kie szta­by że­la­zne.

Wcho­dzi­ło się przez furt­kę za­opa­trzo­ną w blok i cię­żar na sznu­rze; pro­sty ten me­cha­nizm spra­wiaj­że furt­kę trud­no było otwo­rzyć i że otwar­ta za­my­ka­ła sic na­tych­miast za wcho­dzą­cym, z nie­zmier­nym ło­sko­tem, któ­ry alar­mo­wał dwa wiel­kie psy po­dwó­rzo­we.

I te pa­mię­tam,

Bia­ły wa­bił się „Kur­desz”, czar­ny „Cy­gan”; pod­czas dnia przy­wią­za­ne na łań­cu­chach spa­ły, każ­dy w swej bu­dzie, nocą bie­ga­ły swo­bod­nie po dzie­dziń­cu.

Usi­ło­wa­łem za­wią­zać z temi bry­ta­na­mi sto­sun­ki przy­ja­zne, ale nada­rem­nie. Bia­ły po­zwo­lił się nie­kie­dy po­gła­skać, ale „Cy­gan” był nie­prze­jed­na­ny. Wy­szcze­rzał zęby i war­czał ile razy zbli­ża­łem się do budy. Pró­bo­wa­łem go zjed­nać ka­wał­kiem oh łeba lub ko­ścią, dary te przyj­mo­wał łap­czy­wie, ale po­gła­skać się nie dal.

Są ta­kie na­tu­ry psie.

Nad bez­pie­czeń­stwem dwor­ku i miesz­ka­ją­cych w n im nie­wiast czu­wa! ku­la­wy stróż Ka­je­tan, daw­ny żoł­nierz; pysz­nił się tem, że Na­po­le­ona wi­dział i parę wy­ra­zów fran­cu­skich umiał. Uty­kał na nogę, bo mu ją pod Lip­skiem kula prze­wier­ci­ła–a gdy za­czął opo­wia­dać o okrop­no­ściach woj­ny, to mi się słu­cha­jąc zim­no i go­rą­co ro­bi­ło. Gdy so­bie pod­chmie­lił, co mu się czę­sto zda­rza­ło, to śpie­wał róż­ne pio­sen­ki żoł­nier­skie; gdy był w do­brem uspo­so­bie­niu, to sia­dał na kło­dzie lub na pień­ku przed drwal­nią i opo­wia­dał róż­ne hi­sto­ryę.

Po­wta­rzał czę­sto­kroć te same, ale pstrzył je i ozda­biał roz­ma­ite­mi wa­ry­an­ta­mi, a ja słu­cha­łem chci­wie i po­mi­mo, że mi zna­ne już były, słu­cha­łem z nie­zmie­nie­ni za­ję­ciem.

Pa­mię­tam tego Ka­je­ta­na i Jó­ze­fo­wa, ku­char­kę, wy­so­ką babę w bia­łym czep­cu, któ­rej się gło­wa trzę­sła, i Ma­ryn­kę po­ko­jów­kę, z któ­rą się póź­niej oże­nił sto­larz Kie­li­szek – i te pan­ny, któ­re pod­ów­czas re­zy­do­wa­ły w dwor­ku i pan­nę An­to­ni­nę, tę, co tak ład­nie ua for­te­pia­nie gry­wa­ła, i samą pa­nią domu, i tych go­ści, co u niej pra­wie co­dzien­nie by­wa­li, wszyst­kich, wszyst­kich pa­mię­tam…

(Gdzie te­raz ta go­spo­dy­ni uprzej­ma, gdzie jej goń­cie?

Spo­czę­li w zie­mi snem wiecz­nym, mo­gi­ły sic nad ich trum­na­mi za­pa­dły, tra­wa na nich po­ro­sła i chwa­sty. Nowe po­ko­le­nia za­ję­ły miej­sce tam­ty­ch_

i w tro­skach ży­cia, w po­go­ni za chle­bem, za gro­szem, o po­przed­ni­kach swo­ich za­po­mnia­ły.

Gdy mi się zda­rzy prze­jeż­dżać przez mia­stecz­ko X., nie­gdyś oży­wio­ne bar­dzo i ru­chli­we, a dziś pod­upa­dłe i zbied­nia­ło, wstę­pu­ję do ko­ścio­ła i po ścia­nach kruch­ty się roz­glą­dam.

Wi­szą tam jesz­cze bla­chy żół­te i bia­łe z na­pi­sa­mi, za­tar­te­mi po­tro­sze, ale da­ją­ce­mi się jesz­cze od­cy­fro­wać.

To już ostat­nia po tam­tych lu­dziach pa­miąt­ka.

II.

Mia­stecz­ko po­ło­żo­ne było nad rze­ką spław­ną, przy trak­cie pocz­to­wym.

La­tem po srebr­nej fali tra­twy pły­nę­ły, a na nich ory­le za­wo­dzi­li pie­śni prze­cią­głe i smut­ne.

Pod mia­stecz­kiem była ich sta­cyą.

Za po­mo­cą koł­ków, wbi­ja­nych w dno rze­ki, za­trzy­my­wa­li tra­twy i ścież­ką, wi­ją­cą się przez łąkę mię­dzy sto­ga­mi sia­na, szli do mia­stecz­ka, aby się w żyw­ność na dal­szą dro­gę za­opa­trzyć.

Wie­czo­ra­mi roz­pa­la­li ogień na tra­twach; czer­wo­na­we pło­mie­nie rzu­ca­ły od­blask na wodę, mie­nią­cą się, ru­chli­wą, ślicz­ny to wi­dok był i pe­len nie­opi­sa­ne­go uro­ku, gdy na tra­twach ognie za­pło­nę­ły, a od­blask ich pło­mie­ni ty­siąc­krot­nie się w wo­dzie po­wta­rzał.

Trakt pocz­to­wy dla­te­go się za­pew­ne trak­tem pocz­to­wym na­zy­wał, że tam­tę­dy dwa razy na ty­dzień

pocz­ty­lion dwu­ko­ło­wą, zie­lo­ną bied­ką prze­jeż­dżał, albo że si? oa nim nie­kie­dy eks­tra­pocz­ta lub kon­na szta­fe­ta po­ka­za­ła.

W ta­kich ra­zach chra­pli­wy głos tat oki alar­mo­wał miesz­kań­ców, któ­rzy wy­bie­ga­li przed domy, cie­ka­wi wie­dzieć, co za nad­zwy­czaj­na wieść przy­szła ab jaka znacz­na oso­ba przy­by­ła. Zresz­tą to­czy­ły się po tym trak­cie szla­chec­kie brycz­ki i po­wo­zi­ki, wlo­kły chtop­skie wozy z cie­lę­ta­mi, jak zwy­czaj­nie na dro­dze.

Nie była to szo­sa, lecz tak zwa­ny go­ści­niec, sze­ro­ki bar­dzo, piasz­czy­sty tak, że ślad kół w nim gi­nął.

Trakt ten nik­nął w la­sach czar­nych, gę­stych, co się na sze­ro­kiej prze­strze­ni roz­ro­sły i wiel­ką ciem­ną rama obej­mo­wa­ły ho­ry­zont.

Pa­mię­tam i te lasy pięk­ne, zie­lo­ne świer­ki, so­sny, jo­dły, dęby, buki, je­sio­ny, lipy – cze­go w nich nie było! "Ro­sły tam i jabł­ka dzi­kie i grusz­ki i ma­li­ny pach­ną­ce, a w bar­ciach gnieź­dzi­ły się psz­czo­ły. Dziś już z tych la­sów nie­ma ani śla­du; na miej­scu, gdzie dęby i buki szu­mia­ły, sto­ją bu­dow­le ko­lo­ni­stów, na wy kar­czo­wa­nych po­lach zbo­że ro­śnie.

Samo mia­stecz­ko ni­czem się oso­bli­wem nie od­zna­cza­ło. Było ono jak wszyst­kie pol­skie mia­stecz­ka. Kto jed­no wi­dział, wszyst­kie wi­dział, więc opis zby­tecz­ny.

Domy drew­nia­ne, uli­ce błot­ni­ste, wiel­ki ry­nek z czar­ną ka­łu­żą ua środ­ku–zu­peł­nie iak dziś–tyl­ko miesz­kań­cy tro­chę in­a­czej wy­glą­da­li.

Miesz­cza­nie no­si­li sic jesz­cze po sta­ro­świec­ku: ubie­ra­li się w dłu­gie gra­na­to­we ka­po­ty, pasy weł­nia­ne czer­wo­ne, a ua gło­wach mie­li wy­so­kie czap­ki ro­ga­te, bia­łe, gra­na­to­we lub zie­lo­ne, okła­da­ne ba­ran­kiem. Mieszcz­ki im­po­no­wa­ły kra­cia­ste­mi chust­ka­mi, ja­skra­we­mi wstąż­ka­mi u czep­ców, bo­gac­twem ko­ra­li lub bursz­ty­no­wych pa­cior­ków.

Ży­dzi no­si­li się też sta­ro­mod­nie: w li­Bich czap­kach, atła­so­wych ka­po­tach i w pan­to­flach; każ­de­mu z pod czap­ki wy­chy­la­ły się pół­łok­cio­wej dłu­go­ści pej­sy, za­krę­ca­ne mi­ster­nie, jak loki an­giel­skie.

Za­kli­na­li się też na pej­sy i bro­dę…

W so­bo­tę, jako w świę­to sta­re­go za­ko­nu, kie­dy cała fi­nan­sy­era mia­stecz­ka wy­stę­po­wa­ła w sza­tach od­święt­nych, moż­na było wi­dzieć suk­nie sta­ro­świec­kie z cięż­kich ma­te­ryj je­dwab­nych, bra­mo­wa­ne fu­trem, bin­dy per­ła­mi wy­sa­dza­ne, szu­by oso­bli­we­go kro­ju i barw. Cięż­kie ma­te­rye, ak­sa­mi­ty i atła­sy lśni­ły się na ży­dów­kach.

Dziś już tego nie uj­rzv. Sta­ro­świec­kie ra­ci­mo-ry wy­szły z mody, li­sie czap­ki mole zja­dły, a pod no­życz­ka­mi po­li­cyj­ne­mi pa­dły sta­ran­nie pie­lę­gno­wa­ne pej­sy.

Prócz ży­dów i miesz­czan, była w mia­stecz­ka garst­ka in­te­li­gen­cyi: dok­tór, ap­te­karz, dwaj księ­ża, za­kon­ni­cy w klasz­to­rze, kil­ku urzęd­ni­ków są­do­wych, bur­mistrz, pocz­thal­ter i paru eme­ry­tów.

W dom­ku przy cmen­ta­rzu kon­cen­tro­wa­ło się całe ży­cie to­wa­rzy­skie mia­stecz­ka. Tam był grunt neu­tral­ny, wszel­kie drob­ne spo­ry, za­wi­ści mu­sia­ły tam milk­nąć, ko­li­zye, cho­ciaż chwi­lo­wo, usta­wać.

Nig­dy lu­dzie nie gro­ma­dzą się tak chęt­nie, jak wbbec ogól­ne­go nie­szczę­ścia, wo­bec klęsk po­wszech­nych, któ­rym ani siła, ani ro­zum ludz­ki za­po­biedz nie może, a wła­śnie ta­kie smut­ne cza­sy były pod­ów­czas.

Okrop­na cho­le­ra, któ­ra zdzie­siąt­ko­wa­ła lud­ność, strasz­ne wspo­mnie­nia prze­cho­wa­ła po so­bie. Oba­wia­no się, że po­wró­ci.

Prócz tego, do­mo­ro­śli pro­ro­cy za­po­wia­da­li ko­niec świa­ta…

Za­ra­za, któ­rą lud wy­obra­ża so­bie w po­sta­ci wiedź­my strasz­nej, czar­ną płach­tą odzia­nej, prze­szła wzdłuż i wszerz cały kraj, mo­gi­ła­mi świe­że­mi sia­dy swo­je zna­cząc.

Prze­szła, jak strasz­ny anioł śmier­ci i znisz­cze­nia, za­braw­szy ty­sią­ce ofiar.

Wy­lud­ni­ła wio­ski, zdzie­siąt­ko­wa­ła lud­ność miast.

Po­wie­trze było za­tru­te, ptasz­ki po­ucie­ka­ły do la­sów, mu­chy na­wet gdzieś się za­po­dzia­ły.

Mó­wi­li, że wiedź­ma stud­nie za­tru­wa, bo nie­raz naj­zdrow­szy czło­wiek, na­piw­szy się wody, pa­dał na zie­mię, wi­jąc sic w bo­le­ściach: si­niał, czer­niał, kur­czył się, wy­prę­żał–i po­ku­lo­ny, po­gię­ty, jak gdy­by go siła ja­kaś nie­wi­dzial­na po­ła­mać pra­gnę­ła, umie­rał w strasz­nych mę­czar­niach.

Trup pa­dał przy tru­pie, czar­na wiedź­ma mia­ła wiel­kie żni­wo. Za­bie­ra­ła ro­dzi­ców od dzie­ci, żony od mę­żów; były domy, w któ­rych nie prze­pu­ści­ła ni­ko­mu, od nie­mow­lę­cia przy pier­siach, aź do zgrzy­bia­łe­go star­ca, coż mo­dli­twą na ustach z dnia ni dzień śmier­ci ocze­ki­wał.

Cha­łu­py, z drzwia­mi otwar­te­mi na oścież, sta­ły" pu­ste, ży­we­go du­cha w wio­sce, ży­we­go stwo­rze­nia ani śla­du, tyl­ko jed­ne psy, zbie­dzo­ne i zgłod­nia­łe wyły ża­ło­śnie.

Dok­to­rzy le­czy­li i… mar­li przy cho­rych; Iud do ko­ścio­łów się zbie­gał i u stóp oł­ta­rzy zmi­ło­wa­nia Bo­że­go pro­sił.

Dzwo­ny ję­cza­ły ża­ło­śnie i lud z ję­kiem wo­łał: „Od po­wie­trza za­cho­waj, od na­głej nie­spo­dzie­wa­nej śmier­ci wy­baw nas Pa­nie!”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: