Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dwunasty gość - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Ebook
0,00 zł
Audiobook
10,42 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dwunasty gość - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 180 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

…Wi­gil­ja Bo­że­go Na­ro­dze­nia!… Pięk­ny to dzień, pięk­ny i ra­do­śny dla chrze­ści­jań­skie­go ser­ca, a tak ja­koś dziw­nie, uro­czy­ście, prze­ma­wia do du­szy, że czło­wiek i pła­kał­by za­ra­zem i ra­do­wał się: pła­kał od rzew­no­ści i wspo­mnień, co nie wie­dzieć jak i skąd na­wa­łem ci­sną się do gło­wy i ser­ca, ra­do­wał się od we­se­la i szcze­rej otu­chy, któ­rą to wiel­kie w chrze­ści­jań­stwie świę­to, pa­miąt­ka zmi­ło­wa­nia bo­że­go dla ludz­ko­ści, na­pa­wa wie­rzą­cych…

„Chwa­ła Panu na wy­so­ko­ściach a po­kój lu­dziom do­brej woli na zie­mi“. Do­ży­łem i ja po­ko­ju pod reszt­ki ży­wo­ta mego, któ­ry roz­ma­ity by­wał, zmien­ny i w przy­go­dy nie­ską­py, czę­ściej grzesz­ny i roz­pust­ny, ni­że­li sta­tecz­ny, czę­ściej przy­kry i twar­dy, niż szczę­śli­wy. Człek miał du­szę ro­ga­tą, więc i ro­ga­to mu ży­cie wy­pa­da­ło; prze­ży­ło się lat wie­le; by­wa­ło się na wo­zie i pod wo­zem; ja­dło się chleb z nie­jed­ne­go pie­ca, tu­ła­ło się po roz­ma­itych ką­tach i wła­snej zie­mi i ob­cej, i tam, kędy było po­trze­ba, i tam, kędy człe­ka nie po­sia­no; prze­by­ło się opła­ka­ne cza­sy dla mi­łej tej a bied­nej zie­mi na­szej, a te­raz cze­ka się cier­pli­wie, kie­dy Bóg mi­ło­sier­ny po­zwo­li od­po­cząć wie­ku­iście…

Wi­dzę was koło sie­bie wszyst­kich, i sy­nów, i wnu­ków; wian­kiem oto­czy­li­ście dziad­ka i na­le­ga­cie, aby się­gnął do pa­mię­ci swej bied­nej i opo­wie­dział co z daw­nych cza­sów. „Ga­daj, dzia­du!“ – słusz­ne to do­ma­ga­nie, bo i czem­że sta­ry bo­ga­ty, jak nie wspo­mnie­nia­mi dłu­gie­go ży­wo­ta? Kie­dy taka ser­decz­na wola wa­sza, i kie­dy ra­dzi słu­cha­cie daw­nych dzie­jów, więc opo­wiem wam przy­go­dę, któ­ra głę­bo­kow pi­sa­ła się w pa­mięć moją i, nig­dy nie­za­tar­ta, na dnie ser­ca spo­czy­wa. Wie­le się za­po­mnia­ło, wie­le wspo­mnień zbla­kło lub cał­ko­wi­cie zgi­nę­ło w pa­mię­ci, ale ten wy­pa­dek z mego ży­cia, któ­ry te­raz usły­szy­cie, tak żywo mi stoi przed oczy­ma, jak­by się stał wczo­raj, jak­by się stał dzi­siaj, przed chwi­lą.

I nie dziw, że go dzi­siaj wła­śnie opo­wie­dzieć się za­bie­ram. Wszak to dzi­siaj wi­gil­ja Bo­że­go Na­ro­dze­nia, a w dzień ten przy­go­da moja za­wsze mi­mo­wol­nie z taką siłą na pa­mięć mi się na­su­wa, że da­rem­nie­bym pró­bo­wał o czemś in­nem po­my­śleć i coś in­ne­go opo­wie­dzieć. Spo­ży­li­śmy już wie­cze­rzę, we­so­łe ko­lę­dy umil­kły na chwi­lę, a sko­ro po sta­rym zwy­cza­ju prze­czu­wać chce­cie aż do mszy św. pa­ster­skiej, to wy­słu­chaj­cież tego ustę­pu cier­pli­wie, aby za­cho­wał się w kro­ni­ce na­szej ro­dzi­ny.

Anno Do­mi­ni 1752 by­łem wy­rost­kiem siedm­na­sto­let­nim. Ro­dzi­ce moi, z do­brej szla­chec­kiej krwi ale nędz­nej bar­dzo for­tun­ki, żyli na bar­dzo skrom­nej i ubo­giej wła­sno­ści. Dwo­rek sta­ry, Bóg wie, ja­kie jesz­cze cza­sy pa­mię­ta­ją­cy, i szmat zie­mi, to całe było mie­nie, z któ­re­go żyć trze­ba było uczci­wie. Było nas tro­je ro­dzeń­stwa w domu. Ja by­łem naj­star­szy, za mną szedł brat An­drzej, o lat pięć młod­szy ode mnie, a za nim naj­młod­sza sio­stra, Ha­nia, ma­ją­ca wów­czas lat dzie­sięć za­le­d­wie, dziec­ko do­bre i ślicz­ne, jak anio­łek.

W domu była bie­da wiel­ka, i nami, chłop­ca­mi, a już to naj­bar­dziej mną, fra­so­wał się oj­ciec usta­wicz­nie. Wy­ro­słem był już, jak mło­dy dąb, wąs się po­czy­nał sy­pać pod no­sem, a w gło­wie było pu­sto i ciem­no. Umia­łem za­le­d­wie czy­tać i pi­sać, a po­czci­wy ksiądz ple­ban, sta­ru­szek bar­dzo za­cny – Pa­nie, świeć nad du­szą jego! –

tro­chę mnie w ła­ci­nie prze­ćwi­czył, bo na owe cza­sy ani rusz było szlach­ci­co­wi bez ła­ci­ny. Ro­słem, nie wie­dzieć na co: du­chow­ne­mu sta­no­wi od­dać się było już za póź­no, do pa­le­stry nie było o czem się apli­ko­wać, więc utra­pie­nie było nie­la­da. Jak­by na­do­miar złe­go, by­łem chło­pak krnąbr­ny i na­ro­wi­sty, jak mło­dy źre­bak z ta­bu­nu, i ani po­wa­ga śp… ro­dzi­ca mego, ani słod­kie prze­stro­gi mat­ki ucho­dzić mnie nie mo­gły.

Mat­ka moja li­czy­ła za­wsze na krew­nych, któ­rzy po­sia­da­li znacz­ną for­tu­nę, a naj­wię­cej na wdo­wę bo­ga­tą, swą stry­jen­kę, pa­nią pod­cza­szy­nę Żo­łyń­ską, ale ta z su­kur­sem wca­le się nie spie­szy­ła. Pi­sy­wa­ła do niej mat­ka czę­sto, ucie­ka­ła się do jej po­mo­cy w gorz­kich aflik­cjach nie­do­stat­ku, pro­sząc już nie dla sie­bie, ale dla dzie­ci o po­moc ja­ko­wą, ale pani pod­cza­szy­na wszyst­kie te proś­by na­wet re­spon­sem ho­no­ro­wać nie ra­czy­ła. W gło­wę więc za­chodź z wy­rost­kiem, jak ja! W domu nie wy­sie­dzi ni­cze­go, do sta­tu­tu i pió­ra nie­zdat­ny, a rze­mio­sła lub po­spo­li­tej służ­by imać się nie po­zwa­la szla­chec­ka kon­dy­cja!

Tak sta­ły rze­czy, kie­dy ro­dzi­ce moi po dłu­giej na­ra­dzie z sobą prze­cież coś sta­now­cze­go po­cząć ze mną zde­cy­do­wa­li. Oj­ciec za­wo­łał mnie do sie­bie i to­nem po­waż­nym w ta­kie się ozwał sło­wa:

– Wi­cie, prze­ro­słeś już mnie, wąsa jeno co nie wi­dać; ju­żeś chłop, co się zo­wie; czas­by po­my­śleć, co da­lej bę­dzie. Po polu na szka­pie har­co­wać, z ptasz­nicz­ki do wron strze­lać i z in­ny­mi urwi­sa­mi na sza­ble się rą­bać, to do­tąd ucho­dzi­ło, ale te­raz ser­jo po­my­śleć trze­ba o tem, co waść jeść bę­dziesz i czem że­bra szla­chec­kie okry­jesz. W domu po­zo­stać nie mo­żesz, bo waść wiesz, że nie­ma o co się za­cze­pić i żem chu­dy pa­cho­łek. Do­tąd jak było, tak było, ale te­raz trze­ba się za­cząć prze­gry­zać przez ży­cie i fo­ry­to­wać do uczci­we­go sta­nu. Dam ci list do pani pod­cza­szy­ny Żo­łyń­skiej; choć do­tąd nie była ła­ska­wą dla chu­dej swej

Żo­łyń­skiej; choć do­tąd nie była ła­ska­wą dla chu­dej swej fa­mil­ji, to może, gdy cie­bie sa­me­go oba­czy, kre­wień­stwa pa­mięt­niej­szą bę­dzie. Nie żą­dam w li­ście żad­nej jał­muż­ny dla cie­bie, ale su­mi­tu­ję się tyl­ko pani pod­cza­szy­nie do­bro­dziej­ce, aby cię wpły­wem swo­im (bo ma zna­ko­mi­te i moż­ne ko­li­ga­cje) umie­ści­ła przy dwo­rze ja­kie­go ma­gna­ta i po­mo­gła do klam­ki pań­skiej. Jest wła­śnie do­bra oka­zja w te stro­ny: są­siad nasz, pan pod­sę­dek Or­szyń­ski, je­dzie w te oko­li­ce, przy­się­dziesz się waść i da­lej w świat za wolą bożą!

Jak oj­ciec chciał, tak się sta­ło. Opa­trzo­no mnie jako tako w dro­gę: oj­ciec spra­wił mi uczci­wy kon­tu­sik i żu­pa­nik od świę­ta, wła­sny swój pas naj­lep­szy i dość po­kaź­ną sza­bli­nę da­ro­wał, a do tego wszyst­kie­go kil­ka, Bóg do­bry wie, skąd wy­do­by­tych, czer­wo­nych do­rzu­cił; mat­ka uko­cha­na po­sta­ra­ła się o bie­li­znę i drob­niej­sze po­trze­by i ob­da­rzy­ła tem, co naj­więk­szym i naj­święt­szym jest skar­bem dziec­ka, opusz­cza­ją­ce­go pro­gi do­mo­we – bło­go­sła­wień­stwem swo­jem ser­decz­nem.

Przy roz­sta­niu żal tro­chę ser­ce ści­snął i mar­kot­no było na du­szy, i był­bym też za­pła­kał szcze­re­mi łza­mi, gdy­bym się nie był wsty­dził ojca i pana pod­sęd­ka, na któ­re­go wóz­ku tę pierw­szą wy­pra­wę w świat boży od­być mia­łem. Mat­ka moja, jako mnie mi­ło­wa­ła bar­dzo, łza­mi mnie swe­mi ob­la­ła, a za jej prze­wo­dem i brat, i sio­strzycz­ka Ha­nia od ża­ło­ści gło­śno pła­ka­li. Co­raz bar­dziej mi ser­ce mię­kło, i był­bym może tak­że uległ rzew­no­ści, oso­bli­wie, gdy mnie moja naj­mil­sza sio­strzycz­ka Ha­nia, drob­ne­mi rą­czę­ty ująw­szy, z pła­czem ca­ło­wa­ła – ale pan pod­sę­dek ru­szyć ka­zał i, nim jed­no Ave Ma­ria uje­cha­li­śmy, już mi znik­nę­ły z oczu i strze­cha ro­dzin­na, i mat­ka dro­ga, co dłu­go za mną pa­trzy­ła, zda­le­ka szląc mi bło­go­sła­wień­stwo.

Nie­ty­le po­dróż moja, co cel jej był mi nie do sma­ku. Nie mia­łem ocho­ty szu­kać po­mo­cy u pani pod­cza­szy­ny, któ­ra nie dała nig­dy ro­dzi­com moim do­wo­du życz­li­wo­ści i do­bre­go ser­ca i po któ­rej się zbyt mi­łe­go po­wi­ta­nia nie spo­dzie­wa­łem; nie mia­łem też żad­nej in­kli­na­cji słu­żyć u dwo­ru ma­gnac­kie­go, trzy­mać się klam­ki pań­skiej i apli­ko­wać się pod ry­go­rem mar­szał­ka. Pani pod­cza­szy­na mia­ła do­bra nad samą gra­ni­cą szlą­ską, a ta gra­ni­ca ćwie­kiem mi się wbi­ła w mło­dą gło­wę. Ja, co nig­dy pra­wie nie prze­kro­czy­łem gra­nic swe­go po­wia­tu, cuda so­bie my­śla­łem, co tam być może za gra­ni­ca­mi Rzpl­tej…

– A gdy­by tak pójść za gra­ni­cę, het, w świat da­le­ki? – po­my­śla­łem so­bie. – Tak szla­kiem czte­rech wia­trów i kędy oczy i nogi po­nio­są?… Gdy­by tak za­miast po­kor­nie su­mi­to­wać się wąt­pli­wym kre­wień­skim afek­tom pani pod­cza­szy­ny i szu­kać ła­ski pań­skiej – pró­bo­wać szczę­ścia na wła­sną rękę – czy nie le­piej i nie we­se­lej­by to było?…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: