Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dżentelmeni PRL-u - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 sierpnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dżentelmeni PRL-u - ebook

Czy dżentelmen jest w modzie? A może czasem się wstydzi? Czy jest wrażliwy, obrażalski, czy kocha adrenalinę równie żarliwie, jak kocha kobiety? Do tego walczy i skrywa się za swoim kostiumem? Dziewięciu bohaterów tej książki — Leopold Tyrmand, Zbigniew Cybulski, Marek Hłasko, Leon Niemczyk, Daniel Olbrychski, Stanisław Mikulski, Jerzy Zelnik, Andrzej Łapicki i Jan Nowicki — to mężczyźni zachwycający sukcesami, podziwiani za urodę, często drażniący wizerunkiem. Wszyscy byli w PRL-u idolami — łączyły ich charyzma, ambicja i zdumiewające losy. Każdy z nich był wzorcem w inny sposób, zawsze jednak w wyjątkowej życiowej roli — roli dżentelmena.

Emilia Padoł (ur. 1985) – dziennikarka i antropolożka literatury. Absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego, obecnie doktorantka na Wydziale Polonistyki. Na co dzień współpracuje z portalem Onet, gdzie publikuje swoje teksty i wywiady. Mieszka w Krakowie. Autorka książki Damy PRL-u.

Kategoria: Sztuka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8069-730-0
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W SYTUACJI DŻENTELMENA

Kim są bohaterowie tej książki? Dżentelmenami – tymi pisanymi przez jakże polski dwuznak, którego dźwięczność nie pozwala o sobie zapomnieć, która tak długo wybrzmiewa w myślach, w przestrzeni. Startujący w życie jeszcze w czasie wojny, tuż po niej, a najpóźniej w latach sześćdziesiątych. Mężczyźni o życiorysach tak różnych, a zarazem tak bardzo wpisujących się w pewien dobrze znany nad Wisłą wzorzec. Wielokrotnie ich biografie zbiegają się w jednym punkcie, choć często idą oni w przeciwnych kierunkach. Istnieje między nimi ogrom analogii, ale nad wszystkimi dominuje jedna wspólna cecha: aspiracje. Pragnienie realizacji planów, często bardzo ambitnych, i chęć znalezienia własnej drogi – ukształtowały każdego z nich.

Czy łączą ich cechy słownikowo określające dżentelmena, a więc elegancja, dobre maniery, wytworność, poszanowanie zasad, odwaga, honor, inteligencja? Niektórych tak, lecz na pewno nie wszystkich. Czy zależało im na takiej opinii? Wielu z nich tak, ale chyba nie każdemu. A co z kobietami? Czy im okazywali należyty szacunek? Niektórym tak, z pewnością nie każdej... Co więc począć z takim, jak powiedzą niektórzy, niekonsekwentnie budowanym zbiorem? Na dziewięciu bohaterów tej książki, obywateli Polski Ludowej, można spojrzeć jak na mężczyzn niebywale ambitnych, czasem wręcz żyjących mrzonkami, którzy bywali piękni, kochali namiętnie, pijali wcale nie symbolicznie i starali się pokierować swoim losem tak, aby niczego nie żałować. Czy im się udało? To nie miejsce na takie sądy. Ale właśnie za konsekwencję, za talent, którym starali się zmienić swój los, za barwność, a przede wszystkim za emocje, które podarowali milionom widzów i czytelników, chciałabym połączyć ich na kartach tej książki.

Leopold Tyrmand, Zbigniew Cybulski, Marek Hłasko, Leon Niemczyk, Daniel Olbrychski, Stanisław Mikulski, Jerzy Zelnik, Andrzej Łapicki i Jan Nowicki byli w PRL-u niekwestionowanymi wzorami – męskiej urody, zaradności i sukcesu. Wzorcami tego, jak powinno się zachowywać, co należy myśleć, kim powinno się być. Charyzmatyczni, wyraziści, z charakterem – to obok ambicji najważniejsze potwierdzenie tego, że dżentelmenami jednak byli. Oczywiście wszyscy byli też atrakcyjni, rozkochiwali w sobie kobiety, często umieli owinąć je sobie wokół palca, bezsprzecznie wzbudzali też zazdrość wśród mężczyzn. Nie licząc ich wad i nie wychwalając zalet, jedno trzeba im przyznać: do dziś nie dają o sobie zapomnieć, a ich książki i role, choć może szumnie to brzmi, to po prostu kanon polskiej kultury i sztuki.

Co jeszcze łączy tych mężczyzn? Oczywiście to, że nieustannie w czymś tkwią. Zawsze są w jakiejś sytuacji, ba, muszą się w niej odnaleźć. Podobnie jak w mniej lub bardziej świadomej roli dżentelmena. Choć każdemu rola ta przypadła w udziale, dla każdego jest inna – czasem to chwilowe wcielenie, niekiedy ponadczasowy składnik wizerunku.

Dżentelmen zatem zawsze jest w jakiejś sytuacji – jak bohaterowie tej książki – w modzie, w opałach, w kostiumie, w objęciach... Pozostaje mi mieć nadzieję, że czytelnicy przyjmą moje mrugnięcie okiem, a może nawet przyklasną tyleż symbolicznemu, co humorystycznemu podziałowi tej książki.

***

Ubrany jak nikt w Warszawie, walczący z socjalistyczną siermiężnością Leopold Tyrmand, rzekomy król bikiniarzy i trendsetter zachodnich fasonów (skarpetki, fryzura, marynarka!); skryty za okularami, z chlebakiem przewieszonym przez ramię i w zielonej wiatrówce Zbigniew Cybulski, dzięki któremu polskie ulice zaroiły się od identycznie wyglądających chłopaków; niedbała czerń, grymas twarzy, tlenione włosy, przede wszystkim jednak duża nonszalancja – to wizerunek Marka Hłaski, pisarza, bez cienia przesady, kultowego. Oto trójka najbardziej widowiskowych, najbardziej wyrazistych ikon znaczących PRL-owski krajobraz swoją wyjątkową obecnością. Dwaj pisarze i aktor − zawsze wierni swojemu stylowi − dla milionów stali się idolami. Byli w modzie, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Swój wizerunek kształtowali bardzo uważnie, precyzyjnie dobierając sposoby wyrazu. Jeśli przyjmiemy, że dżentelmen to ten, którego strój staje się synonimem atrakcyjności i zyskuje rzesze naśladowców − Tyrmanda, Cybulskiego i Hłaskę z pewnością można określić tym mianem. Nawet dziś jedna z bardzo znanych męskich marek modowych dedykuje dwóm ostatnim swoje odzieżowe linie inspirowane ich stylem.

***

Przygoda, ryzyko, wyzwanie, adrenalina. Czy byli w PRL-u aktorzy, których życiorysy i filmografie lepiej oddawałyby te stany i emocje? Leon Niemczyk i Daniel Olbrychski, zwykle w opałach, czy to w życiu, czy na ekranie. Jednak czym dla dżentelmena są tarapaty? Wyłącznie wyzwaniem.

Człowiek dziesiątek wariantów swojej własnej historii – mógłby nimi obdzielić jeszcze kilka osób. Śledząc jego biografię, często chce się powiedzieć „niemożliwe”, bo czasami trudno uwierzyć w realność jego opowieści. Leon fantasta, do końca igrający z losem, pełen humoru, w rzeczywistości jednak bardzo serio. A do tego profesjonalista, mający na swoim koncie ponad pół tysiąca krajowych i międzynarodowych ról.

Daniel Olbrychski: szczery, emocjonalny, z ogromnymi ambicjami. Raptus i wrażliwiec. Brawurowy i nieśmiały. Niejednoznaczny, niebezpieczny, nieznośnie uroczy. Tnie szablą, naraża życie, by ratować ukochane zwierzęta, oświadcza się w szlafroku, ale ze wszystkimi odznaczeniami na piersi. Sławny nie tylko w PRL-u, nie tylko w dzisiejszej Polsce, ale naprawdę na całym świecie.

***

W kostiumie niełatwo się odnaleźć. Często uwiera, męczy niedopasowaniem, irytuje. Stanisław Mikulski i Jerzy Zelnik – w polskim kinie chyba najprzystojniejsi i chyba najbardziej też o urodę dbający, przez lata dźwigali kostiumy, które stworzyły ich jako aktorów, równocześnie na zawsze wciskając ich w konkretne role. Nosili je jak nikt inny, choć też jak nikt próbowali się z nich wyswobodzić. Bo dżentelmen nigdy nie powinien się poddawać.

Partyzant, oficer, milicjant. Mundur, szczególnie ten będący „przykrywką” dla agenta J-23, uczynił z niego międzynarodową gwiazdę. Popularność kultowego serialu stała się dla Stanisława Mikulskiego przekleństwem, z którym starał się walczyć. Nigdy nie zrezygnował.

Piękny, posągowy, boski Jerzy Zelnik. Faraon, którego rozmod­lona twarz i młode ciało niezmiennie zachwycają, każdej kolejnej roli użyczał swoje rozgorączkowane oczy, kształtne usta i leniwą zmysłowość. W roli najwyższego kapłana pozostał do dziś. Sprawy duchowe są dla niego bardzo ważne, ale fizyczność to także istotna sfera. Zmaga się ze sobą i z całym światem.

***

Dżentelmen nie może być sam. Andrzej Łapicki i Jan Nowicki wiedzieli o tym najlepiej. W objęciach kobiet znajdowali się nie raz. Na kobietach próbowali się poznać i poświęcili im niejeden tekst, bo to aktorzy piszący.

Amant, uwodziciel, elegant. Zyskał uwielbienie kobiet, bo naprawdę interesował się nimi. Żadna nie pozostawała obojętna wobec jego nienagannych manier, inteligencji i wyczucia. Erudyta o wyjątkowym poczuciu humoru i człowiek niezależny, który do końca miał odwagę żyć tak, jak naprawdę chciał. Andrzej Łapicki – nieprzekonany do siebie w roli amanta, ironicznie odnoszący się do tego określenia, o swoich intymnych relacjach z kobietami milczał, jak przystało na prawdziwego dżentelmena. Zresztą on po prostu zawsze wiedział, jak się zachować.

Podobnie jak Jan Nowicki. „Pastelowy chłopiec”, w polskim filmie początkowo w rolach bohaterów aspirujących, tzw. z awansu, który z biegiem lat każdym swoim pojawieniem się na ekranie odbierał paniom dech w piersiach. Również sarkastycznie podchodził do określenia „amant”. Na teatralnej scenie niezmiennie złożony, demoniczny, wspaniały. W życiu kochał wiele razy, wiele razy też odchodził. O kobietach nierzadko mówił z gorzkim przestrachem, jednak częściej z podziwem, doceniając te naprawdę niezależne. Szarmancki, zazwyczaj w kapeluszu, o uśmiechu, który domaga się odwzajemnienia.

***

Zatem kim są bohaterowie tej książki? Zjawiskiem, fenomenem, inspiracją – to na pewno.

Kraków, grudzień 2014–kwiecień 2015OD BON VIVANTA DO PEDANTYCZNEJ MRÓWKI

„Tyrmand antykomunista, Tyrmand katolik, Tyrmand teoretyk jazzu, Tyrmand sprawozdawca sportowy, Tyrmand globtroter, Tyrmand playboy, Tyrmand reakcjonista, Tyrmand bikiniarz, Tyrmand filozof, Tyrmand prekursor mód, Tyrmand autor bestsellerów, Tyrmand pielgrzym, Tyrmand owiana legendą tajemnica”1. Trudno nie zgodzić się zarówno z tym obszernym wyliczeniem, jak i z celną puentą Tadeusza Konwickiego. Autor Złego był jedną z najbardziej barwnych i wielowymiarowych postaci PRL-u. Można określać go na sto różnych sposobów, wypowiedzieć o nim tysiąc zdań i przywołać dziesiątki legend – i we wszystkim będzie ziarno prawdy. Ale do czego sięgnąć, żeby o Tyrmandzie opowiedzieć w sposób najbardziej wyczerpujący? Żeby nie wypaczyć tego obrazu, nie stworzyć karykatury dżentelmena?

„Był wspaniały wewnętrznie, ale zależało mu, by być wspaniałym także na zewnątrz. Stąd jego pozy, stroje i sztuczny język, które jednocześnie były demonstracją polityczną”2, mówiła Agnieszka Osiecka. Nienaganny strój, zawsze czyste buty, staranna autokreacja, skłonności do hipochondrii, opinia playboya, bikiniarza i bon vivanta – to zapamiętano. A także to, że był guru, prorokiem, dziś powiedzielibyśmy nawet − papieżem polskiego jazzu, a Złego – błyskotliwą i wciągającą powieść kryminalną, która wyróżniała się na tle bezwartościowej, nieporywającej literatury socjalistycznej – czytali wszyscy: od Gombrowicza i Dąbrowskiej po warszawskie typy spod najciemniejszej gwiazdy. Książka biła rekordy popularności. „Nie wiem, czy Tyrmand był drugorzędnym pisarzem pierwszorzędnym, czy pierwszorzędnym drugorzędnym”3, zdradzał Tadeusz Konwicki.

„Był zjawiskiem dość niezwykłym, kolorową plamą na przerażającym tle beznadziei. Bardzo wątpię, czy w tym pierwszym powojennym dwudziestoleciu na zbolszewizowanych połaciach Europy był jeszcze ktoś drugi taki, jak on”4, mówił Ludwik Jerzy Kern. Tyrmand był konsekwentnym antykomunistą, ale wielu zapamiętało, dość powierzchownie, że orężem jego walki z totalitarnym ustrojem był ubiór, w którym dominowały kolorowe skarpetki. Leo­pold miał swój styl i pieczołowicie go pielęgnował. Prowokował, wyróżniał się, kłuł w oczy. Do pewnego stopnia grał Tyrmanda. „On przez całe życie tworzył utwór pod tytułem: Leopold Tyrmand”5, mówił Krzysztof Teodor Toeplitz, a Kern dodawał: „Nienawidził doktrynalnej wręcz szarzyzny życia w ustroju, w którym prymat zarezerwowano dla robotników i chłopów. Uważał, że kapitalizm jest lepszy, bo docenia inteligencję, więc ludzi takich jak on. Z motłochem nie chciał mieć nic wspólnego i nie krył tego. Był pewny, że jest wart więcej”6. Stefan Kisielewski podkreślał natomiast: „Żył przez wiele lat w nędzy, a mimo to pielęgnował w sobie kult nierówności i bogactwa. Uważał, że coś warci są tylko ci ludzie, którzy mają pieniądze”7.

Tyrmand cenił sobie dobra materialne, liczyły się dla niego pozory, a jego chęć bycia tym naprawdę najmodniejszym i w jakiś sposób elitarnym przypomina dążenie do „ekskluzywności” dzisiejszych hipsterów. Kiedy coś stawało się masowo modne, szybko porzucał to dla mniej powszechnych i wciąż niezgłębionych sfer.

Niektórzy twierdzili, że nie był dowcipny, nie miał poczucia humoru, właściwie był człowiekiem bardzo posępnym. Barbara Hoff, druga z jego żon, przyznawała, że opinia publiczna przez lata ograniczała Tyrmanda do barwnych stylizacji, rozrywkowego życia i sławy playboya, zapominając o tym, że pisarz całkiem poważnie odżegnywał się od wszystkiego, co mogło mieć związek z etykietą komunizmu; nocami cierpiał na bezsenność, dusiła go otaczająca rzeczywistość. „Nie był wcale pajacem, ale człowiekiem szalenie serio. Przede wszystkim niesamowicie pracowitą mrówką. Zorganizowaną, poukładaną, systematyczną i pedantyczną”8, dodawała Hoff.

Paradoks Tyrmanda, jeśli spojrzeć na całe jego życie, polegał na tym, że był on człowiekiem zawieszonym między kontestacją a konserwatyzmem, utknął pomiędzy chęcią przeciwstawienia się, manifestowaniem własnej inności a marzeniem o unifikacji i skrojonym na swoją miarę ładzie społecznym. Egzystował między buntem i bezkompromisowymi poglądami a przekonaniem o tym, jak powinien funkcjonować świat. W PRL-u inspirował i zachwycał – w imię wolności i walki z opresyjnym systemem dokonywał rewolucji, także tej wizerunkowej. W Ameryce, do której wyemigrował w połowie lat sześćdziesiątych, stał się ślepym konserwatystą, nierozumiejącym zmieniającego się świata i problemów ludzi innych, piętnującym wszystko, co odbiegało od jego wizji społeczeństwa. Popadł w obsesję komunizmu. Uważał, że wie lepiej, i chciał, co nieraz przyznawał, obronić Amerykę przed nią samą.

ROSŁY BLONDYN O JASNYM SPOJRZENIU

Leopold Tyrmand przyszedł na świat 16 maja 1920 roku w Warszawie w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Piętno tej tożsamości, która w świecie, w którym przyszło mu żyć, stała się także przekleństwem, nosił w sobie od zawsze. Konwicki w eseju poświęconym Tyrmandowi wspominał, że pochodzenie pisarza nigdy nie było tematem ich rozmowy, nawet najkrótszej, najbardziej niepozornej. Dodawał też: „(…) Tyrmand z całą rozpaczą, najskrzętniej ukrywaną, przeobraził się w rosłego blondyna o jasnym spojrzeniu, w katolika z dziada pradziada, w przedwojennego reakcjonistę, w zachodniego światowca, w demonstracyjnego przeciwnika narzuconego ustroju”9. Zaciemniał swoje pochodzenie, w Dzienniku 1954 przeistaczał się w barona kurlandzkiego − często zresztą opowiadał niestworzone historie o swojej genealogii. Prawda była zgoła odmienna.

Pochodził z nieźle sytuowanej rodziny przedsiębiorców. Jego dziadek ze strony ojca, Zelman Tyrmand, był w zarządzie synagogi im. Małżonków Nożyków przy Twardej 6, prowadził też małą wytwórnię lin i sznurów. Ojciec Tyrmanda, Mieczysław, najstarszy z siedmiorga rodzeństwa, posiadał hurtownię skór. Matka, blondwłosa Maryla Oliwenstein, uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet w przedwojennej Warszawie. Efektowna i elegancka, lubiła „bywać”. Antoni Słonimski zapamiętał, że zabierała małego, przyodzianego w szykowne aksamitne ubranko Leopolda do kultowej Małej Ziemiańskiej, gdzie chłopiec plątał się pod stolikami. Tyrmand znacznie bardziej podobny był jednak do ojca – krępego, ciemnowłosego mężczyzny.

Był jedynakiem. O swojej rodzinie pisał z rezerwą: „Uczuciowo wyniosłem z domu niewiele: kochałem mych rodziców, lecz szybko nauczyłem się żyć bez nich, nie odczuwać ani ich potrzeby, ani braku”10; „Mój dom rodzinny nie budził we mnie ambicji innych poza powodzeniem finansowym, stąd nigdy nie stanowił dla mnie autorytetu. Dziś tedy myślę o nim z sentymentem, lecz bez przywiązania. Dom rodzinny rehabilitował się, łożąc na naukę i studia”11. Prywatne gimnazjum im. A. Kreczmara w Warszawie Tyrmand ukończył w 1938 roku. Sam wspominał, że przeszedł przez nie jako „nader przeciętny uczeń”. Inaczej o edukacji Leopolda opowiadała jego druga żona Barbara Hoff. Podobno nie tylko dobrze się uczył, ale też miał wręcz wybitne sukcesy edukacyjne − pisał już od gimnazjum i dlatego otrzymał stypendium, dzięki któremu po skończeniu szkoły wyjechał do Paryża.

We Francji studiował architekturę wnętrz na paryskiej Académie des Beaux Arts. Finansowo nie radził sobie zbyt dobrze, więc żeby zjeść posiłek, wykorzystywał swój spryt i chodził na treningi koszykówki, na których dokarmiano zawodników. Podobno w koszykówkę w drużynie belgijskiej grał też za pieniądze i mimo braku warunków fizycznych (niewielki wzrost i małe dłonie) po wojnie szalenie lubił ten sport. Paryż wywarł na nim piorunujące wrażenie. „Z rocznego pobytu wywiózł dwie wielkie namiętności swojego życia – apoteozę zachodnioeuropejskiej kultury mieszczańskiej i fascynację amerykańską muzyką jazzową, tak zwanym jazzem tradycyjnym, którego słuchał w nocnych lokalach Dzielnicy Łacińskiej, gdzie grywały dziesiątki murzyńskich jazzmanów”12, pisał Henryk Dasko we wstępie do opracowanej przez siebie oryginalnej wersji Dziennika 1954.

Barbara Hoff wspominała, że w 1939 roku Tyrmand porzucił architekturę i zaczął studiować nauki polityczne – podobno to właśnie one były jego prawdziwą pasją. W przerwie wakacyjnej przyjechał do Polski. Jesienią 1939 roku, zamiast wracać na studia, musiał jednak uciekać. Samotnie wyjechał do Wilna, co niewątpliwie pomogło mu ocaleć. Poza Tyrmandem i jego matką z najbliższej rodziny Zagładę przeżyli nieliczni. Babka i siostry matki zginęły w warszawskim getcie, podobnie jak rodzice ojca, jego siostra i brat. Maryla i Mieczysław zostali wywiezieni na Majdanek, gdzie zginął ojciec Leopolda. Matkę przetransportowano do obozu w Częstochowie, gdzie do końca wojny pracowała w fabryce amunicji Warta. Z rodziny ocalała także czwórka rodzeństwa Mieczysława Tyrmanda.

CIĄG DALSZY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

1. T. Konwicki, Portret mężczyzny w kolorowych skarpetkach, „Więź” 1991, nr 7/8, s. 134.

2. M. Urbanek, Zły Tyrmand, Warszawa 1992, s. 211.

3. T. Konwicki, dz. cyt., s. 129.

4. Barwny motyl na beznadziejnym tle. Ze Stefanem Kisielewskim rozmawia Ludwik Jerzy Kern, „Przekrój” 1990, nr 2338, s. 10.

5. M. Urbanek, dz. cyt., s. 201.

6. Tamże, s. 117.

7. Tamże, s. 226.

8. J. Siedlecka, Wypominki, Warszawa 2001, s. 22.

9. T. Konwicki, dz. cyt., s. 136.

10. L. Tyrmand, Dziennik 1954, cyt. za: K. Dąbrowska, Leopold Tyrmand (sylwetka), Culture.pl, dostęp: http://culture.pl/pl/tworca/leopold-tyrmand

11. Tamże.

12. H. Dasko, Dziennik 1954 – Wstęp, L. Tyrmand, Dziennik 1954, Warszawa 1999, s. 8.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: