Dzieci Gosi - ebook
Dzieci Gosi - ebook
Berlin, początek XX wieku. Grete, nazywana później Gosią, otrzymuje w posagu od swojego ojca życiową mądrość: „W życiu możesz stracić wszystko, nie trać tylko ducha!”. Wtedy nie zdaje sobie sprawy, jak często będzie powtarzać te słowa. W życiu traci bowiem wszystko, co dla niej najważniejsze.
Gosia w jednej z berlińskich kawiarenek spotyka swoją wielką miłość, syna bogatych przemysłowców z Poznania leżącego w pruskim zaborze. Opuszcza Berlin i przenosi się do rodzinnego domu ukochanego. Młodzi biorą ślub, ale dla rodziny męża prosta dziewczyna z Berlina do końca pozostanie znienawidzoną Prusaczką.
Wkrótce wybuch pierwszej wojny światowej na zawsze rozdziela małżonków. Ich dzieci, Romek i Hela, wyrastają w zupełnym rozdarciu między dwoma narodowościami. W obliczu nadchodzącej drugiej wojny muszą zdecydować, po czyjej stoją stronie.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65223-34-0 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W życiu straciłam wszystko, co było bliskie memu sercu. Niemniej jednak ciągle jeszcze jestem.
Ich bin ein Berliner – że tak powiem, posiłkując się Kennedym. Dokładniej mówiąc: jestem reinickendorfczanką, bo Reinickendorf to nazwa mojej dzielnicy. Poza jej granice nigdy się nie wypuszczam, nie mam ani auta, ani konia.
Jak brzmiało takie ładne powiedzonko? Kiedyś byłam piękna i młoda. Pozostało mi z tego jeno „i”.
Mimo wszystko naprawdę nieźle się trzymam. Stuknęło mi już 96 lat, a chodzę trzy piętra w górę i trzy w dół – niech no ktoś spróbuje mi dorównać! Nie żebym miała jakieś inne wyjście – w mojej kamienicy brakuje windy.
Na ulicę, przy której mieszkam, mówią z przekąsem „Bulwar Emerycki”, bo tutejsi lokatorzy w większości są równie zgrzybiali i zgarbieni jak ja. Jednocześnie jest tak, jakby wszystko miało miejsce nie dalej jak wczoraj – wojna, miłość, młodość i błędy, które popełniłam. Bruk na mojej ulicy to przeżytek. Kiedy go wymienią? Teraz nie uświadczy się już czegoś takiego. Dzięki Bogu nie zakładam niebotycznych czółenek, jak kiedyś miałam w zwyczaju. Teraz mam na nogach kapcie ze sklepu ortopedycznego. Co za wstrętne trepy! Ale przynajmniej obcasy nie grzęzną mi w szczelinach między kocimi łbami.
Z biegiem czasu musiałam powykreślać prawie wszystkich krewnych i znajomych w grubym notesie z adresami. Niewielu dożyło tak podeszłego wieku jak mój. Gdy znów ktoś umierał, nad jego nazwiskiem pisałam czarnym atramentem słowa: „Nie żyje od…” oraz datę, żeby przypadkiem nie wykręcić z przyzwyczajenia jego numeru, bo zdarza mi się być zapominalską.
Powoli zbliża się pora na uregulowanie kilku spraw. W przyszłym tygodniu muszę pójść do notariusza. Chciałabym najlepszej przyjaciółce zapisać w spadku parę groszy, które po sobie zostawię. I perły.
Gdzie, do licha, wetknęłam te wszystkie dokumenty? Grzebię w sekretarzyku. Nic. Tylko wyblakłe fotografie i stare listy. Na samym wierzchu zakurzone pakiety akcji, które dzisiaj nie mają żadnej wartości. Dla mnie zawsze były za ciężkie, żeby je znieść do kontenera na makulaturę, w przeciwnym razie dawno bym je wyrzuciła. W pewnym momencie przestałam oglądać się wstecz. Kogo interesują jeszcze stare dzieje? Wszystkie te pożółkłe szpargały!
Chociaż znalazłoby się kilka ładnych zdjęć. Choćby Kasimira. Ach, te oczy… Jego wzrok wciąż mnie przeszywa. Już wiem, dlaczego nie powiesiłam na ścianie żadnej jego fotografii. Było, minęło.
A niech to szlag! Hola, hola, dama tak się nie wyraża.
W takim razie: merde! Kasimir…