Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzieci szejka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dzieci szejka - ebook

Sheridan Sloane poddała się zabiegowi w klinice in vitro. Doszło jednak do pomyłki i okazało się, że ojcem jej dziecka jest szejk Rashid al-Hassan. Rashid stawia Sheridan przed trudnym wyborem: albo odda mu dziecko, albo oboje zamieszkają w jego kraju i Sheridan zostanie jego żoną…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-2233-4
Rozmiar pliku: 766 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Pomyłka? Jak to możliwe?

Król Rashid bin Zaid al-Hassan sztyletował wzrokiem tłumaczącego się zająkliwie sekretarza.

– Klinika twierdzi, że doszło do pomyłki, Wasza Wysokość. Pewna kobieta… – Mostafa zerknął na trzymaną w ręku kartkę. – W Ameryce – kontynuował – otrzymała spermę Waszej Wysokości zamiast nasienia swojego szwagra.

Rashidowi zrobiło się zimno, potem gorąco i wręcz zagotował się ze złości, choć serce miał skute lodem. Trwało to od pięciu lat i nic nie było w stanie go rozgrzać.

Jak mogło dojść do tak poważnej pomyłki? Nie był jeszcze gotów na dziecko i nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie, choć w zasadzie miał obowiązek zapewnić Kyr następcę tronu. Może kiedyś, ale na pewno nie w tej chwili.

Myśl o małżeństwie i wydaniu na świat potomka sprowadzała zbyt wiele bolesnych wspomnień. Wolał już ten lodowy pancerz niż poczcie straty i rozpacz, które musiałyby go zastąpić.

Zgodnie z nakazem prawa zdeponował spermę w dwóch niezależnych bankach, ale nie mógł przewidzieć, że zostanie nią zapłodniona zupełnie przypadkowa kobieta.

Wstał i odwrócił się od Mostafy, nie chcąc okazać przygnębienia. To nie był obiecujący początek jego rządów jako króla Kyr.

Jak na złość, nic się nie układało.

Jego ojciec zmarł przed dwoma miesiącami, a brat zrzekł się tronu, jeszcze zanim został koronowany, ciężar rządzenia krajem spadł więc na barki Rashida. Niestety, wszystko szło na opak. Jako najstarszy powinien być koronowanym księciem, tymczasem był synem pogardzanym, pionkiem w prowadzonej przez ojca grze. Zgodnie z tradycją, król Kyr wybierał następcę spośród swoich synów. Nie musiał to być najstarszy z nich, choć zwykle bywał.

Ale król Zaid al-Hassan był człowiekiem okrutnym i lubował się w manipulowaniu ludźmi, więc zwlekał z przekazaniem władzy do ostatniej chwili. Młodszy Kadir nigdy nie chciał rządzić, ale ojciec nie liczył się z jego zdaniem. Pragnął jedynie kontrolować najstarszego syna. A Rashid, zamiast poddać się woli ojca, jako dwudziestopięciolatek opuścił Kyr i obiecał sobie nigdy tam nie wracać.

Wrócił jednak i nader niechętnie, ale jednak włożył koronę.

Spoglądał na pustynny krajobraz, piaskowcowe wzgórza w oddali i czerwone wydmy, palmy i fontanny zdobiące pałacowe ogrody, oświetlone wysoko stojącym słońcem. O tej porze dnia powietrze było rozedrgane upałem i większość ludzi przebywała w domach. Widok tego wszystkiego co prawdziwie ukochał, dał mu przelotne uczucie satysfakcji.

Kiedy go tu nie było, tęsknił. Za przesyconą aromatami nocną bryzą, obezwładniającym upałem i ludźmi z charakterem. Za porannym nawoływaniem do modlitwy z wieży meczetu, przejażdżkami po pustyni na rączym arabskim ogierze z sokołem na ramieniu i polowaniem na drobną zwierzynę.

Przed dwoma miesiącami wrócił do Kyr po dziesięciu latach nieobecności. Nie planował tego, ale wszystko się zmieniło, kiedy otrzymał wiadomość o chorobie ojca.

Znów ogarnęło go dawne przygnębienie. Kiedyś był zakochany i szczęśliwy, cóż kiedy szczęście bywa ulotne, a miłość przemija. Miłość wiodła prostą drogą do straty, a starta równała się nieprzemijającego bólowi.

W żaden sposób nie dało się uratować Darii i dziecka. Kto mógł się spodziewać śmierci matki i dziecka przy porodzie? W dzisiejszych czasach coś takiego nie miało prawa się zdarzyć.

Jeszcze przez chwilę błądził wzrokiem po uformowanych przez wiatr wydmach, zbierając siły przed dalszą rozmową, a kiedy się w końcu odezwał, jego głos był i spokojny i silny.

– Nie przypadkiem wybraliśmy właśnie tę klinikę w Atlancie. Skontaktujesz się z nią i uzyskasz dane tej kobiety. Gdyby były jakieś obiekcje, zagrozisz publiczną kompromitacją.

Mostafa zgiął się w ukłonie, po czym ukląkł i uderzył czołem w zdobiony dywan przed biurkiem.

– Tak jest, Wasza Wysokość. To moja wina. To ja doradziłem tę klinikę. Dlatego złożę rezygnację i w niełasce opuszczę stolicę.

Rashid spędził długi czas za granicą i czasem zapominał, jak przesadnie honorowi potrafią być jego podwładni.

– Nie zrobisz tego – odparł. – Nie mam czasu czekać, aż wyszkolisz nowego sekretarza. Błędy zdarzają się każdemu. – Znów usiadł za biurkiem.

I bez tego był ogromnie zajęty, a teraz jeszcze ten nowy problem. Jeżeli tę Amerykankę rzeczywiście zapłodniono jego nasieniem, bardzo prawdopodobne, że nosiła w łonie przyszłego dziedzica tronu Kyr.

Zacisnął w palcach wieczne pióro. Tylko traktując dziecko w tych kategoriach, a kobietę jako naczynie chroniące cenną zawartość, będzie w stanie przetrwać następne dni. Inaczej nie dałby rady.

Blada twarz Darii wciąż wracała do niego we wspomnieniach, budząc nieopisany ból. Nie był gotowy na kolejne takie przeżycie. Zbyt dużo mogło pójść nie tak.

Niestety nie miał wyboru. Jeżeli ta kobieta rzeczywiście była w ciąży, należała do niego.

– Znajdź tę kobietę – rozkazał. – Albo skończysz jako poganiacz wielbłądów na pustkowiu.

Mostafa pobladł gwałtownie.

– Tak jest, Wasza Wysokość.

Pospiesznie opuścił gabinet, a pióro w dłoni władcy pękło z trzaskiem. Ciemny atrament rozlał się po biurku jak jakiś niezwykły ornament, zabarwiony dodatkowo krwią ze skaleczenia.

Rashid przyglądał mu się przez chwilę, dopóki w progu nie stanął służący z popołudniową herbatą. Wtedy wstał i przeszedł do łazienki, umyć i opatrzyć skaleczenie. Kiedy wrócił, biurko było już umyte.

Poruszył dłonią i poczuł ukłucie. Można zmyć krew, opatrzyć ranę i zapomnieć. Ale on wiedział, że pewne wspomnienia nie odchodzą nigdy, choćby się je próbowało pogrzebać jak najgłębiej.

– Annie, nie płacz. – Sheridan była w pracy i rozmawiała z siostrą przez telefon.

Nowiny z kliniki wywołały u starszej z sióstr atak rozpaczliwego płaczu. Sama Sheridan była na razie zbyt otumaniona, by zareagować.

– Damy sobie radę. Obiecuję, że będziesz miała dziecko.

Annie łkała przez ponad kwadrans, zanim siostra wreszcie zdołała ją uspokoić. To Sheridan zawsze była silniejsza. Od lat opiekowała się starszą siostrą i żałowała, że nie może się z nią podzielić swoją siłą.

I czuła się winna, gdy Annie przeżywała kolejne załamania. Oczywiście nie były one winą siostry, ale mimo wszystko brała na siebie odpowiedzialność. Rodzina mogła sobie pozwolić na opłacenie studiów tylko jednej córki, a Sheridan była przebojowa i miała lepsze stopnie niż Annie, nieśmiała samotnica. Wybór był oczywisty, ale Sheridan czuła się winna. Może gdyby rodzice bardziej wspierali Annie, byłaby silniejsza. Tymczasem oni podejmowali decyzje za nią.

Z tych i innych względów Sheridan była zdecydowana pomóc siostrze spełnić jej największe marzenie o posiadaniu dziecka. Wszystko miało być takie łatwe. Annie nie mogła donosić ciąży i Sheridan zaproponowała, że urodzi dziecko siostry i jej męża, Chrisa. Teraz żałowała, że nie zdecydowała się na to wcześniej, tak żeby i nieżyjący już rodzice mogli się nacieszyć wnukiem. Nie byłoby to biologiczne dziecko Annie, ale miałoby jej DNA.

Poddała się sztucznemu zapłodnieniu tydzień wcześniej i wciąż nie było wiadomo, co z tego wyniknie. Jednak teraz, kiedy wiedziała, że pomylono próbki nasienia, wołałaby, żeby cała sprawa spełzła na niczym. Tym bardziej że podano jej spermę obcokrajowca. W klinice dowiedziała się tylko, że był to Arab, ciemnowłosy i ciemnooki.

Przyłożyła dłoń do brzucha i odetchnęła głęboko. Jeszcze przez następny tydzień sprawa pozostanie w zawieszeniu, a Annie będzie wypłakiwać sobie oczy. Potem albo się okaże, że jest w ciąży z nieznajomym, albo spróbują ponownie z nasieniem Chrisa.

Tylko co, jeżeli jednak jest w ciąży?

Zapukano do drzwi i w progu stanęła Kelly. Sheridan przywitała ją uśmiechem.

– Wszystko w porządku?

– Niezupełnie – bąknęła, ale zaraz lekceważąco machnęła ręką. – Co tam, wszystko się poukłada.

Kelly usiadła obok.

– Chcesz o tym pogadać?

Początkowo nie miała takiego zamiaru, ale potrzeba podzielenia się absurdalnymi nowinami przeważyła. Możliwość rozmowy okazała się bardzo ożywcza.

Kelly nie przerywała, ale jej oczy robiły się coraz większe.

– O rany – powiedziała w końcu. – Więc możesz być w ciąży z jakimś obcym mężczyzną. Biedna Annie. Pewnie jest zdruzgotana.

– Owszem. To kompletnie niweczy jej nadzieje. Po tych wszystkich nieudanych próbach… – Odetchnęła głęboko. – To naprawdę zły moment na takie komplikacje.

– Bardzo mi przykro. Ale może jeszcze nic z tego nie będzie i spróbujecie znowu.

– Mam nadzieję.

Podobno czasem trzeba było powtarzać całą operację dwu- albo nawet trzykrotnie. W tym wypadku niepowodzenie byłoby zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem. Sheridan wstała i wygładziła spódnicę.

– Bierzmy się do pracy. Trzeba przygotowywać catering, a wcale nie mamy za dużo czasu.

– Spokojnie, panuję nad wszystkim. Możesz iść do domu i odpocząć. Wyglądasz blado.

– Serdeczne dzięki, ale nie. – Sheridan roześmiała się i pokręciła głową. – Wolę tu zostać. Przynajmniej zajmę czymś głowę.

Przyjaciółka nie była tego taka pewna.

– No, niech będzie, ale jeśli nakapiesz łez do zupy, wysyłam cię do domu.

Party udało się znakomicie. Gościom smakowało jedzenie, kelnerzy spisali się na medal. Wszystko poszło tak sprawnie, że Sheridan mogła się zająć przygotowywaniem menu na kolejne przyjęcie, które miały obsługiwać już za kilka dni.

Od pierwszej chwili, jak tylko spotkały się w szkole, stanowiły zgrany zespół. Kelly miała talent do gotowania, Sheridan do biznesu. Wspólnie założyły firmę Dixie Doin’s, wynajęły budynek z profesjonalną kuchnią, a także personel. Otworzyły też sklep, gdzie klienci mogli wybierać nie tylko potrawy, ale też bieliznę stołową, naczynia, oliwy smakowe, przyprawy i herbaty.

Sheridan siedziała w biurze, zapoznając się z wymaganiami następnego klienta, kiedy usłyszała dzwonek przy drzwiach wejściowych. Zerknęła na monitor połączony z zainstalowaną w sklepie kamerą. Tiffany, nastolatki wynajętej do pomocy na lato, nie było w zasięgu wzroku, a obcy mężczyzna rozglądał się, jakby kogoś szukając.

Pewnie żona wysłała go po zakupy i na gwałt potrzebował pomocy. Tiffany wciąż nie było, więc Sheridan wstała zza biurka. Później będzie musiała przywołać dziewczynę do porządku, ale najpierw trzeba się zająć potencjalnym klientem.

Stał odwrócony do niej tyłem, wysoki, ciemnowłosy, ubrany w garnitur. Sprawił przytłaczające wrażenie, ale cóż, to tylko klient. Jej zdaniem mężczyźni byli męcząco zmienni, a im przystojniejsi, tym gorszy mieli charakter. Sama całkiem niepotrzebnie chciała w ludziach widzieć tylko dobre strony. Matka często powtarzała, że jest za dobra. Może, ale jaki sens miałoby doszukiwanie się w ludziach zła? Można się przez to było tylko wpędzić w depresję.

– Witamy w Dixie Doin’s – powiedziała pogodnie. – W czym mogę panu pomóc?

Mężczyzna drgnął i odwrócił się wolno. Miał najprzystojniejszą i jednocześnie najbardziej chłodną twarz, jaką kiedykolwiek widziała. W płonących ciemnych oczach nie było nic przyjaznego.

Serce drgnęło jej niespokojnie, ale powiedziała sobie, że to stres wywołany ostatnimi przeżyciami i niepewnością. Nie to było jednak powodem jej niepokoju. Ani nawet nie jego zapierająca dech uroda.

Był Arabem, co w świetle wiadomości z kliniki wydawało się wyjątkowo kiepskim żartem.

– Pani Sheridan Sloane.

To nie było pytanie tylko stwierdzenie, zupełnie, jakby ją znał. Ale ona go nie znała i nie podobał jej się sposób, w jaki na nią patrzył.

Z zasady żywiła sympatię do nowo poznanych osób, ale nie tym razem.

– Owszem – odpowiedziała. – A pan…?

Włożyła w te słowa całą południową wyższość, na jaką mogła się zdobyć. Czasem pochodzenie z rodziny, której przodkowie sygnowali Deklarację Niepodległości, bywało przydatne. Nieważne, że wraz z nadejściem Rekonstrukcji jej rodzina popadła w ubóstwo, podobnie zresztą jak całe Południe. Została duma, dziedzictwo i słowa matki, że nikt nie ma prawa okazywać jej wyższości.

Gość zrobił coś dziwnego. Pochylił się lekko i dotknął czoła, warg i serca. Potem stanął wyprostowany, wysoki, wręcz dostojny. Od razu wyobraziła go sobie w galabiji, wykonującego te same gesty.

– Jestem Rashid bin Zaid al-Hassan.

Drzwi otworzyły się ponownie i do sklepu wszedł drugi mężczyzna. On też był w garniturze, ale miał w uszach słuchawki i zapewne był ochroniarzem. Rzut oka w okno powiedział jej, że przed sklepem stoi długa, czarna limuzyna i jeszcze jeden mężczyzna w garniturze. Kolejny, w ciemnych okularach, tkwił po drugiej stronie ulicy i rozglądał się na boki, jakby wypatrując zapowiedzi kłopotów.

Ten, który właśnie wszedł do sklepu, stanął nieruchomo przy drzwiach. Mężczyzna przed nią zdawał się nawet nie zauważać jego obecności. Albo był do niej tak przyzwyczajony, że celowo ją ignorował.

– Więc? W czym mogę panu pomóc?

Mężczyzna przy drzwiach wyraźnie zesztywniał, ale gość sprawiał wrażenie rozbawionego.

– Ma pani coś, co należy do mnie. Chcę to dostać z powrotem.

Nad jej górną wargą pojawiły się kropelki potu, ale miała nadzieję, że tego nie zauważył. Nie powinna zdradzić swojego zdenerwowania. Ten mężczyzna nie zawaha się wykorzystać jej słabości.

– Nie przypominam sobie, żeby był pan naszym klientem, jeżeli jednak przez pomyłkę trafiły do nas jakieś srebra pańskiej żony, to oczywiście zwrócimy je.

Już nie sprawiał wrażenie rozbawionego, był za to zły.

– Nie chodzi o srebra, panno Sloane.

Zrobił krok w jej stronę, pomimo masywnej budowy poruszając się z miękkim wdziękiem wielkiego kota. Był tak blisko, że poczuła jego zapach. Woń gorącej letniej bryzy i ostrych przypraw. Wyobraźnia podsunęła jej obraz pustynnej oazy z palmami, chłodnym źródłem i tego mężczyzny w stroju Beduina, dosiadającego rączego ogiera. Fatamorgana, ale bardzo niepokojąca.

Z udawaną swobodą oparła się o blat.

– Proszę mi po prostu wyjaśnić, o co chodzi. – Nie potrafiła powstrzymać drżenia głosu.

Omiótł wzrokiem jej brzuch i w końcu coś do niej dotarło.

O nie, tylko nie to…

Spojrzał jej w oczy i już wiedziała na pewno.

– Jak…? – zaczęła, ale nie była w stanie skończyć.

To było nieprawdopodobne. Niewyobrażalne naruszenie tajemnicy. Pozwie tę klinikę do sądu.

– Nic mi nie powiedzieli o panu, więc skąd ma pan informacje o mnie?

Przez chwilę miała nadzieję, że on nie ma pojęcia, o czym ona mówi. Że to tylko jakieś nieporozumienie z wysokim, przystojnym Arabem, coś zupełnie innego, niż jej się wydawało. Że zdziwi się, pokręci głową, wyjaśni, że przy okazji obsługi ich imprezy przez pomyłkę zapakowała jakąś rodzinną pamiątkę, choć nigdy wcześniej jej się to nie zdarzyło. Opisze ją, a ona spróbuje odnaleźć tę rzecz. I tyle.

W głębi duszy była jednak pewna, że żadne nieporozumienie nie wchodziło w grę.

– Mam spore możliwości, panno Sloane, i zwykle dostaję, czego chcę. Proszę sobie wyobrazić skandal wybuchły po ujawnieniu, że amerykańska klinika popełniła taki błąd. – W jego głosie brzmiało przekonanie o własnej nieomylności. – Kiedy przypadkowa kobieta nosi w łonie potencjalnego dziedzica tronu Kyr, klinika nie może odmówić dawcy spermy informacji.

Próbowała przetrawić usłyszane słowa, ale pociemniało jej w oczach i twarz gościa zaczęła odpływać.

– Powiedział pan „dziedzica tronu”? To było nasienie króla?

Przyłożyła drążącą dłoń do czoła. Gardło miała kompletnie wysuszone i zbierało jej się na wymioty. Gorzej być nie mogło.

– Właśnie tak, panno Sloane.

Nie była w stanie tego pojąć. Przecież król nie przyszedłby do jej sklepu i nie mówił takich rzeczy. I z pewnością nie wyglądałby tak mrocznie i niebezpiecznie.

To musiał być ktoś inny. Urzędnik. Może ambasador. Albo policjant.

Łatwo było uwierzyć, że go wynajęto. Był taki wysoki, barczysty, ciemnooki. Miał lodowaty wzrok i fascynujący głos. Przyjechał poinformować ją o tym królu i po co jeszcze?

Zupełnie nie mogła sobie tego wyobrazić. Starała się powiedzieć to, co miała do powiedzenia, zanim ogarną ją mdłości.

– Proszę powiedzieć królowi, że bardzo mi przykro. Rozumiem, że to dla niego bardzo trudne, ale nie jego jednego spotkała przykrość. Moja siostra…

Poczuła w ustach gorycz i przycisnęła palce do warg. Co powie Annie? Siostra z pewnością kompletnie się załamie.

– Przeprosiny nie wystarczą, pani Sloane.

Jakoś zdołała opanować mdłości.

– Nie rozumiem…

– Dobrze się pani czuje? – Tak wyraźnie zaniepokojony wydał jej się bardziej ludzki.

– Wszystko w porządku – skłamała.

– Bardzo pani zbladła.

– To ten upał. I hormony. – Nogi odmawiały jej posłuszeństwa. – Chyba powinnam usiąść.

Spróbowała zrobić krok, ale kolana ugięły się pod nią. Pan Rashid, albo jak się tam nazywał, podtrzymał ją silnym ramieniem i oparła się na nim bezwładnie. Nawet nie usiłowała się od niego odkleić i, co gorsza, uświadomiła sobie, że wcale nie ma na to ochoty.

Coś mówił, a jego głos wydawał się odleglejszy niż poprzednio. Słowa brzmiały pięknie, zupełnie jak muzyka, ale chyba nie kierował ich do niej. Potem dźwignął ją, jakby nic nie ważyła, i zaniósł na małą kanapę, na której siadywała z klientami.

W drzwiach wejściowych zobaczyła zdumioną Tiffany i jednego z mężczyzn w garniturach, który zamknął drzwi, pozostawiając Sheridan sam na sam z gościem.

Przyklęknął obok kanapy i położył dłoń na jej czole. Wiedziała, jaki wyciągnie wniosek. Spocona i rozpalona, tylko z najwyższym trudem zdołała wybąkać kilka słów. Drzwi otworzyły się znowu i pojawiła się w nich Tiffany ze szklanką wody.

Przyjęła ją z wdzięcznością, wypiła, przymknęła oczy i oddychała głęboko. Ktoś położył jej na czole zimny kompres.

Nie miała pojęcia, jak długo tam siedzi. Kiedy w końcu otworzyła oczy, on wciąż tam był. Siedział na jednym z pięknych krzeseł królowej Anny, które wyszperała w miejscowym antykwariacie. Wyglądał w nim zabawnie, taki duży i męski, ale najwyraźniej nic go to nie obchodziło.

– Co się stało? – spytał grzecznie.

– Nadmiar stresu, hormonów i upału. – Wzruszyła ramionami.

Mruknął coś po arabsku i utkwił w niej lodowate spojrzenie.

– Obawiam się, że nic pani nie zrozumiała.

– Czyżby?

– Tak. Nie jestem panem Rashidem.

– W takim razie kim?

Spojrzał na nią z wyższością i teraz sobie uświadomiła, że w jego twarzy jest jednak coś znajomego. Kilka tygodni temu widziała ją w wiadomościach.

Znów się odezwał, a jego głos brzmiał czysto i mocno.

– Jestem Król Rashid bin Zaid al-Hassan, Wielki Opiekun Mojego Ludu, Lew Kyr i Obrońca Tronu. A pani być może nosi w łonie moje dziecko.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: