Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziedzictwo piorunów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 marca 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
16,91

Dziedzictwo piorunów - ebook

„Dziedzictwo piorunów” Juliusza Marka to zbiór opowiadań, pozornie niezwiązanych ze sobą historii, których częścią wspólną jest pojawiająca się w każdej z nich tajemnicza burza. Zmienia ona dotychczasowy świat, niektórym ludziom przeobraża osobowości, a innych uwalnia od dotychczasowych obciążeń.

Autor bawi się konwencjami. Niektóre opowiadania noszą znamiona literatury science-fiction, mamy studencki romans, horror, opowiadania obyczajowe i coś co przypomina literacki opis gry komputerowej. Jednak niezależnie od formy i treści, zawsze w pewnym momencie pojawia się ta dziwna burza. Książkę można czytać na wielu poziomach: podstawowym, można też doszukiwać się w niej aluzji do filozofii związanych z chaosem, przypadkowością, zastanawiać się nad opozycją determinizmu i wolnej woli. Znajomość teorii związanych z fizyką kwantową, figurą demona Laplace'a czy efektu motyla z pewnością dostarczy odbiorcom jeszcze więcej zabawy i tropów, którymi będzie mógł się poruszać.

Wiele postaci w wielu miejscach w różnych czasach. Nad nimi i nad całym światem zbierają się czarne chmury, przynosząc koniec, ale i nowy początek.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7900-343-3
Rozmiar pliku: 848 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Winda do nieba

Mały chłopiec skulił się w swoim schronieniu. Liczył na to, że metalowa klapa nie odchyli się nagle z piskliwym jękiem przerdzewiałych zawiasów, że blokujące drzwi do kryjówki patyki i skorodowane metalowe drągi wytrzymają.

Że potwór szarpiący za uchwyt od zewnątrz jest zbyt słaby, mimo głodowego szału.

Klapa zadrżała i odchyliła się na tyle, by słabe światło zagościło w ponurej norze. Chłopiec przycisnął do piersi nóż, jedyną pamiątkę po matce. Na jej wspomnienie łza spłynęła mu po policzku. Jedna łza. Nie mógł pozwolić sobie na słabość, nie teraz.

Osłona wejścia podskakiwała, ale prowizoryczne sztaby nie pozwoliły się jej otworzyć. Bestia warknęła raz i drugi, szarpnęła raz jeszcze, mruknęła z rezygnacją i chyba odeszła... Chłopiec postanowił poczekać kilka chwil. Niektóre z drapieżników nauczyły się cierpliwości. Może i ten czeka, aż jego ofiara, poczuwszy się bezpiecznie, wyjdzie z ukrycia...

Przez długi moment nic się nie działo. Chłopiec w końcu postanowił zapolować na swojego prześladowcę. Teraz już nie da się zaskoczyć, tym razem wprowadzi go w pułapkę.

Nie zdążył wyciągnąć wszystkich blokujących klapę drągów, gdy usłyszał przenikliwy pisk. - A niech to! - pomyślał. Najwyraźniej zwierz sam wlazł w pułapkę przygotowaną przez chłopca. Dał mu przez to zbyt mało czasu na dobicie go i zaciągnięcie do kryjówki. Zbolały głos na pewno usłyszały inne drapieżniki...

Uporawszy się z drzwiami, chłopiec chwycił prymitywną włócznię – ostro naostrzony kij – i i wyleciał z kryjówki jak z procy. Potwór ciągle wył, dlatego mały myśliwy nie miał problemu ze zlokalizowaniem go. To ta pod sklepem. Przebiegł przez poharataną ulicę pełną odłamków gruzu, szkła i plastiku. Na całe szczęście miał na nogach gumowe buty. Trochę zbyt ciepłe, jak na panującą w ruinach miasta temperaturę, ale przynajmniej nic nie wbijało mu się w stopy.

Zarówno buty, jak i reszta jego ubioru pochodziły z okolicznych sklepów odzieżowych. Podczas zamieszek ludzie woleli kraść telewizory i komputery, a przede wszystkim mordować się nawzajem. Nikomu nie przyszło do głowy, by kraść dziecięce ubrania.

Chłopiec miał na sobie wytarte dżinsy koloru pyłu i żółty bezrękawnik. Rękawy stracił na rzecz bandaży, których brakowało mu do zatamowania krwotoku jego matki. Żółta barwa zaś pozostała jedynie w jego pamięci. Ubranie miało kolor taki, jak spodnie i buty – barwę szarokremowego pyłu, którego wszędzie było pełno. Miało to też swoje dobre strony – łatwiej było mu się ukryć.

Wielki kojot wił się pod ruinami sklepu. Chłopiec nie pamiętał co w nim sprzedawano, a raczej co mama o tym mówiła. Był zbyt młody, by pamiętać czasy sprzed wojny domowej. Jednak pamiętał, że kiedyś był to sklep. Wyglądał jak sklep. Miał drzwi i wielkie oszklone okna. Chyba nazywało się to "wystawy". Nie pamiętam...

Ta wiedza nie była mu teraz potrzebna. Tak samo jak to, jak miał na imię. Mama zwracała się do niego głównie "synku" albo "kochanie". A może nigdy nie nazywała go żadnym imieniem? Może nawet nigdy mu go nie nadała? Urodził się kilka lat po Burzy. Trwała już wojna. Imię dla dziecka to chyba nie była najważniejsza rzecz... Gdybym ja mógł kiedyś zostać mamą, dałbym synkowi na imię... Tygrys. Tygrys był najpotężniejszym zwierzęciem, jakie chłopiec kiedykolwiek widział. Ogromny, pasiasty kot był wielki jak ciężarówka, a jego ryk osłabiał w chłopcu wolę walki. I wolę życia. Mama mówiła, że prawdziwe tygrysy nie były takie duże. Że ten jest... ztumowany... czy jakoś tak.

W pobliżu nie było widać żadnych drapieżników. Kojot nagle umilkł, gdy chłopiec wbił mu patyk w serce. Teraz pozostawało tylko otworzyć pułapkę, którą kiedyś znalazł w sklepie dla myśliwych i zabrać trupa do kryjówki. Otwarta pułapka przyda się na następnego nieuważnego zwierza. Trzeba ją tylko odpowiednio zasypać pyłem...

Chłopiec miał w okolicy pięć takich pułapek. Ktoś kiedyś powiedział, że są na niedźwiedzie, ale tutaj niedźwiedzi nie było. Za to byli ludzie. Ludzie byli najniebezpieczniejszymi zwierzętami ze wszystkich: potrafili używać narzędzi i noży, ciągnęli silniej za uchwyt przy drzwiach i potrafili mówić tak jak chłopiec. Raz prawie go zabili, bo dał się nabrać na ich słowa. Raz.

Ludzie unikali terenów, na których urzędował. Kilku z nich wpadło kiedyś w pułapki na niedźwiedzie, które pogruchotały im kości. Nie wiedzieli ile jeszcze jest tu tych żelaznych szczęk i nie potrafili ich szukać. Tych kilku, którzy dali się złapać, chłopiec użył jako przynęty na padlinożerców, którzy mieli więcej mięsa niż wychudzone kojoty. Pomysł na przynętę przyszedł chłopcu do głowy, gdy szukał dla ludzi jakiegokolwiek zastosowania po tym, jak okazało się, że są niesmaczni. Ich mięso smakowało dziwnie, jakby było przyprawione. Nawet po upieczeniu chłopiec miał po nich zawroty głowy, a raz nawet zdawało mu się, że widzi mamę. To pewnie przez te dziwne dymiące rzeczy, które trzymają w ustach. I tę śmierdzącą wodę, którą piją ze szklanych naczyń.

Gdy przynęty się wyczerpały, zjedzone przez padlinożerców, lub po prostu zgniły, chłopiec chciał zdobyć kolejne. Jednak ludzie trzymali się z daleka. Za granicę terytorium chłopca uznali ulicę biegnącą od tego dziwnego budynku z krzyżem aż do urwiska, gdzie w dole płynęła woda.

Miejsce z krzyżem, które tamci nazywali "kościołem", było terenem neutralnym. Tam handlowali. Tam chłopiec wymieniał skóry i mięso upolowanych zwierząt na to, czego akurat potrzebował. Czasem był to nóż do ostrzenia włóczni i skórowania zwierzyny, czasem proste patyki, których brakowało w okolicy. Raz zauważył jednego z ludzi, jak robi coś z nożem przy pomocy dziwnego kamienia. Dostał ten kamień za skóry trzech olbrzymich dzikich kotów. Od tamtej pory nie musiał kupować nowych noży.

Handlowali z nim głównie wychudzeni, brodaci mężczyźni, chociaż czasem przychodziła jakaś kobieta. Kobiety były podobne do mamy. Były chudsze i delikatniejsze od mężczyzn, nie miały zarostu i czasem miały te dwie wypukłe rzeczy ponad brzuchem. Niektóre miały jedną. Chłopiec nie wiedział dlaczego, ale bał się zapytać.

Za pierwszym razem, gdy wszedł do kościoła, zebrani w nim ludzie chwycili za broń i zbici w ciasną gromadę stanęli w kącie. Bali się go. Chłopiec wiedział więc, że nie zrobią mu krzywdy, jeśli i on nie będzie wobec nich agresywny. W ten sposób powstał ich dziwny pakt handlowy. Okazało się, że potrzebują siebie nawzajem. On umiał polować, oni najwyraźniej nie. On potrzebował mniej lub bardziej ich przedmiotów, oni mieli ich sporo i byli skłonni wymieniać się nimi z chłopcem.

Chmury zasłoniły słońce, gdy chłopiec zaciągnął zwłoki upolowanego zwierza do swojej kryjówki. Od dawna zastanawiał się, jak blokować właz od zewnątrz, ale doszedł do wniosku, że nikt nie podbierze mu schronienia. Ludzie bali się go, a zwierzęta nie miały po co tam wchodzić, gdy nie wyczuwały go w środku. Najwyraźniej były za głupie na stworzenie zasadzki.

Kryjówka małego myśliwego była niegdyś transporterem opancerzonym. W trakcie któregoś ze starć po Burzy, załoga została wyciągnięta i zamordowana na ulicy. Chłopiec trafił tam ze swoją ciężko ranną matką po tym, jak... Jak winda do nieba została zniszczona...

To było bardzo dawno temu, ledwie to pamiętał. Ledwie pamiętał twarz matki... Biegła gdzieś razem z dużą grupą ludzi. Trzymany na rękach syn słyszał strzępy rozmów uciekinierów biegących w tym samym kierunku. Coś o statku, kosmosie, ucieczce... Gdy zapytał mamę, o co chodzi, ta opowiedziała mu o windzie do nieba. Wsiądziemy do windy, kochanie, i zabierze nas do Pana Boga – tak powiedziała. Czym była winda, chłopiec nie wiedział, ale chyba to było coś, co leciało w górę. Niebo było w górze. Pan Bóg to chyba jakiś silny człowiek, który obroni ich przed tymi wszystkimi strzałami i rakietami...

Coś jednak poszło nie tak. Ktoś krzyczał: "wpuśćcie nas", ktoś inny: "nie ma już miejsca". Padły strzały, ludzie rozproszyli się. Z drugiej strony też strzelali. Mama chłopca zaczęła płakać, podbiegła jeszcze kilka kroków i błagała kogoś, żeby wziął chociaż jej synka. Zamiast odpowiedzi w jej ramieniu pojawiła się dziura, która chlapała krwią...

Chłopiec wciągnął truchło do transportera. Do swojego małego metalowego domu. - Gdybym miał to, co ludzie nazywają paliwem, mógłbym gdzieś pojechać - pomyślał. Zaraz jednak przypomniał sobie, że gdy mama ostatkiem sił dobiegła do pojazdu, ten nie miał już kół. Na co dzień o tym nie myślał, dlatego teraz zabolał go brak tak oczywistego elementu...

Oprawiając zwierzę, zamyślił się. Wspomnienia znów wypełniły mu głowę...

Uciekali od windy, ścigani przez strzały z plujących patyków. Mama potykała się, krwawiła. Nagle usłyszał potężny huk. Później słyszał go wiele razy. Grzmoty. Winda odlatywała z burzą. Był zwrócony w kierunku przeciwnym do kierunku ucieczki, mógł więc obserwować potężny dom, który unosił się ku górze na kłębiastych chmurach, strzelających czerwonymi piorunami. Winda do nieba...

Gdy jego matka weszła, a raczej wpadła bezwładnie do kryjówki, w której miała niedługo umrzeć, chłopiec ostatni raz spojrzał na lecącą windę. Unoszące ją chmury przerzedziły się, teraz były to pionowe słupy sięgające ziemi. Matka wyła z bólu i rozpaczy.

Nagle w windę wbiło się coś szybkiego, co przyleciało z dołu. Kolejna winda? Mniejsza? Chłopiec szybko porzucił tę myśl, gdyż potężny podniebny dom zniknął w kuli ognia, a na ziemię zaczęły spadać płonące fragmenty...

Chłopiec upiekł mięso na małej kuchence zasilanej gazem, który zdobył od ludzi z kościoła. Skąd oni go mieli pozostawało tajemnicą, jednak chłopca mało to obchodziło. Ważne, że go mieli.

Gdy nasycił głód, spostrzegł, że zapada zmrok. Bieg za zwierzyną i wspomnienia o matce zmęczyły go, uznał więc, że może już dziś nie wychodzić z kryjówki.

Tej nocy męczył go dziwny sen. Uciekał przed czymś, czego nie potrafił nazwać ani opisać. Uciekał przed czymś, co nie było. Nie istniało. Uciekał przed niczym.

Biegł ulicami miasta, które nie było już zrujnowane. Budynki lśniły gładkimi powierzchniami, niczym lustra, o których opowiadała matka chłopca. Jednak blask był złowrogi, ciemny, co wydawało się niemożliwe.

Ulica za ulicą, skrzyżowanie za skrzyżowaniem, chłopiec biegł przed siebie. W szybach sklepów widział swoje odbicie – mały, obdarty z ubrań i poczucia bezpieczeństwa kształt, pędzący w ciemności. Mrok otaczał go coraz ciaśniej, a gdy się odwrócił, ujrzał za sobą wielkie nic. To pożerało miasto, ścigając malca nieśpiesznie. Nie musiało się śpieszyć. Miało całą wieczność, a mały uciekinier powoli opadał z sił...

Za kolejnym zakrętem ujrzał swoją matkę, ledwie dyszący strzęp człowieka na skraju śmierci. Dziura postrzałowa broczyła krwią, była jak czerwony gejzer. Chłopiec podbiegł do matki, i wbiegł w ranę...

Znalazł się w czerwonym tunelu, cuchnącym prochem i rozkładem. Obejrzał się i przez wlot ujrzał resztki miasta pożerane przez nicość. Nie miał dokąd uciekać,pozostał jedynie tunel w głąb jego matki. W głąb siebie, w kierunku szczęścia, które utracił...

Ściany tunelu były wilgotne i chropowate, chłopiec kilkakrotnie dotykał ich palcami, które przyklejały się błyskawicznie i musiał je odrywać z wielką siłą. Zaczęło brakować mu tchu, ale musiał przyśpieszyć. Gdzieś tam musiał znaleźć ocalenie. Może mógł dotrzeć do serca, do którego mama tak często go przytulała...

Nagle znalazł się na placu przed windą do nieba. Zawahał się... Wokół było pusto. Nie było nikogo, kto by uciekał, nikogo, kto broniłby dostępu. Nie było jego samego na rękach matki. Był tylko on, ten senny strzęp. I nicość, zaciskająca wokół swój pierścień nieistnienia. Postanowił wejść do środka.

- Udało mi się - pomyślał chłopiec. - Udało mi się wsiąść do windy. Teraz zobaczę tego Pana Boga i poproszę go o pomoc... Urwał myśli, gdy zobaczył siedzącego na kamieniu starca. Kamień... nie był w środku windy, był na zewnątrz, na pokrytej pyłem ulicy, przed swoją kryjówką. Siedzący na kamieniu człowiek miał na sobie długą, białą szatę. Włosy i broda również były długie i białe. Patrzył na chłopca smutnym wzrokiem.

- Nie mogę cię ocalić, mały – powiedział zbolałym głosem.

- Kim jesteś, człowieku? - zapytał malec.

- Niektórzy mogliby powiedzieć, że ojcem.

- Co to jest ojcem?

Starzec westchnął cicho, po czym wstał i podszedł do chłopca.

- Twoja mama chciała cię ocalić – rzekł, kucając przy nim. - Ale tak naprawdę przyśpieszyłaby tylko nieuniknione. Ci źli ludzie uratowali ci życie... na jakiś czas. Ale to, co ludzie mają w sercach, często prowadzi do unicestwienia. - Westchnął i spojrzał w niebo. - Tak niewielu zniszczy tak wielu przez jednego.

- Co to znaczy? To wszystko... – zaciął się chłopiec. W oddali znów unosiła się winda do nieba, znów wbiły się w nią pociski i znów eksplodowała. Wszystko to na błyszczącym ciemnością ekranie nicości - Co to jest unicestwienie? I co to jest to nic?

Pierścień nicości zatrzymał się w promieniu kilkunastu metrów od nich. Starzec znów spojrzał na chłopca.

- Ci, którzy uważali się za dobrych ludzi, twierdzili, że piekło to wieczne płomienie. A tymczasem sami stworzyli piekło, tutaj. Płomienie, wieczne płomienie... wieczne, bo trwające do ich końca.

- Ale ja nie rozumiem... - zaczął chłopiec, po czym jęknął z bólu.

Nicość wokoło zapłonęła. Otaczał ich teraz pierścień płomieni, tak, jakby cały świat nagle się zapalił. Płonął też chłopiec. Patrzył na swoje ręce, z których zaczęła złazić skóra, wrzeszczał, patrząc na stopy, które odsłaniały swoje czerniejące od gorąca kości... Starcowi jednak ogień nic nie robił. Patrzył tylko smutno na chłopca, stawiając krok za krokiem w tył, aż skrył się w płomieniach. Chłopiec został sam. I cierpiał.

Nagle płomienie zniknęły. Znów był cały, niespalony. Znów miał skórę i znów miał ubranie. Stał obok swojego niedziałającego transportera, otaczały go ruiny zniszczonego miasta... na lekkim wietrze powiewał kawałek jakiejś szmaty... wyblakłe barwy: czerwona, biała i niebieska. Paski i kilka gwiazdek... Chłopiec nie wiedział co to. Nie rozumiał, tak samo, jak nie rozumiał słów starca w bieli. Zrozumiał coś innego.

Obudziłem się.

Śniąc, wyszedł na zewnątrz. Stał teraz przed swoją kryjówką, patrząc w niebo tam, gdzie patrzył stary człowiek. Na słońce, grzejące swoimi promieniami ziemię... – Gorąco - pomyślał chłopiec.

Spojrzał niżej. Nad horyzontem unosił się pojedynczy smukły kształt. Winda do nieba! Chłopiec zerwał się do biegu, ale po kilku krokach upadł. Usiadł na klęczkach, zanosząc się płaczem. Łzy ciekły mu po twarzy nieprzerwanym strumieniem. Tak daleko... To tam powinienem być... Tam...

Wtem gdzieś obok windy, zza horyzontu wynurzyła się następna, a po chwili kolejne. Po kilku minutach było ich całe mnóstwo. Cienkie, białe igły, unoszące się na słupach chmur. Wszystkie, jedna po drugiej, zaczęły zmieniać swój tor. Zakręcały. Leciały gdzieś... Kilka leciało w kierunku chłopca. Lecą tutaj, lecą po mnie i po tych ludzi z budynku z krzyżem, ucieszył się.

Winda była coraz bliżej, chłopiec słyszał już syk powietrza. Wstał, zaczął skakać i machać rękami, krzyczeć i cieszyć się. Potężny kształt przeleciał z rykiem na wysokości dachów nad jego głową. Chłopiec poczuł zawód, lecz trwał on tylko do chwili, gdy ściana ognia otoczyła go ze wszystkich stron...

Zapraszamy do skorzystania z oferty naszego wydawnictwa.

Wydawnictwo Psychoskok

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: