Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziedzictwo przodków. Tod mit uns - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
19 lutego 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Dziedzictwo przodków. Tod mit uns - ebook

Moskwa i Kaliningrad. Wspaniałe stołeczne metro i zbudowane przez faszystów w podziemiach Königsberga bunkry oraz tajne bazy. Intrygujące zestawienie. Choć ci, którzy o moskiewskim metrze wiedzą wszystko, żyją pośród nas, milczą ze względu na podpisane zobowiązania. Tymczasem tajemnice podziemnego Königa jego budowniczowie zabrali do grobu. A jeśli z tego grobu powstaną? To książka, której na pewno nie zapomnicie. – Dmitry Glukhovsky

„Po niebie niczym strzały przemknęły rzadkie obłoki, pędzone przez nieznaną siłę. Huk narastał, aż nagle do lasu wdarł się huragan. Potężna fala pyłu wyrywająca z korzeniami młode drzewa i łamiąca stare. Fruwające krzaki zamieniły się w niekończącą się ulewę. Ściana kurzu, kamieni, ziemi i roślin porwała stojące na skraju lasu samochody i ludzi”.

Miasto twierdza Königsberg. Jej upadek pieczętował los Trzeciej Rzeszy i kończył niemiecką obecność w Prusach Wschodnich. Ale nawet teraz, kiedy wybrzmiały echa ostatniej globalnej wojny, która zapędziła resztki ludzkości pod ziemię, są tacy, którzy w imię dziedzictwa przodków są gotowi zabijać i ginąć.

Najnowsza powieść w Uniwersum Metro 2033, międzynarodowym projekcie Dmitrija Glukhovsky’ego.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63944-35-3
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Dawno temu…

Ceglane mury zniknęły już sto kroków wcześniej. Stało się to jakoś niezauważenie. Ciekawe dlaczego? Ach tak! Tam przecież było osuwisko. Zatrzymany w czasie upadek masywnej płyty z sufitu wyhamowany przez wygięte w paragraf, przeżarte rdzą stalowe pręty zbrojeniowe. W ślad za zawaliskiem nieubłaganie pełzły korzenie drzew, szukając jakiejkolwiek szpary w gruncie, by ją wypełnić.

Przecisnęli się przez wąską szczelinę i ruszyli dalej prostym korytarzem. I dopiero teraz dotarło do nich, że idealnych w swej łukowej formie sklepień z czerwonej cegły oraz murów naznaczonych zmarszczkami starości i pamiątkami dawno minionej wojny już nie ma. Są za to surowe geometryczne formy podporządkowane zasadzie kąta prostego. Pionowe ściany. Poziomy sufit. I wszystko z żelazobetonu. Ściany nosiły ślady osłon z desek, na które niegdyś ten beton wylewano. Gdzieniegdzie dało się nawet dojrzeć odbity wzór drzewnych włókien. Na ścianach nie było już napisów w rodzaju: „Coj żyje”, „Katia + Pietia”, „FRK-17”, „Eminem”, „Ola – daje + 7955 555…” i tak dalej. Napisy w ogóle zniknęły. Po prostu goły beton. Zardzewiałe metalowe uchwyty pod sufitem miały podtrzymywać wiszące tam dawniej kable. W niektórych miejscach przewody zachowały się i dyndały teraz żałośnie. Sam korytarz był niezbyt szeroki. Gdzieniegdzie w ścianach znajdowały się nisze, tak jakby powinny tam być drzwi. Ale wystarczyło poświecić latarką, by dojrzeć, że wnęki o głębokości zaledwie kilkudziesięciu centymetrów kończyły się taką samą głuchą ścianą. W takim razie po co tu były? Pomyśleli tak pewnie wszyscy, ale tylko Rusłan powiedział to na głos:

– A to po jaką cholerę? – Wszedł do wnęki i poklepał ścianę dłonią.

– A licho wie. – Jegor o przezwisku Chrust wzruszył ramionami, świecąc latarką to na ścianę, to na tyłek Lenki w obcisłych dżinsach.

– Przestań – fuknęła Lenka, wycelowała w Chrusta aparat fotograficzny i zaświeciła mu w oczy lampą błyskową.

– Czyś ty zgłupiała?! – zawołał chłopak, potrząsając głową i krzywiąc się. Na ekranie cyfrówki zastygła kostropata fizjonomia Jegora na moment przed tym, jak mocno zacisnął powieki i gwałtownie się odwrócił, miotając przekleństwa pod adresem dziewczyny.

– Ej, Chrust! – warknął Rusłan, najwyższy i najsilniejszy z całej czwórki. – Bo zaraz oberwiesz!

– To powiedz swojej dupie…

– I za dupę też!

Pochód zamykał Saniok. Koledzy nazywali go Harry Potek. Aż się prosił o takie przezwisko. Niski. W okularach. Ze śmiesznie poważnym wyrazem twarzy jak na siedemnastoletniego wyrostka. No i mocno się pocił. Jego niepozorność wprost zmuszała go, by był najbardziej oczytany i inteligentny z całej grupy. I oczywiście żeby był prawiczkiem. Rusik Kałancza miał Lenkę. Jegor Chrust w ogóle miał dziewczyny, za każdym razem inną, nie tylko ze szkoły, ale nawet studentki. A spocony Saniok miał książki, internet i najlepsze oceny w klasie. Ze wszystkich przedmiotów oprócz wuefu. A do tego wiedział, jak dostać się do podziemi pod Piątym Fortem, omijając jego kompleks muzealny.

– Była tu pewnie jakaś tablica rozdzielcza – powiedział cicho, świecąc latarką we wnękę i przyglądając się uważnie ścianie dookoła niej. – O, z sufitu idą mocowania. To znaczy, że szedł tędy kabel.

– Jaka rozdzielnica? – odwrócił się do niego Chrust.

– Elektryczna.

– Kujon wszystko rozkminił – prychnął Jegor, odwracając się do pozostałych.

– Masz jakieś inne wersje?

– Ależ nie mam, nie mam. Ty jesteś ten mądry, my po prostu idziemy obok – mrugnął do niego Jegor.

– Dobrze było pomarudzić. A teraz w drogę! – machnął latarką Rusłan.

Lenka cyfrówką pstryknęła zdjęcie wnęki i dogoniła swojego chłopaka.

– Ciekawe. Piąty Fort jest jeszcze większy, niż opowiadają… – powiedziała z podziwem.

– To nie jest jeszcze Piąty Fort – przybierając poważną minę, powiedział Sańka, który zamykał pochód i ciągle spoglądał na Lenę. Bardzo często marzył, by być taki wysoki i wysportowany jak Rusłan. Może wtedy Lenka szłaby obok niego jak wierny piesek?

– Jak to nie? – odwrócił się Chrust. – Przecież weszliśmy do Piątego Fortu.

– Weszliśmy do szybu obok niego. I już z niego wyszliśmy. Te podziemia mają trochę inną architekturę. I wiek. Jesteśmy teraz w korytarzu, który łączył fort z czymś innym.

– A z czym?

– Na razie nie wiem. Mogę powiedzieć, że z tego wszystkiego, do czego się dokopałem w bibliotece i internecie, wynika, że pod Kaliningradem… mało tego, pod całymi Prusami Wschodnimi są takie podziemia, że się w pale nie mieści!

– Wszystko to w większości wymysły – zabrzmiał głos Rusłana.

Sania zmarszczył brwi. Nie lubił, kiedy Rusik starał się sprawiać wrażenie mądrzejszego od niego. Co jak co, ale intelekt był w tym towarzystwie przymiotem przede wszystkim Harry’ego Potka. I nie zamierzał oddawać jedynego bastionu swojej kiepskiej, mimo wszystko, samooceny.

– A gdzie teraz jesteś? W wymyślonym korytarzu?

– Ten korytarz jeszcze nic nie znaczy. Takich podziemi jest pełno i wokół miasta. I pod Bałtyjskiem. I w Czerniachowsku. I cholera wie gdzie jeszcze. W Riabinowce na przykład.

– No i sam sobie odpowiedziałeś – uśmiechnął się Saniok. – Do czego służą te tunele? Do spacerów? Dokądś przecież prowadzą? Pamiętasz, jak w Domu Kultury Marynarzy, gdzie tak lubisz chodzić z Lenką na dyskoteki, znaleźli całą fabrykę panzerfaustów? Kilka pięter pod ziemią, Niemcy to wszystko zatopili. A kiedy odkryto ich istnienie?

– No, chyba z dziesięć lat temu.

– Sam widzisz! Rosjanie mieszkali tu przez pół wieku, zanim dowiedzieli się, co mają pod nogami w jednym tylko budynku. I to dopiero kiedy w Niemczech postanowiono przekazać nam jakieś odnalezione archiwa dotyczące Königsberga. Nie mamy pojęcia, co tu się jeszcze kryje pod ziemią. Nie znamy nawet małej części tego świata. Nawiasem mówiąc, z DKM-u do obecnego Domu Sztuk można było przejść bez wychodzenia na powierzchnię. Wszystkie piwnice budynków były połączone tunelami. Tak więc centralna Kneiphöfische Langgasse była zdublowana pod ziemią.

– Co to za Knajpisze Lagasa? – odwrócił się Chrust.

– Kneiphöfische Langgasse – poprawił go Saniok. – Tak się kiedyś nazywał Prospekt Lenina.

– Kurde! Konstantynopolitańczykowianeczka normalnie. A ja myślałem, że Prospekt Lenina za Niemca nazywał się Prospekt Hitlera – zachichotał Chrust.

Zawtórował mu śmiech Rusłana.

– Och, Rusik, a co jak znajdziemy Bursztynową Komnatę? – Lenka złapała Kałancza za rękę. – Wyobrażasz sobie? Dostaniemy nagrodę?

– A pewnie. Jeszcze pokażą nas w Kaskadzie1 – mruknął idący przodem Jegor.

– Fajnie by było! Nie, Rusik?

– Tak czy owak, Sania, sam się zastanów, kiedy by zdążyli wybudować podziemne miasto, w które tak wierzysz? Bo ile lat faszyści rządzili w Niemczech?

– Faszyści nigdy nie byli w Niemczech u władzy – pokręcił głową Saniok.

Wszyscy odwrócili się i spojrzeli na niego. Jegor nawet podniósł rękę w geście zwycięstwa, wskazując kolegę palcem, i wydusił z siebie:

– Aaa! Zagalopowałeś się, Potek! Głupich chcesz z nas zrobić! Jak to nie byli u władzy? A Hitler to kim był, krysznowcem?

– Faktycznie, Saniok. Co ty za bzdurę teraz chlapnąłeś? – rozłożył ręce Rusłan.

– Ech, durnie – westchnął Harry. – Faszyści, zapamiętajcie to sobie, rządzili we Włoszech. W Niemczech byli narodowi socjaliści.

– A co za różnica? – zapytała Lenka.

– Ano taka, że na przykład faszyści nigdy nie prześladowali Żydów.

Jegor wybuchnął śmiechem:

– Teraz to pojechałeś, kujonie!

– Daj spokój!

– Czekaj no! – machnął ręką Rusłan. – Niech będą naziści, nie w tym rzecz. Ale tak czy owak: ile lat rządzili? Nie zdążyliby czegoś takiego zbudować.

– Po pierwsze, nie mówiłem o podziemnym mieście. Chociaż go nie wykluczam. Mówiłem o przewodach i tunelach łączących ważne obiekty. A jeśli chodzi o czas… Zapomniałeś o jednym istotnym czynniku.

– Jakim?

– Miliony niewolników, którzy pod groźbą śmierci i tortur będą robić, co zechcesz przez okrągłą dobę, żeby tylko dostać miskę zupy i przeżyć. I jeszcze coś. Mam dla ciebie przykład. Wehrwolf.

– Że co?

– Wehrwolf. Wilkołak. Albo, w innym tłumaczeniu, „zbrojny wilk”. Tak nazywała się kwatera Hitlera pod Winnicą. Niemcy zajęli te tereny w czterdziestym pierwszym. Nasi wyparli ich stamtąd w czterdziestym czwartym. Tylko trzy lata. I w tym krótkim czasie na pustkowiu pojawił się niezwykły bunkier. I nie tylko bunkier, ale i infrastruktura. Wojskowe miasteczko. Dookoła posadzono drzewa i krzewy dla kamuflażu. Lotnisko, by chronić kwaterę z powietrza. Elektrownia. A przecież i o Wehrwolfie praktycznie nic nie wiadomo. Dopiero niedawno okazało się, że jest tam podwyższone promieniowanie. A w końcu to Ukraina. Tutaj zaś były Niemcy. Ich terytorium. Czasu i więźniów obozów koncentracyjnych mieli aż nadto. A były jeszcze podziemne korytarze fortyfikacji z czasów Drugiej Rzeszy i podziemia zbudowane przez zwariowanych na tym punkcie Krzyżaków siedemset lat wcześniej. Nie można też zapominać o tajnych podziemnych kryjówkach pogańskich Prusów, chowających się tam przed Krzyżakami, którzy urządzali sobie na nich polowania. Wszystko to można było wykorzystać – i z pewnością wykorzystywano – przy budowie tajnej infrastruktury.

– Kurczę, Saszka, jak ci się to wszystko mieści pod kopułą? – Lenka chciała chyba powiedzieć mu komplement, ale chłopak odebrał to jako szyderstwo. Spojrzał ponuro na dziewczynę i wycedził:

– Dużo tam zostaje miejsca, jak się odejmie myśli o modnych ciuszkach i piosenki Ranetek2.

– Idiota! – prychnęła Lenka.

Gorycz spowodowaną obraźliwym słowem osłodziła radość z tego, że próba wbicia Lence szpilki zakończyła się sukcesem. Sańka uśmiechnął się krzywo:

– A wiecie, przyjaciele, co wam jeszcze powiem?

– Jakieś kolejne farmazony? – dał się słyszeć głos Chrusta, który coraz bardziej się od nich oddalał.

Sania zignorował go i kontynuował:

– Nikt z was się nie zastanawiał, dlaczego Kenig3 skapitulował? Pierwsze duże niemieckie miasto, najdalej wysunięty punkt obronny w całym regionie – i po prostu się poddał.

– A dlatego, że nasi dali im łupnia. Tamci nie mieli wyjścia – machnął ręką Rusłan.

– Rusik, trzy dni! – zawołał Sania. – Szóstego kwietnia czerwoni zaczęli, a dziewiątego Otto von Lasch4 skapitulował! Dlaczego? A przecież Niemcy stawiali zaciekły opór. W końcu to nie był Stalingrad! To była ich ziemia. Vaterland. A ci pękli po trzech dniach. I to nie przed anglojankesami. Przed dzikimi bolszewikami! Przecież to do nich niepodobne! Tuż obok zgrupowanie sambijskie. Na południu – dwadzieścia dwie dywizje. Königsberg to było miasto twierdza. Terytorium Rzeszy. A ci się poddają.

– A ty tak to przedstawiasz, jakby nic się tutaj nie działo! – W głosie Jegora nie pobrzmiewała już prowokacyjna kpina i ironia, lecz wyraźne niezadowolenie. – Wiesz chociaż, idioto, ile to nas kosztowało? Mój pradziadek tam zginął. Wiesz, jakie mieliśmy straty? No i cisnęliśmy ich, aż miło! Nie wytrzymali naszego naporu! I tyle!

– Daj spokój! Tamci mogli się bić jeszcze długo. I przez jakiś czas nawet to robili. Przeciągali sprawę. W jakim celu – nie wiadomo. Wiedzieli przecież, jakie siły zostały na nich rzucone. A jednak ósmego odrzucają ultimatum. A dziewiątego – kapitulacja. Po prostu nie chcieli, żeby doszło tu do intensywnych bombardowań. Nasi mieli ciężką artylerię. Nie było wprawdzie dużych samolotów, ale nalot mogli przeprowadzić anglojankesi. Choćby spod Połtawy, gdzie amerykańskie latające fortece miały bazę. Szkopy coś tu miały, pod ziemią. I to nadal tu jest. A zmasowane naloty mogły sprawić, że to coś by się zawaliło. Niemcy już wtedy dobrze wiedzieli, co znaczą bombardowania aliantów, i rozumieli, że jeśli szturm będzie dla nas ciężki, nie będziemy się ceregielić. To nie sowieckie miasto, które trzeba wyzwolić. Nie polski Kraków, który trzeba uchronić przed zniszczeniem za cenę życia naszych żołnierzy. To miasto śmiertelnego wroga. Bomb nikt tu nie będzie żałować. Tym bardziej, że trzeba było jak najszybciej dotrzeć do Berlina. I zrobić to, zanim Niemcy wpadną na pomysł, by zawrzeć pokój z zachodnimi aliantami i zaatakować nas wspólnym frontem.

– Wszystko to jakieś naciągane. Po prostu naginasz fakty do swojej teorii…

– Jegorze, gdybyś mniej czasu tracił na laski, a więcej czytał, to wiedziałbyś, że jest na to jedno słowo – hipoteza. A każda hipoteza wymaga sprawdzenia w praktyce. Co właśnie robimy.

– No dobra. Jakie masz jeszcze dowody na twoją teorię… czy raczej hipotezę? – zainteresował się Rusłan.

– Ano mam taką małą sugestię. – Harry przyjrzał się dziwnym, mniej więcej dziesięciocentymetrowej szerokości szczelinom w podłodze i ścianach. Poświecił w górę. Na suficie była stalowa płyta. Nikt poza nim tego nie zauważył. Zresztą Saniok też nie przejął się tymi dziwnymi detalami i ruszył dalej.

– Jaką? Kryli tu to, co zagrabili w ZSRR? Bursztynową Komnatę? Złote zęby pomordowanych? – ciągnął dyskusję Kałancza.

– Bzdury! Nie warto nawet brać tego pod uwagę. Żadne skarby nie mogły mieć takiego znaczenia.

– A więc w czym rzecz? Co tu ukrywali, jeśli, jak twierdzisz, przeciągali sprawę? I co chcieli ochronić, jeśli skapitulowali, żeby uniknąć zmasowanych nalotów? – Rusłan poświecił latarką na Sańka i ten zasłonił twarz dłonią.

– Słyszałeś o Heinklu 177? – zapytał zamiast odpowiedzi.

– A to co znowu? Mityczne laboratorium w rodzaju bajek o Königsbergu-13? – prychnął Rusłan.

– Nie. To samolot He-177. Ciężki bombowiec.

– Myślałem, że mieli tylko messerschmitty i junkersy – dał się słyszeć głos Chrusta.

– Jegor, nie myśl. Nie wychodzi ci to.

– A idź ty…

– Dobra – przerwał im Rusłan. – A co ma do tego samolot?

– Dużo. Powstała modyfikacja He-177 V-38. Wygląda na to, że w jednym egzemplarzu. Samolot specjalnego przeznaczenia. Eksperymentalny. I jak się zdaje, pod koniec czterdziestego trzeciego roku przerzucono go do 1. Eskadry Bombowej Hindenburg. A gdzie miała bazę ta eskadra?

– To też wiesz?

– No jasne. Eskadra miała bazę w Prusach Wschodnich. Na lotniskach Prowegen i Seerappen. Niedaleko Keniga. Czyli u nas.

– No ale co do tego miał samolot?

– Rzecz nie w samym samolocie, tylko w jego przeznaczeniu…

Sańka nie zdążył skończyć. Przerwał im okrzyk Jegora i wtórujący mu ostry i przenikliwy pisk Lenki. Rusłan i Harry machnęli latarkami w tamtym kierunku. Tuż przed Chrustem wzniósł się półkolisty fragment podłogi. I takie samo półkole uciekło mu spod nóg. Jegor wypuścił latarkę, wyrzucił ręce w górę, padając na wielki żelbetowy dysk przebity idącą w poprzek korytarza osią, i próbował chwycić za krawędź. Ale obrót dysku wokół osi był nieubłagany. Płyta stała już prawie pionowo, kiedy Chrust krzyknął coś niezrozumiale i w ślad za swoją latarką ześlizgnął się w otchłań niewidocznego szybu. Okrągła pokrywa pułapki zakończyła swój obrót i znów zlała się z podłogą.

– Cholera! – ryknął Rusłan i rzucił się w kierunku miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą był ich przyjaciel. Ze wszystkich sił nacisnął rękami podłogę.

– Rusik! Nie rób tego! Ostrożnie! – wrzasnęła histerycznie Lenka, przestępując z nogi na nogę i machając rękami.

Sańka przyskoczył do Kałanczy i pomógł mu wprawić diabelską zapadnię w ruch. Udało im się to z dużym trudem. Przez szczelinę w kształcie półksiężyca ukazał się szyb ukryty pod obrotowym włazem. Dobiegał stamtąd daleki i szybko oddalający się krzyk odbijający się echem od ścian szybu. Potem krzyk ucichł i został tylko rezonujący pogłos w głębokiej studni. Przerażający i szarpiący nerwy. Nagle pozostała trójka wyraźnie poczuła, jak korytarz wibruje. Za nimi rozległ się przenikliwy zgrzyt, po którym nastąpiło głuche, metaliczne uderzenie i powiew powietrza.

– A to co znowu?! – zawołał Rusłan.

– Rusik, boję się! Co z Chrustem?! – krzyczała Lenka.

– Zamknij się! – Kałancza zerwał się i pomknął z powrotem. Sańka podążył za nim.

– Nie zostawiajcie mnie! – Dziewczyna pobiegła za nimi.

Ale ci wcale nie zamierzali jej zostawiać. W tej chwili interesowało ich tylko jedno: co to za dźwięk słyszeli z tyłu. I dopiero teraz, gdy odkryli, że tam, gdzie przechodzili kilka minut wcześniej, był lity mur, Sańka przypomniał sobie o tych szparach w podłodze i ścianach. I stało się jasne, że tamta metalowa płyta pod sufitem była dolną krawędzią masywnej zasuwy, która wsunęła się w te szczeliny i zamknęła im drogę powrotną.

– O mamusiu! – Lenka dosłownie podskoczyła w miejscu, piszcząc i zagryzając palce. – Co to jest?!

Sańka i Rusłan popatrzyli po sobie, szukając jakiegokolwiek pomysłu, co robić dalej. Przed nimi była obrotowa podłoga o szerokości kilku metrów. Droga powrotna była odcięta przez nagle powstałą masywną ścianę. A w uszach wciąż jeszcze dźwięczał długi i daleki krzyk spadającego w przepaść Jegora, wyraźnie świadczący o potwornej głębokości ukrytej pod obrotową pokrywą studni.

* * *

Na skraju lasu stał GAZ Gazela Ministerstwa do spraw Sytuacji Nadzwyczajnych w charakterystycznych barwach, dziennikarski volkswagen, kilka osobówek i kamaz służb ratowniczych. Nieco z boku zaparkował wojskowy UAZ. Przy nim stał oficer w nowiutkiej panterce od Judaszkina5, w naciągniętej na czoło czapce z daszkiem. Odszedł od reszty grupy i zakrywając sobie jedno ucho dłonią, a do drugiego przyciskając telefon komórkowy, cicho rozmawiał. Obok samochodu dwoje cywili za pośrednictwem tłumacza zwracało się po niemiecku do trójki ludzi w mundurach Ministerstwa do spraw Sytuacji Nadzwyczajnych trzymających dużą i wyraźnie wiekową mapę…

Wyczerpany przez głód i odwodnienie chłopak odczołgał się już jakieś czterdzieści metrów od tej wąskiej, wyłożonej cegłą i wyglądającej na bardzo starą szczeliny we wzgórzu, skutecznie ukrytej przed wzrokiem postronnych przez trawę i gęste zarośla. Południowe słońce boleśnie raziło oczy, które przez kilka dni spędzone w podziemiach zdążyły odwyknąć od światła dziennego. Drżącą ręką starł z okrągłych szkieł okularów pajęczynę i zaczął czołgać się w stronę ludzkich głosów…

Dziennikarka poprawiła niesforne, poddające się słabym porywom wiatru włosy.

– Jak wyglądam? – zapytała operatora.

– Tak, że zaraz się z tobą ożenię – mruknął tamten, poprawiając ciężką kamerę na ramieniu. – Może już to nakręcimy?

– No dobra. Jedziemy!

Operator zmrużył jedno oko, dając znak, że włączył kamerę.

– Piątą dobę trwają poszukiwaniu czwórki licealistów, uczniów Szkoły nr 2 w Kaliningradzie. Przypomnę ich nazwiska: Rusłan Machiejew, Jegor Chrustaliow, Lena Berger i Sasza Zagorski. Wiemy, że w ubiegłą sobotę wybrali się, by badać kazamaty Fortu Piątego, które dawno już upatrzyli sobie młodociani poszukiwacze przygód. Szczególnie atrakcyjnym czynią fort liczne opowieści o tajemnicach niemieckich podziemi i historie o tym, jak ludzie przepadają tam bez śladu. Lecz jeśli do niedawna wszystkie te pogłoski były niczym innym, jak tylko miejskimi legendami, nieodłączną częścią współczesnego kaliningradzkiego folkloru, to przypadek czworga uczniów stanie się, być może, potwierdzeniem złej sławy Piątego Fortu. Dziś do poszukiwań przyłączyli się przedstawiciele niemieckiego konsulatu, którzy otrzymali z Berlina archiwalne plany fortu i połączonych z nim podziemnych korytarzy. Być może pozwoli to rozszerzyć teren poszukiwań i odnaleźć błądzące w podziemiach dzieci. Teraz właśnie znajdujemy się w pobliżu byłego stanowiska artylerii przeciwlotniczej numer…

„Rusłan Machiejew, Lena Berger, Jegor Chrustaliow”. Chłopak poczuł ostry ból w sercu, słysząc zza zarośli kobiecy głos miarowo powtarzający te imiona. Z oczu pociekły mu łzy. Czuł, że nie jest w stanie krzyczeć ani się czołgać. Nie wierzył, że udało mu się wydostać. I oto tutaj, tuż obok, są ludzie, którzy go szukają. Szukają ich wszystkich…

Major coraz bardziej marszczył brwi, wsłuchując się w to, co dochodziło z głośnika komórki.

– Tak jest! Tak. Tak, wszystko zrozumiałem, towarzyszu pułkowniku. Tak, wysłałem już żołnierzy do bazy. Tak jak powiedział Suchomlin. Dzwonił do pana… To potwierdzone? Po prostu nie mieści mi się to jakoś w… Tak. Tak jest! Zrozumiałem.

Odstawił telefon od ucha i zaczął gorączkowo wyszukiwać w menu inny numer.

– Borszczow, taka twoja mać! Gdzie ty jesteś?! Odpalaj UAZ-a, żywo! – ryknął.

Niemcy, ratownicy, urzędnicy i dziennikarze spojrzeli z niezadowoleniem w jego stronę. Szczególnie reporterka, wyraźnie zmartwiona tym, że w jej materiale znalazły się głośne przekleństwa. Trzeba będzie kręcić jeszcze raz.

Z dalekich krzaków wychynął przestraszony wrzaskami żołnierz. Poprawiając w biegu spodnie i pasek, popędził do samochodu.

Major w końcu znalazł właściwy numer i nacisnął przycisk połączenia, dosłownie wtłaczając telefon w zaczerwienione od poprzedniej rozmowy ucho.

– Halo! Lida! Ależ zaczekaj, nie przerywaj! Gdzie jesteś? Dzieci są z tobą? Krótko: biegiem się pakujcie, bierzcie taksówkę, za każde pieniądze, i natychmiast uciekajcie z Bałtyjska. Ale tylko Trasą Swietłogorską. W stronę Swietłogorska. Do Otradnego albo Pionierskiego. Znajdę was tam. Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! Jaka, do cholery, plaża?! Coś ty, zgłupiała?! Powiedziałem, zabieraj się natychmiast z Bałtyjska! Taksówką! Nieważne ile… To oddaj… pierścionek zaręczynowy i kolczyki! No, co z ciebie za idiotka, no?! Powiedziałem… A dlatego, że tam jest baza wojskowa i zaraz nie będzie żadnego Bałtyjska, kretynko!!!

Świadkowie rozmowy umilkli i patrzyli w zdumieniu na majora. Na ich twarzach zastygły jednakowe miny – wyrażające zdziwienie i bezgłośne pytanie: co znaczy ostatnie, tak głośno wykrzyczane zdanie?

Major zaklął, zrozumiawszy, że palnął gafę, i wybierając kolejny numer telefonu, szybko skierował się za najbliższe drzewo. Obszedł je i znieruchomiał. Wprost przed nim na pogniecionej trawie leżał nastolatek. Ciemnowłosy. W okularach. W brudnym i miejscami zakrwawionym ubraniu. Z pustym plecakiem na ramionach. Chłopak patrzył na niego przygasłym, pustym wzrokiem.

– Skąd się tu wziąłeś? – wykrztusił oficer.

– Z… spod ziemi… – ledwie słyszalnie wychrypiał chłopiec.

– Najwyższy czas tam wracać. – Wojskowy zmarszczył brwi i nagle zmrużył oczy. Od strony lotniska Czkałowskiego gwałtownie rozbłysło nieznośnie jasne, białe światło. Z placyku, na którym zaparkowały samochody, dobiegły odgłosy przerażenia i krzyk dziennikarki.

– Zaczęło się! – wypuścił powietrze major. – Borszczow! Do mnie! Biegiem!!!

Gwałtownie się pochylił, chwycił nastolatka i pomknął po śladach pozostawionych w trawie przez czołgającego się chłopaka.

– Gdzie to podziemie?! – krzyknął poprzez narastający huk.

– Tttam… – kulejący chłopak bezwolnie machnął ręką.

Po niebie niczym strzały przemknęły rzadkie obłoki, pędzone przez nieznaną siłę. Huk narastał, aż nagle do lasu wdarł się huragan. Potężna fala pyłu wyrywająca z korzeniami młode drzewa i łamiąca stare. Fruwające krzaki zamieniły się w niekończącą się ulewę. Ściana kurzu, kamieni, ziemi i roślin porwała stojące na skraju lasu samochody i ludzi. Ostatni z miejsca poderwał się kamaz. Najpierw podniosła się lżejsza, tylna część. Zerwana skrzynia przekoziołkowała nad kabiną i zniknęła w mroku fali uderzeniowej…

Dzisiaj… Teraz…

Było zupełnie bezwietrznie. Duża rzadkość. Właśnie ta okoliczność dała pretekst do kolejnego wyjścia na powierzchnię. Potężny korpus PTS-26, ugniatając stalowymi gąsienicami przybrzeżny piasek, zbliżał się do dawnego poligonu. Dalej na południowym zachodzie wybrzeże Półwyspu Sambijskiego było zasnute gęstą, brudnożółtą mgłą. Bezkresne brunatne fale Bałtyku były skażone nie tylko przez globalny Kataklizm sprzed wielu lat, ale też przez uwolnioną zawartość tysięcy niemieckich pocisków wypełnionych bojowymi środkami trującymi. Dawno temu Hitler ostatecznie nie zdecydował się ich użyć. Straszne dziedzictwo przypadło w udziale zwycięzcom, którzy postanowili zatopić śmiercionośny arsenał w morskich wodach. Minęły lata. Świat pogrążył się w otchłani samozniszczenia. Zniknęły miasta. Kraje. Ludzie. Cywilizacja. A pociski spokojnie leżały sobie w głębinach Bałtyku, toczone przez czas i słoną wodę. I podobnie jak to było z ludzkością, która samą siebie doprowadziła do zguby, morze popełniło samobójczy, choć nieunikniony błąd. Przeżarło powłoki pocisków i bomb, wypuszczając na zewnątrz tysiące dżinnów w postaci pirytu, tabunu, sarinu, cyklonu i innych świństw, które potrafił zsyntetyzować tylko ludzki umysł.

Woda była trująca, podobnie jak nadciągająca od morza mgła. Ale teraz, kiedy zupełnie nie było wiatru, garstce ocalałych ludzi nadarzyła się jedna z nielicznych okazji, by wyprawić się w stronę Bałtyjska – dawnej bazy rosyjskiej marynarki wojennej. Ludzie potrzebowali części i podzespołów do pojazdów, których używali, a także paliwa. Wszystko to można było zdobyć również tam – w magazynie inżynieryjnym i w składzie paliwa bazy.

Ogromny transporter pływający, zdolny pomieścić w swojej ładowni nawet transporter opancerzony BTR, kontynuował swój miarowy i uparty ruch po piasku, pozostawiając za sobą wyraźne odciski gąsienic. Ślady tak niepasujące do okolicznego pejzażu, przez długie lata po katastrofie całkowicie pozbawionego jakichkolwiek oznak działalności człowieka. W każdym razie na powierzchni.

W kabinie siedziało czterech ludzi. Kolejna czwórka znajdowała się w części bagażowej, wśród pustych beczek na paliwo, turlających się leniwie po dnie amfibii. Ludzie byli ubrani w skafandry. Wojskowe kombinezony ochronne sprawiały, że wszyscy wyglądali jak okropni bliźniacy o martwych gumowych twarzach i szklanym wzroku masek przeciwgazowych; jak wytwory globalnej katastrofy. Przerażające fizjonomie w milczeniu rozglądały się na boki. Nieczęsto pojawiała się możliwość, by wypuścić się na powierzchnię pochłoniętego przez mrok świata w poszukiwaniu artefaktów, koniecznych by przedłużyć swoje istnienie. Nieczęsto i nie każdy miał zaszczyt oglądać zewnętrzny świat.

Okaleczone przez chemię drzewa podchodzącego do morza lasu, pędy strasznych przedstawicieli zaadaptowanej nowej flory nad beżowym piaskiem martwej plaży. Leniwe brunatne fale napływające z żółtej mgły i pozostawiające w pasie przybrzeżnym rdzawą pianę. Sama mgła, jakby jej nie było, jakby po prostu powietrze zmatowiało, straciła przejrzystość i przybrała brudnożółty kolor. Przebijające przez gęste opary sylwetki samotnych martwych drzew tam, gdzie roślinność nie mogła znieść agonii świata i nielicznym świadkom pozostawiła tylko suche szkielety gałęzi.

Borys Kolesnikow – postawny jasnowłosy mężczyzna o niebieskich oczach, z blizną po oparzeniu na prawym policzku – odwrócił głowę, spoglądając na pokonaną drogę. Równoległe kreski pozostawionych przez gąsienice kolein biegły w dal, kopiując krętą linię brzegową, ciągnącą się aż do przylądka, na którym można już było dojrzeć ruiny Jantarnego. Nagle monotonny ryk silnika zmienił wysokość i dwudziestoczterotonowy PTS gwałtownie się zatrzymał, pochylając opancerzony dziób i zadzierając tył. Beczki z łoskotem wywróciły się i poturlały w stronę siedzących ludzi.

Borys zatrzymał nogą zbliżającą się do niego beczkę i ta, dudniąc, potoczyła się do tyłu, poddając się inercji opadającej po hamowaniu rufy transportera. Kolesnikow zastukał dłonią w trójpalczastej gumowej rękawicy w tylną szybę kabiny. Dwóch z czterech znajdujących się wewnątrz ludzi odwróciło się. Borys gestykulując, zadał nieme pytanie o powód tak nagłego zatrzymania. Tamci pokręcili głowami w maskach i zaczęli wskazywać gumowymi „kleszczami” przed siebie, na pancerną szybę z przodu kabiny. Kolesnikow jednoznacznie skinął głową i rozłożył ręce, dając im znać, że ni cholery z tego nie zrozumiał. Siedzący w kabinie znów zaczęli pospiesznie gestykulować, wskazując palcami przed siebie. Wtedy Borys i znajdujący się razem z nim w części bagażowej towarzysz weszli na dach pojazdu i zlustrowali teren przed transporterem.

To, co pojawiło się przed ich oczami, sprawiło, że aż przetarli rękawicami szkła masek przeciwgazowych. Nie. Nie przywidziało im się. Jakieś trzydzieści metrów przed nimi, na ile pozwalała im ocenić pełznąca powoli mgła, piasek plaży przecinał łańcuch surrealistycznych w otaczającym ich pejzażu śladów człowieka. Ślady wychodziły wprost z wody, gdzie starły je już brudne i leniwe morskie fale. Poruszając się w poprzek plaży, ktoś wdrapał się na wydmę i, jak się zdawało, wszedł w suche zarośla rozgraniczające nadmorski las i szeroką wstęgę piasku…

1 Kaskada – lokalna kaliningradzka stacja telewizyjna (jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autora).

2 Ranetki – współczesny rosyjski girlsband (przyp. tłum.).

3 Kenig – potoczna nazwa Kaliningradu pochodząca od dawnej nazwy Königsberg.

4 Generał Wehrmachtu Otto von Lasch – komendant miasta twierdzy Königsberg w 1945 roku.

5 Walentin Judaszkin – znany rosyjski projektant mody (przyp. tłum.).

6 PTS-2 – Średni Transporter Pływający.Od autora

Bardzo mi miło powitać moich pierwszych zagranicznych czytelników!

Jest to tym bardziej przyjemne, że pierwszym, poza Rosją, krajem, w którym ukazała się niniejsza książka, została Polska, w której sąsiedztwie mieszkam już od wielu lat.

Mam szczerą nadzieję, że wbrew woli polityków, którzy prowadzą swoje gry w oderwaniu od potrzeb własnych narodów, takie wydarzenia jak kontakt autorów i czytelników z różnych krajów będą sprzyjać umocnieniu naszej przyjaźni.

Z całego serca życzę moim polskim czytelnikom sukcesów, pomyślności, pokoju i miłej lektury!

Suren Cormudian

Suren Cormudian urodził się w 1978 roku we Władywostoku. W latach 1996–2012 służył w siłach zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Służbę odbywał w obwodzie kaliningradzkim, gdzie mieszka do dzisiaj. W 2009 roku uzyskał dyplom magistra psychologii. Rok później aktywnie zajął się twórczością literacką. Opublikował już kilka książek i opowiadań w różnych zbiorach. Dwie z jego powieści zostały opublikowane w ramach rosyjskiej edycji Uniwersum Metro 2033.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: